Lily poczuła, że nie wytrzyma ani dnia dłużej. Ani dnia
dłużej bycia ignorowaną. Ani jednego odepchnięcia więcej. Ani jednego przemilczanego
zdania więcej. Lily była zmęczona ciągłymi przeprosinami, próbami przekonania
Jamesa do swoich racji. Miała zwyczajnie dość i postanowiła, że nadeszła pora,
żeby to w końcu rozwiązać.
Usiadła na kanapie w pokoju zdecydowana czekać na Jamesa tak
długo, aż będzie to konieczne.
Najpierw udała się do Remusa. To była jej pierwsza myśl, na
jaką się zdobyła. Nie mogła nic zrobić, dopóki nie dowiedziałaby się, jak ma
się sytuacja. Remus był jedną osobą, która mogła jej powiedzieć prawdę o tym,
co właściwie dzieje się u ich przyjaciół.
Na widok Lauren, wmurowało go w ziemię. Patrzył to na jej
twarz, to znów na brzuch, nie bardzo wiedząc jak powinien zareagować.
- Cześć – powiedziała nieśmiało, lustrując go uważnie –
Możemy porozmawiać?
Lupin kiwnął tylko krótko głową i wpuścił ją do środka. W
jego głowie kłębiły się tysiące pytań i sam nie wiedział, od czego powinien
zacząć.
- Napijesz się czegoś? Kawy?
- Kawy mi nie wolno – powiedziała cicho Lauren – Nie chcę
nic do picia, dziękuje. Chciałam… Chciałam porozmawiać o Lily i Jamesie…. Mam
wrażenie, że dzieje się coś złego… Ostatnio Lily zachowywała się nie swojo i…
- Nie wiem, co się dzieje – zastrzegł od razu Lupin – Nie rozmawiają
ze sobą ale… Nie wiem, o co poszło. James nie chce nic powiedzieć a Lily… Też
nie chce.
- To poważna sprawa… - Bardziej odgadła niż spytała a Remus
powoli kiwną głową. Poczuła, jak robi się jej gorąco. Merlinie, Lauren, co ty
narobiłaś!?
- Wiesz coś…? – zainteresował się w końcu Remus, nie mogąc
wytrzymać. Lauren nie mogła się nie uśmiechnąć zauważając ukradkowe spojrzenia,
jakie przyjaciel rzucał na jej brzuch.
- Aż za dużo – powiedziała, wzdychając cicho – Boże, ale
nabroiłam…
- Ty?
- To długa historia, nie na dziś, przepraszam – wyszeptała
zakłopotana i wstała – Dziękuje…
Odwróciła się, by wyjść.
- Lauren – powiedział, nim zdążył ugryźć się w język –
ładnie wyglądasz…
- Dziękuję… Jest u siebie? – spytała nagle, przygryzając
wargi i instynktownie dotknęła brzucha. Remus zmarszczył brwi.
- Cholera, przykro mi, ale się spóźniłaś… Dziś rano…
wyjechał na parę dni.
- Trudno – powiedziała cicho i uśmiechnęła się łagodnie –
Więc wrócę za kilka dni. Dziękuje.
Od razu skierowała swoje kroki w stronę Ministerstwa Magii.
Była niemal pewna, że właśnie tam znajdzie teraz Jamesa Pottera a o to jej w
tej chwili chodziło. Nie trzeba było być Jamesem Potterem, żeby zrozumieć o co
mu chodzi a informacje jakich udzielił Lauren Remus, wystarczyły, bo poskładać
wszystko w jedną całość.
Nie pomyliła się – wpadła na Pottera, kiedy wychodził z
głównego budynku. Na jej widok przystaną, a potem od razu spojrzał na brzuch.
Lauren zagotowała się na ten widok i podeszła do niego.
- Ty cholerny palancie – wycedziła przez zęby, mierząc go
wściekłym spojrzeniem – Ty kretynie! Jak śmiesz jej to robić, ty idioto!
- Że… co? – zapytał zupełnie zaskoczony. W tej chwili
zwyczajnie zapomniał, że jest na nią wściekły, że teoretycznie, powinien jej
powiedzieć co sądzi o tym wszystkim. Patrzył oszołomiony, jak Lauren nabierał
głośno powietrza i namierza się do kolejnego ataku.
- Nie masz prawda jej karać – Warknęła – Nie wolno ci jej
potępiać…
- Jesteś ostatnią osobą, która ma prawo prawić mi morały –
przerwał jej natychmiast – Co do tego czego mi wolno względem Lily, a czego
nie.
- Nie zrobiła nic złego – powiedziała szybko – Próbowała mi
tylko pomóc i…
- Robiła to kosztem innych! – wtrącił James, teraz nagle
odzyskując nad sobą panowanie tylko po to, żeby zaraz je stracić ponownie – Nie
masz czasem wyrzutów sumienia po tym, co zrobiłaś?
- Moje wyrzuty sumienia to nie twój zakichany interes!
- To, co robię z Lily nie jest twoim interesem – powiedział
ze złością. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniem a potem Lauren odezwała się
tak spokojnie, że James drgnął zaskoczony.
- Ona na to nie zasługuje. Robiła to, o co ją prosiła, ty
zrobiłbyś dla przyjaciół to samo. Nie masz prawa karać jej za to, że jest
lojalna. Ona na to nie zasługuje – powtórzyła dobitnie – Chcesz kogoś winić,
wiń mnie, odgrywaj się na mnie, ale zostaw Lily, bo ona sobie na to nie
zasłużyła.
- Powiesz mu? – zmienił nagle temat, a Lauren z trudem
utrzymała nerwy na wodzy. Eliksiry, profilaktycznie zażyła rano pewna, że nie
obędzie się bez nerwów i teraz dziękowała bogom za przezorność.
- Myślisz, że przyjechałam tu tylko po to, żeby sobie z tobą
porozmawiać? – spytała niegrzecznie, instynktownie kładąc ręce na brzuchu,
kiedy dziecko poruszyło się spokojnie. Nagle zdała sobie sprawę, że mimo leków
powoi zbliża się do granicy wytrzymałości, przysiadła więc szybko na murku obok
którego się znajdowali, przymknęła powieki i zdobyła się na kilka głębszych
oddechów, ignorując natarczywe spojrzenie Jamesa.
Potter tymczasem poczuł się głupio. Jak bardzo zły na Lauren
by nie był, jak wielkiego żalu nie miałby do niej i do Lily, pod żadnym pozorem
nie powinien był dopuścić do sytuacji, w jakiej teraz się znaleźli. Nie ulegało
wątpliwości, że Lauren dobrze się nie czuła a nawet nie chciał myśleć co by
było, gdyby z jego winy coś jej się stało.
- W porządku? – zapytał niepewnie, przyglądając się jej z
uwagą.
- Tak – powiedziała, otwierając szybko oczy – Powiem mu,
kiedy tylko go znajdę.
- Nie ma go w Londynie… - zaczął, a Lauren kiwnęła głową.
- Wiem – przerwała mu. Potter przez chwilę patrzył na nią z
uwagą a potem westchnął ciężko.
- Nie mogę uwierzyć, że tyle to przed nim ukrywałaś…
- Nie mów o nim to! – Lauren zerwała się na równe nogi. To
zupełnie zbiło z pantałyku Jamesa i natychmiast zapomniał o chwilowej słabości,
jaka im się przydarzyła - Przestaniesz się złościć na Lily?
- To nie jest twoja sprawa.
- Jest moją przyjaciółką! – zaprotestowała natychmiast –
Więc to jest moja sprawa!
- Mogłaś o tym pomyśleć zanim ją w to wszystko wpakowałaś –
uciął krótko – Przestań się wtrącać w nasze sprawy…
- Więc ty przestań się wtrącać w moje!
Odwróciła się na pięcie i odeszła, nie czekając na jego
rekcję. Potter przeklął pod nosem w tej samej chwili co oddalająca się Lauren.
To wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej – zarówno w jej wyobrażeniach jak i
jego.
Kiedy James wszedł do domu, Lily była pogrążona w lekkiej
drzemce. James rzucił jej krótkie spojrzenie a potem odruchowo sięgnął po koc,
żeby okryć nim kobietę. Drgnęła, gdy tylko jej dotknął i otworzyła oczy,
patrząc na niego zaspana.
- Wróciłeś – wyszeptała, odgarniając włosy z czoła.
Nic nie powiedział, tylko odłożył koc i przeszedł do kuchni.
Lily usiadła, zerknęła na zegar i westchnęła – dochodziła dziesiąta.
- James, porozmawiaj ze mną – poprosiła, wstając i
podchodząc do niego – Tak nie można.
Cisza. Lily przeszła szybko dzielącą ich odległość i
zagrodziła mu drogę, pełna determinacji.
- Spójrz na mnie – powiedziała stanowczo – Proszę!
Bez słowa ominął ją. Tego było zbyt wiele, pobiegła za nim,
postanawiając tym razem nie odpuścić.
- Mam tego dość! – krzyknęła – Mam dość tego, że ciągle mnie
ignorujesz! Mam dość tego, że cię przepraszam a ty nawet nie próbujesz tego
docenić! Mam tego wszystkiego dość, rozumiesz! Tęsknie za tobą – wyrzuciła z
siebie i znów zagrodziła mu drogę. Zmusiła go, by na nią spojrzał – Tęsknie za
tobą. Jeśli tak ma wyglądać nasze małżeństwo to…
- To co? – przerwał jej szybko, sam zaskoczony takim obrotem
spraw. Po raz kolejny tego dnia, wszystko wymknęło się spod kontroli –
Żałujesz?
- Tak – powiedziała stanowczo – Jeśli odtąd tak ma wyglądać
nasze życie, wolałabym za ciebie nie wychodzić… Powiedz mi, co mam zrobić –
poprosiła łagodnie – Bo nie wiem już, co mam zrobić!! Przepraszanie nie
pomogło, ja… Jesteś dla mnie
najważniejszą osobą na świecie, co mam zrobić, żebyś w końcu to uwierzył!?
James nie wahał się ani chwili z odpowiedzią.
- Chcę, żebyś zerwała kontakt z Lauren – stwierdził krótko.
Lily natychmiast się cofnęła a jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
Przełknęła głośno ślinę.
- Nie możesz tego ode mnie wymagać – wyszeptała drżącym
głosem – Jest moją przyjaciółką ja… Ja bym nigdy cię o coś takiego nie prosiła…
- Kazałaś mi wybierać – powiedział krótko – Tu nie chodzi o
ich sprawy, teraz to nie ma żadnego znaczenia. Nie podoba mi się jednak to, do
czego cię skłania – podjął – Nie podoba mi się to, że przez nią ciągle
dokonujesz złych wyborów. Nie podoba mi się to, że ciągle sprowadza na ciebie
kłopoty i nieszczęścia.
- Nie prawda…
- Ile razy w ciągu ostatniego roku, musiałaś ją kryć? Ile
razy przez nią płakałaś!? Ile razy siedziałaś tutaj i martwiłaś się o to, co
się z nią dzieje!? Lily – powiedział twardo – Mam dość tego, co ona robi z
naszym życiem.
- Jest moją przyjaciółką… – powtórzyła szeptem Lily,
wpatrując się w Jamesa przeszklonymi oczami. James odwrócił głowę, nie mogąc na
nią tak patrzeć.
- Nie chcę, żebyś dłużej utrzymywała z nią kontakt –
powiedział krótko – Nie chcę, żeby nadal uczestniczyła w naszym życiu.
Postawił sprawę jasno. Był pewny, jaką Lily podejmie decyzję
– był tego pewny gdy tylko poruszył ten temat. Chciał to wszystko wyjaśnić raz,
na zawsze póki był na to czas. Teraz to Lily była panią ich życia. To od niej
zależało, co będzie dalej. Stanowczość w głosie Jamesa nie pozostawała złudzeń
– mówił poważnie.
Jednak Lily go zaskoczyła.
- Dobrze – wyszeptała – Jeśli tego naprawdę chcesz… Zerwę
kontakt z Lauren.
Tego James Potter wcale się nie spodziewał. Spojrzał na nią
zaskoczony – był pewny, że Lily wybierze przyjaciółkę, tak jak robiła to
zawsze.
- Lauren jest dla mnie bardzo bliska – podjęła drżącym
głosem – Ale nie tak bliska jak ty. Jesteś najważniejszy, James. Zawsze byłeś i
jeśli nas uzależniasz od tego, czy Lauren będzie w moim życiu czy nie… Jestem
gotowa to zrobić.
- Lily, ja nie… - zaczął kulawo – Nie chcę cię skrzywdzić…
Ale ona ciągle sprowadza na ciebie wszystko, co złe, wplątuje cię w sytuacje, w
których nie powinnaś być wplątana… Przykro mi, ale nie chcę… Nie zniosę, jeśli
znów zacznie wywracać nasze życie do góry nogami.
Lily wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć. Raz po razie
otwierała usta, szukając wytłumaczeń, czegoś, co mogłoby go zmusić do zmiany
decyzji, ale jak na złość nic nie przychodziło jej do głowy.
James z trudem nie odwrócił głowy. Patrzenie teraz na Lily
sprawiało mu ból – patrzyła na niego szklistym spojrzeniem, próbując coś
powiedzieć a im dłużej utrzymywali kontakt wzrokowy, tym trudniej obojgu było
go znieść.
- Dobrze – wyszeptała – Dobrze.
Zrobił krok w jej stronę i wyciągnął rękę, chcąc dotknąć jej
twarzy, ale zamarł w połowie ruchu. Nie wiedział, czy może jej teraz dotknąć.
Nie wiedział czy w tej chwili mu na to pomoże, teraz kiedy – był tego pewny –
bije się z tym, do czego ją zmusił. Nie miał pewności, czy w tej chwili nie
nienawidzi go każdym calem siebie.
Lily jednak zrobiła zdecydowany krok w jego stronę i objęła
go mocno, zarzucając ręce na szyję. Przez chwilę stali tak nieruchomo, po raz
pierwszy tak blisko od kilku tygodni, a potem delikatnie wyswobodziła się z
jego uścisku i szybko wyszła w kierunku sypialni.
Kiedy nie wróciła po dziesięciu minutach, James zdecydował
się iść zobaczyć, co się dzieje. W sypialni światło było zgaszone – paliła się
tylko lampka tuż przy łóżku, na którego brzegu siedziała Lily. James powoli
podszedł w jej stronę nasłuchując uważnie – nie płakała, chociaż mógłby
przysiąc, że to robi.
- Lily… Mogę? – zapytał cicho, podchodząc bliżej. Drgnęła,
widocznie nieświadoma jego obecności, podniosła głowę i kiwnęła głową,
uśmiechając się smutno.
- Tak – powiedziała łagodnie. Usiadł obok i spojrzał na
kopertę, którą Lily obracała między palcami. Zauważyła to – Dla Lauren. Wyjaśniłam
jej wszystko i… - zmarszczyła brwi, wahając się - … zastanawiam się, czy dobrze
to zrobiłam.
- Na pewno – wyszeptał zachrypnięty.
- Wiem, że zrozumie… - kontynuowała, a głos zadrżał jej
lekko. Oboje zaczęli błagać w myślach, żeby się teraz nie rozkleiła – …ale nie
wiem, czy nie mogłam tego napisać lepiej.
- Sam nie wiem, czy można to dobrze napisać… - wyrwało mu
się. Przymknął powieki, karcąc się za te słowa. Lily pokiwała powoli głową.
- Powinnam jej to sama powiedzieć ale… Nie umiałabym – stwierdziła
cicho.
Wargi zadrżały jej delikatnie, szybko więc odwróciła głowę,
żeby ukryć chwilę słabości przed Jamesem. Wiedziała, że nigdy nie potrafił być
obojętny wobec tego, jak płacze. Między innymi dlatego przez ostatnie tygodnie
robiła wszystko, żeby ukryć przed nim łzy – pewna, że widząc jej słabość zapomni
o złości, nie chciała grać na jego uczuciach.
Westchnął ciężko i przyciągnął ją do siebie. Kiedy wtuliła
twarz w jego pierś, nie wytrzymała – wszystkie emocje, gromadzące się w niej od
tygodni nagle znalazły swoje ujście. Złość, zrezygnowanie, poczucie winy,
bezsilność, samotność… Nagle to wszystko zniknęło, a ona poczuła się znów
bezpiecznie i pewnie. Nawet cena przyjaźni, jaką miała za to zapłacić, okazała
się niewielka.
- Nie rób tego – powiedział nagle James – Nie rób tego. Nie
mogę cię do tego zmuszać, po prostu…
Lily odsunęła się od James, patrząc na niego
zaczerwienionymi oczami. James zacisnął usta w cienką linię, próbując zebrać
myśli.
- Zerwiesz z nią kontakt tylko, jeśli będziesz tego chciała
– powiedział w końcu. Lily oddychała szybko, płytko i nierówno nie odrywając od
niego nawet na chwilę wzroku.
- Chcę, żebyś był szczęśliwy… - wyszeptała w końcu, a oczy
zalśniły jej od łez – Chcę, żebyśmy byli
szczęśliwi razem…
James przez chwilę przypatrywał się jej z uwagą, a potem
wyjął z jej dłoni list, który nadal ściskała. Ogromna gula podskoczyła jej w
okolice gardła, gdy patrzyła jak Potter wstaje i podchodzi do biurka, na którym
siedziała sowa. Przez ułamek sekundy poczuła pokusę, żeby go powstrzymać. Serce
waliło jej jak oszalałe.
James wyciągnął różdżkę i zaraz potem koperta spłonęła
żółtym płomieniem, pozostawiając po sobie tylko trochę popiołu. Wrócił do Lily,
przysiadł na brzegu łóżka, patrząc na nią z uwagą.
- Nie będę szczęśliwy, zmuszając cię do czegokolwiek - powiedział łagodnie – Postaraj się tylko
trochę bardziej nią kontrolować i… Obiecaj mi, że sprawy naszych przyjaciół
nigdy więcej nie wpłyną na nas, dobrze?
Kiwnęła krótko głową, czując jak powoli wypełnia ją ulga. Po
raz pierwszy od tak dawna, poczuła zwykły spokój i nadzieję, że wszystko będzie
dobrze. Prawie dobrze, bo nadal pozostawała kwestia nierozwiązana, jaką była
Lauren. Lily od dłuższego czasu była w stałym kontakcie z Mirandą, nauczona
doświadczeniem, że Lauren zawierzać do końca nie może i z tego, co pisała jej
uzdrowicielka King nadal nie wolno było się stresować, chociaż z dnia na dzień
niosło to ze sobą mniejsze ryzyko. Fakty były jednak takie, że do porodu czasu
wiele nie zostało a Lily zaczynała wątpić czy w ogóle można mówić o dobrym
momencie teraz, kiedy wszystko zaszło tak daleko.
- Nie będą – obiecała cicho, kiedy James przyciągnął ją do
siebie stanowczo i mocno objął – Obiecuję…
Czy znasz to uczucie, gdy czujesz oddech śmierci na swoim
karku? Świszczący, zimny, cuchnący powiew nadchodzącego przeznaczenia?
Mówią, że umieranie trwa chwilę. Sekundy, które sprawiają,
że dostrzega się świat w około w zupełnie innym świetle. Ci, którzy cierpią,
przestają czuć ból. Świat zmienia swoje barwy, dźwięki. Staje się piękny,
harmonijny, ciepły, spokojny. Nagle życie, które się traci staje się
największym skarbem. Liczy się każdy oddech, każdy zapach, każdy dźwięk. Wtedy
naprawdę chce się żyć. Chyba, że te sekundy ciągną się miesiącami.
Dorcas żyła z poczuciem nieuchronnej śmierci od miesięcy. Pragnęła
jej, pragnęła w końcu umrzeć i przestać się bać. Przestać myśleć o tym, ile
czasu jej zostało, jak dużo cierpienia jeszcze ją spotka.
Strach niszczył ją od środka cal po calu. Nie potrafiła już
znaleźć żadnej myśli, która mogłaby dać jej siły. Ona je po prostu utraciła,
raz na zawsze.
Żałowała dnia, w którym zgodziła się pomóc Dumbledorowi.
Przeklinała dzień, w którym po raz pierwszy spotkała Sievera. Może gdyby była
bardziej rozsądna, gdyby więcej myślała, nie ściągnąłby na nią tego wszystkiego.
Dorcas pragnęła śmierci, tak jak umierający pragną życia.
Drgnęła, słysząc kliknięcie zamka w drzwiach. Przymknęła
powieki i skuliła się w sobie, otulając szczelnie ramionami.
Skuliła się jeszcze bardziej. Dźwięk obcasa, rytmicznie
uderzającego o drewnianą podłogą. Wszędzie by go poznała…
- Odejdź… - wyszeptała, gdy drzwi otworzyły się – Przestań,
odejdź… Nie dręcz mnie….
Siever przypatrywał jej się przez chwilę z uwagą. Nie
widziała go ponad dwa tygodnie. Gdy ostatni raz tu przyszedł, nie zamienili z
sobą nawet słowa. Nie musiał się nawet wysilić – poddała się jego woli bez
najmniejszego sprzeciwu. Nie miała sił, by się sprzeciwiać, a w tamtej chwili
tak bardzo go pragnęła… Marzyła o chwili wytchnienia, oderwania się,
zapomnienia, którą jemu udawało się jej dać. Nigdy nie potrafiła wyjaśnić co
takiego miał w sobie ten człowiek, że chociaż tak bardzo go nienawidziła, tak
bardzo nim gardziła, tak bardzo bała się go i nie ufała mu… Było jej z nim tak
bezpiecznie i dobrze. Ilekroć jednak znikał, wszystkie te uczucia wracały z
podwojoną siłą, przypominając jej o co tu chodzi.
Nie posłuchał. Podszedł do niej stanowczo, a Dorcas nabrała
głośno powietrza – silny zapach jego perfum dławił ją, a był jednak tak
przyjemny… Przymknęła powieki, spodziewając się poczuć jego silny uścisk na
swoich biodrach, ale nic takiego się nie stało. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła
go siedzącego obok niej – jego dłoń delikatnie zacisnęła się na jej ręce, a
szare oczy wpatrywały z uwagą w jej twarz ze smutkiem i… troską?
- Zaufaj mi – poprosił łagodnie, a Dorcas drgnęła, odsuwając
się nieznacznie – Dlaczego nie zrozumiesz, że chcę twojego dobra?
- Zależy ci tylko na swoim dobrze… - wyszeptała drżącym
głosem. Chciała wyswobodzić swoją dłoń, ale był zbyt silny a może… Może to ona
nie chciała puścić?
- Gdyby tak było, nie kryłbym cię – powiedział spokojnie –
Już dawno byłabyś martwa…
- Nie zdradziłeś mnie tylko dlatego, że jestem ci do czegoś
potrzebna… Gdy osiągniesz swój cel, nie zawahasz się ratować swojego tyłka moim
kosztem… Daj spokój, oboje wiemy, że ty się nigdy nie zmienisz – wyszeptała
zmęczona, opierając głowę o ścianę – Czego chcesz? Seksu? Przecież ci daję… A
może po prostu lubisz patrzeć na czyjś ból? To fajne przedstawienie, oglądać
jak mnie pogrążasz?
- Chcę ci pomóc, idiotko – warkną, puszczając jej rękę –
Chcę cię uratować, ty durna kretynko. Ale musisz mi pomóc, musisz mi zaufać…
- Niby dlaczego? – spytała surowo, patrząc na niego
przeszywająco.
Siever zerwał się na równe nogi. Nigdy dotąd nie widziała go
w takim stanie – był wzburzony, dłonie drżały mu nerwowo, a oczy płonęły
dziwny, nieznanym jej dotąd blaskiem. Działo się z nim coś dziwnego, a Dorcas
nie umiała wyjaśnić co to takiego jest i… Niepokoiło ją to.
- Dlaczego mam ci zaufać?
- Bo nie masz innego wyjścia, jeśli chcesz z tego wyjść żywą
– niemal wyrzucił z siebie te słowa. Dorcas zacisnęła usta w cienką linię.
- Wolę zginąć, niż zawdzięczać ci życie.
- Ty durna kobieto! – ze złością uderzył dłonią w stolik,
zwalając z niego wszystko, co na nim stało. Serce Dorcas zabiło jak oszalałe,
przylgnęła do ściany – Ty niczego nie rozumiesz!
Podbiegł do niej i z całej siły złapał za nadgarstki,
brutalnie przygważdżając do je do ściany. Jęknęła z bólu i osunęła się trochę w
dół, chcąc znaleźć się jak najdalej Sievera. Jego oczy płonęły z wściekłości,
widziała w nich dziką furię. Nagle zaczęła się bać.
- Dumna kretynka – wycedził jej do ucha – Durna, dumna
kretynka. Nie rozumiesz, że nie przetrwasz, jeśli ci nie pomogę? Nie rozumiesz,
że on wie, że ktoś donosi i w końcu do ciebie dotrze, a wtedy śmierć będzie
najlepszym, co może cię spotkać? Dobrze wiesz, co robi ze zdrajcami? Nadal nie
chcesz mojej pomocy?
- Wynoś się – wyszeptała lękliwie – Wyjdź stąd, natychmiast.
A jeśli tak bardzo chcesz mnie ratować, po prostu mnie zabij i oszczędź
upokorzeń. Ale nie sądź, że przyjmę twoją pomoc…
Przez ułamek sekundy miała wrażenie, że to zrobi. Oczami
wyobraźni widziała, jak wyciąga różdżkę i wypowiada zaklęcie. Ale nic takiego
się nie stało, Siever nadal trzymał ją za ręce a jego twarzy wykrzywiał grymas
wściekłości.
- Nie chcę, żebyś zginęła – powiedział w końcu, a jego głos
drżał od emocji – Ty durna kretynko, chcę żebyś żyła. Zależy mi, żebyś żyła. Zależy mi
na tobie.
Dorcas drgnęła i spojrzała na niego szeroko otwartymi
oczami. Przez ułamek sekundy mierzyli się spojrzeniami a potem mężczyzna puścił
ją, opuścił głowę i szybko odszedł w drugi kąt pokoju.
Przez wszystkie lata, kiedy go znała, kiedy go kochała, nie
usłyszała ani razu nic na temat jego uczuciach względem jej. Przywykła do tego,
pogodziła się z tym, że Siever Pones nie czuł, nie mówił nic na ten temat.
Nigdy na niczym mu tak naprawdę nie zależało, nie licząc siebie. Tymczasem
teraz, po raz pierwszy – być może po raz pierwszy w swoim życiu – przyznał, że
mu na niej zależało. Dorcas nawet przez myśl nie przyszło, że mógłby kłamać.
Nie jeden raz wyznając mu uczucia, próbowała zmusić go chociażby do kłamstwa –
bezskutecznie. Sieverowi nigdy przez usta nie przeszło nic, co mogłoby
świadczyć o jakimkolwiek uczuciu, jakiejkolwiek emocjonalności.
Tymczasem to, w jaki sposób to wypowiedział, jego
zmieszanie, gdy doszło do niego, co powiedział…
- Dobrze – zgodziła się beznamiętnym głosem – Dobrze, zgodzę
się ale… Ale chcę wiedzieć, dlaczego naprawdę chcesz mi pomóc. Spójrz mi w oczy
i powiedz szczerze, dlaczego chcesz to zrobić?
Siever odwrócił się i żwawo podszedł do niej. Podniósł jej
twarz i spojrzał na nią, otworzył usta i chciał coś powiedzieć, ale nic
przeszło mu przez usta.
- Bo jestem zwykłym kretynem, słabym i bezradnym – warknął
tonem, który wyraźnie dał jej do zrozumienia jak bardzo gardzi teraz sobą
samym. Jej to wystarczyło.
Po raz pierwszy od kilku miesięcy, zapragnęła znów żyć. I
uwierzyła, że naprawdę jest cień nadziei.
Ostatnie promienie słońca wyglądały zza chmur. Siever żwawym
krokiem wyłonił się z ciemnej alejki i zatrzymał się w nieznacznej odległości
od wysokiego mężczyzny.
- Udało się – powiedział szeptem na powitanie. Kątem oka
dostrzegł błysk zadowolenia w oku towarzysza.
- Jesteś pewny? – upewnił się – Jesteś pewny, że ci zaufała?
- Tak, jestem pewny – zirytował się Siever – Znam ją, wiem,
kiedy mi ufa.
- Musisz być teraz bardzo ostrożny – przypomniał mężczyzna,
a Siever poczuł się lekko urażony, że jest brany za tak niedomyślną osobą –
Zdobycie jej zaufania, zajęło ci wiele czasu, stracenie go, może zająć chwilkę.
- Wiem – powiedział krótko – Nie jestem głupcem. Wiem co
robię.
Zapadła krótka chwila ciszy. Siever czekał, czy mężczyzna ma
mu coś do powiedzenia, ten jednak milczał. W końcu odezwał się bardzo
spokojnie, uważnie go lustrując.
- Jeśli… - zaczął, ale Siever natychmiast przerwał mu
surowo.
- Nie zmieniłem zdania – powiedział chłodnie – Wiem, po
której stronie jestem. Jestem tu tylko dla niej, chcę jej pomóc. To, w co
wierzę się nie zmieniło.
- Masz wybór….
- Wiem, ale z niego nie skorzystam – stwierdził obojętnie –
Muszę iść. Będziemy w kontakcie.
Aportował się z cichym trzaskiem, zostawiając mężczyznę
samego. Przez chwilę patrzył z powagą w miejsce, w którym przed chwilą jeszcze
stał Siever, a w którym unosił się tylko ślad po aportacji a potem jego twarz
rozjaśnił uśmiech.
- Już dawno skorzystałeś – powiedział cicho i zaraz potem
zniknął z cichym trzaskiem.
Lauren ziewnęła znudzona, opierając się wygodniej w fotelu.
Miranda, Lisa i Iris zaśmiewały się do łez wspominając dawne czasy szkolne, ona
jednak nie miała ochoty na wspominki.
- Lauren, kochanie, o czym tak myślisz? – zapytała ja nagle
matka, zwracając w jej stronę z uwagą.
- Mam nadzieję, że to nic stresującego – dodała szybko
Miranda, a Lauren uśmiechnęła się krzywo. Odkąd wróciła, wszystkie pilnowały
jej jak oka w głowie, nie pozwalając nawet ruszyć się o krok z domu. Lauren nie
rozumiała ich troski, bo krótka wizyta w Londynie nie ponosiła za sobą żadnym
negatywnych skutków.
- Nic stresującego – zapewniła ją spokojnie Lauren – Myślę o
imionach.
- Wybrałaś coś? – zainteresowała się od razu Lisa, a
pozostałe kobiety zwróciły się w stronę Lauren, która wzruszyła ramionami – Ale
masz jakieś pomysły?
- Mnóstwo – westchnęła rozbawiona – Jest tyle pięknych imion
i trudno coś wybrać…
Spojrzały na nią wyczekująco. Lauren uśmiechnęła się szeroko
– ostatnimi czasy to była jej jedyna rozrywka. Przeglądanie tysięcy katalogów z
akcesoriami dla niemowląt, wybór tapet do pokoju, który rodzice zadeklarowali
się urządzić tak, jak zechce, czytanie poradników dla młodych rodziców było
wszystkim, na co mogła sobie pozwolić. Od kilku dni jej myśli krążyły wokoło
imion, których było tak dużo, że można było dostać zawrotu głowy.
- Dziewczynka będzie Lily – odpowiedziała bez namysłu. To
była decyzja która podjęła bardzo dawno temu i nic nie miało jej zmienić – Jeśli
zaś chodzi o chłopca… Nie mam pojęcia.
- Jest wiele ładnych męskim imion – zauważyła łagodnie Iris
– Na przykład Jeffrey.
- Daj spokój – pokręciła szybko głową Miranda – To takie
poważne imię. Mnie zawsze podobało się Jonathan. Bądź Gregory.
- To równie poważne imiona, co Jeffrey. No to może Derek?
- Ja zawsze chciałam mieć synka o imieniu Patrick –
powiedziała Lisa – Wybraliśmy to imię dla Vivien, byliśmy przekonani, że urodzi
się chłopcem.
Spojrzały na Lauren, chcąc dowiedzieć się co myśli o ich
propozycjach. Jej mina musiała odpowiedzieć na niezadane pytanie, bo Lisa
zaśmiała się i zapytała.
- Masz już jakieś propozycje?
- Ethan, Colin, Cameron lub… - zawahała się przez chwilę –
Luke . Na chwilę obecną nic innego nie wpadło mi do głowy…
- Ethan – powiedziała natychmiast Miranda.
- Colin – stwierdziła z przekonaniem Lisa.
- Mnie się podoba Cameron – oznajmiła za to Iris. Spojrzały
na siebie we cztery i roześmiały się.
- Masz jeszcze czas – rzekła w końcu Lisa – Czasem imię
przychodzi samo, gdy maleństwo się rodzi – dodała łagodnie – Tak było z tobą.
Lauren uśmiechnęła się.
- A może Steven? – podrzuciła szybko Iris – Lub Flynn?
- Thomas? – podchwyciła Miranda, a wszystkie trzy pokręciły
głowami – Tom to bardzo ładne imię… No a Michael?
- Jeśli już, to Mike – stwierdziła Lisa – A może Edward? To
takie piękne, tradycyjne imię…
- Nie, nie – potrząsnęła szybko z przerażeniem głową Lauren
– Tylko nie Edward…
- Philip? – odezwała się Iris. Lauren odniosła wrażenie, że
właśnie nieświadomie rozpętała prawdziwe piekło. Kobiety rzucały imionami,
przekrzykując się coraz głośniej, a padło ich tak wiele, że mogło się zakręcić
w głowie.
Jacob,
Daniel, Logan, Gabriel, Ryan, Gary, Oliver, Connor, Henry…
Lauren w pewnym momencie przestała już nawet protestować.
Siedziała milcząc, patrząc jak kobiety przekrzykują się między sobą, tocząc
prawdziwą walkę, a rozbawienie coraz bardziej brało nad nią górę. W końcu nie
wytrzymała i roześmiała się.
- Luka… - zaczęła Iris, ale przerwała, słysząc śmiech
Lauren. Wszystkie trzy spojrzały na nią zaskoczone.
- Nie bądź nie mądra, chcesz nazwać dziecko Luka? –
prychnęła z kpiną w głosie Lisa – To imię dla psa!
Lauren zachichotała, pokręciła głową a kobiety znów zaczęły
się kłócić.
Już zza drzwi usłyszała donośny ryk Richarda Kinga. Siedząca
tuż obok biura profesora madame Cole, spojrzała ze współczuciem na Charlie.
- Moje biedactwo, jeśli to nic pilnego, radzę przyjść innego
dnia – powiedziała łagodnie, zerkając na drzwi gabinetu – Pan profesor ma
ostatnim czasem bardzo zły humor, jego najmłodsza córka spodziewa się dziecka i
bardzo się o nią niepokoi…
Charlie jak na zawołanie zwróciła się w stronę kobiety.
Madame Cole była niziutką, drobniutką blondynką z burzą loków, upiętych wysoko
w kucyk. Miała wydatne kości policzkowe, podkreślone różem, duże, niebieskie
mocno pomalowane oczy a na nosie okulary w ciemnej oprawie. I o ile dobrze
kojarzyła Charlie, wykładała historię nowożytną.
- Najmłodsza? To ile on ma tych córek? – zapytała od
niechcenia, próbując udać, że średnio ją to interesuje, w głębi jednak wszystko
drżało na alarm, że wcale nie chce znać odpowiedzi.
- Trzy – zaświergotała madame Cole – ale dwie starsze, są
już dawno wydane za mąż. A najmłodsza, nigdy nie pamiętam jej imienia –
machnęła lekceważąco ręką, pokazując, że to mało istotny szczegół – Lora czy
Laura, jest jeszcze panienką i nie za bardzo chce pomocy rodziców…
- Doprawdy… - powiedziała Charlie, bardziej do siebie niż do
kobiety – Bardzo samodzielna musi być…
- Takie czasy – westchnęła madame Cole - nie to, co kiedyś, najpierw ślub, potem
dzieci…
Urwała, kiedy drzwi się otworzyły. Z gabinetu wyszła
studentka, którą Charlie znała z widzenia i pociągając nosem, oddaliła się.
Wyraźnie było widać, że wizyta u profesora nie była miła.
- To ja lepiej pójdę – powiedziała Charlie – Przyjdę jutro.
Do widzenia…
- Syriusz się odzywał? – zapytała Jamesa Lily, wyciągając
się na kanapie. James spojrzał na nią w zamyśleniu, Remus i Peter spojrzeli na
niego wyczekująco – Długo nie wraca.
- Wysłał ostatnio krótką wiadomość – powiedział powoli – Myślę,
że niedługo powinien wrócić… Dlaczego pytasz?
- Martwię się, nie ma go już bardzo długo – wyjaśniła Lily –
Żadne z waszych zadań dla Zakonu nie trwało aż tyle. Nie ma go prawie cztery
tygodnie, zbliża się koniec kwietnia – uświadomiła go. James zmarszczył brwi.
- Miał się odezwać, jak wróci – powiedział Remus – Widziałem
się parę dni temu z Dumbledorem, mówił, że są w kontakcie i wszystko jest
dobrze.
Lily pokiwała głową. Rozległ się dzwonek do drzwi.
- Otworzę – zaoferowała Lily. Otworzyła drzwi i zmarszczyła
brwi, widząc Charlie stojącą w progu.
- Musimy pogadać – powiedziała na wstępie, nie czekając aż
Lily zaprosi ją do środka. Bez słowa wmaszerowała do salonu i przeklęła w
myślach, widząc prawie cały skład Huncwotów, siedzących przy stole – Na
osobności.
- Po co się krępować – mruknęła Lily, która czuła się
urażona nagłym wtargnięciem Timble i porzuciła dobre maniery, które pewnie
pokazałaby, gdyby Charlie zachowała się jak każdy – Możemy porozmawiać tutaj.
- Nie, nie możemy – oznajmiła Charlie – To poufne sprawy…
- Myślałam, że dla ciebie nie ma czegoś takiego jak
poufność – prychnęła
Lily. James, Remus i Peter milczeli, patrząc z uwagą to na Lily, to znów na
Charlie.
- Nie w sprawach osobistych – powiedziała Timble, patrząc na
Lily bardzo znacząco – które są natury naturalnej i nie dotyczą mnie. Zapewne
wiesz, o czym mówię…
A potem, nie czekając aż Lily załapie, ręką wskazała na swój
brzuch, tak że nikt nie mógł tego zobaczyć. Nikt, prócz Lily.
- Zapraszam do drugiego pokoju – powiedziała zachrypnięta,
blednąc i wskazała gestem, gdzie Charlie ma iść, po czym posłała Jamesowi
wymuszony uśmiech i wyszła za Charlie – Zwariowałaś!? – zapytała, gdy tylko
zamknęła drzwi i upewniła się, że nie mogą ich podsłuchiwać – Co to miało być!?
- Próbowałam być dyskretna, bo sądzę, że mogłoby ci na tym
zależeć…
- O co ci chodzi? – zapytała Lily, gotując się z wściekłości
– Co?
- Nie wyobrażasz sobie nawet – powiedziała Charlie, nie
spiesząc się ani trochę i doskonale zdając sprawę, jak bardzo działa na nerwy
Lily – jak wielu rzeczy można dowiedzieć się studiując. Ja, na przykład,
codziennie dowiaduję się tysiąca intrygujących faktów z historii, nigdy byś na
to nie wpadła, przysięgam!
- Do rzeczy!
- Spokojnie – Charlie podniosła ręce w obronie – Próbuję
nawiązać… Wyobraź sobie, że byłam dziś dostać wpis zaliczenia semestru i byłam
świadkiem osobliwej sceny. Mój profesor od historii magii starożytnej, zapewne
go kojarzysz, to tata twojej przyjaciółki, oblał kilkanaście osób pod rząd, wiedziony
bardzo złym humorem…
Zrobiła pauzę, czekając na reakcję Lily, ale ta wyjątkowo
milczała. Usatysfakcjonowana Charlie kontynuowała.
- Jego współpracownica, madame Cole wyjaśniła mi, że jego
złość to wynik troski o najmłodszą córkę, która, nigdy nie zgadniesz –
powiedziała, wyraźnie się nakręcając. Lily przymknęła powieki, czekając na
najgorsze – spodziewa się lada moment urodzić! Jak sądzę, obie wiemy, o którą
córkę chodzi, prawda?
Lily skrzywiła się, czując, że znalazła się w najgorszym
możliwym położeniu. Zupełnie nie wiedziała, jak powinna z tego wybrnąć i nagle
poczuła irracjonalną złość na Lauren, że ta przyczyniła się do tej sytuacji.
- Na pewno jest to dla ciebie szokiem, co? – zapytała
Charlie, kipiąc ze złości – Nic o tym nie wiedziałaś, prawda? Bo gdybyś
wiedziała, powiedziałabyś o tym Syriuszowi, zgadza się? Nie przystawałabyś na
jej fanaberię, mimo wszystkiego, co on zrobił, zgada się?
Lily milczała, czując, jak robi jej się wyjątkowo głupio.
Charlie jęknęła.
- Miałam nadzieję, że zaprzeczysz - warknęła – Co tobie… co wam, odbiło, do
jasnej cholery, co? To nie jest byle gówno, o którym można zapomnieć wspomnieć,
do cholery! Rozumiem, że nią kierowały i kierują emocje, ale ty powinnaś mieć
odrobinę pomyślunku, żeby wybić jej to z głowy!
- Ciszej, zaklęcie nie jest wystarczająco silne, mogą cię
usłyszeć…
- Dlaczego ją kryjesz!? – zapytała Charlie, patrząc
zszokowana na Lily – Przecież wiesz, że to złe! Dlaczego ją do cholery kryjesz,
co?
- Bo to moja przyjaciółka – powiedziała stanowczo Lily – I
szanuję jej zdanie, które…
- Gówno prawda – prychnęła Timble – wcale ci się to nie
podoba. Wasz problem z nią polega na tym, że chociaż przysparza wam samych
problemów, trzymacie się jej kurczowo jakby to była jedyna osoba na świecie –
warknęła wściekła – jesteście wobec niej bezkrytyczni, ty i Black. I jeszcze
wychodzicie na tym najgorszej.
Odgarnęła włosy z czoła, myśląc gorączkowo.
- I niby co ja mam teraz zrobić? – spytała zirytowana, waląc
pięścią w ścianę – Powinnam teraz wyjść i wszystko mu powiedzieć…
- Nie rób tego – poprosiła szybko Lily – Wiem, że to co robi
Lauren jest durne, ale nie powinien się o tym dowiadywać w ten sposób…
- Znów kieruje tobą lojalność – zauważyła Charlie – ale ja
nie jestem lojalna. Z King nie łączy mnie nic.
I nie czekając na reakcję Lily, otworzyła drzwi i bez chwili
zwłoki, opuściła mieszkanie.
Okiennice uderzały z hukiem o ściany drzew. Wiatr wiał z
niesamowitą siłą. Lauren podeszła do okna i zmarszczył brwi. Między drzewami
kłębiły się ciemne chmury, zbierało się na burze, których ona nie znosiła. W
dodatku, Iris pojechała do pobliskiego miasta i jeszcze nie wróciła.
- Lauren! Lauren!
King drgnęła i odwróciła się. Głowa Iris unosiła w kominku
między płomieniami.
- Co się stało? – zapytała szybko Lauren, podchodząc bliżej
– Gdzie jesteś?
- Złapała mnie nawałnica, nie ma mowy żebym teraz wróciła.
Lauren poczuła jak serce zabiło jej kilkakrotnie szybciej.
- Muszę przeczekać, aż minie burza – kontynuowała – Musisz
sobie poradzić sama. Pada?
- Jeszcze nie, ale zaraz będzie… - powiedziała cicho Lauren,
próbując nie pokazać po sobie, jak bardzo się teraz boi. Nie znosiła burz, a
zapowiadało się, że ta będzie straszliwa.
- Zamknij szczelnie okna, zarygluj mocno drzwi poczekaj, aż
wrócę. Tu jest bezpiecznie, nic ci nie będzie – pouczyła ją kobieta – Nie
denerwuj się, będę gdy tylko trochę się uspokoi. Zaklęcie wyciszające powinno
pomóc jeśli grzmoty będę głośne. Dasz sobie radę?
- Tak, dam, pewnie – powiedziała cicho Lauren – Poradzę
sobie…
- Nie denerwuj się – poprosiła Iris – Do zobaczenia.
Ogień rozbłysną i Iris zniknęła, a Lauren jęknęła cicho,
opierając głowę o ścianę. Zapowiadała się bardzo ciężka noc.
Sówka zapukała do okna. Lily zerwała się, wpuściła ptaka i
natychmiast zabrała mu krótki liścik. Westchnęła z ulgą – Black wrócił do
Londynu, cały i zdrowy – w swoim mniemaniu.
Lily złożyła list i przetarła oczy, myśląc gorączkowo. Sama
nie była pewna, co teraz powinna zrobić. Sprawę z Jamsem już dawno wyjaśniła,
była pewna, że nie zdradzi nic przyjacielowi na temat ciąży Lauren, ale teraz
wiedziała już Charlie.
A Lily miała dość tego, że musi płacić za decyzje
przyjaciółki. Ponad to, była pewna, że Timble wykorzysta pierwszą okazję do
tego, żeby wydać przyjaciółkę Syriuszowi. Decyzję podjęła w mgnieniu oka.
Zerwała się na równe nogi, rzuciła list na stół i wybiegła.
- Syriusz!
Złapała go akurat, kiedy wchodził do domu. Black obrócił się
zaskoczony, szukając źródła głosu. Lily przeszła przez płot, ślizgając się na
trawie. Padało od kilku dni.
- Dobrze, że cię złapałam – ucieszyła się, obejmując na
powitanie – Musimy pogadać. A właściwie, to nawet nie gadać… Masz –
powiedziała, wciskając mu do ręki zwitek pergaminu – Ja… Mnie już brak
argumentów. Jedź tam i sprowadź ją do domu. Wyjaśnijcie to sobie, zmuś ją… Nie
wiem. Ale sprowadź ją tu.
Patrzył oszołomiony to na Lily, to na swoją dłoń, jakby nie
wiedział o co chodzi.
- Obiecałam, że nic ci nie powiem i słowa dotrzymam –
wyjaśniła – ale tak dłużej być nie może.
Odwróciła się i pobiegła do bramki. W połowie drogi
odwróciła się.
- Jedź tam – zawołała – Powodzenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz