Słońce już dawno zaszło. Ludzie zamknęli się w swoich
domach, by wykorzystać ostatnie wolne chwile przed drugim stycznia.
Prawie wszyscy. Opustoszałymi uliczkami, powolnym krokiem
szedł Eddie, obejmując ramieniem Lexie. Ślizgała się na śniegu, łapiąc się –
zawsze niemal w ostatniej chwili – ramienia Eddiego, który wydawał się być
bardzo rozbawiony.
- Jakbyś się dała złapać pod rękę, nie leciałabyś co chwilę
– wytknął ją, kiedy zupełnym przypadkiem nie udało mu się jej złapać i upadła w
śnieg – Uparta diablica.
- Zamknij się – prychnęła, odtrącając rękę, którą łaskawie
wyciągnął w jej stronę – Wiesz, że to było szalone?
- To, że chciałem pomóc ci wstać? – zapytał Eddie, unosząc
brwi. Prychnęła, rzucając w jego twarz śniegiem, który zebrała z rękawiczki –
Ach, chodzi ci o ślub? Może było faktycznie troszkę szalone.
- Troszkę? – spojrzała na niego oszołomiona – Daj spokój,
rodzina mnie wydziedziczy!
- Może – zgodził się w zamyśleniu Eddie, a Lexie
zachichotała – Prawa natury, cóż poradzić.
- Jesteś porąbany – oznajmiła rozbawiona.
Eddie westchnął. Zatrzymał się, zmierzył ją pełnym powagi
spojrzeniem i powiedział.
- Być może w twoim stwierdzeniu o moim porąbaniu istotnie
znajduje się ziarenko prawdy, ale chciałbym ci przypomnieć, że podobnie jak ja,
ty również brałaś udział w tejże jakże kameralnej, spontanicznej i zapewnie bardzo
nieprzemyślanej przez nas uroczystości – powiedział, nie kryjąc satysfakcji na
swojej twarzy – Oznacza to, iż jesteś w równej mierze, a może i bardziej
porąbana niż ja. Przemyśl to następnym razem, kiedy będziesz mnie obrażać…
Swoją drogą, ktoś z naszej dwójki powinien zacząć myśleć – dodał po chwili
namysłu.
- Lepiej nie myśl, bo strach pomyśleć, co wymyślisz –
powiedziała Lexie - Zawsze możesz się
wycofać, jesteśmy małżeństwem zaledwie od dwudziestu minut.
Eddie prychnął.
- I to my się migamy! Ledwo opuściłaś budynek a już szukasz
pretekstu, żeby uciec, okrutna kobieto! – wytknął jej, wskazując na nią
oskarżycielsko ręką – Ani myślę tego odkręcać.
- Masz szczęście – powiedziała Lexie, łapiąc go pod łokieć i
oboje ruszyli przed siebie w milczeniu – To dokąd teraz idziemy?
- Do domu? – zaproponował Eddie i wtedy Lexie znów się
zatrzymała. Spojrzał na nią, nie mając pojęcia co też znów mogło się stać.
- Którego domu? – zapytała, a Eddie zmarszczył brwi, myśląc.
Tego, istotnie, nie przemyśleli.
- No cóż… - zaczął – jako małżeństwo winniśmy się raczej
udać do jednego domu, pytanie brzmi tylko, którego?
Zapadła krótka cisza, podczas której Eddie myślał
gorączkowo, Lexie, nie rozumiejąc co to za różnica, w chwili obecnej nie
myślała.
- Zastanawia mnie, której rodzinie łatwiej będzie
wytłumaczyć, czemu pobraliśmy się tak szybko, bez nikogo – uświadomił ją w
końcu, a Lexie zmarszczyła brwi.
- Idziemy do ciebie – powiedzieli nagle równocześnie,
wyobrażając sobie reakcje swoich rodzin na tą jakże radosną wieść – Nie ma
mowy! Dlaczego!?
I tak oto, Eddie i Lexie zdali sobie sprawę, że czeka ich
bardzo trudna przeprawa. Mając do wyboru dwie awantury, zdecydowali się na
mniejsze zło i zwyczajnie w świecie, wynajęli na noc pokój w Dziurawym Kotle, uznając
iż jako młode małżeństwo należy im się chwila prywatności w dniu ślubu i
godziwa noc poślubna, problemem uświadamiania rodzin, zajmą się natomiast
potem.
W końcu trzeba mieć w życiu jakieś priorytety.
Następnego ranka, podjęli decyzję.
Żeby uniknąć kłótni i awantur, zdecydowali się na neutralny
sposób rozstrzygnięcia problemu – papier, kamień i nożyce. W ten oto sposób najpierw
udali się do Eddiego, potem zaś do Lexie.
I o ile Eddie bardzo starał się być delikatny, stosując na
rodzicach bardzo wypróbowaną taktykę, o tyle Lexie, załatwiła to całkiem po
swojemu.
Edward Mauer i Aleksandra McAdams
Przedstawiają:
Dwa niezawodne sposoby na powiedzenie rodzinie o ślubie,
wziętym w tajemnicy.
Sposób pierwszy: taktyka Eddiego
Geneza sposobu: Obdarzony wyjątkowym zmysłem obserwacji,
niespełna pięcioletni Eddie, odkrył niezawodny sposób na przyznawanie się do
winy przed rodziną, nie ponosząc przy tym większych szkód. Po kilkunastu
razach, metodą prób i błędów Eddie odkrył niezawodną taktykę.
Metodyka: Kluczem do sukcesu w tej metodzie, niewątpliwie
jest wyczucie odpowiedniego momentu. Aby przystąpić do taktyki Eddiego, należy
przygotować sobie długą historię, którą przedstawi się w początkowej fazie.
Słowotok, w jaki wpada Eddie, powoduje znużenie i uśpienie czujności. W tej
fazie, należy subtelnie wpleść przekazywaną informację poczym natychmiast
przejść do fazy końcowej, która ma być końcem fazy początkowej. Im dłuższy i
mniej sensowny słowotok i im krótsze zdanie oznajamiające przewinienie, tym
lepiej.
Działanie: Uśpiona czujność sprawia, że fakt dociera z dużym
opóźnieniem i dość wolno, sprawiając iż równocześnie znacznie opóźnia się
reakcja.
Przykład: - Ale to
był doskonały Sylwester! Wspaniała zabawa, może trochę zbyt głośno, ale kto by
się tym przejmował! Wszyscy doskonale się bawili, najpierw…
(dwadzieścia minut ględzenia i usypiania czujności później)
- … i wtedy pomyślałem sobie, że w tym wszystkim wcale
brakuje mi pewnego ważnego szczegółu. No więc przekonałem Lexie, że powinniśmy
się pobrać i w ten sposób, tak troszkę na szybko, niemal zmusiliśmy tą biedą
urzędniczkę do tego, żeby udzieliła nam ślubu. Ale gdybyście widzieli jej minę,
kiedy jej dokładnie wyjaśnialiśmy, czemu to się musi stać dziś, myślała chyba,
że to jakiś żart… A w ogóle, to piękny wieczór dziś, naprawdę, warto by się przejść
na spacer, prawda? Lexie, masz ochotę na spacer?
Sposób drugi: taktyka Lexie
Geneza: Dokładnie nie jest znana. Prawdopodobnie powstała
przypadkiem, dzięki wrodzonej odwadze i bezczelności Lexie, niewątpliwie
przeznaczona jest dla osób o mocnych nerwach i umiejętności zachowywania
spokoju w sytuacjach stresowych.
Metodyka: Taktyka oparta jest na szybkim działaniu. Nie
trzeba usypiać czujności, należy jednak być wyjątkowo odważnym i
zdeterminowanym. Jest tylko jedna, kluczowa faza – szybkie przyznanie się do
winy w najmniej odpowiednim momencie. Jest to metoda idealna na osób
pozbawionych cierpliwości, należy jednak ważyć, czy osoba na której się ją
wykonuje, jest w stanie przetrzymać taki szok.
Działanie: Szok, spowodowany nagłym oznajmieniem czegoś
niespodziewanego, sprawia iż traci się możliwość działania. Kiedy już się ją
odzyskuje, reakcja jest mocno osłabiona. Przy bardziej gwałtownych osobach,
lepiej jednak ulotnić się zawczasu,
Przykład: Lexie weszła do kuchni, gdzie była Penn i Ethel.
Eddie nieśmiało wkroczył za nią, obserwując z uwagą poczynania swojej świeżo
poślubionej żony.
- Cześć mamo, cześć babciu – powiedziała zdawkowo,
podchodząc do szafki i wyjmując z niej szklanki – Jak leci?
- Gdzie byłaś tak długo, aniołku? – zapytała Ethel, patrząc
niepewnie w kierunku Eddiego, który twardo milczał, czekając na rozwój
sytuacji.
- Z Eddiem – Lexie rzuciła ukradkowe spojrzenie na matkę i
babkę, a gdy upewniła się, że obie siedzą, dodała – A właśnie, pobraliśmy się.
Eddiego po raz zdążyła zaskoczyć odwaga Lexie, kiedy Penn
kiwnęła głową.
- W porządku – powiedziała kobieta, do której wyraźnie nie
dotarło to, co powiedziała córka. Lexie jednak nie skończyła.
- Zamieszkamy razem – kontynuowała obojętnie – Na razie u
niego, ale mamy zamiar wynająć mieszkanie.
- Rozumiem, aniołku – zgodziła się łagodnie Penn, nadal nie
do końca rozumiejąc co mówi do niej córka. Lexie uśmiechnęła się, odstawiła
szklankę, podeszła do Eddiego i wyszła z nim kuchni.
- A teraz szybko, nim dojdzie do nich co powiedziałam i
rozpęta się piekło.
Piekło nie zdążyło się rozpętać, bowiem gdy do kobiet
dotarło co powiedziała Lexie jej i Eddiego w domu już nie było. Gdy wrócili,
kilka godzin później, po resztę rzeczy dziewczyny, kobiety były już całkiem
spokojne i jakiś cudem, piekło minęło ich całkiem, a świeżo upieczona młoda
para, spędziła resztę dnia na pakowaniu.
Charlie była osobą przebiegłą. Dla każdego, kto znał ją
chociaż troszkę, nie było to tajemnicą – wręcz przeciwnie, była to naturalna
oczywistość.
Charlie ze swej przebiegłości zdawała sobie sprawę –
traktowała ją jako zaletę i wykorzystywała zawsze wtedy, gdy było to konieczne,
i nie tylko.
Bo oprócz wrodzonej przebiegłości, Charlie posiadała jeszcze
wiele różnych cech a wśród nich – jeden powie, iż to zaleta, inny, że wada –
umiejętność osiągania celu. Za wszelką cenę. Dla Charlie nie było przeszkód nie
do pokonania.
Od pewnego czasu, Charlie poważnie rozważała, czy nie
powinna porozmawiać z Lauren. Rozmowa z Syriuszem w sylwestrową noc, tylko ją w
tym utwierdziła. Skoro nie chciała po dobroci wysłuchać Syriusza, wysłucha
Charlie. Był tylko jeden, mały problem – Charlie nie miała pojęcia, gdzie
Lauren jest. Timble nie miała pojęcia, że los sam jej ułatwi zadanie.
Zadzwoniła, przestępując z nogi na nogę i myśląc, za jakie
grzechy przyszło jej to robić. Miała subtelny, przebiegły plan – była pewna, że
Lauren w domu nie zastanie, ale chciała chociaż rozejrzeć się i wybadać sytuacje.
Drzwi się otworzyła a Charlie natychmiast się wyprostowała.
- Ach, to ty – powitał ją burkliwie Richard King,
przepuszczając do środka – Spóźniłaś się.
- Przepraszam – powiedziała grzecznie – Zgubiłam się.
- Tędy – wskazał gestem korytarz, puszczając Charlie przodem
– do końca korytarza.
Szła niezbyt szybko, rozglądając się dookoła. Wydawało się,
że są w domu sami. Pchnęła drzwi gabinetu i weszła do środka, a tam spotkała ją
niespodzianka.
Zawsze wydawało jej się, że Richard King jest człowiekiem
uporządkowanym, tymczasem pomieszczenie w którym się znajdowała, wyraźnie
zaprzeczało temu poglądowi. Pokój był nieduży – przy ścianie stał potężny regał
od góry do dołu zastawiony książkami. Na podłodze, podobnie jak na dębowym
biurku przy oknie, piętrzyły się stosy pergaminów.
- To powinno być gdzieś tu – powiedział krótko Richard,
podchodząc do biurka i patrząc na stertę papierów. Powoli zaczął ją przeglądać,
potem zerknął na regał, podłogę i wyczekującą przy drzwiach Charlie – Jedną
chwilę.
Wyszedł żwawo z gabinetu, a Charlie ledwo zahamowała śmiech.
- Liso, najdroższa, mogę cię na chwilę prosić?
Wszedł do gabinetu, a Charlie szybko ustąpiła z drogi.
Richard tymczasem wziął stołek i zaczął przeglądać najwyższe półki.
- Mama wyszła – usłyszała za plecami.
- Zajmiesz się gościem? – zapytał Richard, a Charlie serce
zabiło gwałtownie. Na to zdecydowanie nie była przygotowana.
- Oczywiście. Zapraszam do kuchni – powiedziała Lauren,
stając w drzwiach. Charlie zacisnęła powieki i powoli odwróciła się w jej
stronę.
- Cześć – powitała ją krótko i chcąc uniknąć ewentualnego
ataku, jak najszybciej wyszła z gabinetu, żeby zniknąć z zasięgu wzroku
Richarda.
Lauren przez chwilę patrzyła oszołomiona na Charlie, poczym
szybko za nią podążyła, zastanawiając się, czy to było przewidzenie, czy
naprawdę w do jej kuchni, weszła właśnie Charlie Timble.
Niestety, w kuchni okazało się, że nie ma do czynienia ze
zwidami. Przez chwilę patrzyła na nią, zupełnie nie wiedząc co robić, a potem
wskazała na krzesło i spytała.
- Kawy, herbaty, ziółek?
- Nie, dzięki… - powiedziała powoli Charlie, obawiając się,
że mogłaby tego nie przeżyć.
- Coś do jedzenia? Kanapkę, ciasto, czekolady? –
kontynuowała z przesadną uprzejmością Lauren, z trudem panując nad sobą.
- Nie, dzięki… - powtórzyła Charlie, zastanawiając się,
czego właściwie może się spodziewać.
Wątpiła, żeby Lauren wywołała awanturę. Sądząc po jej
zachowaniu, starała się zachować spokój, za wszelką cenę.
- Skoro mamy za sobą uprzejmości, może łaskawie powiesz mi,
co tu robisz? – zapytała syczącym szeptem Lauren, a Charlie mimo woli poczuła
dreszcze na całym ciele. Szybko pozbyła się jednak tego nieprzyjemnego uczucia
i przywołując spokój na twarzy, odpowiedziała.
- Powinnyśmy porozmawiać.
Lauren nie usatysfakcjonowała odpowiedź.
- Co tu robisz? – zapytała stanowczo – I kto ci powiedział,
że tu jestem?
Charlie westchnęła.
- Nikt mi nie powiedział. Sama tu trafiłam. Gubiąc się przy
okazji kilka razy.
- Jak?
- Wolałabym to zostawić dla siebie, sądzę, że nie
spodobałaby ci się ta historia – oznajmiła Charlie, nie zdając sobie sprawy, że
Lauren jest bliska furii. Może gdyby znała ją trochę bardziej, wiedziałaby co
zwiastują drgające nozdrza – Niektórzy mogli też powiedzieć, że troszkę
naruszyłam pewne zasady…
- Nie podoba mi się twoja obecność w tej kuchni – wycedziła –
Więc wolałabym wiedzieć, komu za to podziękować – a o twoim braku poszanowania
wszelkich zasad miałam już okazję się przekonać.
- Mówiłam, że sama tu trafiłam – powtórzyła zirytowana
Charlie – Trudno się z tobą dogadać… Ale skoro już tu jestem, powinnyśmy sobie
coś wyjaśnić.
- Nie chcę słuchać twoich wyjaśnień – powiedziała chłodno – Nie
odpowiedziałaś na pytanie.
- Przyszłam po materiały do pracy semestralnej. Nie
uwierzysz, jak mały jest świat – dodała szybko Charlie – Mam zajęcia z twoim
ojcem. Wpadłam na to przypadkiem, Lily wspomniała, że jest wykładowcą a ja
tylko skojarzyłam nazwisko. No i nie każdy King ma opinię tak żelaznego
charakteru.
- Co, proszę? – zapytała oszołomiona Lauren – Jesteś… Jesteś
bezczelna, że wykorzystałaś do tego tatę! Wiesz, co, zabieraj się stąd w tej
chwili!
- Nie słuchasz! Jestem tu po materiały – powtórzyła
spokojnie Charlie, tym razem dostrzegając, że Lauren drżą nozdrza, ale ponownie
bagatelizując sprawę – to, że cię zastałam, to czysty przypadek, chociaż
niewątpliwie jest mi na rękę.
- Kłamiesz – powiedziała chłodno Lauren.
Charlie westchnęła, sięgnęła do kieszeni i rzuciła w
kierunku Lauren kawałek pergaminu.
King przez chwilę się wahała, poczym zerknęła na niego i
otworzyła oczy ze zdziwienia.
- O cholera – wyszeptała i spojrzała na Charlie zaskoczona –
naprawdę masz z nim zajęcia!
- Co jesteś tak zdziwiona, sądziłaś, że praca w Rechoczących
to moje całe życie? – rozbawiło ją zdziwienie Lauren. Pokręciła głową z
politowaniem – Jestem na drugim roku Historii. A teraz, skoro już wiesz, co tu
robisz, może w końcu przestaniesz gadać i wysłuchasz co mam ci do powiedzenia?
- Nie mam zamiaru cię słuchać – oznajmiła krótko Lauren, a
Charlie westchnęła. Powoli cała ta sytuacja zaczęła ją irytować.
- Ja na twoim miejscu wolałaby wiedzieć, co się stało –
powiedziała bezczelnie – Może nie za bardzo ufałabym słowom Syriusza, bo to
facet, ale zawsze kierowałabym się damską solidarnością.
- Daruj to sobie.
- Wybacz, nie mogę – zaatakowała natychmiast Charlie – Nie
lubię nie wyjaśnionych kwestii…
- Daruj sobie – powtórzyła Lauren – Nie zamierzam cię
słuchać, możesz gadać ile chcesz, to nic nie zmieni.
- Boże, ale ty jesteś durna! Skoro nie chcesz mnie słuchać,
to nie dowiesz się, iż Syriusz w żadnym celu mnie nie interesuje. Przynamniej
nie tak, jak ci się wydaje. Jest absolutnie nie w moim typie, bo gdyby był, to
uwierz, że gdyby był, nie zawracałabym sobie głowy tym, że kogoś ma.
Lauren prychnęła.
- To przystojny, inteligentny i dowcipny facet –
kontynuowała – dla większości kobiet, to ideał, ale nie dla mnie. Kompletnie
mnie nie interesuje, jasne? Właśnie i tylko dlatego, nie przyszło mi do głowy,
że coś się może stać.
Lauren chciała coś powiedzieć, ale w tej chwili do kuchni
wszedł Richard.
- Jeszcze moment, moja droga – powiedział do Lauren, ale ona
od razu wykorzystała obecność ojca.
- Przepraszam, tato, ale musisz się sam zająć… gościem. Mam
wizytę u lekarza – i nie czekając na odpowiedź, wyszła z kuchni, kiwając krótko
głową do Charlie.
- Uparta jak muł – wyszeptała do siebie Charlie – W
porządku, poczekam.
Czas płynął nieubłaganie. Lily i James leżeli wyciągnięci na
kanapie, wtuleni w siebie i zwyczajnie w świecie się leniąc.
- Powinienem iść – oznajmił w końcu James, patrząc leniwym
wzrokiem na zegarek – Robi się późno…
- Możesz zostać – powiedziała Lily, nawet nie otwierając
oczu.
- Powinienem pobyć trochę w domu – zaśmiał się, gładząc Lily
po włosach – na wypadek, gdybyś nie zauważyła, ostatnio rzadko tam bywam…
- Mnie to nie przeszkadza – stwierdziła Lily. Zachichotała,
kiedy James pochylił się nad nią i musnął ustami jej usta, a jego włosy załaskotały ją w nos – Jeśli o
mnie chodzisz, możesz tu zamieszkać.
James podniósł szybko głowę, patrząc na nią niepewnie. Nie
wiedział, czy mówi poważnie, czy tylko żartuje.
- Co? – zapytała, otwierając oczy – Sam zauważyłeś, że
spędzasz tu więcej czasu niż u siebie. Po co więc go marnować, skoro możesz
tutaj zamieszkać? Miejsca jest dużo, a my nie jesteśmy już dziećmi, prawda?
- A Lauren? – James spojrzał na Lily znad okularów, które
zsunęły mu się na czubek nosa. Natychmiast je poprawił.
- Nie sądzę, żeby szybko wróciła – powiedziała dziwnym
głosem Lily – A jeśli nawet, to raczej zostanie u rodziców.
- Dlaczego? – spytał odruchowo James, a Lily spojrzała na
niego z uwagą, ale nie odpowiedziała – Lily?
- Nie, nie mogę – potrząsnęła głową, siadając gwałtownie.
Niczego nie chciała w tej chwili tak bardzo jak tego, żeby
powiedzieć mu wszystko. Irytowało ją to, że obiecała milczeć i poczuła złość,
która natychmiast przerodziła się w poczucie bezsilności.
James zauważył to.
- Tak rozmawiać nie będziemy – powiedział twardo, doskonale
świadom, że zaraz może pożałować swoich słów – Chcesz ze mną zamieszkać, ale mi
nie ufasz!
Wiedział, że to cios poniżej pasa. Wiedział, że może mu się
za to dostać. Ale to, że nie mógł w żaden sposób pomóc i Lily i Syriuszowi,
doprowadzała go do szału.
- To nie tak – zaprzeczyła natychmiast Lily, a głos zadrżał
jej od emocji – Jesteś niesprawiedliwy. Ufam ci, ale nie mogę powiedzieć, o co
tu chodzi. Lauren mi zaufała a po za tym… Nawet nie wiesz, o co prosisz.
- Więc mi powiedz.
- Nie mogę. To… to wszystko jest trudne, bardzo trudne a…
Syriusz jest twoim przyjacielem. Tak samo, jak Lauren jest moją przyjaciółką.
Gdybym ci powiedziała, musiałbyś wybierać między byciem lojalnym wobec mnie lub
wobec Syriusza a… Nie chcę cię stawiać w takiej sytuacji.
Patrzył na nią z powagą. Lily zaczęła bawić się frędzelkami
poduszki, chcąc zając czymś ręce i ukryć ich nerwowe drganie.
- To najgorszy moment – wyszeptała po chwili – Najgorszy
moment na kłopoty. Ona nie powinna być teraz sama. Potrzebuje go i… nie chce
widzieć. Tak źle i tak źle!
Przez moment miał zamiar drążyć temat. Był pewny, że jeśli
tylko odpowiednio to rozegra, Lily powie mu wszystko, co będzie chciał
wiedzieć. Zaraz jednak przyszło mu na myśl, jakie konsekwencje może mieć to dla
Lily. Lauren jej zaufała a on… nie wiedział, czy ufa sobie na tyle, by się tego
dowiedzieć.
- Irytuje mnie to, że nie mogę ci pomóc – powiedział w końcu
– Widzę, że cię to martwi i jestem bezradny, bo nic nie wiem…
- To wszystko jest chore – westchnęła zrezygnowana – My nie
będziemy robić sobie tyle kłopotów, dobrze?
- Dobrze – zgodził się łaskawie James, a Lily po raz
pierwszy od dłuższego czasu uśmiechnęła się. Oparła się głowa o jego pierś,
przymknęła powieki i dodała, bardziej leniwym tonem.
- Pomyśl o tym, żeby tu zamieszkać, dobrze? – poprosiła
cicho, kiedy położył ręce na jej brzuchu – Lubię, kiedy tu jesteś.
- Dobrze – przytaknął, nie precyzując na co dokładnie się
zgadzał. Nie musiał, oboje doskonale wiedzieli, o co chodziło.
Nim się zorientowali, zapadli w drzemkę. Czas leciał
nieubłaganie szybko, ale oboje nie przejmowali się tym zbytnio.
Lily nie wiedziała ile czasu minęło, kiedy obudziło ją
natarczywe stukanie w okno. Podniosła leniwie głowę i westchnęła, widząc sowę
siedząca na parapecie. Wstała, uważając by nie obudzić Jamesa, wpuściła ptaka i
szybko odwiązała wiadomość od jego
nóżki. Uśmiechnęła się szybko odpisała, spojrzała na zegarek i wróciła do
Jamesa, układając się z powrotem na swoim miejscu. Miała czas.
Ledwo jednak przymknęła oczy, rozległ się dzwonek do drzwi.
Tym razem, obudził się również James.
- Otworzę – powiedziała cicho, całując go czule w usta i
siadając. Zarzuciła na siebie jego koszulę i wybiegła z sypialni, potykając się
w progu. Nim otworzyła drzwi, usłyszała jeszcze śmiech Jamesa.
- Cześć – powitała radośnie Syriusza, który na widok jej odwrócił
szybko wzrok. Cała mowa, jaką ułożył sobie w głowie w czasie drogi tutaj,
wyleciała mu z głowy na widok skąpego odzienia Lily – Coś się stało? –
zapytała, nie rozumiejąc skąd tak nagłe speszenie u przyjaciela.
Black odważył się zerknąć, ale stan rzeczy był jeszcze
gorszy niż moment temu. Lily, odgarnąwszy z twarzy włosy, nieświadomie
odsłoniła sporą część swojej piersi. Odwrócił się więc znów, tym razem kierując
swoje spojrzenie na buty.
- Koszula – wyrzucił z siebie w końcu. Lily spojrzała w dół
i zarumieniła się. Szybko poprawiła niedopięty guzik i otworzyła szerzej drzwi.
- Więc co cię sprowadza? – zapytała, próbując nadać swojemu
głosowi beztroski ton. Nie udało jej się, rozbawienie wzięło górę i z wyrwał
się z niej cichy chichot – Przepraszam.
Syriusz przypomniał sobie,
po co tu przyszedł. Przywołał wiec na twarz pełną powagę, odchrząknął,
chcąc zwrócić na siebie swoją uwagę a kiedy Lily spojrzała na niego przez
ramię, odrywając się na chwilę od robienia herbaty – zerkając przy okazji na
swoje nogi, czy aby przypadkiem znów zbytnio się nie odsłoniła – a Syriusz
zaczął swoją długo trenowaną przemowę.
- Kiedy przygarnąłem pod swój dach Jamesa, a właściwie udało
mi się go namówić, wziąłem za niego swojego rodzaju odpowiedzialność. Przyrzekłem
Evelyn dbać o niego bardziej niż o siebie, pilnować żeby miał zawsze czyste
skarpety nie chodził głodny i… Nie chodzi o to, że to robię – dodał szybko,
widząc oszołomienie na twarzy Lily – on nie pozwala na to mnie, a ja jemu, bo
miało to działać w obie strony, jednakże… Obaj obiecaliśmy, że będziemy o
siebie wzajemnie dbać i się pilnować…
- Chyba wiem o…
- Nie przerywaj mi – fuknął Syriusz, machając niecierpliwie
ręką a Lily natychmiast zamilkła, próbując pozbyć się wrażenia, że Syriusz
bardzo dobrze się bawi – Nie przeszkadza mi, że tutaj siedzi, przywykłem do
samotność ale jasnej, bitej cholery, uprzedzajcie, że zostaje na noc, bo potem
to ja mam kłopoty!
Lily spojrzała na niego, nie bardzo rozumiejąc o co
dokładnie chodzi Syriuszowi.
- Uprzedził przecież, że…
- Dwa dni temu! A dziś z rana, wpadła do mnie Evelyn i
dostałem niezłą burę za to, że nie mam pojęcia, gdzie podziewa się jej syn.
- Przecież wiedziałeś, że jest tu…
- Wiedziałem, że miał tu być dwa dni temu – westchnął
Syriusz, opadając na krzesło – Mnie to wystarczy, ale Evelyn nie… Ty chyba nie
rozumiesz toku myślenia tej kobiety.
Lily wzruszyła ramionami, teraz mocno już rozbawiona.
Postawiła przed Syriuszem kubek z herbatą, a Black zaczął się zastanawiać, czy
w ogóle o nią prosił.
Lily spojrzała na zegarek i przeklęła.
- Cholera – syknęła – Spóźnię się. James!
Wybiegła z kuchni, zostawiając Syriusz z herbatą i wpadła do
sypialni. James stał pośrodku pokoju, rozglądając się po nim w poszukiwaniu…
- Koszula – powiedział do Lily – Myślałem, że ją zgubiłem.
- Przepraszam – szybko ściągnęła ją i rzuciła w niego,
łapiąc w locie bieliznę - Syriusz jest w kuchni. Muszę na razie wyjść.
- Dokąd? – zapytał od razu, patrząc jak Lily w pośpiechu narzuca
na siebie sweter.
- James. Syriusz. Kuchnia. – powiedziała krótko, przerzucając
na toaletce kosmetyki. Potter pokiwał głową, westchnął, wiedząc, że nic więcej
się od niej nie dowie i wyszedł, kręcąc głową.
Zadzwoniła do drzwi, rozglądając się dookoła. Minęła krótka
chwila, kiedy drzwi otworzyły się i wyszła Lauren, zakładając w pośpiechu
płaszcz.
- Trzymaj – powiedziała, wciskając do rąk Lily czapkę i
szalik – wychodzimy.
- Dlaczego…? – zapytała cicho Lily, miałam bowiem szczerą
nadzieję na kubek ciepłej herbaty.
- Bo nie zniosę w tym domu ani chwili dłużej.
I nie czekając na reakcje Lily w pośpiechu opuściła
podwórko, nie oglądając się nawet za siebie.
- Tata jest w domu – wyjaśniła krótko, kiedy Lily zamknęła
za sobą furtkę i podała jej czapkę – Wstał lewą nogą bo od świtu chodzi i szuka
zawady a ja czuję, że jeszcze moment i dojdzie do katastrofy…
- Burza hormonów? – zapytała Lily, bardziej mając na myśli
ją, niż Richarda, nie mogła więc się powstrzymać od śmiechu, kiedy usłyszała
odpowiedź.
- Zdarza mu się…
Lily zachichotała.
- Cieszę się, że cię widzę – powiedziała w końcu, zatrzymując
się i rzucając na szyję przyjaciółki – Świra można dostać z samymi
facetami! Fakt, że czasem wpadnie Maddie
nie wiele zmienia.
Lauren pozwoliła się wyściskać, a kiedy Lily się odsunęła,
zmarszczyła brwi.
- Przyjechałam tylko na kilka dni… - wyrzuciła z siebie
zakłopotana – Będziesz musiała się z nimi jeszcze trochę pomęczyć…
Lily zrobiła wszystko, żeby nie pokazać jak bardzo
zawiedziona jest. W końcu obiecała sobie, że będzie wspierać każdą decyzję
Lauren – nie raz przekonała się, że w jej przypadku naciski tylko pogarszały
sprawę.
- Myślałam… No może przeżyję – wydusiła z siebie, zmuszając
się do krzywego uśmiechu. King od razu to zauważyła. Westchnęła, objęła mocno
Lily.
- Przepraszam – wyszeptała cicho. Lily wzruszyła ramionami.
- Daj spokój, przecież rozumiem – powiedziała Lily i z ulgą
stwierdziła, że jej głos zabrzmiał o wiele cieplej, niż chwilę potem – Można
się do nich przyzwyczaić…
- Ale kłamiesz – pokręciła głową Lauren – To teraz
opowiadaj. Co u ciebie i Jamesa? I o co chodziło z tą aferą w Sylwestra? Ten
twój ostatni list był taki dziwny…
Lily zaczęła opowiadać – dyskretnie pomijając wszystko to o
czym w jej mniemaniu Lauren słuchać nie chciała - o wszystkim, co wydarzyło w
ciągu ostatniego miesiąca. Kiedy skończyła, Lauren zaczęła zadawać pytania
uzupełniające, na które Lily zmuszona była udzielać bardzo obszernych odpowiedzi.
Kiedy ich temat został już całkowicie wyczerpany, przyszła
kolej na resztę.
- O Eddiem i Lexie
pewnie już słyszałaś… - zaczęła Lily, ale Lauren natychmiast ją zaprzeczyła
ruchem głowy – Nie słyszałaś?
- Nie. Co się stało? – zapytała zaniepokojona Lauren. Lily
rozbawiło nagłe przerażenie na twarzy King.
- No wiesz, to bardzo poważna sprawa. Wszyscy byli
kompletnie zaskoczeni, naprawdę nikt się tego nie spodziewał, a cała sprawa
owiana jest też mgiełką tajemnicy…
- No mów!
- Pobrali się – powiedziała rozbawiona Lily, widząc, że
Lauren nie wytrzyma chwili dłużej. Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała
nieprzytomnym spojrzeniem na przyjaciółkę.
- Czekaj, powiedziałaś, że co zrobili? Pobrali… się? Że…
ślub? Wzięli ślub…?
- Tak jest – pokiwała głową uradowana Lily – W całkowitej
tajemnicy, rozumiesz to? Nie było nikogo!
- Ale… Ale kiedy!?
- W Nowy Rok – powiedziała Lily, a na jej twarz wstąpił
szeroki uśmiech – I pewnie nikt by się o tym nie dowiedział, gdyby nie cała ta
akcja z tym przeklętym balem. Wiesz, oni rano wszyscy siedzieli razem, potem się
rozeszli no i Syriusz rozesłał wiadomość i… no i tak się wydało – urwała szybko,
patrząc na reakcję Lauren. Dziewczyna spochmurniała na chwilę, zaciskając ręce
na szaliku, a usta zacisnęły jej się w cienką linię. Po chwili jednak wszystko
minęło – jedyną oznaką jej chwilowej utraty kontroli było to, że nadal
pozostała spięta, kiedy powiedziała.
Lily przez moment wahała się, co Lauren rozumie przez „resztę”.
Zaczęła więc opowiadać o Maddie i Remusie, o Peterze i wszystkich rzeczach
związanych z innymi. Im dłużej jednak mówiła, tym bardziej była przekonana, że
Lauren nie słucha jej.
- A w ogóle to po Sylwestrze Charlie i Chris porwali Łapę na Syberię
gdzie wiodą życie w potrójnym związku – powiedziała, kiedy jasnym było, że
Lauren wcale jej nie słucha. King przez chwile milczała, potem kiwnęła głową aż
w końcu drgnęła i spojrzała na Lily oszołomiona.
- Co…? – spytała piskliwie a jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Nic – prychnęła Lily – Sprawdzałam, czy mnie słuchasz…
- Przepraszam, zamyślałam się – powiedziała cicho. Lily westchnęła.
- Możesz po prostu zapytać… - podsunęła Evans, obserwując z uwagą
Lauren. Potrząsnęła głową.
- Nie – powiedziała stanowczo – Nie chcę o tym słuchać. Wystarczy,
że jej wczoraj słuchałam…
- Co? Kogo? Charlie? Ale… skąd!?
- Tata – mruknęła Lauren – Ma z nim zajęcia. Tak mi przynajmniej
powiedziała. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale wczoraj przyszła do nas.
- Zaskoczyłaś mnie – powiedziała krótko Lily – Nie spodziewałabym
się tego…
- Ja też – zgodziła się z nią kwaśno Lauren – Mam nadzieję, że
więcej nie będę musiała znosić jej osoby… A… - zawahała się przez moment – Nie
wiesz, czy oni…
- Nie – zaprzeczyła Lily – To znaczy Sylwestra spędzili wszyscy
razem, w Rechoczących, Charlie miała akurat zmianę i z tego co wiem, potem z
nimi poszła, ale po za tym… Nie, chyba nie.
- Sypnie mnie – mruknęła Lauren, do której raczej nie doszło to, co
powiedziała Lily. Evans potrząsnęła głową.
- Nie sądzę… Jeśli by tak było pewnie już by to zrobiła, a widziałam
go dziś i nie wydawało mi się, żeby wiedział.
- Nic straconego…
- Powinnaś z nim porozmawiać – wyszeptała Lily, obserwując reakcję Lauren.
- Nie.
- Ale…
- Nie! Nie chcę – warknęła, teraz mocno podirytowana – Nie chcę.
Próbowałam, rozumiesz? Ale… Nie mogę. Nie teraz. Zrobię to, ale… nie teraz –
zakończyła bezsilnie.
- Ulżyło by ci – powiedziała łagodnie Lily, kładąc rękę na ramieniu Lauren
– Co właściwie powiedziała ci Charlie?
- To co powiedziałby każdy na jej miejscu – prychnęła King – Wzięła
winę na siebie i zapewniła, że gdyby nie ona nic by się stało…
- Nie wierzysz jej – wyszeptała Lily.
- A ty byś uwierzyła?
- Wierzę Syriuszowi.
Lauren potrząsnęła głową.
- Wierzyłabyś, gdyby chodziło o Jamesa? Wierzyłabyś?
- Tak – powiedziała cicho Lily – Nie… Nie wiem, może… To nie o to tu
chodzi…
- Nie mów mi co mam robić, skoro sama byś tego nie zrobiła – ucięła
więc Lauren, szukając kluczy w kieszeni. Lily nawet nie zauważyła, kiedy doszły
pod dom. Otworzyła drzwi i przepuściła Lily do środka.
Jednak dla Evans ten temat wcale nie był jeszcze skończony.
- Jesteś niesprawiedliwa – stwierdziła twardo Lily – Nie wiem, czy
bym mu uwierzyła, ale na pewno pozwoliłabym mu się wytłumaczyć…
- Co tu tłumaczyć!? – zdenerwowała się Lauren - Słyszałam, co się wydarzyło! Tu nie ma nic
do tłumaczenia! Nie robił tego sam!
- W każdej innej sytuacji, do niczego by nie doszło…
- Pieprzenie – warknęła Lauren – Skoro udało jej się go zaciągnąć do
łóżka po kilku drinkach, bez żadnego wysiłku, to sądzisz, że gdyby chciała to
zrobić na trzeźwo, było by dużo trudniej?
- Tak – powiedziała stanowczo Lily – Byłoby, bo Syriusz cię kocha i…
- Przestań! – Lauren zacisnęła dłonie na uszach – Nie chcę tego
słuchać, nie chce, rozumiesz, nie chcę!
Opadła na fotel. Przez chwilę panowała cisza.
- Lauren, wiem, że to nie jest proste – powiedziała cicho, siadając
obok przyjaciółki i obejmując ją ramieniem – ale musisz go wysłuchać. Co,
jeśli…
- Jeśli co?– wychlipała King –Daj spokój, doskonale wiem, co
usłyszę…
- I wiesz, że to będzie prawda… On naprawdę cię kocha!
- To czemu to zrobił!? – King zerwała się z łóżka i
spojrzała na przyjaciółkę, a Lily poczuła jak serce jej pęka. Lauren patrzyła
na nią z takim żalem, taką rozpaczą i bólem, jakiego nigdy nie widziała u niej
do tej pory – Dlaczego, do cholery!? Skoro jestem tak ważna, to dlaczego to
zrobił!?!
- Czasem robimy coś, na co nie mamy wpływu. Działamy
impulsywnie, nie myślimy o tym, co robimy. Lauren, przecież Syriusz świata poza
tobą nie widzi. Charlie… to błąd. Taki, jaki wielu z nas popełnia. Wiem, że to
boli.
- Nie wiesz – wycedziła dziewczyna, ocierając szybko oczy –
nie wiesz, ciebie nikt tak nie skrzywdził. Nie masz pojęcia, jak się czuję.
- Dobrze, masz rację, może nie wiem – powiedziała łagodnie
dziewczyna – Ale postaraj się też spojrzeć na no z jego strony.
- Nie będę na nic patrzeć – warknęła King – To koniec. Nie
chcę go więcej widzieć. Niech zabiera się z mojego życia raz na zawsze.
- Tak długo o to walczyliście. Poza tym, tu nie chodzi tylko
o was…
- Myślałabyś o tym, gdyby James był z inną!? Gdyby cię
zdradził, myślałabyś o tym? Wiesz… Nie wiesz, jak to cholernie boli! Nie
rozumiesz tego! – King podniosła głos, a cała złość i żal, jak się w niej
gromadził, powoli zaczął z niej uchodzić. Skierowała swój gniew na Lily –
Jesteś w szczęśliwym związku i nie masz pojęcia JAK to boli!
- To tylko jeden raz! Lauren, opanuj się! Nie miał romansu,
to był TYLKO jeden raz! – powiedziała stanowczo Lily – Wiem, że to boli, ale
przestanie a wtedy, może być już za późno…
- JUŻ jest za późno! Lily, ty tego nie zrozumiesz!
- Uciekasz – oznajmiła z powagą Lily – Po raz kolejny,
uciekasz! Powiedz...Czy ty w ogóle chcesz z nim być?
Przesadziła, wiedziała o tym, ale nagle poczuła irracjonalną
wściekłość na przyjaciółkę. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła krzyczeć. King
pobladła.
- Ja GO kocham! Jak… jak śmiesz w ogóle mówić… Kocham,
rozumiesz!?
- Więc dlaczego nie chcesz nawet spróbować?! Nawet nie
próbujesz dać mu szansy! Lauren, do cholery, to tylko człowiek! Popełnia błędy!
- Właściwie, dlaczego go tak bronisz? Bo uważasz, że jest
niewinny czy solidaryzujesz się bo może sama miałaś na sumieniu skok w bok?
To się stało zbyt szybko, by obie zdążyły pomyśleć. Lily
podeszła do King i wymierzyła jej siarczysty policzek. Lauren zachwiała się i
cofnęła do tylu. Zapadła cisza, tak głucha, że słychać było ich nierówne
oddechy.
Lauren dotknęła palącego policzka, patrząc na przyjaciółkę
zupełnie tak, jakby widziała ją pierwszy w życiu. Oczy błyszczały jej
niezdrowym błyskiem, usta zacisnęła w cienką linę. Nagle te wszystkie uczucia,
jakie do tej pory w sobie tłamsiła – czy to możliwe, że powiedziała tylko
trochę tego, co myśli – zapragnęły uwolnić. Wiedziała, że jeśli czegoś nie
zrobi, zwariuje. To było obezwładniające, nie do zniesienia. Nigdy dotąd nie
doznała tak silnego uczucia.
Lily spojrzała na swoją rękę, pulsującą bólem, zastanawiając
się jak do tego doszło. Przecież była taka spokojna! A teraz? Nawet nie
pamiętała, kiedy wstała. Dlaczego w ogóle zaczęła krzyczeć? Nie rozumiała nic z
tego, co zaszło, równocześnie jednak czuła, że kłębi się w niej tak dużo uczuć,
że zaraz wybuchnie.
- Jesteś niesprawiedliwa – powiedziała chłodno, próbując się
uspokoić. Ręka nadal bolała, włożyła naprawdę wiele siły w uderzenie – To nie o
to chodzi.
- Nie masz prawa – wycedziła King – Nie masz prawa, mówić
mi, co powinnam zrobić....
- Nie bronię tego, co zrobił – warknęła Lily – Ale każdy
zasługuje na szansę wytłumaczenia. Poza tym, będziecie mieć dziecko i ma prawo
o tym wiedzieć…
- Mogę robić, co chcę! Ty nie masz prawa się wtrącać! To nie
jest twoja sprawa!
- Świetnie – Lily poczuła chęć, by znów uderzyć przyjaciółkę
– Wiesz co ci powiem? Jesteś głupia. Nie potrafisz wybaczać, zawsze tak było.
Czepiasz się swojego zdania i gówno obchodzi cię, czy masz rację, czy nie! Nie
słuchasz i nie patrzysz na innych. Nie jesteś go warta.
- Jesteś lepsza?
Myślisz tylko o sobie! Robisz to, co tobie się podoba! Nie myślisz o tym, co
myślą inni! Wszystko, musi się obracać w około ciebie!
- Posłuchaj samej siebie! Wiesz co? Pomyśl o tym co robisz,
jak się zachowujesz i dopiero wtedy wyciągaj wnioski o innych. Nie chce mi się
z tobą gadać.
- I do tego jeszcze tchórz.
Czuła satysfakcję, chorą i niezrozumiałą, że mogła się na
niej wyżyć. Lily pobladła, a jej twarz wykrzywił grymas wściekłości. Przez
chwilę, Lauren wydawało się że przyjaciółka zaraz rzuci się na nią z pięściami.
Evans jednak ostatkiem sił powstrzymała się od i tego i bez słowa wyszła z
pokoju, trzaskając drzwiami.
Lauren jednym szybkim ruchem zwaliła wszystko, co leżało na
stoliku. Chciała coś zniszczyć, wyładować całą tą złość, żeby w końcu przestało
tak bardzo boleć.
Kochała go tak bardzo, że nie potrafiła nad tym zapanować.
Nie chciała być zła, ale nie wyobrażała sobie, żeby mogła mu znów zaufać.
Nawet, jeśli to nic nie znaczyło, nawet, jeśli rzeczywiście ją kochał.
Ukryła twarz w dłoniach. Złość zniknęła momentalnie, na jej
miejscu pojawiła się rozpacz. Nie miała prawa mówić tego wszystkiego Lily. Nie
miała prawa ją w to wciągać. Teraz, nie dość że straciła ukochanego mężczyznę,
to jeszcze zraniła przyjaciółkę.
Łzy bezsilności popłynęły po jej policzkach. I chociaż
płakała długo, głośno, uciążliwy ból w klatce piersiowej nie chciał ustąpić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz