Był piękny, letni poranek. Liście dębu poruszały się lekko,
muskane przez rześki wietrzyk, ptaki wyśpiewywały uspokajające melodie, promienie
słońca muskały pnie drzew i ściółkę leśną. Wszystko to, każdy element tego
cudownego krajobrazu, składał się na harmonijną, spokojną i zachwycającą
całość. I to właśnie tą cudowną, współgrającą ze sobą wspólnotę, zakłócił pełen
wściekłości okrzyk Syriusza Oriona Blacka. Ptaszki uciekły spłoszone, wiatr
przestał wiać a liście szumieć. Zapadła głucha cisza, uwydatniająca
bezgraniczną złość złożonego we własnej pryczy chłopaka.
- CHOLERAAAA!!!
Krzyk Syriusza postawił na nogi połowę lasu. James poderwał
się na posłaniu, rozglądając dookoła oszołomiony, Remus podniósł głowę i
zaspany omiótł nieprzytomnym spojrzeniem namiot szukając źródła hałasu, Chris
podskoczył i obróciwszy się, spadł z materaca, Peter zamamrotał coś przez sen a
śpiący zazwyczaj mocnym snem sprawiedliwych Eddie, otworzył oczy i bardzo
powoli usiadł.
- Mógłby mi któryś z was pomóc!? – usłyszeli pełen
wściekłości głos Syriusza i każdy spojrzał w stronę Blacka. I momentalnie się
rozbudzili.
Syriusz, leżał, a właściwie siedział na ziemi. Dół pryczy
załamał się, a Black wpadł do środa. Pozostałe dwie części złożyły się,
zgniatając go w środku jak pułapki, stawiane w lesie na zwierzynę. I mimo tego
przykrego skojarzenia, ani James, ani Remus, Chris, Eddie czy nawet Peter, nie
mogli powstrzymać śmiechu na widok uniesionych do góry nóg chłopaka i rąk,
wystających bo bokach i machających po omacku jak ośmiornica.
- Wierzę, że to bardzo śmieszne , ale mógłby mi ktoś
łaskawie pomóc?
James zeskoczył ze swojego posłania i podszedł do
przyjaciela. Widząc jego wciśniętą w poduszkę twarz, znów się roześmiał.
- Jak ty tego dokonałeś? – zapytał, próbując wyciągnąć
Syriusza. Nie był jednak w stanie opanować ciągłego chichotu, toteż jego siły
znacznie zmalały i po chwili sam upadł na ziemię, wpadając w stan histerycznego
śmiechu.
- Słychać was chyba w całej okolicy, dłużej się nie da? –
Lexie wparowała wściekła do namiotu, patrząc wściekła po śmiejących się do
rozpuku mieszkańcach namiotu aż w końcu
sama zwróciła się w stronę punktu zainteresowania.
- Ćwiczysz jogę? – zapytała rozbawiona, a James, który
właśnie się podnosił, upadł pokonany przez kolejny napad śmiechu.
- Złożył się – wychrypiał Eddie, który z największą
trudnością wydusił z siebie te dwa słowa.
- Co im tak wesoło? – zapytała Lily, wkładając rozczochraną
głowę do namiotu – Też chcę się pośmiać.
Lexie wskazała ręką na tkwiącego w pryczy Blacka, któremu,
mimo że bardzo się starał, wesoło nie było. Prychnął coś niewyraźnie, wiedząc,
że nie wyrwie się stąd póki przyjaciele się nie uspokoją.
- Bardzo cię potłukło? – zapytała rozbawiona Lauren,
stawiając na polowym stoliku talerzyki i kubki, poczym usiadła obok Syriusza.
Zachichotała, widząc tęgą minę Blacka – Nie gniewaj się, proszę.
Naprawdę wyglądałeś prześmiesznie między tymi deskami. To
stare namioty, mogło się przydarzyć każdemu.
- I przydarzyło akurat mnie?
Wzruszyła ramionami, pocałowała go czule w policzek.
- Da się je naprawić? – zapytała łagodnie, wstając i
rozkładając talerzyki. Przygotowania do śniadania trwały pełną parą. Lily,
Alice, Lexie, Eddie i Remus szykowali kanapki, James i Chris starali się
zagrzać wodę na herbatę, Lauren nakrywała naczynia, które Peter szorował w
namiocie nad balią. Syriusz, z racji rannego incydentu został jednorazowy
zwolniony z pomocy przy posiłku i dostał poważne zadanie pilnowania stołu.
- Swoją drogą, dobrze zaczynamy wyjazd. Najpierw wczoraj te
proszki uspokajające, potem kąpiel Chrisa, dziś ty… w takim tempie możemy nie
dożyć do końca miesiąca – zaśmiała się King. Syriusz chciał coś powiedzieć, ale
właśnie wkroczyły dziewczyny z Remusem, lewitując cztery wielkie talerze z
kanapkami.
- Jak tam, połamańcu? – zapytał Lupin – Mam nadzieję, że
jesteś wystarczająco niepołamany, żebym mógł cię dziś wciągnąć do jeziora. Nie
odbiorę sobie tej przyjemności.
- Zapomnij – Syriusz pokazał przyjacielowi język, na co
Lupin prychnął ostentacyjnie i zajął miejsce obok.
- Ale przemawia przez was złośliwość – odezwał się nagle
James, stawiając z dumą na stole dzbanek pełen herbaty – Jakby to któreś z was
się złożyło słowa by o tym powiedzieć nie można było.
- Powiedział ten, co przewrócił się ze śmiechu – wypomniała
mu Lily siadając – Te prycze nie są zbyt solidne. Moja też trzeszczy jakby
miała się zaraz połamać.
- Nie złamie się – wtrącił się Chris, niosąc drugi dzban – Do
takich wypadków trzeba mieć warunki.
Lexie już otworzyła usta, chcąc wygłosić ciętą ripostę pod
adresem Collinsa, ale Eddie sprawnie zakrył jej buzię ręką. Przez chwilę
szamotali się bezszelestnie – McAdmas starała się ugryźć dłoń chłopaka, a kiedy
w końcu jakimś cudem jej się to udało, myśl najwyraźniej uciekła bo nic nie
powiedziała. Eddie z kolei oddalił się, mrucząc coś o wściekliźnie i
dezynfekcji. Chwilę potem Lexie pobiegła za nim.
Wszyscy przypatrywali się temu z rozbawieniem.
- Oni jednak mają dziwny system wzajemnego egzystowania –
powiedziała powoli Lily.
- Modlisz się nad tą pryczą?
James wszedł do namiotu, rozbawiony obserwując na klęczącego
nad resztkami łóżka, Syriusza. Black wyraźnie nad czymś rozmyślał.
- Nie myśl tyle, bo się jeszcze zmęczysz. Wiesz, że
powinieneś oszczędzać umysł – kontynuował z udawaną powagą – Łapa, co ci jest?
- Nie wydaje ci się to trochę dziwne, że pękła akurat dziś? –
zapytał Syriusz, nie odwracając się do przyjaciela.
- Jeśli sugerujesz, że to ja, muszę stanowczo zaprzeczyć,
ale nie…
- Wiem, że to nie ty – ofuknął Jamesa Syriusz, marszcząc
brwi – Byłeś zbyt szczerze zdziwiony, żeby to była twoja robota. Rogacz, bądźmy
szczerzy, stać cię na więcej…
James zmarszczył brwi, rozmyślając gorączkowo.
- Więc sugerujesz, że to był wypadek z udziałem osoby
trzeciej? I zapewne, masz jakiegoś podejrzanego.
(I tu, aż się prosi o zacytowanie słynnej kwestii „Mój drogi
Watsonie…”, prawda? )
- To tylko moje przypuszczenia – oznajmił z powagą Syriusz,
kiwając zawzięcie głowę – Ale nie bezpodstawne. Nie zauważyłeś dziwnego zbiegu
okoliczności? Najpierw Lily, Lauren i Lexie… z dużym naciskiem na Lexie, potem
ta wpadka nad jeziorem a dziś pękająca prycz?
- Oh, nie, odpuść – powiedział szybko James, odgadując myśli
przyjaciela – NAWET jeśli twoje przypuszczenia są słuszne, a nie mówię, że są,
nie ma sensu, żeby w to wchodzić. Narobisz sobie kłopotów. Po za tym, nie masz
pewności, że to nie robota Lunatyka w odwecie za tą nieudaną próbę wrzucenia do
wody.
- Remus żyje ostatnio w swoim dziwnym, wyimaginowanym
świecie, zaprogramowanym, założę się, na April. Nie w głowie mu takie przyziemne
rzeczy, jak odgrywanie się za nieudane zamachy.
- No to może Glizdek?
- Sam nie wierzysz w to, co mówisz… Dobra, dobra, jak ci tak
zależy, proszę bardzo, będę grzeczny. Zero odgrywania się. Zadowolony?
- Nie, i tak wiem, że to zrobisz. Ale mam czyste sumienie,
bo próbowałem cię powstrzymać. Chodź, idziemy nad jezioro. A, Łapa… Jakbyś
potrzebował pomocy, to wiesz… - posłał przyjacielowi łobuzerski uśmiech i
wyszedł z namiotu.
Pomost był najlepszym miejscem do opalania. Nic więc
dziwnego, że cała damska część wycieczki, ułożyła się wraz z kocami na
drewnianych deskach, i nałożywszy odpowiednie ilości kremu do opalania,
postanowiła przez resztę dnia, zażywać słońca.
- Ależ ja tego potrzebowałam – wyszeptała cicho Evnas,
odprężając się – Nie ma chyba nic lepszego.
- Odechciewa mi się tego na myśl o pracy, jaka mnie czeka po
tych cudownych dwóch tygodniach – westchnęła Alice, na co została mocno zrugana
przez współtowarzyszki.
- Po to jest ten wyjazd, żebyś o tym nie myślała – fuknęła
Lily – Nie będziesz kontynuować nauki?
- Załatwiłam sobie straż – oznajmiła dziewczyna.
- Też będę musiała sobie znaleźć jakąś pracę – westchnęła
cicho Evans, a Lauren podniosła lekko głowę i spojrzała na przyjaciółkę, znak
okularów przeciwsłonecznych – czynsze za mieszkanie w okolici Londynu nie są
niskie.
- To jednak jesteś uparta się wyprowadzić? – zapytała King,
a Lily pokiwała głową – Znalazłaś coś już?
- Nie za bardzo, będę musiała rozejrzeć się za czymś do
spółki. Dużo osób poszukuje współlokatorów.
- Pomogę ci szukać, ja też się za czymś rozglądam –
wyszczerzyła zęby King, opadając na poduszki – Kocham rodziców, ale nie
zniosę godziny powrotu do domu przed
dwudziestą drugą i braku możliwości wyrwania się gdzieś na noc.
- Gdzieś – prychnęła Lexie, a Lily zachichotała – Dlaczego
wiem, że to gdzieś ma na imię… no nie wiem, Syriusz?
- Ale ty jesteś dowcipna – mruknęła cicho Lauren a Alice
dołączyła do chichotów – Pewnie, śmiejcie się.
- Właśnie, a co z twoją wymianą? – zainteresowała się Lily –
Nie mówiłaś, czy dostałaś jakąś odpowiedź, a ja zawsze zapominam cię zapytać.
- Nie dostałam się – skłamała zgrabnie dziewczyna – Był duży
nabór, wielu chętnych. Spodziewałam się tego.
- Szkoda…
- Nic strasznego – ucięła Lauren, nieświadoma, że dziewczyny
zrozumiały to w opaczny sposób.
Przysnęły. Nawet nie zauważyły kiedy, opalanie przerodziło
się w drzemkę. Męska część okazała się litościwa i zamiast wrzucić je do
jeziora – jak zaproponował mimochodem James – przenieśli śpiące dziewczyny w
cień, chroniąc je tym samym od oparzeń słonecznych.
Decyzję podjęli w ostatniej chwili – Lexie, która miała
bardzo jasną i delikatną cerę, podobnie jak Lily, już miały czerwone ślady
wyraźnie widoczne na tle białych plan spod ramiączek strojów kąpielowych.
- Może jednak je obudzimy? – zapytał cicho James, okrywając
Lily cienkim szalem, którzy przyniosła ze sobą – mamy coś na oparzenia?
- Ta diablica wygląda mniej diabelsko, jak śpi – westchnął
Eddie, przyglądając się z mieszaniną czułości i niepewności, Lexie, która nadal
drzemała na jego kolanach. Mimo usilnych starań, Mauerowi nie udało jej się
położyć, kiedy dotarli na koc – Zabije mnie, jak się obudzi.
- Robi się późno – zauważył Syriusz, głaszcząc ramię Lauren
– Może by pójść i zacząć szykować coś do jedzenia, nim się obudzą.
Peter i Remus, jako jedyni wolni, podnieśli się ze swoich
miejsc.
- Ktoś nam musi pomóc – oznajmił Lupin. Wszyscy spojrzeli na
drzemiące smacznie dziewczyny i każdy pomyślał, że wcale nie ma ochoty wstawać.
Każdy, z wyjątkiem Eddiego.
- Zabierzcie ode mnie tą modliszkę nim się obudzi i urwie mi
przyrodzenie za to, że przekraczam sferę osobistą jej ego.
- Nie rozumiem waszych relacji – powiedział po raz setny
Chris, podkładając zwiniętą sukienkę Alice pod jej głowę i wstając. Delikatnie
zabrał od Eddiego Lexie i ułożył ją na kocu – To dziwne, że wygląda tak
niewinnie jak śpi.
- Każdy drapieżnik wygląda niewinnie, gdy śpi – przypomniał
Mauer, westchnął pochylił się nad McAdams i odgarnął jej loki z twarzy. Syriusz
z trudem stłumił parsknięcie – Przebiegłe bestie.
James i Black wymienili spojrzenia, tocząc niemą bitwę o to,
który zostanie a który pójdzie. Syriusz spojrzał znacząco na drzemiącą na jego
kolanach Lauren i na leżącą obok Pottera Evans.
- Zapłacisz mi za to kiedyś – wycedził Potter, wstając
niechętnie.
Obudziły się krótko po tym, jak odeszli. Najpierw ocknęła
się Alice. Zarzuciwszy na siebie w pośpiechu sukienkę, zebrała swoje ubrania i
na paluszkach wycofała się w stronę obozowiska.
Lily, z sykiem podniosła się chwilę potem. jej plecy nie
wyglądały zbyt dobrze po walce ze słońcem i Syriusz zauważył, że dziewczyna ma
spore kłopoty z zarzuceniem na plecy szalu. Z pomocą przyszła jej Lexie,
obudzona szelestem tkaniny, która była w niewiele lepszym stanie. Obie
dziewczyny oddaliły się kulawo, oznajmiając, że wrócą, gdy wszystko będzie
gotowe.
Lauren nadal smacznie spała, poruszając się co jakiś czas. Syriusz
siedział cierpliwie w jednej pozie, przyglądając się śpiącej dziewczynie. Kiedy
jednak wybiła czwarta, a w brzuchu zaburczało mu głośno, zdecydował, że czas przerwać
sen śpiącej królewny.
Obudziło ją delikatne łaskotanie w okolicy szyi.
Instynktownie machnęła ręką, zakładając, że to robak, a kiedy muskanie ustało,
obróciła się na drugi bok, westchnęła ciężko i przygotowała do powtórnego
zapadnięcia w sen. Ale łaskotanie powróciło.
Skrzywiła się, znów machnęła ręką, jednak tym razem
bezskutecznie. Powoli, otworzyła oczy i jęknęła cicho.
- Co robisz? – spytała słabym głosem, tłumiąc ziewnięcie.
Syriusz uśmiechnął się szeroko i połaskotał ją źdźbłem trawy w nos.
- Pobudka. Śpisz już drugą godzinę, zaraz obiad. Co będziesz
robić w nocy, jak teraz będziesz spać?
- Chciałbyś wiedzieć – wymruczała, przetaczając się na
plechach – Nie tu usnęłam…
- Gdybyś miała zostać na pomoście, teraz trzymałbym na kolanach
skwarek – powiedział łagodnie, odgarniając włosy z jej czoła – wiesz, że
wszyscy już dawno są przy namiotach?
- Czemu nie obudziłeś mnie wcześniej? – wytknęła, siadając.
Black wzniósł oczy ku niebu.
- Słodko spałaś .
Westchnął, nabrał trochę wywaru na oparzenia i musnął palcem
czerwone plecy dziewczyny. Lily syknęła przeciągle, napinając się od razu.
- Tak nie pomoże – powiedział łagodnie James – Wiem, że jest
zimne ale potem będzie lepiej.
- Czemu nie obudziliście nas wcześniej? – zapytała z
wyrzutem Lily na co chłopak westchnął cicho.
- Nie widzieliśmy, że śpicie. I tak nie jest źle, widziałaś
co na plecach ma Lexie? Na to nawet cała butelka tego cudu nie pomoże, czeka ją
ciężka noc. Macie szczęście, że skończyło się tylko tak.
- James, mówisz jak moja mama – upomniała go dziewczyna, a
Potter pokręcił stanowczo głową.
- Nie, Lily, mówię jak moja mama. To jest pewna różnica.
- Dobre, sama jestem sobie winna – westchnęła. James
uśmiechnął się lekko, nakładając kolejną warstwę eliksiru – A właściwie, czym
mnie smarujesz?
- Nie martw się, tym razem to mój eliksir – zaśmiał się,
słysząc nutkę niepokoju w głosie dziewczyny – Lexie stanowczo odmówiła
skorzystania z apteczki Chrisa, nadal uważa, że celowo dał jej tamten wywar.
- Nic dziwnego, oboje nie znoszą się wzajemnie. To dziwne,
że się nie odegrała. Takie do niej nie podobne, prawda?
- Wiesz, może to i lepiej, że odpuściła – zaśmiał się
Potter, wycierając ręce w ręcznik – Byłaby prawdziwa wojna, gdyby to zrobiła…
Lepiej, prawda?
- O wiele – westchnęła Lily, czując przyjemny chłód
rozchodzący się po plecach – Kocham magię.
James prychnął.
- No wiesz, magię? Mogłabyś się nieco bardziej wysilić –
stwierdził wymijająco.
- Pokazałabym ci, jak bardzo jestem wdzięczna za wsparcie
duchowe i fizyczne, ale nie mogę się podnieść a leżąc na brzuchu… Nie wiele
zrobię, rozumiesz. Idź im pomóż, ja zaraz do was przyjdę.
- Jeszcze nie wstawaj – polecił, pochylając się i składając
delikatny pocałunek na jej ustach – Niech się wchłonie.
- Dobra, wiem, że coś kombinujesz – oznajmił Potter,
podchodząc do krojącego warzywa Syriusza – Gadaj bez bicia, co wymyśliłeś.
- Nic – powiedział wymijająco Black, wrzucając pokrojonego
pomidora na talerzyk. James uniósł wysoko brwi do góry, zaskoczony.
- Nie odpowiesz na afront? Pozwolisz splamić honor Huncwota?
– upewnił się, zastanawiając równocześnie jak mógł przegapić tak radykalną zmianę
w naturze przyjaciela.
- Nie mogę odpowiedzieć, bo nie wiem z czyjej strony
nadszedł – wyjaśnił pokrótce Syriusz, a pomidor którego kroił rozpadł na się,
gdy zbyt mocno rozgniótł go nożem – Cholera.
- Kiedyś ci to nie przeszkadzało – zauważył kusząco James, a
w jego oku pojawił się niebezpieczny błysk.
- Do czegokolwiek cię nie namawia, nie daj się – wtrącił
nagle Remus, podchodząc do Blacka z drugiej strony – Narobisz sobie kłopotów.
(I tu, autorkę jak i Syriusza nachodzi skojarzenie z diabłem
i aniołem, siedzących na ramieniu i kuszących by zrobić – lub nie – jakąś
rzecz. Czy też uważacie, że dobrze Jamsowi dobrze byłoby z ogonkiem i rogami??)
- Masz podejrzanego – odparował szybko James – Po za tym,
skąd wiesz, że to nie sprawa Remusa? Miał motyw!
- Nie obracaj kota ogonem. Sam złożyłeś go w kanapkę a teraz
zwalasz na innych! Chcesz wywołać leśny Armagedon!
Syriusz patrzył zszokowany to na jednego, to znów na drugiego.
- Jesteś Huncwotem, czy nie? – zapytał nagle James,
zwracając się już do Syriusza. Oszołomiony Black kiwnął lekko głową – Nie
pozwól, by splamił ktoś tak twój honor. Odwdzięcz się pięknym, za nadobne!
- Nie daj sprowokować, przyjacielu – zwrócił się do niego
nagle Remus – Możesz wywołać wojnę i wtedy prycze wszystkich uczestników będą
zagrożone.
- Nie wciągaj w to pryczy! – ostrzegł szybko James, mierząc
palcem w Remusa – To nie ich wina! Są bardziej wytworne i dyskretne sposoby
odegrania się – dodał z szelmowskim uśmiechem do Syriusza.
- On ma racje – przytaknął Black, marszcząc brwi.
- Nie masz pewności, czy deska pękła bo ktoś jej pomógł, czy
była stara – zauważył szybko Lupin, a James przestał odgrywać mini-taniec
zwycięstwa.
- Grasz nie fair – wymruczał, ale Syriusz go nie słuchał.
- Ty też masz rację – zwrócił się do Lupina, który wychylił
się i pokazał Jamsowi język – Obaj macie racje.
- Ale moje racje są bardziej przekonujące? – Upewnił się
Lupin, a Potter poczerwieniał na twarzy.
- Z moralnego punktu widzenia, owszem – pokiwał głową Black
– Ale gdzie tu miejsce na zabawę?
- Nie ma – zgodził się Lupin, pokiwał głową i zmarszczył
brwi – To jaki szatański pomysł masz, na słodką zemstę na… właściwie, kto jest
w kręgu podejrzanych?
James i Syriusz wymienili między sobą spojrzenia, zgodzili
się w milczeniu i zaczęli szeptem wyjaśniać Lupinowi szczegóły tego, do czego
obaj doszli.
W każdym namiocie było podobne wyposażenie: kilka niezbyt solidnych pryczy – w tym jedna
piętrowa – koce, przyjazna „łazienka” i stolik, parę taboretów – nikt nie miał
odwagi ich dotknąć a co dopiero siadać – i małe szafki, do których i tak nic
się nie mieściło.
W namiocie damskim, oznaczonym przez mieszkanki jako „namiot
k.” a przez mężczyzn – głównie Eddiego – „dżunglą cierpienia”, zważywszy na
mniejszą liczbę osób zajmujących – było ich w końcu tylko cztery – znajdowały
się wszystkie te rzeczy użytku wspólnego.
Namiot M, zwany też „planetą małp”- przez Lily i Lauren –
lub bardziej poetycko „otchłanią draństwa” – Lexie – było wyjątkowo ciasno. Po
wypadku z pryczą Syriusza, każdy zabezpieczył swoją dodatkową ilością zaklęć
ochronnych. Łapie więc odebrano najprostszą zemstę, jaką miał to wyboru, bo
nikt nie uwierzyłby, że pękła sama z siebie. W całym tym zamieszaniu, nikt nie
zwrócił jednak na drobną usterkę, jaką była drabinka, prowadząco do pryczy
Chrisa.
Tak się akurat szczęśliwie złożyło, że Collins zajmował
jedyne łóżko na górze. Pierwszego dnia, odbyły się bardzo dojrzałe w ich
mniemaniu rozmowy, mające ustalić kto śpi na pięterku. Kiedy doszło do
ostatecznych argumentacji i Chris trzy razy z rzędu przegrał z Remusem w
papier, kamień, nożyczki, ustalenia zakończyły się.
I znów nastał piękny, słoneczny poranek. Ptaszki śpiewały
głośniej, nauczone doświadczeniem jak łatwo można je zagłuszyć, wiatr wiał
mocniej, by lepiej słuchać było szum liści, a promienie słońca z jeszcze
większą radością ogrzewały każdy dostępny fragment cudownego krajobrazu.
Tego ranka, nic, ale to nic, nie mogło zakłócić melodii i
harmonii przyrody. No, prawie nic…
- Piękny poranek dziś mamy – powiedział z entuzjazmem
Syriusz, wyskakując ze swojej pryczy, przeciągnął się mocno i spojrzał po
zaspanych kolegach – Panowie, co to za miny?
- Nie piliśmy nic wczoraj, skąd u niego taki humor? Eddie,
podałeś mu coś? – zapytał podejrzliwie James, na co Mauer pokręcił głową.
- Jest piękny dzień, panowie! Zapowiada się naprawdę piękny
dzień – oznajmił z uśmiechem Syriusz i dziarskim krokiem wyszedł z namiotu, z
ręcznikiem przerzuconym przez ramię, miską pełną wody i szczotką do zębów za
uchem.
- A mnie, ten jego entuzjazm niepokoi – powiedział powoli
Eddie, siadając na łóżku – To ja tu jestem od bezsensownego gadania o pięknym
świecie…
- To faktycznie masz powód do niepokoju – zaśmiał się Chris
i zaczął schodzić z drabinki. Collins wyjątkowo nie był zadowolony z tego, iż
to jego wepchnęli na górę. Lęk wysokości i niezbyt solidna budowa, robiła
swoje. Jakże więc się zdziwił, kiedy szczebelek pękł pod jego stopą a noga
poleciała w dół. Jakby tego było mało, zaraz potem pękł kolejny niżej i nim się
obejrzał, leżał już na podłodze, a z drabiny pozostały tylko dwa kije, z
którego jeden właśnie uderzył w głowę wstającego Eddiego, a drugi padł na
ziemię tuż przy wejściu do namiotu.
Zapadła głucha cisza, podczas której wpatrywali się w siebie
tak, jakby widzieli się pierwszy raz w życiu. A potem James nie wytrzymał i
parsknął śmiechem.
- Żałuj, że tego nie widziałeś – powiedział James,
rozstawiając talerze na stole – jak mogłeś wyjść w tak kluczowym momencie?
- Wystarczy mi sama satysfakcja, że stłukł sobie cztery
litery. Po za tym, tak było bezpiecznie, lepiej, żeby Lauren nie wiedziała, że
miałem z tym coś wspólnego.
- Co ta kobieta z tobą zrobiła – westchnął Potter – ale może
masz rację. Swoją drogą… Wydawał się być dość zdziwiony i chyba naprawdę wziął
to za wypadek – dodał po chwili namysłu – zaczynam się zastanawiać, czy aby
tamto wczoraj to nie był jednak wypadek.
- Rogacz, mam talerz i nie zawaham się go robić ci na głowie
– wycedził Black, grożąc mu – To ty mnie do tego namówiłeś, bo byłeś pewny…
- Nie no, w porządku, odłóż talerz, nic nie mówiłem –
powiedział szybko Potter, uśmiechając się szeroko – Po prostu stwierdzam, co
zauważyłem.
- Co zauważyłeś?
Drgnęli, kiedy podeszła do nich Lily, niosąc przed sobą
talerz z kanapkami. Pocałowała w locie Jamesa i spojrzała na nich pytająco.
- Pojawiły się komary – oznajmił z powagą James, kiwając
głową – Wredne bestie.
- Czy u was zawsze musi się coś dziać? – zapytała Lauren,
siadając obok Lily – uważajcie na siebie, co nam po tym, że się porozbijacie?
- Namiot nas atakuje – westchnął Eddie – Sprawdźcie dziś
dokładnie, czy wszystko jest dobrze.
- Mamy tyle rozumu, że zrobiłyśmy to wczoraj – oznajmiła
Lexie – Zamień się ze mną. U was codziennie coś się dzieje a one są tak nudne,
że robactwo ucieka!
- Całe szczęście – zaśmiała się Alice – Jeszcze by nam
robaków brakowało…
- Z takim podejściem w lesie długo byś nie pożyła – zauważył
James podając Peterowi talerzyk – I nie narzekajmy, przynajmniej jest wesoło.
- Zobaczymy, czy będzie wesoło jak tobie coś się ułamie.
- Będzie – zapewniła Lily – On się cieszy ze wszystkiego.
- Oho, mrużysz oczy. Będą kłopoty – Eddie westchnął, patrząc
na Chrisa, który zamyślony wpatrywał się jezioro – Kogo czeka pewna śmierć i z
jakiego powodu?
- Sprawdzałem wczoraj drabinkę. Wszystko było dobrze.
- To stary trup, ten namiot. Nie przypisywałabym zasług
komuś innemu… Już przypisałeś? Będziemy mieli kłopoty – westchnął Mauer.
- My?
- Z całym szacunkiem, nie umiesz się mścić i masz
ograniczoną wyobraźnie.
- Dzięki.
- Ale nie martw się, od tego masz mnie.
A kiedy nastał piękny wieczór, a ptaszki już spały,
słoneczko zaszło i tylko księżyc świecił radośnie między chmurkami (Dla
dociekliwych, chmurka zwie się Cirrus fibratus intortus) i gdyby to było
możliwe, na jego rogalikowej tarczy pojawiłby się szeroki uśmiech – na który
Remus pewnie by nie odpowiedział – wszyscy zasiedli gromadnie do ogniska, by
piec kiełbaski.
Odrzucono pomysł opowiadania strasznych historii, śpiewania
piosenek – chętnych znalazło się wielu, ale rozsądnie w ostatniej chwili głos
zabrała Lexie, zauważając iż zależy jej na słuchu.
Siedzieli więc w kupie, waląc się co chwilę gdy ktoś
zauważył komara – dziwnym trafem najwięcej komarów siedziało na Syriuszu i
Chrisie, których ktoś posadził obok siebie, oraz Eddiem, który zajął miejsce
obok Lexie – i czekając, aż kolacja dojdzie do skutku.
- Może by im… zaczęła Lauren i urwała, pchnięta w bok, kiedy
Chris strzelił Syriusza w ramię tak mocno, że aż obu odrzuciło – …pomóc.
- Komar – powiedział automatycznie Chris a Syriusz zmusił
się do uśmiechu. Collins sięgnął po butelkę z Ognistą, upił trochę i wtedy
Black wykorzystał sytuację i strzelił go w plecy. Wszystko, co w ustach miał
chłopak wylądowało w ognisku, które pod wpływem alkoholu zapłonęło silniej.
- Komar – wyszczerzył się Black i zwrócił do swojej
dziewczyny – Widzisz, jak kolega ładnie wzniecił pożar.
- Zupełnie bez niczyjej pomocy – pokręciła głową Lauren na
co Syriusz zwrócił ramionami.
- Komar – ucieszyła się Lexie i z niezdrową satysfakcją
uderzyła Eddiego w głowę – Biedne zwierzątko.
- Mówi o nim, czy o owadzie? – wyszeptał Lily do ucha James,
na co dziewczyna zachichotała.
- Zdecydowanie o nim – odpowiedziała cicho i machnęła ręką,
odganiając owada z czoła chłopaka.
- Nie moglibyście tak tego robić – zapytała Lauren, kiedy
omal nie zleciała ze swojego pieńka – Burzycie cały porządek.
- Mam go głaskać? Zwariowałaś – prychnął Black i od
niechcenia strzelił w czoło Collinsa – natrętny gość.
- Nie tylko on – wymruczał Chris a oddając mu uderzenie – Co
za okropne pasożyty!
Lauren i Alice, niemal równocześnie walnęły swoich chłopaków
w ramię.
- Komar – powiedziały równocześnie a Lily i James
zachichotali widząc ich głupie miny.
- Zaczyna podobać mi się ta zabawa – ucieszyła się Lauren a
Remus wypluł wszystko co miał w ustach – Daruj mój drogi.
- Czy też zauważyłeś, że są tu same pary? – zapytał z
niepokojem Peter, patrząc po zgromadzonych w około ogniska. Lupin spojrzał na
niego, marszcząc brwi i dystenie się odsunęli od siebie.
Eddie westchnął, kiedy po raz kolejny dostał w głowę, ale
nic nie zrobił. Kiedy jednak usłyszał bzykanie tuż przy sowim uchu a potem
dostrzegł owad przysiadającego na czole Lexie, powoli podniósł rękę i jednym
stanowczy ruchem rozgniótł go.
- Mogłeś to zrobić mniej delikatnie – zauważyła z lekką
drwiną dziewczyna, a Mauer westchnął. Kobiet jednak nie da się zrozumieć.
I po raz trzeci rozpoczął się piękny, ciepły, słoneczny
dzień. Ptaszki ćwierkały z jeszcze większym entuzjazmem, wiatr wiał
orzeźwiająco, lekkie fale wzbierały jezioro. Liście zieleniły się jeszcze
bardziej, a mała jaszczurka przysiadła na nosie śpiącego Syriusza i wpatrywała
się w niego nieruchomo.
Black, czując łaskotanie na nosie, machnął ręką i nagle
obudził się, czując że jego nos jest pokryty łuskami. Kiedy otworzył oko i
zobaczył parę wpatrujących się w niego ślepi. Potrzebował dłuższej chwili, by
zdać sobie sprawę, że jego nos oczu nie posiada, toteż spóźniona reakcja
speszyła biednego gada, który pomknął po głowie chłopaka i zniknął w odmętach…
krzaków.
Syriusz leżał przez chwilę na wznak, czekając aż jego umysł
dojdzie do siebie po Ognistej, którą wypił w nocy, jednak obraz wcale nie miał
zamiaru się zmienić. Black wyraźnie widział nad sobą niebo, prześwitujące ponad
wysokimi drzewami.
Usiadł i rozejrzał się dookoła zaskoczony. Był na pryczy,
która znajdowała się PRZED namiotem, a nie w nim, jak to zwykle się dzieje.
Czując wzbierającą w nim wściekłość, Black wyskoczył z
posłania i wpadł pędem do namiotu, dysząc ciężko.
- A my się zastanawialiśmy, gdzie się podziałeś – ucieszył
się na jego widok James, rozkładając się wygodnie na swoim miejscu – gdzie
byłeś?
- Na zewnątrz. Obudziłem się z jaszczurką na nosie!
- Po grzyba spałeś na zewnątrz, od tego jest namiot –
zauważył rozsądnie Remus, ziewając przeciągle – Nie musisz być aż tak blisko z
naturą.
- Nie wiem, skąd się tam wziąłem! Kładłem się tu, pamiętam!
- To na pewno leśne krasnoludki – powiedział z powagą Chris,
przechodząc obok Blacka – Złośliwe chochliki.
I wyszedł z namiotu, pogwizdując cicho.
- Zapłaci mi za to…
- Działa do dwudziestu czterech godzin – powiedziała Alice,
podając po kolei wszystkim fiolki – Nanosimy na odkryte miejsca, jest po jednej
buteleczce na każdego. Naprawdę działa.
Alice, jako że przed samym wyjazdem uzyskała prawo do
teleportacji*, z samego ranka odwiedziła pobliskie miasteczko, gdzie zrobiła
zakupy. Przyniosła też wypróbowany środek na komary, w ilościach wręcz
hurtowych i teraz, rozdzieliła je po wszystkich. Chrisowi, który był w
łazience, fiolkę zabrał Eddie, zanosząc ją do namiotu. Nikt nie zauważył, jak
Syriusz niezauważenie wemknął się do środka.
- Accio buteleczka – wyszeptał a leżąca na pryczy buteleczka
poszybowała do niego. Black wyciągnął przygotowaną wcześniej fiolkę, wypełnioną
wodą z miodem i mruknął zaklęcie. Zawartości zamieniły się, a zadowolony z
siebie Syriusz wyszedł z namiotu, niosąc ze sobą ręcznik pod pachą.
- Mam wrażenie, że będą kłopoty – powiedziała cicho Lauren, siadając
na brzegu wanny. Lily, która myła zęby spojrzała na nią pytająco – Wydaje mi
się, że oni coś kombinują.
Lily wypluła wszystko co miała do zlewu i odpowiedziała
przyjaciółce.
- Wydaje ci się.
- No nie wiem. Te wszystkie przypadki… a już dziś, to w
ogóle. Nie powiesz mi, że prycze same chodzą.
- To na pewno Huncwoci – zapewniła Evans – Bo kto inny?
Lauren spojrzała na nią z politowaniem. Evans zachichotała.
- Daj spokój, dogadują się. Żaden z nich nie jest tak głupi,
żeby się wplątywać w jakąś idiotyczną zabawę. Jestem pewna, że to James
wyciągnął Syriusza w nocy dla dowcipu. Wiesz, jacy oni są.
- Duże dzieci… Może masz rację. Napili się wczoraj trochę i
pewnie mieli głupie pomysły.
- Nie wtrącaj się, wszystko będzie dobrze.
- To jednak ciężcy idioci – wyspała Lily, siadając mokra na
brzegu.
Chwilę wcześniej,
została wraz z towarzyszkami wciągnięta brutalnie do wody – za nogi. Cudem
udało im się uciec. Jako jedyna w wodzie została Lexie – rzuciła się na plecy
Eddiego i jak podejrzewała Evans, działa z bezpośrednim zamiarem utopienia.
Oszołomieni Huncwoci i Chris stali w patrząc na to ogłupiali i nie wiedząc, czy
mają się śmiać, czy ratować kolegę.
- Kochanie wyglądają razem – powiedziała Lauren, wyciskając
włosy – Szkoda by było, żeby go tak po prostu utopiła.
- Ja tam się jej boję – oznajmiła z powagą Alice, kręcąc
głową – Na moje oko, jest niebezpieczna.
- Ona tylko sprawia takie wrażenie – uspokoiła ją Lauren –
Ja mu jednak pomogę.
- Powiedz jej, że od niedotlenia mózgu może znormalnieć –
poradziła rozbawiona Evans, siadając na ręczniki. Lauren zachichotała i
pobiegła w stronę jeziora.
Chociaż Eddie miał dużą przewagę nad Lexie pod względem
wzrostu, siły i wagi, McAdams radziła sobie całkiem nieźle. Udało jej się już
zmusić go do schylenia a końce ciemnej grzywki dotykały tafli wody. Kiedy
Lauren do nich dobiegła i powiedziała coś Lexie, dziewczyna odskoczyła jak
oparzona od chłopaka i wpadła z pluskiem do wody.
- I niech mi ktoś powie, że oni się nie kochają –
zachichotała Lily, również wstając – Pójdę do nich. Zapowiada się zabawa.
April rzuciła ukradkowe spojrzenie w stronę Maddie, która
pochylała się nad pergaminem i zapisywała go zawzięcie, uśmiechając się przy
tym słodko.
- Książkę piszesz? – zapytała w końcu April, nie mogąc
wytrzymać. Maddie poderwała lekko głowę, patrząc na nią nieprzytomnym wzrokiem.
- Nie. To list.
Dziewczyna pokiwała głową i wróciła do lektury. Książka
porywająco może i nie była, ostatnie dni przyniosły upragniony przez nią spokój
i… sprawiły, że April zwyczajnie zaczęła się nudzić.
- Ej, co się dzieje? Nie zapytałaś, do kogo. To do ciebie
nie podobne.
- Nie musiałam – uśmiechnęła się szeroko dziewczyna –
Rumienisz się średnio co dwadzieścia sekund, oczy ci błyszczą i zapełniłaś już
drugą rolkę pięciocalowego pergaminu. Jest tylko jedna osoba w całej Wielkiej
Brytanii, do której mogłabyś pisać taki esej. Z wyjątkiem tej czarownicy która
udziela ci lekcji transmutacji, ale pisząc pracę domową nie masz wypieków.
- Jestem aż tak przewidywalna? – zapytała rozbawiona
dziewczyna, zakręcając buteleczkę z atramentem i odkładając list na bok. Wyłożyła się wygodnie na brzuchu.
- Tak, jesteś – uśmiechnęła się szeroko – ale to może mieć
też coś wspólnego z tym, że bardzo długo cię znam.
- Nie wzięłam tej możliwości pod uwagę – zaśmiała się Maddie
–April? A ja… To znaczy… Bo ja ciebie nie… Mam na myśli…
- Powiedz to po prostu – zachichotała dziewczyna, wkładając
do buzi winogrono i spojrzała na kuzynkę wyczekująco – No?
- Bo chodzi o ciebie i Remusa – wykrztusiła szybko
dziewczyna, rumieniąc się mocno – Bo ja wiem, że ty go lubisz a ja… ja się z
nim spotykasz a może to ty chciałaś i…
April zakrztusiła się owocem, który właśnie połykała. Maddie
rzuciła się w jej stronę ze szklanką soku. Steward wypiła połowę zawartości i
zmierzyła dziewczynę oszołomionym spojrzeniem.
- Oszalałaś!? Ja i Remus? Wolne żarty – zaśmiała się – Nie
no, pewnie, lubię go, jest fajnym chłopakiem, sympatycznym i w ogóle i może
nawet takim, którego mogłabym kiedyś polubić bardziej, ale do licha, nie, nie,
nie! Skąd ci to przyszło do głowy!?
- Plątasz się…
- Bo mnie zaskoczyłaś! Wyskakujesz nagle z czymś takim, ni z
gruszki ni z pietruszki omal nie doprowadzając mnie do uduszenia owocem i…
- Przepraszam! Po prostu pomyślałam, że może się wtrąciłam
bo miałaś jakiś plan i będziesz miała mi za złe…
- Będę ci miała za złe, jak sobie odpuścisz – prychnęła – A
tak w ogóle to ja mam już kogoś na oku, więc możesz przestać się martwić i
krępować. Nie powiesz mi, że chcesz słuchać całej tej historii? Chcesz, w
porządku.
Uśmiechnęła się i Maddie była przekonana, że tylko czekała
na poruszenie tego tematu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz