Rozdział 58

Słońce już dawno zaszło. Ludzie zamknęli się w swoich domach, by wykorzystać ostatnie wolne chwile przed drugim stycznia.
Prawie wszyscy. Opustoszałymi uliczkami, powolnym krokiem szedł Eddie, obejmując ramieniem Lexie. Ślizgała się na śniegu, łapiąc się – zawsze niemal w ostatniej chwili – ramienia Eddiego, który wydawał się być bardzo rozbawiony.
- Jakbyś się dała złapać pod rękę, nie leciałabyś co chwilę – wytknął ją, kiedy zupełnym przypadkiem nie udało mu się jej złapać i upadła w śnieg – Uparta diablica.
- Zamknij się – prychnęła, odtrącając rękę, którą łaskawie wyciągnął w jej stronę – Wiesz, że to było szalone?
- To, że chciałem pomóc ci wstać? – zapytał Eddie, unosząc brwi. Prychnęła, rzucając w jego twarz śniegiem, który zebrała z rękawiczki – Ach, chodzi ci o ślub? Może było faktycznie troszkę szalone.
- Troszkę? – spojrzała na niego oszołomiona – Daj spokój, rodzina mnie wydziedziczy!
- Może – zgodził się w zamyśleniu Eddie, a Lexie zachichotała – Prawa natury, cóż poradzić.
- Jesteś porąbany – oznajmiła rozbawiona.
Eddie westchnął. Zatrzymał się, zmierzył ją pełnym powagi spojrzeniem i powiedział.
- Być może w twoim stwierdzeniu o moim porąbaniu istotnie znajduje się ziarenko prawdy, ale chciałbym ci przypomnieć, że podobnie jak ja, ty również brałaś udział w tejże jakże kameralnej, spontanicznej i zapewnie bardzo nieprzemyślanej przez nas uroczystości – powiedział, nie kryjąc satysfakcji na swojej twarzy – Oznacza to, iż jesteś w równej mierze, a może i bardziej porąbana niż ja. Przemyśl to następnym razem, kiedy będziesz mnie obrażać… Swoją drogą, ktoś z naszej dwójki powinien zacząć myśleć – dodał po chwili namysłu.
- Lepiej nie myśl, bo strach pomyśleć, co wymyślisz – powiedziała Lexie -  Zawsze możesz się wycofać, jesteśmy małżeństwem zaledwie od dwudziestu minut.
Eddie prychnął.
- I to my się migamy! Ledwo opuściłaś budynek a już szukasz pretekstu, żeby uciec, okrutna kobieto! – wytknął jej, wskazując na nią oskarżycielsko ręką – Ani myślę tego odkręcać.
- Masz szczęście – powiedziała Lexie, łapiąc go pod łokieć i oboje ruszyli przed siebie w milczeniu – To dokąd teraz idziemy?
- Do domu? – zaproponował Eddie i wtedy Lexie znów się zatrzymała. Spojrzał na nią, nie mając pojęcia co też znów mogło się stać.
- Którego domu? – zapytała, a Eddie zmarszczył brwi, myśląc. Tego, istotnie, nie przemyśleli.
- No cóż… - zaczął – jako małżeństwo winniśmy się raczej udać do jednego domu, pytanie brzmi tylko, którego?
Zapadła krótka cisza, podczas której Eddie myślał gorączkowo, Lexie, nie rozumiejąc co to za różnica, w chwili obecnej nie myślała.
- Zastanawia mnie, której rodzinie łatwiej będzie wytłumaczyć, czemu pobraliśmy się tak szybko, bez nikogo – uświadomił ją w końcu, a Lexie zmarszczyła brwi.
- Idziemy do ciebie – powiedzieli nagle równocześnie, wyobrażając sobie reakcje swoich rodzin na tą jakże radosną wieść – Nie ma mowy! Dlaczego!?

I tak oto, Eddie i Lexie zdali sobie sprawę, że czeka ich bardzo trudna przeprawa. Mając do wyboru dwie awantury, zdecydowali się na mniejsze zło i zwyczajnie w świecie, wynajęli na noc pokój w Dziurawym Kotle, uznając iż jako młode małżeństwo należy im się chwila prywatności w dniu ślubu i godziwa noc poślubna, problemem uświadamiania rodzin, zajmą się natomiast potem.
W końcu trzeba mieć w życiu jakieś priorytety.
Następnego ranka, podjęli decyzję.
Żeby uniknąć kłótni i awantur, zdecydowali się na neutralny sposób rozstrzygnięcia problemu – papier, kamień i nożyce. W ten oto sposób najpierw udali się do Eddiego, potem zaś do Lexie.
I o ile Eddie bardzo starał się być delikatny, stosując na rodzicach bardzo wypróbowaną taktykę, o tyle Lexie, załatwiła to całkiem po swojemu.

Edward Mauer i Aleksandra McAdams
Przedstawiają:

Dwa niezawodne sposoby na powiedzenie rodzinie o ślubie, wziętym w tajemnicy.

Sposób pierwszy: taktyka Eddiego

Geneza sposobu: Obdarzony wyjątkowym zmysłem obserwacji, niespełna pięcioletni Eddie, odkrył niezawodny sposób na przyznawanie się do winy przed rodziną, nie ponosząc przy tym większych szkód. Po kilkunastu razach, metodą prób i błędów Eddie odkrył niezawodną taktykę.

Metodyka: Kluczem do sukcesu w tej metodzie, niewątpliwie jest wyczucie odpowiedniego momentu. Aby przystąpić do taktyki Eddiego, należy przygotować sobie długą historię, którą przedstawi się w początkowej fazie. Słowotok, w jaki wpada Eddie, powoduje znużenie i uśpienie czujności. W tej fazie, należy subtelnie wpleść przekazywaną informację poczym natychmiast przejść do fazy końcowej, która ma być końcem fazy początkowej. Im dłuższy i mniej sensowny słowotok i im krótsze zdanie oznajamiające przewinienie, tym lepiej.

Działanie: Uśpiona czujność sprawia, że fakt dociera z dużym opóźnieniem i dość wolno, sprawiając iż równocześnie znacznie opóźnia się reakcja.

Przykład:  - Ale to był doskonały Sylwester! Wspaniała zabawa, może trochę zbyt głośno, ale kto by się tym przejmował! Wszyscy doskonale się bawili, najpierw…
(dwadzieścia minut ględzenia i usypiania czujności później)
- … i wtedy pomyślałem sobie, że w tym wszystkim wcale brakuje mi pewnego ważnego szczegółu. No więc przekonałem Lexie, że powinniśmy się pobrać i w ten sposób, tak troszkę na szybko, niemal zmusiliśmy tą biedą urzędniczkę do tego, żeby udzieliła nam ślubu. Ale gdybyście widzieli jej minę, kiedy jej dokładnie wyjaśnialiśmy, czemu to się musi stać dziś, myślała chyba, że to jakiś żart… A w ogóle, to piękny wieczór dziś, naprawdę, warto by się przejść na spacer, prawda? Lexie, masz ochotę na spacer?

Sposób drugi: taktyka Lexie

Geneza: Dokładnie nie jest znana. Prawdopodobnie powstała przypadkiem, dzięki wrodzonej odwadze i bezczelności Lexie, niewątpliwie przeznaczona jest dla osób o mocnych nerwach i umiejętności zachowywania spokoju w sytuacjach stresowych.

Metodyka: Taktyka oparta jest na szybkim działaniu. Nie trzeba usypiać czujności, należy jednak być wyjątkowo odważnym i zdeterminowanym. Jest tylko jedna, kluczowa faza – szybkie przyznanie się do winy w najmniej odpowiednim momencie. Jest to metoda idealna na osób pozbawionych cierpliwości, należy jednak ważyć, czy osoba na której się ją wykonuje, jest w stanie przetrzymać taki szok.

Działanie: Szok, spowodowany nagłym oznajmieniem czegoś niespodziewanego, sprawia iż traci się możliwość działania. Kiedy już się ją odzyskuje, reakcja jest mocno osłabiona. Przy bardziej gwałtownych osobach, lepiej jednak ulotnić się zawczasu,

Przykład: Lexie weszła do kuchni, gdzie była Penn i Ethel. Eddie nieśmiało wkroczył za nią, obserwując z uwagą poczynania swojej świeżo poślubionej żony.
- Cześć mamo, cześć babciu – powiedziała zdawkowo, podchodząc do szafki i wyjmując z niej szklanki – Jak leci?
- Gdzie byłaś tak długo, aniołku? – zapytała Ethel, patrząc niepewnie w kierunku Eddiego, który twardo milczał, czekając na rozwój sytuacji.
- Z Eddiem – Lexie rzuciła ukradkowe spojrzenie na matkę i babkę, a gdy upewniła się, że obie siedzą, dodała – A właśnie, pobraliśmy się.
Eddiego po raz zdążyła zaskoczyć odwaga Lexie, kiedy Penn kiwnęła głową.
- W porządku – powiedziała kobieta, do której wyraźnie nie dotarło to, co powiedziała córka. Lexie jednak nie skończyła.
- Zamieszkamy razem – kontynuowała obojętnie – Na razie u niego, ale mamy zamiar wynająć mieszkanie.
- Rozumiem, aniołku – zgodziła się łagodnie Penn, nadal nie do końca rozumiejąc co mówi do niej córka. Lexie uśmiechnęła się, odstawiła szklankę, podeszła do Eddiego i wyszła z nim kuchni.
- A teraz szybko, nim dojdzie do nich co powiedziałam i rozpęta się piekło.

Piekło nie zdążyło się rozpętać, bowiem gdy do kobiet dotarło co powiedziała Lexie jej i Eddiego w domu już nie było. Gdy wrócili, kilka godzin później, po resztę rzeczy dziewczyny, kobiety były już całkiem spokojne i jakiś cudem, piekło minęło ich całkiem, a świeżo upieczona młoda para, spędziła resztę dnia na pakowaniu.

Charlie była osobą przebiegłą. Dla każdego, kto znał ją chociaż troszkę, nie było to tajemnicą – wręcz przeciwnie, była to naturalna oczywistość.
Charlie ze swej przebiegłości zdawała sobie sprawę – traktowała ją jako zaletę i wykorzystywała zawsze wtedy, gdy było to konieczne, i nie tylko.
Bo oprócz wrodzonej przebiegłości, Charlie posiadała jeszcze wiele różnych cech a wśród nich – jeden powie, iż to zaleta, inny, że wada – umiejętność osiągania celu. Za wszelką cenę. Dla Charlie nie było przeszkód nie do pokonania.

Od pewnego czasu, Charlie poważnie rozważała, czy nie powinna porozmawiać z Lauren. Rozmowa z Syriuszem w sylwestrową noc, tylko ją w tym utwierdziła. Skoro nie chciała po dobroci wysłuchać Syriusza, wysłucha Charlie. Był tylko jeden, mały problem – Charlie nie miała pojęcia, gdzie Lauren jest. Timble nie miała pojęcia, że los sam jej ułatwi zadanie.

Zadzwoniła, przestępując z nogi na nogę i myśląc, za jakie grzechy przyszło jej to robić. Miała subtelny, przebiegły plan – była pewna, że Lauren w domu nie zastanie, ale chciała chociaż rozejrzeć się i wybadać sytuacje.
Drzwi się otworzyła a Charlie natychmiast się wyprostowała.
- Ach, to ty – powitał ją burkliwie Richard King, przepuszczając do środka – Spóźniłaś się.
- Przepraszam – powiedziała grzecznie – Zgubiłam się.
- Tędy – wskazał gestem korytarz, puszczając Charlie przodem – do końca korytarza.
Szła niezbyt szybko, rozglądając się dookoła. Wydawało się, że są w domu sami. Pchnęła drzwi gabinetu i weszła do środka, a tam spotkała ją niespodzianka.
Zawsze wydawało jej się, że Richard King jest człowiekiem uporządkowanym, tymczasem pomieszczenie w którym się znajdowała, wyraźnie zaprzeczało temu poglądowi. Pokój był nieduży – przy ścianie stał potężny regał od góry do dołu zastawiony książkami. Na podłodze, podobnie jak na dębowym biurku przy oknie, piętrzyły się stosy pergaminów.
- To powinno być gdzieś tu – powiedział krótko Richard, podchodząc do biurka i patrząc na stertę papierów. Powoli zaczął ją przeglądać, potem zerknął na regał, podłogę i wyczekującą przy drzwiach Charlie – Jedną chwilę.
Wyszedł żwawo z gabinetu, a Charlie ledwo zahamowała śmiech.
- Liso, najdroższa, mogę cię na chwilę prosić?
Wszedł do gabinetu, a Charlie szybko ustąpiła z drogi. Richard tymczasem wziął stołek i zaczął przeglądać najwyższe półki.
- Mama wyszła – usłyszała za plecami.
- Zajmiesz się gościem? – zapytał Richard, a Charlie serce zabiło gwałtownie. Na to zdecydowanie nie była przygotowana.
- Oczywiście. Zapraszam do kuchni – powiedziała Lauren, stając w drzwiach. Charlie zacisnęła powieki i powoli odwróciła się w jej stronę.
- Cześć – powitała ją krótko i chcąc uniknąć ewentualnego ataku, jak najszybciej wyszła z gabinetu, żeby zniknąć z zasięgu wzroku Richarda.
Lauren przez chwilę patrzyła oszołomiona na Charlie, poczym szybko za nią podążyła, zastanawiając się, czy to było przewidzenie, czy naprawdę w do jej kuchni, weszła właśnie Charlie Timble.
Niestety, w kuchni okazało się, że nie ma do czynienia ze zwidami. Przez chwilę patrzyła na nią, zupełnie nie wiedząc co robić, a potem wskazała na krzesło i spytała.
- Kawy, herbaty, ziółek?
- Nie, dzięki… - powiedziała powoli Charlie, obawiając się, że mogłaby tego nie przeżyć.
- Coś do jedzenia? Kanapkę, ciasto, czekolady? – kontynuowała z przesadną uprzejmością Lauren, z trudem panując nad sobą.
- Nie, dzięki… - powtórzyła Charlie, zastanawiając się, czego właściwie może się spodziewać.
Wątpiła, żeby Lauren wywołała awanturę. Sądząc po jej zachowaniu, starała się zachować spokój, za wszelką cenę.
- Skoro mamy za sobą uprzejmości, może łaskawie powiesz mi, co tu robisz? – zapytała syczącym szeptem Lauren, a Charlie mimo woli poczuła dreszcze na całym ciele. Szybko pozbyła się jednak tego nieprzyjemnego uczucia i przywołując spokój na twarzy, odpowiedziała.
- Powinnyśmy porozmawiać.
Lauren nie usatysfakcjonowała odpowiedź.
- Co tu robisz? – zapytała stanowczo – I kto ci powiedział, że tu jestem?
Charlie westchnęła.
- Nikt mi nie powiedział. Sama tu trafiłam. Gubiąc się przy okazji kilka razy.
- Jak?
- Wolałabym to zostawić dla siebie, sądzę, że nie spodobałaby ci się ta historia – oznajmiła Charlie, nie zdając sobie sprawy, że Lauren jest bliska furii. Może gdyby znała ją trochę bardziej, wiedziałaby co zwiastują drgające nozdrza – Niektórzy mogli też powiedzieć, że troszkę naruszyłam pewne zasady…
- Nie podoba mi się twoja obecność w tej kuchni – wycedziła – Więc wolałabym wiedzieć, komu za to podziękować – a o twoim braku poszanowania wszelkich zasad miałam już okazję się przekonać.
- Mówiłam, że sama tu trafiłam – powtórzyła zirytowana Charlie – Trudno się z tobą dogadać… Ale skoro już tu jestem, powinnyśmy sobie coś wyjaśnić.
- Nie chcę słuchać twoich wyjaśnień – powiedziała chłodno – Nie odpowiedziałaś na pytanie.
- Przyszłam po materiały do pracy semestralnej. Nie uwierzysz, jak mały jest świat – dodała szybko Charlie – Mam zajęcia z twoim ojcem. Wpadłam na to przypadkiem, Lily wspomniała, że jest wykładowcą a ja tylko skojarzyłam nazwisko. No i nie każdy King ma opinię tak żelaznego charakteru.
- Co, proszę? – zapytała oszołomiona Lauren – Jesteś… Jesteś bezczelna, że wykorzystałaś do tego tatę! Wiesz, co, zabieraj się stąd w tej chwili!
- Nie słuchasz! Jestem tu po materiały – powtórzyła spokojnie Charlie, tym razem dostrzegając, że Lauren drżą nozdrza, ale ponownie bagatelizując sprawę – to, że cię zastałam, to czysty przypadek, chociaż niewątpliwie jest mi na rękę.
- Kłamiesz – powiedziała chłodno Lauren.
Charlie westchnęła, sięgnęła do kieszeni i rzuciła w kierunku Lauren kawałek pergaminu.
King przez chwilę się wahała, poczym zerknęła na niego i otworzyła oczy ze zdziwienia.
- O cholera – wyszeptała i spojrzała na Charlie zaskoczona – naprawdę masz z nim zajęcia!
- Co jesteś tak zdziwiona, sądziłaś, że praca w Rechoczących to moje całe życie? – rozbawiło ją zdziwienie Lauren. Pokręciła głową z politowaniem – Jestem na drugim roku Historii. A teraz, skoro już wiesz, co tu robisz, może w końcu przestaniesz gadać i wysłuchasz co mam ci do powiedzenia?
- Nie mam zamiaru cię słuchać – oznajmiła krótko Lauren, a Charlie westchnęła. Powoli cała ta sytuacja zaczęła ją irytować.
- Ja na twoim miejscu wolałaby wiedzieć, co się stało – powiedziała bezczelnie – Może nie za bardzo ufałabym słowom Syriusza, bo to facet, ale zawsze kierowałabym się damską solidarnością.
- Daruj to sobie.
- Wybacz, nie mogę – zaatakowała natychmiast Charlie – Nie lubię nie wyjaśnionych kwestii…
- Daruj sobie – powtórzyła Lauren – Nie zamierzam cię słuchać, możesz gadać ile chcesz, to nic nie zmieni.
- Boże, ale ty jesteś durna! Skoro nie chcesz mnie słuchać, to nie dowiesz się, iż Syriusz w żadnym celu mnie nie interesuje. Przynamniej nie tak, jak ci się wydaje. Jest absolutnie nie w moim typie, bo gdyby był, to uwierz, że gdyby był, nie zawracałabym sobie głowy tym, że kogoś ma.
Lauren prychnęła.
- To przystojny, inteligentny i dowcipny facet – kontynuowała – dla większości kobiet, to ideał, ale nie dla mnie. Kompletnie mnie nie interesuje, jasne? Właśnie i tylko dlatego, nie przyszło mi do głowy, że coś się może stać.
Lauren chciała coś powiedzieć, ale w tej chwili do kuchni wszedł Richard.
- Jeszcze moment, moja droga – powiedział do Lauren, ale ona od razu wykorzystała obecność ojca.
- Przepraszam, tato, ale musisz się sam zająć… gościem. Mam wizytę u lekarza – i nie czekając na odpowiedź, wyszła z kuchni, kiwając krótko głową do Charlie.
- Uparta jak muł – wyszeptała do siebie Charlie – W porządku, poczekam.

Czas płynął nieubłaganie. Lily i James leżeli wyciągnięci na kanapie, wtuleni w siebie i zwyczajnie w świecie się leniąc.
- Powinienem iść – oznajmił w końcu James, patrząc leniwym wzrokiem na zegarek – Robi się późno…
- Możesz zostać – powiedziała Lily, nawet nie otwierając oczu.
- Powinienem pobyć trochę w domu – zaśmiał się, gładząc Lily po włosach – na wypadek, gdybyś nie zauważyła, ostatnio rzadko tam bywam…
- Mnie to nie przeszkadza – stwierdziła Lily. Zachichotała, kiedy James pochylił się nad nią i musnął ustami jej usta, a  jego włosy załaskotały ją w nos – Jeśli o mnie chodzisz, możesz tu zamieszkać.
James podniósł szybko głowę, patrząc na nią niepewnie. Nie wiedział, czy mówi poważnie, czy tylko żartuje.
- Co? – zapytała, otwierając oczy – Sam zauważyłeś, że spędzasz tu więcej czasu niż u siebie. Po co więc go marnować, skoro możesz tutaj zamieszkać? Miejsca jest dużo, a my nie jesteśmy już dziećmi, prawda?
- A Lauren? – James spojrzał na Lily znad okularów, które zsunęły mu się na czubek nosa. Natychmiast je poprawił.
- Nie sądzę, żeby szybko wróciła – powiedziała dziwnym głosem Lily – A jeśli nawet, to raczej zostanie u rodziców.
- Dlaczego? – spytał odruchowo James, a Lily spojrzała na niego z uwagą, ale nie odpowiedziała – Lily?
- Nie, nie mogę – potrząsnęła głową, siadając gwałtownie.
Niczego nie chciała w tej chwili tak bardzo jak tego, żeby powiedzieć mu wszystko. Irytowało ją to, że obiecała milczeć i poczuła złość, która natychmiast przerodziła się w poczucie bezsilności.
James zauważył to.
- Tak rozmawiać nie będziemy – powiedział twardo, doskonale świadom, że zaraz może pożałować swoich słów – Chcesz ze mną zamieszkać, ale mi nie ufasz!
Wiedział, że to cios poniżej pasa. Wiedział, że może mu się za to dostać. Ale to, że nie mógł w żaden sposób pomóc i Lily i Syriuszowi, doprowadzała go do szału.
- To nie tak – zaprzeczyła natychmiast Lily, a głos zadrżał jej od emocji – Jesteś niesprawiedliwy. Ufam ci, ale nie mogę powiedzieć, o co tu chodzi. Lauren mi zaufała a po za tym… Nawet nie wiesz, o co prosisz.
- Więc mi powiedz.
- Nie mogę. To… to wszystko jest trudne, bardzo trudne a… Syriusz jest twoim przyjacielem. Tak samo, jak Lauren jest moją przyjaciółką. Gdybym ci powiedziała, musiałbyś wybierać między byciem lojalnym wobec mnie lub wobec Syriusza a… Nie chcę cię stawiać w takiej sytuacji.
Patrzył na nią z powagą. Lily zaczęła bawić się frędzelkami poduszki, chcąc zając czymś ręce i ukryć ich nerwowe drganie.
- To najgorszy moment – wyszeptała po chwili – Najgorszy moment na kłopoty. Ona nie powinna być teraz sama. Potrzebuje go i… nie chce widzieć. Tak źle i tak źle!
Przez moment miał zamiar drążyć temat. Był pewny, że jeśli tylko odpowiednio to rozegra, Lily powie mu wszystko, co będzie chciał wiedzieć. Zaraz jednak przyszło mu na myśl, jakie konsekwencje może mieć to dla Lily. Lauren jej zaufała a on… nie wiedział, czy ufa sobie na tyle, by się tego dowiedzieć.
- Irytuje mnie to, że nie mogę ci pomóc – powiedział w końcu – Widzę, że cię to martwi i jestem bezradny, bo nic nie wiem…
- To wszystko jest chore – westchnęła zrezygnowana – My nie będziemy robić sobie tyle kłopotów, dobrze?
- Dobrze – zgodził się łaskawie James, a Lily po raz pierwszy od dłuższego czasu uśmiechnęła się. Oparła się głowa o jego pierś, przymknęła powieki i dodała, bardziej leniwym tonem.
- Pomyśl o tym, żeby tu zamieszkać, dobrze? – poprosiła cicho, kiedy położył ręce na jej brzuchu – Lubię, kiedy tu jesteś.
- Dobrze – przytaknął, nie precyzując na co dokładnie się zgadzał. Nie musiał, oboje doskonale wiedzieli, o co chodziło.

Nim się zorientowali, zapadli w drzemkę. Czas leciał nieubłaganie szybko, ale oboje nie przejmowali się tym zbytnio.
Lily nie wiedziała ile czasu minęło, kiedy obudziło ją natarczywe stukanie w okno. Podniosła leniwie głowę i westchnęła, widząc sowę siedząca na parapecie. Wstała, uważając by nie obudzić Jamesa, wpuściła ptaka i szybko odwiązała wiadomość od  jego nóżki. Uśmiechnęła się szybko odpisała, spojrzała na zegarek i wróciła do Jamesa, układając się z powrotem na swoim miejscu. Miała czas.
Ledwo jednak przymknęła oczy, rozległ się dzwonek do drzwi. Tym razem, obudził się również James.
- Otworzę – powiedziała cicho, całując go czule w usta i siadając. Zarzuciła na siebie jego koszulę i wybiegła z sypialni, potykając się w progu. Nim otworzyła drzwi, usłyszała jeszcze śmiech Jamesa.
- Cześć – powitała radośnie Syriusza, który na widok jej odwrócił szybko wzrok. Cała mowa, jaką ułożył sobie w głowie w czasie drogi tutaj, wyleciała mu z głowy na widok skąpego odzienia Lily – Coś się stało? – zapytała, nie rozumiejąc skąd tak nagłe speszenie u przyjaciela.
Black odważył się zerknąć, ale stan rzeczy był jeszcze gorszy niż moment temu. Lily, odgarnąwszy z twarzy włosy, nieświadomie odsłoniła sporą część swojej piersi. Odwrócił się więc znów, tym razem kierując swoje spojrzenie na buty.
- Koszula – wyrzucił z siebie w końcu. Lily spojrzała w dół i zarumieniła się. Szybko poprawiła niedopięty guzik i otworzyła szerzej drzwi.
- Więc co cię sprowadza? – zapytała, próbując nadać swojemu głosowi beztroski ton. Nie udało jej się, rozbawienie wzięło górę i z wyrwał się z niej cichy chichot – Przepraszam.
Syriusz przypomniał sobie,  po co tu przyszedł. Przywołał wiec na twarz pełną powagę, odchrząknął, chcąc zwrócić na siebie swoją uwagę a kiedy Lily spojrzała na niego przez ramię, odrywając się na chwilę od robienia herbaty – zerkając przy okazji na swoje nogi, czy aby przypadkiem znów zbytnio się nie odsłoniła – a Syriusz zaczął swoją długo trenowaną przemowę.
- Kiedy przygarnąłem pod swój dach Jamesa, a właściwie udało mi się go namówić, wziąłem za niego swojego rodzaju odpowiedzialność. Przyrzekłem Evelyn dbać o niego bardziej niż o siebie, pilnować żeby miał zawsze czyste skarpety nie chodził głodny i… Nie chodzi o to, że to robię – dodał szybko, widząc oszołomienie na twarzy Lily – on nie pozwala na to mnie, a ja jemu, bo miało to działać w obie strony, jednakże… Obaj obiecaliśmy, że będziemy o siebie wzajemnie dbać i się pilnować…
- Chyba wiem o…
- Nie przerywaj mi – fuknął Syriusz, machając niecierpliwie ręką a Lily natychmiast zamilkła, próbując pozbyć się wrażenia, że Syriusz bardzo dobrze się bawi – Nie przeszkadza mi, że tutaj siedzi, przywykłem do samotność ale jasnej, bitej cholery, uprzedzajcie, że zostaje na noc, bo potem to ja mam kłopoty!
Lily spojrzała na niego, nie bardzo rozumiejąc o co dokładnie chodzi Syriuszowi.
- Uprzedził przecież, że…
- Dwa dni temu! A dziś z rana, wpadła do mnie Evelyn i dostałem niezłą burę za to, że nie mam pojęcia, gdzie podziewa się jej syn.
- Przecież wiedziałeś, że jest tu…
- Wiedziałem, że miał tu być dwa dni temu – westchnął Syriusz, opadając na krzesło – Mnie to wystarczy, ale Evelyn nie… Ty chyba nie rozumiesz toku myślenia tej kobiety.
Lily wzruszyła ramionami, teraz mocno już rozbawiona. Postawiła przed Syriuszem kubek z herbatą, a Black zaczął się zastanawiać, czy w ogóle o nią prosił.
Lily spojrzała na zegarek i przeklęła.
- Cholera – syknęła – Spóźnię się. James!
Wybiegła z kuchni, zostawiając Syriusz z herbatą i wpadła do sypialni. James stał pośrodku pokoju, rozglądając się po nim w poszukiwaniu…
- Koszula – powiedział do Lily – Myślałem, że ją zgubiłem.
- Przepraszam – szybko ściągnęła ją i rzuciła w niego, łapiąc w locie bieliznę - Syriusz jest w kuchni. Muszę na razie wyjść.
- Dokąd? – zapytał od razu, patrząc jak Lily w pośpiechu narzuca na siebie sweter.
- James. Syriusz. Kuchnia. – powiedziała krótko, przerzucając na toaletce kosmetyki. Potter pokiwał głową, westchnął, wiedząc, że nic więcej się od niej nie dowie i wyszedł, kręcąc głową.

Zadzwoniła do drzwi, rozglądając się dookoła. Minęła krótka chwila, kiedy drzwi otworzyły się i wyszła Lauren, zakładając w pośpiechu płaszcz.
- Trzymaj – powiedziała, wciskając do rąk Lily czapkę i szalik – wychodzimy.
- Dlaczego…? – zapytała cicho Lily, miałam bowiem szczerą nadzieję na kubek ciepłej herbaty.
- Bo nie zniosę w tym domu ani chwili dłużej.
I nie czekając na reakcje Lily w pośpiechu opuściła podwórko, nie oglądając się nawet za siebie.
- Tata jest w domu – wyjaśniła krótko, kiedy Lily zamknęła za sobą furtkę i podała jej czapkę – Wstał lewą nogą bo od świtu chodzi i szuka zawady a ja czuję, że jeszcze moment i dojdzie do katastrofy…
- Burza hormonów? – zapytała Lily, bardziej mając na myśli ją, niż Richarda, nie mogła więc się powstrzymać od śmiechu, kiedy usłyszała odpowiedź.
- Zdarza mu się…
Lily zachichotała.
- Cieszę się, że cię widzę – powiedziała w końcu, zatrzymując się i rzucając na szyję przyjaciółki – Świra można dostać z samymi facetami!  Fakt, że czasem wpadnie Maddie nie wiele zmienia.
Lauren pozwoliła się wyściskać, a kiedy Lily się odsunęła, zmarszczyła brwi.
- Przyjechałam tylko na kilka dni… - wyrzuciła z siebie zakłopotana – Będziesz musiała się z nimi jeszcze trochę pomęczyć…
Lily zrobiła wszystko, żeby nie pokazać jak bardzo zawiedziona jest. W końcu obiecała sobie, że będzie wspierać każdą decyzję Lauren – nie raz przekonała się, że w jej przypadku naciski tylko pogarszały sprawę.
- Myślałam… No może przeżyję – wydusiła z siebie, zmuszając się do krzywego uśmiechu. King od razu to zauważyła. Westchnęła, objęła mocno Lily.
- Przepraszam – wyszeptała cicho. Lily wzruszyła ramionami.
- Daj spokój, przecież rozumiem – powiedziała Lily i z ulgą stwierdziła, że jej głos zabrzmiał o wiele cieplej, niż chwilę potem – Można się do nich przyzwyczaić…
- Ale kłamiesz – pokręciła głową Lauren – To teraz opowiadaj. Co u ciebie i Jamesa? I o co chodziło z tą aferą w Sylwestra? Ten twój ostatni list był taki dziwny…
Lily zaczęła opowiadać – dyskretnie pomijając wszystko to o czym w jej mniemaniu Lauren słuchać nie chciała - o wszystkim, co wydarzyło w ciągu ostatniego miesiąca. Kiedy skończyła, Lauren zaczęła zadawać pytania uzupełniające, na które Lily zmuszona była udzielać bardzo obszernych odpowiedzi.
Kiedy ich temat został już całkowicie wyczerpany, przyszła kolej na resztę.
-  O Eddiem i Lexie pewnie już słyszałaś… - zaczęła Lily, ale Lauren natychmiast ją zaprzeczyła ruchem głowy – Nie słyszałaś?
- Nie. Co się stało? – zapytała zaniepokojona Lauren. Lily rozbawiło nagłe przerażenie na twarzy King.
- No wiesz, to bardzo poważna sprawa. Wszyscy byli kompletnie zaskoczeni, naprawdę nikt się tego nie spodziewał, a cała sprawa owiana jest też mgiełką tajemnicy…
- No mów!
- Pobrali się – powiedziała rozbawiona Lily, widząc, że Lauren nie wytrzyma chwili dłużej. Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała nieprzytomnym spojrzeniem na przyjaciółkę.
- Czekaj, powiedziałaś, że co zrobili? Pobrali… się? Że… ślub? Wzięli ślub…?
- Tak jest – pokiwała głową uradowana Lily – W całkowitej tajemnicy, rozumiesz to? Nie było nikogo!
- Ale… Ale kiedy!?
- W Nowy Rok – powiedziała Lily, a na jej twarz wstąpił szeroki uśmiech – I pewnie nikt by się o tym nie dowiedział, gdyby nie cała ta akcja z tym przeklętym balem. Wiesz, oni rano wszyscy siedzieli razem, potem się rozeszli no i Syriusz rozesłał wiadomość i… no i tak się wydało – urwała szybko, patrząc na reakcję Lauren. Dziewczyna spochmurniała na chwilę, zaciskając ręce na szaliku, a usta zacisnęły jej się w cienką linię. Po chwili jednak wszystko minęło – jedyną oznaką jej chwilowej utraty kontroli było to, że nadal pozostała spięta, kiedy powiedziała.
Lily przez moment wahała się, co Lauren rozumie przez „resztę”. Zaczęła więc opowiadać o Maddie i Remusie, o Peterze i wszystkich rzeczach związanych z innymi. Im dłużej jednak mówiła, tym bardziej była przekonana, że Lauren nie słucha jej.
- A w ogóle to po Sylwestrze Charlie i Chris porwali Łapę na Syberię gdzie wiodą życie w potrójnym związku – powiedziała, kiedy jasnym było, że Lauren wcale jej nie słucha. King przez chwile milczała, potem kiwnęła głową aż w końcu drgnęła i spojrzała na Lily oszołomiona.
- Co…? – spytała piskliwie a jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Nic – prychnęła Lily – Sprawdzałam, czy mnie słuchasz…
- Przepraszam, zamyślałam się – powiedziała cicho. Lily westchnęła.
- Możesz po prostu zapytać… - podsunęła Evans, obserwując z uwagą Lauren. Potrząsnęła głową.
- Nie – powiedziała stanowczo – Nie chcę o tym słuchać. Wystarczy, że jej wczoraj słuchałam…
- Co? Kogo? Charlie? Ale… skąd!?
- Tata – mruknęła Lauren – Ma z nim zajęcia. Tak mi przynajmniej powiedziała. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale wczoraj przyszła do nas.
- Zaskoczyłaś mnie – powiedziała krótko Lily – Nie spodziewałabym się tego…
- Ja też – zgodziła się z nią kwaśno Lauren – Mam nadzieję, że więcej nie będę musiała znosić jej osoby… A… - zawahała się przez moment – Nie wiesz, czy oni…
- Nie – zaprzeczyła Lily – To znaczy Sylwestra spędzili wszyscy razem, w Rechoczących, Charlie miała akurat zmianę i z tego co wiem, potem z nimi poszła, ale po za tym… Nie, chyba nie.
- Sypnie mnie – mruknęła Lauren, do której raczej nie doszło to, co powiedziała Lily. Evans potrząsnęła głową.
- Nie sądzę… Jeśli by tak było pewnie już by to zrobiła, a widziałam go dziś i nie wydawało mi się, żeby wiedział.
- Nic straconego…
- Powinnaś z nim porozmawiać – wyszeptała Lily, obserwując reakcję Lauren.
- Nie.
- Ale…
- Nie! Nie chcę – warknęła, teraz mocno podirytowana – Nie chcę. Próbowałam, rozumiesz? Ale… Nie mogę. Nie teraz. Zrobię to, ale… nie teraz – zakończyła bezsilnie.
- Ulżyło by ci – powiedziała łagodnie Lily, kładąc rękę na ramieniu Lauren – Co właściwie powiedziała ci Charlie?
- To co powiedziałby każdy na jej miejscu – prychnęła King – Wzięła winę na siebie i zapewniła, że gdyby nie ona nic by się stało…
- Nie wierzysz jej – wyszeptała Lily.
- A ty byś uwierzyła?
- Wierzę Syriuszowi.
Lauren potrząsnęła głową.
- Wierzyłabyś, gdyby chodziło o Jamesa? Wierzyłabyś? 
- Tak – powiedziała cicho Lily – Nie… Nie wiem, może… To nie o to tu chodzi…
- Nie mów mi co mam robić, skoro sama byś tego nie zrobiła – ucięła więc Lauren, szukając kluczy w kieszeni. Lily nawet nie zauważyła, kiedy doszły pod dom. Otworzyła drzwi i przepuściła Lily do środka.
Jednak dla Evans ten temat wcale nie był jeszcze skończony.
- Jesteś niesprawiedliwa – stwierdziła twardo Lily – Nie wiem, czy bym mu uwierzyła, ale na pewno pozwoliłabym mu się wytłumaczyć…
- Co tu tłumaczyć!? – zdenerwowała się Lauren  - Słyszałam, co się wydarzyło! Tu nie ma nic do tłumaczenia! Nie robił tego sam!
- W każdej innej sytuacji, do niczego by nie doszło…
- Pieprzenie – warknęła Lauren – Skoro udało jej się go zaciągnąć do łóżka po kilku drinkach, bez żadnego wysiłku, to sądzisz, że gdyby chciała to zrobić na trzeźwo, było by dużo trudniej?
- Tak – powiedziała stanowczo Lily – Byłoby, bo Syriusz cię kocha i…
- Przestań! – Lauren zacisnęła dłonie na uszach – Nie chcę tego słuchać, nie chce, rozumiesz, nie chcę!
Opadła na fotel. Przez chwilę panowała cisza.
- Lauren, wiem, że to nie jest proste – powiedziała cicho, siadając obok przyjaciółki i obejmując ją ramieniem – ale musisz go wysłuchać. Co, jeśli…
- Jeśli co?– wychlipała King –Daj spokój, doskonale wiem, co usłyszę…
- I wiesz, że to będzie prawda… On naprawdę cię kocha!
- To czemu to zrobił!? – King zerwała się z łóżka i spojrzała na przyjaciółkę, a Lily poczuła jak serce jej pęka. Lauren patrzyła na nią z takim żalem, taką rozpaczą i bólem, jakiego nigdy nie widziała u niej do tej pory – Dlaczego, do cholery!? Skoro jestem tak ważna, to dlaczego to zrobił!?!
- Czasem robimy coś, na co nie mamy wpływu. Działamy impulsywnie, nie myślimy o tym, co robimy. Lauren, przecież Syriusz świata poza tobą nie widzi. Charlie… to błąd. Taki, jaki wielu z nas popełnia. Wiem, że to boli.
- Nie wiesz – wycedziła dziewczyna, ocierając szybko oczy – nie wiesz, ciebie nikt tak nie skrzywdził. Nie masz pojęcia, jak się czuję.
- Dobrze, masz rację, może nie wiem – powiedziała łagodnie dziewczyna – Ale postaraj się też spojrzeć na no z jego strony.
- Nie będę na nic patrzeć – warknęła King – To koniec. Nie chcę go więcej widzieć. Niech zabiera się z mojego życia raz na zawsze.
- Tak długo o to walczyliście. Poza tym, tu nie chodzi tylko o was…
- Myślałabyś o tym, gdyby James był z inną!? Gdyby cię zdradził, myślałabyś o tym? Wiesz… Nie wiesz, jak to cholernie boli! Nie rozumiesz tego! – King podniosła głos, a cała złość i żal, jak się w niej gromadził, powoli zaczął z niej uchodzić. Skierowała swój gniew na Lily – Jesteś w szczęśliwym związku i nie masz pojęcia JAK to boli!
- To tylko jeden raz! Lauren, opanuj się! Nie miał romansu, to był TYLKO jeden raz! – powiedziała stanowczo Lily – Wiem, że to boli, ale przestanie a wtedy, może być już za późno…
- JUŻ jest za późno! Lily, ty tego nie zrozumiesz!
- Uciekasz – oznajmiła z powagą Lily – Po raz kolejny, uciekasz! Powiedz...Czy ty w ogóle chcesz z nim być?
Przesadziła, wiedziała o tym, ale nagle poczuła irracjonalną wściekłość na przyjaciółkę. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła krzyczeć. King pobladła.
- Ja GO kocham! Jak… jak śmiesz w ogóle mówić… Kocham, rozumiesz!?
- Więc dlaczego nie chcesz nawet spróbować?! Nawet nie próbujesz dać mu szansy! Lauren, do cholery, to tylko człowiek! Popełnia błędy!
- Właściwie, dlaczego go tak bronisz? Bo uważasz, że jest niewinny czy solidaryzujesz się bo może sama miałaś na sumieniu skok w bok?
To się stało zbyt szybko, by obie zdążyły pomyśleć. Lily podeszła do King i wymierzyła jej siarczysty policzek. Lauren zachwiała się i cofnęła do tylu. Zapadła cisza, tak głucha, że słychać było ich nierówne oddechy.

Lauren dotknęła palącego policzka, patrząc na przyjaciółkę zupełnie tak, jakby widziała ją pierwszy w życiu. Oczy błyszczały jej niezdrowym błyskiem, usta zacisnęła w cienką linę. Nagle te wszystkie uczucia, jakie do tej pory w sobie tłamsiła – czy to możliwe, że powiedziała tylko trochę tego, co myśli – zapragnęły uwolnić. Wiedziała, że jeśli czegoś nie zrobi, zwariuje. To było obezwładniające, nie do zniesienia. Nigdy dotąd nie doznała tak silnego uczucia.

Lily spojrzała na swoją rękę, pulsującą bólem, zastanawiając się jak do tego doszło. Przecież była taka spokojna! A teraz? Nawet nie pamiętała, kiedy wstała. Dlaczego w ogóle zaczęła krzyczeć? Nie rozumiała nic z tego, co zaszło, równocześnie jednak czuła, że kłębi się w niej tak dużo uczuć, że zaraz wybuchnie.
- Jesteś niesprawiedliwa – powiedziała chłodno, próbując się uspokoić. Ręka nadal bolała, włożyła naprawdę wiele siły w uderzenie – To nie o to chodzi.
- Nie masz prawa – wycedziła King – Nie masz prawa, mówić mi, co powinnam zrobić....
- Nie bronię tego, co zrobił – warknęła Lily – Ale każdy zasługuje na szansę wytłumaczenia. Poza tym, będziecie mieć dziecko i ma prawo o tym wiedzieć…
- Mogę robić, co chcę! Ty nie masz prawa się wtrącać! To nie jest twoja sprawa!
- Świetnie – Lily poczuła chęć, by znów uderzyć przyjaciółkę – Wiesz co ci powiem? Jesteś głupia. Nie potrafisz wybaczać, zawsze tak było. Czepiasz się swojego zdania i gówno obchodzi cię, czy masz rację, czy nie! Nie słuchasz i nie patrzysz na innych. Nie jesteś go warta.
-  Jesteś lepsza? Myślisz tylko o sobie! Robisz to, co tobie się podoba! Nie myślisz o tym, co myślą inni! Wszystko, musi się obracać w około ciebie!
- Posłuchaj samej siebie! Wiesz co? Pomyśl o tym co robisz, jak się zachowujesz i dopiero wtedy wyciągaj wnioski o innych. Nie chce mi się z tobą gadać.
- I do tego jeszcze tchórz.
Czuła satysfakcję, chorą i niezrozumiałą, że mogła się na niej wyżyć. Lily pobladła, a jej twarz wykrzywił grymas wściekłości. Przez chwilę, Lauren wydawało się że przyjaciółka zaraz rzuci się na nią z pięściami. Evans jednak ostatkiem sił powstrzymała się od i tego i bez słowa wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami.
Lauren jednym szybkim ruchem zwaliła wszystko, co leżało na stoliku. Chciała coś zniszczyć, wyładować całą tą złość, żeby w końcu przestało tak bardzo boleć.
Kochała go tak bardzo, że nie potrafiła nad tym zapanować. Nie chciała być zła, ale nie wyobrażała sobie, żeby mogła mu znów zaufać. Nawet, jeśli to nic nie znaczyło, nawet, jeśli rzeczywiście ją kochał.
Ukryła twarz w dłoniach. Złość zniknęła momentalnie, na jej miejscu pojawiła się rozpacz. Nie miała prawa mówić tego wszystkiego Lily. Nie miała prawa ją w to wciągać. Teraz, nie dość że straciła ukochanego mężczyznę, to jeszcze zraniła przyjaciółkę.
Łzy bezsilności popłynęły po jej policzkach. I chociaż płakała długo, głośno, uciążliwy ból w klatce piersiowej nie chciał ustąpić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz