Rozdział 74

- Dolina Godryka? Kupiliście dom w Dolinie Godryka!? Oszaleliście, nie wiecie jak to daleko!?
Syriusz spojrzał na Jamesa z najprawdziwszym oburzeniem.
- Widzisz mówiłem, że to mu się nie spodoba – uśmiechnął się z satysfakcją James, bowiem dawno nie widział, żeby przyjaciel okazywał tak wielkie emocje.
- Zdecydowanie odmawiam brania w tym udziału.
- Wykluczone – powiedział od razu Chris, który próbował ściągnąć z głowy czapkę, którą wcisnęła mu Charlie – Bierzemy w tym udział sami. Pójdziesz po dobroci albo cię zmuszę siłą.
Syriusz już otwierał usta, ale wtrąciła się szybko Charlie.
- Pomogę mu – stwierdziła krótko – A wiesz, że zrobi to z przyjemnością. Moja będzie trochę mniejsza, ale ostatnio się sobie podlizujemy więc nie mam wyboru.
- A ty mówisz, że to my jesteśmy dziwni – wyszeptał do ucha Lexie Eddie.
- Nie przyłożę do tego ręki – stwierdził krótko Syriusz, zakładając ręce na piersi – Nie idę. Tu będę siedzieć.
Rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś na czym mógłby siąść, ale gdy nic takiego nie znalazł, opadł z westchnieniem na ziemię i szybko przywołał zacięty wyraz twarzy.
- Mam go związać czy…
- Spokojnie – powiedziała szybko Lily – Tylko bez zbędnej przemocy…
- Ona nie jest zbędna! Poczuję się lepiej – Chris pokiwał głową z szerokim uśmiechem jakby liczył, że to przekona Lily.
- Nie przeprowadzimy się tu teraz – powiedziała szybko Lily – Na razie chcemy zacząć remont. Gdy zobaczysz, w jakim stanie jest ten budynek szybko wykalkulujesz, że nie ma szans byśmy się tam wprowadzili wcześniej niż za kilka lat. Ponad to, jest teleportacja i…
- Wiem, ale… Dalej się nie dało?
- Lily chciała Florydę, ale…
- James!
- Odpowiadam na pytanie – usprawiedliwił się szybko Potter, z trudem powstrzymując uśmiech – Próbuję pomóc i uświadomić mu, że to nie jest tak daleko. No chodź – dodał z uśmiechem do przyjaciela – I tak nie będziemy nic dziś robili.
- To po co to wszystko? – spytał Remus, patrząc na pudełko z płytkami chodnikowymi które niósł.
- Przymiarki – wyjaśnił za Potterów Eddie – Nawet sobie nie zdajesz sprawy jak wiele awantur zajmie im dobranie odpowiedniego koloru ścian i wzoru na płytkach w holu…
- Nie wszyscy są jak my – wtrąciła się Lexie.
- W tej kwestii wszyscy.
- Chcemy się rozejrzeć – powiedziała Lily, ignorując ich rozmowę –To tylko kilka godzin, potem wracamy do domu.
- Nie chce, nie będziemy go zmuszali – stwierdził obojętnym tonem James – Chodźmy, nie dostanie piwa.
- Masz mleko? – zapytała go szybko Charlie, podbiegając do Jamesa.
- Pewnie, trzy i dwa, jak prosiłaś.
Charlie zapiszczała z radością, a potem obróciła się do Syriusza i westchnęła sugestywnie.
- No ale z kim ja je będę piła… Samej tak nie wypada – westchnęła, a kiedy Syriusz skrzętnie zignorował tą jawną prowokacje dodała – A tak miałam na nie ochotę… Ale kto to widział, żeby dama sama piła mleko wysokotłuszczowe…
Syriusz przewrócił oczami, ale nic nie powiedział. Charlie, widząc jak daleko zachodzą sprawy zdecydowała się sięgnąć po tajną broń.
- Chris, napijesz się ze mną?
Podziałało. Syriusz poderwał się tak szybko, że stojąca obok April aż podskoczyła przestraszona. Orientując się, że padł ofiarą przebiegłości Charlie, zmrużył wściekle oczy ale nie usiadł.
- Wiedziałam, że zadziała… - powiedziała z uśmiechem pod nosem i powoli ruszyła za Jamesem i Lily, którzy już kierowali się w stronę swojego wymarzonego domu.
Najwyraźniej tylko oni doceniali i dostrzegali piękno tego miejsca. Wszystkich pozostałych wątpliwa urokliwość posiadłości wbiła w ziemię – każdy patrzył na dom z miną mówiąc jednoznacznie, że do ideału wiele mu brakuje.
- To jest ten ósmy cud natury? – wyrwało się Remusowi, a kiedy Lily i James pokiwali uradowani głowami, dodał – I co ja wiem o guście…
- Na pierwszy rzut wygląda może i nie ciekawie – powiedział James a Lily przytaknęła – ale przy bliższym obejrzeniu zyskuje.

- Nie masz się co martwić – powiedziała do Syriusza April, kiedy wyszli do zarośniętego ogrodu i z kwaśnymi minami oglądali zeschnięte krzaki róży – Nim doprowadzą go do stanu mieszkalnego, miną lata…
Black kiwnął głową w zamyśleniu wpatrując się w gnijące na ziemi jabłka. April czekała aż odpowie a gdy nie doczekała się odpowiedzi, odeszła. Długo nie był jednak sam – zaraz dołączył do niego James.
- Dlaczego akurat teraz? – spytał go od razu Syriusz, a Potter wzruszył ramionami, wkładając ręce do kieszeni spodni.
- A kiedy? – odpowiedział pytaniem na pytanie – Ja już dawno o tym myślałem a Lily… Lily nie chce tracić czasu.
- Co? – Syriusz zmarszczył brwi. James zawahał się, nim odpowiedział.
- Nie chce potem żałować, że coś jej umknęło – wyjaśnił – W sumie, rozumiem jej podejście. Ma w jakiś sposób sens.
- Jak sobie radzi? – spytał cicho Syriusz, marszcząc brwi. James przyjrzał mu się z uwagą. Po raz pierwszy odniósł wrażenie, że przyjaciel naprawdę jest zainteresowany rozmową, którą prowadzą.
- Średnio – powiedział zgodnie z prawdą – Stara się…
Syriusz przytakną krótko głową. Przez chwilę milczeli.
- Nie mogliście wybrać czegoś innego? Jeśli zależało wam na Dolinie, na pewno są tu domy w lepszym stanie niż ten – powiedział, zerkając przez ramię na budynek – Przecież tu trzeba wszystko zrobić. Jeśli chcecie remontować go sami, do śmierci się tu nie wprowadzicie. Szybciej byłoby gdybyście sami wybudowali dom, cegła po cegle…
- To jest właśnie fajne w tym miejscu – uśmiechnął się James – Że wszystko stworzymy po swojemu, nie?
Syriusz zamyślił się przez chwilę ale nim odpowiedział, nagle przerwało mu zamieszanie. Z domu wysypali się wszyscy, przepychając między sobą, krzycząc na siebie a nawet – w przypadku Lexie i Eddiego – okładających się pięściami.
- Co do… - zaczął James i rzucił się w tamtym kierunku, jednak nim do nich doskoczył z domu wybiegła spanikowana Lily – Co się stało? O co oni się biją?
- O boazerię w holu… - jęknęła Lily – Nie wiem co w nich wstąpiło ale…
- Wykładzina! – krzyczała tymczasem Charlie, szarpiąc za ucho Chrisa – TYLKO wykładzina ty niemoto!
- Drewniane panele! Panele dębowe! – wrzeszczał Collins na zmianę z Eddiem, któremu Lexie wskoczyła na barana – Panele!
- Dywan! Tam pasuje tylko dywan! – Zapierała się tymczasem April, którą Remus odciągał od Maddie.
- Sama jesteś dywan! Terakota! – odkrzykiwała wściekła Maddie, walcząc z trzymającym ją w pasie Peterem.
- Nie chcę terakoty w holu – wyszeptała Lily, której i tak nikt nie dosłyszał.
- Pewnie, że nie, tam pasuje dywan – powiedział James, a Lily spojrzała na niego z oburzeniem.
- Jaki dywan? Położymy tak miękką wykładzinę…
- Wykładzina to beznadziejny pomysł – stwierdził krótko Potter – Tylko dywan.
- Mowy nie ma!
- A to nie to nie jedno i to samo? – odważył zapytać się Syriusz. I wtedy został zakrzyczany.
Momentalnie wybuchła awantura. Chociaż temat był błahy, kłócili się tak jakby to była sprawa wagi państwowej. Nie słuchali się wzajemnie, słowa odbijały się od nich jak groch od ściany. Krzyczeli, bo to przynosiło im jakąś dziwną ulgę, wrzeszczeli na siebie, bo mogli się w ten sposób rozładować. I w końcu, kłócili się bo była to pierwsza prawdziwa emocja jaką z siebie wykrzesali od tygodni.
I kiedy wydawałoby się, że ta atmosfera oczyszczenia powoli dobiega końca stało się coś nieoczekiwanego. Lexie zamachnęła się rękami gestykulując a jej dłoń uderzyła w twarz stojącej obok Charlie. Ostre oczko pierścionka który blondynka miała na placu natychmiast przeciął skórę policzka ciemnowłosej. Zachwiała się i legła w dół. Wszyscy w zwolnionym tempie obserwowali jak upada, uderzając plecami o kant betonowej ławki.
I czas przyspieszył. Wszyscy rzucili się do zranionej Charlie, z przerażeniem pytając czy wszystko jest w porządku i jak się czuje. Kobiety rzuciły się do torebek szukając w nich chusteczek do otarcia twarzy Charlie, po której policzku płynęła krew. Chris, Syriusz i Eddie próbowali podnieść oszołomioną Charlie z ziemi, ale dziewczyna za każdym razem opadała na ziemię z jękiem. Lexie blada na twarzy raz po raz ją przepraszała, szarpiąc równocześnie za pierścionek, którym skaleczyła jej twarz.

Godzinę później

Pogoda tego dnia była piękna. Słońce świeciło na pozbawionym chmur niebie. Lekki wiaterek łagodził promienie słoneczne i nikt nie powiedziałby, że nadchodzi powoli jesień.
Siedzieli wszyscy w ogrodzie nowego domu Lily i Jamesa patrząc smętnym wzrokiem na rzeczony dom, popijając powolnie z butelek Kremowe Piwo. Lexie, Eddie, Charlie i Chris teleportowali się do św.Munga przeszło godzinę później a pozostali czekali teraz na ich powrót.
- Ile czasu może trwać zszywanie twarzy i zrastanie kości? – zaniepokoiła się w  końcu Lily, patrząc nerwowo na płot za którym już dawno powinni się pojawić.
- Może są kolejki? – podsunął James, skubiąc z nudów etykietkę na butelce. Cała ta sytuacja w głębi bardzo go bawiła nie miał jednak odwagi żeby to rozbawienie pokazać w tłumie przestraszonych i dobitych przyjaciół – Zjadłbym coś.
- Myślisz teraz o jedzeniu? – zapytała z wyrzutem Lily i James poczuł na sobie nagle kilka oburzonych spojrzeń.
- Dajcie spokój, nic jej nie jest – powiedział, kręcąc głową nie mogąc powstrzymać uśmiechu – A ja naprawdę jestem głodny.
- Musisz to opanować, nie mamy nic do jedzenia, dostaniesz w domu – mruknęła Lily obrażona faktem, że James jest tak nieczuły na niewątpliwą krzywdę jaka przytrafiła się Charlie.
- Słuchajcie tak na dobrą sprawę też bym coś zjadł – odważył się poprzeć Jamesa Remus. Syriusz i Peter przytaknęli głowami.
- Jak tak o tym mówią, też bym coś przegryzła… - wyszeptała zakłopotana April, a Maddie nie wtrzymała i wybuchła śmiechem.
- Może przejdziemy się po okolicy – zaproponował James – Na pewno można coś tu zdobyć do jedzenia. A wy poczekacie aż wrócimy.
- Tak, to dobry pomysł – podchwycił szybko Remus, podnosząc się – Na pewno będą głodni jak wrócą.
Lily chciała coś powiedzieć, ale nie dali jej dość do słowa. Szybko zerwali się z miejsc i nim zareagowała wyszli przez ogród.
- Co chciałaś powiedzieć? – spytała rozbawiona April.
- Że nie mamy kuchni więc żeby nie brali nic do gotowania.
Spojrzały na siebie i wybuchły śmiechem.

- Pęknięty obojczyk, złamana łopatka, kość ramienia i dwa żebra – oznajmiła z przekąsem Charlie, kiedy wrócili do Potterów – Pytali czy zostałam napadnięta, a gdy im powiedziałam że upadłam, chcieli mnie skierować na badanie głowy! Godzinę czekałam aż mi się zrosną kości a i tak uziemili mnie w domu na tydzień – mruknęła. Lily, April i Maddie spojrzały na nią z rozbawieniem natomiast Lexie znów rzuciła się do przepraszania – Przestań to robić bo zaraz wrócimy do Munga – warknęła, a McAdmas zamilkła. Eddie zastanowił się.
- Mnie nie przeprosiła nawet wtedy gdy rozbiła mi wazon na głowie…
- Wy się kiedyś naprawdę zabijecie – stwierdził Chris pomagając Charlie usiąść.
- Nie przeprosiłam cię, bo to było celowe – powiedziała zezłoszczona Lexie. Chris zamyślił się.
- Wiesz, że za takie coś ludzie idą siedzieć? – zapytał ją rozbawiony, a Charlie wychyliła się ile mogła żeby na nich spojrzeć – Bicie męża jest karalne.
- On to lubi… - rzuciła wymijająco Lexie.
- Masochizm się leczy – powiedziała z przekonaniem Charlie – Powinniście iść do psychiatry.
- Żaden psychiatra tego nie ogarnie – wtrąciła się szybko Lily – To zbyt głęboko leży w ich naturze…
Drzwi od domu otworzyły się i wyszli Huncwoci niosąc papierowe torby.
- Mamy żarcie – oznajmił z entuzjazmem James.
- Co kupiliście? Jakie wytworne danie? – zapytała z przekąsem Lily, ale James nie dał się podejść. Wypiął dumnie pierś.
- Kiełbaski! – zawołał z radością – Robimy ognisko!
- Też mu mówiłem, że to zły pomysł – powiedział rozbawiony Remus, stawiając torbę na ziemi – Ale zaparł się jak głupi i…
- Bardzo fajny pomysł – przerwała mu Lily – Tylko z czego wy chcecie to ognisko rozpalić, co?
- Ze starych gałęzi – odpowiedział jej James – Od razu zrobimy porządek w ogrodzie. Dwa w jednym. O wszystkim pomyślałem, kochanie. Chcieliśmy załatwić nawet gitarę ale… Nikt z nas nie umie grać.
- I chwała Merlinowi! – zawołała Charlie, a wszyscy przytaknęli jej ze śmiechem.

Kiedy w nocy wracali do domu mieli świadomość, że to najlepszy dzień od wielu długich tygodni. Podniesieni na duchu, lekko wstawieni mieli więcej sił i energii niż gdy tu przyjechali. Mimo pracy fizycznej, jaką włożyli w sprzątanie ogrodu mieli cudowne humory.
Rozpalenie ogniska zajęło im naprawdę dużo czasu, dlatego też łatwo się domyślić, że z pieczenia kiełbasek nic nie wyszło. Głodni i zmęczeni podchodzili kolejno do siatek z prowiantem podjadając po jednej kiełbasce tak, że gdy ogień był wystarczająco duży, nie było co do niego wrzucić.
Ponieważ już zaczynało się ściemniać, zasiedli przy nim, by się odgrzać. Dopiero wtedy zaczęła się prawdziwa zabawa. Z piwami w dłoniach, pogrążyli się w rozmowach o rzeczach tak błahych i prostych, by móc zrelaksować swój umysł. Żadne z nich nie zdawało sobie sprawy, że to pierwszy raz kiedy nie wisi nad nimi widmo śmierci Lauren.
Nawet Syriusz, chociaż trochę spokojniejszy niż zwykle, wydawał się być trochę bardziej sobą, pozwalając się nawet wciągnąć w odważny zakład między Eddiem a Jamesem o to, że Eddie będzie w stanie przekonać Lily o wyższości linoleum nad wykładziną dywanową. Ku zdziwieniu zarówno Jamesa, Syriusza jak i samego Eddiego, udało mu się.
Kiedy jednak zrobiło się całkiem ciemno, Syriusz nagle się zerwał i nie udzielając żadnych wyjaśnień w pośpiechu opuścił przyjaciół, zostawiając ich z niezłym mętlikiem w głowie.

Wieczór 5

Kiedy przyszedł, spóźniony jak diabli, tylko pokręciła głową i wskazała na kufel z kremowym piwem. Tym razem nie był w stanie się nie uśmiechnąć. Podparła dłońmi głowę i spojrzała na niego wyczekująco, jakby czekając, że coś powie. Nie zdążył się nadziwić nad jej przenikliwością, kiedy się odezwała.
- Wiem, że coś ci leży na wątrobie.
Cztery kiełbaski i trzy piwa, pomyślał.  Uniosła wysoko brwi, wyraźnie rozbawiona.
- Masz wyjątkowo głupią minę – uświadomiła go. Syriusz pomyślał, że powinien przestać się głupkowato uśmiechać ale kiełbaski nadal chodziły mu po głowie, więc szybko upił ze swojego kufla i wstał.
- Chcesz kolejne? – zapytał, grzebiąc w kurtce i szukając portfela. Kiwnęła głową, obserwując go uważne. Kiedy wyjmował portfel z kieszeni wypadł mu plik drobnych pergaminów. Pochylił się, zbierając je szybko i wepchnął do kieszeni, po czym odszedł w kierunku baru. Gdy wrócił, przypatrywała mu się z uwagą.
- No dobra powiedz mi, co ty tu właściwie robisz – zmarszczyła brwi – O tej porze, powinieneś zaspany przechodzić przez drugie karmienie, jak robi to każdy przykłady ojciec.
- Skąd pomysł, że jestem przykładnym ojcem? – zapytał odruchowo a potem zaczął się nagle zastanawiać skąd w ogóle wie, że jest ojcem.
- Nosisz przy sobie kartę szczepień – powiedziała, podając mu świstek pergaminu – wypadło ci z kurtki. Tak robią przykładni ojcowie. Pewnie w środku nosisz też jego zdjęcie – dodała, wskazując palcem na portfel, który właśnie chował do kieszeni razem z kartą.
- Nie, nie noszę – wymruczał urażony, postanawiając nie wspominać o tym, że zdjęcia synka w portfelu nie ma tylko dlatego, że brak mu na nie miejsca. Co innego…
- Wewnętrzna kieszeń kurtki? – spytała obojętnie a widząc jego minę, uśmiechnęła się – Więc co tu robisz?
Nie odpowiedział, zajmując się swoim kremowym piwem. Nadal czuł jednak jej spojrzenie, zdecydował się więc odpowiedzieć wymijająco.
- Piję piwo, nie widać?
- Nie powinieneś tego robić – stwierdziła krótko.
- A ty nie powinnaś się tym interesować bo to nie twój biznes -  odparował szybko, nie dbając o to, że jest niegrzeczny. Mała zaczynała go irytować i znów zapragnął, żeby sobie poszła. Była jednak nieugięta.
- W takim razie wychodzi na to, że się co do ciebie pomyliłam – stwierdziła sucho -  I jednak jesteś nieodpowiedzialnym gówniarzem, który zwala swoje obowiązki na innych.
Poczuł się urażony. Naburmuszył się, wpatrując w nią z oburzeniem.
- Niczego nie wiesz – wycedził ze złością, czując jak krew dopływa mu do twarzy – Nie wolno ci oceniać tego co robię.
- Uświadom mnie więc – przysunęła swoją twarz do jego. Wpatrywali się w siebie ze złością, przez chwilę walcząc wzrokiem o dominację. Pierwszy odwrócił twarz.
- Nie mam zamiaru.
- W takim razie zostaniesz nieodpowiedzialnym gówniarzem – ucięła krótko, obracając głowę i krzyżując ręce na piersiach.
- Co tu robisz? – zapytał po chwili, marszcząc brwi, całkowicie zbity z pantałyku – Nie powinnaś teraz odejść, skoro jestem niegodny twojej uwagi?
- Nie odejdę – powiedziała chłodno – Każdy zasługuje na pomoc.
Zawstydził się. Ta dziewczyna była najbardziej niecodziennym zjawiskiem jakie miał okazję spotkać. Upartym, pyskatym, denerwującym i najwyraźniej zbyt pewnym siebie i zdeterminowanym by ustąpić. A do tego miała w sobie coś takiego, czego Syriusz nie rozumiał. Nie pojmował po co to robiła. Nie pojmował dlaczego traciła swój czas siedząc tu. Nie mógł uwierzyć w jej tłumaczenia. Na świecie nie ma przecież ludzi bezinteresownych, prawda? W dodatku, była tak cholernie zmienna i nieprzewidywalna!
- Co tu robisz? – spytał trochę łagodniej, przyglądając się jej z uwagą – Nie masz własnych problemów, że zajmujesz się obcymi?
- Mam. Każdy je ma – wzruszyła ramionami – Ale moje przestają być problemem po dwudziestej pierwszej, dlatego wtedy zajmuję się obcymi.
- Dziwne problemy – stwierdził krótko. Przytaknęła.
- Dziwniejsze niż ci się może zdawać – uśmiechnęła się smutno – Dlaczego zostawiasz synka samego z matką?
- Jest u dziadków. Jego mama nie żyje – powiedział krótko, nie patrząc w jego stronę – Zginęła trzy tygodnie temu.
- Oh – wyrwało się jej, a Syriusz poczuł złość, bo już wiedział co się będzie działo dalej – Rozumiem… Nie wydaje ci się, że z nim byłoby ci łatwiej?
- Dlaczego cię to interesuje?
- Staram się zrozumieć – powiedziała łagodnie – Gdybym straciła bliską osobę, chciałabym być z własnym dzieckiem. Rodziny w takich sytuacjach powinny trzymać się blisko.
- To nie jest tak proste – uciął, wyraźnie dając do zrozumienia, że uważa temat za zamknięty, mimo że sam nie wierzył iż odpuści. Odpuściła. Zamilkła i do końca wieczora nie powiedziała nawet słowa.

Dzień 6

Pochylał się nad książką, czytając po raz kolejny to samo zdanie i nieudolnie próbując je zrozumieć. Peter nie cierpiał się uczyć. Nigdy nie był orłem, zawsze miał trudności z przyswajaniem wiedzy i gdyby nie nieustanna pomoc przyjaciół miałby szansę przejść do historii Hogwartu jako ten, który nie zdołał go ukończyć. Nie miał szczególnych uzdolnień w jednej dziedzinie, nie miał ulubionych przedmiotów – może za wyjątkiem Historii Magii, którą przyswajał równie wolno jak wszyscy jego koledzy, można by więc rzecz że był w tym kierunku lekko uzdolniony.
Do pójścia na kurs ogólny namówili go rodzice. Remus przez cały ubiegły rok pracował z nim ile tylko mógł i Peter dostał się z minimalną ilością punktów. Kurs ogólny, to skrócona wersja wszystkiego po trochu. Wybierają ją zwykle ci, którzy nie są w stanie zdecydować się na to, co chcą robić po Hogwarcie. Trwa on dwa semestry i po uzyskaniu dyplomu nie było problemu ze znalezieniem jakiejś pracy – czasem wymagany był jedynie specjalny kurs, kierunkujący dokładniej umiejętności.
Peter przekonywał się, że samo dostanie się na kurs to dopiero początek. Od kilku tygodni spędzał każdą wolną chwilę w bibliotece i czasem zastanawiał się, czy nie było by ekonomiczniej po prostu się tu przeprowadzić. Brakowało mi pomocy Remusa.

Dziś siedział tu od samego świtu. Dochodziła ósma wieczorem a on miał dopiero stopę wypracowania na następny dzień. W bibliotece powoli zaczynało świecić pustkami i wiedział, że długo już to nie posiedzi. Nie mógł się skupić, burczało mu w brzuchu a w dodatku miał nieustające wrażenie, że ktoś go obserwuje. Ile razy jednak podnosił głowę nie dostrzegał jednak nikogo kto miałby go obserwować. W bibliotece został już tylko stary, sędziwy bibliotekarz i kilka dziewcząt siedzących z nosami w książce.
Im dłużej jednak siedział tym bardziej miał wrażenie, że ktoś na niego patrzy. „To pewnie bibliotekarz” pomyślał, marszcząc brwi „musiał widzieć jak jadłem ciastko i pilnuje mnie, żebym nie zrobił tego znów. Trzeba było wyjść na obiad…”
Biblioteka powoli pustoszała. Kiedy stary bibliotekarz wyszedł do łazienki, a uczucie obserwowania nie mijało Peter podniósł głowę i rozejrzał się dookoła, zdeterminowany by znaleźć natrętnego gapia.
Siedząca trzy stoliki dziewczyna z długimi, kręconymi, czarnymi włosami przełożonymi opaską wlepiała w niego ciemnoniebieskie oczy. Peter zamrugał a potem powoli obrócił się, chcąc się upewnić że to na niego się patrzy a nie na kogoś kto siedzi za lub obok. W czytelni byli jednak sami.
Gdy znów na nią spojrzał, uśmiechała się, ukazując idealnie równe białe zęby. Piegowate policzki pokrył jej lekki rumieniec. Peter poczuł, jak zasycha mu w gardle. Mrugał oszołomiony nie mając pojęcia co powinien zrobić. Dziewczyna usunęła się lekko dając znać, żeby się przysiadł. Peter nawet gdyby chciał nie zrobiłby tego – nogi kompletnie odmówiły mu posłuszeństwa. Zrobiło mu się nagle gorąco, poczuł jak pali go twarz a złapanie oddechu wydawało się być niemożliwe.
A potem spełniły się wszystkie jego koszmary – wstała, zebrała książki, poprawiła spódniczkę i już zaraz stała nad nim z szerokim uśmiechem.
- Cześć – powiedziała łagodnie. Miała ciepły, miły dla ucha głos a gdy mówiła, jej oczy lśniły wesołym błyskiem – Mogę? Jestem Gabriele.
- P…Pa…Egem..
- Miło mi cię poznać… Paegem- wargi drżały jej lekko, kiedy siadały – Skąd pochodzisz?
Był bliski omdlenia, kiedy zdał sobie sprawę, że dziewczyna żartuje. To zestresowało go jeszcze bardziej.
Przez chwilę czekała na odpowiedź, a potem uśmiech znikł z jej ust. Kiwnęła krótko głową i podniosła się, ale po chwili zmieniła zdanie i usiadła znów.
- Co czytasz? – zapytała łagodnie, delikatnie podnosząc okładkę książki którą ściskał z całych sił – Teoria transmutacji złożonej. Uwielbiam to – posłała mu szeroki uśmiech a widząc jego minę, dodała – Masz z tym problemy? Może potrzebujesz pomocy?
Kiwnął oszołomiony głową. Rozpromieniła się wyraźnie.
- Świetnie – powiedziała dziarsko – To zaczynajmy… Powiesz mi tylko jak masz na imię, czy to jakaś tajemnica?
- Peter… - wykrztusił ogłupiały. Gabriele pokiwała głową i powoli zaczęła mu wykładać to, co miał w książce. Do niego jednak nic nie dochodziło.

Syriusz już od rana czuł, że ten dzień będzie dużo gorszy niż poprzedni. Cały czas wisiało nad nim widmo rozmowy, którą wczorajszego wieczoru przeprowadził z dziewczyną w barze  i miał niejasne poczucie, że ona wcale nie zamierza na tym poprzestać. Z lękiem oczekiwał wieczoru i nawet zastanawiał się, czy tam iść. Jednak kiedy zaczęło się ściemniać, wyszedł jak zawsze z domu.

Wieczór 6

Zdziwił się, widząc ją przed barem. Nim otworzył usta by zapytać o co chodzi, złapała go za rękę i pociągnęła za sobą.
- Chodź – powiedziała – Idziemy.
- Dokąd? – zapytał ogłupiały, pozwalając wyciągnąć się z baru – Poczekaj, gdzie idziemy?
- To nie daleko – rzuciła dziewczyna – Chcę ci coś tylko pokazać.
- Ale ja… - zaczął nieporadnie Syriusz, jednak dziewczyna kompletnie go zignorowała. Nadal ściskając go za rękę lawirowała między budynkami, zupełnie nie zważając na jego protesty. Nim zdołał się zorientować już stali przed drzwiami prowadzącymi do jakiegoś domu, a dziewczyna przerzucała zawartość torebki – Posłuchaj, ja lepiej…
- Stój – rzuciła do niego – To zajmie tylko sekundę… I bądź cicho, bo wszyscy już pewnie śpią – dodała, wkładając klucz do dziurki i już zaraz drzwi były otwarte. Syriusz poczuł się nieswojo, sam nie pewny czego może się podziewać. Zaczynał uważać, że sytuacja wymknęła mu się spod kontroli.
Zapaliła światło. Stali w małym holu obklejonym kwiecistą tapetą. Na ścianie wisiały ramki z ruszającymi się zdjęciami. Syriusz nie zdążył się im przyjrzeć – dziewczyna pociągnęła go po schodach na górę. Próbował zaprotestować ale uścisk jej dłoni okazał się bardzo silny.
- Teraz cicho – ostrzegła go łagodnie otwierając drzwi. Syriusz już otwierał usta, ale wtedy dziewczyna zapaliła lampkę i wtedy głos zamarł mu w gardle. Byli w pokoju dziecięcym. Kolorowa tapeta, kolorowe meble i łóżeczko stojące pod oknem. Dziewczyna już przy nim była – Chodź…
Powoli, nie bardzo wiedząc o co jej chodzi ruszył w jej stronę. Pochylała się nad łóżeczkiem tak, że nie mógł dostrzec jej twarzy. W łóżeczku spała dziewczynka – na oko dwu, trzy letnia – z długimi, blond włosami rozsianymi w około twarzy.
- To Lynette… Lynn – wyszeptała tymczasem dziewczyna, otulając ja kołderką – Ma trzy i pół latka… To najradośniejsze dziecko jakie nosi ten świat, wiesz?? Ludzie patrząc nas nie mogą uwierzyć, że kiedy miała się urodzić wcale nie byłam szczęśliwa… To moja córeczka – dodała widząc jego spojrzenie – Moja malutka córeńka… Wiesz, to nie było planowane dziecko…
Sytuacja coraz bardziej go zaskakiwała. Dotąd uważał, że tajemnicza dziewczyna ma najwyżej osiemnaście, może nawet i siedemnaście lat. Tymczasem teraz zdał sobie sprawę, że musi być starsza, skoro ma trzy i pół letnie dziecko. Ale i tym razem go zaskoczyła.
- Miałam niecałe piętnaście lat, kiedy zaszłam w ciążę – powiedziała cicho – Nie puszczałam się – dodała, nim zdążył zapytać – Nie chciałam tego. Nie chciałam jej. Chciałam ją oddać, sama byłam wtedy w domu dziecka i uważałam, że lepiej jej będzie z kimś, kto jej chce. Wtedy zjawili się ludzie, u których teraz mieszkam. Gdy dowiedzieli się, że też jestem wychowanką domu dziecka, zabrali nas dwie. Lynn nie było jeszcze na świecie, obiecali, że nic nie będę musiała z nią robić i dotrzymali słowa… Kiedy Lynn się urodziła, nie widziałam jej pięć tygodni… Przypominała mi o wszystkim, co przeszłam o całym tym koszmarze i…  Żałuję każdego straconego wtedy dnia bo… Bo kiedy się przemogłam zdałam sobie sprawę jak cudownym dzieckiem jest i… Teraz tak bardzo mi żal, że nie było mnie w jej pierwsze dni…
Syriusz nie miał pojęcia o co chodzi. Patrzyła z czułością na dziecko, gładząc ją delikatnie po czole.
- Ile ma twój synek? – zapytała w końcu, patrząc na niego ukradkiem.
- Dziewięć tygodni – powiedział zachrypniętym głosem, sam nie wiedząc dlaczego.
- Malutki jest… Śmieje się już? Dzieci w jego wieku zaczynają już się śmiać, na głos. Lynn śmiała się, gdy miała niecałe osiem – powiedziała cicho – Pierwszy śmiech jest cudowny, zupełnie inny niż kolejne – dodała szeptem – Zwłaszcza, że najczęściej śmieje się do ciebie… To aż dodaje skrzydeł…
- Po co mi to mówisz? – zapytał szeptem, zerkając na śpiącą dziewczynkę. Wzruszyła ramionami.
- Chcę ci uświadomić, co cię mija. Ale się nie martw się – dodała obojętnie – Przed tobą jeszcze wiele jego pierwszych razów. Będziesz miał ich dość. Pierwsze słowo, pierwszy kroczek, pierwszy wyjazd do szkoły, pierwsza miłość… Oczywiście, pierwszy śmiech jest wyjątkowy bo jest tak naprawdę pierwszym z pierwszych razów, to taki moment kiedy dziecko zaczyna być niemowlęciem a nie noworodkiem, teraz już sam w sobie będzie domagać się obecności i zainteresowania, ale to nic nie do odrobienia, prawda? Zwłaszcza, że i tak pewnie nie poznałby kim jesteś, jest zbyt mały. Takie maluszki rozpoznają rodziców po głosie i zapachu, czasem twarzy ale skoro nie widział cię przez kilkanaście dni mógł zapomnieć bo…
Syriusz przełkną ślinę. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco.
- Muszę iść – powiedział w końcu trochę głośniej niż zamierzał – Muszę iść.

Dzień 7

Nie zmrużył oka. Caluteńką noc spędził chodząc od jednego pomieszczenia do drugiego, walcząc z sobą, żeby zostać tam, gdzie jest. Tylko późna godzina powstrzymywała go przed pójściem do Kingów i zobaczenia Lucasa. Nie miał pojęcia co takiego w tym, co powiedziała mu dziewczyna z baru, tak na niego zadziałało był jednak pewny, że to coś ruszyło nim bardziej niż gdyby… Sam nie wiedział gdyby co się stało. Zasnął dopiero o piątek rano a kiedy się obudził z przerażeniem dostrzegł, że dochodzi południe. Zerwał się, w pośpiechu ubierając i kiedyw kominku pojawiła się blada i przerażona twarz Jamesa Pottera.
- Szybko! – powiedział bez przywitania – Potrzebuję twojej pomocy! Natychmiast!
- Daruj teraz nie mogę – odpowiedział niezbyt uprzejmie Syriusz, zakładając w pośpiechu koszulę,  – Musisz poprosić o pomoc kogoś innego.
- To cholernie ważne! – krzyknął zrozpaczony James – Bardzo, bardzo ważne! Szybko, nie ma wiele czasu!
- Nie może tego zrobić ktoś inny? – zapytał zirytowany Syriusz, patrząc nerwowo na zegarek.
- Nie! Nie, tylko ty! Błagam, pospiesz się! To sprawa życia i śmierci!
Syriusz przez chwilę patrzył się w kominek, tocząc z sobą walkę. James nie nalegałby tak na niego, gdyby to nie było coś ważnego. I wyglądał naprawdę kiepsko więc musiało to być coś bardzo poważnego. Obiecując sobie, że kiedy tylko urwatuje przyjaciela z opresji pojdzie do synka, wybiegł z domu.

Zapukał, przestępując z nogi na nogę i nasłuchując uważnie. Dłoń zacisną profilaktycznie na różdżce i czując narastający niepokój, wyciągnąl rękę by zapukąc ponownie. Ale James mu otwórzył.

Syriusz oniemiał. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego, co zobaczył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz