Otworzył powoli oczy i
natychmiast je zamknął. Oślepiła go biel, tak niewyobrażalnie biała, że Chris
nawet nie przypuszczał, że taka w ogóle istnieje. A potem jakby za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki ogarnął błogi spokój i wszystko nagle przestało mieć
znaczenie.
Poczuł się wolny,
niewiarygodnie spokojny i rozluźniony, a wszystkie myśli odeszły nagle gdzieś
daleko. Jeśli tak miało wyglądać umieranie, to mógł to robić w nieskończoność.
Ten spokój nie trwał jednak
długo, bo zaledwie chwilę potem usłyszał chrapliwy głos tuż nad swoim uchem.
- No nie, znowu to samo! To
już trzeci raz dziś!
Chris otworzył oczy i zamrugał
kompletnie oszołomiony. Przestało być już tak jasno, chociaż obezwładniające
poczucie spokoju nadal go obejmowało. Rozejrzał się dookoła i aż rozchylił usta
ze zdziwienia, bo jak gdyby nigdy nic siedział sobie na obłoczku, a tuż przed
nim rozprzestrzeniała się ogromna złota brama.
A przed nim stał brodaty
jegomość w białej szacie. Nad głową połyskiwał mu złoty krążek, za plecami
trzepotały niecierpliwie skrzydła – nieco za małe w stosunku do reszty ciała –
a twarz okalała krzaczasta brązowa broda. W ręku trzymał podkładkę do notowania
i gęsie pióro, którym niecierpliwie drapał się po głowie. Jak na anioła
wyglądał na dość zmęczonego.
- Wszyscy tu schodzą na psy,
zero organizacji, zero – denerwował się jegomość przerzucając kartki swoich
notatek. – I niby co ja mam z tobą zrobić, no co? Ej, ty tam – zawołał to
chudego, piegowatego anioła który szlajał się leniwie z chmurki na chmurkę, podając
innym siedzącym tam ludziom białe szaty. Chris obrócił się dyskretnie żeby
zobaczyć, czy aby przypadkiem nie ma skrzydeł. Nie miał.
- Tak??
- Sprowadź mi tu kogoś z góry
– powiedział z westchnieniem. – I powiedz, żeby zapanowali nad Kostuchą, bo
chyba się trochę rozszalała!
- Tak jest – zawołał ochoczo
rudy anioł i szybko pomknął ku górze.
- Posłańcy – westchnął
brodaty, kręcąc z politowaniem głową. – Na co dzień zero z nich pożytku, ale w
takie dni jak te, zginęlibyśmy bez z nich…
BUM! Wrota otworzyły się i
wypadł z nich wysoki, szczupły mężczyzna, przeklinając pod nosem. Za nim
wyleciał kolejny anioł, równie kudłaty jak ten obok Chrisa, ale bez brody.
- Niech ktoś zacznie ich
lepiej sprawdzać, to już czwarty który się wemknął a powinien być u Lucyfera! –
zdenerwował się anioł kręcąc głową. – I nie ma wpuszczania po znajomości,
powtarzam to setny raz! Śmierciożercy
idą na dół! Co się dzieje?
Podleciał na ich chmurkę.
Chris przez chwilę wodził wzrokiem za zmierzającym w dół człowiekiem, klnącym
pod nosem i nie mógł się pozbyć wrażenia, że skądś go zna.
- Kostucha trochę zaszalała –
powiedział brodacz wskazując na Chrisa. – Co z nim zrobimy?
- Nie dobrze – westchnął anioł
w odpowiedzi kartkując swój notesik. – Według planów powinien pożyć jeszcze
kilka lat… Ale przecież ja nie mam dla
niego miejsca!
Chris nie był do końca pewny,
czy cieszy go to, czy martwi, był jednak tak zszokowany, że zwyczajnie nie dał
rady się wtrącić i słuchał jak ważą się losy jego życia, duszy czy o co tam się
targowali.
- No nie zostawimy go tu
przecież – zaprotestował ten brodaty. – A może by tak…?
Anioł bez brody zamyślił się a
potem wydarł na cały głos.
- DIAAAABLE!
PUF! Znikąd pojawił się kłąb
dymy i kaszląc zjawił się diabeł we własnej osobie. Kaszląc i prychając odrzucił
ogon za siebie.
- O co do licha chodzi?!
- Kostucha zaszalała –
poskarżył się brodaty. – Mamy komplet, weźmiesz go?
Diabeł omiótł spojrzeniem
Chrisa.
- A czy ja wyglądam na
instytucje charytatywną!? Wiecie, co tam się u mnie dzieje!? Gdyby jeden z was
pofatygował swój biały tyłek wiedziałby, jakie piekło mam u siebie! Za grosz
zrozumienia, a mówią, że to ja jestem diabłem!!
- Upały mi nie służą –
wymamrotał brodaty anioł. – Przyda ci się na pewno, no przecież popatrz tylko!
Jest mało używany, na pewno znajdziesz mu jakieś zajęcie…
- No nie wiem… - Diabeł
zamyślił się. - Za bardzo to on nie
nabroił. Macie u siebie gorszych, nie szkoda wam…?
- Pewnie, pewnie, że szkoda – westchnął brodaty anioł.
– Ale my mamy pełen komplet i przez następne dwie godziny NIKOGO nie weźmiemy.
No dalej, weź go.
- U mnie też jest szaleństwo,
Śmierciożercy wpadają drzwiami i oknami! Jeden wielki cyrk, a ja już nie mam
sił żeby nad nimi zapanować! Potrzebuję emerytury, nie wytrzymam już ani
jednego dnia i stanowczo odmawiam przyjmowania kolejnych recydywistów…
- Po pierwsze – przerwał mu
szybko anioł bez brody znudzonym tonem. – To piekło kogo się tam spodziewasz
jak nie recydywistów!? Po drugie, on jest grzeczny, naprawdę. Możecie go co
najwyżej zdemoralizować. Po trzecie, nadal wisisz nam przysługę, zabraliśmy do
siebie King chociaż na upartego powinna być u ciebie…
- Powinni bardziej określić
zasady – westchnął brodaty.- Czasem nie idzie się połapać…
- Po czwarte, wałkujemy ten
temat już tysięczny raz. Od dwóch tysięcy lat ten sam temat, wiedziałeś na co
się piszesz.
Diabeł poczerwieniał. Tupnął
nogą, zmrużył oczy i przez chwilę wyglądał co najmniej niepokojąco.
- Nie wezmę go, koniec kropka!
Zdezorientowany Chris poczuł
się ciut urażony, że nie chcą go ani w niebie, ani w piekle. Postanowił się
więc odezwać.
- Przepraszam…
- Widzisz, widzisz jaki
uprzejmy! – zawołał szybko Diabeł uradowanym głosem. – Nie nadaje się do mnie,
tam go zaraz zadepczą!
- Przerwał naszą rozmową, to
jednak brak poszanowania innych – zaprotestował natychmiast brodaty anioł. – U
nas by miał kłopoty!
- Ja przepraszam, że się
wtrącam, ale skoro NIKT mnie nie chce, to może bym… no wiecie… wrócił?
Chris wskazał głową
zachęcająco w dół. Anioły i Diabeł wymienili spojrzenia.
- Stąd się nie wraca –
powiedział obojętnie Diabeł. – Nie bez powodu mówią o tym „droga w jedną
stronę”.
- No, ale nie mamy co z nim
zrobić! Patrzcie ile ich jeszcze jest – dodał nieśmiało brodaty anioł. – A
miejsc nam brakuje.
- Śpiewać, umiesz? – spytał
się Diabeł Chrisa.
- Ani trochę – powiedział
stanowczo Collins.
- Świetnie, nadasz się do
tortur – wzruszył ramionami Diabeł. – Niech stracę.
- Ale… Ale przecież Charlie
mnie zabije, jeśli zginę! – jęknął Chris przerażony na samą myśl o tym co się
stanie.
- Nie martw się, teraz jesteś
nieśmiertelny.
Chris pobladł.
- Wy sobie nie wyobrażacie z
nią wieczności.
Zapadła krótka cisza. Anioły i
Diabeł rozmyślały przez chwilę jego słowa. W końcu brodaty powiedział, siląc
się na obojętny ton.
- No, w sumie jeden wyjątek…
Nikomu jeszcze nie zaszkodził…
27 sierpnia 1984 r.
Kiedy otworzył nagle oczy,
Charlie podskoczyła na miejscu. Ochota przywalenia mu w twarz była silna i
najpewniej by to zrobiła, gdyby nie odezwał się zachrypniętym głosem.
- Na… Merlina. Ależ miałem…
porąbany sen.
12 września 1984 r.
- Straty są straszne, w
zasadzie wszystko trzeba zaczynać od nowa – powiedział James, głaszcząc po
włosach Lily. Fakt, że mógł ją mieć tu, przy sobie całkowicie świadomą był
jednym z największych szczęść jego życia.
- Wiadomo już co z nowym
Ministrem? – spytała Charlie, głaszcząc lekko rękę drzemiącego Chrisa.
- Na razie nie – powiedział
Remus, otulając kołdrą April, która fuknęła coś do niego. – Chwilowo zarządza
wszystkim Dumbledore, kiedy ogarniemy tutaj, zorganizują wybory.
- Dumbledore nie zamierza
zostać na stanowisku?
- Chce wrócić do Hogwartu –
powiedział James. Zapadła krótka cisza, podczas której każdy rozważał to co
usłyszał.
- Gdzie Harry? – spytała Lily
i zamrugała zdziwiona widząc reakcje przyjaciół. April zachichotała, Remus
odwrócił lekko głowę by ukryć śmiech, Charlie poderwała się na równe nogi,
mamrocząc coś o kawie, a James wywrócił oczami i wyjaśnił.
- Z Syriuszem… Mamy mały…
Kłopot.
- Jaki kłopot? Co się dzieje!?
- Siedź, proszę – powiedział
szybko James, który z nieznanego Lily powodu był całkiem rozbawiony. – Wszystko
z nim w porządku tylko… Nie mogą się do końca odnaleźć w nowej sytuacji z
Lucasem.
- Jak to? Nie lubią się?
- Wszystko jest pod kontrolą,
naprawdę, to tylko dziecięce przepychanki… Uznałem, że w tej sytuacji będzie
najlepiej, jeśli to Syriusz się tym zajmie…
- Ale dlaczego?
- Bo to o niego poszło.
April parsknęła śmiechem, a
James rzucił jej karcące spojrzenie. Lily zamrugała szybko.
- Co?
- Wiesz, jakie są dzieci…
Harry nauczył się, że ma Syriusza dla siebie a Lucas…
- No dobrze, ale rozmawiałeś z
Harrym, wyjaśniłeś mu…
- Oczywiście – powiedział
James dostrzegając kątem oka, że Remus i April wymykają się ukradkiem. – Wyjaśniłem
mu wszystko, to mądry chłopiec. Poradzą sobie…
- Sama nie wiem… A Abby? Co
ona na to? – spytała szybko Lily, a James
przewrócił oczami. W tej chwili żałował, że w ogóle dał się wciągnąć w
tą decyzję. Wiedział też, że pożałuje swoich słów.
- Abby jest w Stanach,
pojechała po Lynn i na razie raczej tam zostanie… Nie wie, co się z niej
dzieje, jak silne było zaklęcie i… Nie chce jej robić zamieszania, większego
niż jest to konieczne.
- Pewnie się cieszyła, co? –
spytała cicho Lily, a James zamyślił się przez chwilę.
- Tak, chyba tak.
13 września 1984 r.
Abby drżącymi rękami pchnęła
furtkę domu dziecka. Bawiące się na placu zabaw maluchy nie zwróciły na nią
uwagi, kiedy przechodziła obok.
- Abby! – Sue wyszła z
budynku, patrząc na przyjaciółkę zaskoczona. Nie powiedziała jednak nic więcej
bo oto spośród dzieciaków wybiegła starsza o trzy lata Lynn z długimi włosami
opadającymi jej do pasa i nim Abby powiedziała cokolwiek, rzuciła się jej na
szyję – Jesteś beznadziejna w urokach, wiesz? Udało ci się ją tylko uśpić…
Próbowałam się z tobą skontaktować ale…
Sue patrząc na matkę i córkę
chciała jeszcze coś dodać zdała sobie jednak sprawę, że Abby w ogóle jej nie
słucha. Machnęła więc ręką i wróciła do budynku uznając, że resztę powie jej
kiedy już się trochę sobą nacieszą.
30 września 1984 r.
- Jesteś pewny, że on wie co
robi? – spytała z powątpiewaniem Lily, patrząc na oddalającego się Syriusza.
Lucas i Harry uwiesili mu się na obu rękach, zerkając na siebie co jakiś czas
spode łba.
- Nie – powiedział
zaniepokojony James. – Ale na razie nie mamy innego pomysłu, prawda?
Lodziarnia przy ulicy Pokątnej
była jedną z pierwszych, które wznowiły swoją działalność po krótkim okresie
zamknięcia w czasie wojny. Florian był jednym z niewielu, którzy zostali na
Pokątnej przez prawie całą wojnę. Jako pierwszy też na nią wrócił.
Wielu dziwiło się, dlaczego Fortescue
tak szybko zdecydował się na powrót. Ci, którzy odważyli się zapytać, dostawali
bardzo zuchwałą odpowiedź.
- Na coś miłego jest zawsze
odpowiednia pora.
Syriusz celowo właśnie tutaj
zabrał niesfornych urwisów. W jego głowie zarysował się niewyraźny plan i był
pewny, że tylko lodziarz może mu pomóc.
- No to co? – zapytał dziarsko
chłopców, kiedy pomógł im już usiąść. – Męskie lody?
Chłopcy przez chwilę się
wahali, żaden nie miał bowiem pojęcia co
kryje się pod pojęciem „męskie lody”. Ponieważ jednak i Harry i Lucas chcieli
życzyli porażki drugiemu, kiwnęli głową gotowi na wszystko. No, prawie.
Dla małego dziecka świat
prosty. Tam gdzie dorosły widzi miliony różnych wyjść, rozwiązań i możliwości,
małe dziecko widzi jasny, prosty dla niego obraz, którego nikt prócz innego
dziecka, nie umie zrozumieć. Dla małego dziecka świat jest czarno-biały, prosty
i klarowny, mimo iż pełen niespodzianek i zagadek.
Być może dlatego, tak trudno
dwóm chłopcom było zrozumienie tego, co działo się w około nich przez ostatnie
kilka lat. Być może właśnie dlatego, chociaż wielokrotnie tłumaczono, dlaczego
zostaje u dziadków, chłopiec czuł się porzucony. Pewnie też z tego powodu, mimo
wielu rozmów, czuł zagrożenie względem Harryego.
To nie było tak, że Harry był
dla niego niemiły czy mu dokuczał. Lucas po prostu nie lubił, kiedy Harry
spędzał czas z jego tatą. Lucas zdołał się zorientować, że Harry ma własnego
tatę i zupełnie nie rozumiał, dlaczego nie spędza tego czasu właśnie z nim.
Oczywiście Lucas zdawał sobie
sprawę, że ma fajnego tatę i być może Harry też takiego chciał – czasem Lucas
trochę się temu dziwił, bo wujek James był równie fajny, chociaż troszkę mniej
– ale Harry spędzał z nim dużo czasu gdy Lucas był u dziadków, a teraz była
jego kolej!
Czasem sobie też myślał, że
być może tata po prostu woli Harryego. I chociaż potem było mu za to wstyd, bo
przecież nie ładnie tak myśleć, to jednak robił wszystko, żeby Harry przestał
wchodzić mu w drogę i przeszkadzać.
Harry lubił wujka Syriusza.
Zawsze gdy się widzieli, bawił się z nim prawie cały czas, nawet jeśli mama
potem na nich krzyczała, że zachowują się dziecinnie. Harry lubił go tak bardzo
jak tatę, ale kiedy pojawił się Lucas, poczuł się troszkę zagubiony.
Harry wiedział, że wujek
Syriusz też ma synka. Jednak nigdy dotąd się nie spotkali i czasem zupełnie o
nim zapominał. Kiedy jednak się już zjawił, Harry wystraszył się bardzo, że
teraz nie będzie już potrzebny wujkowi Syriuszowi. Przypomniał sobie wtedy, jak
pewnego razu przypadkiem zostawił swoją ulubioną zabawę w starym domu. Mama
powiedziała mu wtedy, że ma przecież wiele innych zabawek. A potem po jakimś
czasie tata przywiózł mu ją z powrotem.
Harry czasem czuł się, jak te
zabawki, którymi bawił się, gdy nie miał swojej ulubionej.
Dlatego próbował za wszelką
cenę trzymać się blisko, tak na wszelki wypadek, żeby wujek o nim nie
zapomniał.
Syriusz nie do końca był
pewny, czy aby dobrze się do tego wszystkiego zabiera. Jego mały podstęp był
pierwszym działaniem tego typu – po wielu rozmowach i próbach pojednania
chłopców w czasie zabaw, Syriusz zdecydował się… improwizować. Mając jedynie
ledwie zarysowany plan w swojej głowie, postanowił postawić na jedyną
informację, jakiej był pewny. Miał do czynienia mężczyznami. Małymi, ale jednak
a jak mawiała Lexie – wszyscy są tacy sami.
Wstał od stolika i przeszedł
szybko do lady, ucinając krótką rozmowę z lodziarzem. W odpowiedzi mężczyzna
roześmiał się, pokiwał głową i zniknął na zapleczu.
- Zaraz będą - oznajmił
Syriusz siadając przy stoliku. Chłopcy bardzo starali się ukryć zaciekawienie
na ich buziach, co Syriusz uznał za dobry znak. Kiedy na stoliku wylądowały
trzy pokaźne porcje lodów bakaliowo-miętowych ich miny jednak nieco zrzedły.
- Trzy porcje lodów dla
prawdziwych facetów – powiedział dziarsko Fortescue uśmiechając się do nich, a
potem zniżył głos i dodał. – Tylko dla dorosłych.
Chłopcy przez chwilę wyglądali
na nieco zawiedzionych smakami które im zaserwowano, słysząc jednak o
specjalnym przeznaczaniu deseru, zupełnie o tym zapomnieli i dziarsko złapali
za łyżki.
- Wiecie – podjął Syriusz,
próbując zabrzmieć poważnie, co było bardzo trudnym zadaniem, gdy patrzyło się
na dzieciaki, które krzywiąc się próbowały zjeść niesmaczne w ich mniemaniu
lody. – Zadaję sobie sprawę, że między
wami są pewne małe nieporozumienia. Czujecie się dla siebie zagrożeniem,
rozumiem to nawet… Pewnie jest w tym wiele mojej winy, dlatego was tutaj
zabrałem…
Spojrzał z powagą to na
jednego, to znów na drugiego. Chłopcy wlepiali w niego rozszerzone oczy, łapiąc
każde słowo. Po brodzie Lucasa ściekała polewa pistacjowa, Harry natomiast
zasłuchany zamiast w usta, wsadził łyżkę w nos.
- Jest mi przykro, że tak to
między wami wygląda, chciałbym, żebyście się zaprzyjaźnili, dlatego zrobię
wszystko, byście zaczęli czuć się bezpiecznie i pewnie w swojej obecności…
Proponuję, żebyśmy przychodzili tutaj częściej na męskie lody.
Lucas oblizał nerwowo wargi i
zapytał niepewnie.
- A czy te lody… te męskie
lody nie mogłyby być… o smaku toffi?
- Albo truskawki? – Podchwycił
z nadzieją Harry.
Syriusz pochylił się i
oznajmił konspiracyjnym tonem.
- To już nie będą męskie lody.
Te są specjalne, mają moc nawiązywania relacji między facetami.
Chłopcy wymienili
zaniepokojone spojrzenia. Syriusz patrzył czujnie to na jednego, to na drugiego
mając pewność, że właśnie toczą się w ich głowach bitwy.
- Czyli… czyli będziemy jeść
te lody… dopóki się nie będziemy razem bawić? – spytał Lucas dla pewności, a
Syriusz pokiwał głową.
- Zawiązywanie męskich
relacji.
- To ja już wolę się bawić –
westchnął zrezygnowany Harry, a Lucas pokiwał smętnie głową, wpatrując się
zaczętą porcję lodów z obrzydzeniem.
Harry pokiwał głową smętnie.
Syriusz zdecydował, że to najlepszy moment żeby się wycować. Zaproponował coś
do picia i odszedł do lady, obserwując kątem oka chłopców. Kiedy był
wystarczająco daleko by nie mógł ich słyszeć, chłopcy pochylili się i zaczęli
naradzać.
- Zadziałało? – zapytał Fortescue,
kiedy Syriusz czekał na nowe porcje lodów.
- Tak mi się wydaje…
- Najważniejsze, żeby
stopniały pierwsze lody – zażartował lodziarz a Syriusz zaśmiał się i pokiwał
głową.
- To był niepedagogiczny szantaż
emocjonalny! – zaprotestowała Lily, kiedy wieczorem Syriusz opowiedział im o
przebiegu rozmowy.
- Raczej szantaż kubków
smakowych – poprawił ją rozbawiony James.
- To było nie wychowawcze!
Powinieneś im wytłumaczyć…
- Lily, patrz – powiedział James,
wskazując na chłopców, którzy siedzieli przy kominku odwróceni do siebie
plecami i naburmuszeni. Przez całą drogę powrotną buzie im się nie zamykały,
kiedy jednak nikt ich nie widział, nie odzywali się do siebie słowem. –
Dyskretnie…
Harry przez chwilę wpatrywał
się w swoje klocki, które dotąd były jego największym skarbem. A potem
wyciągnął rączkę, szturchnął Lucasa, który odwrócił się do niego z naburmuszoną
miną. Harry wyciągnął klocka do kolegi, powiedział coś i po chwili obaj zajęli
się budowaniem wieży.
- Szantaż bądź nie, ale chyba
zadziałał. I nie martw się o ich delikatną
psychikę, jestem pewny, że już o tym nie pamiętają…
Dwadzieścia lat później.
- Nie bawię się tobą!
- I ja też!
Dwóch sześcioletnich chłopców usiadło
z obrażonymi minami tyłem do siebie i w milczeniu zajęło się indywidualną
zabawą. Zaledwie kilka dni temu pokłócili się zażarcie o jakąś bardzo poważną,
aczkolwiek nieznaną rodzicom sprawę i od tej pory prawie wcale się do siebie
nie odzywali.
Lucas i Harry przyglądali się
im z uwagą i troską wymalowaną na twarzy.
- Nie popychaj mnie!
- To ty mnie nie popychaj!
- Nie powtarzaj za mną!
- To ty za mną powtarzasz!
- TATO! – obaj zerwali się i
pobiegli w stronę ojców. Mężczyźni wymieniali ukradkowe spojrzenia, kiedy
chłopcy wpakowali się im na kolanach i zaczęli skarżyć.
- Spokojnie – powiedział Harry.
– Nie powodów do kłótni, zaraz wszystko wyjaśnimy… Co powiecie, na lody?
- Męskie lody – dodał Lucas z
powagą w głosie. Oczy dzieciaków zaświeciły się z podniecenia.
20 września 1987 r.
- Mam straszną czkawkę –
jęknęła April, wchodząc do pokoju – Męczy… męczy mnie już od samego rana!
- Piłaś wodę? – zapytał
troskliwie Remus, podchodząc do niej i obejmując ją w pasie. Kiwnęła głową i
czknęła – Jadłaś cukier? Na pewno jest, wczoraj przyniosłem…
- Trzeba kupić nowy, zjadłam
prawie całą paczkę – westchnęła i znów czknęła. Remus zaśmiał się i przyciągnął
ją do siebie.
- Zdusimy ją – zaproponował
łagodnie – wstrzymaj oddech.
April zacisnęła oczy, wcisnęła
twarz w ramię Remusa i wstrzymała oddech. Zaczął po cichu liczyć jej do ucha.
- Jeden… Dwa… Trzy… Cztery…
Widzisz, już prawie po…
Czknęła.
- Nie działa! – jęknęła
odsuwając się – Mam już dość, od samego rana ciągle wraca!
- Stałaś na głowie? –
zaproponował, myśląc gorączkowo. April potrząsnęła głową na znak, że tak – To
popiszemy.
- Co? – zapytała ogłupiała,
kiedy poprowadził ją do salonu i posadził na kanapie.
- Popiszemy – wyjaśnił
łagodnie, siadając za jej plecami – To zawsze działało. Ja będę pisać palcem
słowa na twoich plecach, a ty się skupisz i spróbujesz je odgadnąć… Zawsze
wypisywaliśmy Jamesowi na plecach jakieś sprośne słówka… Gotowa?
- Chyba… nie sądzę, żeby to…
żeby to zadziałało… ale dobra.
Przez chwilę nic się działo, a
potem poczuła jego dotyk na swoich plecach.
- S…ł…o…ń…nie… n?... tak,
chyba n… e… c… z… w… nie, to bez sensu… n?... czekaj, jakie były wcześniejsze
litery?
- Nie skupiasz się – zaśmiał
się – Napisałem słonecznie.
- To nie było sprośne –
zachichotała i czknęła – No dobra, jeszcze raz?
- Myślałem, że nie skutkuje?
- Jest zabawne – wzruszyła
ramionami. Przez chwilę nic się działo a potem znów poczuła palec Remusa na
swoich plecach.
- B… j… możesz jeszcze raz? B…
i, no tak… e… z?
- Pies!
April zachichotała.
- Kiepsko mi idzie. No dobrze,
jeszcze raz?
- Nie masz już czkawki –
zauważył rozbawiony Remus. Spojrzała na niego przez ramię z szerokim uśmiechem.
- W końcu odgadnę.
- No dobra – zgodził się po
chwili zastanowienia. Teraz czekała dłużej, a kiedy znów zaczął pisać po jej
plecach, odgadywanie liter szło jej trochę lepiej.
- M… y… j… d… z… i… nie wiem,
jaki to ma sens… No dobra, dalej … i…e… z… z… z… Remus, śpisz?... a… m…n…j…e.
Myjdzieszzzamnije? Co to niby za słowo?
- To zdanie – wyszeptał jej do
ucha – Wyjdziesz za mnie?
Obróciła się do niego z takim
impetem, że jej łokieć uderzył w jego nos z którego natychmiast poleciła krew.
Remus przytknął do niego rękę, a w jego palcach zabłyszczał słabo pierścionek.
- Co?
- Chyba złamałaś mi nos! –
krzyknął oburzony, próbując zatamować krwawienie. Poderwała się na równe nogi i
pobiegła do kuchni, z której złapała ścierkę.
- Przepraszam! – jęknęła dając
mu ją i klękając obok – Bardzo boli? Przepraszam, nie chciałam, to wypadek!
- Jak wyglądam? – zapytał
Remus, zabierając rękę i widząc skrzywioną minę April natychmiast przytknął do
niej kompres. Wstała i poszła do łazienki, a kiedy wróciła z apteczką, podjął –
Strasznie brutalna jesteś, wystraszyło nie.
- Nie chciałam, przepraszam –
wyszeptała łagodnie, przykładając mu do nosa zimny okład – To powinno zatamować
krwawienie…
- Unikasz odpowiedzi na
pytanie – zauważył, nadal przytykając ścierkę do nosa. April zaśmiała się pod
nosem.
- Myślałam, że jest oczywista
– powiedziała cichutko, zbliżając swoją twarz do twarzy Remusa – Tak.
25 grudnia 1987 r.
- Nie, nie, nie, nie, nie, nie
i nie!
Wszyscy spojrzeli zaskoczeni
na Lexie, która czerwona na twarzy patrzyła ze złością na Eddiego.
- Nie zgadzam się na syna,
nie, nie, nie, nie! To będzie dziewczynka!
- Zobaczysz, że to chłopak –
powiedział z dumą Mauer, ignorując piorunujące spojrzenie jakim Lexie obrzuciła
swój brzuch – Czuję to.
- Jeśli sądzisz, że urodzę ci
kolejnego bezwzględnego łamacza damskich serc i pozwolę wpoić w jego młody
umysł wasze szowinistyczne poglądy to się grubo mylisz!
- Jeśli uważasz, że nasz syn
będzie feministką to masz nierówno pod sufitem – oznajmił Eddie. Lexie fuknęła
przez nos.
- Na pewno dojdziecie do
porozumienia – wtrąciła się ostrożnie Lily i natychmiast uległa pod wpływem
spojrzenia jakie jej posłali – Wyście w ogóle brali pod uwagę rozbieżność zdań
kiedy zdecydowaliście się na dziecko?
- Sądziłem, że to oczywiste!
- Przecież to oczywiste!
- Po co ja pytałem… - mruknął
Chris, który dziesięć minut temu zadał pytanie powodujące całe zamieszanie.
Pytanie, które zadaje każdy rozsądny człowiek parze spodziewającej się dziecka.
Jak sądzicie, to będzie chłopiec czy dziewczynka?
- Lepiej że zdali sobie z tego
sprawę teraz, niż w czasie porodu – powiedziała Abby a Syriusz parsknął
śmiechem do swojej szklanki.
- Nie wyobrażam sobie, co za
dziecko oni stworzyli…
- Nie urodzę ci syna, żebyś
mógł go zepsuć! Sam sobie rodź, jeśli chcesz mieć syna!
- Zaprogramowałaś się na
kobiety!?
- A ja ci mówię, pozbawiony
moralności pawianie, że to będzie dziewczynka – oznajmiła Lexie – I wychowam ją
na silną, niezależną…
- Zołzę?
- Lepsza zołza niż gej z
wyboru – prychnęła Lexie. Temat został zakończony.
7 stycznia 1988 r.
Lexie zmarszczyła brwi. Eddie
podrapał się po czole i oboje spojrzeli na lekarza, jakby niepewni tego co
usłyszeli.
- Chce pan powiedzieć, że
urodzi się dwoje dzieci, tak? – powtórzyła Lexie, a uzdrowiciel pokiwał głową –
Dwóch chłopców lub dwie dziewczynki?
Eddie zmarszczył brwi
przeczuwając że rodzicielstwo do spółki z Lexie to niekoniecznie najlepszy
pomysł. Przed oczami natychmiast stanęły mu trudy wychowawcze jeśli urodzą się
dwie dziewczynki i natychmiast pomyślał o piekle jakie przeżyje z dwoma
chłopcami.
- Niekoniecznie, jeśli ciąża
jest dwujajowa, dzieci mogą być obu płci…
- To by nas urządzało –
powiedziała cicho Lexie a Eddie pokiwał głową.
- Wilk syty i owca cała –
skomentował spokojnie, kiwając głową ze zrozumiem. – Bardzo dobre wyjście…
- Nigdy bym na to nie wpadała
– dodała Lexie.
Lekarz zamrugał zaskoczony,
patrząc na osobliwą reakcję przyszłych rodziców. Zazwyczaj gdy informował
pacjentów o ciążach mnogich, spotkał się ze strachem nad wychowaniem więcej niż
jednego dziecka. Tymczasem Lexie i Eddie wyglądali na całkiem spokojnych a
lekarzowi wydawało się i rozmawiają o interesie a nie o dzieciach.
21 grudnia 1988 r.
- Ożeń się ze mną – poprosiła
pewnego wieczoru podczas kolacji Charlie, patrząc na Chrisa znad kieliszka z
winem. Zamrugał nieco zaskoczony.
- Że… co?
- To co słyszałeś, ożeń się ze
mną – powtórzyła łagodnie, wzruszając ramionami. Chris był niemal w stu
procentach pewny, że Charlie mówi jak najbardziej serio i nie był pewny, czy
jej propozycja go cieszy, czy przeraża.
Znał jej stosunek do ślubu.
Charlie wielokrotnie podkreślała głośno i dobitnie, że żaden papierek jej nie
jest potrzebny. Początkowo było to powodem wielu ich sporów, od jakiegoś czasu
temat był jednak zamknięty.
- Dlaczego? – wyrwało mu się a
Charlie przewróciła oczami – Nie zależy ci na tym…
- Ale tobie zależy –
powiedziała spokojnie. Widząc jego oszołomiony wyraz twarzy podjęła – Dla mnie
to niepotrzebny śmieć, ale z nas dwoje to ty jesteś ten, dla którego ma to
znaczenie. Związek to kompromisy. Ty akceptujesz mój kolczyk w nosie…
- Przywykłem.
- Tatuaż na plecach…
- Jest pociągający.
- I czerwone pasemka…
- No dobra, ich nie cierpię –
przyznał po chwili wahania.
- A jednak ze mną jesteś -
powiedziała cicho – Ja nie pojmuję idei ślubu, ale dla ciebie to zawsze było
ważne.
- Nie ma sensu żebyś robiła
to, jeśli…
- Chcę – przerwała mu łagodnie
i uśmiechnęła się lekko – Chcę to zrobić dla ciebie…. Ale obrączki nosić nie
będę – dodała po chwili milczenia.
Charlie wiedział co robi. Lata
ich znajomości pozwoliły jej poznać co dla Charisa jest mniej ważne, a co
bardziej. Ona nigdy nie wierzyła w instytucję małżeństwa wiedziała jednak, że
nie oświadczył się dotąd tylko dlatego, że by go odtrąciła. Żadne z nich tego
nie chciało, dlatego to Charlie postanowiła zrobić pierwszy krok.
20 czerwca 1989 r.
Charlie spojrzała w lustro i
przeklęła siarczyście. Najszczęśliwszy dzień życia, jasne.
Nie miała najmniejszego
pojęcia co podkusiło ją, żeby poinformować rodzinę o ślubie. Kiedy babka
dowiedziała się, że jej jedyna i ukochana wnuczka wychodzi za mąż, wpadła w
przedślubny szał godny pannej młodej, który Charlie był obcy.
Z cichego, skromnego ślubu
jaki chcieli, zrobiło się huczne weselisko z rozmachem. I Charlie w sukni z
bufami i falbanami.
Bo Charlie babce odmówić nie
umiała.
- Jesteś potworem – oznajmiła
Lexie wchodząc do niej we wściekle różowej sukience z falbankami, w którą
Charlie ubrała druhny po tym, gdy wyśmiały jej suknię. Z zemsty – Wyglądam jak
różowy słoń.
- A ja miała beza – mruknęła
Charlie patrząc ze smutkiem na ułożone we wstrętnego koka, pomalowane na czarno
włosy bez jej ukochanych pasemek. Dotknęła palcem pustego miejsca po kolczyku i
westchnęła – Niech ten koszmar się skończy.
- Bliźnięta się z tobą
zgadzają – powiedziała cicho Lexie – Ona bardziej niż on, ale też.
- Dzięki – mruknęła Charlie.
- Idziemy?
Przywołując na twarz radosny
uśmiech, nadęta wewnętrznie Charlie weszła do udekorowanej przesadnie kapliczki
gdzie przy ołtarzu stał równie nadąsany wewnętrznie pan młody. Jego marzenia o
skromnej uroczystości legły w gruzach, sukienki druhen przerażały, swój krawat
uważał za okropny a garnitur był ciut za mały. Pocieszała go tylko myśl o
przyszłej żonie gdy…
Charlie weszła do kapliczki.
Przeszła między rzędami ławek próbując uśmiechać się jak najszerzej. Chris
zamrugał kiedy stanęła obok niego i opuściła zawstydzona głowę.
Urzędnik zaczął przemawiać i
Chris wykorzystał to, pochylając się do narzeczonej. Prawie płakał ze śmiechu.
- Jak ty wyglądasz?
- Kocham swoją babkę – wymamrotała
Charlie – I ciebie, chciałeś ślubu, nie?
Chris pokiwał głową i odwrócił
wzrok od Charlie, ledwo walcząc ze śmiechem. Usłyszał śmiechy własnych
świadków.
- Czy ty się ze mnie śmiejesz? – spytała po
chwili Charlie, pochylając się do Chrisa.
- Widziałaś się dziś w
lustrze?
- To nie był mój wybór –
wymamrotała.
– Zmywamy się stąd?– zapytał
kilka minut później.
Charlie zamrugała a potem po
raz pierwszy jej twarz rozjaśnił uśmiech.
- A ślub? – spytała ogarniając
spojrzeniem całą kapliczkę.
- Nie ożenię się z tobą kiedy
wyglądasz tak jak dziś – powiedział – Kocham cię jako siebie, a nie… to.
- Spadajmy stąd – zgodziła
się. Odwrócili się na pięcie.
- Przepraszamy na chwilę –
zagrzmiał Chris kiedy ruszyli do wyjścia. Charlie zachichotała pod nosem. A
potem puścili się biegiem i zwiali gdzie pieprz rośnie.
17 sierpnia 1990r.
http://www.youtube.com/watch?v=xButjfhZWVU
Wskazówka zegara powoli
zbliżała się do wielkiej, mosiężnej trójki. Tłum ludzi przyglądał się jej
wyczekująco – ktoś czasem szepnął coś podniecony do sąsiada, gdzieś w oddali
słuchać było beztroskie piski dzieci bawiących się w berka. One nie rozumiały jeszcze,
skąd tyle ludzi w tym samym miejscu. One nie rozumiały, dlaczego wszyscy
wpatrywali się we wskazówki zegara, czekając aż wybije trzecią. One nie znały
tej historii i przez wiele lat miały jej nie poznać.
Bo o tym mówiło się tylko tego
jednego dnia – siedemnastego sierpnia . Rok w rok, o tej samej porze, wszyscy
którzy przeżyli wojnę – jak to możliwe, że zostało ich tak mało? – wszyscy,
którzy wtedy walczyli o nowy, lepszy świat pozwalali sobie na jedną minutę
powrócić myślami do tego dnia.
Potem się o tym nie mówiło –
może to wspomnienia były zbyt świeże a rany zbyt głębokie, może nikt nie był na
to gotowy.
Siedemnastego sierpnia 1984
roku życie wielu osób zaczęło się na nowo, ale jeszcze więcej je straciło.
Przegrani byli nie tylko poległymi – poległym był każdy, kto stracił tego dnia
bliską osobę. Każdy, kto otarł się o śmierć.
Wybiła trzecia. Wszyscy
spojrzeli równocześnie w niebo, jakby czekając na coś ważnego. Kilka osób
wypuściło iskry z różdżki, gdzieś ktoś otarł płynącą po policzku łzę. Kilka
osób wyjęło z kieszeni poruszające się fotografie i przyłożyło je do serca.
Przez równo sześćdziesiąt
sekund każdy powrócił myślami do tego dnia.
A kiedy duża wskazówka minęła
dwunastkę, liście potężnego dębu, stojącego pośród równiny, rozwinęły się, ukazując
na swoich blaszkach zielono-żółte portrety. Teraz już każdy wpatrywał się w ten
widok – nawet śmiechy dzieci ucichły na chwilę, jakby rozumiały podniosłą
atmosferę tej sceny – który stanowił żywy pomnik historii, która rozegrała się
tu sześć lat temu. Przez chwilę znów słychać było harmider walk, rozpaczliwe
krzyki, odgłosy upadających ciał. Czuć było świst mknących zaklęć, zapach
deszczu i świeżej krwi. Każdy widział kolorową tęczę uroków, padające na murawę
jak szmaciane lalki ciała. Wszyscy słyszeli swoje oddechy i niecierpliwe bicia
serc, jakby znów stali między śmiercią a życiem.
A potem nagle wszystko ustało.
Liście zwinęły się, chowając przed światem twarze. Zapadła cisza, tak głucha
jakby nie było to nikogo. Ostatnie ślady zaklęć zniknęły z nieba.
I wszystko wróciło do stanu
poprzedniego. Dzieci zaczęły znów śmiały, a ludzie powoli odchodzili, mówiąc o
pogodzie i wymieniając się anegdotami z życia. Każdy wrócił do własnego życia,
robiąc wszystko, by nie myśleć o tym, co się przed chwilą stało.
Bo minęło już sześć lat, odkąd
Lord Voldemort został pokonany.
~ * ~
Siedem lat temu, 28 grudnia
2005 roku, tchnięta nagłym postanowieniem, założyłam bloga. Z lekko drżącymi
dłońmi pisałam pierwszy, krótki i przerażająco straszny rozdział, nie mając
nawet pojęcia jak bardzo zmieni on moje życie.
Minęło siedem lat od tego
dnia. Dziś moje pierwsze opowiadanie, chociaż nie piszę od ponad dwóch lat,
kończy siedem lat. A ja wierzę, że ten dzień jest dla mnie dniem szczególnym i
dlatego zdecydowałam, że to właśnie dziś zakończę tą historię.
W tak samo spontaniczny sposób
jak ją zaczęłam i jak zaczęłam tą sprzed siedmiu lat.
Będę tu pewnie nie jeden raz
wracała. Jest jeszcze wiele fragmentów, o których zupełnie zapomniałam – jak chociażby
ten z urodzinami Syriusza, czy romantycznym Chrisem – a które bardzo chciałam
napisać. Myślę, że jeśli tylko będzie tutaj chociaż jedna chętna do czytania
osoba, będę tu od czasu do czasu coś dodawać, bo czuję, że mimo wszystko jest
jeszcze wiele tematów, o których sobie przypomnę.
Wydaje mi się, że nie jest to
idealne zakończenie, na które czekaliście. Ja chyba też trochę inaczej je sobie
wyobrażałam… Wyjaśnienia są dwa. Albo to wcale nie jest koniec, albo naprawdę
straciłam do nich całe swoje serce… Któż to wie :D
Mi tam się podobało. Uwielbiam szczęśliwe zakończenia, cieszę się, że nie zabiłaś Chrisa ani nikogo innego z głównych bohaterów ;) Mam nadzieję, że Lexie i Eddie będą mieli bliźniaki różnej płci... Ubawił mnie ten fragment ;) Ech, oni ciągle są niesamowici. Bardzo podoba mi się jak opisujesz świat widziany oczami dzieci. Jesteś w tym naprawdę dobra. Zresztą, jak we wszystkim innym. Twoje opowiadanie to jedno z najlepszych jakie w życiu czytałam :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie zmarnujesz swojego talentu i kiedyś wpadnie mi w ręce książka napisana przez Paulinę... z Lublina ;)
Powodzenia i pozdrawiam :)
Nareszcie <3 mi sie podobało zakończenie! Najbardziej sie ciesze, ze Chris przezył!!! Czyzbym Cie postraszyla w snach? Hihihi :D
OdpowiedzUsuńWielka kłótnia Harry'ego i Lucasa byla super! Początek z aniołkamo brawurowy! Męskie lody... To mozna by opatentowac, wiesz? Poza tym Lexie w ciąży!!! Zdradzisz czy urodzą sie dwie dziewczynki? Nie sądze zebys była aż tak wyrodna dla biednego Eddiego... A tak wlasciwie to fajnie bedzi wygladac ich wychowanie dzieci! No i Charlie! Praktycznie widze ją w tej sukience!!!
Tak wiec prosze, publikuj te nie wykorzystane! No i dalej czekam na Lily o Syriusza na blogu!!!
Szczęścia w Nowym Roku ;)
Co do Chrisa powiem tak, nie tak dawno miałam zamiar Chrisa zabić. Postanowiłam nawet, ze wgłębię się ciut w fascynujące i nieznany temat śmierci i kiedy podjęłam próbę pisała o drodze w stronę światła, od razu pojawiła mi się wizja kłócących się o niego aniołów i... Wprawdzie wydaje mi się, że Chris był przeznaczony Lauren, to lubię ich razem wiec :P
UsuńAh, blog. Powiem szczerze, że niecałą godzinę temu zdałam sobie sprawę, jak dziwnie pusto jest "nie mieć bloga" :D Niby jest Swatka ale absolutnie nie zdołałam się z nią zżyć i to dziwne uczcie tak nie mieć nad głową świadomości, że wypadałoby napisać rozdział :P Po siedmiu latach zdałam sobie sprawę, że zapomniałam jak to jest pisać dla siebie :) Dlatego póki co, chociaż do czasu aż nie skończę Lily i Syriusza, zamierzam nie publikować :D Zobaczymy, czy widać różnicę w pisaniu dla siebie i dla was :D
Lubisz mnie testować, prawda?! No cóż, w takim razie powidzenia, ale ja i tak co pare miesiecy będe Ci sie przypominac!!!! :P
UsuńA Chris jest przeznaczony Lauren jednak wole go zywego z Charlie niz martwego w niebycie gdzie nikt go nie chce...
Nie sądzę, żebym wytrzymała parę miesięcy :D Teraz wprawdzie idzie sesja, ale po sesji zamierzam oddać się Lily i Syriuszowi i nie wydaje mi się, żebym pisała nie wiadomo ile jeszcze całkiem sporo już mam :) Wydaje mi się jednak, że to dobre ćwiczenie, żebym zaczęła pisać bardziej do szuflady a dopiero potem publikowała, bo może uniknę tym sposobem sytuacji typu - rany boskie, zapomniałam o czymś napisać!- i innych niedomówień :D
UsuńJest to pomysł! W takim razie powodzenia na sesji, no i czekam na publikację cudownych, przemyślanych (hahaha dobry żart... :P) i pełnych rozdziałów! ;)
UsuńŚmiesz wątpić iż nie będą przemyślane :] Muszę cię zmartwić, ale mam zamiar sprawdzić wszystko, bowiem jak się dowiedziałam wczoraj w nocy przez całe życie nie miałam pojęciu o stawianiu kropek w dialogach, a jako przyszła filolog (filolog, nie filolożka, gdyż buntuję się przeciw tak strasznemu kaleczeniu języka naszego ojczystego, bez względu na to, czy językoznawcy uznają tą formę za poprawną czy nie) powinnam takie rzeczy brać pod uwagę, toteż zaczęłam studiować dokładnie zasady interpunkcji i zamierzam wszystkie swe błędy skrupulatnie poprawić, chociaż nie pogardziłabym chyba betą... W każdym razie, jeśli ktoś nie zrozumiał nic z tego zbyt rozwiniętego zdania, będę musiała wszystko dokładnie i skrupulatnie przeczytać :D
OdpowiedzUsuńhihihi nawet na mnie nie patrz jeśli chodzi o Betę! Ja mam rozwiniętą dysleksję!!! :P
UsuńJa nie wątpię!!! Tak tylko sugeruję... :)
Najlepszy był początek, Chrisa nie chcieli ani w niebie ani w piekle. Fajne było też powrócenie do Lauren "- Po pierwsze – przerwał mu szybko anioł bez brody znudzonym tonem. – To piekło kogo się tam spodziewasz jak nie recydywistów!? Po drugie, on jest grzeczny, naprawdę. Możecie go co najwyżej zdemoralizować. Po trzecie, nadal wisisz nam przysługę, zabraliśmy do siebie King chociaż na upartego powinna być u ciebie…". Zgodzę się z nim, Lauren powinna iść do piekła, zasłużyła sobie na gnicie ze śmierciożercami! A tak jeszcze zabrała Chrisowi miejsce, albo ten tekst "- Ale… Ale przecież Charlie mnie zabije, jeśli zginę! – jęknął Chris przerażony na samą myśl o tym co się stanie. " Też odlotowy xD Nie przestawaj pisać, proszę :(
OdpowiedzUsuńMyslę, że powuinnąś zacząć pisać blog o dzieciach i aniołach serio, Twoja wizja zaświatów była świetna, groteskowa i bardzo oryginalna. aczkolwiek cieszę się że dali Chrisowi drugą szasnę, wyjątek potwierdza reguła. ciesze sięże wszyscy przeżyli i że się obudzili. zaś Lucas i Harry są świetni xD kocham ich xD faktycznie, nie był to taki epicki koniec, ale koncowy fragment był dobrym podsumowaniem
OdpowiedzUsuńPodpisuje sie obiema rękoma! Dzieci i anioly!!!! :D
UsuńNie mogę zrozumieć, dlaczego tyle osób uważa, że potrafię pisać o świecie oczami dziecka, skoro zupełnie nie mam do nich podejścia i cierpliwości. Muszę przyznać, że skłaniam się do pisania tych fragmentów po zajęciach z prozy dla młodego czytelnika, bo prowadzi je niesamowita kobieta, która mówi o książkach dla dzieci w sposób o którym ja bym nigdy nie pomyślała i pozwala spojrzeć na te książki z zupełnie innego punktu widzenia, abstrakcyjnego dla mnie i dziwnego ale cholernie wciągającego, a do tego mówi o tym z takim zaangażowaniem, że po jednych zajęciach przez kilka dni próbowałam słowami wyjaśnić, czym jest czas :D
UsuńWow! No to rzeczywiście niezła kobieta ;)
UsuńNo po prostu Ci wychodzi takie pisanie! I tyle!
A w braku podejścia do dzieci nie jestes osamotniona :p ja tez za nimi nie przepadam a one mne nie wiedzie czemu lubią... Masakra!!! :p