Pięć.

Kochani, dziś mija pięć lat. Właściwe, to od dwudziestu minut powinnam pisać, że minęło wczoraj. Ale załóżmy, że jeszcze jest 24.  
 Nie piszę od dwóch, a jednak bohaterowie nadal są tak zaskakującą częścią mnie, że nie mogę nic tu dziś nie dodać. Miałam zupełnie inny plan na ten dzień. Tekst, który jest poniżej, zaczęłam pisać o dwudziestej pierwszej, przerywając w połowie pisanie zupełnie czegoś innego, w zupełnie innym stylu i nastroju. Mam świadomość, że to bardzo przerysowane i tandetne, ale kiedy zaczęłam pisać, nie mogłam przestać. I chyba potrzebowałam to zrobić.
Wiem, że dawno tego nie robiłam, ale chciałabym go zadedykować Asi, bo natchnęła mnie swoim mailem do tego by go napisać. Wiem, że miałam napisać coś dobrego, a wyszło kiczowato, przerysowanie i pewnie tandetnie i w ogóle źle. Ale to dla ciebie.   

Kiedy umierasz czujesz lekkość. Ogarnia cię spokój, znika strach, ból, samotność, wszystkie błędy, których się dopuściłaś, zostają ci nagle wybaczone. Jesteś szczęśliwa nie czując na swoich ramionach bagażu codzienności. Nie musząc bać się o ludzi których kochasz. Nie szukając wybaczenia. Przez ten krótki moment pomiędzy chwilą, gdy zaklęcie trafia w twoją pierś a momentem, gdy wiesz, że odeszłaś, jesteś naprawdę szczęśliwa.
I nagle się budzisz. Otwierasz oczy i już rozumiesz co się stało. I wszystkie te uczucia, których przez chwilę dane było ci nie czuć, wracają ze zdwojoną siłą. Nagle boisz się jeszcze bardziej. Mocniej pragniesz wybaczenia. Jesteś bardziej samotna, bardziej świadoma tego, ile popełniłaś błędów i ile przez nie straciłaś.
Najgorsze w tym wszystkim jest właśnie to, że w chwili w której odkryłaś swoją drogę, nic nie możesz z tym zrobić.

W śmierci to żal jest najgorszy. Żałujesz tak wielu rzeczy, że nie jesteś w stanie ich zliczyć. Każda jest jak igła, którą ktoś wbija w twoje serce. To cię obezwładnia. Powoli zabija, mimo iż wiesz, że nie możesz umrzeć.

Śmierć. To dla ciebie takie dziwne, takie obce. Nigdy nie myślałaś o umieraniu. Nawet w najgorszych, najciemniejszych momentach swojego życia. Umieranie było czymś, co miało dotknąć cię za wiele lat, kiedy będziesz – czy to w ogóle możliwe? - chociaż trochę bardziej na to gotowa niż teraz…

Nie wiesz, jak długo to trwa, nim wracasz. Wydaje ci się, że minęły wieki, chociaż wszystko co widzisz, zdaje się temu przeczyć. Paradoksalnie to, że znów widzisz tych których kochasz, nie ułatwia ci niczego. Jesteś jak za szklaną ścianą, której nie możesz przekroczyć. Widzisz ich, słyszysz, dostrzegasz ich cierpienie i radości i nie możesz nic zrobić. Uczestniczysz w ich życiu będąc równocześnie nieobecną.

Obserwowanie twoich bliskich sprawia ci ból, ale w końcu uczysz się sobie z nim radzić. Obserwujesz jak twój synek rośnie, zmienia się i pragniesz wierzyć, że nic cię nie omija. Bo przecież jesteś. Czasem przyłapujesz się na tym, jak próbujesz okryć go nocą lub ukołysać gdy płaczesz, a twoje dłonie błądzą jak w próżni, niezdolne do tego by go dosięgnąć.  To właśnie wtedy najboleśniej czujesz, że nie jest tak samo. Nienawidzisz się za to, że cię przy nim nie ma.

Jesteś też przy innych. Lubisz tak o tym myśleć – lubisz wierzyć, że czuwasz nad tymi, których kochasz nawet jeśli nic nie możesz zrobić. Starasz się wierzyć, że być może oni  czują, że jesteś. Że może twoja obecność w jakiś sposób pomaga przetrwać im najcięższe i najgorsze chwile. Czasem tylko ta myśl pozwala ci wytrzymać.

Boli cię ich ból. Boli cię widok Lily, która nie może wybaczyć sobie waszej ostatniej rozmowy. Starasz się dać jej znak, że to bez znaczenia, że wiesz. Pragniesz ulżyć jej w tym. Cieszy cię,  że jest James – jak zawsze wierny, jak zawsze cierpliwy i łagodny. Dobrze wiesz, że bez niego by sobie nie poradziła.

Czasem, być może niesłusznie, twój żal zmienia się w gniew. Nienawidzisz wtedy Syriusza jak nigdy nienawidziłaś nikogo, nawet Charlie. Nienawidzisz go za to, że zostawia Lucasa, nienawidzisz go za to, że się poddaje i nienawidzisz siebie, że do tego dopuściłaś. Krzyczysz wtedy, mając nadzieję, że w końcu cię usłyszy i weźmie w garść. Chwytasz się wszystkiego, pragniesz tłuc, niszczyć, bić, zrobić cokolwiek, byleby tylko zwrócić na siebie jego uwagę. Byleby tylko zrozumiał.

Być może ktoś cię słyszy, bo nagle pojawia Abby. Od razu zaczynasz ją lubić. Jest jak promyk słońca w pochmurny dzień. Czujesz się zazdrosna, widząc ją z Lucasem. Czasem, zupełnie wbrew sobie, masz ochotę nienawidzić ją za to, że zajmuje twoje miejsce. Jednak nie potrafisz zrobić tego do końca – dostrzegasz w niej dobro, łagodność i czułość, widzisz jej siłę i wiesz, że Syriusz nie mógł wybrać lepiej.  Kiedy jest już jasne, że Syriusz też to dostrzega, czujesz się odrobinę lepiej.

Chociaż wiesz, że to egoistyczne, nie podoba ci się, że Charlie kręci się w pobliżu Chrisa. Mimo iż wiesz, że powinnaś jej za nic obwiniać, nie umiesz zapomnieć wszystkiego, co między wami się działo. Żal jest jej silniejszy. A jednak widzisz, że jest dla Chrisa oparciem, którego tak bardzo potrzebuje. Potrzebujesz czasu, żeby to zaakceptować i chociaż jego starta boli cię równie mocno jak strata synka cieszysz się, że nie jest sam. Ta myśl pomaga bardziej niż mogłabyś przypuszczać.

Niepokoi cię niechęć dziewczyn do Abby. Dobrze wiesz, że problem nie leży ani w nich, ani w niej. Czasem sobie myślisz, że być może to wszystko dzieje się za szybko. Że być może pojawiła się kiedy jeszcze nie były gotowe.  Obserwujesz jak z zawrotną prędkością ich zachowanie jest coraz ostrzejsze i pragniesz jej pomóc.

I wtedy dzieje się coś, czego się nie spodziewałaś. Lily do ciebie idzie.

Dziwnie jest patrzeć na własny grób. Dotąd nigdy tu nie byłaś – wiedziałaś, że siostry i rodzice przychodzili tu często, ale nie miałaś odwagi iść za nimi. Oni radzili sobie w swój sposób i chociaż kochałaś ich z całego serca wiedziałaś, że dadzą sobie radę. Znałaś własną rodzinę na tyle dobrze by wiedzieć, że zawsze trzymają się razem. Teraz było inaczej. Nie mogłaś zostawić Lily. Nie mogłaś zostawić jej samej, więc poszłaś za nią i przez chwilę wpatrywałaś nieruchomo w swoje imię wyryte w płycie. A potem siadasz obok Lily i robisz to, czego wydaje ci się, że Lily potrzebuje.

Słuchasz.

Lily przez długą chwilę milczy.
- Cześć… - zaczyna cicho. Przełyka ślinę, głos jej drży. Podnosisz dłoń, chcesz ją objąć. – Przepraszam. Tak dawno mnie tu nie było. Nie… Nie mogłam…
Nie szkodzi, mówisz, chociaż wiesz, że cię nie słyszy. Wiem.
- Miałam wrażenie, że jeśli tu przyjdę, jeśli zobaczę… To jakby nie było odwrotu. Jakby to było pewne, że cię nie ma i nie wrócisz… Nie mogę uwierzyć, że cię nie ma, wiesz? Mam wrażenie, że ty… Pokłóciłam się z Jamesem. Znów – dodaje nosowym głosem i przewraca oczami jakby była poirytowana, w ten sam sposób, w który robiła to jeszcze w szkole zawsze gdy była mowa o Jamesie. – Wiem, pewnie nie jesteś zdziwiona...
Ani trochę, mówisz i chcesz się uśmiechnąć, ale nie możesz. Nie teraz.
- O ciebie – dodaje Lily a tobie wbija ktoś boleśnie igłę w serce. – W tej kwestii też nie wiele się zmieniło… Mam na myśli nasze kłótnie. Chociaż dawno nie było żadnej o żuka…
Śmieje się, krótko, urwanie, bez radości.
Powiedz to, mówisz. Powiedz to, co musisz powiedzieć.
Lily bierze oddech. Oddycha ciężko, drży, łzy lecą jej po policzkach
- Ja już po prostu …nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie potrafię sobie z tym poradzić. Jestem przerażona, mam wrażenie że żyję w jakimś koszmarze i nie umiem się obudzić… Rany, tak strasznie mi cię brakuje… Tak okropnie cię potrzebuje… Zupełnie nie wiem, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Syriusz, Abby, to wszystko… Jestem taka… Taka wściekła, że on sobie daje z tym radę. Ja wiem, że to… że to straszne, ale tak okropnie mu tego zazdroszczę!*
To w porządku. W porządku, że rusza dalej. Naprawdę, odpowiadasz, czując jak serce łamie ci się na pół.  
Widzisz Syriusza i Jamesa, czających się za plecami Lily. Uśmiechasz się smutno, cieszysz się, że są tutaj. Obserwujesz jak Syriusz siada obok Lily. Ustępujesz mu miejsca, wiesz, że to on musi teraz z nią być.
Chociaż jest ci naprawdę ciężko, cieszysz się z tej chwili szczerości. Ciszysz się widząc, że mają siebie.

Kiedy później wieczorem obserwujesz przyjaciół razem, wiesz, że nastąpił przełom. Obserwując ich, po raz pierwszy od miesięcy czujesz ten sam spokój, który poczułaś na początku. Nagle znów jesteś lekka, zn…

*Fragment rozdziału 85. 


2 komentarze:

  1. Nienawidzę Cię.
    Ale najpierw miłe rzeczy: Dziękuję za dedykację, to takie spełnienie marzenia z dzieciństwa :P
    Teraz konkrety: nienawidzę Cię. Chciałaś dobrze, wiem, ale wyszło jeszcze gorzej bo skończyło się moim dołem i smutkiem. Dalej nie przebolałam Lauren i nadal prowadzę Ligę Obrony Lauren i Ruch Popierających Przywrócenie Lauren Do Życia!!! Ja Ci tego nigdy nie zapomnę...! Nie wazne jak wzruszający rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  2. Śliczny blog! Mój jest jeszcze młody i wiele mu brakuje. Wiem jednak, że konstruktywne komentarze od doświadczonych koleżanek pomogą mi stworzyć coś pięknego. Zapraszam!

    liljam.blog.pl

    OdpowiedzUsuń