Epilog cz. I



Hej, tak, jeszcze żyję. Wiem, że to trwa i trwa, ale dziś zdecydowałam, że koniec z przeciąganiem. Co ma się stać, to się stanie a nie ma sensu, żebym zmuszała się do napisania czegoś czego wiem, że nie napiszę. Moja wena jest zajęta teraz Syriuszem i Lily, którzy rozrastają się każdego dnia i myślę czy by nie stworzyć dla nich bloga, a to opowiadanie... No cóż.
Epilog będzie mieć jeszcze jedną część. W sumie jest już gotowa od dawna, miał być bardziej rozwinięty, ale nie wyszło. Postaram się go dodać w Mikołajki, niech chociaż data końca będzie ładna :)
Ah tak, tak część epilogu jest podzielona tak jakby na trzy części. Wspomnę tylko, że uwielbiam drugą :)

EPILOG cz. I


Wspomnienia Bathildy Bagshot, 22 września 1986 r. Hogwart

Albuse Dumbledore uśmiechnął się do niej pogodnie. Bathilda spojrzała na dyrektora wyczekująco i przez krótką chwilą siedzieli w milczeniu, wpatrując się w siebie. W końcu ciszę przerwała towarzysząca im Minerwa McGonagall.
- Na miłość boską Albusie powiedz jej to w końcu!
- Nie wiem drogie panie, czego właściwie ode mnie oczekujecie – oznajmił spokojnym tonem staruszek. Portrety poruszyły się w rezygnacji. Ten temat poruszano już wiele razy, przez wiele osób a Dumbledore wykazywał się stanowczym uporem. – Powiedziałem już wszystko, co wiem na ten temat.
- Nie bądź głupi, Dumbledore – odezwał się ze swojego portretu Phineas Nigellus nieco rozdrażnionym tonem. – Każdy wie, że to twoja robota! Przyznaj to i będziemy mieć to z głowy.
- Wybacz mi Phineasie – odpowiedział łagodnie dyrektor. – Ale w dalszym ciągu nie rozumiem, czego ode mnie wszyscy oczekujecie.
- Prawdy o tym, co wydarzyło się na równinie! Kto zabił Voldemorta – powiedziała Bathilda. – Dobry Boże Albusie, przez ciebie nie mogę dokończyć książki!
- Skoro wszyscy wiedzą, nie pojmuję dlaczego miałbym to powiedzieć – uśmiechnął się staruszek, a Minerwa McGonagall poczuła iż lada moment szlag ją trafi na miejscu.
- Nie opublikuję niczego, nie mając potwierdzenia – wyjaśniła z nadzwyczajnym spokojem Bathilda. – Dlatego proszę, żebyś mi odpowiedział, co się wtedy stało…
- Pamięć to tak ulotna rzecz – westchnął Albus. – Czasem wpędza nas w złudne pojęcie o tym co się stało, a moja pamięć, chociaż nadal dobra, z wiekiem niestety się pogarsza. Wolałbym nie wpędzać twoich czytelników i przyszłych pokoleń w błąd.
- Przecież wiesz, że to właśnie o te pokolenia chodzi! Nie chcę im sprzedawać fałszywej wizji tego, co wydarzyło się tego dnia – powiedziała Bathilda. – Mam tu wspomnienia setek osób, brakuje tylko tego jednego…
- Ah, historia – odpowiedział poważnym tonem dyrektor. – Na jej kartach jest tak wiele tajemnic…
- Dokładnie – podchwyciła Minerwa McGonagall.
- … wielka szkoda, że to będzie kolejna.
Sierpień 1986 r.

Już na początku sierpnia, pojawiły się przesłanki do zbliżającej się bitwy.
Atak właściwy, nastąpił dopiero 12 sierpnia, kiedy grupa czarodziei zaatakowała rezydencję w której akurat przebywał Czarny Pan. Początkowo garstka śmiałków, szybko przerodziła się w silną, ściśle zorganizowaną grupę i bardzo szybko zdobyła przewagę nad nieprzygotowanymi Śmierciożercami.
W tym samym czasie na terenie całej Wielkiej Brytanii, zmobilizowani mieszkańcy rozpoczęli bunt. W ciągu dwóch godzin w walce pogrążył się cały kraj.
Bitwa trwała prawie cztery dni. Punkt kulminacyjny nastąpił jednak dopiero o świcie 17 sierpnia, podczas starcia Lorda Voldemorta z Albusem Dumbledorem.
Kiedy wydawało się, że szala zwycięstwa przechyla się na stronę Zakonu Feniksa, niespodziewanie dla wszystkich, Dumbledore został mocno zraniony przez Czarnego Pana.
Po dziś dzień nie jest jasne, co dokładnie wtedy się wydarzyło i z czyjej różdżki padło śmiercionośnie zaklęcie. Sprzeczność wersji przedstawianych przez świadków tego zajścia jest zbyt duża, by ustalić kto to pokonał Lorda Voldemorta.

Fragment „Nowoczesnej Historii Magii”
 Pod redakcją Bathildy Bagshot, Londyn, 1986


Sala numer 19 ,Szpital Świętego Munga, Londyn
17 sierpnia 1984 roku, wieczór

Albus Dumbledore ziewną przeciągle, układając głowę na poduszce. Był zmęczony. Ledwo odzyskał trochę sił, drzwi od jego sali nie zamknęły się nawet na chwilę. Przewinęły się przez nie setki ludzi – dziękujących za przywrócenie spokoju, proszących, by objął stanowisko Ministra Magii, pytających o powrót do Hogwartu. I zadających to samo pytanie: kto, pokonał Voldemorta?
Był na to zdecydowanie zbyt stary.
Ziewnął przeciągle i sięgnął po leżącą na szafce nocnej różdżkę. Miał zgasić światło, gdy drzwi sali otworzyły się ponowie.
- Bardzo proszę, ja… Oh, to ty – powiedział zaskoczony, odkładając różdżkę na szafkę nocną. Podniósł się, mierząc mężczyznę zaciekawionym spojrzeniem.
Widział go, tam w czasie walki. Widział, jak wirował między czarownicami i czarodziejami rzucać zaklęcia z niespotykaną precyzją i dokładnością. Albuse widział go również, kiedy podjął walkę gdy on sam nie był w stanie jej kontynuować.
- Spodziewałem się tu ciebie – powiedział Dumbledore, wskazując na miejsce obok swojego łóżka – Gratulacje, pokonałeś Czarnego Pana.
- Tylko dokończyłem to, co pan zaczął, panie dyrektorze.
- Jesteś zdecydowanie zbyt skromny, mój drogi chłopcze – stwierdził z powagą Dumbledore. – Cecha godna prawdziwego bohatera. Obaj dobrze wiemy, że gdyby nie twoja interwencja, pewnie bym już nie żył. Dziękuję.
- Spłaciłem tylko swój dług – odpowiedział oschle.
- Jestem pewny, że wyrównałeś nasze rachunki ze sporą nawiązką. Teraz nie tylko ja mam wobec ciebie dług.
- Niepotrzebnie - wstał, otrzepując płaszcz. -  Zrobiłem co do mnie należało. Do widzenia.
- Jest w tobie więcej dobra, niż sam się spodziewasz – zawołał za nim Dumbledore. Zatrzymał się z ręką na klamce i słuchał, odwrócony plecami. – w przeciwnym razie, nigdy byś tego nie zrobił. Kiedyś przekonasz się o tym sam.
- Do widzenia, Panie Dyrektorze – powtórzył, wychodząc z sali.
- Powodzenia, Severusie.

Wzeszło słońce. Jego ciepłe promienie lekko przebiły się przez szpitalne okno, padając na twarze śpiących pacjentów. Wielu nie otwierało oczu od tygodni. Teraz też trwali w spokojnym śnie nieświadomi przemian, jakie w około nich zapanowały.
Tworzył się nowy świat. Wolny od wojny, śmierci i przemocy. Ten, w którym wszystko dopiero się kształtowało. Nie zostało wielu, którzy mogliby go tworzyć. Wojna która właśnie się skończyła zebrała ogromne żniwo i być może to nadal nie był koniec. Na początku wojny wielu opuściło kraj. Tylko niektórzy wrócili, ale wielu nadal przebywało poza granicami  i nie było pewne kiedy i czy w ogóle wrócą.
Spośród rannych wielu dopiero teraz toczyło walkę na śmierć i życie. Bitwę między ciałem i umysłem, być może bardziej rygorystyczną niż wszystkie inne. Taką w której nikt nie mógł im pomóc. Najwyżej być.

17 sierpnia – 27 sierpnia 1984 r.

Dzieci.

Lily spała już dziewięć dni. Harry umiał liczyć tylko do dziesięciu i bardzo martwił się co będzie, kiedy minie dziesiąty dzień a mama się nie obudzi. Tata codziennie mówił mu, ile minęło już dni, jednak mały Harry nie miał pewności czy aby go nie oszukuje. Dlatego sam liczył ile razy już spał, tak na wszelki wypadek.
Na początku Harry nie rozumiał, dlaczego mama nie budzi się, kiedy ją woła. Zawsze otwierała oczy kiedy Harry tylko znalazł się w pobliżu a czasem nawet budziła się w nocy, żeby go okryć. Harry wiedział to bo kiedyś obudził się i widział, jak to robi.
A teraz nie reagowała mimo, że wiele razy ją wołał.
Zapytał nawet o to tatę, ale ten tylko zasmucił się i powiedział, że jest bardzo zmęczona i musi odpocząć a oni muszą cierpliwie poczekać, aż to się stanie.
Tak więc Harry odwiedzał ją czasem z tatą i opowiadał o tym co robił. A robił przecież tak wiele ciekawych rzeczy! Oczywiście Harry wiedział, że byłby dużo fajniejsze gdyby mama w nich uczestniczyła.

Tyle samo dni spał wujek Chris i ciocia Lexie. Harry znał ich tylko z opowieści rodziców i było mu bardzo przykro, że wolą spać niż go poznać. Dlatego postanowił, że nie będzie z nimi rozmawiał tak jak rozmawia z mamą.
Harry czuł się źle z  tym, że mama śpi. Był pewny, że zmęczyła się opieką nad nim i postanowił nie być zły. Przy okazji wkładał całe pokłady swoich sił żeby być tak grzecznym jak się tylko dał i codziennie zmuszał tatę, żeby mówił o tym mamie. Miał nadzieję, że dzięki temu wcześniej wstanie.
Bo Harry bardzo tęsknił za mamą.

Lucas nie lubił namiotów. Spędził w nich tylko kilka dni, ale wcale a wcale nie czuł się z tym dobrze. Przede wszystkim dlatego, że większość czasu spędził tam sam z obcymi.
Babcia i dziadek przywieźli go tam pewnego dnia, przedstawili pewnej miłej pani i powiedzieli, że przez jakiś czas to ona będzie się nim zajmowała.
Lucasowi wcale się to nie podobało. Ostatnio słyszał to od taty i ten jakiś czas trwał już bardzo długo. Lucas nie do końca to pamiętał, ale babcia i dziadek często wspominali, że już niedługo wróci do taty. Niedługo też trwało już bardzo długo. Przynajmniej według niego.
Lucas tym bardziej nie lubił namiotów, że musiał zamknięty w środku. Miła pani nie pozwoliła mu się nawet wyjść pobawić na zewnątrz przez co Lucas straszliwie się nudził. Nie mówiąc o tym, że nie umiała czytać bajek udając głosy jak dziadek a jedzenie które robiła było strasznie nie dobre.

Babcia i dziadek w końcu po niego wróciło i Lucas natychmiast zapomniał o tym, że jest na nich zły. Lucas pamiętał jak kiedyś dziadek zdjął dwa kółka z jego rowerku i kazał mu jechać. Lucas wywrócił się i strasznie zdarł swoje kolanka i łokcie. Nadal pamiętał jak bolało.
Tymczasem babcia i dziadek wyglądali teraz, jakby spadli z kilku rowerków kilka razy. Lucas mógł sobie tylko wyobrażać jak bardzo nieprzyjemne mogło to być i zrobiło mu się ich tak szkoda, że zapomniał zupełnie o tym, że go zostawili. 

Harry nagle poznał strasznie dużo nowych wujków i cioć. Tak naprawdę nie mógł spamiętać ich imion, tak wielu ich było!
Wszyscy bardzo się cieszyli, że go poznali. Zajmowali się nim prawie cały czas na zmianę, tak że nawet kiedy nie było taty, Harry nie miał czasu zastanawiać się gdzie jest.
W ciągu tych dziewięciu dni Harry odwiedził zoo w którym było mnóstwo strasznych zwierzaków – Harry nigdy nie był w zoo chociaż chciał i trochę się rozczarował bo nie było w nim ANI jednego pieska, które tak lubił. Widział jednak tygrysy, lwy a nawet żyrafę która wydała mu się dość dziwna, ale ładna.
Był też w księgarni, gdzie oglądał książeczki w których obrazki się ruszały! Obrazki były ładne, ale Harry zdecydowanie wolał książeczki które kupowała mu mama, bo w tych nowych postacie uciekały czasem z obrazków nim Harry zdążył się im dokładnie przypatrzeć.
Kiedy wieczorem tata przyłapał go jak potrząsa stroną kartki próbując przywołać niesfornego Czerwonego Kapturka, zaczął się z niego tak bardzo śmiać, że Harry obraził się śmiertelnie a książeczkę wyrzucił. Przestał się obrażać dopiero jak tata zaczął go łaskotać.
Harry wiedział o magii. Wiedział, że on też jest czarodziejem, rodzice opowiadali mu o duchach, ruchomych obrazkach, różdżkach, zaklęciach i wielu innych rzeczach, nigdy nie widział jednak magii na własne oczy. Rodzice mówili mu, że to niebezpiecznie.
Teraz kiedy już poznał magię uznał, że wcale mu się ona nie podoba i wolałby żeby obrazki w jego książęce się nie ruszały jak dawniej a mama nie musiała spać tylko się obudziła i mu je poczytała.
Pewnego dnia nawet jej to powiedział, a tata wtedy bardzo posmutniał i Harry jeszcze bardziej znielubił ruszające się obrazki.

Lucas bardzo chciał wrócić do domu, a jednak babcia i dziadek nie mieli chyba takiego zamiaru. Nawet kiedy wrócili jeszcze przez kilka dni mieszkali w namiocie i Lucasowi nie wolno było poza niego wychodzić. Bardzo się wtedy denerwował bo słyszał wiele różnych głosów a pewnego razu usłyszał nawet innego chłopca. Lucas sądził że to chłopiec bo bardzo zabawnie mówił i nie wierzył, że dorosły tak mówi, po za tym kiedy wyjrzał przed namiot, zobaczył jak oddala się z jakimś panem. Chciał ich nawet zawołać ale wtedy zauważyła go babcia i za karę nie dostał deseru.
To jednak wcale go nie zasmuciło, bo okazało się, że na deser były okropnie wyglądające ciastka i wcale nie żałował, że nie musi ich jeść.
Następnego dnia Lucas znów się nudził i w końcu postanowił wyjść przed namiot mając nadzieję, że spotka znów jakieś dziecko. Niestety, udało mu się tylko trafić na pewną niemiłą panią. Uciekł na szczęście do namiotu nim udało mu się narobić sobie kłopotów. Potem żałował, że tak się stało bo tego dnia dostał deser i okazał się on być tak niedobry jak przypuszczał, a ponieważ nie chciał urazić miłej pani, musiał go zjeść.

Harry szybko zaczął się nudzić. Wprawdzie codziennie ktoś gdzieś go czasem zabierał, ale w gruncie rzeczy Harry koszmarnie mało czasu spędzał z tatą czy wujkiem Syriuszem lub ciocią Abby. Z mamą nie widział się prawie cały czas a chociaż pozostali wujkowie i ciocie byli fajni, nikt nie mógł się im równać.
Po za tym, Harry tęsknił za rówieśnikami. Czasem wychodzili na spacery i wtedy Harry mógł się pobawić z innymi dziećmi. Tutaj nie było żadnych dzieci przez co Harry nudził się jeszcze bardziej.
Namiot w którym mieszkali z tatą – tata mówił, że muszą tam zostać póki nie znajdą sobie wygodnego domu a na razie nie miał czasu, żeby to robić – nie miał za wielu zabawek. Wprawdzie dostał kilka nowych, ale wcale mu się one nie podobały.
Aż w końcu któregoś dnia – Harry wiedział tylko, że było to więcej niż dziesięć – odważył się wyjrzeć przed namiot. Miał szczęście, bo w tej samej chwili zobaczył małego chłopca niedaleko niego, który również wyglądał przed swój namiot!

Lucas miał szczęście. Chłopiec którego wypatrywał od kilku dni w końcu pojawił się na horyzoncie i to tak blisko! Lucas umiał już liczyć do dwudziestu, znał alfabet i potrafił nawet napisać swoje imię, ale nie znał jednak miar odległości. Był jednak pewny, że byli od siebie bardzo blisko!
Rozejrzał się czujnie dookoła. Babci i dziadka nie było widać, mógł więc zaryzykować i podejść. Wyszedł z namiotu i pokonał dzielącą ich odległość.
- Cześć – powiedział śmiało do chłopca który darzył go ciekawym acz nieufnym spojrzeniem. – Mam na imię Lucas, a ty?
- Jestem Harry – odpowiedział chłopiec. – Wolno ci wychodzić z namiotu samemu?
- Jestem już duży – stwierdził buntowniczo Lucas. I wtedy jakby na złość, wróciła babcia.
- LUCAS!
- Muszę lecieć – powiedział niechętnie. – Do zobaczenia później.

Harry obserwował jak jego nowy kolega wbiega do namiotu odprowadzany reprymendą babci. Przez chwilę przyglądał się temu, ale wtedy starsza pani spojrzała na niego, zmarszczyła brwi i przez dłuższą chwilę przypatrywała. Harry’emu wcale się to nie spodobało, uciekł więc natychmiast do namiotu.
Kiedy trochę później ta sama pani weszła do ich namiotu już bez chłopca, Harry poczuł, że będzie miał kłopoty. Jakim więc było jego zdziwienie, kiedy pani nie tylko nie wspomniała słowem o tym, złamał zakaz i wyszedł z namiotu, ale sprawiała wrażenie jakby znała i jego i tatę. Co więcej, tata bardzo ucieszył się z jej wizyty a potem… Potem wydarzyły się rzeczy tak straszne, że Harry długo nie mógł o nich zapomnieć!

17 sierpnia – 27 sierpnia 1984 r.

Dorośli.

http://moodygirl2.wrzuta.pl/audio/8ypD7LNSvEF/eels_i_need_some_sleep

James nie spał od kilku dni. Charlie nie spała od kilku dni. Eddie nie spał od kilku dni.
A Syriusz nie spał razem z nimi, próbując podnieść ich w jakiś sposób na duchu. Bo Lily, Chris i Eddie spali za nich wszystkich.
Syriusz szybko zrozumiał, że James nie potrzebuje jego słów otuchy. James potrzebował, żeby ktoś zajął się Harrym, kiedy ten był z Lily. Syriusz zajmował się więc Harrym, odrzucając na bok wszelkie swoje obowiązki z Lucasem, który przez jakiś czas mógł jeszcze pozostać z dziadkami w bezpiecznym miejscu.
Równie szybko Syriusz zrozumiał, że Eddie nie chce towarzystwa. Zostawiał go samego z Lexie, mamroczącego obraźliwe epitety pod jej adresem i tylko czasem, kiedy przynosił coś do jedzenia bądź kubek kawy, podrzucił mu od niechcenia kilka nowych obelg i opowiedział, co u Chrisa. Bo Eddie nie mógł siedzieć przy obojgu.
Syriusz rozumiał też, że Charlie potrzebuje by ktoś po prostu z nią był. Siedział więc obok niej, kiedy nie zajmował się Harrym, pilnując by jadła, pisała i spała, chociaż przez chwilę.
Od bitwy minęło dziewięć dni, ale dla wszystkich było to jedno z najtrudniejszych dziewięciu dni w życiu.
Nie tylko Syriusz odrzucił wszystkie sprawy do czasu, kiedy przyjaciele się obudzą. Bo to, że tak się stanie, było przecież pewne.

Najtrudniej wytłumaczyć czterolatkowi, co dzieje się na świecie w około niego. Harry jak każde dziecko, pytał dużo, szczegółowo i bez skrępowania.
Każdy odpowiadał na jego pytania, tak dokładnie jak mógł. Jednak gdy pytał o Lily, nikt nie był w stanie odpowiedzieć mu wyczerpująco. Dlatego zajmowali jego myśli wszystkim co się dało, zabierając jak najdalej od pozostałości po wojnie.
Przez te dziewięć dni, Harry zobaczył więcej niż nie jeden dorosły czarodziej o przez całe swoje życie. Odwiedzał księgarnie, biblioteki i muzea – zarówno te mugolskie jak i nieliczne magiczne, które przetrwały rządy Śmierciożerców. Został zasypany zabawkami, książeczkami i wspomnieniami o jakich marzy nie jedno małe dziecko.
Jednak pytać nie przestał i nikt nie mógł go o to winić.

- Połóż się spać – powiedział cicho Syriusz stając w drzwiach.
- Gdzie Harry? – zapytał zachrypnięty James, ignorując jego pytanie. Syriusz wcisnął ręce w kieszenie i podszedł do łożka, które zajmowała Lily. Przysunął taboret do siebie i usiadł naprzeciw Jamesa.
- Z April – odpowiedział zwięźle i przyjrzał się zmęczonej twarzy przyjaciela. – Połóż się spać.
- Nie.
Syriusz przewrócił oczami. James nawet nie zaszczycił go spojrzeniem, wpatrując się uporczywie w twarz Lily, jakby chciał zmusić ją, żeby w końcu otworzyła oczy. Syriusz widział to spojrzenie za każdym razem, gdy tu przychodził. James odchodził od łóżka żony tylko wieczorami, by położyć spać Harryego.
- Jesteś na skraju wyczerpania – upierał się Syriusz. – Ledwo trzymasz się na nogach.
James przez chwilę milczał, potem spojrzał na Syriusza tak, jakby coś do niego doszło.
- Tak… Masz rację… Jestem zmęczony – powiedział powoli, dokładnie ważąc słowa. – Przyniesiesz mi kawy?
Syriusz miał ochotę odmówić. Otwierał już usta, jednak wtedy napotkał proszące spojrzenie przyjaciela. Westchnął, wstał i wyszedł bez słowa obiecując sobie, że następnego dnia dosypie mu proszków nasennych do tej przeklętej kawy, którą nosił mu od tygodnia.

- Powinnaś się przespać – powiedział Syriusz, stając za Charlie i kładąc jej ręce na ramieniu. – Wyglądasz jak zombie.
- Wypchaj się – wymamrotała Charlie, nawet na niego nie patrząc. Ściskała dłoń Chrisa od ośmiu dni, puszczając ją tylko w tych nielicznych chwilach, gdy szła do łazienki. W nogach ułożyła sobie poduszkę, na której opierała twarz gdy była tak zmęczona, by pozwolić sobie na kilka minut drzemki. Ktoś musiał być wtedy obok, by obudzić ją, gdyby coś się stało.
- Ja ciebie też – mruknął Syriusz. Przez chwilę siedział cicho aż w końcu podjął. – Posiedzę tu.
- Spadaj – odpowiedział zmęczonym głosem Charlie.
- Dobrze wiesz, że jego obecność to dla mnie żadna przyjemność, doceń to.
- Zapomnij.
Syriusz pokręcił tylko głową z politowaniem, jednak nic nie powiedział. Przez jakiś czas siedział nieruchomo wpatrując się w bladą twarz Charlie a potem zobaczył, jak jej powieki powoli opadają. Podniósł się bez słowa, obszedł łóżko dookoła by w ostatniej chwili złapać jej bezwładne ciało i ułożyć na miękkiej poduszce. Z oparcia łóżka zdjął koc i tak jak robił to od dziewięciu dni, tak i teraz okrył nim ją ostrożnie, przysunął krzesło na którym usiadł i w milczeniu czekał, aż się obudzi, przysięgając sobie jak zawsze, że następnego dnia po prostu zaniesie ją do łóżka.

- Flądra – podrzucił niedbało Syriusz i zawstydził się, widząc spojrzenie Eddiego. Zamyślił się przez chwilę i skorygował – Złośliwa flądra… Złośliwa francowata flądra? Boże, człowieku wymagasz ode mnie wysiłku intelektualnego… Złośliwa francowata flądra ze zdolnościami psychopatycznymi na tle brutalności i kamiennego serca.
- Ładnie! – ucieszył się Eddie tonem który absolutnie nie wyrażał radości. – Ty złośliwa francowata flądro ze zdolnościami psychopatycznymi na tle brutalności i kamiennego serca  obudź się w końcu.
Syriusz uśmiechnął się krzywo. Ze wszystkich wizyt najbardziej nie lubił tych u Eddiego i Lexie. O ile James i Charlie nie kryli tego, jak im ciężko o tyle Eddie robił wszystko by pokazać, że cała sytuacja mało go dotyczy i nie specjalnie się nim przejmuje. Fatalnie mu szło.
Fałszywa beztroska, wymuszone uśmiechy, coraz bardziej wyszukane obelgi i przejmująco nieprawdziwa obojętność w głosie tylko bardziej uwydatniały jak kiepsko sobie radzi.
- Co z Chrisem? – spytał, przestając na chwilę wyzywać nieprzytomną Lexie. Syriusz zmarszczył brwi.
Jeden z powodów dla których tak bardzo nie lubił tu siedzieć. Przynoszenie kolejnych złych wiadomości nie należało do jego ulubionych zajęć, a pech tak chciał, że jeszcze ani razu nie przyniósł mu dobrych wieści.
- Nadal śpi – powiedział w końcu i dodał, siląc się na beztroski ton. – Mają zdecydowanie zbyt wygodnie, to pewnie dlatego.
Eddie przez chwilę trawił słowa Syriusza, a potem wybuchł ochrypłym śmiechem. Był to wymuszony, krótki śmiech który skończył się tak szybko jak się zaczął.
Syriusz milczał przez cały czas, obiecując sobie jak zawsze, że następnym razem wybierze naprawdę dobry dowcip.

April też nie spała. Podczas gdy James, Eddie i Charlie czuwali przy śpiących, Syriusz lawirował między nimi na zmianę z Remusem, pilnując by jedli i spali, ona siedziała z Harrym.
April nie walczyła. Nie nadawała się do tego, była mała, słaba i zbyt niezdarna, by ktokolwiek wysłał ją walczyć. Gdyby zależało to od Remusa, pewnie nawet nie pozwoliłby jej tu być.
Jednak potrzebowano pomocy w obozie przy tych, którzy walczyć nie mogli – dzieci, starców i chorych. A April nadawała się jak nikt do opieki nad małym Harrym.
W ciągu dnia, zabierała go najdalej jak się dało od obozu. Wybierała takie miejsca, które ostały się niezmienione w czasie wojny. Wiele z tych, które znała z dzieciństwa, nie przetrwały próby czasu. Na ulicy Pokątnej przetrwała w niezmienionym czasie tylko część sklepów i nie wiele nadawało się dla czteroletniego chłopca.
Dlatego czasem poświęcali cały dzień na podróż. April pokazała mu dotąd zoo, różne biblioteki, razem z Remusem odwiedzili wesołe miasteczko, a z Syriuszem odwiedzili sklep z zabawkami.
Wieczorami miała niewiele czasu dla siebie. Harry odmówił kategorycznie chodzenia spać, jeśli przed tym nie widział się z ojcem, który musiał go przygotować do snu i poczytać bajkę. Czasem odwiedzali jeszcze Lily, chociaż April nie uczestniczyła w tych spotkaniach.
Te krótkie, nieliczne dość chwile poświęcała żeby odwiedzać przyjaciół. Nie mogła zrobić wiele, ale za każdym razem gdy tam szła, miała nadzieję, że tym razem nie będą spali. To na razie było wszystko, na co mogła liczyć.

Eddie się uśmiechał. Czy to nie dziwne?
Dwie najbliższe mu osoby walczyły o życie, w około pełno było rozpaczających po stracie ludzi, a on się uśmiechał. Siedział przy łóżku Lexie, beztroskim tonem wyzywając ją od flądr i zołz, śmiejąc się i żartując niemal cały czas.
Eddie uśmiechał się, brzydząc się własnym śmiechem.
Eddie wiedział, że Lexie najbardziej uwielbiała w nim i niewidziana jego śmiechu. Więc na przekór niej śmiał się cały czas, szyderczo prosto w jej spokojną, pogrążoną w śnie twarz. Pewny, że w końcu uda mu się przebić odgradzającą ich od siebie skorupę i przy odrobinie szczęścia… może nawet dostanie w głowę wazonem.
Śmiał się od dziewięciu dni. Nieustannie. Bezskutecznie. 

Zwątpienie jest rzeczą ludzką. Charlie chociaż niestrudzenie siedziała przy łóżku Chrisa, też miała swoją chwilę słabości.
O tym, że wyszła wiedziała tylko ona i April. I pewien irydujący dzieciak, z którym wdała się w bezsensową grę słów. Potem było jej wstyd, że tak szorstko go potraktowała. Tak naprawdę, był tylko małym dzieckiem i Charlie wtedy ani przez chwilę nie pomyślała, że sam pewnie też był przerażony.
A ona… No cóż, jak to czasem mawiał Chris, wykazała się wrażliwością słonia.

Wpatrywała się w pustą twarz Chrisa, z trudem panując nad drżeniem własnego ciała. Zaledwie kilka minut temu obudziła się cała obolała, z obandażowaną głową i ręką, czując piasek pod powiekami i rozsadzający ból czaszki. Złamała pewnie wszystkie zalecenia lekarza, które wydałby jej gdyby z nim porozmawiała. Od razu rozwiązała opatrunek z głowy z niezbyt silnie odczuwalną ulgą, że jest cała, wygramoliła się niezdarnie z łóżka i zaraz padła na ziemię. Jej nogi trzęsły się jakby były z waty, kiedy podnosiła się powoli wspierając o ramę łóżka szpitalnego. W około niej panowała cisza, w sali nie było nikogo.
Prócz Chrisa.
Siedziała przy jego łóżku kilka godzin, czekając na jakąkolwiek reakcje z jego strony. W między czasie kilka razy wszedł lekarz, był Syriusz który krótko streścił jej ostatnie dwa dni, parę razy zajrzała niemrawa pielęgniarka. A Charlie była jakby w szklanej bańce obdzielającej rzeczywistość od niej i Chrisa. Nie docierały do niej żadne dźwięki prócz ich cichych oddechów. Nie widziała żadnych obrazów prócz śpiącego Chrisa.
Aż w końcu nie wytrzymała. Bez słowa wyszła z namiotu, gotowa rozszarpać pierwszą napotkaną osobę. Złość, bezsilność i rozpacz doprowadzały ją do szaleństwa. Wzięła głęboki oddech. Świtało, powietrze było chłodne i rześkie, drażniąco przyjemne. Przyniosło jednak ulgę, przynajmniej przez chwilę.
Miała wrócić, ale wtedy jej uwagę przykuł chłopiec w kraciastej koszulce i zielonych ogrodniczkach, rozglądający się dookoła z posępną miną. Przez moment zamierzała go zrugać, za to że wychodzi sam przed namiot, a potem westchnęła i podeszła.
- Nie powinieneś się tutaj sam kręcić. Gdzie twoi rodzice? – spytała zmęczonym głosem, przyglądając mu się z uwagą.
Chłopiec wydął wargi, spuścił głowę i wzruszył ramionkami.
- Powinieneś wrócić do namiotu – oznajmiła łagodnie Charlie, ale chłopiec podniósł głowę i oznajmił.
- Wolałbym nie.
Charlie zamrugała pewna, że się przesłyszała. Mina chłopca wyraźnie jednak jej mówiła, że dokładnie to powiedział! Przez chwilę stała oszołomiona a potem otrząsnęła się i spytała.
- Czemu?
- Nie zauważę jak wróci babcia i dziadek – odpowiedział rezolutnie chłopiec.
- Wróć do namiotu, a kiedy wrócę, powiem ci…
- Wątpię – stwierdził chłopiec. – Nigdy ich pani nie widziała. Wolę poczekać.
- Jest tu niebezpiecznie, a ty możesz mi opowiedzieć jak wyglądają…
- To nie jest konieczne, poczekam.
- Jesteś dość wygadany jak na tak małego chłopca… - wycedziła Charlie teraz już wyraźnie rozjuszona.
- Dziadek twierdzi, że nieuleczalnie bezczelny – powiedział i dodał z nutką dumy. – I mam pięć lat, więc nie jestem już taki mały.
- No cześć – wtrąciła się szybko April, zjawiając się nie wiadomo skąd, w idealnym momencie bowiem Charlie znów zaczęła mieć ochotę kogoś rozszarpać. – Charlie, chodź mi pomóż z Harrym, a ty wracaj szybko do namiotu bo chyba nie powinno cię tu być.
Poczekały, aż zrezygnowany malec wejdzie do siebie. Charlie zmrużyła oczy i na odchodnym pokazała małemu język.
- To dziecko – powiedziała rozbawiona April. – Nie wstyd ci się na nim wyżywać? Chociaż… dobrze sobie poradził…
- Nie waż się nikomu o tym wspomnieć. Dopadnę jeszcze smarkacza, niech poczeka aż odzyskam formę…
- W to nie wątpie…

Richard King wszedł do namiotu, gdzie zastał pogrążonego w smutku wnuka. Lucas siedział na swojej pryczy, machając leniwie nogami. Czerwone czubki uszu sugerowały, że coś przeskrobał i czekał na reprymendę. Richard nie dostrzegł jednak nigdzie w pobliżu swojej żony.
Odruchowo sięgnął do wąsów i przeklął pod nosem, kiedy dotknął ogolonej skóry. Wąsy od zawsze były jego dumą, nosił je odkąd skończył Hogwart i ich strata bardzo go dotknęła, zważywszy na okoliczności. Zaledwie dwa dni temu, kiedy próbował rozpalić ogień, żeby zaparzyć sobie herbaty, zagubiona iskra z jego różdżki opadła na wąsy i nie minęła chwila, kiedy większa ich część spłonęła. Resztę chcąc nie chcąc musiał ogolić.
Richard nie walczył. Nie pozwolił mu na to stan zdrowia i Lisa. Po za tym, zdawał sobie sprawę, że nie mógł zaryzykować zostawienia jej i wnuka samych. Byli tu tylko dlatego, że nie chcieli zostać odcięci od informacji. Formalnie zarówno on jak i Lisa byli członkami Zakonu Feniksa. Kiedy dostali wezwanie do Dumbledora, przybyli od razu, świadomi że przyda się każda różdżka – chociażby do opatrywania rannych. Richard i Lisa byli w grupie odpowiedzialnej za ochronę obozu, przez krótki moment uczestniczyli w bitwie, kiedy ich szanse całkowicie opadały. Mężczyzna nie przyznał się żonie, że tylko cud sprawił, że nadal żył.
Tak naprawdę w ich sytuacji o wiele rozsądniejsze byłoby opuszczenie Angli kiedy wraz z córkami, ponad trzy lata temu. Od tego czasu tylko kilka razy udało im się nawiązać z nimi kontakt – Richard nie winił ich za to, że uciekły. Obie miały małe dzieci, nie walczyły w Zakonie i cóż… Prawdę powiedziawszy, Richard czuł się spokojniej wiedząc, że chociaż są tak daleko, są bezpieczniejsi.
Oni wtedy nadal byli czynnymi członkami Zakonu Feniksa. Byli jednymi z ostatnich, którzy wycofali się z walki. Kiedy tak się stało, opuszczanie kraju stało się prawie niemożliwe. Po za tym, Lisa kategorycznie odmówiła zostawienia Lucasa.
Richard przyznawał, chociaż niechętnie,  że Syriusz radził sobie całkiem nieźle w opiece nad jego jednym wnukiem. Był prawie pewny, że poradziłby sobie z opieką nad synem, gdyby była taka konieczność. Zwłaszcza, że do pomocy miał Lily, którą Richard od dziecka traktował jak córkę i miał do niej pełne zaufanie. Lisa jednak odmawiała kategorycznie opuszczenia kraju.
Potem chociaż Richard przyznawał się do tego z wielką niechęcia, okazało się że miała rację. Po Nocy Duchów, wszyscy znajdujący się w otoczeniu Lily i Jamesa, znaleźli się wielkim niebezpieczeństwie, w tym również Syriusz i Lucas. Lisa i Richard zobowiązali się zająć chłopcem, dopóki zagrożenie nie minie. Szanse, że ktoś do nich dotrze były znacznie mniejsze, mimo zabezpieczeń jakie zastosował Dumbledore.
I tak chłopiec był pod ich opieką, widując się z ojcem tylko wtedy, kiedy ich trasy wędrówki się przecinały.
- Co robisz? – spytał zabierając rękę z twarzy i podchodząc do wnuka.
W zasadzie nie musiał zadawać tego pytania, w ten sam sposób siadały jego córki kiedy jako dzieci coś nabroiły i czekały na reprymendę matki.
- Czekam aż babcia mnie skrzyczy – powiedział cicho Lucas. – Wyszedłem z namiotu.
Kiedy Richard był ojcem czy wykładowcą, uchodził za bardzo surowego i konsekwentnego. Pilnował dyscypliny, przestrzegania zasad i surowo karał, kiedy ktoś jego zasady złamał. Te cechy zupełnie nie odnosiły się do Richarda dziadka. Odkąd urodziła się pierwsza jego wnuczka, całkowicie zmiękł. Oczywiście nie pozwalał im sobie wchodzić na głowę, jednak pozwalał na znacznie więcej, niż kiedykolwiek pozwolił którejś ze swoich córek. Cóż, Lucas wyszedł poza cały schemat i nie zdarzyło się jeszcze, żeby Richard zdołał się oprzeć wnukowi. Wystarczyło jedno spojrzenie jasnych oczu chłopca, wystarczyło żeby zobaczył jasne, kręcone włosy – odziedziczone notabene po dziadku, bo on sam w dzieciństwie był jasnym blondynem – i niewinną twarz aniołka i Richard zamiast wnuka ukarać, zapominał o wszelkich przewinieniach.
Tak było i teraz. Jedno krótko spojrzenie na dziecko i cała złość którą mężczyzna odczuwał nim na niego popatrzył wyparowała.
- Czekaj na babcię – wymamrotał więc tylko, odwracając wzrok. – Dokąd poszła?
- Nie wiem – powiedział Lucas, wzruszając ramionkami.
Richard przez chwilę zastanawiał się co z tym zrobić. W tym momencie jednak wróciła Lisa uwalniając go od obowiązku ukarania wnuka.

- Charlie… Charlie, do cholery, obudź się, chrapiesz jak słoń… Charlie na litość boską, zaraz wyleje na ciebie całą zawartość kaczki!
Powoli otworzyła oczy i poczuła mocny ścisk w żołądku na widok uśmiechniętej twarzy Chrisa tuż nad swoją. Podskoczyła szybko i przetarła oczy z niedowierzania.
Siedział po turecku, w najokropniejszej piżamie jaką w życiu widziała, uśmiechnięty od ucha i… cały i zdrowy. Ani jednego zadrapania, siniaka czy opatrunku które widziała jeszcze nim zasnęła.
- Witaj, śpiąco królewno.
- Ile ja spałam? – spytała zachrypniętym głosem, tłumiąc ziewnięcie.
- Długo. W zasadzie, to nadal śpisz, tylko jeszcze o tym nie wiesz.
- Co proszę? Dostałeś czymś zbyt mocno w łeb? – spytała Charlie i nagle przypomniała sobie te wszystkie dni, kiedy tak bardzo się o niego bała.
Nie bacząc na jego stan – a raczej to, w jakim powinien teraz stanie być – rzuciła się do niego z pięściami.
- Czy to wiesz, jak ja się o ciebie bałam, ty dupku! Egoisto, snu ci się zachciało!?
- Ej, ej, poczekaj! – zawołał Chris, zakrywając rękami swoją głowę. – Do ciebie chyba nie wszystko dotarło, co? To TY śpisz, nie ja. W zasadzie, śpimy oboje, ale to TWÓJ sen… Sam nie wiem jak ci to wyjaśnić, żebyś zrozumiała – zastanowił się, ignorując ogłupiałą minę Charlie. – To twoja głowa, jasne? Pomyśl, czy coś takiego może być realne?
Charlie podążyła wzrokiem za jego ręką i rozszerzyła usta ze zdziwienia. Obok łóżka skakał sobie jak gdyby nigdy nic mały, puchaty króliczek ze skrzydełkami.
- Trochę to oddalone od twojego mrocznego, psychicznego ego… - zastanowił się na głos Chris i nagle do namiotu wpadł Voldemort i zaczął gonić małego, biednego króliczka. – Tak, to ma sens!
Szczęka Charlie całkowicie zawisła rozdziawiona, podczas gdy zadowolony z siebie Chris poprawił się na łóżku i oznajmił.
- Skoro już wiesz, że to twoje marzenie senne, może przejdźmy do setna sprawy, co? Bo jestem tu z jakiegoś powodu, a diabli wiedzą kiedy przyjdzie ci ochota się obudzić… Charlie? Oh, to było przykre.
Króliczek zioną nagle ogniem prosto w twarz Voldemorta, który przewrócił się i teraz wił trawiony ogniem. Chris przekrzywił głowę.
- Więc to tak zginął…
Charlie odzyskała odrobinę zdrowego rozsądku i spojrzała na Chrisa.
- Co robisz w mojej głowie!?
- Dobre pytanie – powiedział łagodnie Chris, zeskakując z łóżka i zaczął powoli przechadzać się po sali zaglądając to tu, to tam. – Przyszedłem ci dokuczać, to chyba jasne, nie? Potraktuj to, jako ostatnią posługę…
- Czekaj, czekaj – przerwała mu Charlie, która powoli zaczęła trochę kontaktować. – Mówiłeś, że śpisz, a nie…
- Daj spokój, sądzisz, że byłbym w twojej głowie, gdybym zamierzał się obudzić? W tej dziwnej… pokręconej… przerażającej głowie – dodał zniesmaczony, przypatrując się czemuś w koszu na śmieci. – Jestem tu, bo tego potrzebujesz.
- Potrzebuje, żebyś był poza moją głową – powiedziała Charlie. – Nie w niej, więc zabieraj swój tyłek do swojej głowy, żebym mogła ci go skopać! Tyłek, znaczy się – dodała po chwili kulawo. – Nie głowę…
- Kop w co chcesz – wzruszył ramionami Chris. – Mnie to naprawdę wszystko jedno… Charlie – westchnął cicho, przyglądając się jej z uwagą. – Charlie, tak jest dobrze. Nadszedł czas, żebyś przestała siedzieć w miejscu i ruszyła. Oboje tego potrzebujemy…
- Jak ci zaraz strzelę w ten święty łeb, to… - Ale Chris nie dowiedział się, co się wtedy stanie, bo Charlie nagle otworzyła oczy i znalazła się w miejscu, w którym króliczki nie ziały ogniem i nie latały, a Chris nadal leżał nieruchomo na łóżku. Odetchnęła głęboko i powoli przeniosła wzrok na jego twarz.

Otworzył powoli oczy i natychmiast je zamknął. Oślepiła go biel, tak niewyobrażalnie biała, że Chris nawet nie przypuszczał, że taka w ogóle istnieje. A potem jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ogarnął błogi spokój i wszystko nagle przestało mieć znaczenie.
Poczuł się wolny, niewiarygodnie spokojny i rozluźniony, a wszystkie myśli odeszły nagle gdzieś daleko. Jeśli tak miało wyglądać umieranie, to mógł to robić w nieskończoność.

4 komentarze:

  1. Generalnie warto było tyle czekać! Ale za końcówkę Cię chyba ubije! Więc lepiej od razu dodaj kolejną część! :P
    Ogólnie jak zawsze super ale najbardziej mi się podobały znowu sceny z punktu widzenia dzieci.
    No i scena z Albusem w szpitalu nauczyła mnie, żebym nigdy nie wybiegała wzrokiem w przyszłość zamiast jak człowiek wszystko przeczytać, bo sobie troszkę zepsułam niespodziankę :D

    OdpowiedzUsuń
  2. kocham jak opisujesz swiat z perspektywy malych dzieci. ja chce jeszcze raz spotkanie Lucasa z harrym.az dziw, ze sie oficjalnie nie poznali.czemu? przeciez byloby latwiej chyba:d dziwne, ze syriusznie wpadl na to...ale coz, ma duzo osob, ktorymi musi sieopikoewac... czy Ty zbailas Chrisa,zla kobieto? i dlaczego az trohje bohaterow jest pograzonych w spiacze? podobami sie, ze w Twojej wersji Snapezabił Voldemorta, ale że jest to owiane tajemnicą. bardzo podoba mi się podtawa Dumbiego. btw czytałas trafny wybór?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To śmieszne, bo siedząc na zajęciach z prozy dla młodego czytelnika odnoszę wrażenie, że nie mam pojęcia o widzeniu świata oczami dziecka, a wam się podoba :D
      Trafny Wybór znalazłam właśnie pod poduszką toteż jest on jednym z powodów, dla których jutro nie dodam raczej rozdziału :D

      Usuń
  3. Czy mi się przewidziało, i źle przeczytałam, czy ty właśnie Chrisa zabiłaś?! Jeżeli tak to ja nie wiem co Charlie zrobi... Ale chyba nie zabijesz Lily?! Jej to ja nie pozwolę! A jeśli Lexi zginie, to Eddy będzie wyrzucał obelgi na pogrzebie? xd Powiem, że to bardzo fajna notka =D

    OdpowiedzUsuń