Rozdział 73

- Co to za miejsce? – zapytała go z uwagą – Dlaczego mnie tu zabrałeś?
- Z wielu powodów – wzruszył ramionami, obejmując ją w pasie – To bardzo ciekawa wioska historyczna… Wiesz, że tutaj żył twórca zniczy? Jest tu też podobno bardzo ładna kapliczka, to miejsce narodzin wielu rodzin czarodziejów, bardzo starych rodów z którymi wiążą się podobno niesamowite historie. Wiele z nich nadal tu mieszka, pełno tu czarodziejów…
- Zabrałeś mnie tu na wycieczkę krajoznawczą? – zaśmiała się, rozglądając dookoła. James kiwnął głowę.
- Też – zgodził się – Wiesz, że założył ją podobno sam Gryffindor? Widzisz, to ważne miejsce dla każdego Gryfona – roześmiał się, muskając ustami jej nos. Uśmiechnęła się. Nie mogła zaprzeczyć, że miejsce było naprawdę piękne.
- Cudownie tu – powiedziała łagodnie – To jakie niesamowite historie wiążą się z tym miejscem?
- Pełno ich – oznajmił podekscytowany James – Zabrakło bym nam chyba czasu, gdybym chciał ci je wszystkie opowiedzieć… Nie, żebym wszystkie znał – zastrzegł z powagą.
- Opowiedz najciekawszą twoim zdaniem – poprosiła ładnie. James zamyślił się, a Lily obserwowała go z uwagą. Doskonale zdawała sobie sprawę, że James musiał mieć jakiś cel, skoro ją tu zabrał i coraz bardziej ciekawiło ją, o co chodzi jej mężowi.
- Sam nie wiem…
- Wiesz, dobrze wiem, że wiesz – uśmiechnęła się i zatrzymała, patrząc z uwagą – Po coś mnie tu zabrałeś?
- Mówiłem ci, po co – powiedział, obserwując ją z uwagą – To po prostu podobno bardzo ładne miejsce i bardzo ciekawe.
- Dobrze, więc jakie ciekawostki jeszcze znasz?
- Mieszka tu Bathilda Bagshot – rzucił, obejmując Lily ramieniem i znów ruszyli przed siebie.
- Ta historyczka? – spytała Lily i pokiwała z uznaniem głową – No, to ciekawsze od twórcy złotego znicza.
- No wiesz! – Obruszył się James a Lily roześmiała się na głos – Jak w ogóle możesz!
- Przepraszam… Mów dalej – poprosiła z uśmiechem.
- Jeszcze ci mało? – zapytał oburzony a Lily wzruszyła ramionami – To miejsce założone przez Godryka Gryffindora, czarodzieja który zrewolucjonizował Quidditch, największej znawczyni historii magii, a ty byś chciała jeszcze więcej?
Lily zaśmiała się na głos.
- No.
- Podobno wychował się tu Dumbledore…
- Słabe – zaśpiewała Lily a James prychnął urażony – Postaraj się bardziej, na pewno jest coś ciekawszego…
- Tu odbyła się pierwsza rebelia Goblinów – powiedział szybko James, a Lily pokręciła głową rozbawiona.
- Tu zmyślasz. Miałam to pytanie na sumach.
- Szlag – westchnął ciężko i spojrzał rozbawiony na Lily, która również uśmiechała się szeroko – A czy zadowoli cię informacja, że tu się urodziłem?
- Naprawdę? – uśmiechnęła się szeroko – Naprawdę, tu?
James kiwnął głową, łapiąc Lily za rękę. Powoli ruszyli przed siebie, oglądając okolicę.
- Miałem trzy lata, gdy przeprowadziliśmy się stąd bliżej Londynu – powiedział w końcu – Rodzice wiele opowiadali mi o tym miejscu. Zawsze chciałem je zobaczyć.
- Jesteś sentymentalny – wytknęła mu z rozbawieniem Lily – Oh, to urocze!
- Nieprawda. To po prostu ciekawe miejsce… No dobra, może troszkę. Ale zobaczysz, że to miejsce będzie kiedyś sławne – dodał z pewnością w głosie.
- Pewnie, w końcu się w nim urodziłeś – zaśmiała się Lily – Czarodzieje z całego świata będą tu przyjeżdżać, żeby je zobaczyć.
- A żebyś wiedziała – roześmiał się.
- Zapomniałam już jaki ty jesteś skromny! I patrz, turyści – wskazała ręką na rodzinę, która właśnie wyszła z zaułku – Jestem pewna że już przyszli, żeby…
- Jesteś wredna – stwierdził krótko James, przyciągając ją do siebie. Lily pokiwała głową z rozbawieniem.
- Wiem – powiedziała z uśmiechem – I wiesz co? O wiele bardziej ciekawisz mnie ty niż pierwszy znicz albo Gryffindor...
Uśmiechnął się łagodnie, przyciągnął najbliżej jak się dało i pocałował łagodnie.

Lily musiała przyznać, że to było piękne miejsce. Natychmiast urzekły ją wielskie domki, z pięknymi ogrodami, białymi płotkami i gankami, które przywodziły na myśl bajkową wioskę.
Poobrastane bluszczem budynki w dalszej części wioski napawały poczuciem tajemniczości, staruszka częstująca ją ciastem, gdy przechodzili obok jej domu, przywiodła Lily skojarzenie ciepła i domowego spokoju.
Trudno było pozostać obojętnym na wdzięk tego miasteczka.
- Cudowne miejsce – stwierdziła Lily, kiedy skończyli przechadzać się po małym parku znajdującym się prawie że na końcu wioski – Tak tu cicho i spokojnie.
James kiwną w zamyśleniu głową. Jego uwagę przykuł stojący na końcu dom.
- James…?
- Patrz – powiedział, ciągnąc ja za sobą. Zaskoczona Lily pobiegła za Jamesem.
- Oh – wyrwał jej się jęk zachwytu – O rany.
Stali przed domkiem, podobnym tego z ogrodu którego staruszka częstowała ich ciastem. Dwupiętrowy, obrośnięty bluszczem z drewnianą wiatą na kształt ganku, tuż przed drzwiami. Lily dotknęła z zachwytem drewnianego płotu – furtka zaskrzypiała, kiedy przypadkiem pchnęła ją do przodu.
Dom, w przeciwieństwie do innych które mijali, wyglądał na opuszczony, miał jednak w sobie coś takiego, co urzekało od pierwszego wejrzenia. Lily rozejrzała się i dostrzegła tabliczkę tuż przy ścieżce.
- Na sprzedaż… - przeczytała Lily – Oh.
- Ciekawe, czy ktoś jest w środku – James wyminął Lily i chciał przejść, ale ta w ostatniej chwili złapała go za rękę powstrzymując.
- Wiesz, ja…
- Chcą państwo obejrzeć dom?
Drgnęli. Z domu obok kuśtykała w ich kierunku starsza pani, wspierając się o lasce.
 - Właściciele dawno wyjechali – powiedziała do nich z uśmiechem – Zostawili go mnie pod opiekę. Zapraszam do środka, zaraz wszystko wam pokażę…

- Co o tym myślisz? – spytał James, gdy godzinę później w końcu opuścili dom.
- Jest wspaniały – powiedziała z westchnieniem Lily – Ale mamy gdzie mieszkać. Dom nie jest nam potrzebny a ten… Wymaga tyle pracy i… Jest taki duży. Po za tym, to tak daleko od wszystkich…
- Nie chcesz – powiedział James. Lily zatrzymała się.
- To nie o to chodzi – wyszeptała  - Jest naprawdę cudowny, ale pomyśl… Teraz nie potrzebujemy domu. Nasze mieszkanie jest zbyt duże jak na nas dwoje. Kiedyś, gdy będziemy mieli dzieci, ale teraz… Ponad to, to tak daleko od wszystkich – dodała szybko – Przecież to niemal pół kraju...
James kiwną głową w zamyśleniu. Lily miał rację.
- To zły pomysł, masz rację.
- Ktoś inny rozsławi to miejsce – uśmiechnęła się smutno, patrząc jeszcze raz na wymarzone miejsce i powoli oddalili się, nieświadomi jak bardzo oboje mylą się w tej chwili.

Dziesięć dni później

- Powinniśmy wrócić do Doliny Godryka i jeszcze raz obejrzeć tamten dom.
James zamrugał.
- Co… Przecież ustaliśmy, że…
- Wiem – powiedziała cicho Lily – Ale obojgu nam podobał się ten dom, ta miejscowość była cudowna a ja sobie pomyślałam… Nie musimy się tam przeprowadzić od razu. To stary dom, wymaga remontu, który będzie na pewno pracochłonny, czasochłonny i kosztowny. Nie damy rady tego zrobić od razu, a może kiedy nadejdzie czas to... Chyba warto spróbować, prawda?
- Naprawdę chcesz go zobaczyć jeszcze raz?
Lily pokiwała głową.
- Jest cudowny – wyszeptała – Zawsze gdy wyobrażałam sobie miejsce w którym chcę mieszkać, wyglądało ono dokładnie tak.
- Jeszcze kilka dni temu, nie chciałaś tego zmieniać – powiedział James, obserwując z uwagą Lily – Teraz może ci się to wydawać dobrą decyzją ale…
- Podobał się nam jeszcze przed tym wszystkim – upierała się Lily – Prawda jest taka, że nawet jeśli go kupimy, minie trochę czasu zanim się do niego wprowadzimy a sądzę, że wtedy… Życie nas wszystkich będzie już zupełnie inne.
James nie wyglądał na do końca przekonanego, ale kiwnął głową. Wszelkie wątpliwości – resztki wątpliwości jakie miał – minęły, kiedy pięć dni później pojechali znów do Doliny Gordyka by spędzić tam kolejny weekend i dokładnie obejrzeć wymarzone przez siebie miejsce, jeszcze raz.  

Kiedy Lily podejmowała decyzję, że nie spędzi kolejnych miesięcy życia na tułaniu się z miejsca na miejsce nie miała pojęcia, jak trudnym zajęciem miało się to okazać. Przejście do codzienności nad śmiercią przyjaciółki było zadaniem arcytrudnym i mimo jej usilnych starań by żyć normalnie, nadal przyłapywała się na wpadaniu w nastrój melancholii i zadumy podczas dłuższej bezczynności. Za dnia, znajdowała na to prosty sposób – ruch. Kiedy tylko coś robiła, jej myśli skupiały się w całości na tym jednym zdaniu. Lily nigdy nie posiadała podzielnej uwagi. Pomagało wszystko – od przesadzania kwiatów, przez pisanie dziennika, czytanie gazet i książek po najbardziej proste czynności. Sytuacja przedstawiała się dużo gorzej nocą, kiedy leżąc w łóżku czekała na sen, a ten nie chciał nadejść. Zasypianie zajmowało jej teraz dużo czasu i nawet kiedy jej się to udało, był to sen lekki i mało wartościowy.
Lily nie miała pojęcia – nie mogła mieć pojęcia – że to co robi, nie pozwoli jej długo przetrwać. Do Lily nie docierało, że próbując zagłuszyć w sobie wszelkie emocje sprawia, że kłębią się one w niej coraz głębiej i nie wiadomo,  jaki efekt dadzą gdy zgromadzi się ich zbyt wiele.

Jeśli już mowa o kłębieniu, nikt nie wiedział na jego temat tyle, co Syriusz. Kłębienie go wyczerpywało. Kłębił w sobie wszystkie – emocje, przyzwyczajenia, chęci i pragnienia. Syriusz nie żył – on egzystował w zamkniętym kręgu, w którym znajdowały się tylko niezbędne do życia czynności – sen, jedzenie, picie, toaleta.
Ludzie potrafią żyć tak latami. Jeśli ktoś z natury jest samotnikiem, lubi i ceni swoje towarzystwo i dotyka go coś bolesnego, potrafi nie wychodzić z domu miesiącami.
Syriusz zawsze sądził, że lubi samotność. Fakt, że spędzał tak wiele czasu z przyjaciółmi, że tak bardzo go cenił – brał za przypadek i to, jacy ludzie wybrali go sobie na przyjaciela.
Teraz zaczynał uważać, że się mylił. Nie wiedział, co bardziej go wykańcza – bezczynność powodowana zamkniętym kręgiem, kłębienie się wszystko wewnątrz niego czy może ta cholera, pusta cisza.
Syriusz potrzebował towarzystwa. Nie musiał go daleko szukać – wiedział, że wszyscy czekają tylko na jakiś znak od niego. Przecież tyle razy mu o tym wspominali. Problem był jednak w tym, że jak bardzo nie drażniłaby go ta samotność, cisza i zamknięty krąg, to wiedział że bardziej irytować będą go sami przyjaciele. Bo ile razy stawał z nimi oko w oko, czuł pełne współczuć spojrzenia, słyszał nutkę żalu w głosie a każde działanie wydawało mu się być podszyte litością.
Nie mógł tego znieść. Potrzebował ludzi, ale całkiem obcych, którzy nie będą o nim wiedzieli nic i którzy po prostu gdzieś będą.
Dlatego, po przeszło czternastu dniach Syriusz zdecydował się wyjść z domu i skierował swoje kroki do pobliskiego baru, by tam wśród hałasu i obcych, obojętnych mu ludzi nadal zatracać się w zamkniętym kręgu.
Syriusz nie przewidział jednak, jak bardzo ta decyzja wywróci jego życie do góry nogami. Zamykając drzwi domu nie miał pojęcia, że czeka go najdziwniejszy wieczór w życiu. Być może gdyby wiedział, wybrałby pustą ciszę.

Wirujący Troll był bardzo starym i jednym barem w okolicy. Uczęszczali do niego czarodzieje z wielu miejscowości i prawie zawsze było pełno.
Syriusz wybierając miejsce nie za bardzo pomyślał o konsekwencjach. Dotąd wybierał się do takich miejsc w towarzystwie przyjaciół nie mógł więc mieć pojęcia co może się stać, jeśli ktoś taki jak on sam zjawi się w piątkowy wieczór w jednej knajpie w okolicy.
O ile dla młodych dziewcząt niebezpieczne jest wracanie samej po nocy, o tyle młodzi mężczyźni szukający spokoju… Powinni omijać miejsca takie jak te.
Syriusz zdziwił się, kiedy kilka sekund po tym jak usiadł przy stoliku, zjawiły się przy nim nieznane mu dziewczyny, słodkim głosem pytające, czy mogą się dosiąść. W każdej innej sytuacji pewnie schlebiałoby mu to zainteresowanie, tym razem jednak grzecznie je spławił i wrócił do sączenia swojego piwa.  I wtedy zjawiła się druga niewiasta. Syriusz ponownie ją spławił ale na nie wiele się to dało. Rozpętało się piekło z jego udziałem w roli głównej i z chwili na chwili, było coraz gorzej.

Zdarzyło ci się kiedyś, że usilnie na coś czekałaś i gdy traciłaś już nadzieję, nagle los uśmiechał się do ciebie?
Abby Watson czekała bardzo długo. Tak długo, że naprawdę zaczynała wątpić czy dalsze czekanie ma w ogóle jeszcze sens. I wtedy się zjawił.
Zobaczyła go, kiedy wchodził do baru. Od pierwszego spojrzenia wiedziała, że to on. To było jak grom z jasnego nieba – wystarczyło jedno spojrzenie szarych oczu, żeby miała pewność, że to na niego czekała tyle czasu. A zaraz potem pojawiły się wątpliwości.
Bo w całym swoim misternie knutym planie, nie przewidziała jednego – że jej wybranek będzie tak oszałamiająco przystojny a co za tym idzie – tak nieosiągalny dla jej osoby.
Abby nie orientowała się zbytnio w tym, co uważane jest za atrakcyjne wśród ludzi, ale w swoim młodym życiu widziała już wielu ludzi. Nikt nie zrobił na niej takiego wrażenia jak on.
Wkrótce okazało się, że nie tylko ona tak myśli. Nie minęło kilka minut – podczas których uważnie go obserwowała zza szklanki z sokiem pomarańczowym – kiedy do jego stolika podeszły dwie młode dziewczyny. Abby zastanawiała się właśnie, czy może intuicja tym razem jej nie zawiodła i to nie jego szukała, kiedy obie ślicznotki obróciły się na pięcie i odeszły w głąb sali a nieznajomy w potrzebie został przy stoliku sam. Teraz trudno było jej dostrzec jego twarz. Z miejsca, w którym siedziała ani ona nie mogła go widzieć, ani on nie mógł zauważyć jej. Podnosiła się już, kiedy zza stolika obok podniosła się wysoka, długonoga piękność o długich, opadających aż do połowy pleców brązowych włosach. Zarzuciła nimi zmysłowo na plecy, a  dłonie Abby mimowolnie dotknęły krótko ostrzyżonych, czarnych kosmyków włosów. Poczuła ukłucie zazdrości, jednak szybko się skarciła.
Poczucie atrakcyjności nie ma tu żadnego znaczenia, pomyślała, chcesz mu pomóc, nie go poderwać. Chyba, że dla niego to ma znaczenie…
Nie miało. Lada moment długonoga dziewczyna wróciła z kwaśną miną do stolika.
Mijały minuty, kwadranse, w końcu minęła godzina, a Abby nadal siedziała przy stoliku, obserwując uważnie  jak kolejne dziewczyny nieudolnie próbują zwrócić na siebie uwagę mężczyzny skrytego w cieniu. Kilka razy próbowała się podnieść, za każdym razem jednak ktoś ją ubiegał.
Od pięciu minut przy stoliku stała średniego wzrostu kobieta, o długich włosach upiętych w koński ogon i twarzy równie końskiej, która najwyraźniej nie dawała się spławić.
Drgnęła, kiedy wychylił się tak, by mogła zobaczyć jego twarz i poczuła dziwne ciepło w okolicy żołądka. Mówił coś zawzięcie i szybko, machając rękami w nerwowych gestach. I wtedy Abby zdecydowała się postawić wszystko na jedną kartę. Wymknęła się tylnym wejściem, by chwilę potem wejść głównym, z głową wysoko podniesioną do góry. Rozejrzała się dookoła i poruszając biodrami na boki z o wiele mniejszą dozą gracji niż robiły to jej poprzedniczki, ruszyła w kierunku stolika.
- … więc odczep się… - usłyszała, nim odchrząknęła i powiedziała dość głośno.
- Co to ma znaczyć?
Zarówno dziewczyna, jak i mężczyzna spojrzeli na nią oszołomieni. Założyła ręce na biodrach, zmrużyła oczy i ponowiła atak.
- Umawiam się tutaj z tobą, lecę w tą wstrętną, mroźną noc po pustej uliczce, narażając być może własne życie, bo tobie nie chce się ruszyć tyłka, żeby zabrać mnie z pracy w której była cały dzień i gdy w końcu tu docieram, zamiast ciepłego powitania widzę cię flirtującego z inną! – wyrzuciła z siebie piskliwym głosem, oddychając ciężko – Jak możesz!?
- Ale… co? – zapytał ogłupiały, marszcząc brwi. Abby przeklęła w myślach, że też się nie domyślił.
- Co? Co? To ja się pytam, co!? Jaka ja jestem głupia, powinnam była wiedzieć, że to znów się tak skończy, dlaczego ja w ogóle dałam ci się przekonać, przecież ty się nigdy nie zmienisz!
- Ale… co? – powtórzył jeszcze bardziej zdezorientowany.
- Jak to co!? Przestań zgrywać głupa, że nic rozumiesz, przecież doskonale wiem, że dawno byś ją przeleciał gdybym nie zabrała ci rano ostatnich drobnych na pieluszki dla dzieci! Tylko doświadczenie, że bez gumek się tego nie robi, powstrzymuje cię od dymania wszystkiego co się rusza! – zakończyła dobitnie – I tak dziwię się, że taki bydlak jak ty ma odrobinę godności, spodziewałam się, że uciekniesz…
- To moja wina – wtrąciła szybko dziewczyna, będąc równie przerażona co on – Chciałam tylko zapytać, czy ma zapalniczkę, przepraszam…
I czmychnęła czym prędzej w stronę baru.
- Poszła? – spytała cicho Abby, patrząc na niego z uwagą. Kiwnął tylko krótko głową, a Abby westchnęła ciężko i opadła na siedzenie tuż obok – Nie uczyli cię w domu kłamać?
- Skąd spadłaś? – odpowiedział pytaniem na pytanie, nadal w zbyt wielkim szoku, by w ogóle pojąć co się dzieje. Zaśmiała się.
- Różnie mówią – powiedziała łagodnie, a kiedy nadal patrzył na nią jak na kosmitkę, westchnęła – Nadal nie załapałeś? Ona by się od ciebie nie odczepiła…
- A, to była pomoc? – zapytał marszcząc brwi, a Abby wzruszyła ramionami.
- Nie mam w tym wielkiego doświadczenia – powiedziała z uśmiechem – Nigdy nie ratowałam nikogo z opresji, ani nikt nie ratował z opresji mnie…
Przez chwilę milczeli. Patrzył się przed siebie, wyraźnie nad czymś rozmyślając. A potem nagle, jakby zdał sobie sprawę, że nie odeszła, spojrzał na nią i spytał.
- Jesteś psychopatką?
- Nie… - powiedziała powoli, tym razem zaskoczona.
- Jesteś uzależnioną od seksu nimfomanką? – kontynuował, marszcząc brwi i przypatrując się jej badawczo.
- Nie…
- Seryjna morderczyni? Nożownik? – wymieniał kolejno – Uciekłaś od czubków?
- Nie – powiedziała, tym razem całkiem zbita z pantałyku – Pewnie, że nie! Chociaż, nie wiem jak ty, gdybym była kimś z tych, kogo wymieniłeś i tak bym się nie przyznała…
- W takim razie co tu jeszcze robisz? – zapytał ją niezbyt grzecznie, a Abby naburmuszyła się.
- Jeśli się stąd ruszę, zaraz zleci się stado plastikowych sępów chcących objąć cię w swoje sztuczne ramiona i pocieszyć po tym, jakie masz ciężkie życie z taką zołzą jak ja – powiedziała krótko – Mogę odejść i zostawić cię na ich pastwę, albo zostać i uratować cię na resztę tego wieczoru.

Wydawało mu się, że ten wieczór przekroczył granicę abstrakcji, kiedy spławiał piątą dziewczynę. Mylił się. To, co wydarzyło się w przeciągu ostatnich kilku minut udowodniło mu, że nie ma pojęcia czym jest abstrakcja. I bardzo mało wie o świecie.
Dziewczyna patrzyła na niego z uwagą, czekając na odpowiedź. Syriusz miał ochotę odmówić z drugiej strony, jej argument wydawał się bardzo przekonujący.
- Siedź – mruknął tylko, przekonany że to nie koniec z jej strony. Nie pomylił się.
- No dobra – podjęła po chwili, poruszając się niespokojnie – Bo chodzi o to, że… Ty, możesz mi pomóc…
- Wykluczone – powiedział odruchowo i nim zdążył się zorientować, dodał – Jak?
Nie zdołał się zastanowić, dlaczego w ogóle wdaje się w tą rozmowę. Nie przeszło mi przez myśl, żeby opuścić ten bar i nigdy więcej  do niego nie wracać. Chciał milczącego towarzystwa, tymczasem wdawał się w bezsensowną polemikę z zupełnie nieznaną mu dziewczyną, której w każdej innej sytuacji zacząłby się obawiać.
Uśmiechnęła się szeroko.
- To proste – powiedziała pogodnie – Wystarczy, że pozwolisz sobie pomóc.
- Chcesz żebym ci pomógł pozwalając żebyś pomogła mnie…? – z niezadowoleniem odkrył, że właśnie jest zmuszony do myślenia, na które wcale nie miał ochoty. Dziewczyna pokiwała szybko głową.
- Dokładnie tak – wyglądała na ucieszoną faktem, że tak szybko zrozumiał. Po chwili jednak chyba zmieniła zdanie, bo wyjaśniła – Wierzysz w…
- Nie.
- Nigdy nie dajesz kończyć zdania rozmówcy? – zirytowała się, marszcząc ze złością nos. Syriusz miał już na końcu języka pytanie, od kiedy jest jej rozmówcą jednak w ostatniej chwili zadział instynkt podpowiadając, że to niegrzeczne, skwitował więc to tylko milczeniem – Chciałam zapytać, czy wierzysz w karmę…
Syriusz zastanowił się, ale nie odpowiedział bo dziewczyna kontynuowała dalej.
- Przeszłam dostatecznie dużo żeby nauczyć się, że w życiu nic nie jest stałe i pewne – powiedziała cicho – Na swoje szczęście trzeba sobie zapracować, bo nic nie jest za darmo. Do mnie ostatnio uśmiechnął się los i chcę go zacząć od razu spłacać, a jeśli dam innym coś od siebie… Wtedy jest szansa, że może uda zatrzymać mi się chociaż trochę tego szczęścia które mam…
- I dlatego pomagasz ludziom? – zapytał, trochę zaskoczony wywodem dziewczyny – Ilu osobom już pomogłaś?
- Ty będziesz pierwszy – ożywiła się, a jej twarz znów rozjaśnił pełen satysfakcji uśmiech – No chyba nie odmówisz wykonania dobrego uczynku!
- Nie mogłabyś… Nie wiem, robić zakupy staruszkom? Wyprowadzać im psy? Pracować charytatywnie w domach opieki czy coś…? Musisz pomagać akurat mnie? W ogóle, skąd pomysł, że ja potrzebuję pomocy?
- Akurat to, że jej potrzebujesz jest wyczuwalne na odległość – powiedziała krótko, wzruszając ramionami – Po ludziach widać, gdy coś ich trapi. Tamto wszystko jest na pewno bardzo szlachetne, ale mnie o taką pomoc chodzi, tylko o coś głębszego. To jak, pomożesz mi? Zyskasz podwójnie – dodała szybko – Mhm?
- Chcesz mi pomóc? – zapytał, obserwując ją z uwagą – To zamknij buzię. Po prostu siedź cicho, tylko tego mi potrzeba.
- Kiepskie miejsce na spokój ale… W porządku – wzruszyła ramionami i nagle zamilkła. Syriusz spojrzał na nią z nieukrywanym zaskoczeniem, w myślach zakładając się z sobą o piwo, że dziewczyna nie wytrzyma w ciszy nawet dziesięciu minut.
Przegrał.

Nie odzywała się wcale. Bawiła się w zaciekawieniu słomką z soku, którą sobie zamówiła, tylko co jakiś czas zerkając od niechcenia w jego stronę, jakby przypominając o swoim istnieniu.
Nie narzekał z tego powodu. Wręcz przeciwnie, w tej chwili to było wszystko to, czego potrzebował. Do samego końca wieczora nie odezwała się słowem. Dopiero kiedy około dwunastej wstała, biorąc pod pachę swoją kurtkę i torebkę, oznajmiła.
- Gdybyś chciał jeszcze trochę pomilczeć w niezobowiązujący sposób, albo może nawet zamienić kilka słów czy coś w tym rodzaju, jutro też tu jestem.
I nie czekając na jego odpowiedź, posłała mu ostatni uśmiech i zaraz zniknęła w tłumie gości. Syriusz przez chwilę patrzył za nią, a potem potrząsnął głową. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy widział tą dziewczynę. Gdybym tym razem się z sobą założył… No cóż, byłby dwa piwa w plecy.

Dzień 1

Zaklął pod nosem, kiedy wyłaniając się zza rogu dojrzał siedzącą na schodach Charlie. Niemal w ostatniej chwili udało mu się zawrócić tak, że jakimś sposobem go nie zauważyła.
Syriusz odetchnął z ulgą. Unikanie Charlie stało się dla niego ostatnim czasem czymś na kształt hobby. Nie chodziło o to, że nie chciał się z nią zadawać. Wiedział jego, że jej osoba w tej chwili doprowadzać go będzie do szału. Była zbyt głośna, zbyt nachalna i zbyt zakręcona, żeby mógł teraz w spokoju z nią siedzieć.
Odwrócił się więc na pięcie i pogrążony w rozmyślaniach o tym, jak wybrnąć z tej sytuacji nawet nie zauważył gdy znalazł się pod drzwiami Wirujących Trolli. Zamrugał oszołomiony patrząc na swoją dłoń zaciśniętą kurczowo na klamce.
To szaleństwo; podpowiedział mu głosik w głowie; co ty robisz, daj sobie spokój. A potem nacisną klamkę i wszedł do środka.

Wieczór 1

Rozejrzał się po barze z lekkim niepokojem, jakby nie wiedząc czego się spodziewać. Nigdzie jej nie dostrzegł, więc z poczuciem ulgi ruszył w stronę stolika, przy którym siedział wczoraj. Jeszcze raz, dla pewności rozejrzał się po lokalu i prawie podskoczył kiedy nagle zjawiła się przed nim nie wiadomo skąd. Wyglądała na równie zaskoczoną jego widokiem co on. Spodziewał się, że usiądzie i zacznie być równie irytująca co wczoraj, ale ona po prostu stała.
- Nie siadasz? – zapytał w końcu, nie mogąc dłużej znieść tego zawieszenia, w jakie oboje wpadli. Przechyliła głową na bok i usiadła.
- Nie spodziewałam się, że przyjdziesz – powiedziała cicho – Myślałam, że miałeś mnie wczoraj dość.
- Też tak myślałem – mruknął tylko. Odgarnęła krótkie kosmyki włosów za ucho, przygryzła wargę w zamyśleniu.
- Dziś będziemy rozmawiać, czy nadal milczymy?
Nie odpowiedział. Kiwnęła głową i ku jego zszokowaniu, nie odezwała się aż do końca wieczora.

Dzień 2

Po raz pierwszy od dwóch tygodni, przespał prawie całą noc godzin. Nic mu się nie śniło, nie budził się a kiedy rano wstał czuł że ma o wiele więcej zdrowej energii niż kiedy kładł się.
To było dziwne uczucie, czuć się tak jak czuł się teraz. Syriusz nie miał pojęcia skąd wzięła się nagle taka zmiana, zdecydował jednak, że należy zrobić wszystko, by ją utrzymać.
Ogarnięcie się po śnie zajęło mu zdecydowanie więcej czasu niż zawsze. Nadal niedospany robił wszystko po omacku  i nie pewnie do tego stopnia, że posolił poranną kawę i posłodził jajecznicę.
Kiedy już wyrzucił całe śniadanie do kosza i wypił obleśną, słoną kawę, rozejrzał się dookoła po nadal rozwalonej kuchni, marszcząc brwi. Po skończeniu odrywania płytek zostawił wszystko tak, jak było, uprzątając tylko gruz.
- Dobra – powiedział sam do siebie – Czas wziąć się do roboty.

Wieczór 2

Wiedziała, że to nie o milczenie mu chodzi, jednak posłusznie siedziała cicho trzeci wieczór z rzędu. Chciała zapytać o wiele rzeczy, które mogłoby jej pomóc odkryć w jaki sposób można mu pomóc. Wiedziała podświadomie,  że nie ma wiele czasu – w każdej chwili mogło mu się to zwyczajnie znudzić i zawsze istniała szansa, że nie przyjdzie.
A im dłużej Abby milczała, tym bardzo była zaparta żeby mu pomóc. I tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu że to właśnie on jej pomocy potrzebuje. Problem polegał tylko na tym, że znajomy-nieznajomy nie kwapił się, żeby jej pomóc. Początkowo Abby wydawało się, że jej obecność jest mu całkiem obojętna. Teraz zaczynała myśleć, że jednak do czegoś prowadzi. Z trudem uzbrajając się w cierpliwość, milczała już trzeci wieczór.

Dzień 3

Tego ranka kawa wyszła mu zdecydowanie lepsza niż poprzednio, a jajecznica smakowała tak, jakby jadł ją pierwszy raz w życiu. Zaraz po śniadaniu zabrał się do kończenia układania płytek w kuchni. Nie martwił się co będzie, gdy to skończył – czekało go jeszcze wiele pracy, bo jeszcze nim poszedł wieczorem spać zdecydował, że zajmie się również resztą domu.
Wieczorem już bez wahania wyszedł z domu. Z jakiś nieznanych mu powodów, dziewczyna z baru działa na niego… kojąco. Nie potrafił tego w żaden sposób wyjaśnić ale im dłużej razem siedzieli, tym lepiej czuł się następnego ranka.

Wieczór 3

Kiedy przyszedł, jeszcze jej nie było. Usiadł przy stoliku z butelką piwa – tym razem karmelowego – zawahał się przez chwilę. Wstał, poszedł do baru a kiedy wrócił, niósł ze sobą jeszcze jedną butelkę z takim samym piwem.
Kiedy przyszła, spojrzała z zaskoczeniem na  butelkę a potem posłała mu ciepły uśmiech i w milczeniu usiadła. Kiwnął tylko głową, nie mogąc pozbyć się uczucia, że bardzo chce odwzajemnić ten uśmiech.

Dzień 4

Uderzyła go cisza, jaka panowała w domu. Była wręcz nie do zniesienia, irytująca. Przyrządzając śniadanie w ukończonej już kuchni, machnął leniwie różdżką w kierunku radia z którego popłynęła muzyka. Zdziwił się, że nie przeszkadzają mu szybkie rytmy. To pewnie przez bar; pomyślał, otwierając na oścież okno; puszczają tam taką cały czas.
Do drzwi rozległ się dzwonek. Syriusz poszedł otworzyć, a kiedy zobaczył na progu Jamesa jego twarz rozjaśnił cień uśmiechu. To kompletnie zbiło Jamesa z tropu.
- Cześć – powiedział, przepuszczając go do środka. Potter zamrugał szybko i bardzo powoli wszedł, nie odrywając od przyjaciela spojrzenia nawet na chwilę – Na co się tak patrzysz?
- Wszystko… w porządku? – zapytał go zaniepokojony James. Syriusz zmarszczył brwi.
- Dlaczego pytasz? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Dlaczego migasz się od odpowiedzi?
Ogłupiali zbyt dużym natłokiem pytań spojrzeli na siebie ze zmarszczonymi brwiami. Jamesowi drgnęła warga i ostatkiem sił zmusił się do zachowania powagi.
- Chcesz coś do picia? Robiłem kawę – powiedział w końcu Syriusz, decydując się przerwać milczenie – Hm…?
- Jesteś pewny, że wszystko jest w porządku? – James dopiero po chwili wyrwał się z osłupienia i pobiegł za przyjacielem który już był w kuchni – Wow…
- W porządku. Dlaczego miałoby być nie w porządku? – zapytał się Syriusz, wyciągając kolejny kubek i nakierował na niego różdżkę, z której trysną strumień wody obmywając go z kurzu.
- Jesteś… Jakiś dziwny – powiedział powoli James – To gra u ciebie?
Syriusz zmarszczył brwi i spojrzał przez ramię na Jamesa i potem wskazał ręką na radio. Potter z wrażenia usiadł.
- Nie rozumiem o co ci chodzi – stwierdził krótko Syriusz, a James otworzył usta ze zdziwienia.

Godzinę później.

- Z Syriuszem dzieje się coś dziwnego – oznajmił James, kiedy Lily wyszła z budynku uczelni, pod którym na nią czekał.
- Co się dzieje? – zapytała go z niepokojem, gdy pocałował ją na powitanie.
- Nie mam pojęcia… Wszystko. Przyszedłem do niego, otworzył mi drzwi…
- A to takie dziwne, gdyż…?
- Ostatnio włamywałem się oknem piwnicy! – powiedział James, nadal lekko urażony na wspomnienie ostatniej wizyty, kiedy po raz drugi musiał włamać się do domu przyjaciela, gdy ten go zignorował.
- Pewnie dlatego dziś otworzył. Uczy się na błędach – dodała łagodnie, ale James potrząsnął głowę.
- Wpuścił mnie, sam – wyrzucił z siebie. Lily wzruszyła ramionami – Ostatnio prawie wyrzucił mnie za drzwi…
- Nie widzę powodu do zmartwienia – powiedziała łagodnie Lily  - To, że cię wpuścił…
- Zaproponował mi kawę!
- Był uprzejmy – skwitowała Lily. James westchnął poddenerwowany.
- Rozmawiał ze mną… Prawie całkiem normalnie. I grało radio.
Lily zatrzymała się w pół kroku.
- Radio? Jesteś pewny, że to było radio? – spytała go poważnie, a James pokiwał głową – Może po prostu…
- Jeszcze trzy dni temu, nie było szans , żeby nawiązać z nim jakikolwiek kontakt a dziś…
- Widać zaczyna sobie z tym radzić, to dobrze…
- Ale tak nagle? Nie rozumiem, dlaczego udajecie że wszystko jest w porządku?
- A dlaczego ty ciągle mi przypominasz, że nie jest!? – zdenerwowała się Lily – Wiem, co się stało! Nie jestem głupia i naiwna! Ale nie chcę się ciągle o tym myśleć, rozumiesz? Chcę chociaż spróbować normalnie żyć i… Nie utrudniaj mi tego…
- Nie chcę, żebyś się do czegokolwiek zmuszała – powiedział łagodnie, przyciągając ja do siebie – Jeśli potrzebujesz czasu, żeby…
- Nie – potrząsnęła szybko głową – Nie chcę. I proszę cię… Jeśli Syriusz cię dziś wpuścił, to nie martw się, tylko ciesz, że coś ruszyło.
Potter pokiwał głową w zamyśleniu.

Wieczór 4

Tym razem to ona na niego czekała z kuflem kremowego piwa. Widząc jego zdziwienie, uśmiechnęła się z satysfakcją wymalowaną na twarzy. Usiadł obok i jakim było jego zdziwienie gdy odkrył, że właśnie się uśmiechnął.
Musiał mieć zabawną minę, bo dziewczyna roześmiała się na głos. Prychnął pod nosem, obracając obrażony głowę. Zamilkła, szturchnęła go w ramię i podniosła kufel do toastu. Przez chwilę się zawahał a potem wzruszył ramionami i stuknął kuflem o kufel. Przez całą tą operacje nie zamówili ani słowa.

Dzień 5

Nie zdziwił się nawet trochę, kiedy z samego rana zabrzmiał dzwonek do drzwi. Zwlekł się z łóżka mrucząc nie zadowolony pod nosem, a kiedy wychodził z sypialni potknął się o wielką puszkę z farbą i padł jak długi na ziemię.
Otworzył drzwi a to co zobaczył przeszło jego wszelkie oczekiwania. Na progu nie stał sam James, czy sama Charlie. Stali całym stadem, zaopatrzeni w pędzle, puszki z farbą i rolki z kolorowymi tapetami, a Remus trzymał pod pachą nawet sporej wielkości pudełko z płytkami chodnikowymi.
- Co to za spóźnienia, co!? – powiedział dziarsko Eddie, poprawiając kolorową czapkę z daszkiem – Mamy wielką akcję remont, a ty sobie śpisz??
- Że… co? – zapytał ogłupiały Syriusz, rozmasowując łokieć który dotkliwie sobie zbił upadając – Jaką akcję?
- Akcja remont. Uwijamy ptaszkom gniazdko, zapomniałeś? – wyjaśniła krótko Charlie i wskazała na Lily i Jamesa.
- Chyba zapomniałem mu powiedzieć… - wyszeptał zakłopotany James a Lily jęknęła przeciągle.
- O czym ty myślałeś, co? – zdenerwowała się, kręcąc głową – Jak planujesz akcję skoro zapominasz o niej wszystkich poinformować, co?
- Niestety jestem zmuszony zauważyć, że od pewnego czasu Rogacz zatracił zdolności organizacyjne – westchnął Remus i zmarszczył brwi – A tak w ogóle, gdzie Peter?
- Mylisz się, ja ich po prostu nigdy nie miałem – stwierdził krótko James – Jemu chyba też zapomniałem powiedzieć…
- James! – jęknęła Lily, kręcąc głową z politowaniem. Remusowi ręce opadły, Chris, Charlie i Lexie zaczęli psioczyć na Pottera a Syriusz nadal nie wiedział co się dzieje.
- Kupiliśmy dom – poinformowała go w końcu Lily a jej buzię rozjaśnił lekki uśmiech – Ale wymaga wielkiego remontu i tak się jakoś zgadaliśmy, że dziś jedziemy tak zacząć przygotowania i coś zaplanować… Może się dołączysz?
Syriusz spojrzał przez ramię na rozwalony do połowy hol.
- Dobra – powiedział krótko – Dajcie mi chwilę.
Zostawił otworzone drzwi i jeszcze kiedy wchodził do łazienki usłyszał podniecony szept Jamesa.

- Widzicie! Mówiłem, że coś z nim nie tak…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz