Osiem.



To, co jest poniżej, to krótki fragment, który powstał jakiś czas temu (możliwe, że z okazji siódmych urodzin, na które w końcu nic nie dodałam, za co przepraszam),jako rozwinięcie wątku, który zaczęłam jakieś dwa lata temu, a którego w sumie nigdy nie dodałam (chyba, tak mi się wydaje, czasem już sama gubię się w tym co dodałam, a czego nie).
Potraktujcie to jako krótki bonus do wspomnienia, że dziś mija osiem lat odkąd dodałam pierwszy rozdział.

- Wytłumacz mi jedno – zaczął Syriusz przy kolacji. – Jak to się stało, że przez cały ten czas nikt się nie dowiedział?
- To dobre pytanie – stwierdziła Abby, a Lynn nagle skruszyła się w sobie i szybko zajęła swoją kanapką. – Jak to się stało, Lynn?
- Ale o co tak właściwie chodzi?? – spytała zaskoczona Lynn.
- Naprawdę? Nic nie wiesz o przydziale… - zaczęła nieco rozbawiona Abby. Lynn przewróciła oczami.
- Ach, ta sprawa... No przecież nie doniosłabym na młodszego brata.
- Ciekawe, czy to nie ty w ubiegłe wakacje powiedziałaś mi o wycieczce nad rzekę? – spytała Abby. Lucas wydał okrzyk oburzenia.
- To byłaś ty? A ja dla ciebie kłamałem o Henrym!
- Ty mały gnomie… - wycedziła Lynn. – Piśnij słówko a powiem o tych listach ze szkoły które przechwyciłeś…
- Lynn wymyka się przez okno do chłopaka! – krzyknął szybo Lucas. Lynn wydała z siebie dziki wrzask. Abby patrzyła to na jedno to na drugie, nie mając pojęcia którym z nich powinna zająć się na początek.
- Moment – przerwał im Syriusz widząc, że szykuje się jedna z wielu kłótni między dziećmi. – Potem rozstrzygniecie kto na kogo pierwszy doniósł, ale teraz… Zaraz. Jakiego chłopaka?
- Jakie listy? – zainteresowała się Abby.
- Obiecałeś, że nic nie powiesz! – krzyknęła Lynn, machając rękami. – Chcesz donosić, świetnie. To Lucas zbił szybę w salonie, nie dzieciak sąsiadów.
- Lynn nie zdała suma z eliksirów!
- Lucas zgubił mapę!
- Znalazłem ją w czerwcu, ty jędzo! Kiedy mieliśmy być na obozie Lynn pojechała ze znajomymi nad jezioro!
- Ty byłeś razem z nami, mały krętaczu!
- Dość! – krzyknęła Abby. – Uspokójcie się oboje…
- Ale on…
- Ale ona… - zaczęli równocześnie.
- Nie. Żadnych więcej sekretów rodzinnych. Nie chcę już o niczym wiedzieć – powiedziała Abby ostro. – Koniec tematu. Syriusz,  podaj mi masło. 
Syriusz nie słuchał. Przez chwilę siedział nieruchomo.
- Jakiego chłopaka? – spytał Lynn a potem coś sobie przypomniał i odwrócił się do Lucasa. – Zgubiłeś mapę? Skąd ją w ogóle wziąłeś? Masz chłopaka?
Abby westchnęła. 
- Gdyby tylko jednego… - mruknął Lucas.
- Lucas – skarciła go Abby. Lynn rzuciła w niego pomarańczą. – Lynn!
- Więcej niż jednego? – spytał Syriusz, który nagle zbladł.
- Syriusz – syknęła Abby. – Koniec tematu. Wracając jednak do ciebie – dodała, zwracając się do Lucasa. – Nie możemy tego zostawić – poinformowała go. Lucas zbladł, nie będąc pewnym, o które przewinienie chodzi w tej chwili. – Nie będziemy tolerować kłamstwa. Dlatego…
- Zaczekaj – przerwał jej Syriusz, odzyskując panowanie nad sobą. – Mam pewien pomysł.

- Czyli… Slytherin, tak?
Syriusz przytaknął w zamyśleniu. 
Siedzieli przy stole w salonie, obserwując jak za oknem dzieci rzucają się śniegiem. Zaledwie chwilę temu  Lucas wydukał nerwowo całą prawdę o swoim przydziale – to była kara, jaką chłopiec dostał po godzinach pertraktacji z Abby, która w ogóle kary nie chciała.
- Nie znajdziesz nic, co nie da mu odczuć, że karzemy go za przydział a nie samo kłamstwo – oznajmiła stanowczo.
Kompromis do jakiego doszli wydawał się Syriuszowi całkiem zadowalający  i powinien, w jego mniemaniu,  skutecznie oduczyć go kłamstw. To na barki Lucasa spadło powiadomienie całej rodziny o wszystkim, bez najmniejszego wsparcia ze strony rodziców. Syriusz doskonale zdawał sobie, że syn równie mocno, a może i bardziej, obawiał się reakcji dziadka i wcale mu się nie dziwił – pomimo upływu lat Syriusz nadal odczuwał respekt przed Richardem Kingiem i zawsze w jego obecności czuł się jak dzieciak, który śmie umawiać się z jego córką za co – w oczach Richarda - czeka go wieczne potępienie i ból.
- I ukrywał to przez półtora roku? – zapytał po chwili milczenia Remus.
Tym razem to Abby przytaknęła.
- Dobry jest…
- James!
- No co? – spytał oburzony James, gdy Lily zdzieliła go ręką w ramię. – Nie pochwalam, tylko uznaję respekt wobec zdolności do zatajani niewygodnych faktów… Czyli Harry o wszystkim wiedział, tak?
- Najwyraźniej – powiedziała Abby.
- Niesamowite – westchnął James. – Niedopuszczalne – poprawił się szybko, gdy Lily posłała mu pełne wyrzutu spojrzenie.   
- Nie wiem co w niego wstąpiło – westchnęła Abby. – Przecież to nie ma najmniejszego znaczenia.
- Oczywiście, że nie ma – zgodził się od razu Syriusz.
- Czyli dajesz sobie z tym radę? – zapytał ostrożnie James, ignorując pełne oburzenia spojrzenie Lily.
- Nic mi nie jest – powiedział Syriusz. – Dajcie spokój, przecież mówię, że nic mi nie jest. To nie ma znaczenia, nikt o nic nie obwinia Lucasa. Po prostu… Gdybym dopadł w swoje ręce ten złośliwy kapelusz rozszarpałbym go na drobne strzępy.
- Syriusz!
- James!
Syriusz i James wymienili spojrzenia i wybuchli śmiechem, całkowicie nie zwracając uwagi na Lily i Abby. Remus uśmiechnął się półgębkiem.
- O ile Will i Emma trafią do Gryffindoru możesz nie obawiać się wydziedziczenia – zapewnił Abby rozbawiony James.
Przewróciła oczami.
- A to nam raczej nie grozi, nie ma w tobie za grosz krwi Ślizgona – dodał z szerokim uśmiechem Syriusz. Abby prychnęła.
- Tego nie wiesz – powiedziała zaczepnym tonem. – Kto wie, może ja też jestem krypto-Ślizgonem o czystej krwi.
Na te słowa Syriusz pobladł.
- Wiesz o czymś, o czym ja nie wiem? Bo jeśli jesteś czystej krwi i to przede mną zataiłaś, to Merlin mi świadkiem, kocham cię, ale rozwiodę się z tobą dla zasady.
Tym razem nawet Lily zachichotała. Abby przewróciła oczami.
- Ale ty jesteś głupi – westchnęła. -  Zupełnie nie rozumiem całej tej akcji z domami. To nie służy niczemu prócz tworzeniu podziałów i wywieraniu presji na dzieci, a jedyne do czego prowadzi to uprzedzenia, kompleksy i poczucie wyobcowania jeśli trafisz do innego domu niż reszta twojej rodziny.
Wszyscy spojrzeli na Abby tak, jakby właśnie oznajmiła, że jest mężczyzną. Syriusz zmarszczył brwi.
- Nie jestem ani uprzedzony ani zakompleksiony a już na pewno nie wyobcowany – powiedział z oburzeniem.
- Oczywiście, że nie jesteś kochanie – zapewniła go znudzonym tonem. – Jesteś uosobieniem celowości tego systemu.
- Nie zamierzam tego komentować...
- To nie jest tak złe – odezwała się powoli Lily. – Patrzysz na to trochę inaczej, bo nie chodziłaś do Hogawartu. Ceremonia Przydziału to nie jest taka straszna rzecz, gdy…
- Tak, ale ty pochodzisz rodziny mugoli – rzucił szybko James. Lily spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami, Syriusz ukrył twarz w dłoniach a szybko zajął się swoją filiżanką.
- Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała ostro. James już otworzył usta, gdy do pokoju weszła April z Emmą na rękach i Willem uczepionym jej nogawki, cała oblepiona śniegiem.
- Wrzucili cię w zaspę? – zapytała z troską Abby, zabierając od zziębniętej April Emmę.
- To brzmiałoby lepiej niż to, że sama w nią wpadłam, prawda? – zapytała, pozwalając by Remus ściągnął z jej głowy sztywną od śniegu czapkę.
- Mówiłem, że zabawa z dziećmi to nie jest dobry pomysł – powiedział łagodnie Remus, szarpiąc się z zamkiem jej kurtki. – Zawsze coś wtedy sobie robisz.
- Lubię to, a to tylko dzieci.
- No nie wiem, ja czasem mam wątpliwości, czy tych dwoje to jeszcze dzieci czy już diabły wcielone – powiedział rozbawiony Syriusz, któremu udało się odczepić Willa od nogi April i teraz różdżką rozmrażał jego spodnie.
- Syriusz…
- Nie zaprzeczaj, też miewasz takie myśli – rzucił. – Mówisz przed sen.
- Ja… Czyli to źle, że Lily jest z rodziny mugoli, bo…?
James, który dotąd uważał, że jest uratowany i który właśnie zabawiał Emmę kolorowymi bączkami, prawie upuścił różdżkę. Syriusz zachichotał pod nosem i szybko zajął się suszeniem kurtki Willa, a Remus, któremu udało się nieco rozmrozić April, mruknął coś o ciepłej kąpieli i przeziębieniu i wyciągnął chichoczącą kobietę z pokoju w obawie przed piekłem, które miało się zaraz rozplątać.
- Właśnie, kochanie, to źle, bo…?
Abby posłała Jamesowi przepraszające spojrzenie.
- Nie powiedziałem, że to źle – zaczął ostrożnie ważąc słowa. – Po prostu na tobie leży mniejsza presja… Twoi rodzice nie mają pojęcia z czym wiążą się poszczególne domy i…
- Zły kierunek Rogaczu, zły kierunek.
- Domyśliłem się i byłbym wdzięczny, gdybyś mi pomógł.
- Czyli to wam, czarodziejom z krwi i kości, którzy spędzili całe swoje życie w tym świecie, jest trudniej iść do Hogwartu niż mugolakom, którzy nagle są wyrwani ze swojej rzeczywistości i muszą odnaleźć się całkowicie sami w zupełnie nowej sytuacji tylko dlatego, że wpaja się wam, że to co powie stary kapelusz was definiuje?
- Tego nie powiedziałem…
- Ale tak to właśnie zabrzmiało.
- Chodziło mi tylko o to, że dla kogoś dla kogo Hogwart jest początkiem życia w świecie magii Ceremonia Przydziału nie jest tak stresująca bo i tak musi się przystosować – powiedział szybko James. – Gdybyś trafiła do innego domu łatwiej byłoby ci się wdrożyć niż komuś, kto przez całe życie ma wyrobione pojęcie o tym z czym wiążę się jakiś dom.
- Ma trochę racji – zgodził się powoli Syriusz. – Macie bardziej otwarte umysły.
- Mielibyście bardziej otwarte umysły gdybyście nie wpajali sobie wzajemnie, że to wasz dom jest najlepszy – podsunęła spokojnie Abby. Lily jej przytaknęła.
- Dokładnie.
- Brednie.  Sama uważasz tak samo – zauważył James. – Mówiąc o tym, że Harry jest Gryfonem promieniejesz tym samym rodzajem dumy co każdy z nas. 
- A co mam robić? Mówić, że to świetnie, ale wolałabym, żebym trafił do Huffelpuffu? Poza tym ta dyskusja jest bezcelowa, nikt z nas nigdy nie sugerował, że któryś dom jest gorszy od innego…
- Ale mówiliście o tym, że Gryffindor jest wspaniały – wtrąciła Abby. Zapadła krótka cisza, gdy dotarło do wszystkich o czym mówią.
- Czyli była presja – westchnęła cicho Lily. 
Zapadła krótka chwila.
- Slytherin jest tak samo dobry jak inne domy – odezwał się nagle Syriusz.
- Musisz nad tym jeszcze popracować – powiedział z udanym współczuciem James. – I mniej się krzywić. W końcu ktoś w to uwierzy.
- Wiem…

- Rodzice są wściekli, że nic nie powiedziałem – oznajmił na powitanie Harry. – No dobra, mama jest wściekła, a tata chyba udaje, że jest, bo powiedział mi, że to dobrze, że jestem lojalny… Nie bardzo wiem, o co mu chodzi – wzruszył ramionami. – W każdym razie dzięki, że pociągnąłeś mnie za sobą na dno, stary.
- Nie miałem wyboru.  Sami się domyślili, że wiesz – mruknął Lucas. – Co miałem zrobić, udawać, że przez pół roku nie zauważyłeś, że jestem w innym domu?
- Na przykład – powiedział Harry. –  Mogłeś powiedzieć, że Snape podtruwa mnie w czasie eliksirów. Na pewno by uwierzyli…
- Nie mogłem, nie wiedzą o nim – stwierdził Lucas. – Nie patrz tak, ty też nie powiedziałeś, nie?
- To mój problem – wzruszył ramionami chłopiec. – No to, bardzo źle było? Zostałeś ukarany?
- Nie do końca, a wolałbym karę niż to co wymyślili – westchnął Lucas. Harry popatrzył na kolegę zaskoczony. 
- Ale o co chodzi? Skoro cię nie ukarali, to chyba dobrze, co?
- Mam powiedzieć dziadkom – westchnął chłopiec. Harry wciągnął głośno powietrze a na jego twarzy wymalowało się współczucie. Znał dość dobrze państwa King i bardzo lubił, ale na samą myśl o grzmiącym głosie Richarda mimowolnie czuł lekki niepokój o nieznanym pochodzeniu. – Sam.
- No to masz przewalone…   
- Dzięki za oczywiste stwierdzenie faktów

Nowa odsłona.

Kilka dni temu, kilka dni przed tym jak minęło siedem lat tej historii zorientowałam się, że myloga nie ma - a wraz z nim przepadło jakieś dwa lata mojej pracy i 76 rozdziałów tej historii. Stanęłam wtedy przed trudnym wyborem - usunięcia całej historii lub dodania jej na nowo w innym miejscu.
Przez moment byłam bliska usunięcia bloga, ale zdałam sobie sprawę, że pomimo moich usilnych prób i tak tu wracam i nie chcę zamykać sobie tej drogi.
Dlatego spędziłam kilka ostatnich dni dodając stare rozdziały tu, edytując daty i szablon, bo chciałam, żeby ktoś trafi tu pierwszy raz - bo czasem ktoś trafia - lub tu wróci - bo może też znajdzie się ktoś taki  - nie musiał błądzić wśród rozdziałów szukając kolejności. Przeżyłam tą przygodę po raz kolejny, wróciło mnóstwo cudownych wspomnień i nie żałuję ani jednej chwili.
Odkryłam na nowo te fragmenty z których jestem dumna, walczyłam z tymi, które chciałam usunąć i napisać inaczej. Nie wprowadziłam właściwie żadnych zmian  - usunęłam jedynie wstępy, które nie są ważne. Z jednym wyjątkiem: pomiędzy 89 a 90, był rozdział 89,5.  Poszerzyłam ten rozdział o fragment, który dotąd znajdował się na forum bloga jako wariant tej historii. Z biegiem czasu uznałam jednak, że ten fragment powinien znaleźć się w historii. 
Tymczasem dziś mija siedem lat. Przenoszenie bloga pochłonęło czas, który przeznaczyłam na napisanie rozdziału jubileuszowego. Obiecuję nadrobić w ciągu najbliższych kilku dni :)

Sześć.

Miał być rozdział. Zaczęłam go nawet pisać, bo i okazja wyjątkowa. Pięć dni temu, 24 lutego, były kolejne urodziny. Pomyślałam, że napiszę kolejną rzecz którą zawsze chciałam napisać. Ale nie wyszło. Jestem świeżo po sesji, a już zaczął się nowy semestr, proseminarium i kupka lektur z pozytywizmu, która rośnie i rośnie. A moja Wena jest w stanie co najwyżej pokolorować kilka rubryczek w kolorowance dla dorosłych.
Dlatego, bo nie wybaczyłabym sobie takiego milczenia, sygnalizuję, sama dla siebie, że minęło sześć lat. A rozdział, który zaczęłam pisać, zapewne wkrótce się pojawi, jak tylko odzyskam resztę sił witalnych i Wenę, która się ostatnio na mnie wypina, bo przez cały styczeń kazałam jej pisać recenzję, których nienawidzi. Mnie to tam sprawia frajdę, ale co poradzić, Weny są przecież dziwne...

Wigilia 1986

24 Grudzień 1986 r.

Lily wdrapała się po oblodzonych schodkach, odgarnęła śnieg z malutkiej ławeczki i usiadła przed ciemnym nagrobkiem jak każdego roku od kilku lat.
Wiedziała, że gdzieś w pobliżu czai się James, który jak co roku zignorował jej prośbę by zostawił je same i przeszedł za nią. Wiedziała też, że chociaż teraz jest na niego zła, to jak co roku, kiedy odważy się do niej wyjść, będzie mu wdzięczna za to, że tu jest. Przez cały ten czas nic się nie zmieniło.
Noc była wyjątkowo zimna. Gdzieś daleko jej rodzina i przyjaciele przygotowywali się do świąt. Lily wolała być jednak tutaj.
Zadrżała z zimna, otuliła się mocno szalikiem i zamknęła oczy, przywołując obraz przyjaciółki. Nie pozwalała sobie na to zbyt często. W przeciągu kilku lat straciła tak wiele osób, to brak Lauren był dla niej najdotkliwiej odczuwalny. Nadal sprawiał, że tak niewiele brakowało by całkiem się rozpadła.
Bycie tu wywoływało wiele bólu, którego nie mogła znieść. Wiele pytań, na które odpowiedzi nie mogła uzyskać. Których nawet nie powinna była zadawać…

Ale gdyby tak… A gdyby tak po prostu zamknąć oczy? Gdyby tak zamknąć oczy i pomyśleć, co by się stało gdyby…
…gdyby Lauren nigdy nie trafiła tego dnia na Pokątną?
…gdyby nigdy nie było wojny?
…gdyby nigdy nie zakochała się w Syriuszu?
…gdyby nie postanowiła pomóc Lily i Jamesowi?

Co gdyby?  

24 grudnia 1986 r.


Lily pchnęła starą, zardzewiałą furtkę, która zaskrzypiała żałośnie. Weszła na małe podwórko, ozdobione kolorowymi światełkami, migoczącymi reniferami i Mikołajami, w którego centrum stał niewielki domek z niebieskimi okiennicami, z których odpadała farba.
Potrząsnęła głową i wzniosła oczy ku niebu, a potem ruszyła oblodzoną ścieżką, zastanawiając się kto przy zdrowych zmysłach chciałby mieszkać w takim domu.
- Wiem, co powiesz – powitała ją radośnie Lauren, stając w drzwiach. – I mam przygotowaną na odpowiedź.
- Wiem, że dom jest do remontu – uprzedziła ją Lily, kiedy już weszła do środka i uściskała przyjaciółkę. – Po prostu nie rozumiem, dlaczego tak uparliście się, żeby spędzić tu święta. 
- To nasze pierwsze święta razem – za ich plecami rozległ się udręczony męski głos. – I nie spędzimy ich na garnuszku u rodziców.
- Dokładnie – powiedziała zadowolona Lauren, muskając przelotnie palcami rękę Chrisa, który podszedł by przywitać się z Lily. – Widzisz, Chris to rozumie.
- Nie rozumiem – mruknął Collins. – Po prostu nie zostawiłaś mi wyboru. Zrobię herbaty.
- Miał ciężki dzień – wyjaśniła Lauren, prowadząc przyjaciółkę do zagraconego salonu, który wyglądał nieco lepiej niż przedpokój. - Wydaje mi się, że nie do końca tak wyobrażał sobie nasze pierwsze święta w nowym domu.
Lily, która od dłuższej chwili przyglądała stołowi zrobionemu z pudeł, pokiwała głową.
 -To prawdopodobne. Ale ja zawsze chciałam spędzić Wigilię przy stole z kartonów – stwierdziła w końcu lakonicznie. Wymieniły rozbawione spojrzenia.
- Nie jest tak źle – powiedziała w końcu Lauren. – Góra jest w całkiem niezłym stanie, prawie skończyliśmy sprzątać kuchnię i mamy już ciepłą wodę.
- Twój optymizm mnie czasem przerasta – powiedział Chris, wchodząc do pokoju z trzema kubkami gorącej herbaty.
- Kiedy będą inni? – spytała Lily, przyglądając się pustym nakryciom.
- Nie jesteśmy pewni, czy Lexie i Eddie będą – oznajmiła Lauren, zapalając świeczki. – Chyba znów się pokłócili.
- Kiedy rano do nich fiukałem, Eddie się wyprowadzał – dodał z lekkim rozbawieniem Chris.
- Który to już raz? – zapytała Lily.
- W tym miesiącu? Chyba trzeci. Nie liczyłabym dziś na nich. Jak ich znam, albo się godzą, albo jedno z nich właśnie zakopuje gdzieś drugie – zachichotała Lauren. – Swoją drogą, skoro już o tym mówimy, zgadnij kogo dziś spotkałam. Jamesa.
- Feldmana? – spytała Lily, przywołując wspomnienie ponurego grubaska, który był ich sąsiadem na pierwszej stancji, którą razem wynajęły. Lauren pokręciła głową.
- Nie…
- Morrisa? – spytała Lily, myśląc o nerwowym sprzedawcy książek w małym miasteczku na północy, u którego wynajmowały przez miesiąc pokój w czasie jednych z wakacji.
- Nie – powiedziała Lauren, nie mogąc nadziwić się jak wielu Jamesów znały i jak każdy różnił się od innego, a kiedy Lily otworzyła usta, żeby przywołać kolejne wspomnienie, szybko dodała. – Pottera. I Syriusza.
- Ah. Jego – powiedziała.
- Spodziewałam się jakiś większych emocji – powiedziała oburzona Lauren.
- Niepotrzebnie – mruknęła Lily i zajęła się oglądaniem zastawy stołowej. Lauren zerknęła ponad jej plecami na Chrisa, który nagle okazał wielkie zainteresowanie krzywo wiszącemu zdjęciu na ścianie.
- To dobrze, bo ich zaprosiłam  – powiedziała wymijająco.
- Co zrobiłaś!?
- Mówiłem, że się wścieknie – zanucił pod nosem Chris i umknął z pokoju, mamrocząc coś o gwoździach i młotku. 
- Daj spokój, będzie fajnie. Nie widzieliśmy się tyle lat – usprawiedliwiła się szybko Lauren. – Zapytałam o plany na święta, powiedzieli, że do domu wracają dopiero na Boże Narodzenie, więc pomyślałam, że miło byłoby spędzić razem trochę czasu.
- Od kiedy? W ciągu ostatniego roku zamieniłaś z nim może dziesięć zdań – przypomniała Lily, czerwieniejąc na twarzy.
- Może, ale ty go polubiłaś.
- Nie, ja zaczęłam go tolerować. To wielka różnica.
- Umówiliście się na kilka randek.
- To nie były randki – powiedziała szybko Lily. – To kilka wieczór w bibliotece i jeden wypad do Hogsmeade.
 - Który ci się podobał.
-  To bez znaczenia, bo po skończeniu szkoły zaczął mnie olewać – przypomniała Lily urażonym tonem.
- To ty przestałaś odpowiadać na jego wiadomości – zauważyła Lauren.
- Bo mnie spławił, kiedy zaproponowałam spotkanie. I nawet się nie postarał, żeby wymówka była wiarygodna – prychnęła Lily. Lauren przewróciła oczami.
- Nie wiesz, czy to była wymówka. Może naprawdę…
- …naprawdę co, Lauren? Naprawdę jego ojca zaatakowała książka? Książki nie gryzą, Lauren – powiedziała stanowczo. – Książki nie mają zębów. Najgorszym co cię może z ich strony spotkać to zacięcie papierem albo uderzenie w głowę.
- Tego nie wiesz na pewno… - mruknęła bez przekonania Lauren. – Daj spokój, co nam szkodzi? Zjemy kolację, napijemy się wina, powspominamy… A przecież dobrze wiesz, że jest co.
Kąciki ust Lily zadrgały nieznacznie, co Lauren wzięła za dobry znak.
- Naprawdę mam nadzieję, że nie będę tego żałować – powiedziała w końcu.
- A jednak przyszli – odezwał się Chris, wyglądając przez okno. Lauren odwróciła się i spojrzała w tamtą stronę.
- Dziwne – powiedziała zaskoczona i podeszła bliżej – wyglądają na żywych. Myślisz, że się pogodzili?
- Trudno powiedzieć – mruknął Chris, idąc w stronę drzwi. – A mogliśmy spędzić spokojne święta z rodzicami…
Lily zachichotała, a Lauren pokręciła głową.
- Gdzieś tu powinno być wino – powiedziała dziarsko, wpatrując się stos pudeł wrogu pokoju. – Wino na pewno poprawi mu humor.
- Nie wychodź za mąż.
Spojrzały na Lexie, która weszła do pokoju i wpatrywała się w Lily.
- Dla ciebie już za późno, ale ty się możesz jeszcze uratować.
- Ma rację – potwierdził mrukliwie Eddie, który wszedł do pokoju z Chrisem. Obaj mieli na głowach czapki Świętego Mikołaja i obaj mieli równie niezadowolone miny.
Lily wymieniła spojrzenie z Lauren i obie powstrzymały chichot.
- O jedną uwiązaną, nieszczęsną duszę mniej – dokończył dobitnie Eddie. Lexie parsknęła.
- Miło was znów widzieć – powiedziała rozbawiona Lily, witając się z Lexie.
- Mówię poważnie, żadnych małżeństw – powtórzyła Lexie. – Nic dobrego z tego nie wyjdzie.
- Właściwie, skoro już o tym mowa – zagadnął Chris, kiedy wszyscy usiedli a Lauren zanurkowała do pudeł w poszukiwaniu alkoholu. – Gdzie się dziś podziewa Ian?
  Lauren posłała mu ostre spojrzenie mówiąco jasno, że to temat którego się nie porusza. Policzki Lily zapłonęły.
- Nie mógł przyjść – powiedziała krótko.
Chris pochylił się obok Lauren, która podniosła głowę i zagadnęła.
- Jaką wymówkę ma tym razem? Daj spokój, Lily. Po dwóch latach zaręczyn powinniście zacząć spędzać święta razem – rzuciła podirytowana, kiedy Lily posłała jej pełne oburzenia spojrzenie.
- Pracują – powiedziała krótko. – Jutro jedziemy razem do rodziców.
Lauren niechętnie przytaknęła.
- Znalazłem – zawołał Chris, podnosząc się. – Schowały się za książkami kucharskimi – dodał, podając Lauren butelkę. 
- Wyznaczyliśmy datę ślubu – powiedziała w tej samej chwili Lily, a butelka wyślizgnęła się z dłoni Lauren na podłogę i roztrzaskała na drobne kawałeczki.
- Och.
- I tyle jeśli idzie o ratowanie nieszczęsnej duszy – westchnął Eddie.
- Gratulację – odezwała się Lauren, kiedy Chris szturchnął ją i ponaglił spojrzeniem. Kucnęła i zaczęła zbierać kawałki szkła z podłogi. – Na kiedy?
- Koniec lipca – powiedziała Lily, bawiąc się nerwowo pierścionkiem. - Wiem, co myślicie, ale…
- Nic nie myślimy – odezwał się szybko Chris, wyciągając kolejną butelkę. Lauren obracała w zamyśleniu kawałek szkła. – To świetna wiadomość…
Usłyszeli dzwonek do drzwi. Lauren poderwała się na równe nogi i wyszła z pokoju, mrucząc coś o drzwiach a gdy wróciła prowadząc za sobą Jamesa Pottera i Syriusza Blacka, zniknęły wszelkie ślady jej złego humoru.
- No patrz – powiedział Syriusz, patrząc  z rozbawieniem na Lily. – Nic się nie zmieniła. Dokładnie ten sam grymas niezadowolenia co zawsze.

Lily przez myśl nawet nie przeszło, że James i Syriusz mogliby się zmienić i nie spotkało ich rozczarowanie. Ledwo zdążyli się przywitać już wszyscy siedzieli zaśmiewając się do łez przypominając sobie wszystkie szalone przygody z czasów szkoły.
Temat zaręczyn więcej nie powrócił. Chrisowi udało otworzyć się wino, Lauren przyniosła pieczeń, którą sama upiekła – i której nie dało się zejść – więc zadowolili się warzywami i pizzą, którą udało im się zamówić dzięki uprzejmości nowych sąsiadów.
- Nie martw się – pocieszała Lily Lauren. – Skoro siedzimy przy stole z kartonów równie dobrze możemy zjeść pizzę.
- Nie tak to miało wyglądać – mruknęła Lauren, pchając drzwi do sypialni i zapaliła światło. – Może Chris miał rację i trzeba było spędzić Wigilię u rodziców albo w starym mieszkaniu.
- Tam ledwo mieściliśmy się w trójkę, a poza tym jest klimatycznie i niezapomnianie – oznajmiła Lily. – A Amy i tak jest zbyt mała, żeby coś pamiętać, więc jak dojdzie co do czego będziemy kłamać, że wszystko poszło zgodnie z planem.
- Cudownie – zaśmiała się Lauren, zdejmując z wieszaka sukieneczkę i podeszła do maleńkiej Amy, która już stała na grubiutkich nóżkach w swoim łóżeczku, niecierpliwiąc się kiedy będzie mogła wstać. – Ma dopiero jedenaście miesięcy a ty wymyśliłaś dla niej pierwsze kłamstwo. Powinniśmy to lepiej przemyśleć, kiedy poprosiliśmy żebyś została jej matką chrzestną.
- Okłamywanie własnych dzieci jest obowiązkiem każdego rodzica – oznajmiła wyniośle Lily, robiąc głupie miny w stronę swojej chrześnicy. – Powinnaś o tym już wiedzieć.
Laruen zaśmiała się, zapinając ostatni guziczek czerwonej sukienki a potem wzięła od Lily wstążeczkę i wpięła je w loczki dziewczynki.
- Ale przyznasz – podjęła, gdy wyszły z sypialni – że to był dobry pomysł, żeby zaprosić chłopaków.
Przewróciła oczami.
- To ostatnie osoby z którymi chciałabym spędzić święta, ale niech będzie, nie jest najgorzej – przyznała niechętnie. – Dopóki trzymają się ode mnie z daleka jest w porządku.
- Tylko tak mówisz, tak...
- Patrzcie co znaleźliśmy razem z pizzą – powiedział rozbawiony Syriusz.
- Ian? Co tu robisz, miałeś pracować – spytała Lily z uśmiechem, podchodząc by się przywitać. Wszyscy przyglądali się temu z nieukrywanym zainteresowaniem. 
- Zerwałem się – wzruszył ramionami, obdarzając Lily przelotnym pocałunkiem. Gdzieś za ich plecami ktoś parsknął śmiechem. – Pomyślałem, że miło będzie spędzić ten dzień we dwoje.
Lily uśmiechnęła się z pełną satysfakcją do Lauren i z trudem powstrzymała odruch pokazania jej języka.

- Co z nim nie tak? – spytał nagle James, kiedy Lauren mijała go w drodze do kuchni.
- Z kim?
- Z nim – wskazał brodą na Iana, który rozmawiał z Chrisem po drugiej stronie pokoju.
- Z Ianem? Nic, dlaczego…
Eddie i Syriusz, którzy wspominali razem jednego z nauczycieli Obrony przed Czarną Magią odwrócili się w stronę Lauren i zaczęli się jej z uwagą przyglądać.
- Patrzycie na niego wszyscy jakby ogłaszał, że morduje szczeniaczki – oznajmił James. – Na kilometr czuć, że go nie lubicie. Co z nim nie tak?
- Ja… To nie chodzi o to – westchnęła Lauren i zapomniawszy po co szła do kuchni, usiadła obok Jamesa. – On jest bardzo miły, ale… Tak koszmarnie nudny. Nie zrozumcie tego źle, nie mam nic przeciwko nudzie, Chris też bywa nudny, ale Ian… Ian…
- To krzesło ma więcej charakteru niż on – wtrącił ciężko Eddie.
- Właśnie – przytaknęła Lauren. – Lily jest ciągle zła, wiesz? – powiedziała do Jamesa, który przypatrywał się Ianowi w zamyśleniu. – Za to, że ją olałeś, wtedy w wakacje. Nie przyzna się do tego, ale to ją zabolało.
- Ja… Przecież…
Lauren wzruszyła tylko ramionami i poszła w stronę kuchni.

Poczuła ciepłe dłonie obejmujące ją w pasie i gorący oddech na swojej szyi.
- Chodźmy stąd – wyszeptał cicho Ian, opierając brodę na jej obojczyku.
- Nie – wyjęknęła. – Zostańmy jeszcze trochę. Dopiero przyszedłeś.
- Sądziłem, że spędzimy wieczór we dwoje – powiedział nieco urażonym tonem.
- Obiecałam Lauren, że zostaniemy na kolację – Lily odwróciła się i spojrzała na narzeczonego, przysuwając się bliżej. – Zostańmy jeszcze trochę.
- Rzadko kiedy mamy czas, żeby pobyć we dwoje.
Ian spojrzał na nią z uwagą, a Lily już wiedziała, że przegrała tą batalię. Westchnęła.
- Racja – zgodziła się, przytakując i musnęła ustami jego usta. – Pójdę się pożegnać.
Pochyliła się nad Amy i pocałowała ją przelotnie, pomachała do Lexie i poszła w stronę kuchni, gdzie zniknęła Lauren, unikając pełnego mordu spojrzenia, jakie obojgu im posłała Lexie.
- Będziemy się zbierali – powiedziała do przyjaciółki, która natychmiast odwróciła się do niej i po celowała w nią oskarżycielsko.
- To był jego pomysł!
- Lauren, nie zaczynaj znów, proszę – westchnęła, unikając spojrzenia przyjaciółki.
- Ty chyba nie mówisz poważnie, chcesz teraz wracać do domu? Dopiero
- Chcemy spędzić wieczór we dwoje – powiedziała. – Wynagrodzimy to sobie. Odezwę się jutro – powiedziała. – Ucałuj Chrisa.

- Wiedziałam, że tak będzie – mruknęła Lauren, gdy drzwi zamknęły się za Lily i Ianem. – Odkąd przekroczył próg tego domu… Po co go wpuszczaliście? – rzuciła oskarżycielsko do Jamesa i Syriusza, którzy wydawali się dogłębnie zszokowani całą sytuacją.
Odpowiedział Chris.
- To narzeczony twojej przyjaciółki. A nawet, jeśli za nim nie przepadamy…
- Masz na myśli, jeśli jest gburowatym bucem – wtrąciła Lexie, a Eddie przytaknął żarliwie.
- ... to powinniśmy uszanować to, że Lily doznała zaćmienia i się w nim zakochała. A co u Remusa i Petera? – rzucił swobodnie do chłopaków, mając nadzieję na zmianę tematu.
- Ja nie wiem co ona w nim widzi…
- No więc…- zaczął niepewnie Syriusz, zerkając na nawijającą Lauren, a Chris ponaglił go gestem -… Lunio jest u rodziny akurat, przeprasza, że nie mógł przyjść…
- …robi wszystko, żeby zepsuć każde nasze spotkanie…
- Ma dziewczynę? – kontynuował wywiad Chris, próbując ignorować Lauren, która nakręcała się coraz bardziej. – Nie przejmujcie się nią, zaraz jej przyjedzie.
- Miał – powiedział James. – Rozstali się jakiś czas temu a teraz…
- Szczęściarz – westchnął Eddie.
- I jeśli jeszcze raz zrobi coś takiego to urwę mu jaja – fuknęła Lauren.
- A my ci pomożemy! - przytaknęła Lexie z entuzjazmem i przybiła piątkę siedzącej na jej kolanach Amy.  

- W końcu sami – uśmiechnął się Ian, kiedy Lily zamknęła za nimi furtkę domu. – Nie mogę doczekać się aż znajdziemy się łóżku.
- W łóżku? – spytała rozbawiona Lily. – Nie posądziłabym cię o taką bezpośredniość – rzuciła zadziornie.
- Padam z nóg – powiedział Ian, obejmując ją ramieniem. – Nie pamiętam kiedy ostatni raz się wyspałem. Oddam królestwo za książkę i łóżko.
- Wyspałeś? – Lily zerknęła na narzeczonego. – Książkę? Wyciągnąłeś mnie ze spotkania z przyjaciółmi, żeby iść spać?
Zatrzymali się.
- O co ci chodzi?
- O to, że myślałam, że gdy mówisz o wspólnym wieczorze masz w zanadrzu coś lepszego niż spanie i książki – powiedziała ostro. – Co z tobą, do cholery?
- Dobrze wiesz, że ostatnie tygodnie były pełne roboty – powiedział ostro Ian. – To chyba normalne, że wolę spędzić wieczór z książką niż w towarzystwie…
- … moich przyjaciół?
- Nie to miałem na myśli.
- Jasne. Wiesz co – rzuciła zirytowana – skoro jesteś tak zmęczony i tak bardzo przeszkadza ci towarzystwo, nie będę ci się narzucać. Wesołych Świąt.
Odwróciła się na pięcie i odeszła, zostawiając oszołomionego narzeczonego samego.

- ... jest na Północy, pracuje w hodowli… Nigdy nie pamiętam, co hodują – powiedział Syriusz.
- Chyba jakieś rośliny – wtrącił James. – Wodne.
- A ja myślałem, że robaki…
- … idiota, burak…
-  Może to jednak ryby…
- Trzeba by zapytać Remusa – zakończyli obaj.
- W każdym razie jest zadowolony – zakończył James.
Chris uśmiechnął się do nich krzywo, kołysząc córeczkę, którą odebrał chwilę temu Lexie. McAdams siedziała teraz po drugiej stronie stołu i wraz z Lauren wymyślały jakie klątwy mogą rzucić na Iana przy następnej okazji tak, by Lily się nie zorientowała. Eddie im dopingował.
- Nie powinniśmy im przerwać? – spytał nagle Syriusz.
- Z trudem powstrzymuję się, żeby im nie pomóc – powiedział krótko Chris. – Źle się do tego zabierają.
- Mógłby mu czegoś dodać do herbaty – podsunął pomocnie James. – Niektóre eliksiry mają opóźniony zapłon.
- Pamiętasz ten na bujny porost włosów? – zapytał od razu Syriusz. – Wydaje mi się, że trochę zostało…
Chris z trudem powstrzymał cisnące mu się na usta pytanie po co było im to potrzebne.
- To dobry pomysł – podchwycił Eddie. 
- Nie powinien być aby po jego stronie? – Syriusz spojrzał na Eddiego z powagą. – Szpiegujesz?
- Są przypadki, kiedy nawet moje wyznania muszą odejść w zapomnienie – oznajmił doniośle Eddie. – Ian niestety się do nich zalicza…
Urwał, kiedy w drzwiach pojawiła się Lily i na pierwszy rzut oka było widać, że jest zła. Oczy wszystkich w pokoju skierowały się na nią.
- Zamontujcie zamek – powiedziała. – Każdy może wejść.
- Co się stało? – zapytała Lauren zaniepokojona. Lily wydała z siebie coś pomiędzy warknięciem a westchnięciem.
- Postanowiłam, że nie będę mu się narzucać bo najwyraźniej nie jest dziś towarzyski…
- Przykro mi to mówić, ale twój narzeczony to dupek – oznajmił Eddie.
Przez chwilę wydawało się, że Lily wybuchnie lub zacznie płakać, ale nic takiego się nie stało. Przez chwilę stała czerwona na twarzy a potem jakby całe powietrze z niej zeszło, rozluźniła się a na jej twarzy pojawiło się coś pomiędzy uśmiechem a wyrazem rezygnacji.
- Tak, chyba tak – powiedziała.

- Powiedz to – odezwała się nagle Lily. Lauren spojrzała na przyjaciółkę pytająco. – A nie mówiłam. Wiem, że ci się to ciśnie i wiem, że go nie lubisz.
– To nie tak, że go nie lubię…- Lily uniosła rozbawiona brwi. – No dobrze, może go nie lubię. Ale nie możesz mi się dziwić. Lily, to nie jest zaangażowanie! Po dwóch latach od zaręczyn wyznaczyliście datę ślubu. Nie mów mi, że to normalne.
- Dobrze wiesz, że to nie było zależne od nas.
- Zależne od was jest to, że Ian wymiguje się z każdego spotkania. To, że spędzacie osobno Wigilię i większość innych dni, które pary spędzają razem. Mam ci przypomnieć twoje urodziny?
- Nie wszystkie pary są takie jak ty i Chris – powiedziała chłodno Lily. – Nie wszyscy są tak nierozłączni.
- Eddiego i Lexie różni wszystko. Od dnia w którym się poznali wytrzymali bez kłótni maksymalnie dwa dni. A mimo to spędzają ze sobą więcej czasu niż wasza dwójka.
Lily potrząsnęła głową.
- Mnie to nie przeszkadza – powiedziała wymijająco Lily. Lauren spojrzała na nią unosząc wysoko brwi. Lily westchnęła. – Jest mi z nim dobrze, jasne? Może czasem jego indywidualizm jest przytłaczający i może nie jesteśmy typową parą, ale jestem szczęśliwa. Bez względu na to, co o tym myślisz. A nim następnym razem wydasz osąd, zastanów się czy chciałabyś tu siedzieć na jego miejscu – dodała ostro. -  Po prostu byłoby łatwiej, gdybyś była po mojej stronie. Chociaż ty.
- Zaczynasz mówić jak Chris – mruknęła Lauren, a Lily uśmiechnęła się lekko. – To nie w porządku.
- Nie w porządku jest to, że nawet nie próbujesz go polubić – rzuciła ostro Lily. – Od samego początku robisz wszystko, żeby mnie do niego zniechęcić! To nie jest porządku, Lauren. Nawet nie próbujesz zaprzeczyć, że jest inaczej.
Zapadła głucha cisza. Lauren wpatrywała się w swoje dłonie, wyraźnie rozmyślając nad słowami Lily.
- Ja… Masz rację, przepraszam. Po prostu on…
Lily spojrzała na nią ostro.
- W porządku. Będę miła, obiecuje – poprawiła się szybko. – Chociaż… Dobra, skończyłam, chociaż zostawię na następny raz… A teraz muszę cię zostawić, wzywają mnie obowiązki rodzicielskie – dodała z lekkim uśmiechem, kiedy Chris zawołał ją gestem. Wstała. – Jest cała twoja – dodała, wpatrując się gdzieś nad Lily i odeszła.
Obejrzała się za siebie i westchnęła ciężko.
- Obiecałam, że będę cię dziś tolerować, ale jeśli sądzisz, że będę z tobą rozmawiać, to się grubo mylisz. Nie mam na to ochoty… dlaczego znów się cieszysz? – spytała ostro, kiedy James zignorował jej ostrzeżenie i przysiadł się obok.
- Nadal jesteś zła – powiedział z uśmiechem. – Minęło osiem lat a ty nadal jesteś zła. Jednak ci zależało.
- Jestem zła, bo mnie spławiłeś!
- To ty zerwałaś kontakt – odpowiedział szybko James.
- Zaprosiłam cię na randkę, zrobiłam pierwszy krok, a ty wymigałeś najgłupszą wymówką świata. Mogłeś się chociaż postarać, żeby to brzmiało wiarygodnie – dodała ostro i wstała. James również wstał.
- To nie była wymówka!
- Gryząca książką?
- Potworna Księga Potworności – powiedział szybko James. – Prezent dla Hagrida. To cholerstwo prawie odgryzło mi palec – dodał urażonym tonem i na dowód pokazał Lily bliznę na dłoni. Zawahała się.
- To bez znaczenia. Mogłeś wyjaśnić…
- Próbowałem, o czym wiedziałabyś, gdybyś otworzyła któryś z moich listów albo wyszła, kiedy do ciebie przyjechałem.
- Ty nie… Przyjechałeś? – spytała cicho, przyglądając mu się z uwagą. James przytaknął.
- Twoja siostra powiedziała, że nie chcesz ze mną rozmawiać.
Przysiadła na brzegu fotela i spojrzała na Jamesa, bawiąc się pierścionkiem.
- Nie wiedziałam nic o tym – powiedziała szeptem. James też usiadł, przyglądając się jej uważnie. Zapadła krótka, niezręczna cisza w czasie której Lily myślała o tym, czego się dowiedziała i o tym, jak mogłoby potoczyć się jej życie.
- To już chyba bez znaczenia – odezwał się w końcu James. – Gratuluję zaręczyn.     
- Tak… Chyba tak – przytaknęła. – Widać nie było po drodze.  
- Ten… Ian? Wydaje się w porządku. Jesteś szczęśliwa, prawda? – zagadnął nieco kulawo James. Lily przytaknęła głową.
- Tak… Chociaż nie wszyscy tak myślą – mruknęła.
- Wiem, co czujesz – powiedział nagle James.
- Naprawdę? Wszyscy twoi przyjaciele też nienawidzą twojej narzeczonej? – spytała Lily. James uśmiechnął się.
- Jo? Oh, uwielbiają ją – powiedział spokojnie. – I jeszcze nie jest narzeczoną.
Lily przewróciła oczami.
- Cóż za pech.
- Rodzice za nią nie przepadają – wyznał nagle Potter, wzruszając ramionami. – Mama uważa, że to nie jest dobry materiał na żonę. Trudno się dziwić. Jo jest badaczem i podróżnikiem. Uwielbia przygody.
Lily spojrzała na niego.
- W takim razie dlaczego z nią jesteś?
- Uwielbiam w niej to – powiedział bez ogródek. – Jest pełna energii, pasji, nigdy się nie poddaje. Nie ma dla niej czego nie do pokonania. Oddaje się w pełni temu, co kocha. Rozumiem to i szanuję. A nawet jeśli czasem musi zniknąć na dłużej… - wzruszył ramionami – mnie to nie przeszkadza, dopóki jest szczęśliwa. W końcu zawsze wraca.
Lily nie potrafiła się nie uśmiechnąć.
- Brzmi naprawdę dobrze.
- Tak – powiedział James z uśmiechem a potem zawahał się i dodał. – Mama uważa, że ktoś taki jak Jo nie jest w stanie znaleźć sobie miejsca na ziemi i jest wiecznym tułaczem a nie kimś, kto wychodzi za mąż, mieszka w domu z ogródkiem i ma piątkę dzieci…
Lily poczuła przypływ żalu na myśl, że Pani Potter pewnie ma rację i James też to wie. 
- Skąd wiesz, że nie chce dzieci?
- Chce – powiedział szybko James. – Nie teraz, ale chce.
- Ian chyba nie przepada za dziećmi – westchnęła Lily i zachichotała. – Kilka tygodni temu udało mi się zaprosić Petunię z rodziną. Nazwał jej syna rozpieszczonym i niewdzięcznym bachorem.
- Ups.
Kąciki ust Lily zadrżały.
- Oh, miał rację – powiedziała szybko. – Tylko mógł poczekać z tą uwagą aż wyjdą.
James zakrztusił się winem.
- Żartujesz sobie?
Potrząsnęła głową i zaśmiała się.
- Spotkanie i tak przebiegło okropnie i skończyłoby się okropnie – powiedziała rozbawiona. – Jeśli on by tego nie powiedział, pewnie ja bym to zrobiła. W gruncie rzeczy… To było nawet nieco bohaterskie, stanął w mojej obronie kiedy prawie oberwałam od niego plastikowym samolotem… Wiesz co? Przeproś ode mnie Lauren – wstała. – Muszę iść.
- Do zobaczenia.

- Mówię tylko, że na twoim miejscu wytknąłby jej to wszystko bardziej dobitnie – mruknął Syriusz.
- To było nieporozumienie – wzruszył ramionami James. – To nie ważne.
- Zabawne, że gdy wtedy ci to mówiłem, kazałeś mi się wypchać – obruszył się Syriusz. James przewrócił oczami, a potem spojrzał na przyjaciela i zrozumiał, że ten mówi poważnie. – Może nie pamiętasz, ale lizanie ran po Evans zajęło ci trochę czasu. Wiem, bo przy tym byłem.
- Pamiętam – powiedział James cicho. – Wiesz, że to wiele…
- Nie rozklejaj się bo wrzucę cię w zaspę śnieżną – ostrzegł Syriusz. – Mam alergię na ckliwości, pamiętasz?
- Pamiętam, przepraszam – westchnął.
- Idziesz po Jo? – zapytał po chwili milczenia Syriusz, a James natychmiast rozpromienił się jak zawsze, gdy temat schodził na jego dziewczynę.
- Tak.
- Zamierzasz w końcu zrobić… No wiesz co.
- Nie wiem…
Syriusz przewrócił oczami.
- Nosisz pierścionek w portfelu od pół roku. Nie boisz się, że minie termin przydatności? – zapytał.
- Czekam na dobry moment…
Syriusz westchnął i zatrzymał się w pół kroku, łapiąc przyjaciela za ramię.
- Podaj mi lepszy moment na oświadczyny niż wizyta na szczycie najwyższego wodospadu w Europie  - powiedział ostro. –Albo w tym Tumhalamcośtam…
- Wiesz, że nie chodzi o miejsce – mruknął James. – Tylko o moment.
- Jo nie oczekuje momentu, tylko oświadczyn – powiedział Syriusz. – A jeśli ty się jej nie oświadczysz, Merlin mi świadkiem, że w końcu zrobi to ktoś inny. Na przykład ja.
- Mówię poważnie – oznajmił ostro Black. – Jo to świetna dziewczyna i naprawdę nie wiem, nad czymś tu się zastanawiać…
- Zamiast dawać mi dobre rady, sam mógłbyś się ustatkować – zmienił szybko temat James. – Nawet Glizdek kogoś ma.
- To cios poniżej pasa – mruknął Syriusz. – Mówiłem to wiele razy. Nie interesują mnie związki. A ty nie próbuj zmienić tematu – dodał ostro. – Chyba nie masz wątpliwości, co?
James odwrócił wzrok.
- Ja… Co potem? – spytał nagle. – Teraz dajemy radę, ale jak długo tak się uda? Jo nie zrezygnuje z wyjazdów, są dla niej wszystkim, a rodzina… Ja po prostu nie wiem…   
Syriusz spojrzał na przyjaciela z uwagą i westchnął ciężko.
- Jo cię kocha – powiedział poważnie. – I akurat ty powinieneś wiedzieć najlepiej, że po tym, co przeszła zrobi wszystko, żeby mieć normalną i całą rodzinę.
James przytaknął bez przekonania głową. Syriusz klepnął go pokrzepiająco po ramieniu.
- Jeśli chcesz jej zrobić niespodziankę, powinieneś spadać – powiedział. – I postaraj się nie zrobić czegoś głupiego. No, przynajmniej bez mojego udziału.





Dochodziła północ, kiedy Błędy Rycerz zatrzymał się w ciemnej uliczce a ze środka wysiadła szczupła czarownica w brązowej szacie podróżnej i dużym plecakiem. Kiedy autobus zniknął, rozejrzała się dookoła.
- Jo!
Odwróciła się, jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech a plecak upadł na ziemię, kiedy puściła się w stronę stojącego po drugiej stronie Jamesa. Z okrzykiem radości rzuciła mu się na szyję, a on objął ją, podniósł i pocałował.
- Strasznie tęskniłam – powiedziała, kiedy postawił ją na ziemi. – Strasznie – dodała, przytulając go mocno.
- Ja też – wyszeptał, trzymając twarz tak blisko jej ucha, że poczuła muśnięcie ust gdy mówił. – Nawet nie wiesz jak bardzo…
- Zabierzesz mnie do domu? – poprosiła, odgarniając włosy z czoła.
Pokiwał głową, obejmując ją ramieniem. Przeszli na drugą stronę ulicy, James zarzucił sobie plecak na ramię, objął Jo i pocałował ją jeszcze jeden raz nim ruszyli.
- Jak było? – zapytał z entuzjazmem.
- Świetnie! Kair jest cudowny. Następnym razem zabiorę cię ze sobą, pokochasz go – powiedziała z szerokim uśmiechem.
- No nie wiem. To samo mówiłaś o Turcji, a nie wspominam tego miejsca zbyt dobrze…
- Mówiłam ci, żebyś nie jadł tych owoców – rzuciła obruszona. – Spędziłeś ten weekend w łóżku na swoje własne życzenie… Byłeś dziś u rodziców?
Potrząsnął głową.
- Byliśmy z Łapą u znajomych ze szkoły – powiedział. – Niedawno wyszliśmy.
- To miło – Jo uśmiechnęła się i spojrzała na niego. – Co to za znajomi? Są tam jakieś dziewczyny?
- Kilka – rzucił wymijająco James, uśmiechając się.
- Mhm.
- Jesteś zazdrosna? - spytał z łobuzerskim.
- To zależy - powiedziała, obracając się i pocałowała go namiętnie. - Mam powody?
- Żadnych - odpowiedział bez namysłu.
 
Kiedy wróciła do mieszkania, wszędzie panował mrok. Westchnęła cicho, odwiesiła płaszcz i weszła do salonu. Zatrzymała się w pół kroku, wpatrując się zszokowana w niezwykły obrazek.
- Już zaczynałem się zastanawiać, czy jeszcze wrócisz - odezwał się Ian, wstając od stołu. Lily rozejrzała się po pokoju, chłonąc każdy szczegół - od girland i światełek na oknach, po wielką choinkę w rogu pokoju, po zastawiony stolik.
- Ubrałeś choinkę - powiedziała cicho, a na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. - Myślałam, że jej nie potrzebujemy.
- Mam też to - powiedział Ian i wciągnął na głowę czapkę świętego Mikołaja. - W oryginale miało to wyglądać troszkę inaczej, ale naprawdę długo cię nie było a jest tu naprawdę zi...
Lily podeszła do niego i bez ostrzeżenia pocałowała.
-...mno - zakończył z uśmiechem. - Ale jeśli dasz mi chwilkę, mogę...
- Nie wiedziałam. Przepraszam - powiedziała cicho, obejmując go.
- To ja przepraszam - wymamrotał Ian.- Mogłem się domyśleć, że będziesz chciała zostać... Nie miałem na myśli tego, co powiedziałem... No, może trochę miałem. Wiem, że twoi przyjaciele są dla ciebie ważni, naprawdę - zaplątał się. - To też miało trochę inaczej wyglądać. Ułożyłem mowę, naprawdę, tylko...
- Wiem, że są trudni i bywają nieco...
- Wrodzy? Nieufni? Przerażający?
- ...trudni. Chciałam powiedzieć trudni - zaśmiała się.- Mało cię znają. Unikasz ich. Nie wiedzą rzeczy, które wiem ja.
- Nie powinnaś mieć do mnie o to pretensji – powiedział powoli, dokładnie ważąc słowa. – Nie oczekuj, że będę chętnie spędzać każdą wolną chwilę w towarzystwie ludzi, którzy nawet nie próbują udawać, że traktują mnie jak swojego wroga.
- To nie jest tak – powiedziała szybko Lily, ale Ian potrząsnął głową.
- Oboje wiemy, że jest. A ty stoisz po ich stronie.
Potrząsnęła głową.
- Jestem po twojej stronie – powiedziała cicho, przyglądając mu się uważnie. – Przepraszam, jeśli tego nie okazywałam. Nakrzyczałam dziś na Lauren i przy najbliższej okazji zrobię to samo z innymi, ale nie ukrywam, że pomogłoby, gdybyś przestał unikać ich jak ognia i dał im szansę zobaczyć w sobie to, co ja widzę…
Spojrzał na nią w zamyśleniu.
- Spróbuję... Nad tym popracować - westchnął. - Obiecuję nie wymigać się z imprezy Sylwe... Wcześniej? - spytał, a Lily pokiwała głową. - Naprawdę?- jęknął.
Uśmiechnęła się, stanęła na palcach i znów go pocałowała.
- Więc jaki miałeś plan na użycie czapki? - spytała, a na twarz Iana wstąpił szeroki uśmiech.   
 ***

Napisałam ten fragment... Jakoś przed świętami jeszcze, zmotywowana w pewien sposób przez Asię, która od lat wypomina mi Lauren i domaga się innej wersji wydarzeń. Pomyślałam sobie, że napisanie takiej alternatywy będzie czymś fajnym pewnym wyzwaniem, których ostatnio mi brakowało. Początek faktycznie pisało mi się cudownie, śledzenie całego procesu przyczynowo-skutkowego było czymś fantastycznym. Celowo zdecydowałam się na tą najbardziej skrajną alternatywę, bo skoro pisać - to na całego. Musze przyznać,  że w pewnym momencie stało się dla mnie jednak wyzwaniem dość... gorzkim, gdy nagle zdawałam sobie sprawę, ilu bohaterów zabraknie a dodatkowo... Do samego końca nie wiedziałam - i w pewnym sensie nadal nie wiem - jak potoczą się ich dalsze losy. Być może jak na świąteczny tekst dla niektórych wyda się to zbyt gorzkie, mam jednak nadzieję, że zostanie mi to wybaczone.