Grudzień 1991

Myślę, że za pierwszy fragment będę się smażyć kiedyś w piekle. Nie żebym od dawna nie miała tam zaklepanej miejscówki w miłym kociołku (ma się te koneksje w Peselu), ale za to co napisałam sama miałam ochotę się walnąć.
Drugi fragment jest na osłodzenie. Nie wiem, co dokładnie sobie myślałam, kiedy go pisałam, ale naprawdę miałam nadzieję, że to chociaż trochę poprawi moje samopoczucie. No cóż, chyba nie udało się. 


P.S. Asiu, tak, wiem, nienawidzisz mnie. A te minaturki tym razem dla Agnieszki, za to, że sprawdziłaś mi drugi fragment :)

Grudzień 1991

Lucas wszedł do pokoju, zamknął za sobą drzwi i padł na łóżko. Słyszał krzyki młodszego rodzeństwa dochodzące z dołu – wesołe piski Emmy, która od prawie dziesięciu minut zachwycała się kręcącym bączkiem i krzyki Willa, który… Cóż, Lucas nie był pewny co takiego robi brat, ale wydawał przy tym naprawdę wiele dźwięków jak na trzylatka.
Miło było wrócić na święta do domu – Lucas zdążył już zatęsknić za ciągłym hasałem dobiegającym zza drzwi jego pokoju. Rozejrzał się a potem nagle przypomniał o stojącym przy łóżku kufrze. Poderwał się na równe nogi i zaczął szybko opróżniać jego zawartość, dopóki na samym dnie nie znalazł złożonych szat szkolnych, zawiniętych w jeden z szarych swetrów. Podszedł do szafki z ubraniami i wyciągnął jedną z szuflad.
- O, widzę, że już się rozpakowujesz – Lucas nie usłyszał, kiedy drzwi jego pokoju otworzyły się i do środka weszła Abby z koszem na bieliznę. – Właśnie miałam prosić, żebyś to zrobił. Zrobię pranie.
Uśmiechnął się do niej, chowając szaty za plecami. Abby pozbierała z podłogi wszystkie ubrania i ruszyła do drzwi. Obrócił się, kiedy go mijała, tak by stali twarzą w twarz.
- Co tak chowasz? – spytała z uśmiechem, a widząc jego minę, dodała. – Myślałeś, że nie zauważę?
- To nic – powiedział szybko. – To tylko szata, właśnie ją chowałem.
- Tylko szata – Abby pokiwała głową, a potem postawiła kosz na podłodze. – Mogę zobaczyć?
- Ja… Po co?
- Ponieważ znam cię od dziecka i widzę, że kłamiesz – powiedziała łagodnie, robiąc krok w jego stronę. – I mam dziwne przeczucie, że ma to coś wspólnego z mapą, o której przekazanie kłóciłam się jakiś czas temu z twoim ojcem.
- To naprawdę tylko szata, zobacz – Lucas zacisnął mocno dłonie na tobołku i wyciągnął go przed siebie. Abby przyjrzała się mu z podejrzeniem i najwyraźniej źle zrozumiała jego gest, a może po prostu nadal mu nie wierzyła, bo nim zdołał zareagować, zabrała go z jego rąk i strzepnęła na podłogę szary sweter. – Lucas, co to jest?
Pochyliła się i podniosła z ziemi zielony krawat i szatę z godłem Slytherinu. Opuścił zawstydzony głowę.
Abby wyjrzała na korytarz, a potem zamknęła szybko drzwi i zwróciła się do Lucasa ostrym tonem.
- Możesz mi to wyjaśnić?
- Próbowałem powiedzieć – usprawiedliwił się szybko, czując jak pali go twarz. – Ja po prostu… Nie wiedziałem jak.
- Więc skłamałeś o przydziale?
- Nie skłamałem… Po prostu napisałem, że poszedł dobrze – poprawił ją, spuszczając głowę. – To wy założyliście…
- Nie wyprowadziłeś nas z błędu – powiedziała ostro Abby. – Dlaczego nic nie powiedziałeś?     
Lucas milczał. Czuł na sobie ponaglające spojrzenie Abby i wiedział, że ona zrozumie to o wiele szybciej niż gdyby musiał to powiedzieć komuś innemu, na przykład dziadkowi czy tacie, ale nie wiedział jak odpowiedzieć.
- Lucas?
- Było mi wstyd – wymamrotał w końcu. Abby westchnęła, a Lucas powoli podniósł głowę i spojrzał na nią.
- Musisz powiedzieć tacie – oznajmiła w końcu zdecydowany tonem. Szybko potrząsną głową.
- Nie, nie mówmy mu, proszę!
- Jak długo zamierzasz to jeszcze ukrywać? – spytała go Abby rozsądnie. Wzruszył ramionami. – Kiedyś i tak się dowie. Im szybciej, tym lepiej.
- Nie dowiedział się przez półtora roku, jeszcze trochę i skończę szkołę i nikt więcej nie będzie musiał do tego wracać…
- Nie bądź śmieszny, to nie jest zabawne – skarciła go Abby i chłopiec już wiedział, że przegrał tą walkę. – Jeśli ty tego nie zrobisz, to ja to zrobię.
- Ale…    
- No już – ponagliła go łagodnie, otwierając drzwi od pokoju i wzięła kosz. Jej spojrzenie złagodniało. – Chodź, zaraz będzie obiad. Pomożesz mi?
Przez chwilę miał ochotę odmówić, ale w końcu kiwnął głową i wyszedł za Abby.

Przez cały obiad udało mu się o tym nie wspomnieć ani słowem. Chociaż cały czas czuł na sobie czujne spojrzenie Abby, nie poruszyła sama tego tematu, wyraźnie czekając, aż on to zrobi. Nie mogąc dłużej tego znieść, pierwszy stał od stołu zadeklarował zmywanie i nim ktoś zareagował, uciekł do kuchni.
- Nie uciekniesz od tego – usłyszał za plecami łagodny głos Abby.
- Nie zamierzam – skłamał, szorując z większą niż wcześniej zapalczywością przypieczonego ziemniaka. – Powiem mu, naprawdę, ale potem.
- Potem, czyli kiedy? Jak skończysz szkołę? – Abby oparła się o blat obok niego i spojrzała na niego z uśmiechem.
- Nie… Myślałem bardziej… Może jak przyłapiecie Emmę, że ma w pokoju chłopaka? Ojcowie ponoć tego nie lubią – powiedział szybko. – Wtedy będzie bardziej zły na nią niż na mnie.
- Nie będzie zły – zapewniła go łagodnie Abby, kładąc dłoń na jego ramieniu. – Tylko musisz mu powiedzieć. Teraz, nie za piętnaście lat… Mam nadzieję, że piętnaście – dodała pod nosem.
Lucas już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, kiedy do kuchni wszedł Syriusz.
- Powiedzieć o czym? – zainteresował się, stawiając talerz przy zlewie. Abby posłała znaczące spojrzenie Lucasowi, który poczuł nieprzyjemny ścisk w żołądku. – Co jest? – spytał zaniepokojony, patrząc to na jedno to znów na drugie.
- Lucas – ponagliła go łagodnie Abby. – No już, dalej. Jest coś, co chciałby ci powiedzieć, prawda?
- Co się stało?
- Bo… - Lucas spojrzał szybko na Abby, która kiwnęła głową, dając znać, że wszystko jest w porządku. Włożył rękę do kieszeni, do której wcześniej wsadził krawat, zacisnął na nim dłoń i powoli wyjął. – Ja… ja nie jestem u Gryfonów.
- Co? Przecież… - spojrzenie Syriusza padło na trzymany przez chłopca krawat. Lucas zacisnął powieki, spodziewając się tego, co raz nastanie.
Cisza przeciągała się w nieskończoność.
- Slytherin? – głos Syriusza był ostry i stanowczy. – Kłamałeś przez cały czas?
Przytaknął.
- Ja… - zaczął podnosząc głowę, ale umilkł widząc spojrzenie ojca. Zacisnął mocniej dłonie, żeby ukryć ich drżenie. Syriusz otworzył usta, a potem zamknął je i zaczął chodzić po kuchni w tą i z potworem. Lucas szybko zerknął na Abby, szukając u niej pomocy, ale ona przyglądała się z uwagą Syriuszowi i nic nie mówiła.
- O czym ty w ogóle myślałeś? – zapytał nagle ostro Syriusz, odwracając się do Lucasa i mierząc go surowym spojrzeniem. Chłopiec wstrzymał oddech. – Naprawdę sądziłeś,  że to się nigdy nie wyda?
Lucas skulił się w sobie, policzki paliły go żywym ogniem a serce waliło jakby zaraz miało wyskoczyć z jego piersi. Nie, nie zamierzał doprowadzić do czegoś takiego. Milion razy zbierał się, żeby powiedzieć prawdę, ale nigdy nie było odpowiedniego momentu.
Na początku się przeraził. Miał nadzieję, że kiedy uda mu się odnaleźć w nowym domu, łatwiej będzie powiedzieć prawdę. Ale wtedy wszyscy założyli, że jest Gryfonem, a Lucasowi coraz ciężej było znieść myśl o tym, że będzie musiał ich rozczarować. Zwłaszcza, że doskonale znał stosunek Syriusza do Ślizgonów.
- Chciałem powiedzieć… - wydukał, ale do Syriusza chyba nie dotarły jego słowa.
Lucas zdawał sobie sprawę, jak wściekły jest ojciec – widział ten wyraz tylko kilka razy w życiu. Ten był pierwszym, którego powodem był on.
- Syriusz… - odezwała się stanowczo Abby, zerkając ukradkiem na Lucasa.
- Dlaczego kłamałeś? – zapytał ostro Syriusz. Lucasowi żołądek ścisnął się w supeł. – Zadałem ci pytanie, odpowiedz!
- Byłeś ze mnie dumny… - wymamrotał pod nosem Lucas, tak cicho, że nie był pewny, czy ktoś go w ogóle usłyszał. Szybko zdał sobie sprawę, że to był błąd, który jeszcze bardziej rozłościł Syriusza.
- Syriusz – powiedziała w tej samej chwili Abby, nieco głośniej niż wcześniej.
- Przestań mamrotać i odpowiedz normalnie.
- Nie chciałem, żebyście przestali być ze mnie dumni…
- Wystarczy – odezwała się chłodno Abby. – Lucas, idź do siebie do pokoju, zaraz przyjdziemy.
- Jeszcze nie – zaczął Syriusz, odwracając się do niej. – Idź do pokoju – rzucił chłodno. Lucas z ulgą wybiegł z kuchni na drżących nogach.
    
Kiedy Lucas minął ją na schodach, blady na twarzy i roztrzęsiony wiedziała, że jest w poważnych tarapatach. Lynn nie należała do tych spokojnych nastolatków – jak przystało na pełnoprawnego członka rodziny Black – chociaż nadal pod nazwiskiem matki, bo „nigdy nie było okazji a po za tym to jakoś tak dziwnie brzmi” (cytując rodziców) pakowała się w kłopoty odkąd tylko pamiętała i nie jeden raz zasłużyła sobie na potężną awanturę. Lucas jednak był zawsze tym grzeczniejszym – chociaż nie mniej pozbawionym charakteru – a Lynn miała przeczucie, że doskonale wie o jaką sprawę może chodzić.   
- Podpadłeś, co?
Lynn zajrzała do pokoju Lucasa i nie czekając na zaproszenie weszła do środka.
- Słyszałam krzyki – wyjaśniła łagodnie, przyglądając się chłopcu ze współczuciem. – Nie chcę być złośliwa, ale dobrze wiedziałeś, że tak będzie…
- Nie powinnaś zostawiać dzieciaków samych – wymamrotał w odpowiedzi.
- Są w kojcu, nic im nie będzie – zapewniła go łagodnie. – Mogę?
Nie czekając na pozwolenie usiadła obok niego na łóżku. Chociaż tak naprawdę nie łączyło ich pokrewieństwo – nie licząc Emmy i Willa – Lynn nie pamiętała czasów, kiedy Lucas nie był jej bratem. Miała ledwie mgliste wspomnienia okresu, kiedy były same z Abby. Lucas i Syriusz od zawsze byli częścią jej rodziny, tak jak ona i Abby były nieodłączną częścią ich życia.
Kiedy Lucas był mały, Lynn uwielbiała zabawy z nim. I chociaż teraz różnica wieku między nimi była bardziej odczuwalna, Lynn nadal wdziała w nim swojego małego braciszka, którym musiała się opiekować i o którego chciała się troszczyć. Przez półtora roku próbowała przekonać go, żeby przyznał się do przydziału i z niepokojem obserwowała jak coraz bardziej się w to pakuje, ale nie miała serca na niego donieść. Kiedy teraz patrzyła na jego smętną minę, miała wątpliwości, czy dobrze zrobiła.  
- Przecież wiesz, że to tak groźnie wygląda – zagadnęła. – Widziałam te miny milion razy. Trochę się pozłoszczą i przejdzie.
Lucas milczał. Lynn chciała go jakoś podnieść na duchu, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Westchnęła.
- I tak nie jest gorzej jak wtedy, kiedy zniszczyłam motor – powiedziała w końcu rozbawiona, powołując się na największą awanturę jaką ten dom widział. – Pamiętasz to? Chciałam go wyczyścić…
- Prawie go rozpuściłaś, pamiętam – kąciki ust Lucasa zadrgały. – Tata był wściekły…
- Za to mama była zachwycona – Lynn zachichotała. – Nienawidziła tego grata. Nie, żeby jeździł… To dopiero była draka – powiedziała, a potem w odruchu siostrzanych uczuć, wiedząc, jak bardzo go to zdenerwuje, przyciągnęła go do siebie i poczochrała mu włosy. Lucas krzyknął z oburzeniem i zaczął się wyrywać. – Jeśli chcesz to przebić, musisz się bardziej postarać, maluchu.
- Zostaw – prychnął, ulizując włosy. Poczuła się lepiej widząc, że jest na tyle sobą by zdobyć się na oburzone spojrzenie. – Naprawdę myślisz, że im minie?
- Kiedyś na pewno – wzruszyła ramionami. – A jak nie, to zawsze możemy pomyśleć o czymś, co sprawi, że zapomną…
Urwała, kiedy drzwi do pokoju otworzyły się i do środka zajrzał Syriusz. Lucas natychmiast zbladł, a cień dobrego humoru który udało jej się wywołać, zniknął bez śladu.
- Możesz nas na chwilę zostawić? – spytał łagodnie, a Lynn kiwnęła głową.
- Nie denerwuj się, będzie okej – powiedziała cicho do Lucasa, kładąc mu rękę na ramieniu, a potem dodała ciut głośniej. – Jakbyś potrzebował pomocy, krzycz. Razem z dzieciakami przyjdziemy ci z odsieczą. No, może ja przyjdę, oni pewnie mają lepsze rzeczy do roboty…
Posłała mu pokrzepiający uśmiech i wyszła z pokoju.    
- Nie powinieneś był kłamać – zaczął Syriusz spokojnym tonem. Podszedł do łóżka i zajął miejsce obok syna, przypatrując mu się z uwagą. – Nie ważne, co się stało, powinieneś był nam powiedzieć prawdę.
- Wiem, ja tylko… - Lucas urwał widząc spojrzenie ojca.
- Daj mi skończyć – powiedział nieco ostrzej. – Nie jestem zły o to, że trafiłeś nie do tego domu. To nie ma znaczenia, jeśli dobrze się tam czujesz – kontynuował stanowczo. – Ale jestem zły i zawiedziony, że nas okłamałeś.  
Lucas przytaknął na znak, że rozumie, ale nie odważył się jeszcze podnieść głowy. Syriusz przez krótką chwilę milczał, nim podjął.
- Nie powinieneś był uważać, że to będzie miało dla kogoś jakiekolwiek znaczenie. A już na pewno nie powinieneś myśleć, że inny przydział sprawi, że przestaniemy być z ciebie dumni – kontynuował nieco łagodniejszym tonem. – Rozumiesz?
- Tak – powiedział cicho Lucas, wbijając wzrok w podłogę. – Przepraszam.
- Nie, ja przepraszam – westchnął Syriusz zmęczonym głosem. Lucas zaskoczony podniósł wzrok i spojrzał na ojca. – Nigdy nie przyszło mi nawet do głowy, że możesz tak bardzo brać do siebie całą moją niechęć do Ślizgonów. Powinienem bardziej myśleć. Czasem zapominam jak bardzo podobny jesteś do matki – w głosie Syriusza zabrzmiał dziwny rodzaj czułości. Lucas zmarszczył brwi, zastanawiając się nad jego słowami i dopiero po chwili dotarło do niego, że ojciec nie mówi wcale o Abby.
- Jestem? – spytał zaskoczony. To nie było tak, że o Lauren się nie mówiło. Lucas bardzo często słyszał rożne historie od dziadków, Lily czy Jamesa, ale rzadko kiedy Syriusz mówił o niej w sposób inny niż we wspomnieniach z młodości.
- Czasem aż za bardzo. Ona też gdy się denerwowała pakowała się w jeszcze większe kłopoty…
- Czyli pakowanie się w kłopoty odziedziczyłem po mamie? – spytał szybko Lucas.
- Nie łap mnie za słowa – ostrzegł go Syriusz, ale w jego oczach rozbłysły ogniki rozbawienia. – Chodzi o to, że…
Urwał w pół słowa, kiedy z dołu dobiegły ich podniesione krzyki. Zaniepokojony Syriusz podniósł się i podszedł do drzwi.
- Abby? W porządku? – zawołał, wychodząc na korytarz. Lucas poszedł za nim.
- Nie, nie jest w porządku, twój syn jest na szafie! – krzyknęła Abby.
- Znowu!? Na Merlina, to już trzeci raz w tym tygodniu…   
- Nie komentuj tylko chodź i nam pomóż…!
- Mamo! – z dołu dobiegł ich podniesiony krzyk Lynn. – Mamo, pomóż mi, Emma weszła pod wannę!
Syriusz westchnął ciężko i spojrzał na syna.
- Potem porozmawiamy o tym co dalej, a teraz muszę…
- Syriusz!
- Potem – obiecał Syriusz i ruszył po schodach. – Na Merlina, on ma trzy lata, nie może się lewitować na szafę za każdym razem kiedy próbujemy go wykąpać…
- Emma, przestań gryźć siostrę i wyjdź spod wanny!   
Lucasowi nie było dane długo rozmyślać nad tym, co się przed chwilą wydarzyło, bo z dołu dobiegł go huk. Czując, że najgorsze jeszcze przed nim – bo przecież teraz dowiedzą się wszyscy – zbiegł na dół pomóc rodzinie w cowieczornej walce o kąpiel.

1 września 1990

Lucas wpatrywał się tępym wzrokiem w swój talerz, walcząc z mdłościami. Miał wrażenie, że wpatruje się w niego pół stołu Slytherinu – ilekroć odważył się podnieść wzrok, napotykał nieprzyjazne spojrzenia dzieciaków i ich kpiące komentarze.
Pobyt w Hogwarcie zapowiadał się na prawdziwy koszmar.
- Podasz mi ziemniaki? – usłyszał obok siebie. Podniósł głowę i rozejrzał się zaskoczony. Siedzący  w odległości pustego miejsca dzieciak o jasnych włosach obciętych na pazia i wielkich, ciemno niebieskich oczach wpatrywał się w niego wyczekująco.
- Co?
- Ziemniaki – dzieciak wskazał głową na misę z pieczonymi kartoflami. – Podasz?
- Jasne.
- Dzięki.
Przytaknął i wrócił do obserwowania swojego talerza.
- Ludzie dziwnie się na ciebie gapią, wiesz? – zagadnął go znowu dzieciak, przyglądając mu się z zaciekawieniem. – Dlaczego?
- Chyba nie za bardzo lubią tu moją rodzinę – wymamrotał.
- Fakt, coś mi się obiło o uszy. Jestem Mikey – Mikey wyciągnął do niego dłoń.
- Lucas – przedstawił się podejrzliwie, szukając podstępu w podejrzanym zachowaniu chłopca. Lucasowi trudno byłoby uwierzyć, że ktokolwiek z własnej woli zechce z nim w ogóle porozmawiać.
Mikey posłał mu szeroki uśmiech i przysunął bliżej, podsuwając swój talerz.
- No to jak ci się tu podoba? – zapytał jak gdyby nigdy nic i wcisnął do ust porcję ziemniaków.

Resztę kolacji spędzili we dwóch, rozmawiając o szkole, domach i innych rzeczach, o których rozmawiają jedenastoletni czarodzieje. Mikey wydawał się nie przejmować nazwiskiem Lucasa, chociaż, jak sam powiedział pochodził z rodziny czysto krwistej. Opowiedział też o swoich trzech starszych braciach i nim obaj się zorientowali, Perfekci domów zwołali pierwszoroczniaków żeby zaprowadzić ich do Pokoju Wspólnego. Tam Lucas zgubił gdzieś Mikey’a w tłumie dzieciaków kiedy tęgi, pryszczaty Ślizgon pokazywał im drogę do dormitoriów.
Kiedy kładł się spać, odprowadzany gniewnymi spojrzeniami kolegów z dormitorium przebiegła go myśl, że może jednak nie będzie tu aż tak strasznie, jak mu się wydawało na początku.

- Czołem – usłyszał obok siebie następnego ranka przy śniadaniu wesoły głos Mikey’a. – Nie mam pojęcia jak oni to robią, że się tu nie gubią.
- Mnie to mówisz? Zabłądziłem trzy razy – westchnął Lucas, kiedy Mikey usiadł obok i sięgnął po owsiankę.
- Ja tylko dwa – powiedział Mikey ze śmiechem. – Jak noc?
Lucas wzruszył ramionami.
- Chłopaki w dormitorium mnie ignorowali, więc nie było najgorszej – powiedział.
- Minie im – skwitował Mikey.
- Opiekun domu też mnie chyba nie lubi – wyznał, zerkając w stronę stołu nauczycielskiego. Mikey podążył za nim spojrzeniem.
-  To Snape – oznajmił. – On nikogo nie lubi. Krąży przypuszczenie, że nawet samego siebie.
- Wrzucił mój plan do owsianki – powiedział Lucas, pokazując koledze zamoczony skrawek pergaminu. Mikey z trudem powstrzymał chichot. – Nic nie mogę z niego odczytać.
- Możesz pożyczyć mój – zaoferował w końcu, obserwując jak Lucas zdrapuje płatek z pergaminu. – Może zrobił to przypadkiem?
- Jestem pewny, że na mnie warknął…
Urwał, kiedy nagle do Wielkiej Sali wfrunęła chmura sów. Poczuł bolesny ścisk w żołądku kiedy puchacz Hector upuścił obok niego paczuszkę z listem z domu. Nie napisał jeszcze o swoim przydziale i nie miał pojęcia jak ma to zrobić. Przyjrzał się kopercie a potem bez otwierania wepchnął ją do torby.
- Nawet nie otworzysz? – zapytał Mikey, rozrywając swoją kopertę. Lucas wzruszył ramionami.
- Przeczytam potem – powiedział cicho. Mikey posłał mu pytające spojrzenie. Lucas westchnął. – Nie wiedzą jeszcze… No wiesz.
- Hm – przytaknął Mikey, przyglądając się swojemu listowi ze zmarszczonymi brwiami. – Czyli to tak jakby zawodzenie oczekiwań było u was rodzinne, co? 
Lucasa zemdliło, ale przytaknął.
- Fajnie – stwierdził Mikey, chowając list do torby. – To jest nas dwoje.
- No wiesz – wyjaśnił po chwili Mikey. -  Jak zdążyłeś już zauważyć, nie pałają tu do takich jak ty miłością. Oficjalnie nikt nie lubi „zdrajców krwi” – przewrócił oczami. – Większość tych dzieciaków pewnie czyta teraz, że mają się od ciebie trzymać z daleka. Połowa z nich to oleje – wzruszył ramionami. – Jak ja.
- Dlaczego? – zapytał Lucas.
- Bo to bzdury – wyjaśnił Mikey jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Jak myślisz, ile teraz jest tak naprawdę rodzin bez żadnych koneksji z mugolami?
Lucas zmarszczył brwi.
- Bo ja wiem? Pewnie nie wiele…
- Żadnej – oznajmił dobitnie chłopiec. – A ci, którzy się za takich uważają…  Cóż – wzruszył ramionami.  – Nikt im tego chyba nie zabroni, chyba. Ale to pic na wodę jest i tyle.
Lucas rozejrzał się po Wielkiej Sali i siedzących obok nich dzieciaków.
- Więc dlaczego wszyscy się na mnie gapią? – zapytał.
- Pewnie dlatego, że jesteś Black. Nie wiadomo, czego się po tobie spodziewać – uśmiechnął się szeroko. – No dobra, to skoro cześć wprowadzają mamy za sobą, powinniśmy się chyba zbierać, co? 
- Poczekaj – Lucas przypomniał sobie. – Skoro zabronili ci się ze mną zadawać, nie będziesz mieć problemów?
Mikey wydął usta.
- Najwyżej skłamię, jak zawsze… No wiesz, gdy masz w domu trzech starszych braci szybko uczysz się jak dobrze kłamać, inaczej cała wina zawsze spada na ciebie – powiedział rozbawiony. – No to, idziemy?
Lucas kiwnął głową, wsadził do torby mokry plan i wstał. Rozdziawił usta ze zdziwienia.
- Co jest? – spytał Mikey. Lucas zamrugał, jakby chciał się  upewnić, że dobrze widzi.
- Masz na sobie spódnicę.
Twarz Mikey’a wyciągnęła się i wykrzywiła w grymasie niezadowolenia. Nim Lucas zrozumiał o co chodzi, chłopiec złapał za miskę z owsianką i wywalił mu ją na głowę.
-  Oczywiście, że mam, jestem dziewczyną! – krzyknął, a właściwie krzyknęła Mikey i nie czekając na odpowiedź Lucasa odeszła wściekła. Cała sala wybuchła śmiechem, kilka osób zaklaskało a Lucas wydał z siebie jęk. Czyli tak to było mieć przyjaciela. 

Wieść o tym, co wydarzyło się w czasie śniadania, przysporzyła Lucasowi jeszcze większej popularności. Teraz nie tylko Ślizgoni zwracali na niego uwagę, ale też uczniowie z innych domów. Nim przyszła pora obiadu, chłopiec był bliski rozpaczy.
Nie mając nic do stracenia, i ryzykując kolejną porcję jedzenia na głowie, zdecydował dosiąść się do Mikey i spróbować przeprosić za poranną gafę.
- Przysporzyłeś mi popularności – poinformowała go chłodno, nie zaszczycając go spojrzeniem.
- Przepraszam za to rano, nie miałem pojęcia… - zaczął szybko, pragnąc wykorzystać to, że w ogóle zauważyła jego obecność. – Dałaś mi sprzeczny sygnał!
- Wszyscy chcą się ze mną teraz przyjaźnić – powiedziała dumnym głosem. – Jestem ulubienicą Slytherinu.
- Jakie to uczucie?
- Okropne – westchnęła z rozbawieniem. – Oni są dziwni. Jeden chłopak zaproponował mi, że pokaże swoją kolekcję jadowitych tarantul! Ich chyba nie wolno tu nawet trzymać…
- Przykro mi – powiedział Lucas, nie pewny czy przeprasza ponownie poranek czy jego konsekwencje. Westchnęła. – Naprawdę.
- Niech będzie, tym razem ci wybaczę – stwierdziła, celując w niego ostrzegawczo palcem. – Ale jeszcze jedna taka gafa, a gorzko tego pożałujesz… A teraz podaj mi kurczaka, a potem przedstawię ci Lue i Davida. Lue jest Krukonem, ale jest w porządku, a Lue trochę dziwnie mówi jak się zdenerwuje…
Lucas uśmiechnął się szeroko i wgryzł w kurczaka. 

  


1 komentarz:

  1. no dobra, mniej Cię nienawidzę, ale znowu musiałaś wspominać o Lauren, no nie...?!

    OdpowiedzUsuń