Rozdział 66

- Jesteś gorsza niż dziecko – oznajmiła jej Miranda Clain, patrząc na nią z uwagą – Gorsza niż dziecko.
Lauren leżała na kozetce w gabinecie Mirandy, oddychając powoli i głęboko. Tuż obok niej stała pusta fiolka, a wysoka, bardzo szczupła kobieta o końskiej twarzy siedziała obok na obrotowym fotelu, trzymając rękę na jej brzuchu.
- Kompletnie nieodpowiedzialna – kontynuowała surowym tonem – Co ja ci mówiłam? O nerwach. O stresie. O teleportacji. O podwyższonym ryzyku. Do ciebie nic nie dociera? Sądziłam, że zrozumiałaś, kiedy mówiłam ci w styczniu, że każdy większy stres może doprowadzić do poronienia!
- Nie miałam zamiaru się denerwować – wyszeptała cicho Lauren – To był ślub mojej przyjaciółki… Sytuacja wymknęła się spod kontroli.
- Powinnaś mieć wszystko pod kontrolą – upomniała ją twardo kobieta – To nie jest przeziębienie, kiedy zignorujesz moje zalecenia, może stać się coś dużo gorszego niż grypa. Czy ty nie rozumiesz, że jesteś w ciąży podwyższonego ryzyka?! Każda kobieta będąc w dwudziestym drugim tygodniu uważa co robi, a ktoś będący w twojej sytuacji powinien chuchać na zimno dwa razy mocniej!
Lauren zarumieniła się ze wstydu.
- Teraz posłuchaj mnie bardzo uważnie – powiedziała stanowczo Miranda, obserwując Lauren z powagą – Masz szczęście, że to się skończyło tylko tak. Skurcze w piątym miesiącu to nie są przelewki, a to co zrobiłaś było skrajnym brakiem odpowiedzialności. Najadłaś się zbyt dużo stresu na samym początku ciąży, żebyś teraz mogła sobie na to pozwolić… Wrócisz teraz do Iris, ona wie, co w razie potrzeby należy zrobić… Nie ruszysz się stamtąd do rozwiązania, chyba, że ci przyzwolę, rozumiesz?
- Tak…                                                                                        
- Zero wysiłku – kontynuowała – Masz odpoczywać, dużo leżeć, czytać książki i relaksować się. Bez stresów…
- Ale…
- Bez ale! Lauren! – warknęła – Wszystkie kłopoty odganiasz teraz od siebie, rozumiesz? Wrócisz do nich i je rozwiążesz po porodzie, miałaś na to czas wcześniej! Teraz masz myśleć TYLKO o sobie i dziecku, zwłaszcza dziecku, chyba, że nie chcesz donosić…
- Chcę – zaprotestowała natychmiast – Oczywiście, że chcę!
- Więc posłuchasz tego, co mówię. Nie będę ci pomagać, jeśli będziesz lekceważyć sprawę… Wiem, że to dziś – dotknęła łagodnie brzucha i na chwilę urwała – to był przypadek. Ale uprzedzałam cię i odradzałam wyjazd na ten ślub, dobrze wiesz i…
- Miałaś rację, przepraszam… Dałam się sprowokować, niepotrzebnie zresztą… - wyszeptała zawstydzona, opuszczając głowę – Czy… Czy to mu bardzo zaszkodziło?
- Nie wiem – przyznała kobieta – Każdy duży stres nie jest dobry. Postaraj się proszę, żeby te pozostałe tygodnie były spokojne, dobrze?
Pokiwała głową, kładąc rękę na brzuchu i łagodnie go gładząc. Miranda uśmiechnęła się łagodnie i wstała, wracając do biurka.
- Poleż jeszcze trochę, nim zawiozę cię Iris.

Weszli do kamieniczki, śmiejąc się głośno. Lily podniosła sukienkę, ale nim odnalazła stopy w fałdach materiału, James złapał ją stanowczo pod nogi i wziął na ręce.
- Postaw, jestem ciężka – powiedziała cichutko – A to jest czwarte piętro z bardzo wysokimi stopniami – dodała łagodnie, zarzucając ręce na jego szyję. Popatrzył na nią z czułością.
- To tradycja – oznajmił twardo – Tradycji trzeba przestrzegać.
- Tradycja mówi, że powinieneś mnie przenieść przez próg domu, a nie wnosić na czwarte piętro – upierała się z lekkim uśmiechem – Postaw mnie, proszę.
- Pewnie, że mówi, tylko kiedy ją ustanowiono, schody prowadziły do sypialni, a nie domu – powiedział dzielnie pokonując pierwsze piętro. Lily nie była bardzo ciężka, wręcz przeciwnie, był to dla niego najsłodszy ciężar jaki mógł ponieść, ale wchodzenie z nią po schodach było o wiele trudniejsze niż myślał.
- Zmęczyłeś się – wyszeptała łagodnie, kiedy twardo podjął walkę z drugim piętrem – Kochanie… Zmęczysz się i będę miała z ciebie marny pożytek…
- Cicho bądź, psujesz cały romantyzm – skarcił ją. Na jego czole pojawiła się kropelka potu, a od piętra trzeciego dzieliło ich tylko jedno półpięterko. Zaparł się i w mgnieniu oka znaleźli się przy drzwiach – Tylko jedno ci w głowie…
- Masz klucz? – zapytała, patrząc na niego z szerokim uśmiechem. Wskazał brodą na kieszonkę marynarki, przyglądając jej się z zachwytem. Do dziś uważał, że już bardziej piękna być nie może. Żył w przekonaniu, że bardziej szczęśliwy nie będzie.
Teraz, kiedy tak trzymał ją w ramionach – zapomniał już nawet, że jest zmęczony – i przyglądał się jak próbuje otworzył drzwi, pomyślał, że do tej pory się mylił. Nigdy dotąd nie był tak szczęśliwy, jak teraz.
- Tadam – wyszeptała mu do ucha, otwierając drzwi. Nabrał głośno powietrza, zrobił wielki krok przez próg a drugą nogą, potknął się o niego. Wybuchła śmiechem, Potter w ostatniej chwili złapał równowagę, zamknął nogą drzwi – Postawisz mnie? – zapytała cicho, odgarniając mu delikatnie włosy z twarzy – Czy chcesz tak jeszcze postać?
- Mogę cię znieść z powrotem – zaproponował, kiedy przybliżyła buzie do jego twarzy.
- Opuść mnie – poprosiła, kiedy zaczął nieść ją w kierunku sypialni – Proszę.
- Nie mów do mnie – poprosił – Najlepiej nie oddychaj.
Uśmiechnęła się słodko.
- Jim…?
Spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, zaskoczony tonem jej głosu. Lily jednak nie traciła czasu na wyjaśnienia, prośby i przekonywania. Przysunęła buzię bliżej jego i złożyła delikatny, czuły pocałunek na ustach swojego męża.
- Doigrałaś się – oznajmił stanowczo i mimo jej wielkich protestów zaczął ją nieść do sypialni. Powoli nogi odmawiały mu posłuszeństwa, bo zdecydowanie przecenił swoje możliwości wciągając ją na czwarte piętro, ale to teraz nie miało znaczenia.
- James, nie bądź głupi, ledwo idziesz – poprosiła go łagodnie, ale Potter zatrzymał się i spojrzał na ukochaną rozbawiony.
- Jesteśmy metr od łóżka, naprawdę sądzisz, że teraz cie postawię?
- Sadzę, że jeśli zaraz mnie nie postawisz, noc poślubną spędzę sama – zaśmiała się, a Potter dokuśtykał do łóżka i rzucił je na nią, niezbyt delikatnie poczym sam legł ciężko obok.
- Dałem radę – ucieszył się, wspierając na rękach i patrząc z uwagą na Lily – Głupio ci, co?
- Głupio – przytaknęła z uśmiechem – James, kochanie? Masz jeszcze trochę sił? Miałam wobec ciebie pewne plany, ale nie wiem, czy mi nie uśniesz w połowie…
James naburmuszył się i poderwał, odzyskując całą energię, jaką zużył w czasie wnoszenia Lily po schodach. Rudowłosa zaśmiała się perliście.
- Śmiesz wątpić? – zapytał poważnie, a Lily wybuchła głośnym śmiechem – Pożałujesz!
Zamaszyście ściągnął marynarkę i odrzucił ją na podłogę poczym rzucił się na łóżko obok śmiejącej się Lily. Wsparł się na rękach, które położył po obu stronach głowy Lily. Pochylił się i pocałował ją namiętnie w usta.
A to, co się działo dalej…  niech zostanie między nimi.

Następnego ranka, świeżo upieczeni Państwo Potter obudzili się o nieprzyzwoicie późnej porze w nieprzyzwoicie dobrych humorach. Wygramolenie się z łóżka, zajęło obojgu wiele czasu, a gdy już im się to udało… zapragnęli do niego wrócić i nie wychodzić przez resztę dnia.
Kiedy jednak się okazało, że salonu nie widać spod pakunków przyniesionych z wesela i nie ma szans, żeby udało im się dostać do lodówki – los tak chciał, że tylko dlatego z łóżka wyszli – zostali zmuszeni do prędkiego przeniesienia paczek do drugiego pokoju.
Zajęło im to dość dużo czasu – różdżki zaginęły w czasie wieczornej akcji i mimo usilnych prób, ani Lily, ani James nie mogli ich znaleźć, kiedy okazało się, że ich trudy poszły na marne, a lodówka była pusta.
- Nie miałam czasu zrobić zakupów bo wieczorku panieńskim… - wyszeptała zakłopotana Lily.
James, bliski furii – nie od dziś wiadomo, że ludzie, a zwłaszcza podgatunek mężczyzn jest drażliwy o pustym żołądku – zaczął się pospiesznie ubierać i wtedy – znalazł różdżki, wetknięte w kieszeń jego marynarki.
- Musiałeś je tam schować gdy wracaliśmy do domu – wyjaśniła rozbawiona Lily, widząc złość na twarzy męża – Wracaj szybko…
James Potter nie zdążył jednak dotknąć klamki, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Zaskoczeni państwo Potter otworzyli drzwi i jakim było ich zdziwienie, kiedy zobaczyli całą świtę przyjaciół skiszoną na klatce schodowej – bądź co bądź, była ich jednak znaczna liczba, prawda?
- Nie będziemy przeszkadzać – powiedział Syriusz, szczerząc zęby – Pomyśleliśmy jednak, że możecie być trochę głodni, a dziewczyny wspominały, że dużo wam nie zostało.
Wyciągnął przed siebie dwa ogromne pudła z pizzą – która od pewnego czasu stała się prawdziwym przysmakiem – i pokaźną butelkę wina.
- Życie nam ratujecie! – powiedział od razu James, a Lily zachichotała za jego bokiem. Była niemalże pewna, że tylko resztki dobrego wychowania powstrzymują jej męża od rzucenia się na jedzenie – A musieliście przyjść do tego wszyscy?
- Nie tylko o to chodzi – oznajmił Remus, a Syriusz cofnął się przepuszczając Eddiego na przód – Mamy coś dla was.
Eddie wyciągnął zza pazuchy szaty mały pakunek.
- To taka pamiątka – Podjęła Lexie, kiedy Eddie wskazał na nią gestem, zachęcając do dalszego mówienia – Eddie stracił głos… - dodał widząc zaskoczonego spojrzenia Lily i Jamesa – Kretyn uparł się, że będzie śpiewał każdy kawałek, jaki wczoraj puścili…
Eddie machnął ręką i wypiął dumne pierś.
- I co z tego, że wygrałeś zakład!? – zirytowała się Lexie – Jak nawet nie możesz mówić! Nie lubię ciszy, gdybym ją lubiła, to bym się z tobą…
- Nie mają całego dnia – wyszeptał nerwowo Remus, widząc spojrzenie jakie James posyłał w kierunku pizzy – Streszczaj się…
- Może wejdźcie – zaproponowała Lily, wychodząc przed Jamesa – Nie ma sensu, żebyście tu stali.
- Chodzi o to – powiedziała szybko Lexie, kiedy już wszyscy wtoczyli się do środka i przeszli do salonu; a było ich… (autorka próbuje policzyć, plącze się, zaczyna od nowa, plącze się, wzdycha z irytacją) …wszyscy byli, za wyjątkiem Lauren – że mamy dla was coś, na pamiątkę tego dnia… Eddie wygłosiłby pewnie ładny, długi, ckliwy monolog, ale ten kretyn i jego kretyński przyjaciel oczywiście musieli…
Rozległy się dwa oburzone charknięcia, więc Lexie zamilkła i wcisnęła Lily paczuszkę.
- W każdym razie macie.
Spojrzeli na siebie, nie bardzo wiedząc, czy chcą na pewno to otwierać. Widząc wahanie na twarzy przyjaciół, Eddie gestem ich zachęcił, uśmiechając się szeroko.
Lily pociągnęła za sznureczek i paczuszka otworzyła się. Było to niewielkie pudełeczko, wykonane z drewna, w środku zaś, na wyłożonej welurem gąbce leżała nie duża fiolka, wypełniona tęczowym płynem. James przyjrzał się temu z uwagą.
- Co to jest? – zapytał, zapominając o pizzy, którą do spółki z Peterem i Syriuszem, zjedli już prawie całą.
Eddie otworzył odruchowo usta, ale wydobył się z niego tylko przeraźliwy skrzek, więc je zamknął, poczym dał kuksańca w bok Lexie, która zirytowana westchnęła.
- Wspomnienia – powiedziała krótko – nas wszystkich i paru innych osób z okazji waszego ślubu.
Lily rozpromieniła się i szybko zmarszczyła brwi.
- Jak mamy je obejrzeć? – zapytała lekko ogłupiała i wtedy usta otworzył Chris, zamknął je jednak równie szybko co Eddie. Charlie, która zaszyła się z tyłu na wypadek gdyby Lily miała zamiar z nią porozmawiać, uniosła kpiąco brwi.
Odpowiedzi udzielił jej Remus.
- Są na to zaklęcia – powiedział łagodnie – Instrukcja jest w środku. Zostawimy was już…
- Nie, czekajcie – zatrzymała ich szybko Lily – Zobaczcie z nami, co? Tylko najpierw musimy tu uprzątnąć, bo nie ma nawet jak dobrze usiąść – dodała, ogarniając ręką cały pokój, w którym walały się resztki garderoby i pozostałości po wieczorku panieńskim – to potrwa chwilkę.
- Zajmę się tym – powiedział od razu James, który już zaspokoił pierwszy głód i teraz był zdolny do myślenia – A ty zjedz, bo jesteś pewnie głodna – dodał do Lily. April i Maddie wymieniły ukradkowe spojrzenia a potem natychmiast podjęły.
- Pomóż mu, dobrze? – rzuciła szybko Maddie w kierunku Remusa, który podniósł się, nim dziewczyna skończyła zdanie – A my zrobimy herbaty. Lily, ty jedz – kontynuowała – tylko chodź, pokażesz nam co i jak, dobrze?
I odciągnęły zaskoczoną Lily w stronę indeksu kuchennego, porywając pudełko z pizzą.
- Zaczynam się niepokoić – powiedziała rozbawiona, kiedy posadziły ją na krześle, tyłem do reszty i wcisnęły kawałek pizzy w dłoń – O co chodzi?
Maddie w pośpiechu zaczęła przeglądać szafki i wyjmować z nich kubki i herbaty.
- Wcześnie wczoraj uciekliście – podjęła April – Myśleliśmy, że was porwano.
- Byliśmy zmęczeni – powiedziała wymijająco Lily – Coś nas ominęło? Kto złapał bukiet?
- Peter – zaśmiała się Maddie, a Lily zachichotała cicho, pochłaniając łapczywie kawałek pizzy. Czuła się, jakby nie jadła nic od wielu dni. Tymczasem Stewardówny wymieniły kolejne spojrzenia, a Lily utwierdziła się w przekonaniu, że chcą coś powiedzieć.
- Jak się bawiłyście wczoraj? – zapytała grzecznie, obserwując je z uwagą. Odwróciła nieznacznie głowę, patrząc na resztę gości, którzy kończyli już sprzątać. Jej uwagę na chwilę zwróciło nienaturalne zachowanie Charlie względem Syriusza. Kiedy mijali się, ona z workiem pełnym śmieci a on krzesłem, Timble prychnęła ostentacyjnie, unosząc dumnie głowę, natomiast spojrzenie Syriusza, mogłoby zabijać – A im co? – spytała, a April wyrwał się krótki chichot. Zaraz potem zmieszała się pod wpływem spojrzenia, jakie posłała jej kuzynka i opuściła głowę nisko, próbując ukryć rozbawienie. Maddie drgnęły lekko wargi, próbowała jednak za wszelką cenę zachować powagę.
- No cóż, nie rozmawiają ze sobą – powiedziała powoli, a Maddie znów roześmiała się krótko – Wydarzył się wczoraj pewien… incydent.
Lily jęknęła przeciągle, modląc się w duchu, żeby nie stało się to, co myślała, że się stało. Znów odwróciła głowę i tym razem to Chris prychnął na Syriusza i gdyby ten miał spojrzenie bazyliszka, leżałby już pewnie trupem.
- O nie – jęknęła ponownie – Powiedzcie, że Lauren nie brała w tym w udziału…
- Zainicjowała to, w pewnym sensie – wydusiła z siebie po chwili niezręcznego milczenia Maddie,
- O nie – westchnęła ciężko Lily – bardzo źle było?
- No tak… Tak trochę – powiedziała powoli Maddie, dokładnie ważąc słowa.
- To była katastrofa – odezwała się Lexie, która nie widząc kiedy podeszła do nich – Myślałam, że poleje się krew, na szczęście skończyło się tylko na winie. Powiedziałam tym idiotom – wskazała brodą na Huncwotów, Eddiego i Chrisa, którzy znikali za drzwiami prowadzącymi do holu wejściowego – że przyda się więcej żarcia. Na chwilę mamy spokój.
- Nie było aż tak źle – uspokoiła Lily April – To była bardzo krótka awantura i…
- Przeklęty kretyn – warknęła Charlie, która do nich doszła – Cholerny, bezmyślny idiota! Zamiast skulić ogon, pyskować mu się zachciało…
- No wiesz, Lauren pierwsza rzuciła się do was, mogło go to troszkę wytrącić z równowagi – powiedziała cicho April, a Charlie potrząsnęła szybko głową.
- Kretyn powinien…
- Dobra, moment – przerwała im szybko Lily – po kolei, co się stało…
Opowiedziały jej krótko o przebiegu weselu, do felernego incydentu, przekrzykując się co jakiś czas. Lily od natłoku informacji i myśli, rozbolała głowa. Zacisnęła powieki, złapała kilka głębokich oddechów i odezwała się, chcąc usystematyzować przebieg całych wydarzeń.
- Czyli Lauren się zdenerwowała i…
- Nie, ona wpadła w szał – poprawiła ją obojętnie Lexie - To nie były nerwy.
- Dobrze, więc wpadła w szał i zaczęła… - kontynuowała coraz bardziej przerażonym głosem Lily,  czując jak ogarnia ją rozpacz. To wszystko nie mogło prowadzić do niczego dobrego -…stwarzać nerwową atmosferę. I wtedy Syriusz…
- Ten kompletny kretyn, zamiast ją odciągnąć i wykorzystać ogólny moment wzburzenia na swoją korzyść, dał popis własnego idiotyzmu i ugodzonej dumy, rozpętując piekło – zakończyła zezłoszczona Charlie – Myślałam, że ma trochę rozumu!
- Pomysł był niezły – powiedziała krótko Lexie – Ale można go było w niego wtajemniczyć…
- Słuszna uwaga – dodała z powątpiewaniem Maddie – Na pewno wyszło by lepiej.
- Czyli cały, trzy miesięczny wysiłek, żeby ją zmiękczyć, poszedł na marne? – zapytał zrezygnowana Lily, a pozostała czwórka niechętnie jej przytaknęła – W ogóle, skąd ty go wzięłaś, co? I co ci odbiło, żeby robić takie podchody!?
- Znamy się od dziecka – wyjaśniła krótko Charlie – I to nie były podchody. To była przemyślana, spontaniczna akcja, mająca na celu zakończenia tej komedii. Gdyby ten idiota przez chwilę pomyślał… Co go w ogóle obchodzi, z kim przyszłam?
- Boże, to wszystko jest chore… - jęknęła cicho Lily – Ona się teraz znowu zatnie…
- Idiota – powiedziały zgodnie Charlie i Lexie.
- O to wam chodziło? – zwróciła się Lily do April i Maddie, a one ponownie wymieniły spojrzenia – To o co?
- Tak – podjęła powoli April, zerkając niepewnie w stronę Charlie, jakby jej obecność nie do końca jej odpowiadała. Wyglądała, jakby chciała coś dodać, ale nie zdążyła bo o to męska część towarzystwa wróciła cała męska część grona. Temat więc został ucięty i chwilę potem wszyscy siedzieli już przy zgaszonym świetle, oglądając podarek z okazji ślubu*.

- To było niesamowite – powiedziała Lily, kiedy godzinę później zostali sami. James przytaknął głową i zapakował fiolkę z powrotem do opakowania – Pochwalili ci się akcją, jaka wczoraj miała miejsce, po naszym wyjściu?
- Tak, Remus wspomniał – skrzywił się Potter – Oni sobie komplikują życie.
- Oboje są durni – zdenerwowała się Lily i opadła na fotel, marszcząc brwi. Nie mogła przyznać się do tego Jamesowi, ale to nie sama kłótnia niepokoiła ją, ale to, jak wpłynęła ona na przyjaciółkę. Lily nie mogła się pozbyć myśli, że stało się coś złego, coś o wiele gorszego od pogorszonych relacji między przyjaciółmi. James od razu zauważył zasępienie żony i westchnął, siadając obok.
- Pojedziesz do niej – odgadnął, przytulając ją do siebie i obejmując ramieniem – Zgadłem?
- Nawet nie wiem gdzie może być – przyznała zakłopotana, bawiąc się obrączką, lśniącą na jej palcu – Mam złe przeczucia…
- Może u rodziców? – zaproponował naiwnie, a Lily potrząsnęła głową – Nie rozumiem, dlaczego się martwisz?
- Bo to Lauren, mogła zrobić coś głupiego – westchnęła Lily, a James, chociaż bardzo próbował tego nie zrobić, roześmiał się. Lily przewróciła oczami, ale kąciki ust drgnęły jej lekko.
- Na pewno jest w domu – zapewnił ją łagodnie James – Cała i zdrowa, nie zrobiłaby nic głupiego.
- Tak, pewnie masz rację – wszeptała Lily i obróciła się tak, że znajdowała się twarzą tuż przy jego twarzy. Zarzuciła ręce na jego szyi i pocałowała go namiętnie. James jakby na to czekał, objął dłońmi jej biodra i przycisnął do siebie. Przez chwili tak trwali, a potem Lily błyskawicznie się odsunęła – ale dla pewności, zafiukam do państwa King.
I nim James zdołał zareagować, już jej nie było.
- Dobrze ci radzę, Lauren – wyszeptał zezłoszczony w przestrzeń – Lepiej, żeby naprawdę było z tobą bardzo źle…
Mijały chwile, a Lily nie było i nie było. James nie miał odwagi, żeby jej przerwać. Nauczony doświadczeniem, postanowił nie pytać, nie wtrącać się i nie interweniować, bo przynosiło tylko kłopoty. Skoro Lily nie chciała nic mu powiedzieć, nie mógł zrobić nic, jak tylko wspierać ją w działaniach i wierzyć, że wie co robi.
- W domu jej nie ma – powiedziała cicho Lily, wchodząc do salonu – Ale wiem gdzie jest i jest w dobrych rękach – dodała łagodnie, siadając obok – Wpadnę do niej jakoś na dniach. Dziś jest zbyt późno.
- Myślisz, że teraz długo to potrwa? – zapytał James, patrząc z uwagą na żonę. Lily wzruszyła ramionami.
- Miękła… Byłam pewna, że skoro przyjechała na ślub, to z nim w końcu porozmawia i… W sumie się nie myliłam – zakończyła kwaśno – To wszystko pokręcone i… Wszyscy są siebie warci.
- Nie można się nie zgodzić – zaśmiał się James – Przecież to jakaś paranoja.

Usta się jej nie zamykały. Gadała jak nakręcona, gestykulując żywo rękami, a jej oczy świeciły złowrogim błyskiem. Chris raz po raz robił uniki przed dłońmi, ale Charlie wcale nie zwracała na to uwagi.
Czując narastającą irytację, miał ochotę jej przerwać, ilekroć jednak otworzył usta, nic nie wydobywało się z jego gardła. Stracił głos na dobre.
Zatrzymał się gwałtownie i złapał ją za przedramię. Odwróciła się do niego, patrząc zaskoczona na rękę, którą ją trzymał. Otworzył usta, ale nie wiele był zdolny powiedzieć, więc po prostu przycisnął palec do jej ust, a potem machnął szaleńczo rękami. Charlie naburmuszyła się.
- Każesz mi się zamknąć!? – zapytała surowo, a Chris pokiwał żywo głową i a potem wykonał małą pantomimę przedstawiającą ją, gestykulującą żywo i walącą go w głowę i potrząsną głową, żeby tego też nie robiła – Chyba sobie żartujesz, jeśli myślisz, że…
Zamilkła, gdy znów przyłożył stanowczo palec do jej ust. Gestem dał jej do zrozumienia, że boli go głowa jej paplanina wcale mu nie pomaga. Charlie nie zrozumiała o co mu chodzi i zaczęła mówić, jakby ktoś nakręcił ją tak, jak nakręca się pozytywki. Mówiła i mówiła i nic do niej nie docierało tymczasem on, powoli miał dość. Kiedy skręcili w uliczkę, stracił cierpliwość. Najpierw po prostu ją złapał i zacisnął dłońmi jej usta. Nie pomogło, nadal mamrotała gniewnie. Złapał za brzeg jej szalika i brutalnie wepchnął jej go do ust, ale to tylko bardziej ją rozjuszyło. Wyszarpała materiał puściła pod jego adresem serię obelg.
Gniewnie przyciągnął ją więc do siebie i niewiele myśląc pocałował. Poskutkowało.
Zbyt zszokowana, żeby coś zrobić, stała nieruchomo z szeroko otwartymi oczami. A potem, być może w odruchu, odwzajemniła pocałunek.
Stali tak przez moment, oddając się chwili, a potem Chris odsunął się, przejechał dłonią po ustach, pokazując że ma siedzieć cicho i pociągnął, zastanawiając się, dlaczego właściwie ma ochotę na więcej. Oszołomiona Charlie pobiegła za nim i do końca drogi nic nie powiedziała.

Lily i James szli wzdłuż ulicy Pokątnej, kierując się w stronę banku Gringotta. Jako młode małżeństwo, postanowili założyć sobie własną skrytkę, w której mogli by trzymać wspólne oszczędności.
- Pojadę jutro do Lauren – powiedziała Lily, oglądając z zaciekawieniem mijane wystawy sklepowe. Jej wzrok padł na sklep z wyposażeniem dla niemowląt i omal się nie przewróciła, kiedy zatrzymała się i została pociągnięta przez Jamesa.
- Lily? – zapytał James, patrząc na nią z rozbawieniem – Chcesz mi coś powiedzieć?
- Co? – oderwała wzrok od kompletu śpioszków i spojrzała na Jamesa – Ah, to… Koleżanka… Z roku, jest w ciąży – skłamała szybko, myśląc gorączkowo – Niedługo urodzi i wypadałoby coś kupić… Przyjdę innego dnia – dodała po chwili, odwracając się – Chodźmy.
- Czekaj, jak już tu jesteśmy – zatrzymał ją, wzruszając ramionami – Po co masz przychodzić znów?
- To może poczekać – powiedziała wymijająco – Chodźmy…
- Daj spokój – zaśmiał się James, ciągnąc ją za rękę – Nabierzemy wprawy – posłał jej figlarny uśmiech i wprowadził zaskoczoną Lily do środka sklepu. Dostała oczopląsu. Patrzyła we wszystkie kierunki, nie wiedząc co powinna obejrzeć w pierw. James stał przy drzwiach patrząc na nią z rozbawieniem.
W końcu podeszła do półki, na której leżały ubranka i zaczęła je z uwagą przeglądać.
- Co myślisz o tym? – zapytała Jamesa, kiedy do niej podszedł i zajrzał jej przez ramię – Piękne, prawda?
- Jesteś pewna, że ubranko to dobry wybór? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Lily pokiwała żarliwie głową – Nie lepiej znaleźć coś bardziej praktycznego?
- Ubranka są praktyczne – powiedziała łagodnie Lily – Niemowlęta momentalnie z nich wyrastają…
- Tak, ale ona na pewno ma ich już za dużo…
- Ubranek nie jest za dużo – wyjaśniła – Bardzo szybko się kończą… Po za tym, co innego można by kupić? Nie wiemy, co jest potrzebne…
- Nie wiesz, jaki rozmiar kupić. A jeśli dziecko będzie większe, albo wybierzesz niebieskie, a urodzi się dziewczynka?
- Kupię większe w neutralnym kolorze – stwierdziła Lily – Np. białe.
- To bez sensu – stwierdził James.
- Ale ty jesteś praktycznie zamknięty – zdenerwowała się Lily – Nie masz pojęcia o potrzebach niemowląt i tego, jak wielkie jest zapotrzebowanie kiedy…
- A ty masz?
- Większe  niż ty – stwierdziła z przekąsem.
- Może w czymś pomóc? – zapytała grzecznie młodziutka czarownica, która najwyraźniej wyczuła wiszącą w powietrzu awanturę.
- Nie – powiedzieli ze złością równocześnie i zwrócili się do siebie.
- Nie rozumiem, co masz naprzeciw ubrankom… Na pewno jej się przydadzą…
- Wy myślicie tylko o ubraniach – zdenerwował się James – Przy dziecku przydają się też inne rzeczy…
- Kiedy rozwiązanie? – zapytała szybko ekspedientka, wcinając się między kłócącą parą.
- Koniec czerwca – powiedziała chłodno Lily – Nie rozumiem, co masz przeciwko śpioszkom….
Kobieta zdecydowała, że jednak parze nie jest w stanie pomóc i oddaliła się zrezygnowana. Lily i James dyskutowali nad przydatnością śpioszków jeszcze przez dobrą godzinę, nawet kiedy wyszli ze sklepu – nie kupując w nim nic. Resztę dnia, spędzili za to śmiertelnie na siebie obrażeni.

Kiedy wieczorem Lily weszła do sypialni i powitała ją cisza, pomyślała, że to zdecydowanie najgłupsza kłótnia, jaką w życiu mieli. Usiadła na brzegu łóżka, spojrzała na Jamesa i zaczęła się bawić brzegami torby, którą przyniosła ze sobą. Chwilę wcześniej weszła do domu – wróciła do sklepu z dziecięcymi akcesoriami i zrobiła zakupy godne każdej młodej mamy.
- Zobacz – powiedziała, podsuwając mu pod nos zakupy – Kompromis.
Wyłożyła na łóżko kilka kolorowych kaftaników, czapeczek i śpioszków, a potem wyciągnęła zestaw niemowlęcej pościeli – białej w brązowe misie.
- Jesteś niemożliwa – oznajmił James, patrząc na uradowaną minę Lily – Wy wszystkie tak macie?
- Aha – zgodziła się, potakując żarliwie głową – Poczekaj, aż my będziemy mieli dziecko. To dopiero początek moich możliwości.
- W to nie wątpię – powiedział jej, biorąc do ręki parę malutkich skarpetek i oglądając je dokładnie – Na pewno jej się spodobają. Swoją drogą, która to koleżanka?
Lily zmieszała się. Zupełnie zapomniała, że James znał ludzi z którymi chodziła na zajęcia.
- Pat… Nie znasz jej – skłamała natychmiast – Chodzi z nami tylko na niektóre zajęcia.
Potter był w stu procentach pewien, że Lily kłamie i bardzo wyraźnie dał jej to zrozumienia. Lily wymamrotała coś niewyraźnie pod nosem i zaczęła zbierać ubranka do torby. Kiedy jednak James patrzył na nią nadal w ten sam, pełen podejrzeń sposób, poczuła się w potrzasku.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? – zapytała dla zyskania czasu, zerkając na niego ukradkiem. James wyszczerzył się w szerokim uśmiechu.
- Kłamiesz. Nie wiem dlaczego, ale kłamiesz – powiedział krótko, lustrując ją uważnie – Kogo kryjesz? Ale… Ty chyba nie… - jego oczy rozszerzyły się, jakby właśnie odnalazł brakujący element układanki.
- Nie! – zaprzeczyła natychmiast, podrywając się na równe nogi. Zrobiło jej się duszno, a twarz zmieniła kolor z białej na czerwoną – Nie jestem w ciąży!
Przez chwilę twarz Jamesa zmieniała się, jakby nie wiedział czy to go uspokoiło, czy może rozczarowało. Ponieważ trudno było mu się zdecydować, natomiast wrócił do drążenia tematu.
- Więc dla kogo to jest? – zapytał krótko. Przez głowę Lily przebiegły tysiące imion i nazwisk, żadna z tych osób w ciąży jednak nie było.
- To dla mnie – skapitulowała w końcu, pewna, że jeśli czegoś nie powie, James może sam domyśleć się prawdy –  Nie mogę się powstrzymać, te wszystkie ubranka są takie piękne, kiedyś na pewno nam się przydadzą a nie chciałam ci powiedzieć, bo bałam się że… Będziesz się śmiać – zakończyła kulawo, świadoma jak musi to brzmieć. Opuściła głowę, przeklinając w myślach Lauren. James przez chwilę patrzył się na nią ogłupiały, bowiem takiej odpowiedzi się nie spodziewał a potem, zgodnie z przypuszczeniami Lily, roześmiał się.
- Przepraszam – powiedział w końcu, próbując się uspokoić – Ulżyło mi, bo przez chwilę pomyślałam, że tak usilnie kryć mogłabyś tylko Lauren i… to było głupie, wiem, przepraszam, to nie mogłyby być dla niej, bo niby po co byłoby to potrzebne? Przecież nie jest w ciąży… Nie jest, prawda? – zapytał nagle, odzyskując powagę.
- Nie, no skąd – zaprzeczyła szybko Lily, czując, jak robi się jej gorąco – Skąd ci przyszedł w ogóle ten pomysł do głowy? Lauren, w ciąży! A to dobre… - zaśmiała się sztucznie – Oczywiście, że nie jest w ciąży. Mówiłam, że to dla mnie, mam silny instynkt macierzyński, już od dawna…
Jednak James jej nie słuchał. Jego myśli krążyły usilnie w około wszystkich wydarzeń ostatnich miesięcy a myśl, która jeszcze chwilę temu wydawała mu się absurdalnie śmieszna, nagle nabrała sensu. To całe dziwne zachowanie, usilne ukrywanie tego, gdzie Lauren jest i niedopuszczanie do niej kogokolwiek. To, z jaką gorliwością Lily odmawiała powiedzenia prawdy, tego jak bardzo ją broniła i…
Sytuacja z wesela powróciła do niego jak za dotknięciem różdżki. Lily wcale nie była pijana, był z nią chwilę potem i nie wyczuł od niej nawet odrobinki alkoholu. Wziął to za zwykłe niedopatrzenie jednak teraz…
James Potter aż takim idiotą nie był, by nie skojarzyć tylu faktów.
Spojrzał oszołomiony na Lily, która doskonale wiedziała, że James domyślił się prawdy. Jej spojrzenie tylko utwierdziło go w przekonaniu.
- Mam nadzieję – wycedził powoli ważąc słowa – że masz dobre wyjaśnienie całej tej sytuacji.

Dorcas westchnęła zmęczona, otwierając drzwi domu i wchodząc do środka. Zamknęła dokładnie wszystkie zamki i zaczęła kolejno zrzucać z siebie mokre ubrania.
Kiedy doszła do sypialni, była już tylko w bawełnianym podkoszulku na ramiączkach, który nosiła zamiast stanika i czarnych figach. Mokre, czarne włosy przylepiły się jej do czoła, kropelki wody skapywały po twarzy.
Zapaliła światło i tłumiąc ziewnięcie podeszła do szafy, w której trzymała ręczniki. Pochyliła się, chcąc wziąć jeden kiedy usłyszała ciche charknięcie, dochodzące z rogu pokoju. A potem uderzył ją smród dymu papierosowego.
Serce zabiło jej jak oszalałe. Poderwała się na równe nogi wypuszczając ręcznik z dłoni.
Siever siedział na fotelu naprzeciw kominka, rozłożony nonszalancko. Jego szare oczy zlustrowały dokładnie jej ciało od czubka głowy, aż po końce palców. Zacmokał z uznaniem i zaciągnął papierosa.
- Zawsze lubiłem twój biust – powiedział krótko – ale zapomniałem już, że masz tak zgrabny tyłek.
Skwitowała to milczeniem. Pochyliła się, żeby podnieść ręcznik i nic nie mówiąc, zaczęła wycierać w niego włosy.
- To, że znoszę twoją obecność nie oznacza, że będę tolerowała ten smród – wycedziła w końcu, nie mogąc dłużej znieść zapachu drażniącego jej gardło.
- Gdzie moje maniery. Chcesz? – wysunął paczkę w jej stronę. Rzuciła mu pełne pogardy spojrzenie. Schował paczkę i zgasił papierosa.
Dorcas przywykła już do tego, że raz na jakiś czas stawał na jej drodze. Nauczyła się go ignorować wiedziała, że kiedy pomęczy ją wystarczająco zniknie i na jakiś czas będzie go mieć z głowy. Teraz starała sobie to powtarzać, chociaż fakt, że ogląda ją prawie nago wcale jej w tym nie pomaga.
- Zadziwiające – odezwał się do niej, obracając w ręku niezapalonego papierosa – że mugole stworzyli coś takiego, prawda? Można by ich podziwiać za to, że są tak pomysłowi…
Nadal milczała. Siever wydawał się podirytowany. Wstał i bardzo powoli do niej podszedł. Poczuła jego oddech na swoim karku.
- Nie ignoruj mnie – wycedził jej do ucha – nie lubię tego. Bardzo nie lubię.
Cisza. Nie wytrzymał, złapał ją z całej siły za ramię i odwrócił do siebie. Teraz stykali się nosami, stali twarzy przy twarzy i była wstanie dokładnie zobaczyć każdy pieg na jego policzku, policzyć każdą srebrną brew, dokładnie widziała ciemne plamki zdobiące szare tęczówki.
Oddychała głęboko, za wszelką cenę starając się nie pokazać, jak bardzo wywiera to niej wrażenie. Próbowała zapanować nad nierównym oddechem, ściskiem w żołądku i rosnącym pożądaniem, które hamowała tak długo, a którego teraz nie mogła utrzymać na wodzy. Wstręt, pogarda, strach i wszystkie negatywne uczucia jakie odczuwała w stosunku do tego mężczyzny, nagle przegrały ze zwykłą, ludzką słabością.
Teraz tak naprawdę poczuła, że nigdy się od niego nie uwolniła i być może nigdy tego nie zrobi. Była pewna, że doskonale sobie z tego zdawał sprawę.

Miał ją garści. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz