Taki jeden raz.

Bo nic tak nie poprawia mi humoru jak moi kochani bohaterowie.
Bo czasem tęsknię za nimi tak bardzo, że to aż boli.
Bo czasem po prostu mam ochotę napisać coś tak cukierkowego i tandetnego. 
Bo nigdy nie napisałam o tym, jak James Potter zakochał się w Lily Evans.

Dla was, jeśli nadal tu jesteście

24 września 2015 r.

Drzwi pokoju Pauliny otworzyły się z hukiem.
- Impreza! – zawołała Lily, machając jej przed nosem kolorowymi balonikami. Paulina przewróciła oczami.
- Nie mam nastroju – oznajmiła, obserwując z niezadowoleniem jak Abby ustawia na jej biurku tort i ciasteczko. Charlie pobiegła do niej i wcisnęła na głowę czapeczkę z obrazkiem z Pinkie Pie.
- Daj spokój, będzie fajnie – zawołała Lauren pakując się na tapczan obok Pauliny. Rozwinęła serpentynę i rzuciła ją na półkę nad łóżkiem.
- Ja nie chcę – mruknęła Paulina, zawinęła się w kocyk i schowała twarz. – Ja nie będę.
- No dalej – usłyszała kuszący głos Lexie . – Mamy tort i świe…tnie będzie – dokończyła kulawo, kiedy Paulina wystawiła głowę pod koca i posłała jej mordercze spojrzenie.
- Nie – powiedziała. – Nie zrobię tego… Jestem starsza niż wy, kiedy wykitowałyście! – zawołała do Lauren i Maddie. – Nie…
Nie skończyła, bo drzwi się otworzyły ponownie.
- Wskakuj w kieckę, idziemy zaszaleć – zawołał dziarsko Syriusz, machając butelką z Ognistą Whisky. – A wy co tu robicie?
- Imprezę – powiedziała Abby, przyglądając się spod przymrużonych oczu butelce w ręce Syriusza. – Myślałam, że macie siedzieć z dziećmi?
- Hipotetycznie, tak – zgodził się Remus. – W praktyce to nieco bardziej skomplikowane.
- Jakie to ma znaczenie? – spytała April. – Wracajcie do domu, dziś mamy babski wieczór.
- Nie, zabieramy ją w miasto – powiedział James. – Wy świętowałyście razem Walentynki.
- Urodziny są nasze – zaprotestowała Lexie. – Won.
- Zaklepaliśmy już miejsca w klubie – odezwał się Chris. – To nasz wieczór.
- W lodówce chłodzi się dziesięć litrów mleka – wtrąciła Charlie. – Prosty rachunek, won!
- Ale ja nie chcę…
- Pijesz mleko z kimś innym? – Syriusz spojrzał na Charlie z wyrzutem. – No wiesz, sądziłem, że to dla ciebie coś więcej znaczy.
- Większość z nas to karmiące matki, pijemy mleko albo nic – zaprotestowała Charlie.
- Dziwię się, że to tolerujesz – mruknęła do Abby Lauren.
- Jak na razie wyszłam na tym lepiej niż ty – odpowiedziała Abby. Charlie wybuchła śmiechem i przybiła Abby piątkę.
- Ładnie – pochwaliła. Abby uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Dziękuje…
- Dobra, dość – Paulina poderwała się na równe nogi. – Idźcie sobie wszyscy, nie zamierzam nigdzie się ruszać. Zamierzam pić wino i rozpaczać nad upływem czasu i zmarszczkami, które mnie już prawie gonią bo po 25 roku życia zaczynają się robić i czytając Johna Greena albo oglądając Teen Wolf.   
- Nie martw się zmarszczkami, to jeszcze nie czas… - zaczęła łagodnie Maddie.
- No nie wiem, ona się dużo uśmiecha, a to prowadzi do kurzych… - zaczęła Charlie i szybko urwała. – To dłuższego życia…!
- Wynocha!  
Bohaterowie spojrzeli na nią i widząc, iż nic więcej nie wskórają, odwrócili się do wyjścia.
Paulina owinęła się kocykiem.
- Czekajcie – zawołała nagle. – Nie będę balować, ale chętnie się czymś zajmę. Może coś napiszemy?
Odpowiedział jej zbiory, huncwocki uśmiech.
- No, to do roboty – powiedziała, zacierając ręce. – Wiecie co robić.
Z podnieceniem ruszyli do drzwi.
- Lauren! – zawołała Paulina.
Rudowłosa spojrzała na nią pytająco.
– Ty zostajesz. Jesteś martwa, pamiętasz?
- Ale…
- Wracaj – rzuciła stanowczo Paulina. – Maddie nie muszę upominać.
Lauren mruknęła coś w odpowiedzi i zrezygnowana usiadła na podłodze. Paulina popatrzyła na nią i westchnęła.
- No dobra, leć – rzuciła zrezygnowanym tonem. – Naprawdę nie wiem, dlaczego ciągle jej ustępuję…

Koniec czerwca 1975

Zbliżał się koniec roku szkolnego, ale pogoda nie rozpieszczała uczniów Hogwartu. Ku ich niezadowoleniu, od kilku dni nieustannie padało i nic nie wskazywało na to by miała przyjść poprawa. Uczniowie Gryffindoru siedzieli stłoczeni w Pokoju Wspólnym próbując czymś wypełnić wolny czas.
- Nudzi mi się – oznajmił nagle Syriusz, który leżał rozłożony przed kominkiem i wpatrywał się w sufit.
- To nigdy nie zwiastuje niczego dobrego – jęknął Remus znad książki. James, który od dłuższego czasu wpatrywał się w coś po drugiej stronie pokoju, wyprostował się w fotelu i zmierzwił odruchowo włosy. – To też nie zwiastuje niczego dobrego.
- Jeszcze nic nie zrobiliśmy – zaprotestował urażony Syriusz, marszcząc brwi. James pokiwał żywiołowo głową.
- Właśnie, Remusie, jeszcze nic nie zrobiliśmy – zgodził się.
- Dokładnie o to jeszcze mi chodzi – stwierdził rozbawiony Remus. – To wszystko – zamachnął ręką – to wszystko zawsze prowadzi nas do Izby Pamięci albo nocników w skrzydle szpitalnym. Zawsze.
- Nie zawsze – odezwał się cicho Peter.
- Właśnie, Peter ma rację, nie zawsze – powiedział szybko Syriusz, a Peter rozpromienił się, że przyjaciel się z nim zgodził. – Tylko wtedy, gdy nas złapią.
- Czyli prawie zawsze – podsumował Remus.
- Nie mogę się zgodzić – stwierdził z ożywieniem Syriusz. Remus westchnął.
Zbyt dobrze znał ten rodzaj ożywienia. Syriusz siedział po turecku przed kominkiem, wpatrując się w przyjaciół z czujnością wymalowaną na twarzy która upodobniała go do psa. Remus doskonale wiedział, że trybiki w jego głowie pracują teraz jak szalone, układając wymyślny plan zniszczenia jakiejś klasy albo zrobienia innej, całkowicie zakazanej rzeczy. Był też pewny, że James w tym samym momencie, jakby czytając w myślach przyjaciela, układa alternatywny, równie nielegalny plan, które koniec końców połączą razem, tworząc coś, co czasem żartobliwie nazywał Perpetum-potterum.
Remus spojrzał na Jamesa, spodziewając się tego samego błysku w oku, ale jego uwagę pochłonęło właśnie coś innego. A raczej ktoś.
Po drugiej stronie pokoju Lily Evans wybuchła śmiechem. Oczy Jamesa zaświeciły się, a na twarzy pojawił się lekko rozmarzony uśmiech. Syriusz, który zdał sobie sprawę, że przyjaciele go nie słuchają, podążył za spojrzeniem James’a.
Pochylił się konspiracyjnie.
- Chcesz coś zrobić Evans? Bo jeśli tak, to jestem całkowicie z tobą – oznajmił zduszonym szeptem. – Moglibyśmy…
- Ma bardzo ładne oczy – oznajmił nagle James, odwracając się do przyjaciół. Jego twarz znalazła się tuż przy twarzy Syriusza.  – Co robisz?
- Miałem cię właśnie zapytać o to samo – powiedział Syriusz. – Co robisz?

- Wyczuwam kłopoty – oznajmiła nagle rzeczowo Lauren. – James Potter gapi się na ciebie od ponad pół godziny.
Lily obróciła się i podążyła za spojrzeniem przyjaciółki. Na fotelu przy kominku siedział James Potter, a tuż obok jego fotela, z twarzą przy policzku przyjaciela, klęczał Syriusz i coś do niego mówił. Lily ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że Lauren ma rację – James faktycznie przyglądał się jej z uśmiechem, a kiedy tylko podłapał jej spojrzenie, szybko odwrócił wzrok.
- Bardziej niepokoi mnie, dlaczego Syriusz jest tak blisko – zachichotała Lily, przypatrując się jak chłopcy siedzą twarzą w twarz z nieco ogłupiałymi minami.
- Ja nikogo nie osądzam – powiedziała szybko Lauren. – O co może im chodzić?
- Nie mam pojęcia – przyznała Lily. Oparła głowę o wezgłowie fotela i przymknęła powieki. – Wpadł dziś na mnie na korytarzu. To było dziwne…
- Jak wszystko, co ich dotyczy – zauważyła Lauren.
Lily przytaknęła i zerknęła w stronę Jamesa Pottera, który teraz tłumaczył coś z ożywieniem przyjaciołom. Chociaż byli na jednym roku i znali się od pierwszego dnia, tak naprawdę nie spędzali ze sobą zbyt wiele czasu. Poza tym, że czasem spotkała Remusa w bibliotece i przysiadła się do jego stolika, poza wspólnymi lekcjami, na których czasem spotkali się przy szafce ze składnikami do eliksirów lub przy biurku nauczyciela, prawie w ogóle nie spędzali ze sobą czasu. Lily nie uważała tego za dziwnie – James, Syriusz, Remus i Peter przyjaźnili się – podobnie jak ona i Lauren – niemal od samego początku. I chociaż zawsze było ich wszędzie pełno i każdy ich znał, a entuzjazmu Jamesa nie można było przegapić, byli dość zamkniętą grupą przyjaciół. A nawet jeśli już kogoś do siebie dopuścili, to na pewno nie były to dziewczyny.
Lily nie narzekała na to – nie przepadała za towarzystwem chłopców i jeśli nie musiała, wołała z nimi nie przybywać dłużej niż to było konieczne.
- Chłopcy są dziwni – oznajmiła w końcu Lily, zerkając po raz ostatni na Jamesa Pottera, który znów jej się przyglądał z wyjątkowo, nawet jak na niego, miną.

James nigdy nie był nieśmiały. To przypadłość, która dopadała innych chłopców, ale nie jego. James Potter zawsze wiedział czego chce i pewnie po to sięgał. Aż do teraz.
Od wydarzeń z wczorajszego popołudnia nawet na chwilę nie spuścił jej z oczu, kiedy tylko pojawiła się w zasięgu jego spojrzenia. Nie mógł sobie tego odmówić, co oczywiście spotkało się z kpinami ze strony przyjaciół. A teraz, od ponad piętnastu minut przyglądał się jak je śniadanie i próbował znaleźć jakiekolwiek słowa, które mógłby do niej powiedzieć.
- Wiesz – zagadnął go Syriusz, nalewając sobie soku do pucharu. – że gapienie się na nią sprawi jedynie, że zacznie uważać cię za dziwaka?
James zignorował go, ale Syriusza to nie zraziło.
- Oczywiście zakładając, że już cię za takiego nie ma – kontynuował swój wywód. Remus ukrył uśmiech za wydaniem Proroka Codziennego.
- W tym wypadku wpatrywanie się w nią jedynie pogłębi jej podejrzenia a może nawet sprawi, że…
- Zamknij się, zrozumiałem – mruknął naburmuszony James. – Hej, Liluś – zawołał przez stół.
Lily Evans, pogrążona dotąd w rozmowie z Lauren, podniosła wzrok i spojrzała na Jamesa, a jej buzię rozjaśnił serdeczny uśmiech.  Tego dla biedaka było za dużo. Natychmiast wbił wzrok w owsiankę zdając sobie sprawę, że nie wie co powiedzieć dalej. Myśl, James, myśl!
Lily zmarszczyła brwi, a Lauren zachichotała.
- Cześć, James – zawołała uprzejmie. – Co słychać?
James spojrzał na nią zaskoczony. Syriusz wybuchł śmiechem, nawet Peter zachichotał cicho. Jedynie Remus okazał trochę współczucia dla przyjaciela i ograniczył się do lekkiego półuśmiechu. Lauren wychyliła się zza Lily i posłała Jamesowi zaciekawione spojrzenie, a widząc jego ogłupiałą minę pomachała mu z uśmiechem. W głowie Jamesa rozpoczęła się próba skonstruowania jakiejś sensownej wypowiedzi. Rzucił błagające spojrzenie przyjaciołom, ale cała trójka, łącznie z Remusem, który nie wytrzymał, zaśmiewała się do łez. Kiedy Jamesowi udało się pochwycić spojrzenie przyjaciela, Black zdołał tylko wzruszyć ramionami.
- James? – zapytała cieniutkim głosem Lily, którą ta sytuacja najwyraźniej też bawiła.

James zdecydowanie nie był sobą. Lily trudno było nie zauważyć, że James wpatruje się w nią kiedy tylko pojawi się w zasięgu jego wzroku, teraz jednak jego zachowanie stało się naprawdę niepokojąco. Starając się za wszelką cenę nie ulec pokusie dołączenia do zbiorowego chichotu przyjaciół Pottera i Lauren, Lily podjęła kolejną próbuję nawiązania dialogu.
Kątem oka dostrzegła, że Remus, który przez cały czas próbował nieudolnie zachować powagę – co absolutnie mu nie wychodziło bo co chwilę wybuchał krótkim i urywanym śmiechem – pochyla się nad stołem.
- Powiedz coś – usłyszała. – Cokolwiek.
- Budyń – wykrztusił James.
Nic na to nie mogła poradzić, zachichotała. Jamesa jakby to otrzeźwiło, bo zamrugał, spojrzał na nią i dodał tonem który nieco bardziej przypominał jego naturalny głos.
- Jest naprawdę smaczny. Powinnaś spróbować.

- Budyń? Naprawdę, budyń – James krążył nerwowo po dziedzińcu zamku. Lało jak z cebra, ale Potter wydawał się tym nie przejmować. – Budyń! Nie mogliście mi pomóc, zdrajcy!?
Rzucił pełne wyrzutów spojrzenia przyjaciołom, który teraz już nawet nie próbowali się powstrzymać od śmiechu.
- Dobrze ci szło – skłamał gładko Syriusz.
- Budyń! – krzyknął James. – Rozmawiałem z nią o budyniu!
- Ale chociaż spróbowała… - odezwał się cicho Peter i szybko opuścił wzrok, kiedy James posłał mu mordercze spojrzenie, a Syriusz zachichotał.
- Mogło być gorzej – pocieszył Jamesa Remus, chociaż bez wielkiego przekonania w głosie.
- Właśnie, mogło – zgodził się Syriusz. – Mogłeś rozmawiać z nią o owsiance.

Nadszedł koniec roku szkolnego i Jamesowi udało się odzyskać panowanie nad sobą (względne) kiedy w pobliżu znajdowała się Lily, ale nadal trudno było mu nie przypatrywać się jej częściej niż zwykle.
Ku jego nieszczęściu, w końcu przyjaciele wyciągnęli wnioski – miłość. Nieodwracalna, całkowita, ogłupiająca miłość, z której należało go jak najszybciej wyleczyć. Syriusz, Remus i Peter, jeśli tylko akurat się z niego nie nabijali, robili wszystko, by od obiektu jego uczuć trzymać go z daleka. James oczywiście uważał to za głupotę – dla niego oczywiste było, że zakochany nie jest. Lily Evans była śliczną dziewczyną i to nie ulegało w jego opinii żadnym wątpliwościom i nie widział niczego złego w tym, że spoglądał na nią może nieco częściej niż w stronę innych ludzi – czyli prawie cały czas.     
Próbował kilka razy z nią porozmawiać, rozmowa nigdy jakoś nie szła po jego myśli. Być może znaczenie miał tu fakt, że po budyniu na temat dyskusji wybrał sobie sklepienie w Wielkiej Sali, gust Grubej Damy oraz – z tego powodu było mu akurat wybitnie wstyd – rozważania nad tym co dokładnie znajduje się w łajnobombach.
- Możesz tak stać i obserwować ją, znów – odezwał się nagle Syriusz, stając obok Jamesa, który przypatrywał się jak Lily wysiada z pociągu – albo pójść i się pożegnać.
Potter zmarszczył brwi. Lily ściskała właśnie z całych sił Lauren i widział, że obie są bliskie łez. Spojrzał na przyjaciela, który wbrew jego oczekiwaniu wydawał się wyjątkowo (jak na Syriusza) poważny.
- Żebym znów zrobił z siebie głupka i dał ci powód do nabijania się ze mnie całe wakacje?
Syriusz poklepał przyjaciela po plecach i uśmiechnął się.
- Dokładnie na to liczę. To słodkie, jak dobrze mnie znasz.
- Nie tym razem – powiedział James, obserwując jak Lily znika za barierką.
- Jak sobie uważasz – wzruszył ramionami Syriusz. – Mam wystarczająco dużo kompromitujących cię wspomnień, starczy na całe wakacje, a we wrześniu zacznę zbierać nowe.
Bez obaw, pomyślał James, po wakacjach wszystko wróci do normy.
     
Dzień przed końcem czerwca 1975  

James Potter biegł korytarzem przeklinając pod nosem Syriusza i jego głupie pomysły. Żaden z nich – za wyjątkiem Remusa – nigdy nie był wzorem punktualności, ale dzisiejszego ranka James był spóźniony jak jeszcze nigdy dotąd i całą winą za to obarczał Syriusza. Nie tyle dlatego, że to faktycznie była jego wina, ale dlatego, że obaj mieli w zwyczaju obarczać się wzajemnie winą za swoje wspólne wybryki. I tak jak teraz Syriusz biegł do lochów równie spóźniony jak James, tak on biegł do gabinetu McGonagall mając nadzieję, że wspólnie przygotowana wymówka – która notabene była powodem spóźnienia, bo tak bardzo zaangażowali się w jej wymyślanie, że stracili poczucie czasu – pozwoli im uniknąć szlabanu za spóźnienie się na… cóż, prawdę powiedziawszy, szlaban.  
Skręcając gwałtownie w korytarz wpadł w poślizg i trafił prosto w idącą w jego kierunku Lily Evans. Oboje krzyknęli i upadli na twardą posadzkę.
James jęknął, czując ból pośladków i spojrzał na Lily, która kulawo usiadła, rozcierając pośladek. Kiedy ich spojrzała się spotkały, wargi Lily drżały i kiedy James pomyślał, że Lily się rozpłacze, ona ku jemu największemu zdziwieniu, po prostu się roześmiała!
Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć i nagle zabrakło mu słów. Siedział oszołomiony na kamiennej posadzce wśród rozrzuconych książek i patrzył się na śmiejącą Lily Evans jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.



1 komentarz:

  1. "albo oglądając Teen Wolf. " *.*
    Świetna notka, taka słodko-śmieszna, idealna na poprawę dnia <3
    Rozumuję, że ktoś tutaj chyba miał urodziny, ale jako, że po czasie, to nic mówić nie będę, bo to przynosi pecha xD
    Do napisania!

    OdpowiedzUsuń