Rozdział 72

Rozdział 72

Po tym jak uciekli z cmentarza, wybrali się wspólnie na długi spacer. Szli obok siebie, całą trzynastką, formując długi pionowy szyk. W swoim towarzystwie czuli się nieco lepiej i na pewną chwilę pomogło im to chociaż trochę rozładować kłębiące się emocje kilku ostatnich dni.
Szli milcząc, ponurzy i smętni do czasu, aż napotkali pierwszy zakręt. Żadnemu z nich, pogrążonemu w smętnych rozmyślaniach nie przyszło do głowy, że jedenaście osób idących obok siebie nie jest w stanie sprawnie zakręcić w wąską uliczkę. Bez szkód, oczywiście.
Pierwszy, poleciał Chris. Uderzywszy ciałem w ścianę budynku, legł na plecy ciągnąc za sobą trzymającą się jego ręki Charlie. Ta, ściskająca za szyję Syriusza, poleciała prosto na Collinsa powodując tym samym reakcję łańcuchową. Za Charlie poległ Syriusz, potem Lily, James, April, Maddie, Remus, Peter a na samym końcu Eddie wraz z Lexie. Trudno wymagać, żeby takie wydarzenie spotkało się z ponuractwem nawet, jeśli wraca się właśnie z pogrzebu bliskiej osoby.
Przez kolejny, krótki moment dali upust swoim emocjom teraz jednak w tym śmiechu, dużo spokojniejszym, zabrzmiała delikatna, ledwie wyczuwalna nutka radości. Mijająca tak szybko jak się pojawiła, dająca jednak lekkie poczucie, że nie jest aż tak źle, jak było.
Resztę dnia, spędzili pod Rechoczącymi Wiedźmami, sącząc wolno – w zależności od upodobań – soki, piwa kremowe lub mocną Ognistą Whisky.
Kolejno rozchodzili się do domów. Pierwszy towarzystwo opuścił Syriusz. Charlie bez wahania poszła za nim, szybko jednak wróciła, kiedy nie udało jej się nic wskórać.
Niedługo po tym wyszła wraz z Chrisem, Lexie i Eddiem. Lily i James posiedzieli jeszcze trochę, po czym również zdecydowali się wrócić do domu.

Drzwi mieszkania Lily i Jamesa otworzyły się i oboje weszli do środka w o wiele lepszych nastrojach niż rankiem. Lily ściągnęła zabrudzony płaszcz i rzuciła nim o podłogę.
- Nie wiem, czy nada się jeszcze do czegoś – powiedziała cicho do Jamesa – Tego błota nie da się chyba sprać.
- To tylko ciuch – wyszeptał, odgarniając włosy z jej czoła – Zmarzłaś. Przygotuję ci ciepłą kąpiel…
Lily pokiwała w milczeniu głową i poszła do salonu, siadając w fotelu i ziewając przeciągle. Gdy James parę minut potem przyszedł do Lily, ta spała spokojnie zwinięta w kłębek w fotelu. Uśmiechnął się łagodnie, wziął ją na ręce i przeniósł do sypialni. Sam zasnął zaraz potem. To była pierwsza noc od tygodnia, którą przespali spokojnym, niczym nie zmąconym snem, nie budząc się ani razu.

Spojrzała na niego spode łba. Przez cały wieczór był naburmuszony, teraz wyraźnie dawał jej do zrozumienia, że jej obecność go… irytuje.
Eddie i Lexie odłączyli się od nich prawie natychmiast jak opuścili Rechoczące Wiedźmy – Mauer nie chętnie zostawiał przyjaciela, ale obecność Charlie chyba nieco go uspokoiła bo w końcu dał się przekonać. Tymczasem Charlie nie wiedziała co robić.
Dotychczas mało czasu spędzała z Chrisem. Między nimi pozostały resztki dawnej przyjaźni, oboje robili wszystko, żeby ją odbudować jednak nadal było coś, co wyraźnie nie pozwalało im na to.
A teraz Charlie zupełnie nie wiedziała jak się zachować. Nie rozumiała tego, dlaczego śmierć Lauren dotknęła tak bardzo właśnie jego.
Znała ich przeszłość. Wiedziała co ich łączyło była też jednak pewna, że to już dawno zniknęło. Nie musiała tego słyszeć od Chrisa – doskonale to widziała i nie miała ku temu żadnych wątpliwości.
- Pogadasz ze mną? – zagadała go nieśmiało, kiedy przechadzali się pustymi uliczkami w kompletnej ciszy. Chris wzruszył ramionami.
- Jeśli chcesz.
- Mogę chcieć, jeśli tego potrzebujesz – powiedziała, próbując nadać swojemu głosowi obojętnej nuty. Chris zamilkł – Ej, próbuję się angażować! Nie zbywaj mnie!
- Nie zbywam cię – odpowiedział krótko Chris. Charlie zamachnęła się i zdzieliła go ręką w potylicę z taką siłą, że aż ją odrzuciło – O co ci chodzi?
- O pstro! – zirytowała się – Dlaczego wy wszyscy jesteście tak durni i żaden z was nie chce pomocy, co?
- Od kiedy chcesz pomagać ludziom? – zapytał z kpiną w głosie – Samarytanka się z ciebie zrobiła?
Charlie zamachnęła się ponownie i znów uderzyła, tym razem bardziej z drugiej strony, tak dla kontrastu.
- Od zawsze, dupku – powiedziała ze złością – Przestań na mnie warczeć, bo mam dobre intencje. Jeśli coś ci nie pasuje, powiedz a nie zachowuj się jak idiota! Jestem tu z tobą, chociaż powinnam pić mleko z tym idiotą! Doceń to!
- Jesteś tu, bo zamknął ci drzwi przed nosem – poprawił ją z przekąsem Chris –Cztery razy.
Charlie spłonęła rumieńcem a potem spochmurniała.
- Co nie zmienia faktu… Ty walony zazdrośniku! – nagle doszło do niej, o co dokładnie chodzi Chrisowi. Ten spojrzał na nią jak na wariatkę, potem mruknął coś pod nosem i odwrócił się, chcąc odejść. Charlie jednak nie pozwoliła mu na to – Wkurzasz się, bo to do niego najpierw poszłam, tak?
- Nie – powiedział szybko i krótko. Zbyt szybko i zbyt krótko. Charlie uniosła rozbawiona brwi do góry, obserwując jak twarz Collinsa płonie rumieńcem. Nagle zachciało jej się śmiać.
- Ależ wy jesteście dziecinni – stwierdziła krótko – Jeden gorszy od drugiego, naprawdę. Gdybyście nie byli takimi idiotami, dogadalibyście się bez kłopotu…
Chris zachłysnął się powietrzem i spojrzał na Charlie tak, by zrozumiała jak bardzo jej słowa go obrażają. To rozbawiło ją jeszcze mocniej.
- Nie napinaj się tak, bo jeszcze popuścisz – zaśmiała się, kręcąc głową –  Co cię w nim tak bardzo drażni, co?
- Wszystko – odpowiedział krótko, próbując nadać swojemu głosowi obojętności – Tak po prostu.
- Nadal chodzi o nią, co? – zapytała, a Chris zasępił się i nic nie odpowiedział. Charlie przewróciła oczami – Boże, ależ ty jesteś głupi.
- Po prostu go nie toleruję – usprawiedliwił się Chris – Czepia się jak rzep wszystkich, którzy… Nie ważne.
Zmarszczyła brwi. Chris ruszył przed siebie, wbijając ręce głęboko w kieszenie. Obserwowała go przez chwilę uważnie, rozmyślając nad tym co jej powiedział. A potem dogoniła go i położyła szybko rękę na jego ramieniu.
- To ty jesteś moim przyjacielem – oznajmiła z powagą – Z nim tylko piję mleko. No i raz się z nim przespałam, ale to się nie liczy bo nie pamiętam jak było i…
- Raz w życiu mogłabyś być poważna? – zapytał ją z irytacją w głosie – I nie traktować wszystkiego tak, jakby ci było wszystko jedno?
- Daj spokój – machnęła ręką – Lubisz we mnie to, że nie jestem poważna! Zawsze to lubiłeś…
- Czasem nie – powiedział chłodno. Charlie zamarła, przypatrując się mu z uwagą – Czasem mogłabyś dać do zrozumienia trochę jaśniej, co chodzi ci po głowie.
- Nigdy mi nie mówiłeś, że ci to przeszkadza – wyszeptała zakłopotana. Chris westchnął ciężko.
- Może powinienem – powiedział z przekąsem – Nie ważne. Teraz to nie ma już znaczenia…
- Czekaj – złapała go za nadgarstek – Nie rozumiem o co ci chodzi? Co chcesz powiedzieć? Bo nada nie wiem, jaki masz ze mną problem…
- Taki, że przestałaś się odzywać – wyrzucił z siebie zdecydowanie głośniej niż się spodziewała – Gdy poszedłem do Hogwartu zaczęłaś się zwyczajnie odsuwać!
- Kontakt sam się urwał… - powiedziała cicho, zakłopotana. Chris potrząsnął głową.
- Ty go zerwałaś – poprawił ją gorzko – Przestałaś pisać, w wakacje znikałaś tak, że prawie wcale się nie widywaliśmy…
- Bo miałeś innych przyjaciół!
Zapadła cisza. Oboje byli całkowicie zszokowani słowami, jakie między nimi padały.
- Pisałeś o tym, jak cudownym miejscem jest Hogwart, jak świetnych ludzi tam poznałeś, jak dobrze się bawisz, ile ciekawych rzeczy poznajesz podczas gdy ja siedziałam w domu i musiałam uczyć się sama regułek i warzyć na okrągło wywar pieprzowy – powiedziała cicho – Całe moje rodzeństwo było w Hogwarcie,  zabierał mi ich po kolei a potem zaczął zabierać i ciebie…  
Zawstydzały ją własne słowa. Dotąd nigdy nikomu i tym nie mówiła. To było coś o czym wiedziała tylko ona, tymczasem teraz cały ten żal, kłębiony przez tyle lat zaczął z niej wychodzić.
- To było okropne – wyszeptała drżącym głosem – Bo nie tylko nie mogłam tego wszystkiego przeżywać z tobą ale musiałam jeszcze słuchać o tym jak wspaniale tam jest… Miałam nadzieję, że ty mi tego oszczędzisz – zakończyła zawstydzona. Chris patrzył na nią zaskoczony nie mając pojęcia co teraz powinien zrobić.
- Nie miałem pojęcia – powiedział cicho – Nie pomyślałem i… Cholera, przepraszam.
- A potem, jakby mało było wszystkich twoich przyjaciół pojawiła się Lauren – wyrzuciła z siebie Charlie, a Chris przeklął siarczyście na swoją głupotę. Nagle wszystko zaczęło być tak jasne i oczywiste – Przyjechałeś w wakacje i usta ci się nie zamykały jaka cudowna jest, jak wspaniale się dogadujecie, jak doskonałą przyjaciółką dla ciebie jest! Nawet nie zauważyłeś, że ja…
Urwała. Powiedziała zbyt wiele. Wszystko to, co kłębiła w sobie przez te wszystkie lata, wszystkie te uczucia, które tak trudno było jej znieść nagle zniknęły. Poczuła się w końcu wolna a równocześnie odsłoniła się całkowicie przed człowiekiem, któremu wcale nie zamierzała się zwierzać.
- Dałam ci wystarczająco jasno do zrozumienia, co chodzi mi po głowie? – zapytała chłodno, próbując opanować drżenie głosu, a potem odwróciła się i odeszła, czując że nie może teraz tu zostać.
Chris przez chwilę oswajał się z myślami, które głębiły się w jego głowie po słowach Charlie. A potem błyskawicznie odwrócił się i puścił biegiem za dziewczyną.
- Gracie! Zaczekaj!
Zatrzymała się jak wryta, a serce zabiło jej tysiąc razy szybciej, by zaraz potem stanąć. Nie pamiętała, kiedy ktoś do niej tak mówił. Nie pamiętała, kiedy ON tak do niej mówił. Bo tylko Chris zwracał się do niej po imieniu, zdrabniając je dodatkowo, nawet wtedy gdy inni nazywali ją Charlie.
Do czasu aż poszedł do Hogwartu.
Dogonił ją błyskawicznie. Zacisnął rękę na ramieniu i obrócił do siebie, a kolejna fala wyrzutów sumienia pojawiła się znikąd. Niewiele myśląc, objął ją ramieniem i pocałował. Przez krótką chwilę stała nieruchomo, zaskoczona sytuacją. Chris zdążył pomyśleć jeszcze, że lada moment dostanie w twarz, kiedy delikatnie zarzuciła mu rękę na szyję i odwzajemniła pocałunek. W tej krótkiej chwili nie była Charlie Timble. W tej krótkiej chwili była Gracie Timble.

Kiedy Charlie miała dwa latka i była jeszcze nazywana przez wszystkich Grace, zachorowała. Zwykłe przeziębienie rozpoczęło serię długich i wrednych do leczenia chorób, przez co dziewczynka większość swojego dzieciństwa spędzała w łóżku. Trudno powiedzieć co sprawiło, że z pełnego energii dziecka stała się szybko chorowitą, drobną i bardzo kruchą dziewczynką. Być może to nieustanne trzymanie pod kloszem przez przewrażliwioną mamę, a może po prostu taki organizm. Mała Grace jednak spędzała większość czasu w domu – gdzie towarzystwa dotrzymywał jej właśnie kilkuletni Chris.
Kiedy Grace miała pięć lat, jej mama przyniosła do domu książkę opowiadającą o przygodach chłopca imieniem Charlie. Silny, odważny, nieustraszony i psotliwy chłopiec był dla niej uosobieniem tego, kim chciała być. To właśnie wtedy po raz pierwszy zaczęła prosić, by nazywano ją Charlie.
Przez wiele lat, Charlie nauczyła się wierzyć, że to właśnie imię którym ją nazywano, dawało jej siłę. Do Hogwartu nie puszczono jej z obawy przed pogorszeniem stanu zdrowia, chociaż prawda była taka, że gdy kończył jedenaście lat, prawie wcale nie chorowała.
To właśnie imię, które sama sobie nadała, pozwoliło jej przetrwać te wszystkie lata i sprawiła, że stała się taką, jaką była.
Jedyną osobą, która nazywała ją właściwym imieniem, był Chris. Chłopca nie dało się przekonać niczym – siłą, groźbami, prośbami a nawet szantażem. Nieugięcie nazywał ją Gracie, sprawiając równocześnie że tylko przy nim, była naprawdę sobą. A potem, poszedł do szkoły a Gracie przestała być dla niego Gracie i stała się Charlie.
W dniu, w którym przyjaciel po raz pierwszy ją tak nazwał. Charlie obiecała sobie, że nigdy więcej nie okaże słabości. Aż do dziś.

I znów szli w całkowitym milczeniu. Niespodziewany obrót spraw kompletnie zaskoczył ich oboje. Ich myśli błądziły szaleńczo wokoło wszystkich słów, które sobie powiedzieli.
- Poczekaj – powiedział w końcu Chris, zatrzymując się – Jednego nie rozumiem nadal. Jak to było właściwie z Blackiem?
- Ile razy mam mówić, że to był przypadek – warknęła zezłoszczona – Nie wiedziałam, że się znacie jak go poznałam i pierwszy raz z nim piłam. I nie miałam pojęcia, że to ta Lauren jest z nim. Byłam pewna, że nadal jesteście razem – dodała krótko.
Chris patrzył na nią podejrzliwie, więc westchnęła ciężko.
- No dobra, jak się dowiedziałam… Może zapobiegałam o tą znajomość też dlatego, że chciałam żeby poczuła jak to jest gdy ktoś odbiera ci bliską osobę. Nie zamierzałam się jednak z nim przespać – zastrzegła od razu – Po za tym, lubię jego towarzystwo. A wtedy sytuacja wymknęła mi się zwyczajnie spod kontroli. Gdybym chciała go uwieść, robiłaby to tak, żeby coś pamiętać… I tak mi nie wierzysz – dodała, widząc jego spojrzenie – Mogłam się spodziewać. Nadal jesteś wobec niej lojalny…
Odwróciła się, ale natychmiast zagrodził jej drogę.
- To nie tak, Gracie… - zaczął, ale szybko strząsnęła jego rękę ze swojego ramienia.
- Nie mów tak do mnie – wycedziła ze złością – Już dawno straciłeś do tego prawo. Jestem Charlie, zapamiętaj to sobie raz na zawsze.
- Nie, nie jesteś – poprawił ją – Oboje doskonale zdajemy sobie z tego sprawę…
- Przestań – warknęła – Ja nie wiem w ogóle po co… Po co my ciągniemy tą rozmowę. Przecież to nie ma najmniejszego sensu!  Będzie lepiej, jak sobie po prostu pójdę – stwierdziła krótko. Nim ją powstrzymał, deportowała się  z cichym trzaskiem, zostawiając go samego.

Zatrzasnęła drzwi z głośnym hukiem. Miała ochotę coś rozbić, zniszczyć – cokolwiek, byleby tylko wyładować złość jaką czuła. Była wściekła. Na siebie, że to wszystko powiedziała. Dała się sprowokować, wyrzuciła z siebie wszystko to, czego nigdy nikomu miała nie mówić. O czym wiedziała tylko ona i nikt inny.
Była wściekła na Chrisa. Cała złość którą kłębiła względem niego przez ostatnie kilka lat, dziś niespodziewanie znalazła w niej ujście. Była wściekła za wszystko to, co między nimi było i co tak nagle zaczęło się kończyć.
I w końcu, paradoksalnie była wściekła na Lauren. Wiedziała, że tak naprawdę nie zrobiła jej nic złego. Pewnie nie miała nawet pojęcia o jej istnieniu. A jednak Charlie była na nią wściekła, bo po raz kolejny skomplikowała jej życie. Nawet niechcący.
Opadła zmęczona na fotel, przymykając oczy. Ileż by teraz dała za odrobinę  wysokotłuszczowego mleka!
Drgnęła, słysząc stukanie dochodzące zza okna. Poderwała się na równe nogi i podbiegła do drzwi balkonowych, zza których dochodził hałas. Wyjrzała przez nie, zaciskając palce na różdżce ale nikogo nie dostrzegła. A potem na barierce pojawiła się ręka.
Wrzasnęła nim zdążyła pomyśleć, otworzyła szybko drzwi i celując różdżkę przed siebie, powoli podeszła do barierki, wyglądając przez nią nieśmiało.
- Oszalałeś!? – wrzasnęła tak gwałtownie, że Chris który prawie wspiął się na balkon drgnął, puścił się i spadł prosto w krzak hortensji rosnący tuż pod balkonem.
Zaklęła siarczyście – jej pokój nie był wysoko i była pewna, że Collinsowi nic się nie stało, ale wyhodowanie tej rośliny zajęło jej koszmarnie dużo czasu i była pewna, że Chris upadkiem zniszczył przynajmniej większą część kwiatów.
- Nic… Nic mi nie jest – wychrypiał, powoli podnosząc się – Musiałaś być tak niedelikatna?
- Nie martwię się o ciebie, martwię się o roślinę – powiedziała ze złością, wychylając się by dostrzec szkody jakie poczynił. Chris zrobił urażoną minę – Scen balkonowych ci się zachciało!?
- Na dole było zamknięte – mruknął – Po za tym wiedziałem, że mi nie otworzysz.
- I w ramach przeprosin zniszczyłeś mi ogród!?
- Od kiedy przejmujesz się kwiatami!? – zapytał zezłoszczony – To ty mnie zrzuciłaś!
- Sam spadłeś – mruknęła – Romeo od siedmiu boleści…
- Wpuścisz mnie? – zapytał, otrzepując spodnie z liści i kwiatów – Czy mam się znów drapać po ścianie.
- Rób co chcesz – powiedziała obrażonym tonem i odwróciła się, żeby wejść ale szybko zmieniła zdanie – Albo poczekaj, otworzę ci, nim zniszczysz mi resztę ogrodu…
- Bez łaski – warknął  Chris, który już rozpoczął wspinaczkę – Dam… sobie radę.
Prychnęła, krzyżując ręce na piersiach, ale kątem oka z zaciekawieniem zerkała na jego poczynania. Ku jej zdziwieniu, lada moment był już na balkonie.
- Czego chcesz? – zapytała niegrzecznie, starając się zagłuszyć podziw, że tak szybko udało mu się wdrapać.
- Mam coś dla ciebie – powiedział, grzebiąc w kieszeni kurtki. Prychnęła.
- Nic od ciebie nie… - urwała, kiedy wsadził jej w dłonie rozpadającą się książeczkę – Przygody Charliego Chapa…
Delikatnie przejechała opuszkami palców po wytartej okładce i delikatnie otworzyła na stronie tytułowej, czując jak serce bije jej tysiąc razy szybciej.
- Skąd… Myślałam, że… - wyszeptała, przypatrując się szkicom pod tytułem, przedstawiających dwójkę dzieci – Myślałam, że…
- Dałaś mi ją – powiedział cicho – Przed moim wyjazdem do Hogwartu, pamiętasz?
- Tak… Ale ja… - przeniosła na niego oszołomione spojrzenie – Myślałam, że ją zgubiłeś…
- No co ty – uśmiechnął się lekko – Pilnowałem jej jak oka w głowie. Dałaś mi ją, żebym zawsze o tobie pamiętał.
Poczuła uścisk w piersi. Zatrzasnęła książeczkę i odwróciła szybko spojrzenie, próbując nie pokazać jak bardzo wzruszył ją widok zaginionej opowieści. Chris, bardzo zadowolony z siebie, że w końcu udało mu się sprawić jej przyjemność, wskoczył sprawnie na barierkę balkonową.
- Bez względu na to ile nowych osób poznałem w Hogwarcie – podjął w końcu, widząc że Charlie nie jest w stanie nic powiedzieć – Ty zawsze byłaś moją pierwszą przyjaciółką. Sądziłem, że o tym wiesz…
- Bredzisz jak potłuczony – mruknęła, próbując przywołać swój zwykły ton.
- Nic dziwnego, zrzuciłaś mnie z balkonu – obruszył się z uśmiechem na twarzy. Charlie westchnęła ciężko.
- Sam spadłeś – prychnęła.
- Bo mnie wystraszyłaś – wycelował w nią oskarżycielsko ręką. To był błąd. Zachwiał się i nim zdążył złapać, poleciał w tył. Charlie jęknęła.
- Moje hortensje!

Kiedy następnego ranka James się obudził, Lily nie było już w łóżku. Wyskoczył z niego jak oparzony i popędził ale tam też nie znalazł żony. Zamiast tego na szafce znalazł karteczkę, napisaną odręcznie przez Lily.
Jestem na zajęciach, wrócę na obiad, kocham – Lily
Zmarszczył brwi, czytając ją po raz kolejny. Myśl, że Lily po prostu poszła na zajęcia wydawała mu się niemożliwa. Przez ostatni tydzień nie odzywała się prawie wcale, była cieniem samej siebie tymczasem teraz, nagle po jednym dniu tak po prostu poszła na zajęcia.
Zaniepokojony spojrzał na zegar.

Zapukała, przestępując z nogi na nogę. Dawno nie denerwowała się tak bardzo jak w tej chwili. Przez chwilę odpowiadała jej cisza, a potem drzwi otworzyły się.
- Dzień dobry – powiedziała cicho Lily, patrząc na Lisę King, która zmarszczyła brwi ale jej twarz rozjaśnił delikatny cień uśmiechu.
- Lily… Dzień dobry – kobieta odgarnęła włosy z czoła – Wejdź, proszę…
- Dziękuję – Lily zawahała się – Chciałam… Chciałam zobaczyć Lucasa. Przepraszam, że tak bez uprzedzenia, ale wczoraj…
- Nie szkodzi – Lisa posłała Lily delikatny uśmiech. Potter uderzyło to, jak mało było w nim pogody, którą zawsze zarażała kobieta – Chodź.
- Dziękuje – powtórzyła Lily i poszła w ciszy za kobietą, która zaprosiła ją do pokoju, gdzie w łóżeczku leżał spokojnie Lucas, ssąc z zaciekawieniem swoją małą piąsteczkę. Lily wychyliła się, żeby go lepiej widzieć. Przez chwilę mierzyli się uważnym spojrzeniem, a kiedy Lily wzięla go na ręce, uśmiechnął się do niej bezzębnym uśmiechem i wtulił główkę w jej piersi.
- Uśmiecha się… - powiedziała cicho, kołysząc go w ramionach.
- Myślę, że zaczyna robić to świadomie – zgodziła się Lisa, siadając na krześle przy łóżeczku – Ma cudowny uśmiech…
- Tak – zgodziła się Lily – Ale się zmienił…
- Wchodzi w cudowny okres. Niedługo powinien zacząć gaworzyć…
Lily zmarszczył brwi czując ścisk w żołądku. Poczuła złość, że Lauren nie może tego wszystkiego oglądać a Syriusz nie chce tego robić. Poprzysięgając sobie, że zrobi wszystko by przekonać go chociaż do odwiedzenia synka, spojrzała na niego z uśmiechem.
- Jak sobie radzicie? – zapytała w końcu Lisa – Wczoraj bardzo szybko zniknęliście i…
- Tak, wiem – powiedziała szybko Lily – Nie… Nie mogliśmy tam być, po prostu…
- Rozumiem. Sama miałam ochotę uciec – dodała łagodnie kobieta, opierając głowę o ścianę. Lily zwróciła uwagę na jak bardzo zmęczoną wygląda.
- Może… Może mogę jakoś pomóc? – spytała – Może czasem się nim zająć, moglibyśmy z Jamesem…
- To miło z twojej strony, ale dajemy sobie radę. Oczywiście, jeśli chcecie nie widzę przeszkód…
- On przyjdzie – powiedziała nagle Lily – Po prostu musi… 
- Lily, ja to rozumiem – Lisa uśmiechnęła się łagodnie – Nie mam do niego pretensji, naprawdę.
Lily zmarszczyła brwi ale nic nie powiedziała. Lisa podniosła się z krzesła.
- Zostawię was na chwilę samych – powiedziała, wychodząc z pokoju. Lily westchnęła, kołysząc Lucasa który przyglądał się mu z uwagą.
- Oj mały – westchnęła łagodnie – Ależ się porobiło, co? Nie martw się, tata długo bez ciebie nie wytrzyma – dodała z lekkim uśmiechem – zobaczysz.

- Gdzie byłaś tak długo? Wiesz, jak się martwiłem? Zajęcia skończyłaś już dawno i…
- Spokojnie – powiedziała Lily, ściągając buty – Poszłam do rodziców Lauren.
- Co? Po co? – zapytał zbity z pantałyku James, obserwując z niepokojem Lily. Była nienaturalnie pogodna.
- Nie miałam okazji z nimi rozmawiać wczoraj, po za tym chciałam zobaczyć Lucasa – dodała, wchodząc do kuchni. Oszołomiony James poszedł za nią z mętlikiem w głowie – Jestem jego matką chrzestną, nie? Nie uwierzysz, jak strasznie się zmienił! Uśmiechnął się do mnie – mówiła podekscytowana, wstawiając wodę – Ma cudowny uśmiech…
- Lily, o czym ty mówisz? – zapytał ogłupiały James, a Lily spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.
- O Lucasie, pamiętasz?
Zamrugał kilka razy nabierając pewność, że Lily straciła zmysły. Zauważyła jego wyraz twarzy, westchnęła i podeszła do niego. Wzięła w dłonie jego dłonie i powiedziała już bez uśmiechu.
- Nie chcę spędzać kolejnych tygodni na błąkaniu się bez celu – wyszeptała łagodnie – Nie chcę tracić czasu na przeżywanie tego, co się stało Lauren…. Bo nie wiemy, ile tego czasu mamy.
- Nie mów tak – przerwał jej ostro James – Nie waż się nawet tak mówić, rozumiesz? Dożyjemy później starości i…
- Nie wiemy – powiedziała Lily – Nie mamy pewności, nikt jej nie ma! Nie wiemy co będzie jutro a ja… James, ja nie chcę potem żałować, że zmarnowałam okazję do tego, żeby być szczęśliwą. Chcę brać z życia tyle ile mi daje, póki mogę.
James westchnął ciężko. Lily pieszczotliwie poczochrała mu włosy.
- Chcę iść dalej – wyszeptała – A tak w ogóle, chcę ci podziękować za ten tydzień – dodała łagodnie – Bez ciebie nie dałabym sobie rady…
- Chyba nie myślałaś, że cię zostawię – powiedział cicho, gładząc jej policzek.
- Nie, ale mogłeś być z Syriuszem. A jednak zostałeś ze mną, opiekowałeś się mną cały czas i… Wytrzymałeś ze mną, a musiałam być nieznośna.
- Głupoty opowiadasz, wiesz? Ty nigdy nie jesteś nieznośna. Naprawdę chcesz przejść nad tym do porządku dziennego? – spytał w końcu, marszcząc brwi. Lily pokiwała głową.
- Chcę chociaż spróbować – powiedziała. Zawahała się i dodała – Myślę… Myślę, że jednak powinniśmy powrócić do tej rozmowy z ubiegłego weekendu.
James zamarł oszołomiony słowami Lily.

Dziesięć dni wcześniej

Wyjechali od razu, następnego ranka. W pośpiechu poinformowali rodziców i przyjaciół o tym, że nie będzie ich trzy dni, a James niemal w ostatniej chwili zarezerwował świstoklik. Lily zdecydowanie odmówiła podróży Błędym Rycerzem.
Na swój cel obrali Walię. 
Spędzili cały wieczór w poszukiwaniu idealnego miejsca, przejrzeli mapę tysiąc razy nim zdecydowali się na położoną w północno-zachodniej Wali miejscowość Harlech. Następnego dnia już o świcie byli w wybranym przez siebie miejscu. Znalezienie miejsca do noclegu okazało się dość prostym zadaniem – niemal natychmiast znaleźli pokój do wynajęcia w małym, nadmorskim pensjonacie.

Było chłodno. Morskie powietrze było chłodne, ostre i nieprzyjemne. Lily siedziała na piasku, okryta mocno grubym swetrem, wtulając się w ramie Jamesa. Na plaży było pusto – dzień był wyjątkowo chłodny, ale Lily czuła, że to mało uczęszczane miejsce i nawet w słoneczny dzień nie spotka się tu dużo ludzi.
Wpatrywała się w morze, obserwując zamyślona fale. James gładził ją delikatnie po plecach, przekrzywiając głową. Kątem oka uważnie obserwował ukochaną. W końcu nie wytrzymał, westchnął cicho i powiedział.
- Nadal o niej myślisz.
- Nie – zaprotestowała od razu Lily – Nie, nie myślę ja tylko… No dobra, myślę – poddała się, widząc jego spojrzenie – Po prostu nie mogę tego zrozumieć, jak mogła…
- Wiesz… - James zawahał się. Z jednej strony na jego usta aż cisnęły się słowa ”a nie mówiłem”, z drugiej… Z drugiej nie mógł patrzeć na to, jak bardzo Lily się zadręcza – Wiesz, ja pewnie wiem połowę tego, co ty albo i mniej, ale widziałem ją na naszym ślubie, widziałem ją kiedy była w Londynie jeszcze przed rozmową z Syriuszem i… Pewnie się mylę, ale jak dla mnie ona nie wyglądała na dumną tylko… przestraszoną i niepewną.
Lily zmarszczyła brwi i spojrzała na Jamesa, nie rozumiejąc o co mu dokładnie chodzi. Potter zacisnął usta, chcąc dać jej do zrozumienia że i tak powiedział więcej niż chciał, ale proszące spojrzenie Lily okazało się robić na nim zbyt wielkie wrażenie.
- Chodzi mi o to, że ona obawiała się tego spotkania z Syriuszem – powiedział cicho – Kiedy o tym wspomniałem była niepewna i przestraszona i… Pewnie się na tym nie znam, ale sądzę, że to nie jest objaw unoszenia się dumą. W każdym razie, gdybym ja się unosił dumą byłbym pewny siebie.
- Przecież sama powiedziała, że…
- Ty też nie zawsze jesteś pewna, czego chcesz – powiedział spokojnie James – A Lauren wiedzie przecież w tym prym. Nie chcę jej bronić, to ostatnia rzecz na jaką mam ochotę, ale w tej jednej sprawie… W tej, jak we wszystkich innych, myślę że ona się myli. Tym razem na swoją niekorzyść. Na moje oko, nie była jeszcze na to gotowa… Ale w końcu to Lauren, ona wie lepiej – dodał z przekąsem. Lily zaśmiała się smutno.
- A było tak dobrze – powiedziała z lekkim uśmiechem – Musiałeś dodać ostatnie zdanie?
- Oczywiście, żeby nie było zbyt słodko – wzruszył ramionami James i musnął lekko ustami jej nos – Odpuść jej. Teraz to już nie ma znaczenia. 
Lily kiwnęła głową i oparła głowę o ramię Jamesa. Przez chwilę milczała, a potem odezwała się znów.
- Sądzisz, że będą jeszcze razem? Lauren i Syriusz?
- Mam nadzieję, że nie – odpowiedział od razu James a Lily spojrzała na niego oburzona – Tu nie chodzi o to, że jej nie lubię.
- Tak, pewnie – powiedziała cicho Lily, a James westchnął.
- Oni nie będą umieli być razem – wyjaśnił po chwili – między nimi zbyt wiele było, żeby tak po prostu sobie teraz to wszystko poskładali na nowo. Mają syna i… Jak dla mnie, nie powinni razem w ogóle mieszkać, przynajmniej dopóki… Nie, nie powinni wcale.
- To było mądre – zgodziła cicho Lily – Ale może…
- Lily – jęknął James – Naprawdę uważasz, że to będzie miało sens? Jeśli się zejdą, prędzej czy później wrócą do dawnych spraw. A jeśli się nie zejdą, będą się tylko męczyć we dwójkę i w końcu tak czy siak dojdzie do momentu, w którym oboje nie wytrzymają i zaczną rzucać się sobie do gardeł. A ucierpi na tym Lucas. Oni potrzebują czasu, żeby od siebie odsapnąć a nie…
- No dobrze, tu też masz rację – zgodziła się cicho – To już nie jest to, co kiedyś… Nie jestem nawet pewna, czy ona go jeszcze kocha…
- Co? Dlaczego? – zapytał James, marszcząc brwi. Teraz dopiero zdał sobie sprawę, że w całej tej sytuacji nikt w ogóle nie mówił o uczuciach. James nie spytał o to Syriusza , a teraz kiedy Lily o tym wspomniała…
- Wiesz, podczas naszej ostatniej rozmowy spytałam ją o to i… Niby powiedziała, że tak, ale to było takie wahanie i… Ona sam chyba w to nie wierzy. Może to moje wrażenie po tym, co potem było ale…
- Przecież to nie ma najmniejszego sensu – jęknął James – Oni się wzajemnie katują. Dlaczego to musi być tak trudne?
Lily milczała. Przez chwilę siedzieli w ciszy, a potem znów odezwał się James.
- Wiesz co? – powiedział zmieniając temat – Tutaj, dość niedaleko, dosłownie pół godziny drogi, jest taka mała wioska.
- No, i co z nią? – spytała z zaciekawieniem Lily.
- To podobno bardzo ciekawe miejsce – kontynuował James – Rodzice mi o nim mówili, kiedy byłem dzieckiem. Może byśmy wybrali się na wycieczkę?
Lily wzruszyła ramionami.
- Jeśli chcesz, czemu by nie.

Aportowali się z cichym trzaskiem. Lily rozejrzała się dookoła z lekkim uśmiechem, a potem jej brwi uniosły się w zdziwieniu.
- Dolina Godryka – przeczytała tabliczkę przed którą stali – James, co to za miejsce?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz