Ostrzeżenie!
Przed przeczytaniem odstaw wszelkie napoje i jedzenie w
odpowiednią odległość, zabezpiecz wszystko na około siebie, spraw by warunki
były bezpieczne i znajdź dobrego psychiatrę, byś mógł skonsultować się z nim po
przeczytaniu. Autorka nie odpowiada prawnie za uszczerbki na zdrowiu i psychice
spowodowane przeczytaniem niniejszych treści. Czytasz na własną
odpowiedzlaność!
Lily jęknął cicho, przerzucając w pośpiechu rzeczy w swojej
torbie. Merlinie, spakowanie wszystkiego nie było aż tak proste, jak jej się
wydawało. Co chwilę, do sypialni wpadła Grace, przynosząc jej kolejne, zupełnie
niepotrzebne rzeczy.
- Uzupełniłam ci apteczkę – powiedziała, wchodząc po raz
szósty tego ranka i wpakowując do torby małe pudełeczko – Masz tam wszystko, co
może się przydać. Trochę plastrów…
- Mamo, mówiłam ci, że to się na nic nie przyda. James ma
zabrać ze sobą trochę eliksirów na te najbardziej częste i prawdopodobne
wypadki.
- Może czegoś zapomni…
- Jestem pewna, że jego mama spakuje mu leki na wszystko,
jest bardzo opiekuńcza. To naprawdę nie będzie potrzebne – dodała cierpliwie,
odkładając apteczkę na kupkę wszystkich rzeczy, które matka przyniosła i które
były zupełnie bezużyteczne.
- No dobrze, ale dam ci dodatkowy koc, dobrze? Noce robią
się chłodne, nie chcę, żebyś się przeziębiła.
Westchnęła zrezygnowana, pokiwała głowę i wróciła do
pakowania.
Podróż Błędnym Rycerzem nie należała do ulubionych rozrywek
Lily. Sądząc po wyrazie twarzy Lauren, ona również za nią nie przepadała. Evans
złapała się barierki, gdy autobus zahamował. Przez chwilę nic się nie działo, a
potem do autobusu wkroczył Chris. Widząc siedzące przy oknach dziewczyny,
uśmiechnął się i omal nie upadł, gdy pojazd ruszył gwałtownie do przodu.
- Cześć – powiedział a kiedy obie tylko kiwnęły głowami,
przytykając buzie do szyb, pokiwał głową, usiadł w pośpiechu na swoim krześle i
spojrzał na zegarek – którego idioty to pomysł, żeby jechać tym czymś?
Odpowiedź nadeszła nim Lily zdążyła o niej pomyśleć. Do
Błędnego Rycerza wkroczył dumnie Eddie.
- Wiedziałem, że to ten idiota.
- Ja też się cieszę, że cię widzę! – powiedział uradowany
Mauer, przysiadając się do Lauren – Witam panie.
- Cześć Eddie – wymamrotała Lauren – powiedz, że nie
będziemy jechać długo.
- Ostatni wsiada Peter – oznajmił Eddie, marszcząc brwi – a
potem to nie długo. Jakieś dwie godziny.
- Merlinie!
Po Eddiem, wsiadł James. Potter prawie upadł, próbując dojść
na swoje miejsce. Później, dołączyła do nich Lexie – przez resztę podróży nie
odezwała się ani słowem, ukrywając głowę między nogami i nie reagując na żadne
zaczepienia. Potem, dosiadła się Alice, niezbyt entuzjastycznie przyjęta przez
resztę – nikt nie wie, czy to jej osoba, czy szerząca się choroba lokomocyjna,
nie wywołało reakcji. Sytuacja ożywiła się, gdy wkroczył Syriusz, potykając się
kolejno o nogi każdego pasażera. Niefortunna seria upadków rozpoczęła się od
wystawionej stopy Chrisa, który próbował właśnie wyjąc spod siedzenia
„uciekającą” torbę, która to zjeżdżała po podłodze przy każdym hamowaniu. Remus,
doszedł do nich z wielkim trudem – autobus ruszył zanim zrobił jakikolwiek
krok, toteż z trudem przemieścił się aż na sam jego koniec. Peter, opadł na
pierwsze z brzegu siedzenie, tuż przy drzwiach. Nie próbował nawet przejść do
kolegów, wiedząc, że może przypłacić to nie tylko odruchem wymiotnym.
Perspektywa długiej podróży nie pomogła Lily, Lauren i Lexie
z chorobą lokomocyjną.
- Mam gdzieś środek na wymioty – powiedział James, marszcząc
nos i pogładził lekko Lily po głowie – Może poszukać.
- Nie wiesz nawet gdzie twoja torba – jęknęła Evans, blada
jak ściana.
- Powinienem mieć gdzieś to na miejscu – odezwał się Chris i
po raz kolejny tego dnia, zanurkował pod siedzeniem w poszukiwaniu swojego
bagażu. Syriusz ożywił się nagle, wychylił trochę, zaciskając kciuki. Lauren
rzuciła mu surowe, w jej mniemaniu, spojrzenie. Kiedy Collins się wynurzył,
Black opadł z powrotem znudzony na siedzenie.
- Co ci jest? – zapytała szeptem Lauren.
- Liczyłem, że walnie się w łeb – powiedział bezo gródek
Black, wzruszając ramionami – Coś by się działo.
Chris wyciągnął z torby małą fiolkę i podał ją Evans.
- Możesz być trochę ospała – uprzedził, na co Lily wzruszyła
ramionami i wyrzuciła na dłoń małą, drobną tabletkę.
- Daj – warknęła Lexie, podnosząc się na chwilę. Spojrzała
na Chrisa, jakby chcąc upewnić się, czy nie daje jej trucizny poczym szybko
połknęła lek i wróciła do dawnej pozycji. Buteleczkę momentalnie przechwyciła
Lauren.
Syriusz otworzył już usta, ale szybko zdecydował, że lepiej
nie mówić na głos tego, o czym pomyślał. Przyglądał się jednak z uwadze swojej
dziewczynie, mając przeczucie, że absolutnie nie skończy się to dobrze.
- Zabiję…go – wycharczała Lexie, gdy godzinę później Eddie
był zmuszony wynieść ją z Błędnego Rycerza, bo dziewczyna nie była w stanie ustać
na nogach dłużej niż dziesięć sekund. Lily, była w troszkę lepszym stanie, Lauren
z kolei spała smacznie i nawet nie zauważyła, jak Black wziął ją na ręce –
Zabiję!
- Nie gadaj i bez tego jesteś ciężka – skarcił ją Eddie.
Lexie podniosła rękę, chcąc go uderzyć w głowę, straciła jednak wszystkie siły
i zamiast tego, zdołała tylko zrobić powolny zamach, poczym jej dłoń zawisła
swobodnie.
- Zabiję…
- Nie gadaj, jak masz więcej powietrza, trudniej cię nieść.
- Zabiję go – powtórzyła za Lexie Lily, która szła podparta
o ramię Jamesa, raz po raz upuszczając swoją torbę – Coś ty nam dał?
- Środek uspokajający, na chorobę lokomocyjną. Uprzedzałem,
że możesz być ospała – dodał rozsądnie i mimo, że miał pewność, że nic mu nie
zrobi, cofnął się – Daj, zaniosę to.
Zabrał od Evans torbę, przerzucił ją przez ramię i zatrzymał
się, czekając na Alice.
- Długo jeszcze? – Syriusz dołączył do Eddiego, nadal
trzymając na rękach drzemiącą Lauren – Ciężko iść z nimi na rękach i bagażami,
może poczekamy aż wszystko zaniesiecie i wrócimy wam pomóc?
- Już zaraz – Mauer stanął, odetchnął i spojrzał na Lexie,
która mrugała oszołomina.
- Ptaszek… - powiedziała cicho, znów próbując podnieść rękę
– Zabić…
- Ona się przypadkiem nie nawaliła? – zapytał rozbawiony
Black, na co Eddie wzruszył ramionami.
- Z nią nigdy nic nie wiadomo.
Zatrzymali się, słysząc donośne przekleństwo Lily, która
potknąwszy się o własne nogi, upadła.
- Mówiłem ci, że sama nie dasz rady – westchnął James,
pomagając jej wstać.
- Dam radę go zabić – wycedziła Evans, nieudolnie próbując
otrzepać kolana. Nie mogła jednak wycelować ręką i w nogę. James przyglądał się
temu rozbawiony. W końcu zlitował się nad dziewczyną, strzepnął część ściółki,
która przyczepiła się do zdartych kolan Evans i zdecydowanym ruchem wziął ją na
ręce.
- Tak będzie szybciej – oznajmił i wszyscy znów ruszyli, ale
tylko na chwilę, bo zaraz znów wędrówka została przerwana. Lauren, ocknąwszy
się, nie za bardzo wiedziała gdzie jest i co się dzieje. Wrzasnęła
przeraźliwie, z całej siły trzepnęła oszołomionego Blacka w twarz, a ten,
zaskoczony zwolnił uścisk i tak oto Lauren wylądowała na ziemi.
- Ziemia się zatrzęsła – powiedziała bardzo powoli Lexie,
która wyraźnie traciła kontakt z rzeczywistością – Oh, słoneczko!
- Co się dzieje? – zapytała lekko ogłupiała Lauren, kiedy
Syriusz pomógł jej wstać. Zachwiała się, zarzuciła ręką na szyję Syriusza i
popatrzyła po wszystkim – Dlaczego Lexie nie może trafić w Eddiego.
- Ma pięć głów, nie wiem w którą celować! – Oburzyła się
McAdamsówna, machając dookoła rękami. Co to za cholerstwo było?
- Środek na uspokojenie – oznajmił James, podchodząc do
przyjaciół. Lily ułożyła głowę na jego ramieniu i spała smacznie – Brałem to
jako dziecko.
- Przecież ona jest na haju! – oburzyła się King i zaśmiała,
gdy Lexie, zirytowana że nie może trafić, poczęła próbować opluć Eddiego. Jaki
był w tym cel, Lauren jednak nie wiedziała.
- Byłyście na puste żołądki – zauważył Syriusz, a Lauren
zmarszczyła brwi, przyznając mu rację.
- Żyjecie?
Remus spojrzał rozbawiony po dziewczynach. Lily nadal smacznie
spała, Lauren przytrzymywała się Syriusza, a Lexie, cała czerwona na twarzy,
opluta własną śliną, karciła rozbawionego do rozpuku Eddiego.
- Tamci próbują związać bagaże, żeby było łatwiej je nieść i
mam zapytać, jak długo będziemy szli.
- Jesteśmy na miejscu – oznajmił Eddie, który posadził Lexie
na głazie i podszedł do reszty. McAdams podniosła się chwiejnie i zaczęła
kręcić się dookoła własnej osi – musimy przejść przez ogrodzenie i… Na gacie
Merlina, czyś ty oszalała!? Idźcie, ja ją dogonię. Cały czas prosto!
I pognał za Lexie, która chwiejnym krokiem zmierzała ku
zaroślom, starając się rozebrać.
- Zapowiadają się ciekawe dwa tygodnie – zauważył rozbawiony
Remus, pokręcił głową i wrócił się do Alice, Chrisa i Petera, by przekazać im dobre wiadomości.
Ledwo dawał radę ją
dogonić. Jak to możliwe, że w tak małym ciele było aż tyle energii!
Lexie wirowała między
drzewami, trzymając w ręku swoje trampki. Włosy rozwiewał jej wiatr, śmiała się
cały czas, okręcając w około własnej osi co jakiś czas.
- Jestem nimfą! Nimfą
leśną! Odnalazłam swój dom! Moja leśna oaza spokoju! Nimfy, siostry, znajdźcie
mnie!
Mauer zatrzymał się,
z trudem panując nad śmiechem. Lexie nadal biegała, całkowicie nieświadoma
tego, co robi. Wyglądała przy tym tak beztrosko, że Eddie zaczął poważnie
rozważać zaprzestanie pościgu. Proszek nie mógł działać zbyt długo, teraz sobie
pobiega a potem prześpi pół dnia.
- Lesie, mój bracie!
Wróciłam do domu! Ptaki! Drzewa! Jestem nimfą!
- To najpiękniejszy
dzień w moim życiu – wyszeptał i szybko pobiegł za dziewczyną, która już
znikała między zaroślami.
Zatrzymał się, widząc
jak stoi nieruchomo, wpatrując się w wielki, rozłożysty dąb. Na jej twarz
wstąpiło skupienie, wyglądała teraz na szaloną – z zmierzwionymi lokami wokoło
twarzy, błyskiem niebieskich oczu, zarumienionymi policzkami i oddychając
głęboko i mocno.
- Ty! Ty jesteś mi
przeznaczony! Weź mnie!
Mauer zachichotał
obserwując to z ukrycia i gotów wkroczyć, na wypadek gdyby przyszło jej coś
głupiego do głowy. Lexie zaczęła wykonywać jakieś dziwne ruchy, machając
rękami. Dopiero po chwil zauważył, że stara się rozpiąć bluzkę!
- Weź mnie!
- Merlinie!
Próbując nie myśleć o
tym, że jego dziewczyna pragnie drzewa, wyskoczył zza krzaków i dobiegł do niej
w ostatniej chwili, by przeszkodzić w rozebraniu się.
- Puść mnie! Zostaw
mnie! Pomocy!
- Cicho bądź –
skarcił ją, zapinając pospiesznie guziki jej koszuli – bo wystraszysz… e…
zwierzątka.
- Wystraszę? –
zapytała cicho, a on pokiwał głową – Ale nie zabieraj mnie, od mojego
przeznaczenia! Pragnę go!
- Zaburzysz naturalną
budowlę tego lasu – powiedział, próbując zachować wystarczająco dużo powagi –
Las na razie nie jest na ciebie gotów. Daj mu trochę czasu to… poważna decyzja.
- Kim jesteś? Skąd
tyle wiesz? – zapytała, gdy zaczął prowadzić ją w kierunku jeziora. Nie mógł w
takim stanie zaprowadzić ją do reszty, jeszcze zrobiłaby coś głupiego – Ah,
nieznajomy wędrowcze, dziękuję ci za uratowanie mojej opinii w tej oazie
spokoju! Muszę ci się odwdzięczyć!
- Wystarcz, że
przestaniesz się rozbierać – wymruczał, a utrzymanie powagi było coraz
trudniejsze. Lexie zatrzymała się.
- To może być trudne
– powiedziała z lekkim niepokojem – Jak mam ci się oddać w ubraniu?
Teraz, nie wytrzymał.
Trzęsąc się, próbował przywołać powagę na swoją twarz, było to jednak niemal
niemożliwe. Lexie przyglądała mu się z zainteresowaniem, mając przy tym tak
rozkosznie niewinny wygląd.
- To chyba nie jest…
wbrew… to chyba wbrew waszej naturze – wydukał, a Lexie zmarszczyła brwi.
- Jestem stworzeniem
natury, moje ciało jest naturą a natura należy do wszystkich ludzi na świecie!
- Ty jesteś tym…
powściągliwym gatunkiem nimf… Nie puszczasz się.
- Nie? – zdziwiła
się, lekko zasmucona – Naprawdę?
- Naprawdę –
powiedział twardo, dumny że tak dzielnie udało mi się ją powstrzymać. Lexie
przez chwilę myślała, aż w końcu powiedziała.
- To chyba jest
trochę dziwny system rozumowania – stwierdziła – nie podoba mi się taki
światopogląd.
- Nie masz nic do
gadania – wyrzucił z siebie szybko – Chcesz żeby las się ciebie wyrzekł? Nie ma
nic gorszego nie wyrzucona z lasu nimfa leśna! Nie podchodź!
- Wędrowcze, nie
wolno przejść mi obojętnie wobec twej wiedzy i mądrości! Nie wolno mi się
sprzeciwiać naturze! Muszę ci się odwdzięczyć, byś mógł przekazać mi więcej
wiedzy!
- Dostaniesz ją za darmo
– zapewnił, łapiąc ją za ręce, bo już sięgała do klamry paska od swoich spodni
– Mam dziś promocję! Darmowa wiedza!
- Nie mogę się na to
zgodzić! Jesteś mi przeznaczony, czuję to! Muszę ci się odwdzięczyć!
Merlinie, ratuj!
W tej chwili, był
przerażony. Nie miał pojęcia, jak długo uda mu się ją utrzymać z dala od
siebie.
- Bądź rozsądna! Las
patrzy! Chcesz tak przy świadkach!
- Czego mam się
wstydzić?
- Jest dopiero
sierpień… Małe wiewióreczki nie są jeszcze uświadomione! – powiedział
desperacko. Lexie zamyśliła się.
- To wywrze zły wpływ
na ich młode, wrażliwe duszyczki?
- Tak! Bardzo zły!
Bardzo, bardzo zły! Takie spaczone wiewiórki są najgorsze!
- Tak… - westchnęła
cicho, rozejrzała się dookoła siebie i zrezygnowana, przestała się rozbierać.
Odetchnął z ulgą – Musisz więc zabrać mnie gdzieś, gdzie nie będzie świadków.
- W porządku, tak, w
inne miejsce. Daleko, bardzo daleko…
- Zrobił to specjalnie – warknęła Lexie, gdy pół godziny,
już normalna, wracała z Eddiem do obozowiska – Ten przebiegły drań zrobił to
specjalnie!
- Masz wybujałą wyobraźnię i próbujesz usprawiedliwić swoją
rozpustność.
- Nie jestem rozpustna!
- Rozbierałaś się przed drzewem, krzycząc że ma cię brać bo
jesteś nimfą leśną!
- Nie prawda! Nie prawda…? – spytała mniej pewnie, a kiedy
Eddie uniósł wysoko brwi, jej twarz przybrała kolor buraka – Jest martwy.
- Jesteście same sobie winne, kto bierze proszek na
uspokojenie bez jedzenia?
- Ktoś kto nie może przyjąć nawet kropli wody, by jej nie
zwymiotować! Oh, zabiję go.
- Powinnaś się spieszyć, jeśli Lily się ocknęła, pewnie nie
ma co po nim zbierać – zaśmiał się Eddiego, którego ta sytuacja wyjątkowo
bawiła. Lexie zmarszczyła brwi.
- Więc dostanie się tobie. Jesteś okropny, żeby się tak
śmiać. Kretyn.
- Kreatura.
- Idiota.
- Potworzyca.
- Nie ubliżaj mi, nie masz powodu, to ja wyszłam na kretynkę
chcąc uwieść drzewo! – warknęła, na co Mauer ledwo utrzymał równowagę.
- To zaiste był wspaniały widok! Jak żyje, nie widziałem tak
pobudzającego moje szare komórki złośliwości, przedstawienia! Będę czerpać z
tego przyjemność przez wiele, wiele miesięcy.
- Morgano, jak ja cię nienawidzę!
- Wzajemnie!
Przez chwilę szli w ciszy. Potem Lexie znów się odezwała.
- To Twój przyjaciel, ponosisz połowę odpowiedzialności.
- Nic mi nie zrobisz. Twoje życie byłoby nudne, gdybyś
pozbawiła się mojej obecności.
- Jesteś moją gehenną, a nie przyjemnością – prychnęła.
- W takim razie koszmarna z ciebie masochistka – oznajmił z
powagą.
- Długo ich nie ma – zauważyła Lily, która oparła się o
drzewo i westchnęła cicho. Lauren tymczasem studiowała ulotkę środków, które
zażyły wraz z Lily i Lexie – i co?
- Wszystko się zgadza – powiedziała – Środki o działaniu
uspokajającym, do stosowania doraźnego w przypadku wzmożonego stresu, choroby
lokomocyjnej i stanów lękowych. Może wywołać ospałość, rozluźnienie, w
skrajnych przypadkach krótkotrwałe halucynacje.
- Brałem to wiele razy i nigdy nie miałem halucynacji –
oznajmił James, który wraz z Syriuszem rozpakowywali namiot – Nie wiem, czy
ktokolwiek miał.
- Na pewno nie – rzucił Collins, który majstrował przy
drugim namiocie, wraz z Remusem. Peter lustrował instrukcję obsługi a Alice
wyciągnęła się wygodnie na trawie – Lexie i Eddiego coś długo nie ma, może coś
się stało?
- Mówisz, jakbyś ich nie znał – mruknęła Lily, która nadal
była pewna, że nie było dobrej woli w zachowaniu Chrisa – na pewno kłócą się o
jakieś głupoty, jak to oni.
- Lexie nie wyglądała zbyt dobrze – wtrąciła Alice – Z
waszej trójki była w najgorszym stanie.
- Dadzą sobie radę –
zapewniła ją Lauren i zwróciła się do Syriusza – Jak wam idzie?
- Całkiem dobrze – powiedział z uśmiechem, podczas gdy James
machnął krótko różdżką. Namiot sam się postawił i… opadł – Było całkiem dobrze.
- To chyba jakoś nie tak – oznajmił James, obchodząc namiot
dookoła i rzucił spojrzeniem w stronę Remusa i Chrisa. Ich namiot również opadł,
zaraz po tym jak stanął.
- Zawstydzimy ich i pokażemy jak to się robi? – zapytała
Alice, otwierając leniwie oko. Lauren uśmiechnęła się pod nosem.
- Niech się trochę bardziej skompromitują – powiedziała w
końcu, a Lily zachichotała.
Wbrew oczekiwaniom, namiot udało rozstawić się już po drugim
podejściu. Lexie i Eddie wrócili niedługo potem, w naturalny dla siebie sposób kłócąc
się o coś zawzięcie. Gdy padło miedzy nimi słowo „drzewo”, wszyscy z
zainteresowaniem zaczęli się przysłuchiwać, nie udało im się jednak dowiedzieć
niczego.
Lily po raz kolejny zaskoczyła magia. Wnętrze namiotu
okazało się duże, całkiem przytulne i przestronne. Prócz kilku drewnianych
pryczy, na których leżały gumowe materace, w środku znajdowały się też małe
stoliczki i lampy, a także oddzielony kąt w którym była kuchnia, i drugi, z
łazienką. Przez resztę popołudnia rozpakowywały się, a „mężczyźni”, jak to z
dumą powiedziała Lily, poszli szukać drewna na ognisko.
- Wiecie – powiedziała cicho Lily, siadając na swojej pryczy
i rozejrzała się dookoła – Mam niejasne przeczucie, że ten namiot jest
niesolidny.
- Takie namioty jak ten są bardzo solidne – zapewniła ją
Alice, szukając czegoś w torbie. Lauren zerknęła na nią przez ramię.
Mimo całej życzliwości, jaką dziewczyna starała się okazać,
King miała trudności z pozbycia się poczucia, że nie jest lubiana. I w sumie…
nie zależało jej na tym aż tak bardzo.
- Są nie do zdarcia – zgodziła się niespodziewanie Lexie –
Spędziłam wiele wakacji w podobnych do tych.
- A tak z innej beczki – odezwała się King, zmieniając temat
– gdzie oni poszli po to drewno?
- A kto ich tam wie…?
- Hodowaliście to drzewo? – zapytała Lily, kiedy wrócili
lewitując przed sobą potężne kłody drewna.
- Kobiety – westchnął Eddie – Nie macie zupełnie pojęcia na
temat rozpalania ogniska! Znalezienie odpowiedniego drzewa nie jest tak proste…
Chociaż Lexie problemów z tym nie ma.
Buzię dziewczyny pokrył szkarłatny rumieniec wściekłości.
Eddie z satysfakcją pogratulował sobie w myślach.
- O dobre drzewo nie trudno, gorzej znaleźć sobie
odpowiedniego faceta – odpowiedziała z zaciśniętymi zębami.
- Masz rację, drzewa to dla was odpowiednie materiały. Twarde,
nie czujące, nie mówiące i nie myślące – wszyscy patrzyli na ich rozmowę z
rozbawieniem, trwając nieruchomo w miejscu jakby w obawie, że każdy ruch może
im przeszkodzić. Eddie i Lexie czerpali z tego jednak wyraźną przyjemność.
- Każde drzewo jest lepsze od ciebie.
- Żadne szanujące się drzewo cię nie zechce – odparował
Mauer – Co ja gadam, nawet krzak nie będzie chciał takiej kreatury!
- Lepsza byle jaka krzewina niż taka marna chłopina –
wycedziła Lexie, a Lily musiała ugryźć się w język, żeby nie zacząć się śmiać.
- Więc idź podrywać borówki, będziecie mieli piękne jagódki.
Lexie już otwierała usta, ale wtedy szybko wtrącił się
Remus, który ledwo stał, opierając się ręką o zgiętego w pół Syriusza. James
oddychał głęboko, cały czerwony na twarzy, Chris kucał, chowając głowę miedzy
nogami a Peter kiwał się w przód i tył na piętach, zaciskając mocno powieki.
- Dość, błagam – wydyszał Lupin – Bo więcej nie wytrzymamy.
- To ona jest dendrofilem!* Ja tylko stwierdzam fakty.
- Uważaj lepiej, żebym nie zaczęła poczuwać
przyjemności z urywania różnych części
ciała – powiedziała Lexie – Na to też masz jakąś nazwę?
- Nie, w danej chwili straciłem wenę – wyszczerzył się
Mauer, a Lexie pokręciła głową.
- Dobra ja rozumiem, że jesteście dziwni – zaczął James, próbując
się uspokoić – ale to jest dziwne nawet jak na was! Drzewa?
- To przez tego pajaca – warknęła McAdams, wskazując na głową
na Chrisa – a ten pajac nie chce mi powiedzieć, co zrobiłam prócz tego, że
migdaliłam się do drzewa!
- Migdaliłaś się do wszystkiego – poprawił ją szybko Eddie –
Z drzewem chciałaś spędzić resztę życia.
- I masz swoje halucynacje – zaśmiała się Lily i zmarszczyła
brwi – wiecie co, robię się głodna. Weźmy się za jedzenie.
Najedli się za wszystkie czasy. Dziewczyny przygotowały kiełbaski
i ryby, które upiekli w ognisku i które były tak dobre, że zeszły wszystkie,
które zrobili. Kiedy więc zaczęło zmierzchać wszyscy ledwo mogli ponieść się z
miejsca.
- Chodźcie na spacer – zaproponowała Lily, przeciągając się
– Eddie, wspominałeś że tu jest jezioro.
- I owszem, jest – zgodził się Mauer, który wyjątkowo od pół
godziny siedział cicho – małe, urokliwe, czyste i bardzo ciepłe. Dosłownie pięć
minut drogi.
- No, to nie ma na co czekać – powiedział dziarsko Syriusz,
wstając i ciągnąc za sobą rozleniwioną Lauren, która jęknęła przeciągle –
idziemy.
- Dlaczego tak trudno ci odmówić? – zapytała, posłusznie
wstając. Black odwrócił się do niej i uśmiechnął rozbrajająco.
- Bo jestem uroczy, przystojny i słodki.
- A jaki skromny – rzuciła do niego Evans, również wstając i
spojrzała na Jamesa – Ty też idziesz.
- Ty nie jesteś urocza i słodka – powiedział z powagą Potter
– ale pójdę, bo się ciebie boję.
- Tak też można – zaśmiała się Lauren, a Lily trzepnęła
James po głowie. Krzyknął oburzony.
- I jak mam się ciebie nie bać!? Chodźcie, spacer to dobry
pomysł – dodał do reszty, przyciągając do siebie Lily. Przez chwilę nikt nie
kwapił się by wstać, w końcu jednak, nie mając nic innego do roboty, podnieśli
się i poszli za resztą.
- Mam dziwne przeczucie, że to będą bardzo emocjonujące dwa
tygodnie – powiedziała Lily, siadając obok przyjaciółki. Lauren pokiwała głową
w zamyśleniu. Zgodnie z tym, co mówił Eddie, jezioro było piękne. Otaczała je
piaszczysta plaża i – jak zauważyła Lily – była całkowicie odludna i dzika.
- Fajnie tu – zagadnęła King – gdzie James?
- Nie wiem, Syriusz gdzieś go zaciągnął. Pewnie wpadli na
jakiś głupi pomysł.
- Lubię ich głupie pomysły – stwierdziła Lauren – Bez nich
było by nudno. Trochę się bałam, zanim tu przyjechaliśmy. No wiesz, Chris i
Syriusz…
- Oh, wygląda na to, że nie będzie źle – uśmiechnęła się
Lily – tolerują się, nie widać żeby coś im nie pasowało.
- Całe szczęście…
Urwała, słysząc donośny plusk wody, głośny męski krzyk.
- A może jednak nie…?
Chwilę wcześniej
- Dobra – powiedział cicho James – On nas zabije.
- Przestań, obiecaliśmy mu, nie? Nie możemy nie dotrzymywać
gróźb, bo przestanie traktować nas poważnie – zauważył Syriusz, a Peter zgodził
się z nim kiwnięciem głowy. James machnął ręką, odganiając komara który latał
tuż pod jego nosem.
Siedzieli w krzakach, obserwując pomost i czekając, aż Lupin
na niego wejdzie. Stał przy brzegu już dziesięć minut i wyraźnie nie mógł się
na to zdecydować.
- Szybciej, robi się ciemno – mruknął Black.
- Boisz się że nie trafisz na pomost? – zaśmiał się cicho
James, a Syriusz zwrócił się w jego kierunku, odwracając na chwilę wzrok od
Lupina.
- Ty nie bądź taki złośliwy, co?
- On nas zabije – powtórzył Potter.
- Mógł się nie spóźniać. Mówiłem, że za to zapłaci.
- Strasznie mściwy jesteś, wiesz? – zauważył szybko Peter i
odwrócił się w stronę pomostu – Patrzcie, wszedł.
- Godzina zero, wybiła – wyszeptał Syriusz, wyskakując
bezszelestnie z krzaków, rozejrzał się na boki i pobiegł w kierunku mostu,
starając się być jak najciszej.
- Co robicie?
- Syriusz zaraz zrzuci cie z pomostu – powiedział cicho
Peter, nie zaszczycając Remusa, który nagle znalazł się obok nich, spojrzeniem.
Zapadła cisza, podczas której James i Peter popatrzyli na siebie i zwrócili się
do Lupina.
- Co ty tu robisz? Zaraz, skoro ty jesteś tu to kto… -
zaczął Potter i jęknął. Wyskoczył szybko z krzaków – Łapa, nie!
Krzyknął o chwilę za późno. Syriusz nie zdążył wyhamować i
pchnął postać stojącą na brzegu pomostu, wpychając ją do wody.
- Cholera…
- Czy tobie na mózg padło!?
Syriusz patrzył oszołomiony na wspinającego się na pomost
Chrisa, zupełnie jakby zobaczył pierwszy raz w życiu. James zagryzł wargę,
próbując zachować powagę, Remus i Peter
nawet nie próbowali ukryć rozbawienie. Obaj – a zwłaszcza Lupin – zaśmiewali
się do łez widząc głupią minę Blacka.
- Bardzo, bardzo śmieszne.
- O, pływacie! Czemu nie mówiliście? – Eddie dobiegł szybko
do przyjaciół i zmierzył ich pełnym entuzjazmu spojrzeniem, które przygasło na
widok Chrisa – Jesteś w ubraniu.
- Błyskotliwe.
- Cholera… Przepraszam – wydukał Syriusz i teraz i James
wybuchł śmiechem na widok miny przyjaciela - To jego wina, jego miałem wrzucić!
Czemu nie było cię na miejscu?! – zwrócił się z wyrzutem do Lupina, który na
chwilę przestał się śmiać, popatrzył na niego zaskoczony i znów się roześmiał –
Nie pomagasz…
- Co się stało? Jesteś mokry – Lauren spojrzała na Chrisa,
zmarszczyła brwi a potem spojrzała na śmiejących się Huncwotów i zawstydzonego,
acz lekko rozbawionego już Syriusza – No nie!
- To jego wina! – wskazali od razu na Lupina, James, Syriusz
i Peter, a nawet Eddie, który wprawdzie nie za bardzo wiedział co się stało,
ale poczuł silną potrzebę wspomogli kolegi. Lexie patrzyła na ociekającego wodą
Collinsa, który ze złością zrzucił glon ze swojej głowy, a jej mina wyrażała
największy wymiar szczęścia.
- Moja!? Dobra, jeśli to pomoże Łapie – Remus westchnął i
wystąpił na przód – tak, to moja wina… Zszedłem ze stanowiska zrzutu,
nieświadom zamachu jaki szykowano na suchość moich majtek w wyniku czego,
poszkodowany został kolega. Zwracam się z uprzejmymi przeprosinami za ten
niewinny wypadek.
- Chciałeś go zrzucić z pomostu do wody!?
- Czy będzie bardzo nielojalnym, jeśli teraz wymkniemy się
niezauważeni, zostawiając Syriusza na nieograniczony gniew twojej przyjaciółki?
– James zakradł się od tylu do Lily, która uśmiechnęła się lekko.
- Nie jest aż tak zła – powiedziała cicho Evans – Nie drgają
jej nozdrza. O, lewe drgnęło…
- Nic nie zauważyłem – James ujął Lily za rękę, pokazał
uniesione kciuki do Syriusza, który nawet tego nie dostrzegł tłumacząc się
Lauren: Remus próbował mu pomagać, ale
jego słowa na nic się nie zdawały; i oboje odeszli niezauważeni przez nikogo.
- Jesteście głupi.
- Remus stał w miejscu bite dziesięć minut. Nie nasza wina,
że ruszył się akurat wtedy, kiedy na chwilę straciliśmy go z oczu. Daj spokój,
to tylko woda.
- Wiem, że woda, ale pomyśl logicznie – Lily westchnęła
cicho, siadając na kamieniu i kontynuowała – To pierwszy raz, odkąd Lauren jest
z Syriuszem, kiedy mamy spędzić tyle czasu z Chrisem. A wy, na dzień dobry,
wrzucacie go do jeziora! Pomyśl, jak to wygląda!
- Nie od razu na dzień dobry… Może bardziej na dobranoc,
chociaż skłaniałabym się ku dobry wieczór.
- Naprawdę jesteś głupi – westchnęła Evans ale nie mogła
odmówić sobie uśmiechu – Wy jak coś wymyślicie. Powinno się was odseparować od
siebie, we trójkę jesteście niebezpieczni.
- Przesadzasz. I ty i Lauren, zbyt bardzo przejmujecie się
tym wszystkim. To było dawno, nikt nie będzie teraz sobie wypominał dawnych
przewinień. Jesteśmy dorosłymi,
poważnymi, odpowiedzialnymi ludźmi – Lily spojrzała na niego z rozbawieniem –
to może z tą powagą się trochę zagalopowałem, ale tak to nie masz się co
martwić.
- Ani jotę mnie nie pocieszyłeś – westchnęła, a James przytulił
ją do siebie mocno.
- Lily, wiesz co?
- Mhm….?
- Jak straszna byś
nie była, to i tak jesteś w tej straszności najsłodszą, najbardziej uroczą i
najpiękniejszą istotą jaka chodzi po świecie.
Zachichotała, a na jej buzię wszedł lekki rumieniec.
- Jesteś słodki, nawet jak jesteś głupi. I mam nadzieję, że
masz rację i to będą spokojne dwa tygodnie.
- Jeśli chcesz się przeziębić, tak na pewno tego dokonasz –
Lauren przysiadła obok Chrisa, mierząc go rozbawionym spojrzeniem. Ogień w
ognisku dogasał, a chłopak siedział na kamieniu, w nadal wilgotnych ciuchach.
- Nie sądzę, żeby to miało większe znaczenie.
- A ja i owszem – zaśmiała się, podając mu koc – Okryj się
chociaż, bo mnie jest zimno jak na ciebie patrzę. Gdzie w ogóle jest Alice?
- Denerwuje razem z Lexie Eddiego. Walczą o klucz do
łazienki, wiesz, w domu a nie na łonie natury.
- Z Eddiem? Nie ma szans – powiedziała z powagą, kręcąc
głową.
- Też im to powiedziałem – zgodził się z nią i spojrzał,
przyglądając z uwagą – A gdzie reszta?
- Lily jest z Jamesem, a chłopaki próbują właśnie wrzucić
Remusa do wody. Podpadł im i to mocno. A… To naprawdę był wypadek – dodała z
lekkim uśmiechem – Wystawił ich, a sam rozumiesz, że to wpadka jakich mało.
- Trudno mi w to uwierzyć – stwierdził z przekąsem Chris,
marszcząc brwi – Nie jest ci tak w ogóle zimno?
- A skąd! Mam na sobie trzy bluzy jednej drugiej Huncwotów
plus do tego jeszcze swoją własną. Chłód mi nie straszny.
Popatrzyła na niego, zachichotała pod nosem i podniosła rękę
ku jego twarzy.
- Glonik – uśmiechnęła się, pokazując mu wyjętego z włosów
glona.
- Nie pierwszy i nie ostatni. Dużo tego, zwłaszcza przy
brzegu – wyjaśnił, marszcząc brwi. Lauren przez chwilę milczała, wpatrując się
w tlące już ognisko. Usłyszeli dochodzące z oddali śmiechy.
- Wracają. Przebiorę się, gorąco mi w tych wszystkich
bluzach – powiedziała, prostując nogi i ziewnęła przeciągle – Nie denerwuj się
już, wypadki się zdarzają. A jeśli to aż taki afront, zawsze sam możesz wrzucić
jutro Syriusza do jeziora. Sposobności ci nie zabraknie a będzie kwita – dodała
z uśmiechem, wstając i weszła do namiotu, zostawiając go samego.
- Bez nerwów, tu też można się umyć – powiedziała rozbawiona
Lauren, kiedy Lexie, Lily i Alice wypowiadały się na temat Mauera i jego
kluczka. Lexie właśnie powiedziała gdzie Eddie może go sobie wsadzić, kiedy King
zdecydowała się wkroczyć.
- Lauren, kochanie, widziałaś w ogóle tą łazienkę? –
zapytała z powątpiewaniem Evans, siadając na pryczy która wydawała z siebie
odgłos zupełnie, jakby miała się zaraz złapać na pół. Kiedy nic takiego się nie
stało, rudowłosa położyła się wygodnie na swoim posłaniu.
- Powierzchownie – odpowiedziała King, a wszystkie trzy
wydały z siebie znaczące prychnięcie. Zaciekawiona Lauren wstała.
- Nie jestem wymagająca jeśli chodzi o obozowe warunki
sanitarne ale to, przechodzi względne pojęcie znośnego – oznajmiła Lexie,
grzebiąc w swoim plecaku. Lauren tymczasem odsłoniła zasłonę oddzielającą część
sypialną od łazienkowej i z trudem powstrzymała chichot. Znajdowała się tam
bowiem balia, wiaderko i – King musiał zamrugać, by się upewnić – zamiast
toalety wykopany dół.
- Dobra, to ich głupi żart, prawda?
- Nie, to nie jest żart – powiedziała Alice a w jej głosie
pobrzmiała nutka satysfakcji.
- Przecież to jest dół! Rozumiem, balia, rozumiem nawet
wiaderko ale…
- Na zewnątrz jest latryna – uśmiechnęła się do niej
złośliwie Evans – Wodę wystarczy podgrzać, umyć da się tu a przecież i tak
codziennie będziemy kąpać się w jeziorze, nie?
- Ogłupiał! Kompletnie! Nie, bez paniki – powiedziała,
próbując się uspokoić – Przekonamy go. Jutro. Spokojnie, tak, damy radę… Nie
no, zabiję go!
Wyskoczyła z namiotu i potykając się o kamień, wpadła do
przeciwległego, w którym cała szóstka grała w karty.
- Czy tobie na mózg padło!? Balia, latryna i wiadro, jak
pięćdziesiąt metrów dalej stoi łazienka!
- Żyjemy blisko z naturą, taki był układ – powiedział Eddie,
a James zachichotał.
- Właśnie kochanie, blisko z naturą – powtórzył rozbawiony
Syriusz.
- Wam może jest wszystko jedno gdzie oddajecie swoje potrzeby,
ale ja nie mam ochoty siadać na zjedzonej przez robactwo desce w drewnianej
budce pełnej pająków!
- Na pewno nie ma tam pająków – zapewnił ją Black – Nie ma,
prawda?
- Jeden może by się znalazł, to las…
- Posłuchaj mnie uważnie – Lauren zrobiła krok w stronę
Eddiego, grożąc mu palcem. Syriusz i Chris, jak jeden mąż cofnęli się jak
najbardziej, doskonale zdając sobie sprawę do czego wystawiony palec Lauren
może doprowadzić – jeżeli uważasz, że będziemy korzystały z ten zbitej ze
spróchniałych desek dziupli, bardzo się mylisz. Dasz mi zaraz kluczyk, ale jako
sanitariat będziemy używały twojej pryczy!
- Nie.
Kolejny krok w przód. Nozdrza dziewczyny podniosły się
lekko, policzki zaróżowiły.
- Eddie, lepiej daj jej klucz – powiedział ostrożnie
Collins, a Syriuszowi przeszło przez myśl, że Lauren właśnie szlag trafił a tak
złej, nie widział jej jeszcze nigdy.
- Nie.
King wyszarpała z bluzy różdżkę. Peter schował się głęboko w
swoim posłaniu a James, profilaktycznie, wycofał w stronę wyjścia.
- Nie bądź głupi, daj jej klucz. Drażnisz głodnego lwa –
powiedział Syriusz – Latryna na pewno to zrozumie.
- Nie.
- Życie ci nie miłe, idioto? Daj jej ten przeklęty klucz
zanim zabije nie tylko ciebie ale i nas – wymruczał Chris. Peterwowi wydawało
się, że King wydała z siebie ostrzegawcze warknięcie podobne do tego, które
Syriusz przekazywał im w czasie nocnych przechadzek.
- Nie.
Weszła do namiotu, spojrzała po współlokatorkach i z dumą
wyciągnęła kluczyk.
- Brawo! Jak tego dokonałaś? – zapytała Lily z szerokim
uśmiechem. Lexie przeklęła pod nosem.
- Wisisz mi ognistą – powiedziała z satysfakcją Alice.
- To się nazywa siła perswazji, moje drogie panie – zaśmiała
się King, kładąc kluczyk na małym stoliku – Eddie był twardy, ale reszta nie.
Siłą mu go zabrali.
- Tchórze! – zachichotała Lily – Tak się dali!? Nie no, nie
posądzałabym ich o to.
- Ni mniej jednak, mamy łazienkę! Dzień pierwszy można
oficjalnie uznać za zwycięski dla namiotu kobiet!
dendrofilia – gr. Dendro – drzewo i philis – miłość,
przyjaźń – krócej mówiąc, pociąg do drzew
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz