Rozdział 67

- Obiecałam – wyszeptała cicho Lily – Obiecałam, że nikomu nic nie powiem… Nie mogłam powiedzieć.
- Jak to nie mogłaś!? Lily jak… Który to miesiąc? – zapytał, próbując złapać oddech.
- Około dwudziestego – powiedziała cicho – Nie wiem, który… James, ona mi zaufała – spróbowała się obronić – Ty też nie zdradziłbyś chłopaków…
- Wszystko ma swoje granice – wycedził Potter, a Lily kuliła się w sobie – To, granice przekracza. Lily, przecież to nie dotyczy tylko jej! To nie jest tylko jej sprawa, to nie jest tylko jej dziecko! Ona nie ma prawda tego zatajać a ty…
- To dla niej trudne – usprawiedliwiła przyjaciółkę. Głos drżał jej od emocji, skuliła się w sobie i próbowała za wszelką cenę znaleźć słowa, żeby mu to wytłumaczyć – Nie mogłam jej naciskać, ona mnie potrzebuje, potrzebuje kogoś, komu może zaufać! Gdybym powiedziała, zawiodłabym to zaufanie! Próbowałam ją przekonać, od miesięcy nie robię nic innego i…
- Bezskutecznie, jak widać – warknął, odwracając się plecami. Lily nabrała głośno powietrza i wstała.
- Chciałabym ci przypomnieć – powiedziała głośno i wyraźnie – że to Syriusz pierwszy zawiódł jej zaufanie.
- Nie powiedziała mu, że jest w ciąży! – odwrócił się ze złością w jej stronę – Naprawdę sądzisz, że to ją usprawiedliwia!?
- Lauren mi zaufała – wycedziła Lily – Powiedziała mi o dziecku i poprosiła, żebym zachowała to dla siebie. Nie zawiodłam jej zaufania, bo jest moją przyjaciółką. Nie masz prawda mieć do mnie o to pretensji, bo ty zrobiłbyś to samo.
- Masz racę – zgodził się chłodno – Zrobiłbym. I zrobię.
Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi. Do Lily dopiero po chwili dotarło, co James zamierza zrobić. Puściła się za nim biegiem i dogoniła w holu, gdy wkładał buty.
- Nie możesz tego zrobić – powiedziała, zagradzając drzwi własnym ciałem – nie wolno ci tego zrobić.
- Odejdź – rzucił krótko – Odsuń się, w tej chwili.
- Nie – stwierdziła stanowczo – Nie możesz mu powiedzieć. Nie pozwolę ci na to.
- Lily, odsuń się – James spojrzał na nią z wściekłością. Lily pomyślała, że znaleźli się oboje w najbardziej niekomfortowym położeniu, jakie tylko było możliwe. I oboje byli zdolni do wszystkiego, byleby tylko okazać lojalność w stosunku do przyjaciół – Odejdź, albo sam cię usunę.
Poczuła, jakby wymierzył jej policzek. Nabrała głośno powietrza i przylgnęła mocniej do drzwi, gotowa na wszystko. Święcie wierzyła, że James nie odważy się podnieść na nią różdżki.
Potter ze złością wyszarpał ją z kieszeni i wycelował w drzwi. Patrzyła mu prowokująco w twarz, ale nawet nie drgnęła.
- Ostrzegam cię, odsuń się – powiedział bardzo powoli. Nawet nie drgnęła – Lily…
Przez chwilę pomyślała, że w tej chwili James jest naprawdę do tego zdolny. Zacisnęła powieki, ale kiedy nic się nie stało, otworzyła oczy. James opuścił różdżkę. A potem, nim zdążyła zareagować doskoczył do niej i odsunął od drzwi.
- Jeśli wyjdziesz i mu powiesz, możesz nie wracać! – krzyknęła, nim zdążyła się powstrzymać. Sytuacja wymknęła im się spod kontroli, teraz działo się wszystko, zupełnie jakby walczyli na śmierć i życie. Lily nie była dumna z tego, co zrobiła. Czuła do siebie wstręt, że stawia ukochanego przed takim wyborem. Podobnie jak on, działała w jednak w obronie przyjaciółki, nawet, jeśli wiedziała, że racja jest po stronie Jamesa.
Nie mogła jej zostawić. Nie mogła jej zdradzić teraz, kiedy tak bardzo potrzebowała jej oparcia.
- Każesz mi wybierać? – zapytał szeptem, odwracając się do niej. Patrzył na nią tak, jakby widział ją pierwszy raz w życiu i nie wierzył własnym uszom.
- Zaufała mi – wyszeptała cicho – Nie wolno mi jej teraz zostawić. Ona sobie nie poradzi…
James zamknął drzwi i podszedł do Lily nie spuszczając z niej nawet na chwilę wzroku. Czuła się podle. Bo wybrała przyjaciółkę, nie Jamesa. Bo zmusiła go do tego, co teraz robił. Bo posunęła się tak daleko, w imię czegoś, czego wcale nie pochwalała.
- Porozmawiam z nią – wyszeptała cicho – Spróbuję przekonać…
- Próbowałaś już nie raz.
- Bo to nie jest tak proste – głos jej drżał. Czuła, że lada moment się rozpłacze – Ona jest z tym sama, nie masz pojęcia, jak trudno sobie z tym wszystkim poradzić…  A Syriusz nie powinien się tego tak dowiadywać – dodała po chwili. Teraz nie wytrzymała. Łzy ciekły jej po policzkach, czuła się bezradna – Przepraszam…
Poczuł obezwładniającą potrzebę przytulenia jej. Całą resztką sił powstrzymał się, żeby tego nie zrobić.
- Przekonaj ją – rzucił krótko, zamykając drzwi – Albo mu powiem. I nie obchodzi mnie, czy będzie tego chcieć, czy będzie na to gotowa, czy nie. Syriusz musi się dowiedzieć, miarka się przebrała.
Nim zdążyła coś powiedzieć, wyszedł do kuchni, zostawiając ją samą.

James wszedł do sypialni, gdzie Lily siedziała już w łóżku z książką w ręku. Rzucił jej krótkie spojrzenie nie kwapiąc się, by powiedzieć cokolwiek. Wskoczył do łóżka, obrócił się do niej plecami i zgasił lampkę po swojej stronie. Lily patrzyła przez chwilę na jego plecy, potem zamknęła książkę, odłożyła na stolik i położyła się, gasząc światło.
Leżała nieruchomo, czekając aż obejmie ją w pasie tak, jak to zawsze czynił, ale Potter nie odwrócił się w jej stronę.
- James… - wyszeptała drżącym głosem – Proszę, nie gniewaj się… Przepraszam, James…
Przez chwilę czekała na reakcję, a potem przymknęła powieki, próbując zasnąć. Przez całą noc oboje nie zasnęli.

Drżała na całym ciele, czując jak jego dłonie delikatnie wsuwają się pod jej podkoszulek. Nie miała sił zmusić się do wyswobodzenia z jego objęć, chociaż mogłaby zrobić to bez problemu. Nie trzymał jej od dawna – sama trwała w jego ramionach pomimo, że czuła iż popełnia błąd. Nie powinna na to przyzwalać.
Była zbyt słaba. Od zawsze miała problem z panowaniem nad sobą, gdy był tak blisko. Mogła mu się stawiać godzinami, dopóki tylko dotknął jej. Wtedy zatracała się i tylko on mógł przerwać to szaleństwo. Nigdy tego nie zrobił i była pewna, że teraz też nie zrobi.

Patrzył z uwagą, jak zakłada bieliznę. Nie patrzyła w jego stronę, włosy opadały jej na plecy, ramiona, zasłaniały twarz. Drżała na całym ciele, szamocząc się z zapięciem stanika.
Siever wyszedł z łóżka i podszedł do niej. Drgnęła, czując dotyk jego zimnych palców na swojej skóry. Lada moment zapięcie kliknęło.
- Dziękuje – wyszeptała, kiedy odszedł i zaczął powoli wkładać spodnie. Szybko zagarnęła resztkę ubrań i pospiesznie zaczęła się ubierać – To się nie powinno było stać – odważyła się w końcu – Odejdź.
- Zawsze tak mówiłaś – powiedział, przyglądając się jej z uwagą – Po co udawać? Nie robisz już nic złego…
- Sam o to zadbałeś, co? – prychnęła, zadzierając hardo głowę – Po prostu sobie idź. Daj mi w końcu spokój, błagam… - głos zadrżał jej lekko, gardło ścisnęło boleśnie a oczy zalśniły niezdrowo – Jeśli chcesz, zabij mnie, ale zostaw mnie w końcu, bo nie mam już sił, żeby z tobą walczyć…
- Więc tego nie rób – wyszeptał, podchodząc bliżej. Przez moment miała wrażenie, że usłyszała w jego głosie nutkę łagodności i czułości z jaką kiedyś się do niej zwracał. Już dawno zapomniała, że potrafił tak robić. Zapomniała, za kogo go uważała, jakim człowiekiem był. Przez ostatnie lata, figurował jako czarna plama jej życia, złudzenie, które nigdy nie istniało a człowiek, jakiego myślała że znała, okazał się zdrajcą i mordercą – Nie walcz ze mną, bo i tak przegrasz. Zawsze przegrywasz – dodał cicho i zaśmiał się krótki, jakby go to rozbawiło.
- Odejdź – jęknęła, zaciskając kurczowo dłonie na głowie. Dotknął jej ramienia, przyciągając bliżej siebie. Drgnęła, kiedy musnął ustami jej szyję a nogi ponownie odmówiły jej posłuszeństwa. Osunęła się, jakby ktoś nagle ktoś odebrał jej władzę w ciele.
- Nie chcesz, żebym odszedł – wyszeptał jej do ucha – Czemu nie możesz pojąć, że chcę dla ciebie dobrze?
- Chcesz dobrze tylko dla siebie – powiedziała, zaciskając powieki. Zabrakło jej tchu. Siever nadal muskał ustami jej szyję, obojczyk, barki, a Dorcas zacisnęła kurczowo dłonie w pięści. Merlinie, więcej…
- Wtedy już dawno bym cię wydał – odpowiedział i odsunął się. Natychmiast odzyskała zdolność myślenia. Nienawidziła się za to, że pozwalała, by tak na nią działa. Nie potrafiła tego wyjaśnić ani nad tym zapanować, to się po prostu z nią działo. Zawsze tak było i wszystko wskazywało na to, że będzie. W jego obliczu, była bezradna – Pomyśl o tym – dodał krótko, puścił jej dłoń i nie czekając na reakcje, wyszedł.
Dorcas złapała głośno powietrze i natychmiast osunęła się na podłogę. Łzy bezsilności popłynęły po jej policzkach. Straciła kontrolę. Błąd, straciła resztki kontroli, jakie posiadała. Była całkiem w jego posiadaniu, bezbronna, gotowa zatańczyć tak, jak jej zagra. I co gorsza, chociaż zdawała sobie sprawę z destrukcyjności swoich działań, rządzy i uczuć – chciała tego co się działo, jak nigdy dotąd.

- Nie długo – zastrzegła surowo Iris, wpuszczając Lily do środka – Postaraj się jej nie zmęczyć, musi odpoczywać.
Lily zmarszczyła brwi, ale posłusznie kiwnęła głową. Weszła do pokoju i uśmiechnęła się szeroko na widok Lauren. Siedziała w pozycji półleżącej na tapczanie, trzymając w ręku książkę. Zwykły podkoszulek opiął się na brzuchu, który teraz zdawał się być naprawdę duży w porównaniu z tym, jaki był zaledwie kilka dni temu. Na widok Lily, Lauren rozpromieniła się.
- Lily! – zawołała do niej, odkładając książkę i gramoląc się niezdarnie, żeby wstać – Matko, nie wiesz, jak się cieszę że cię widzę – Lily uścisnęła ją z całej siły, uśmiechając szeroko – Zabierz mnie stąd, błagam, ja tu zwariuję – pisnęła jej tymczasem do ucha żałośnie Lauren. Lily odsunęła się i spojrzała na nią z rozbawieniem – Mam areszt! Jestem uziemiona, rozumiesz!?
Lily bardzo starała się nie roześmiać, ale mimo tak usilnych prób, nie wytrzymała. Lauren prychnęła i usiadła, patrząc obrażona na przyjaciółkę.
- To jest koszmar – pożaliła się – Mama i Iris nie spuszczają ze mnie oka nawet na chwilę! Zamknęły mnie tu i odkąd wróciłam z waszego ślubu, mi pozwalają nigdzie wyjść!
- To dla twojego dobra!! – usłyszały donośny krzyk Iris – Zero wysiłku, pamiętasz?
- No widzisz, to jak więzienie – jęknęła cicho Lauren, wzdychając ciężko – Każą mi cały czas leżeć, można mi -tylko samej iść do ubikacji i zrobić sobie herbatę…
- Herbaty też nie możesz sobie sama zrobić!
Lauren zawyła żałośnie.
- Zabierz mnie stąd – poprosiła Lily, która z rozbawieniem patrzyła na żale przyjaciółki – Ja tu zwariuję! Zrobię wszystko co zechcesz, tylko zabierz mnie od tych wariatek!!               
- Zasłużyłaś sobie na to – powiedziała rozbawiona Lisa, wchodząc do pokoju i niosąc na tacy dwa kubki z herbatą – Zgodziłaś się na takie warunki, więc nie narzekaj, kochanie.
- Byłam przestraszona, nie działałam racjonalnie – zaprotestowała natychmiast Lauren – To bestialstwo…. – jęknęła, kiedy Lisa wyszła z pokoju. Lily uśmiechnęła się łagodnie do przyjaciółki.
- Co tu się dzieje? – zapytała łagodnie, obserwując jak Lauren słodzi herbatę – Co to jest za rygor, co?
- Sama sobie jestem winna – westchnęła zrezygnowana Lauren – Nabroiłam…
- Nie jestem zdziwiona – Lily roześmiała się, patrząc z rozbawieniem na King. Kobieta zmieszała się, opuszczając lekko głowę.
- Trochę dałam się ponieść emocjom w czasie waszego wesela…
- Tak, słyszałam – zaśmiała się Lily – Paple wygadały.
- Przepraszam cię – wyszeptała zawstydzona – To było takie głupie w każdym razie… Maleństwu nie bardzo się to spodobało… Dostałam skurczy – wyjaśniło cicho, kładąc ręce na brzuchu, jakby chciała go ochronić przed czymś złym – Ta ciąża od początku była zagrożona i… W zasadzie nie powinnam w ogóle się ruszać na ten ślub, ale byłam pewna, że zapanuję nad sytuacją…
- Dlaczego nic nie powiedziałaś? – spytała cicho Lily, przyglądając się przyjaciółce szeroko otwartymi oczami – Nie musiałaś przyjeżdżać, dziecko jest ważniejsze i… Mogło ci się coś stać!
- Wiem, to było głupie – jęknęła skwaszonym głosem – Mam za swoje… Hej – powiedziała nagle, patrząc na Lily – Co się dzieje? Masz skwaszoną minę…
- Nic takiego – machnęła szybko ręką Potter – Pokłóciłam się z Jamsem, to nic poważnego… - dodała wymijająco. Teraz, kiedy dowiedziała się o kłopotach z ciążą, nie mogła do niczego zmuszać przyjaciółki, a tym bardziej wzbudzać w niej poczucia winy.
- Kłamiesz – oznajmiła surowo Lauren – Mów prawdę, natychmiast…
- No dobrze, ale nie denerwuj się tylko, proszę, to naprawdę nic wielkiego – zaznaczyła od razu Lily – Panuję nad sytuacją i… Ja nie wiem, jak do tego doszło ale… James wie.
Twarz Lauren natychmiast zmieniła wyraz. Lily przyglądała się temu z uwagą, gotowa w każdej chwili interweniować.
- Powiedział mu..? – zapytała cicho, patrząc z mieszaniną przerażenia i ulgi na Lily, która potrząsnęła głową. Nabrała oddechu i powoli zaczęła opowiadać w największym skrócie wczorajszy dzień. Kiedy skończyła, Lauren patrzyła na nią pełnym wyrzutu spojrzeniem – Nie mogę uwierzyć, że jesteś tak głupia.
- Co proszę…?
- Jesteś głupia – powiedziała stanowczo Lauren.
- Ratowałam ci tyłek! – zdenerwowała się Lily – Nie powiedziałam mu specjalnie, sam się domyślił i to ja najwięcej na tym tracę a ty…
- O tym właśnie mówię – przerwała jej spokojnie Lauren - Jak mogłaś postawić go przed takim wyborem?
- Miałam pozwolić, żeby powiedział Syriuszowi?
- Nie. Trzeba go było po prostu tu przywieść. Nie obraź się, ale wasze małżeństwo jest ważniejsze, od naszych kłopotów i nie powinniście wystawiać go na taką próbę tylko dlatego, że nie wszystko jest tak, jak powinno – oznajmiła z powagą Lauren, lustrując dokładnie przyjaciółkę od góry do dołu – James powinien być dla ciebie najważniejszy. Jesteś głupia, chociaż bardzo doceniam lojalność – zakończyła łagodnie.
Lily patrzyła na przyjaciółkę kompletnie ogłupiała, bowiem takiej reakcji absolutnie się nie spodziewała.
- Chcę, żeby wam się udało – powiedziała cicho Lauren – a to oznacza, że musisz jednak okazywać więcej lojalności mężowi, nie mnie. To ważne w związku, wiesz? Zaufanie i w ogóle, wiem coś o tym – dodała kwaśno – Nie powinnaś wystawiać tego wszystkiego co was łączy na taką próbę, nawet jeśli to by oznaczało, że czasem będziesz musiała zrobić coś przeciw mnie… Jestem gotowa na takie poświęcenie – zakończyła z uśmiechem.
- Mówisz okropnie mądre i poważne rzeczy… - powiedziała Lily, nie wierząc własnym uszom. Lauren przewróciła oczami.
- Posiedź z tą trójką kilka godzin, też zaczniesz tak mówić. Po za tym, będę mamą – dodała z dumą – Muszę dawać swojemu maleństwu dobry przykład. Jeśli następnym razem, przyjdzie wam się o mnie kłócić, odpuść, dobrze?
- Co mam teraz zrobić? – zapytała łagodnie Lily – Nie możesz się stąd ruszyć… Powiedzieć Syriuszowi, żeby przyjechał…
- Mowy nie ma!! – Drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadła rozjuszona Lisa – Nie ma takiej możliwości!
- Mamo…
- Nie, Lauren, bez dyskusji. To zbyt dużo stresu – powiedziała stanowczo – Znasz zasady umowy, dopóki nie minie zagrożenie…
- Nie będę ich obarczała swoimi kłopotami – westchnęła cicho Lauren – A skoro sytuacja tak wygląda, nie mogę wymagać, żeby mnie kryli, James…
- Doceniam, że podchodzisz do sprawy tak poważnie – przerwała jej Lisa – i jestem dumna z twojego dojrzałego myślenia, ale to musi troszkę poczekać. Jestem pewna, że James jest rozsądnym mężczyzną i da sobie przetłumaczyć, że tego wymaga sytuacja
- Da – zapewniła ją szybko Lily – Zadbam o to.
- Dokładnie – powiedziała twardo kobieta – Lauren, kochanie, wiesz, że gdyby to było możliwe, nie broniłybyśmy ci tego. Ale sama wiesz, jak skończyło się wasze poprzednie spotkanie…
Lauren oblała się szkarłatnym rumieńcem i zawstydzona opuściła głowę. Lily zagryzła wargę, chcąc ukryć uśmiech.
- Kiedy tylko poczujesz się lepiej i nie będzie zagrożenia, osobiście zadbam, żeby Syriusz o wszystkim się dowiedział – zapewniła ją łagodnie Lisa. Lily potrząsnęła głową.
- Powiem mu, kiedy będzie taka możliwość – obiecała z uśmiechem – gdy tylko będzie to możliwe, przyślę ci go tutaj…. Chyba, że nie chcesz.
Lauren otworzyła usta, chcąc bardzo gwałtownie zaprotestować, ale szybko przypomniała sobie, że oficjalnie nadal jest zła – w końcu nalegała na to spotkanie tylko na wzgląd dobra Lily i Jamesa – więc westchnęła ciężko z miną mówiącą nie chcę, ale to konieczne.
Lisa odetchnęła z ulgą i wyszła, Lily natomiast przypomniała sobie nagle o czymś.
- Zapomniałabym, mam coś dla ciebie – powiedziała z uśmiechem, sięgając do torebki i wyjęła z niej zakupy, od których wszystko się zaczęło – Mam nadzieję, że ci się spodobają…
Moment później, obie były zajęte oglądanie tego, co przywiozła Lily i tego, co zgromadziła Lauren.
To pozwoliło Lily na chwilę oderwać myśli od tego, co czeka ją w domu. Była bowiem pewna, iż przekonanie Jamesa będzie najtrudniejszym, czego mogła się tylko podjąć.

Serce waliło jej jak oszalałe, kiedy czekała w domu na Jamesa. Była niemal pewna, że nie ma szans, by obeszło się bez awantury. Próbowała ułożyć sobie w myślach to, co powie i jak przekona Jamesa do milczenia, jednak prawie natychmiast zapominała argumenty, na jaki udało jej się wpaść.
Sprawę niewątpliwie pogarszał fakt, że dzisiejszego dnia James miał pilnować kogoś dla Zakonu a Lily wiedziała, że wracał zawsze zmęczony i podjudzony. Nauczyła się już dawno, że lepiej wtedy po prostu dać mu spokój, żeby mógł spokoju zregenerować siły.
Lily była jednak pewna, że kiedy ukochany wróci, jak bardzo zmęczony nie będzie, o Lauren zapyta. Co stanie się dalej, nie trudno było sobie wyobrazić. Drgnęła, słysząc dźwięk otwieranego zamka. Nie minęła chwila, kiedy do salonu wszedł James, przeklinając siarczyście. Lily krzyknęła.
Przeraźliwie blady, ubłocony James trzymał się kurczowo ramienia. Jego szata przeciągnęła czerwienią. Lily zerwała się na równe nogi.
- Cholera jasna, James!  - podbiegła do niego i pomogła usiąść – Czy ty jesteś niepoważny!? To już trzeci raz w tym miesiącu!
- Nic mi nie jest – zawołał za nią, kiedy odwróciła się i popędziła do łazienki po apteczkę – Syriusz jest w o wiele gorszym stanie…
- Wcale mnie tym nie pocieszyłeś – dobiegł go pełen irytacji głos Lily – Obaj jesteście niepoważni. Zaraz, to gdzie on jest? – spytała, wchodząc do salonu z apteczką w ręku.
- W domu – powiedział krótko – Zabrałem go tam z Munga. Już wszystko w porządku.
- Następnym razem masz go tu przyprowadzić – stwierdziła surowo Lily – Nie ufam waszemu postrzeganiu znaczenia słów wszystko jest w porządku… Nie chcę nawet myśleć, jak wygląda – dodała kwaśno, a James zabrał dłoń, pozwalając by Lily ją opatrzyła.
- Boże – jęknęła – Musisz zacząć uważać…
- Jakbym słyszał Moodyego…
- Może więc w takim razie coś w tym jest! – zdenerwowała się, a James jęknął mimo woli, bo jej złość rażąco odbiła się na delikatności z jaką opatrywała ramie – Przepraszam…
Zapadła krótka chwila ciszy. A potem, James zapytał.
- Jak wizyta u Lauren?
- Dobrze – powiedziała cicho, a jej ruchy nagle spowolniły się. Dopóki James siedział z rozpłataną ręką, Lily miała nad nim drobną przewagę i pojawiała się szansa, że może ją wysłuchać – Ma areszt domowy od lekarki, jęczy, bo pani Lisa strasznie koło niej skacze i na nic jej nie pozwala…
- Wiesz, że o nie o to pytam – przerwał jej ostro James i podniósł głowę, mierząc Lily uważnym spojrzeniem – Powie mu?
- Nie teraz – wyszeptała cicho, a kiedy James zaczął się podnosić, złapała go za rękę i zmusiła do pozostania w pozycji siedzącej – Siedź, nie skończyłam opatrywać…
Potter mruknął coś gniewnie, ale został.
- Chciała to zrobić – podjęła po chwili Lily, sięgając po opatrunki – ale na razie nie może. Są jakieś komplikacje z dzieckiem, to by było ryzykowne…
- W takim razie my to zróbmy – powiedział twardo James, a Lily potrząsnęła głową – zwłaszcza, że…
- Będzie chciał się z nią zobaczyć – wyszeptała cicho – A na razie to nie możliwe. Poza tym, ona sama powinna to zrobić…
- Obiecałaś – przerwał jej ostro, a Lily jęknęła w duchu. Zaczynało się.
- To nie zależy od niej – wyszeptała cicho – Jej teraz nie wolno się denerwować. Po tej awanturze na weselu, dostała poważnych skurczy… Każdy, nawet najmniejszy stres…
- Tak ci powiedziała? A ty jej wierzysz? – spytał, zrywając się – Naprawdę jej wierzysz?
- Nie mam powodów, żeby tego nie robić – powiedziała stanowczo – Bo widziałam, co tam się dzieje, widziałam się z jej mamą i rozmawiałam z nimi obiema. Jeśli on się teraz dowie, będzie chciał się z nią zobaczyć a to się może dla nich tragicznie skończyć! Jeśli teraz zacznie rodzić, oboje mogą tego nie przeżyć….
- Tym bardziej Syriusz powinien wiedzieć, że jest w ciąży – upierał się przy swoim James – jeśli ciąża jest dla Lauren zagrożeniem…
- To jej sprawy! – przerwała mu natychmiast Lily – Jej decyzje! Nie mamy prawa ich kwestionować! Ani ja, ani ty! Powiedziała, że mu powie, potrzeba tylko trochę czasu, kilka tygodni, żeby…
- Ile to już trwa? – zapytał zirytowany – Nie ma jej od grudnia! Dlaczego mam wierzyć, że mu powie, skoro jeszcze tego nie  zrobiła!? To nie jest w porządku Lily i nie mogę uwierzyć, że ją kryjesz i wymagasz tego samego ode mnie!
- Proszę cię tylko, żebyś zrozumiał, że to jest najgorszy moment… James!
Potter odwrócił się i wyszedł z salonu. Lily niewiele myśląc pobiegła za nim, czując, jak powoli zaczyna jej do tego wszystkiego brakować sił.
- James! Dokąd idziesz?! – zapytała, patrząc jak zakłada w pośpiechu kurtkę.
- Jeśli wy tego nie zrobicie, ja to zrobię – powiedział krótko. Lily nie próbowała go nawet zatrzymać, drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
Nabrała głośno powietrza i osunęła się po ścianie, próbując zapanować nad własnym ciałem. Zdecydowanie wszystko wymknęło się spod kontroli. Miała świadomość, że przekonanie Jamesa będzie trudne, nie sądziła, że aż tak i w głębi miała nadzieję, że jej się to jednak uda.
Teraz jednak nie było co się łudzić.
- Może teraz będzie łatwiej… - wyszeptała zrezygnowana, przymykając powieki. Poczuła się zmęczona.

Panowała cisza. Między drzewami przedzierał się dziarskim krokiem wysoki, szczupły mężczyzna w czarnej pelerynie. Rozejrzał się czujnie dookoła a potem dostrzegł postać, stojąca nieopodal w cieniu budynku.
Niewiele myśląc ruszył w tamtym kierunku, profilaktycznie zaciskając dłoń na różdżce ukrytej w wewnętrznej kieszeni szaty.
- Nie musisz się mnie obawiać, Siever – usłyszał na powitanie. Siever Pones skwitował to milczeniem, przypatrując się uważnie swojemu towarzyszowi, którego twarzy nie był w stanie dostrzec w cieniu, rzucanym przez budynek.
- Nikt nas nie tu nie usłyszy? – zapytał po chwili, patrząc z powątpiewaniem na okolicę.
- Nie ma obawy, zadbałem, żebyśmy byli sami – odpowiedział mężczyzna, wychodząc z cienia – Lubię widzieć twarz rozmówcy. Jak wyglądają sprawy? – spytał po chwili, uważnie lustrując Sievera, który przez chwilę próbował utrzymać kontakt wzrokowy, potem jednak odwrócił szybko głowę – Zaufała ci?
- Jeszcze nie, ale to tylko kwestia czasu – powiedział z pewnością siebie. Niczego nie był tak pewny, jak tego.
- To bardzo ważne – przypomniał mężczyzna. Siever poczuł się nieswojo, nadal czując badawcze spojrzenie na swojej twarzy. - Dopóki ci nie zaufa, będzie popełniała błędy
- Wiem – powiedział niecierpliwie, marszcząc brwi – Robię co w mojej mocy. Jest tak nieostrożna i lekkomyślna! Nie mogę jej spuścić z oka, a już kilka razy omal nie wpadła…
- Nie mamy wiele czasu – oznajmił mężczyzna, a Siever kiwnął tylko krótko głową – Musisz ją jak najszybciej przekonać, w przeciwnym razie wszystko na nic.
- Zrobię, ile się da – zapewnił go Siever i poprawił kaptur – To wszystko?  
- Myślę, że tak.
- W porządku – powiedział krótko, podnosząc wzrok. Ich spojrzenia na moment spotkały się – Dowidzenia.
Rozległ się trzask i Siever Pones aportował się, zostawiając mężczyznę samego. Zaraz potem i on zniknął, zostawiając po sobie tylko nikły ślad po teleportacji.

Kiedy Syriusz otworzył drzwi Jamesowi, poczuł jak ciężka kula uderza mu o dno żołądka. Przyjaciela tak wzburzonego z tak widoczną wściekłością nie widział jeszcze nigdy. Od razu, mimo wolnie zaczął się zastanawiać, czy mógł zrobić ostatnio coś, czym mógłby sobie zasłużyć na złość przyjaciela. Ponieważ nic takiego nie przyszło mu do głowy, odważył się zapytać.
- Co jest?
James otworzył usta i Syriusz był pewny, że zaraz usłyszy potok bluzg i obelg, ale nic takiego się nie stało. James wyglądał, jakby ktoś nagle zaczął spuszczać z niego powietrze – na oczach Syriusza uspokajał się, a kiedy w końcu się odezwał, słyszał w nim tylko zmęczenie i rozgoryczenie.
- Pokłóciłem się z Lily.

James był wściekły. Kiedy przyjaciel otworzył mu drzwi, gotował się cały w środku a wszystko co wiedział, aż pchało się, żeby wyjść na światło dziennie. Syriusz otworzył szeroko oczy, mierząc go zaskoczonym spojrzeniem i przez chwilę po prostu stał nieruchomo, by w końcu spytać zaniepokojony.
- Co jest?
James otworzył usta i nagle poczuł, że nie powinien tego robić. Jego umysł zaczął pracować na przyspieszonych obrotach a obok jednego argumentu za, pojawiły się dziesiątki przeciw.
Naprawdę uważasz, że jesteś odpowiednią osobą, żeby to zrobić, zapytał złośliwie głosik w jego głowie, to Lauren powinna to zrobić. Wyrządzisz jej tylko przysługę.
Jesteś pewny, że teraz powinien się o tym dowiedzieć, spytał inny, zagłuszając poprzedni,  w końcu jakoś funkcjonuje, udało mi się pozbierać i powoli odżywa.
Co mu da ta wiedza? Nawet nie wie, gdzie ona jest, wyszeptał tymczasem kolejny, może na nią czekać latami, jeśli dowie się dziecku. To naprawdę będzie dla niego dobre? ONA jest dla niego dobra?
To Lauren, równie dobrze może się wam więcej na oczy nie pokazać, dodał z ponurą satysfakcją inny, zostawisz przyjaciela ze świadomością, że kobieta uciekła od niego z jego dzieckiem?
Musi wiedzieć, przypomniał tymczasem następny, to jego dziecko.
Skąd pewność, że jego, odezwał się w końcu cichutki głosik, uciszając wszystko inne. A James poczuł jak cała złość nagle umyka, pozostawiając po sobie pustkę w postaci kompletnej dezorientacji. Właśnie. Skąd ma mieć pewność, że Lauren spodziewa się dziecka Syriusza?
A kogo?
Potter poczuł, jak traci grunt pod nogami. W jego głowie szalał teraz huragan, przerzucający wszystkie wspomnienia i próbujący określić, czy jest jakikolwiek dowód na to, że to nie jest dziecko Syriusza. Myśli błądziły mu po omacku po rozmowie z Lily i gdy nagle..
Powróciło jak grom z jasnego nieba. Nieco mgliste, niewyraźne ale jak najbardziej prawdziwe.

Październikowy wieczór. James wszedł do kuchni i zaspanym wzrokiem omiótł pomieszczenie. Syriusz stał oparty o parapet, trzymając w ręku szklankę wody. Na widok przyjaciela uśmiechnął się krzywo poczym upił trochę wody.
- Gorąco, co? – zagadnął go James, podchodząc do zlewu i zdejmując z suszarki szklankę. Black kiwnął głową – Lauren śpi?
- Tak – powiedział krótko – Będzie chora. Co im w ogóle odbiło?
- Nie mam pojęcia – James uśmiechnął się i usiadł na krześle – Już z wami w porządku?
- Tak – Syriusz kiwnął krótko głową. Potter zmarszczył brwi, odgadując bezbłędnie, że przyjaciel kłamie jak z nut.
- O co wam znowu poszło? – zapytał, patrząc na niego z powagą. Syriusz zasępił się przez chwilę, myśląc gorączkowo.
- Trudno powiedzieć – oznajmił w końcu z kwaśną miną. Potter zmarszczył brwi, patrząc na niego z powątpiewaniem – O to, czy byliśmy z kimś w czasie…
- O – wyrwało się krótko Potter – Ale przecież jesteś czysty, prawda? To znaczy… Ty i Charlie nie…
- Nie – powiedział Syriusz, machając niecierpliwie ręką – Pewnie, że nie.
Zapadła krótka cisza. James oczekiwał, że przyjaciel powie coś więcej, ale Black skory do zwierzeń najwyraźniej nie był.
- A Lauren? – zapytał w końcu Potter, sam nie pewny, czy chce znać odpowiedź. Syriusz westchnął ciężko.
- Nie wiadomo…
James z trudem powstrzymał prychnięcie. Patrzył na przyjaciela z mieszaniną szoku i dezorientacji, nie pewny jak powinien zareagować.
- Jak to, nie wiadomo?
- Mówi, że nie – stwierdził krótko Syriusz – Ale właściwie sama nie wie. Była wstawiona, nie pamięta, jak wróciła do domu…
- Wierzysz jej?
- To bez znaczenia – uciął Syriusz. James podniósł brwi.
- Naprawdę? – zapytał kpiąco, a Syriusz westchnął i upił ze szklanki, bardziej żeby coś zrobić, niż z pragnienia.
- Nie mam powodu, żeby jej nie wierzyć – powiedział w końcu – A nawet jeśli, to bez znaczenia. Było, minęło.
Odstawił szklankę na blat.
- Wracam do łóżka – oznajmił, a James kiwnął głową i odprowadził spojrzeniem przyjaciela.
- Na pewno nic się nie stało – rzekł, kiedy Syriusz był już przy drzwiach – Nie masz się o co martwić.
- Dzięki – Syriusz uśmiechnął się krótko – Dzięki. Dobranoc.

Myśli nadal buzowały w jego głowie, teraz był jednak w stu procentach pewny, że Syriusz nie może się dowiedzieć.
- Pokłóciłem się z Lily – powiedział, sam zaskoczony własnymi słowami.
Bo co, jeśli Lauren kłamała? Co, jeśli okłamała Lily? Co, jeśli błąd Syriusza był tylko pretekstem do ucieczki, która miałaby maskować jej błąd? 
- Nieźle – westchnął Black, patrząc na przyjaciela z rezygnacją – Tydzień po ślubie. Długo razem wytrzymaliście. O co poszło?
- Długo by gadać – stwierdził sucho – Nie mam ochoty o tym rozmawiać. Mogę tu trochę posiedzieć? Nie chcę teraz wracać do domu.
- Ile zechcesz – powiedział Syriusz, przepuszczając go do środka – Mówiłem, że zawsze możesz tu wrócić. Chociaż wolałabym, żebyś był teraz z Lily.
- Tylko trochę – obiecał James – Nie zabawię tu długo, obiecuję.

Mijały godziny, a James się nie zjawiał. Lily siedziała w salonie, czekając na jego powrót, a im później było, tym bardziej zaniepokojona była. Zerkała na zegar raz po raz i nawet nie zauważyła, kiedy zaczęło powoli świtać. Czując, że nie zniesie tak chwili dłużej, poczuła się być na tyle zdesperowaną, żeby pójść do Syriusza, ale wtedy niespodziewanie drzwi otworzyły się i wszedł James.
- Czekałam na ciebie – wyszeptała, obserwując go niespokojnie – Martwiłam się.
- Niepotrzebnie – oznajmił krótko – Wiedziałaś, gdzie byłem.
- Wiem.. Ale wolałabym, żebyś był w domu na noc… - powiedziała cicho – Powiedziałeś mu…? – spytała po chwili drżącym głosem. James nie spojrzał na nią ani razu, pochłonięty przygotowywaniem sobie kawy.
- Nie.
- Myślałam, że…
- Nie ufam jej – powiedział krótko – I nie będę za nią załatwiać jej spraw.
- Ale… - zaczęła, jednak James już jej nie słuchał. Bez słowa wyszedł z salonu, nie dając jej nawet dokończyć zdania.

Lily sądziła, że Jamesowi szybko przejdzie. Gdyby wiedziała, jak długo przyjdzie zmagać im się z konsekwencjami tego wszystkiego, pewnie nie pozwoliłaby, że sprawy potoczyły się tak jak się potoczyły i od razu zareagowała.
Z dnia na dzień było jednak coraz gorzej. James nie tylko oddalał się od niej – znikając na całe dnie i wracając późno w nocy, by od razu iść spać na kanapę do salonu, ale zaczął kompletnie ignorować wszelkie próby dotarcia do niego. Ile by się nie starała, jak bardzo by nie próbowała pokonać dystansu, powiększał się on z dnia na dzień.
Dziwne zachowanie Jamesa nie uszło też uwadze Syriusza. Potter jednak skrupulatnie odmawiał jakichkolwiek wyjaśnień aż w końcu zaczął pytania po prostu ignorować.
W tej nerwowej atmosferze mijały kolejno dni aż w końcu nadszedł koniec miesiąca.
Lily ani razu przez ten czas nie napisała do przyjaciółki. Powoli zaczął narastać w niej żal, że Lauren świadomie wpakowała ją w tą sytuacja. Nie mogła jednak stanąć z nią twarzą w twarz świadoma konsekwencji, jakie mogą za to ponieść. Wiedziała też, że Lauren od razu zauważy, że coś jest nie tak.
Zbywała więc coraz bardziej natarczywe prośby o odwiedziny, wymawiając się małżeńskimi obowiązkami, pytając o zdrowie i zapewniając, że wszystko jest w porządku. Lauren nie długo dawała się na to nabierać – gdy Lily po raz trzeci odwołała wizytę, tłumacząc się brakiem czasu, uznała, że dzieje się coś złego i jej interwencja jest teraz niemal niezbędna, cokolwiek miałoby się stać.
- Coś się dzieje – powiedziała stanowczo – I to coś złego, czuję to.
- Kochanie, powinnaś jeszcze…
- Czy nadal jest to tak niebezpieczne, jak kilka tygodni temu? – zapytała się stanowczo Mirandy, która patrzyła na nią uważnie z zaciętym wyrazem twarzy – Mówiłaś, że jest już lepiej…
- Nie ręczę za to co się może stać. Dziecko jest nadal zbyt małe, żeby przeżyć poród a ty dość słaba – powiedziała krótko kobieta.
- Czy mogę pojechać do Londynu? – zapytała Lauren.
- To ryzykowne – powiedziała krótko kobieta – Wstrzymaj się, jeśli…
- Tam się coś dzieje, nie mogę dłużej czekać – przerwała jej stanowczo Lauren – Mogę?
- Wszystkie wiemy, że zrobisz co uważasz za słuszne – zauważyła rozsądnie Miranda, a Lauren oblała się rumieńcem – Bezpośrednie zagrożenie minęło – podjęła po chwili – Ni mniej nadal musisz być ostrożna. Żadnych stresów, a jeśli tylko coś się stanie, masz się natychmiast zgłosić do Munga. Może pojedź z nią? – zwróciła się do Lisy – Nie chcę, żeby mój miesięczny wysiłek poszedł na marne…
- Będę ostrożna – zapewniła ją Lauren, podniosła się z krzesła i poszła w kierunku łazienki. Lisa spojrzała z wyrzutem na Mirandę.
- Dlaczego jej pozwoliłaś? – zapytała – Przecież nadal…
- Bardziej szkodzi jej zamartwianie się tutaj przez tyle czasu, niż jeśli raz zdenerwuje się w Londynie, gdzie będę miała ją pod ręką. Dam jej eliksiry – dodała z powagą, podchodząc do torby i wyjmując z niej kilka fiolek – na wypadek, gdyby gorzej się poczuła.
- To bezpieczne? Nic jej nie będzie? Wiesz, jaka jest…
- I tak to zrobi, wolę, by zrobiła to pod moim nadzorem niż na własną rękę. Tak będzie po prostu bezpieczniej.

Trzeciego kwietnia Lauren wysiadła z pociągu na stacji King Cross w Londynie i odetchnęła głęboko, rozglądając się po znajomym miejscu. Lisa popatrzyła na nią z wahaniem.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? – zapytała ją łagodnie, a Lauren kiwnęła stanowczo głową.

- Już czas, mamo – powiedziała z pełną świadomością tego, co zamierzała zrobić, poprawiła płaszcz na krągłym brzuszku dziarskim krokiem ruszyła w stronę wyjścia z peronu, by zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz