Rozdział 68

Lily poczuła, że nie wytrzyma ani dnia dłużej. Ani dnia dłużej bycia ignorowaną. Ani jednego odepchnięcia więcej. Ani jednego przemilczanego zdania więcej. Lily była zmęczona ciągłymi przeprosinami, próbami przekonania Jamesa do swoich racji. Miała zwyczajnie dość i postanowiła, że nadeszła pora, żeby to w końcu rozwiązać.
Usiadła na kanapie w pokoju zdecydowana czekać na Jamesa tak długo, aż będzie to konieczne.

Najpierw udała się do Remusa. To była jej pierwsza myśl, na jaką się zdobyła. Nie mogła nic zrobić, dopóki nie dowiedziałaby się, jak ma się sytuacja. Remus był jedną osobą, która mogła jej powiedzieć prawdę o tym, co właściwie dzieje się u ich przyjaciół.
Na widok Lauren, wmurowało go w ziemię. Patrzył to na jej twarz, to znów na brzuch, nie bardzo wiedząc jak powinien zareagować.
- Cześć – powiedziała nieśmiało, lustrując go uważnie – Możemy porozmawiać?
Lupin kiwnął tylko krótko głową i wpuścił ją do środka. W jego głowie kłębiły się tysiące pytań i sam nie wiedział, od czego powinien zacząć.
- Napijesz się czegoś? Kawy?
- Kawy mi nie wolno – powiedziała cicho Lauren – Nie chcę nic do picia, dziękuje. Chciałam… Chciałam porozmawiać o Lily i Jamesie…. Mam wrażenie, że dzieje się coś złego… Ostatnio Lily zachowywała się nie swojo i…
- Nie wiem, co się dzieje – zastrzegł od razu Lupin – Nie rozmawiają ze sobą ale… Nie wiem, o co poszło. James nie chce nic powiedzieć a Lily… Też nie chce.
- To poważna sprawa… - Bardziej odgadła niż spytała a Remus powoli kiwną głową. Poczuła, jak robi się jej gorąco. Merlinie, Lauren, co ty narobiłaś!?
- Wiesz coś…? – zainteresował się w końcu Remus, nie mogąc wytrzymać. Lauren nie mogła się nie uśmiechnąć zauważając ukradkowe spojrzenia, jakie przyjaciel rzucał na jej brzuch.
- Aż za dużo – powiedziała, wzdychając cicho – Boże, ale nabroiłam…
- Ty?
- To długa historia, nie na dziś, przepraszam – wyszeptała zakłopotana i wstała – Dziękuje…
Odwróciła się, by wyjść.
- Lauren – powiedział, nim zdążył ugryźć się w język – ładnie wyglądasz…
- Dziękuję… Jest u siebie? – spytała nagle, przygryzając wargi i instynktownie dotknęła brzucha. Remus zmarszczył brwi.
- Cholera, przykro mi, ale się spóźniłaś… Dziś rano… wyjechał na parę dni.
- Trudno – powiedziała cicho i uśmiechnęła się łagodnie – Więc wrócę za kilka dni. Dziękuje.

Od razu skierowała swoje kroki w stronę Ministerstwa Magii. Była niemal pewna, że właśnie tam znajdzie teraz Jamesa Pottera a o to jej w tej chwili chodziło. Nie trzeba było być Jamesem Potterem, żeby zrozumieć o co mu chodzi a informacje jakich udzielił Lauren Remus, wystarczyły, bo poskładać wszystko w jedną całość.
Nie pomyliła się – wpadła na Pottera, kiedy wychodził z głównego budynku. Na jej widok przystaną, a potem od razu spojrzał na brzuch. Lauren zagotowała się na ten widok i podeszła do niego.
- Ty cholerny palancie – wycedziła przez zęby, mierząc go wściekłym spojrzeniem – Ty kretynie! Jak śmiesz jej to robić, ty idioto!
- Że… co? – zapytał zupełnie zaskoczony. W tej chwili zwyczajnie zapomniał, że jest na nią wściekły, że teoretycznie, powinien jej powiedzieć co sądzi o tym wszystkim. Patrzył oszołomiony, jak Lauren nabierał głośno powietrza i namierza się do kolejnego ataku.
- Nie masz prawda jej karać – Warknęła – Nie wolno ci jej potępiać…
- Jesteś ostatnią osobą, która ma prawo prawić mi morały – przerwał jej natychmiast – Co do tego czego mi wolno względem Lily, a czego nie.
- Nie zrobiła nic złego – powiedziała szybko – Próbowała mi tylko pomóc i…
- Robiła to kosztem innych! – wtrącił James, teraz nagle odzyskując nad sobą panowanie tylko po to, żeby zaraz je stracić ponownie – Nie masz czasem wyrzutów sumienia po tym, co zrobiłaś?
- Moje wyrzuty sumienia to nie twój zakichany interes!
- To, co robię z Lily nie jest twoim interesem – powiedział ze złością. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniem a potem Lauren odezwała się tak spokojnie, że James drgnął zaskoczony.
- Ona na to nie zasługuje. Robiła to, o co ją prosiła, ty zrobiłbyś dla przyjaciół to samo. Nie masz prawa karać jej za to, że jest lojalna. Ona na to nie zasługuje – powtórzyła dobitnie – Chcesz kogoś winić, wiń mnie, odgrywaj się na mnie, ale zostaw Lily, bo ona sobie na to nie zasłużyła.
- Powiesz mu? – zmienił nagle temat, a Lauren z trudem utrzymała nerwy na wodzy. Eliksiry, profilaktycznie zażyła rano pewna, że nie obędzie się bez nerwów i teraz dziękowała bogom za przezorność.
- Myślisz, że przyjechałam tu tylko po to, żeby sobie z tobą porozmawiać? – spytała niegrzecznie, instynktownie kładąc ręce na brzuchu, kiedy dziecko poruszyło się spokojnie. Nagle zdała sobie sprawę, że mimo leków powoi zbliża się do granicy wytrzymałości, przysiadła więc szybko na murku obok którego się znajdowali, przymknęła powieki i zdobyła się na kilka głębszych oddechów, ignorując natarczywe spojrzenie Jamesa.
Potter tymczasem poczuł się głupio. Jak bardzo zły na Lauren by nie był, jak wielkiego żalu nie miałby do niej i do Lily, pod żadnym pozorem nie powinien był dopuścić do sytuacji, w jakiej teraz się znaleźli. Nie ulegało wątpliwości, że Lauren dobrze się nie czuła a nawet nie chciał myśleć co by było, gdyby z jego winy coś jej się stało.
- W porządku? – zapytał niepewnie, przyglądając się jej z uwagą.
- Tak – powiedziała, otwierając szybko oczy – Powiem mu, kiedy tylko go znajdę.
- Nie ma go w Londynie… - zaczął, a Lauren kiwnęła głową.
- Wiem – przerwała mu. Potter przez chwilę patrzył na nią z uwagą a potem westchnął ciężko.
- Nie mogę uwierzyć, że tyle to przed nim ukrywałaś…
- Nie mów o nim to! – Lauren zerwała się na równe nogi. To zupełnie zbiło z pantałyku Jamesa i natychmiast zapomniał o chwilowej słabości, jaka im się przydarzyła - Przestaniesz się złościć na Lily?
- To nie jest twoja sprawa.
- Jest moją przyjaciółką! – zaprotestowała natychmiast – Więc to jest moja sprawa!
- Mogłaś o tym pomyśleć zanim ją w to wszystko wpakowałaś – uciął krótko – Przestań się wtrącać w nasze sprawy…
- Więc ty przestań się wtrącać w moje!
Odwróciła się na pięcie i odeszła, nie czekając na jego rekcję. Potter przeklął pod nosem w tej samej chwili co oddalająca się Lauren. To wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej – zarówno w jej wyobrażeniach jak i jego.

Kiedy James wszedł do domu, Lily była pogrążona w lekkiej drzemce. James rzucił jej krótkie spojrzenie a potem odruchowo sięgnął po koc, żeby okryć nim kobietę. Drgnęła, gdy tylko jej dotknął i otworzyła oczy, patrząc na niego zaspana.
- Wróciłeś – wyszeptała, odgarniając włosy z czoła.
Nic nie powiedział, tylko odłożył koc i przeszedł do kuchni. Lily usiadła, zerknęła na zegar i westchnęła – dochodziła dziesiąta.
- James, porozmawiaj ze mną – poprosiła, wstając i podchodząc do niego – Tak nie można.
Cisza. Lily przeszła szybko dzielącą ich odległość i zagrodziła mu drogę, pełna determinacji.
- Spójrz na mnie – powiedziała stanowczo – Proszę!
Bez słowa ominął ją. Tego było zbyt wiele, pobiegła za nim, postanawiając tym razem nie odpuścić.
- Mam tego dość! – krzyknęła – Mam dość tego, że ciągle mnie ignorujesz! Mam dość tego, że cię przepraszam a ty nawet nie próbujesz tego docenić! Mam tego wszystkiego dość, rozumiesz! Tęsknie za tobą – wyrzuciła z siebie i znów zagrodziła mu drogę. Zmusiła go, by na nią spojrzał – Tęsknie za tobą. Jeśli tak ma wyglądać nasze małżeństwo to…
- To co? – przerwał jej szybko, sam zaskoczony takim obrotem spraw. Po raz kolejny tego dnia, wszystko wymknęło się spod kontroli – Żałujesz?
- Tak – powiedziała stanowczo – Jeśli odtąd tak ma wyglądać nasze życie, wolałabym za ciebie nie wychodzić… Powiedz mi, co mam zrobić – poprosiła łagodnie – Bo nie wiem już, co mam zrobić!! Przepraszanie nie pomogło, ja…  Jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie, co mam zrobić, żebyś w końcu to uwierzył!?
James nie wahał się ani chwili z odpowiedzią.
- Chcę, żebyś zerwała kontakt z Lauren – stwierdził krótko. Lily natychmiast się cofnęła a jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Przełknęła głośno ślinę.
- Nie możesz tego ode mnie wymagać – wyszeptała drżącym głosem – Jest moją przyjaciółką ja… Ja bym nigdy cię o coś takiego nie prosiła…
- Kazałaś mi wybierać – powiedział krótko – Tu nie chodzi o ich sprawy, teraz to nie ma żadnego znaczenia. Nie podoba mi się jednak to, do czego cię skłania – podjął – Nie podoba mi się to, że przez nią ciągle dokonujesz złych wyborów. Nie podoba mi się to, że ciągle sprowadza na ciebie kłopoty i nieszczęścia.
- Nie prawda…
- Ile razy w ciągu ostatniego roku, musiałaś ją kryć? Ile razy przez nią płakałaś!? Ile razy siedziałaś tutaj i martwiłaś się o to, co się z nią dzieje!? Lily – powiedział twardo – Mam dość tego, co ona robi z naszym życiem.
- Jest moją przyjaciółką… – powtórzyła szeptem Lily, wpatrując się w Jamesa przeszklonymi oczami. James odwrócił głowę, nie mogąc na nią tak patrzeć.
- Nie chcę, żebyś dłużej utrzymywała z nią kontakt – powiedział krótko – Nie chcę, żeby nadal uczestniczyła w naszym życiu.
Postawił sprawę jasno. Był pewny, jaką Lily podejmie decyzję – był tego pewny gdy tylko poruszył ten temat. Chciał to wszystko wyjaśnić raz, na zawsze póki był na to czas. Teraz to Lily była panią ich życia. To od niej zależało, co będzie dalej. Stanowczość w głosie Jamesa nie pozostawała złudzeń – mówił poważnie.
Jednak Lily go zaskoczyła.
- Dobrze – wyszeptała – Jeśli tego naprawdę chcesz… Zerwę kontakt z Lauren.
Tego James Potter wcale się nie spodziewał. Spojrzał na nią zaskoczony – był pewny, że Lily wybierze przyjaciółkę, tak jak robiła to zawsze.
- Lauren jest dla mnie bardzo bliska – podjęła drżącym głosem – Ale nie tak bliska jak ty. Jesteś najważniejszy, James. Zawsze byłeś i jeśli nas uzależniasz od tego, czy Lauren będzie w moim życiu czy nie… Jestem gotowa to zrobić.
- Lily, ja nie… - zaczął kulawo – Nie chcę cię skrzywdzić… Ale ona ciągle sprowadza na ciebie wszystko, co złe, wplątuje cię w sytuacje, w których nie powinnaś być wplątana… Przykro mi, ale nie chcę… Nie zniosę, jeśli znów zacznie wywracać nasze życie do góry nogami.
Lily wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć. Raz po razie otwierała usta, szukając wytłumaczeń, czegoś, co mogłoby go zmusić do zmiany decyzji, ale jak na złość nic nie przychodziło jej do głowy.
James z trudem nie odwrócił głowy. Patrzenie teraz na Lily sprawiało mu ból – patrzyła na niego szklistym spojrzeniem, próbując coś powiedzieć a im dłużej utrzymywali kontakt wzrokowy, tym trudniej obojgu było go znieść.
- Dobrze – wyszeptała – Dobrze.
Zrobił krok w jej stronę i wyciągnął rękę, chcąc dotknąć jej twarzy, ale zamarł w połowie ruchu. Nie wiedział, czy może jej teraz dotknąć. Nie wiedział czy w tej chwili mu na to pomoże, teraz kiedy – był tego pewny – bije się z tym, do czego ją zmusił. Nie miał pewności, czy w tej chwili nie nienawidzi go każdym calem siebie.
Lily jednak zrobiła zdecydowany krok w jego stronę i objęła go mocno, zarzucając ręce na szyję. Przez chwilę stali tak nieruchomo, po raz pierwszy tak blisko od kilku tygodni, a potem delikatnie wyswobodziła się z jego uścisku i szybko wyszła w kierunku sypialni.

Kiedy nie wróciła po dziesięciu minutach, James zdecydował się iść zobaczyć, co się dzieje. W sypialni światło było zgaszone – paliła się tylko lampka tuż przy łóżku, na którego brzegu siedziała Lily. James powoli podszedł w jej stronę nasłuchując uważnie – nie płakała, chociaż mógłby przysiąc, że to robi.
- Lily… Mogę? – zapytał cicho, podchodząc bliżej. Drgnęła, widocznie nieświadoma jego obecności, podniosła głowę i kiwnęła głową, uśmiechając się smutno.
- Tak – powiedziała łagodnie. Usiadł obok i spojrzał na kopertę, którą Lily obracała między palcami. Zauważyła to – Dla Lauren. Wyjaśniłam jej wszystko i… - zmarszczyła brwi, wahając się - … zastanawiam się, czy dobrze to zrobiłam.
- Na pewno – wyszeptał zachrypnięty.
- Wiem, że zrozumie… - kontynuowała, a głos zadrżał jej lekko. Oboje zaczęli błagać w myślach, żeby się teraz nie rozkleiła – …ale nie wiem, czy nie mogłam tego napisać lepiej.
- Sam nie wiem, czy można to dobrze napisać… - wyrwało mu się. Przymknął powieki, karcąc się za te słowa. Lily pokiwała powoli głową.
- Powinnam jej to sama powiedzieć ale… Nie umiałabym – stwierdziła cicho.
Wargi zadrżały jej delikatnie, szybko więc odwróciła głowę, żeby ukryć chwilę słabości przed Jamesem. Wiedziała, że nigdy nie potrafił być obojętny wobec tego, jak płacze. Między innymi dlatego przez ostatnie tygodnie robiła wszystko, żeby ukryć przed nim łzy – pewna, że widząc jej słabość zapomni o złości, nie chciała grać na jego uczuciach.
Westchnął ciężko i przyciągnął ją do siebie. Kiedy wtuliła twarz w jego pierś, nie wytrzymała – wszystkie emocje, gromadzące się w niej od tygodni nagle znalazły swoje ujście. Złość, zrezygnowanie, poczucie winy, bezsilność, samotność… Nagle to wszystko zniknęło, a ona poczuła się znów bezpiecznie i pewnie. Nawet cena przyjaźni, jaką miała za to zapłacić, okazała się niewielka.
- Nie rób tego – powiedział nagle James – Nie rób tego. Nie mogę cię do tego zmuszać, po prostu…
Lily odsunęła się od James, patrząc na niego zaczerwienionymi oczami. James zacisnął usta w cienką linię, próbując zebrać myśli.
- Zerwiesz z nią kontakt tylko, jeśli będziesz tego chciała – powiedział w końcu. Lily oddychała szybko, płytko i nierówno nie odrywając od niego nawet na chwilę wzroku.
- Chcę, żebyś był szczęśliwy… - wyszeptała w końcu, a oczy zalśniły jej od łez – Chcę,  żebyśmy byli szczęśliwi razem…
James przez chwilę przypatrywał się jej z uwagą, a potem wyjął z jej dłoni list, który nadal ściskała. Ogromna gula podskoczyła jej w okolice gardła, gdy patrzyła jak Potter wstaje i podchodzi do biurka, na którym siedziała sowa. Przez ułamek sekundy poczuła pokusę, żeby go powstrzymać. Serce waliło jej jak oszalałe.
James wyciągnął różdżkę i zaraz potem koperta spłonęła żółtym płomieniem, pozostawiając po sobie tylko trochę popiołu. Wrócił do Lily, przysiadł na brzegu łóżka, patrząc na nią z uwagą.
- Nie będę szczęśliwy, zmuszając cię do czegokolwiek -  powiedział łagodnie – Postaraj się tylko trochę bardziej nią kontrolować i… Obiecaj mi, że sprawy naszych przyjaciół nigdy więcej nie wpłyną na nas, dobrze?
Kiwnęła krótko głową, czując jak powoli wypełnia ją ulga. Po raz pierwszy od tak dawna, poczuła zwykły spokój i nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Prawie dobrze, bo nadal pozostawała kwestia nierozwiązana, jaką była Lauren. Lily od dłuższego czasu była w stałym kontakcie z Mirandą, nauczona doświadczeniem, że Lauren zawierzać do końca nie może i z tego, co pisała jej uzdrowicielka King nadal nie wolno było się stresować, chociaż z dnia na dzień niosło to ze sobą mniejsze ryzyko. Fakty były jednak takie, że do porodu czasu wiele nie zostało a Lily zaczynała wątpić czy w ogóle można mówić o dobrym momencie teraz, kiedy wszystko zaszło tak daleko.
- Nie będą – obiecała cicho, kiedy James przyciągnął ją do siebie stanowczo i mocno objął – Obiecuję… 

Czy znasz to uczucie, gdy czujesz oddech śmierci na swoim karku? Świszczący, zimny, cuchnący powiew nadchodzącego przeznaczenia?
Mówią, że umieranie trwa chwilę. Sekundy, które sprawiają, że dostrzega się świat w około w zupełnie innym świetle. Ci, którzy cierpią, przestają czuć ból. Świat zmienia swoje barwy, dźwięki. Staje się piękny, harmonijny, ciepły, spokojny. Nagle życie, które się traci staje się największym skarbem. Liczy się każdy oddech, każdy zapach, każdy dźwięk. Wtedy naprawdę chce się żyć. Chyba, że te sekundy ciągną się miesiącami.
Dorcas żyła z poczuciem nieuchronnej śmierci od miesięcy. Pragnęła jej, pragnęła w końcu umrzeć i przestać się bać. Przestać myśleć o tym, ile czasu jej zostało, jak dużo cierpienia jeszcze ją spotka.
Strach niszczył ją od środka cal po calu. Nie potrafiła już znaleźć żadnej myśli, która mogłaby dać jej siły. Ona je po prostu utraciła, raz na zawsze.
Żałowała dnia, w którym zgodziła się pomóc Dumbledorowi. Przeklinała dzień, w którym po raz pierwszy spotkała Sievera. Może gdyby była bardziej rozsądna, gdyby więcej myślała, nie ściągnąłby na nią tego wszystkiego. Dorcas pragnęła śmierci, tak jak umierający pragną życia.  
Drgnęła, słysząc kliknięcie zamka w drzwiach. Przymknęła powieki i skuliła się w sobie, otulając szczelnie ramionami.
Skuliła się jeszcze bardziej. Dźwięk obcasa, rytmicznie uderzającego o drewnianą podłogą. Wszędzie by go poznała…
- Odejdź… - wyszeptała, gdy drzwi otworzyły się – Przestań, odejdź… Nie dręcz mnie….
Siever przypatrywał jej się przez chwilę z uwagą. Nie widziała go ponad dwa tygodnie. Gdy ostatni raz tu przyszedł, nie zamienili z sobą nawet słowa. Nie musiał się nawet wysilić – poddała się jego woli bez najmniejszego sprzeciwu. Nie miała sił, by się sprzeciwiać, a w tamtej chwili tak bardzo go pragnęła… Marzyła o chwili wytchnienia, oderwania się, zapomnienia, którą jemu udawało się jej dać. Nigdy nie potrafiła wyjaśnić co takiego miał w sobie ten człowiek, że chociaż tak bardzo go nienawidziła, tak bardzo nim gardziła, tak bardzo bała się go i nie ufała mu… Było jej z nim tak bezpiecznie i dobrze. Ilekroć jednak znikał, wszystkie te uczucia wracały z podwojoną siłą, przypominając jej o co tu chodzi.
Nie posłuchał. Podszedł do niej stanowczo, a Dorcas nabrała głośno powietrza – silny zapach jego perfum dławił ją, a był jednak tak przyjemny… Przymknęła powieki, spodziewając się poczuć jego silny uścisk na swoich biodrach, ale nic takiego się nie stało. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła go siedzącego obok niej – jego dłoń delikatnie zacisnęła się na jej ręce, a szare oczy wpatrywały z uwagą w jej twarz ze smutkiem i… troską?
- Zaufaj mi – poprosił łagodnie, a Dorcas drgnęła, odsuwając się nieznacznie – Dlaczego nie zrozumiesz, że chcę twojego dobra?
- Zależy ci tylko na swoim dobrze… - wyszeptała drżącym głosem. Chciała wyswobodzić swoją dłoń, ale był zbyt silny a może… Może to ona nie chciała puścić?
- Gdyby tak było, nie kryłbym cię – powiedział spokojnie – Już dawno byłabyś martwa…
- Nie zdradziłeś mnie tylko dlatego, że jestem ci do czegoś potrzebna… Gdy osiągniesz swój cel, nie zawahasz się ratować swojego tyłka moim kosztem… Daj spokój, oboje wiemy, że ty się nigdy nie zmienisz – wyszeptała zmęczona, opierając głowę o ścianę – Czego chcesz? Seksu? Przecież ci daję… A może po prostu lubisz patrzeć na czyjś ból? To fajne przedstawienie, oglądać jak mnie pogrążasz?
- Chcę ci pomóc, idiotko – warkną, puszczając jej rękę – Chcę cię uratować, ty durna kretynko. Ale musisz mi pomóc, musisz mi zaufać…
- Niby dlaczego? – spytała surowo, patrząc na niego przeszywająco.
Siever zerwał się na równe nogi. Nigdy dotąd nie widziała go w takim stanie – był wzburzony, dłonie drżały mu nerwowo, a oczy płonęły dziwny, nieznanym jej dotąd blaskiem. Działo się z nim coś dziwnego, a Dorcas nie umiała wyjaśnić co to takiego jest i… Niepokoiło ją to.
- Dlaczego mam ci zaufać?
- Bo nie masz innego wyjścia, jeśli chcesz z tego wyjść żywą – niemal wyrzucił z siebie te słowa. Dorcas zacisnęła usta w cienką linię.
- Wolę zginąć, niż zawdzięczać ci życie.
- Ty durna kobieto! – ze złością uderzył dłonią w stolik, zwalając z niego wszystko, co na nim stało. Serce Dorcas zabiło jak oszalałe, przylgnęła do ściany – Ty niczego nie rozumiesz!
Podbiegł do niej i z całej siły złapał za nadgarstki, brutalnie przygważdżając do je do ściany. Jęknęła z bólu i osunęła się trochę w dół, chcąc znaleźć się jak najdalej Sievera. Jego oczy płonęły z wściekłości, widziała w nich dziką furię. Nagle zaczęła się bać.
- Dumna kretynka – wycedził jej do ucha – Durna, dumna kretynka. Nie rozumiesz, że nie przetrwasz, jeśli ci nie pomogę? Nie rozumiesz, że on wie, że ktoś donosi i w końcu do ciebie dotrze, a wtedy śmierć będzie najlepszym, co może cię spotkać? Dobrze wiesz, co robi ze zdrajcami? Nadal nie chcesz mojej pomocy?
- Wynoś się – wyszeptała lękliwie – Wyjdź stąd, natychmiast. A jeśli tak bardzo chcesz mnie ratować, po prostu mnie zabij i oszczędź upokorzeń. Ale nie sądź, że przyjmę twoją pomoc…
Przez ułamek sekundy miała wrażenie, że to zrobi. Oczami wyobraźni widziała, jak wyciąga różdżkę i wypowiada zaklęcie. Ale nic takiego się nie stało, Siever nadal trzymał ją za ręce a jego twarzy wykrzywiał grymas wściekłości.
- Nie chcę, żebyś zginęła – powiedział w końcu, a jego głos drżał od emocji – Ty durna kretynko, chcę żebyś żyła. Zależy mi, żebyś żyła. Zależy mi na tobie.
Dorcas drgnęła i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Przez ułamek sekundy mierzyli się spojrzeniami a potem mężczyzna puścił ją, opuścił głowę i szybko odszedł w drugi kąt pokoju.
Przez wszystkie lata, kiedy go znała, kiedy go kochała, nie usłyszała ani razu nic na temat jego uczuciach względem jej. Przywykła do tego, pogodziła się z tym, że Siever Pones nie czuł, nie mówił nic na ten temat. Nigdy na niczym mu tak naprawdę nie zależało, nie licząc siebie. Tymczasem teraz, po raz pierwszy – być może po raz pierwszy w swoim życiu – przyznał, że mu na niej zależało. Dorcas nawet przez myśl nie przyszło, że mógłby kłamać. Nie jeden raz wyznając mu uczucia, próbowała zmusić go chociażby do kłamstwa – bezskutecznie. Sieverowi nigdy przez usta nie przeszło nic, co mogłoby świadczyć o jakimkolwiek uczuciu, jakiejkolwiek emocjonalności.
Tymczasem to, w jaki sposób to wypowiedział, jego zmieszanie, gdy doszło do niego, co powiedział…
- Dobrze – zgodziła się beznamiętnym głosem – Dobrze, zgodzę się ale… Ale chcę wiedzieć, dlaczego naprawdę chcesz mi pomóc. Spójrz mi w oczy i powiedz szczerze, dlaczego chcesz to zrobić?
Siever odwrócił się i żwawo podszedł do niej. Podniósł jej twarz i spojrzał na nią, otworzył usta i chciał coś powiedzieć, ale nic przeszło mu przez usta.
- Bo jestem zwykłym kretynem, słabym i bezradnym – warknął tonem, który wyraźnie dał jej do zrozumienia jak bardzo gardzi teraz sobą samym. Jej to wystarczyło.
Po raz pierwszy od kilku miesięcy, zapragnęła znów żyć. I uwierzyła, że naprawdę jest cień nadziei.

Ostatnie promienie słońca wyglądały zza chmur. Siever żwawym krokiem wyłonił się z ciemnej alejki i zatrzymał się w nieznacznej odległości od wysokiego mężczyzny.
- Udało się – powiedział szeptem na powitanie. Kątem oka dostrzegł błysk zadowolenia w oku towarzysza.
- Jesteś pewny? – upewnił się – Jesteś pewny, że ci zaufała?
- Tak, jestem pewny – zirytował się Siever – Znam ją, wiem, kiedy mi ufa.
- Musisz być teraz bardzo ostrożny – przypomniał mężczyzna, a Siever poczuł się lekko urażony, że jest brany za tak niedomyślną osobą – Zdobycie jej zaufania, zajęło ci wiele czasu, stracenie go, może zająć chwilkę.
- Wiem – powiedział krótko – Nie jestem głupcem. Wiem co robię.
Zapadła krótka chwila ciszy. Siever czekał, czy mężczyzna ma mu coś do powiedzenia, ten jednak milczał. W końcu odezwał się bardzo spokojnie, uważnie go lustrując.
- Jeśli… - zaczął, ale Siever natychmiast przerwał mu surowo.
- Nie zmieniłem zdania – powiedział chłodnie – Wiem, po której stronie jestem. Jestem tu tylko dla niej, chcę jej pomóc. To, w co wierzę się nie zmieniło.
- Masz wybór….
- Wiem, ale z niego nie skorzystam – stwierdził obojętnie – Muszę iść. Będziemy w kontakcie.
Aportował się z cichym trzaskiem, zostawiając mężczyznę samego. Przez chwilę patrzył z powagą w miejsce, w którym przed chwilą jeszcze stał Siever, a w którym unosił się tylko ślad po aportacji a potem jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Już dawno skorzystałeś – powiedział cicho i zaraz potem zniknął z cichym trzaskiem.

Lauren ziewnęła znudzona, opierając się wygodniej w fotelu. Miranda, Lisa i Iris zaśmiewały się do łez wspominając dawne czasy szkolne, ona jednak nie miała ochoty na wspominki.
- Lauren, kochanie, o czym tak myślisz? – zapytała ja nagle matka, zwracając w jej stronę z uwagą.
- Mam nadzieję, że to nic stresującego – dodała szybko Miranda, a Lauren uśmiechnęła się krzywo. Odkąd wróciła, wszystkie pilnowały jej jak oka w głowie, nie pozwalając nawet ruszyć się o krok z domu. Lauren nie rozumiała ich troski, bo krótka wizyta w Londynie nie ponosiła za sobą żadnym negatywnych skutków.
- Nic stresującego – zapewniła ją spokojnie Lauren – Myślę o imionach.
- Wybrałaś coś? – zainteresowała się od razu Lisa, a pozostałe kobiety zwróciły się w stronę Lauren, która wzruszyła ramionami – Ale masz jakieś pomysły?
- Mnóstwo – westchnęła rozbawiona – Jest tyle pięknych imion i trudno coś wybrać…
Spojrzały na nią wyczekująco. Lauren uśmiechnęła się szeroko – ostatnimi czasy to była jej jedyna rozrywka. Przeglądanie tysięcy katalogów z akcesoriami dla niemowląt, wybór tapet do pokoju, który rodzice zadeklarowali się urządzić tak, jak zechce, czytanie poradników dla młodych rodziców było wszystkim, na co mogła sobie pozwolić. Od kilku dni jej myśli krążyły wokoło imion, których było tak dużo, że można było dostać zawrotu głowy.
- Dziewczynka będzie Lily – odpowiedziała bez namysłu. To była decyzja która podjęła bardzo dawno temu i nic nie miało jej zmienić – Jeśli zaś chodzi o chłopca… Nie mam pojęcia.
- Jest wiele ładnych męskim imion – zauważyła łagodnie Iris – Na przykład Jeffrey.
- Daj spokój – pokręciła szybko głową Miranda – To takie poważne imię. Mnie zawsze podobało się Jonathan. Bądź Gregory.
- To równie poważne imiona, co Jeffrey. No to może Derek?
- Ja zawsze chciałam mieć synka o imieniu Patrick – powiedziała Lisa – Wybraliśmy to imię dla Vivien, byliśmy przekonani, że urodzi się chłopcem.
Spojrzały na Lauren, chcąc dowiedzieć się co myśli o ich propozycjach. Jej mina musiała odpowiedzieć na niezadane pytanie, bo Lisa zaśmiała się i zapytała.
- Masz już jakieś propozycje?
- Ethan, Colin, Cameron lub… - zawahała się przez chwilę – Luke . Na chwilę obecną nic innego nie wpadło mi do głowy…
- Ethan – powiedziała natychmiast Miranda.
- Colin – stwierdziła z przekonaniem Lisa.
- Mnie się podoba Cameron – oznajmiła za to Iris. Spojrzały na siebie we cztery i roześmiały się.
- Masz jeszcze czas – rzekła w końcu Lisa – Czasem imię przychodzi samo, gdy maleństwo się rodzi – dodała łagodnie – Tak było z tobą.
Lauren uśmiechnęła się.
- A może Steven? – podrzuciła szybko Iris – Lub Flynn?
- Thomas? – podchwyciła Miranda, a wszystkie trzy pokręciły głowami – Tom to bardzo ładne imię… No a Michael?
- Jeśli już, to Mike – stwierdziła Lisa – A może Edward? To takie piękne, tradycyjne imię…
- Nie, nie – potrząsnęła szybko z przerażeniem głową Lauren – Tylko nie Edward…
- Philip? – odezwała się Iris. Lauren odniosła wrażenie, że właśnie nieświadomie rozpętała prawdziwe piekło. Kobiety rzucały imionami, przekrzykując się coraz głośniej, a padło ich tak wiele, że mogło się zakręcić w głowie.
Jacob, Daniel, Logan, Gabriel, Ryan, Gary, Oliver, Connor, Henry…
Lauren w pewnym momencie przestała już nawet protestować. Siedziała milcząc, patrząc jak kobiety przekrzykują się między sobą, tocząc prawdziwą walkę, a rozbawienie coraz bardziej brało nad nią górę. W końcu nie wytrzymała i roześmiała się.
- Luka… - zaczęła Iris, ale przerwała, słysząc śmiech Lauren. Wszystkie trzy spojrzały na nią zaskoczone.
- Nie bądź nie mądra, chcesz nazwać dziecko Luka? – prychnęła z kpiną w głosie Lisa – To imię dla psa!
Lauren zachichotała, pokręciła głową a kobiety znów zaczęły się kłócić.

Już zza drzwi usłyszała donośny ryk Richarda Kinga. Siedząca tuż obok biura profesora madame Cole, spojrzała ze współczuciem na Charlie.
- Moje biedactwo, jeśli to nic pilnego, radzę przyjść innego dnia – powiedziała łagodnie, zerkając na drzwi gabinetu – Pan profesor ma ostatnim czasem bardzo zły humor, jego najmłodsza córka spodziewa się dziecka i bardzo się o nią niepokoi…
Charlie jak na zawołanie zwróciła się w stronę kobiety. Madame Cole była niziutką, drobniutką blondynką z burzą loków, upiętych wysoko w kucyk. Miała wydatne kości policzkowe, podkreślone różem, duże, niebieskie mocno pomalowane oczy a na nosie okulary w ciemnej oprawie. I o ile dobrze kojarzyła Charlie, wykładała historię nowożytną.
- Najmłodsza? To ile on ma tych córek? – zapytała od niechcenia, próbując udać, że średnio ją to interesuje, w głębi jednak wszystko drżało na alarm, że wcale nie chce znać odpowiedzi.
- Trzy – zaświergotała madame Cole – ale dwie starsze, są już dawno wydane za mąż. A najmłodsza, nigdy nie pamiętam jej imienia – machnęła lekceważąco ręką, pokazując, że to mało istotny szczegół – Lora czy Laura, jest jeszcze panienką i nie za bardzo chce pomocy rodziców…
- Doprawdy… - powiedziała Charlie, bardziej do siebie niż do kobiety – Bardzo samodzielna musi być…
- Takie czasy – westchnęła madame Cole  - nie to, co kiedyś, najpierw ślub, potem dzieci…
Urwała, kiedy drzwi się otworzyły. Z gabinetu wyszła studentka, którą Charlie znała z widzenia i pociągając nosem, oddaliła się. Wyraźnie było widać, że wizyta u profesora nie była miła.
- To ja lepiej pójdę – powiedziała Charlie – Przyjdę jutro. Do widzenia…

- Syriusz się odzywał? – zapytała Jamesa Lily, wyciągając się na kanapie. James spojrzał na nią w zamyśleniu, Remus i Peter spojrzeli na niego wyczekująco – Długo nie wraca.
- Wysłał ostatnio krótką wiadomość – powiedział powoli – Myślę, że niedługo powinien wrócić… Dlaczego pytasz?
- Martwię się, nie ma go już bardzo długo – wyjaśniła Lily – Żadne z waszych zadań dla Zakonu nie trwało aż tyle. Nie ma go prawie cztery tygodnie, zbliża się koniec kwietnia – uświadomiła go. James zmarszczył brwi.
- Miał się odezwać, jak wróci – powiedział Remus – Widziałem się parę dni temu z Dumbledorem, mówił, że są w kontakcie i wszystko jest dobrze.
Lily pokiwała głową. Rozległ się dzwonek do drzwi.
- Otworzę – zaoferowała Lily. Otworzyła drzwi i zmarszczyła brwi, widząc Charlie stojącą w progu.
- Musimy pogadać – powiedziała na wstępie, nie czekając aż Lily zaprosi ją do środka. Bez słowa wmaszerowała do salonu i przeklęła w myślach, widząc prawie cały skład Huncwotów, siedzących przy stole – Na osobności.
- Po co się krępować – mruknęła Lily, która czuła się urażona nagłym wtargnięciem Timble i porzuciła dobre maniery, które pewnie pokazałaby, gdyby Charlie zachowała się jak każdy – Możemy porozmawiać tutaj.
- Nie, nie możemy – oznajmiła Charlie – To poufne sprawy…
- Myślałam, że dla ciebie nie ma czegoś takiego jak
 poufność – prychnęła Lily. James, Remus i Peter milczeli, patrząc z uwagą to na Lily, to znów na Charlie.
- Nie w sprawach osobistych – powiedziała Timble, patrząc na Lily bardzo znacząco – które są natury naturalnej i nie dotyczą mnie. Zapewne wiesz, o czym mówię…
A potem, nie czekając aż Lily załapie, ręką wskazała na swój brzuch, tak że nikt nie mógł tego zobaczyć. Nikt, prócz Lily.
- Zapraszam do drugiego pokoju – powiedziała zachrypnięta, blednąc i wskazała gestem, gdzie Charlie ma iść, po czym posłała Jamesowi wymuszony uśmiech i wyszła za Charlie – Zwariowałaś!? – zapytała, gdy tylko zamknęła drzwi i upewniła się, że nie mogą ich podsłuchiwać – Co to miało być!?
- Próbowałam być dyskretna, bo sądzę, że mogłoby ci na tym zależeć…
- O co ci chodzi? – zapytała Lily, gotując się z wściekłości – Co?
- Nie wyobrażasz sobie nawet – powiedziała Charlie, nie spiesząc się ani trochę i doskonale zdając sprawę, jak bardzo działa na nerwy Lily – jak wielu rzeczy można dowiedzieć się studiując. Ja, na przykład, codziennie dowiaduję się tysiąca intrygujących faktów z historii, nigdy byś na to nie wpadła, przysięgam!
- Do rzeczy!
- Spokojnie – Charlie podniosła ręce w obronie – Próbuję nawiązać… Wyobraź sobie, że byłam dziś dostać wpis zaliczenia semestru i byłam świadkiem osobliwej sceny. Mój profesor od historii magii starożytnej, zapewne go kojarzysz, to tata twojej przyjaciółki, oblał kilkanaście osób pod rząd, wiedziony bardzo złym humorem…
Zrobiła pauzę, czekając na reakcję Lily, ale ta wyjątkowo milczała. Usatysfakcjonowana Charlie kontynuowała.
- Jego współpracownica, madame Cole wyjaśniła mi, że jego złość to wynik troski o najmłodszą córkę, która, nigdy nie zgadniesz – powiedziała, wyraźnie się nakręcając. Lily przymknęła powieki, czekając na najgorsze – spodziewa się lada moment urodzić! Jak sądzę, obie wiemy, o którą córkę chodzi, prawda?
Lily skrzywiła się, czując, że znalazła się w najgorszym możliwym położeniu. Zupełnie nie wiedziała, jak powinna z tego wybrnąć i nagle poczuła irracjonalną złość na Lauren, że ta przyczyniła się do tej sytuacji.
- Na pewno jest to dla ciebie szokiem, co? – zapytała Charlie, kipiąc ze złości – Nic o tym nie wiedziałaś, prawda? Bo gdybyś wiedziała, powiedziałabyś o tym Syriuszowi, zgadza się? Nie przystawałabyś na jej fanaberię, mimo wszystkiego, co on zrobił, zgada się?
Lily milczała, czując, jak robi jej się wyjątkowo głupio. Charlie jęknęła.
- Miałam nadzieję, że zaprzeczysz  - warknęła – Co tobie… co wam, odbiło, do jasnej cholery, co? To nie jest byle gówno, o którym można zapomnieć wspomnieć, do cholery! Rozumiem, że nią kierowały i kierują emocje, ale ty powinnaś mieć odrobinę pomyślunku, żeby wybić jej to z głowy!
- Ciszej, zaklęcie nie jest wystarczająco silne, mogą cię usłyszeć…
- Dlaczego ją kryjesz!? – zapytała Charlie, patrząc zszokowana na Lily – Przecież wiesz, że to złe! Dlaczego ją do cholery kryjesz, co?
- Bo to moja przyjaciółka – powiedziała stanowczo Lily – I szanuję jej zdanie, które…
- Gówno prawda – prychnęła Timble – wcale ci się to nie podoba. Wasz problem z nią polega na tym, że chociaż przysparza wam samych problemów, trzymacie się jej kurczowo jakby to była jedyna osoba na świecie – warknęła wściekła – jesteście wobec niej bezkrytyczni, ty i Black. I jeszcze wychodzicie na tym najgorszej. 
Odgarnęła włosy z czoła, myśląc gorączkowo.
- I niby co ja mam teraz zrobić? – spytała zirytowana, waląc pięścią w ścianę – Powinnam teraz wyjść i wszystko mu powiedzieć…
- Nie rób tego – poprosiła szybko Lily – Wiem, że to co robi Lauren jest durne, ale nie powinien się o tym dowiadywać w ten sposób…
- Znów kieruje tobą lojalność – zauważyła Charlie – ale ja nie jestem lojalna. Z King nie łączy mnie nic.
I nie czekając na reakcję Lily, otworzyła drzwi i bez chwili zwłoki, opuściła mieszkanie.

Okiennice uderzały z hukiem o ściany drzew. Wiatr wiał z niesamowitą siłą. Lauren podeszła do okna i zmarszczył brwi. Między drzewami kłębiły się ciemne chmury, zbierało się na burze, których ona nie znosiła. W dodatku, Iris pojechała do pobliskiego miasta i jeszcze nie wróciła.
- Lauren! Lauren!
King drgnęła i odwróciła się. Głowa Iris unosiła w kominku między płomieniami.
- Co się stało? – zapytała szybko Lauren, podchodząc bliżej – Gdzie jesteś?
- Złapała mnie nawałnica, nie ma mowy żebym teraz wróciła.
Lauren poczuła jak serce zabiło jej kilkakrotnie szybciej.
- Muszę przeczekać, aż minie burza – kontynuowała – Musisz sobie poradzić sama. Pada?
- Jeszcze nie, ale zaraz będzie… - powiedziała cicho Lauren, próbując nie pokazać po sobie, jak bardzo się teraz boi. Nie znosiła burz, a zapowiadało się, że ta będzie straszliwa.
- Zamknij szczelnie okna, zarygluj mocno drzwi poczekaj, aż wrócę. Tu jest bezpiecznie, nic ci nie będzie – pouczyła ją kobieta – Nie denerwuj się, będę gdy tylko trochę się uspokoi. Zaklęcie wyciszające powinno pomóc jeśli grzmoty będę głośne. Dasz sobie radę?
- Tak, dam, pewnie – powiedziała cicho Lauren – Poradzę sobie…
- Nie denerwuj się – poprosiła Iris – Do zobaczenia.
Ogień rozbłysną i Iris zniknęła, a Lauren jęknęła cicho, opierając głowę o ścianę. Zapowiadała się bardzo ciężka noc.

Sówka zapukała do okna. Lily zerwała się, wpuściła ptaka i natychmiast zabrała mu krótki liścik. Westchnęła z ulgą – Black wrócił do Londynu, cały i zdrowy – w swoim mniemaniu.
Lily złożyła list i przetarła oczy, myśląc gorączkowo. Sama nie była pewna, co teraz powinna zrobić. Sprawę z Jamsem już dawno wyjaśniła, była pewna, że nie zdradzi nic przyjacielowi na temat ciąży Lauren, ale teraz wiedziała już Charlie.
A Lily miała dość tego, że musi płacić za decyzje przyjaciółki. Ponad to, była pewna, że Timble wykorzysta pierwszą okazję do tego, żeby wydać przyjaciółkę Syriuszowi. Decyzję podjęła w mgnieniu oka. Zerwała się na równe nogi, rzuciła list na stół i wybiegła.

- Syriusz!
Złapała go akurat, kiedy wchodził do domu. Black obrócił się zaskoczony, szukając źródła głosu. Lily przeszła przez płot, ślizgając się na trawie. Padało od kilku dni.
- Dobrze, że cię złapałam – ucieszyła się, obejmując na powitanie – Musimy pogadać. A właściwie, to nawet nie gadać… Masz – powiedziała, wciskając mu do ręki zwitek pergaminu – Ja… Mnie już brak argumentów. Jedź tam i sprowadź ją do domu. Wyjaśnijcie to sobie, zmuś ją… Nie wiem. Ale sprowadź ją tu.
Patrzył oszołomiony to na Lily, to na swoją dłoń, jakby nie wiedział o co chodzi.
- Obiecałam, że nic ci nie powiem i słowa dotrzymam – wyjaśniła – ale tak dłużej być nie może.
Odwróciła się i pobiegła do bramki. W połowie drogi odwróciła się.
- Jedź tam – zawołała – Powodzenia!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz