Rozdział 65

Zatrzymał się, oddychając głęboko. Zimne powietrze uderzyło go prosto w twarz. Mimo tego, że była połowa marca, nadal leżał śnieg.
James Potter przeklął ze złością. Że też akurat teraz musiał stracić nad sobą panowanie. Jak bardzo by się jednak starać nie mógł obojętnie patrzeć na to, jak bardzo Lily zabolało to, co zrobiła Lauren.
Lubił ją i dotąd starał się nie patrzeć na to co robi, pamiętając, że dla Lily jest ona bardzo ważna. Tym razem jednak jego cierpliwość się skończyła.
- Cholera!
Jak bardzo byłby przeciwny zachowaniu Lauren, nie powinien był wszczynać tej awantury. I to na dwa dni przed ślubem! Nie było winą Lily, że King podejmowała takie a nie inne decyzje. Odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę domu.

Lily leżała skulona na łóżku, z nogami podciągniętymi pod samą brodę. Trzęsła się delikatnie. Kiedy podszedł do niej i usiadł na brzegu łóżka, drgnęła i poderwała nogi.
- Przepraszam – wyszeptała, ocierając szybko oczy. James przyciągnął ją do siebie.
- To ja przepraszam – powiedział łagodnie, kiedy się w niego wtuliła – Nie powinienem na ciebie krzyczeć, to nie twoja wina. To chyba te nerwy, poniosło mnie… Skoro uważasz, że Lauren ma powód, żeby nie przyjechać, wierzę ci.
- Lily – podjął łagodnie po chwili – Jeśli to dla ciebie takie ważne, żeby Lauren była możemy poczekać…
- Nie! – zaprotestowała natychmiast – Chcę za ciebie wyjść… Lauren… To może potrwać.
- Powiesz mi, o co tutaj chodzi? – spytał łagodnie, patrząc na nią z uwagą – Martwię się…
- Nie mogę… W tej jednej sprawie musisz mi zaufać – wyszeptała – Wiem, co robię…
Potter pokiwał głową i nic więcej nie powiedział. Lily ponownie wtuliła się w niego.
- Przykro mi, że jej nie będzie – wyszeptała nagle, wtulając się w pierś ukochanego – Zawsze myślałam, że będzie na moim ślubie. Ale ja rozumiem, dlaczego jej nie będzie i muszę się z tym pogodzić… Nie utrudniaj mi tego, dobrze?

Lily spojrzała na zegarek i zmarszczył brwi.
- James, nie powinieneś wychodzić na wieczór kawalerski? Zdaje się, że chłopaki mieli cię zabrać?
- Nie jestem pewny, czy to dobry pomysł… Zostaniesz sama w domu.
- Nie wygłupiaj się – prychnęła – To twój ostatni wieczór wolności! Ja sobie poradzę, zresztą, zaprosiłam Lexie i Maddie, no i April wróciła na przerwę świąteczną.  
- Wszystko sobie zaplanowałaś?
– Aha – uśmiechnęła się szeroko– A teraz zabieraj swoje rzeczy i spadaj. Ach, kochanie – zawołała za nim – tylko żadnych kobiet!
- Wiedziałem, że sobie przypomnisz – roześmiał się, podchodząc do niej i obejmując ją w pasie – Czy satysfakcjonującą cię odpowiedzią będzie, że jesteś jedyną kobietą w moim życiu.
- Nawinie urocze – uśmiechnęła się, ale nie zdążyła nic powiedzieć bo oto drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wsypały się kobiety, z Lexie na czele.
- A co ty tu jeszcze robisz! Wypad mi stąd! – zwołała do Jamesa i brutalnie odciągnęła go od Lily – Wynocha, ale już! Ona jest nasza!
- Do jutra...! – zawołała rozbawiona Lily, kiedy Maddie z hukiem zamknęła Jamesowi drzwi przed nosem a April złapała ją za rękę i wciągnęła do salonu.
- Kieliszki – zarządziła natychmiast Lexie – Mamy wino! Bardzo dużo wina! – Rozejrzała się dookoła, licząc pospiesznie i zmarszczyła brwi – Zaraz, a gdzie twój rudy klony?  
- Nie będzie – powiedziała cicho Lily, cała trójka spojrzała na nią zaskoczona.
- Nie przyjedzie? Na mózg padła!? – zdziwiła się natychmiast Lexie, a Maddie i April spojrzały na Lily niedowierzając własnym uszom.
- Nie da rady – powiedziała obojętnie Lily – Nie mówmy o tym… Co wymyśliłyście?
- No więc… Mamy wino – oznajmiła Lexie – Oraz wino i jeszcze…
- Więcej wina! – zaśmiała się April – I będziemy pić to całe wino, upiększając się przy tym…
- Nie, żeby nam to było potrzebne – dodała szybko McAdams – Ale liczy się sama zasada!

Zarówno wieczór kawalerki jak i panieński, zaskoczył przyszłych państwa Potter i okazał być się bardzo udanym. Na moment oboje zapomnieli o stresie związanym z wydarzeniami jakie miały nadejść kolejnego dnia a rano – ku zdziwieniu wszystkich – nikt nie obudził się z kacem.
Rozpoczęła się prawdziwa walka z czasem i odliczanie godzin, do wielkiej chwili.

01.09.1975, Hogwart

Lily krzątała się po dormitorium, wypakowując ubrania z kufra. Związane niedbale włosy co rusz wpadały je w oczy. Evans stawała wtedy, zawijała je ze złością za ucho i wracała do przerwanej czynności, wykonując ja z coraz mniejsza precyzją.
Lauren obserwowała ją ze swojego łóżka, czując narastający niepokój o przyjaciółkę. Już podczas podróży, Evans wydała jej się zdenerwowana, teraz jednak dokładnie widziała jak jej dłonie drżą, a oczy powoli stają się coraz bardziej zaszklone.
Gdy upuściła na podłogę flakonik z perfumami, a po dormitorium rozniósł się słodki zapach, Evans opadła na ziemię, ukrywając twarz w rękach.
Lauren natychmiast zeskoczyła z łóżka.
- Lily, nie martw się, to tylko tania woda perfumowana – powiedziała cicho, obejmując ja ramieniem. Lily podniosła na nią zapuchnięte spojrzenie.
- Petunia nie chce mnie widzieć – wyjąkała a po jej zaczerwienionych policzkach pociekły łzy – moja siostra nie chce mnie znać!
- Ej nie przejmuj się – Lauren pogłaskała rudowłosą po policzku, uśmiechając się łagodnie – Przecież wiesz, że tak nie myśli.
- Nienawidzi mnie! – Krzyknęła piskliwie Evans, rozklejając się coraz bardziej – Powiedziała mi to prosto w twarz, rozumiesz!?
King rozumiała. Petunię Evans widziała w swoim życiu tylko kilka razy. Nie wywołała u niej sympatii – wręcz przeciwnie, od razu na wstępie, zaprezentowała się wręcz nieciekawie. Nawet nie próbowała kryć przed King, że gardzi osobami jej pokroju. Nawet Lily.
Rudowłosa zawsze mocno przeżywała to, jak traktowała ją siostra. Usilnie jednak, z nadzwyczajnym uporem, podejmowała kolejne próby pogodzenia się z siostrą. Gdy Petunia raz po raz ją odpychała, Lily przez kilka dni nie odzywała się do niej, by potem spróbować znów. Do skutku.
Jednak tak przybitej i przygnębionej, King nie widziała jej jeszcze nigdy.
- Na pewno tak  nie jest – powiedziała bez przekonania Lauren – To Twoja siostra, na pewno bardzo Cię kocha.
Lily zaprzeczyła ruchem głowy, a kolejne łzy spłynęły po jej policzku.
- Nie słyszałaś jej. Była pewna swoich słów. Ale przecież… - urwała, ocierając wierzchem dłoni mokry policzek – ja nie robię nic złego! Staram się...
- Wiem, kochanie – wyszeptała King, obejmując ją mocno. Lily zamilkła, a Lauren była pewna, że gdy na nią spojrzy, jej policzki znów będą mokre – Zobaczysz, że wszystko się między wami ułoży. Będziecie matkami chrzestnymi dla swoich dzieci, swoimi świadkami na ślubie i…
- Nie wyjdę za mąż – wychlipała Lily a Lauren zdała sobie sprawę, że zeszły z cienkiego lodu. Uśmiechnęła się.
- Wyjdziesz – powiedziała stanowczo – zakochasz się bez pamięci w Jamsie Potterze, zamieszkacie w środku miasta i będziecie mieć gromadkę rozczochranych dzieci. A z Petunią będziecie je razem niańczyć.
- Nie wiem, co jest mniej prawdopodobne – powiedziała Lily, krztusząc się łzami. Na jej policzki wstąpił jednak cień uśmiechu.
- Wszystko jest możliwe! – Stwierdziła stanowczo Lauren – Nie płacz już, proszę.
- To moja siostra…
- To wredna zołza – Skwitowała King – Nie jest warta Twoich starań i łez. Wiem, że to trudne, ale odpuść sobie.
Zapadła krótka chwila.
- Dziękuję – głos Evans był tak cichy, że Lauren ledwo go dosłyszała. Lily wytarła twarz i poczuła wstyd, na myśl o swoim nagłym wybuchu – masz rację.
- Pewnie, że mam.
- Chciałabym mieć taką siostrę jak Ty, wiesz? – dodała po chwili. King poczuła, jak robi jej cieplej w okolicy serca. Takie słowa, z ust Lily Evans, były prawdziwym komplementem. Uśmiechnęła się szeroko – Jeśli będę mieć kiedyś córkę, nazwę ją Lauren.
- Lily, przecież Ty nie wyjdziesz za mąż! – Przypomniała rozbawiona King.
- Ale jeśli będę miała córkę, to ją tak nazwę, dobrze?
- Pod warunkiem, że ja będę mieć małą Lily.
Pokiwała głową. Wymieniły oficjalny uścisk dłoni, i roześmiały się do rozpuku. Po łzach Lily, został tylko ślad w ich pamięci.

- Mamo, poradzę sobie – jęknęła cicho Lily – Idź zobacz jak radzi sobie James i ile jest osób, dobrze? Chcę zostać sama…
Kobieta popatrzyła z uwagą na córkę, ale kiwnęła głową i wyszła, obracając się za nią. Lily opadła na krzesło przy toaletce, zamyśliła się przez chwilę i sięgnęła po szczotkę, jednak nim zdążyła cokolwiek zrobić, do pokoju znów ktoś wszedł.
- Mówiłam, że sama dam sobie radę – powiedziała zirytowana, rozplatając wałki.
- Ale z ciebie samosia – usłyszała rozbawiony, kobiecy głos – nawet mojej pomocy nie chcesz…?
Odwróciła się na krześle, nie wierząc własnym uszom. Lauren zamknęła za sobą drzwi, uśmiechając się promiennie.
- Lauren! – pisnęła Lily, zrywając się na równe nogi i rzuciła na przyjaciółkę – Myślałam, że nie przyjedziesz!
- Żartujesz! Miałabym to przegapić, nigdy! – zaśmiała się King, odrzucając włosy na kark – Przepraszam za to zamieszanie, w ostatniej chwili udało mi się wyrwać…
- Pokaż się – nakazała szybko Lily i zmierzyła Lauren uważnym spojrzeniem. Promieniała – A gdzie brzuszek!? Pisałaś, że masz!
- Bo mam – oburzyła się Lauren i dla potwierdzenia swoich słów, przygładziła zwiewną, jedwabną sukienkę, prezentując krągłość – jakbym nie pokazała, to byś nie zgadała, prawda? – zapytała zadowolona z siebie, puszczając materiał.
Lily nie mogła się nie zgodzić. Odcięta pod biustem, złożona z wielu warstw sukienka, prawie całkowicie maskowała brzuch.
- Wyglądasz prześlicznie – powiedziała i ponowie rzuciła się, by uściskać Lauren – Ale zrobiłaś mi niespodziankę…
- Jeśli zaraz nie zaczniesz się szykować, zrobisz niespodziankę Jamesowi, gdy spóźnisz się na własny ślub – zauważyła rozsądnie Lauren, a Lily pokiwała głową.
- Zostaniesz na ślubie?
- Żadna siła mnie nie powstrzyma – uśmiechnęła się, siadając na fotelu i obserwując, jak Lily zajmuje się rozpuszczaniem loków – Muszę to zobaczyć, choćby nie wiem co!
- A Syriusz? – zapytała ostrożnie Lily, obserwując w odbiciu lustra reakcję przyjaciółki. Na ułamek sekundy twarz jej stężała, ale zaraz potem uśmiechnęła się, wzruszając ramionami.
- Przyczaję się z boku – powiedziała obojętnie. Lily odwróciła się w jej stronę.
- To już trochę trwa… Nie zamierzasz mu powiedzieć? – spytała łagodnie, biorąc do ręki szczotkę. Lauren potrząsnęła głową.
- Jeszcze nie. Jeszcze nie jestem gotowa do tej rozmowy ja… ja nie chcę.
- A jak się w ogóle czujesz? – zapytała Lily, rozczesując włosy. King wzruszyła ramionami.
- Różnie… Nie mówmy o mnie, mówmy lepiej o tobie… Bardzo się denerwujesz?
- Zaraz zemdleję.
- Proszę, nie rób mi tego… Będę musiała zawołać pomoc a to narazi mnie na okropny stres… - zagroziła. Lily rzuciła w nią wałkiem.
- Staram się po prostu o tym nie myśleć – powiedziała po chwili – Co będzie, to będzie… A naprawdę tego chcę i to okropnie…
- Wierzę… Wiesz co? Muszę do toalety – przerwała rozmowę. Lily zaśmiała się i wskazała głową na boczne drzwiczki.

Drzwi łazienki otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
- W porządku? – zapytała Lauren, ostrożnie wchodząc do środka - Powinnyśmy się pospieszyć.
- Wyglądam fatalnie – jęknęła Lily, wyszarpując wsuwkę z włosów. King podbiegła do niej, chwytając mocno za przegub.
- Wyglądasz wspaniale – oświadczyła stanowczo, naprawiając szkodę jaką wyrządziła na swojej głowie Lily – idealnie.
Evans nic nie powiedziała, przyglądając się swojemu blademu odbiciu.  Lauren uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco.
- Zazdroszczę wam – dodała po chwili lekkim tonem, zupełnie jakby mówiła o pogodzie – kochacie się tak bardzo i jesteście tak szczęśliwi. Też bym tak chciała.
- Boję się – wyszeptała nagle Lily, gdy King sięgnęła po jedwabną opaskę. Lauren pokiwała głową ze zrozumieniem.
- To normalne – powiedziała wesoło, wplatając wstążkę we włosy przyjaciółki – moja mama opowiadała mi, że gdy wychodziła za ojca, była tak zdenerwowana, że kilka razy popiskała sobie lakierem po oczach i przez cała uroczystość płakała jak dziecko. Na zdjęciach na twarz zasłoniętą welonem, bo makijaż jej się rozmazał i za każdym razem, gdy go poprawiała, zalewała się łzami.
Lily zachichotała nerwowo, gdy King odwróciła ją w swoją stronę i sięgnęła po kosmetyki.
- Są razem od trzydziestu lat, szczęśliwi jak mało kto – dodała na zakończenie – wy też będzie, zobaczysz.
- Kocham go – oznajmiła Lily, opuszczając wzrok, jakby zawstydzona swoim wyznaniem. Lauren pogłaskała ją po policzku.
- Oczywiście, że kochasz, głuptasku. Inaczej by Cię tu nie było, nie?
Nie odpowiedziała, w myślach przyznając jej rację.
- Zostało już tylko jedno – powiedziała Lauren, podchodząc do szafki i zdejmując z niej koronkowy welon – gotowa, by zostać Panią Potter? A wiesz – dodała po chwili, wpinając go we włosy Evans – ja wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam, że będziecie razem, będziecie mieć dzieci…
- Małą Lauren – przypomniała Evans, a King uśmiechnęła się szeroko, obserwując przyjaciółkę w lustrze. Lily podniosła się nagle i z całej siły uścisnęła ją.
- Dziękuję, że tu jesteś – wyszeptała, a głos zadrżał jej lekko – Chodźmy – dodała po chwili, a jej głos zabrzmiał teraz pewnie  – nie trzymajmy ich dłużej w niepewności.

- Masz tremę? – spytał nagle Syriusz, na co James posłał mu spojrzenie, które w zamierzeniu miało być ironiczne, w efekcie było jednak pełne niemego przerażania.
Potter zaczął niespokojnie chodzić po pokoju, z każdym krokiem robiąc się coraz bardziej bladym. Black obserwował go, wyginając nerwowo ręce. Wydawało mu się dziwne, że denerwuje się równie mocno, co przyjaciel.
- Masz tremę? – powtórzył po chwili, dużo ciszej niż wcześnie. Potter zatrzymał się, skrzywił nieznacznie i wykonał taki ruch głowy, jakby chciał zaprzeczyć i potwierdzić równocześnie. Potem znów zaczął chodzić.
Black wstał, podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu. James spojrzał na niego z wdzięcznością, na jego twarzy pojawił się pierwszy tego dnia cień uśmiechu.
Stali tak przez chwilę, wymieniając nieme uwagi, poczym James strzepnął niedbale dłoń przyjaciela za swojego ramienia, wbił ręce mocno w kieszenie i spojrzał przed siebie.
- Dobrze robimy? – zapytał niepewnie James, a na jego czole pojawiła się kropelka potu. Syriusz zaśmiał się nerwowo.
- Dobrze – zapewnił go, starając się za wszelką cenę wierzyć we własne słowa – Lepszej decyzji podjąć nie mogliście.
Przez chwilę milczeli, a potem niespodziewanie drzwi otworzyły się i do środka wszedł Remus. Spojrzał po przyjaciołach i westchnął.
- Jak wy wyglądacie – powiedział z politowaniem, podchodząc do nich – Schowaj koszulę, popraw włosy – pouczył Syriusza – zwiąż krawat…
- Mamo, czy ty nie przesadzasz? – mruknął Black, podchodząc do lustra – Nie panikuj, zrobiłby to…
- Panna młoda jest już gotowa – uświadomił ich rozbawiony Remus. Obaj rzucili się w panice, próbując ogarnąć wszystkie szczegóły.
- Obrączki? Łapo, gdzie są obrączki!? – krzyczał James, podczas gdy Syriusz przewalał pokój do góry nogami w poszukiwaniu pudełeczka z obrączkami, które moment wcześniej wsadził w popłochu do kieszeni szaty.
- Jak się wiąże ten krawat? – denerwował się chwilę potem, kiedy znaleźli już pudełeczko.
- Gdzie są moje spodnie? – panikował równocześnie Syriusz, a Remus patrzył na nich z nieukrywanym rozbawieniem. W końcu zlitował się nad przyjaciółmi i pomógł im się ogarnąć.
- Gotowy? – zapytał Athony, zaglądając do pokoju i patrząc z uwagą na syna – Chodźcie, czekają już.

- Wiesz, że to czyste szaleństwo? – upewnił się Chris, kiedy pędzili w kierunku kapliczki, gdzie miał odbywać się ślub Lily i Jamesa – Kompletne szaleństwo?
- Nie gadaj, bo się spóźniliśmy – uciszyła go szybko Charlie – Pamiętasz wszystko?
- Tak, pamiętam – pokiwał głową. Pchnęła drzwi i wemknęli się w ciszy. Ceremonia już trwała. Charlie szybko rozejrzała się, szukając wśród gości Lauren. Nie było to trudne, siedziała w jednym z ostatnich rzędów, z  samego boku tak, że spod ołtarza trudno było ją dostrzec.
- Tam – szepnęła do Chrisa. Wybrali miejsce tak, żeby mogła ich z powodzeniem dostrzec.
                                                               
Lily nigdy dotąd nie była tak zdenerwowana. Nogi drżały jej, kiedy Sam prowadził ją w kierunku ołtarza, gdzie stał nie mniej zdenerwowany James, wykręcając nerwowo ręce.
Dłonie drżały jej w solidnym uścisku dłoni ojca, gardło ścisnęło się boleśnie i przez krótki moment miała ochotę odwrócić się i uciec. Sytuacja była tak przytłaczająca, że nie była w stanie dłużej jej znieść, czując na sobie spojrzenia tych wszystkich ludzi.
A potem nagle poczuła delikatny dotyk dłoni Jamesa i wszystko zniknęło. Zupełnie, jakby ktoś nagle wyłączył dźwięki, zabrał gości i zostawił tylko jego.
Poczuła się bezpiecznie. Wszelki strach zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Uśmiechnęła się do niego, wypuściła powietrze i mocniej uścisnęła jego dłoń. Ciepło, tak przyjemne ciepło rozeszło się po całym jej ciele.
Nagle stała całkiem rozluźniona, z bijącym szaleńczo sercem, pewna swojego wyboru. Nie mogła wybrać lepiej.

Nie mógł oderwać od niej wzroku, gdy patrzył jak powoli kroczy w jego stronę, podpierając się o Sama. Był pewny, że gdyby ją teraz puścić, upadła by. Widział nerwy wymalowane na jej twarzy i sam czuł obezwładniający stres.
Wyglądała cudownie. Zawsze uważał, że to najpiękniejsza kobieta jaką zna, teraz jednak olśniewała samą siebie. Długie, kręcone kasztanowe włosy upięła tylko lekko pod delikatnym welonem, resztę zostawiając rozpuszczoną. Sukienka ciągnęła się za nią delikatnie – koronkowe rękawy wydawały się być odrobinę za długie jak na jej drobne ręce. Spód sukni, uszyty z błyszczącej białej satyny, wyszyty był koronką, taką sama jaka zdobiła rękawy i okrywała górę sukni.
Wciągną trzęsącą się rękę w jej stronę, a ona wsunęła drobną, ciepłą dłoń w jego, zaciskając ją delikatnie palcami. Wszystkie nerwy, cały stres uleciały z niego jak powietrze z przebitego balonika. Uspokoił się, poczuł pewnie i uśmiechnął nieznacznie do Lily, która powoli wypuściła powietrze.
Teraz był pewny jak nigdy swojego wyboru. Stał w odpowiednim miejscu, z odpowiednią kobietą i nikt ani nic n nie mogło tego zmienić.

Jak z odległej galaktyki dochodziło do niej do, co się działo w około. Nie była pewna, w jakim momencie ceremonii teraz są, nie widziała, gdzie kto jest. Stała, zaciskając dłoń kurczowo na dłoni Jamesa i pragnęła, żeby tak zostali.
A potem, nadeszła tak długo wyczekiwana przez nią chwila. Słyszała jak Syriusz szamocze się ze swoją szatą, szukając obrączek. Słyszała jak przez mgłę śmiechy gości, kiedy Black upuścił pudełeczko a złote krążki potoczyły się pod ławkami. Słyszała podniesione głosy, kiedy wszyscy ich szukali.
Nie odwróciła się, by popatrzeć czy zezłościć się na przyjaciela za nieuwagę. Trwała nieruchomo, ściskając dłoń ukochanego, który lada moment miał zostać jej mężem i nie dochodziło do niej nic.
Drżącym od emocji głosem wypowiadała słowa przysięgi małżeńskiej. Z każdym słowem napięcie i wzruszenie potęgowało się w niej do tego stopnia, że gdy kończyła, mówiła prawie szeptem.
Drżącymi dłońmi wsuwała obrączkę na palec Jamesa. I w końcu…
- Ogłaszam was mężem i żoną…
To wydawało się zbyt piękne, by mogło okazać się prawdziwym. Nagle wróciła do świata realnego -  była żoną Jamesa Pottera!
Rozległy się oklaski. Uśmiechnęła się promiennie do ukochanego, ściskając mocniej jej dłoń i pozwoliła się pocałować. Teraz rozpierało ją szczęście i duma, tak wielkie, że nie przypuszczała, że jest to w ogóle możliwe.
Nim się zorientowała, wyszli przed kapliczkę i ludzie rzucili się do nich z gratulacjami. Przepychali się między sobą, ściskając ich, życząc szczęścia i długiego życia we dwoje.

Lauren podniosła się, skrywając dyskretnie za filarem, kiedy Lily i James opuszczali kapliczkę w towarzystwie świadka i rodziny. Uśmiechnęła się mimo woli na widok rozpromienionej twarzy przyjaciółki, a potem jej uśmiech rozszerzył się, gdy zobaczyła wychodzącego na końcu Chrisa. Szybko spochmurniała, widząc kogo trzyma pod ramię. Zamrugała kilka razy, chcąc się upewnić, że dobrze widzi, podczas gdy para wyszła z kapliczki.
Czując ogarniającą ją wściekłość, wymaszerowała za nimi. Zupełnie zapomniawszy o Syriuszu, przepchnęła się w tłumie, stanęła z bokiem postanawiając, że nie wróci do domu, dopóki nie dowie się o co tu chodzi.
Gdyby wiedziała, że dokładnie taki jest plan Charlie…

- Patrz – szepnęła mu do ucha Charlie, dyskretnie zerkając za ramię. Jak dotąd nie zauważył ich nikt, prócz Lauren, która wściekła maszerowała z tłumem do restauracji, gdzie miało się odbyć skromne wesele – Udało się…
- Jesteśmy potworami – wyszeptał w odpowiedzi Chris, wychylając się dyskretnie do przodu – wiesz o tym?
- Ja mam to od urodzenia – powiedziała. Spojrzeli na siebie rozbawieni, z trudem panując chichot.
- O proszę kogo ja tu… widzę – Eddie urwał w pół słowa na widok Charlie u boku Chrisa – Nie wspominałeś, że z kimś przyjdziesz…
Lexie patrzyła na nich z zaciekawieniem. Nawet jej obojętność zaskoczył fakt, że są we dwoje.
- Bo to tajemnica – odpowiedziała za Chrisa Charlie – Szukaliśmy odpowiedniego momentu…
- Momentu? To znaczy, że…
Uśmiechnęli się szeroko. Eddiemu zabrakło słów. Spojrzał porozumiewawczo na Lexie, ale ona wyglądała na równie oszołomioną, co on.
Chris pochylił się nad Charlie.
- Potwór… - wszeptał jej do ucha. Charlie rozpromieniła się, a każdy kto patrzył na nich z daleka pomyślał, że właśnie usłyszała jakieś czułe słówko.
- Schlebiasz mi…

Lily rozglądała się po małej salce, w której usadzali się goście, kiedy nagle obok niej pojawiła się Lauren, ściskając w ręki kieliszek z sokiem pomarańczowym.
- Lauren! – zdziwiła się Lily, zerkając ukradkiem czy obok nie ma jej męża bądź któregoś z jej przyjaciół – Myślałam, że wróciłaś do domu…
- Zmieniłam zdanie – wycedziła Lauren, a Lily pomyślała, że jej przyjaciółka wygląda na bardzo rozzłoszczoną – Widziałaś TO?
Lily podążyła za wzrokiem Lauren.
- Chris – powiedziała obojętnie – Tak, wiem… Zaraz czy to jest… Ale to chyba… Matko, przecież to Charlie!
- Wiem! Co ona z nim robi?
- Nie wiem… James…
- Tak kochanie? – James pojawił się obok żony, muskając ją ustami w policzek – O co chodzi?
- Widziałeś? – spytała Lily, wskazując brodą miejsce, w które od pewnego czasu wpatrywały się z Lauren.
- Chris… Czy to Charlie? – spytał, marszcząc brwi.
- Tak – odpowiedziały chóralnie z Lauren. Potter rozejrzał się dookoła, zaskoczony.
- Lauren? Nie wiedziałem, że jesteś…
- Zmieniła zdanie – ucięła Lily – Dlaczego Chris jest z Charlie!?
- Skąd ja to mam wiedzieć… Zapytam, może Syriusz coś wie – dodał krótko, pocałował jeszcze raz żonę i pobiegł szukać przyjaciela. Do Lauren dotarło, co powiedział.
- O cholera, Syriusz! On też tu jest… - wyszeptała przerażona, rozglądając się dookoła jakby się obawiała, że Black pojawi się znikąd – Zapomniałam!
- W porządku – powiedziała szybko Lily – Widziałam ich na drugim końcu sali. Usiądź przy dalszym stoliku to cię nie zobaczy…
Lauren pokiwała głową i odeszła, nie mogąc oderwać wzroku od Charlie i Chrisa, którzy siedzieli przy stoliku z Lexie i Eddiem.

- Wiesz coś na temat Chrisa i Charlie? – zapytał bez ogródek James, siadając obok Syriusza.
- Nie, co z nimi? – spytał i łyknął z kieliszka. James wskazał brodą na miejsce, przy którym siedzieli. Black obrócił głowę i rozdziawił usta zszokowany.
- Czyli nie wiesz – westchnął – Ciekawe, co to jest, nie?

- Lily! Pst! Lily, tutaj!
Obróciła się szybko i uśmiechnęła na widok Lauren, która rozbawiona chowała się za zasłoną. Podeszła do niej.
- Co się dzieje? – spytała, upijając trochę szampana z kieliszka. Lauren rzuciła w jego kierunku tęsknym spojrzeniem i wyciągnęła rękę.
- Daj dłoń, szybko – powiedziała podniecona i przyciągnęła Lily do swojego brzucha – Czujesz?
Lily otworzyła usta ze udziwnia.
- To… dziecko? Rusza się! – zapiszczała z radością. Pokiwała żwawo głową.
- Tańczy jak szalony – zaśmiała się, zagryzając wargę – Teraz tu…
- On? Nie mówiłaś, że miałaś badania – oburzyła się Lily, uśmiechając się szeroko. Lauren potrząsnęła głową.
- Nie miałam… To intuicja…
- Co wy wyrabiacie?
Zamarły i powoli obróciły się w kierunku, skąd dochodził głos. James patrzył na nie kryjąc zdziwienia na twarzy. Dopiero teraz zdały sobie sprawę, jak dziwnie musi to wyglądać z boku.
Lauren, schowana na zasłoną, rozchichotana i czerwona na twarzy i Lily, przyciskająca dłoń do jej… burza.
- My właśnie… - zaczęła Lily, plącząc się – Bo Lauren pokazywała mi jak… tańczy jej wątroba – zakończyła a Lauren wybuchła śmiechem, ukrywając twarz w dłoniach. Lily nadal dotykała jej brzucha.
- Wątroba? Tańczy? – upewnił się, a obie kobiety pokiwały żarliwie głową. King poczuła, mimo komizmu całej sytuacji, że zaraz wszystko się wyda. Na jej szczęście James dostrzegł kieliszek szampana w dłoni żony.
- Nie pijcie więcej – poprosił rozbawiony i odszedł, zostawiając oszołomione kobiety.

Lily nigdy nie pomyślałby, że rzucanie ślubną wiązanką może zajmować aż tyle czasu. Zawsze wydawało jej się, że to trwa tylko chwilę, tymczasem – a może ona stanowiła wyjątek potwierdzający regułę – wydawało jej się, że od wieków czeka, żeby Charlie wyciągnęła wszystkie panny przed budynek. Zawłaszcza, że było ich przecież tylko cztery, z czego o obecności jednej z nich mało kto miał pojęcie. Lily kątem oka dostrzegła, jak Lauren przemyka bocznym wyjściem do budynku.
April uśmiechnęła się do niej promiennie, machając do niej z entuzjazmem. O wiele mniejszym, pałała Maddie, która raz co raz rzucała proszące spojrzenie w kierunku Remusa, a ten bezradnie wzruszał ramionami. Lily była pewna, że oboje modlą się, żeby bukiet znalazł się jak najdalej do obu sióstr Steward.
Lexie dyskutowała cicho z Charlie, która kategorycznie odmawiała wzięcia udziału w zabawie.
Lily spojrzała ukradkiem na męża. Mąż, jak to dumnie brzmi, pomyślała. Mój mąż. Nie chłopak, narzeczony, ale mąż, prawdziwy mąż.
Państwo Evans oddalili się, zostawiając ich samych. Lily posłała im jeszcze ostatni raz promienny uśmiech, złapała Jamesa mocno za rękę i pomyślała, że chciałaby już wrócić do domu. Nie miała ochoty wracać na zabawę, gdzie musiałaby się nim dzielić. Tego dnia chciała go mieć tylko dla siebie.
Popatrzyła na niego prosząco i odgadła, że pomyślał dokładnie o tym samym. Spojrzał prosząco na Syriusza, otworzył usta ale Black już popędził do Lexie, odciągnął ją na bok i wyszeptał coś do ucha. McAdams uśmiechnęła się, doskoczyła do Charlie i powtórzyła jej szeptem to, co usłyszała od Syriusza. Ta naburmuszyła się i rzuciła na niego z pięściami. Oboje zaczęli się kłócić szeptem. April dyskretnie pociągnęła Lexie do siebie, a Maddie wykorzystała to, by nieznacznie się wycofywać, jednak nie zdążyła odejść nawet kawałeczka, kiedy kuzynka zorientowała się, że jej nie ma.
Tymczasem Eddie, mocno już zdenerwowany, wepchną Lexie w krąg, między dyskutujących Charlie i Syriusza. Chris, uznał, że powinien stanąć w obronie Charlie. Doskoczył do kłócących się i natychmiast wplątał w sam środek zamieszana. Lily pomyślała, że to jej ostatnia okazja, bo zaraz goście znów mogą się rozproszyć.
Nie czekając na polecenia kogokolwiek, odwróciła się do nich tyłem.
- Rzucam! – ostrzegła głośno i z całą siłą wyrzuciła za siebie bukiet.
(I tu, polecam włączyć Chariots of Fire Vangelisa )
Charlie, Lexie, April, Maddie, Syriusz, Chris jak i Eddie natychmiast umilkli i siedem par oczu powędrowało ku niebu, gdzie zabłysła w słońcu błyszcząca wstążka wiązanki ślubnej. Bukiet szybował po bezchmurnym niebie.
Lily wydawało się, że wszystko potem wydarzyło się w zwolnionym tempie. Eddie, Chris i Syriusz rzucili się do rozpaczliwej ucieczki. Lexie przepchnęła się miedzy nimi, zwalając ich z nóg na ziemię. Charlie, pociągnięta przez Syriusza, który nadal trzymał ją za rękę, upadając podcięła April, która wystrzeliła do góry z dłonią, gotową złapać kwiaty. Maddie przykucnęła, chcąc uchronić się przed niechcianą niespodzianką.
A kwiaty nadal szybowały, zakręcając z zawracającą szybkością młynki w powietrzu a ich biała wstążka powiewała groźnie, muskana przez wiatr.
Syriusz i Eddie zaczęli czołgać się, uciekając jak najdalej od kwiatów. Jeden zatrzymywał drugiego, chcąc zwiększyć swoje szanse przed zostaniem kolejną panną młodą. Najlepiej w tej walce wykazywała się jednak Lexie, która z zawrotną prędkością wspinała się bo Blacku i Mauerze, przyciskając ich raz po raz do ziemi. Chris, skulony klęczał z boku, nie mogąc znieść tego widoku.
Charlie zaplątała się w fałdy swojej sukni. Ślepo, na czworaka, próbowała dogonić wyścig ucieczki przed bukietem. Lily pomyślała, że gdyby wszyscy zaczęli iść do przodu, a nie gonić kwiaty, ich szanse byłyby dużo większe.
April zdecydowała się nie poddawać. Zebrawszy się z ziemi, ruszyła pędem po wolnym od plątaniny ciał chodniku, dzierżąc w ręku szpilki. Po chwili zdecydowała, iż są jej zbędę, odrzuciła je więc do tyłu. Jeden but trafił niespodziewającego się niczego Remusa prosto w czoło, zostawiając długą szramę do kolekcji na twarzy.
A bukiet zawirował w miejscu i zaczął gwałtownie opadać. Znów wszyscy zamarli w bezruchu, wpatrując się w złowieszczo spadającą wiązankę kwiatów. Podążali za jej wzrokiem jak w hipnozie, a ich oczy robiły się coraz większe ze zdziwienia.
Nic jednak nie odda oszołomienia Petera, kiedy kwiaty trafiły go prosto w czoło i wpadły prosto w otwarte ramiona, którymi  chciał ratować padającego pod wpływem ciosu buta Remusa.
Chłopak przez chwilę patrzył się oszołomiony w zdobycz, potem podskoczył w triumfalnym skoku i natychmiast opadł na ziemię, kiedy zdał sobie sprawę, że to nie dla niego bukiet jest przeznaczony. Odrzucił go jak oparzony i wpadł prosto między Syriusza, Lexie, Eddiego i Charlie, którzy już się podnosili z ziemi. Rozproszyli się.
- To nie było śmieszne – powiedziała Lexie, zwracając się do świeżo upieczonych Państwa Potter, a kiedy nikt im nie odpowiedział, spojrzała w miejsce, gdzie powinni być. Powinni, bo przy wejściu do budynku, nie było nikogo.

Charlie i Chris szaleli na parkiecie. Lauren patrzyła na nich spode łba, z trudem panując nad emocjami.
Doskonale znała wszelkie gesty i uśmiechy, którymi Collins obdarzał Timble i wcale, ale to wcale jej się to nie podobało.
Z drugiego końca sali, takim samym spojrzeniem obrzucał ich naburmuszony Syriusz. Zastanawiał się, czy nie zapytać jej wprost o co chodzi, nie miał jednak okazji, żeby złapać ją samą. Byli nierozłączni.
- Ciekawe, co? – usłyszała Lauren obok siebie. Maddie dosiadła się, poprawiając sukienkę – Nikt o niczym nie…
Lauren uciszyła ją gestem. Para zeszła z parkietu i podeszła do stolika. Charlie łyknęła z kieliszka, Chris powiedział coś do niej, a ta zaśmiała się, patrząc na niego zmysłowo.
 - Nie zrobi tego... - wyszeptała Lauren, obserwując jak Charlie odstawia kieliszek na stół zarzuca ręce na szyję Chrisa i staje na palcach - Nie zrobi...
- Obawiam się... - zaczęła cicho Steward i urwała, kiedy Charlie złożyła bardzo namiętny pocałunek na ustach Collinsa - ...że właśnie zrobiła.
Obie wychyliły się lekko do przodu, jakby chciały się upewnić, że dobrze widzą i Charlie naprawdę całuje Chrisa. Widok przeszedł najśmielsze oczekiwania.
Niewiele myśląc, Lauren zerwała się na równe nogi. Tego było za dużo.
Niczym strzała doskoczyła do pary. Złapała z nadzwyczajną siłą Charlie za ramię i odciągnęła od Chrisa.
- Czy tobie na mózg padło!? - krzyknęła. W tej samej chwili, znikąd pojawił się Syriusz.
- Oszalałaś!? - wrzasnął w kierunku Charlie. Lauren zignorowała go.
- Sama kazałaś mi sobie kogoś znaleźć - wyjaśniła spokojnie Charlie, podczas gdy Chris złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie - A teraz wybaczcie ale...
- Jeden moment! - zaprotestowała Lauren - Nie mówiłam o nim!
- Nie mój problem, nie sprecyzowałaś - wzruszyła ramionami Timble. Chris pomyślał, że igra z ogniem, ale nic nie powiedział - Ale to bez znaczenia, bo jesteśmy z sobą od ponad miesiąca...
- Że co!? - wyrwało się Syriuszowi. King spojrzała na niego z wściekłością.
- Zamknij się – krzyknęła na niego i zwróciła się do Charlie - Że co!?
- Nie patrz tak, jesteśmy dorosłymi ludźmi, prawda? – odpowiedziała spokojnie Charlie – Takie rzeczy się dzieją.
- Dlaczego z nim!? – spytała natychmiast Lauren.
- Właśnie, dlaczego z nim!? – zgodził się Syriusz. Lauren spojrzała na niego z wściekłością.
- A ciebie co to w ogóle obchodzi!? – wycedziła – Przecież cię nie interesuje!
- Mogę zapytać o to samo! – Syriusz, zbyt zaskoczony widokiem Charlie i Chrisa, nie zwrócił uwagi, że widzi Lauren po raz pierwszy od ponad trzech miesięcy.
- Ja z nią nie spałam – warknęła King. Syriusz prychnął.
- Nie, ale z nim się obściskiwałaś!
- Jak śmiesz mi to wypominać – wysyczała Lauren, robiąc krok w jego stronę. Nozdrza zadrżały jej groźnie.
- Tego nie przewidziałaś, co? – zapytał szeptem Chris do ucha Charlie. Potrząsnęła głową.
- Ani trochę…
- Co ty sobie myślisz!? Że masz prawo robić mi wyrzuty!? Mogę robić co chcę, gówno cię to teraz obchodzi! Nie ma prawa cię to obchodzić!
Black prychnął.
- Jesteś wyjątkowo dobra w ustalaniu zasad kto ma prawo do czego. Szkoda tylko, że sama ich nie przestrzegasz.
Trudno powiedzieć, co w nich wstąpiło. Atmosfera zrobiła się gęsta i nieprzyjemna. Nie, żeby się przejmowali.
Lauren miała ochotę coś zepsuć. Rozbić. Zniszczyć. Cokolwiek, co mogłoby ją uwolnić od wściekłości i żalu, nagromadzonego w niej od tak dawna.
- Świna – wycedziła, łapiąc za kieliszek z winem, który odstawiła Charlie i cisnęła jego zawartością prosto w jego twarz. Kieliszkiem rzuciła o podłogę i nie czekając na reakcję nikogo, wymaszerowała z sali.
- Nie do końca o takie efekt mi chodziło… - wyszeptała Charlie -… ale były emocje…

Zatrzymała się dopiero wtedy, gdy miała pewność, że nikt za nią nie idzie. Stanęła, z trudem łapiąc oddech i wsparła się o ławkę.
Dawno nie była tak wściekła. Wiedziała, że popełniła błąd. Nie powinna była się unosić, nie powinna w ogóle przychodzić na to wesele. Dała się wyprowadzić z równowagi – a o to pewnie chodziło Charlie – i naraziła na zdemaskowanie. Jeśli nikt nie zauważył w całym zamieszeniu brzucha, to musiałby być cud.
Złapała kilka głębszych wdechów, rozglądając się po okolicy. Była tu po raz pierwszy i nie miała pojęcia w którą stronę powinna iść, żeby znaleźć jakiś przystanek.
Kolejny błąd - pomyślała gorzko, postanawiając iść drogą którą przyszła – w biegu nie zauważyłam żadnego znaku rozpoznawczego.
Zatrzymała się i zgięła w pół, czując przeszywający ból w dole brzucha. Ból, którego pod żadnym pozorem nie powinna była odczuwać.
Odetchnęła głęboko, ale ten straszny ucisk nawet trochę nie ustąpił.
- Nie… - wyszeptała, kładąc rękę na brzuchu - …nie, błagam… Tylko nie to…
Łzy bezsilności spłynęły po jej policzkach. Zagubiła się, dokoła nie było nikogo, kogo mogłaby poprosić o pomoc a w dodatku z dzieckiem działo się coś, co nie powinno się dziać. Nie wiedziała jak ma dotrzeć gdzieś, gdzie ktoś będzie wiedział co robić, a na podróż Błędnym Rycerzem nie było czasu.

Nie miała wyboru. Skupiła się całą siłą woli na pierwszym miejscu które przyszło jej do głowy i teleportowała się, stawiając wszystko na jedną kartę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz