Po drugie, muszę się pochwalić, iż zdałam dziś prawo jazdy i to za błogosławionym pierwszym razem! Dzięki panie egzaminatorze!!
Po trzecie, reszta dalej :)
http://www.youtube.com/watch?v=GemKqzILV4w
Weszła
do salonu, niosąc dwa kubki z parującą herbatą. James uśmiechnął się do niej,
odwijając rękawy koszuli.
-
Nie obudził się – powiedziała łagodnie kobieta, siadając obok niego. Objął ją
ramieniem.
-
Prześpi całą noc. Łapa fiukał – dodał po chwili zamyślenia, a w jego głosie
zabrzmiał niepokój – Był jakiś zdenerwowany.
-
Coś się stało?
- Nie
wiem, nic nie powiedział, chyba się spieszył.
Lily
zmarszczyła brwi, kładąc głowę na kolanach męża. Spojrzała na niego z figlarnym
uśmiechem, a Potter pokręcił głową z politowaniem.
-
Nawet o tym nie myśl.
Wydęła
wargi w wyrazie niezadowolenia. Objęła
go jednak za szyję i zmusiła, by pochylił się nad jej twarzą. Pocałował ją.
Lily oderwała się na chwilę, by zmienić pozycję i wskoczyła wygodnie na kolana
mężczyzny. Objął ją w tali i nagle zamarł, nasłuchując.
-
Co się stało? – spytała z wyrzutem, a James przyłożył palec do ust – James!
-
Cicho – rzucił chłodno, a Lily zeskoczyła z jego kolan – coś słyszałem…
-
Nie możliwe – powiedziała, ale również zaczęła nasłuchiwać. Potter zszedł z
kanapy, wziął do ręki różdżkę i podszedł do okna, odsłaniając ukradkiem kawałek
materiału i wyglądając na ogród.
Lily
podeszła do niego dyskretnie, kładąc rękę na ramieniu.
-
Jim, kochanie, nic tam nie ma – wyszeptała a jej głos zadrżał niespokojnie –
Chodź…
Pociągnęła
go za rękę. Niechętnie odszedł, rzucając ostanie spojrzenie na ogród.
-
To pewnie kot sąsiadów – zapewniła Lily, ale nie powrócili do pieszczot. Objął
ją ramieniem, a ona wtuliła twarz w jego szyję. Pocałował ją pieszczotliwe w
czubek głowy, na co Lily uśmiechnęła się.
Po
chwili znów zesztywniał, rozejrzał się niespokojnie po salonie i zacisnął palce
na różdżce. Tym razem i Lily usłyszała ciche stukanie dochodzące gdzieś z
okolicy.
-
Może to Syriusz? Mówiłeś, że fiukał ...
James
kiwnął głową, ale wstał. Zacisnęła dłoń na jego dłoni, przygryzając wargi.
-
Sprawdzę co to – powiedział cicho, a kobieta odprowadziła go zaniepokojonym
spojrzeniem. Ledwo drzwi się za nim zamknęły, usłyszała trzask otwieranych
drzwi i przerażony krzyk Jamesa.
-
Lily, to on! Bierz Harryego i uciekaj, ja go zatrzymam!
Poderwała
się z siedzenia i puściła biegiem do drzwi, prowadzących do sypialni synka.
Przez chwilę słyszała pojedyncze huki, a potem dom wypełniła cisza.
Szarpnęła
za klamkę i rama odskoczyła, a do pokoju wdarło się zimne powietrze.
Przycisnęła synka do piersi, zacisnęła ręce na różdżce i zesztywniała, słysząc
odgłos zbijanego szkła.
Odwróciła
się w tamtą stronę, przełknęła boleśnie ślinę.
<i>Ja
go zatrzymam! Uciekaj!</i>.
Wyjrzała
przez otwarte okno. Wystarczyło wyskoczyć i przebiec kilka metrów, żeby ominąć
działanie zaklęć ochronnych i teleportować się. Miała świadomość, że ta chwila
wahania może kosztować ją życie. Ale tam, tuż za drzwiami, James walczył o
swoje. A ona nie potrafiła tak po prostu go zostawić.
Rozległ
się kolejny huk, pod szparą między drzwiami a podłogą, dostrzegła błysk
czerwonego światła.
Zawahała
się. Czy naprawdę miała zostawić James na pewną śmierć i uciekać?
Czas
uciekał nieubłaganie, a Lily, ściskając chłopca w ramionach, walczyła sama ze
sobą, wsłuchując się w odgłosy walki dobiegające zza drzwi.
<i>
Obiecaj, że jeśli coś się stanie, cokolwiek, będziesz ratować siebie i
Harry’ego. </i>.
Usiadła
na parapecie, przełożyła nogę przez ramę i zesztywniała, słysząc zimny,
przeraźliwy śmiech. Spojrzała na podłogę i dostrzegła przebłysk światła, tym
razem zielonego.
A
potem, ryk wściekłości i kolejny huk rozbijanego szkła.
Spojrzała
na Harryego i błyskawicznie podjęła decyzję. Cokolwiek miało się stać,
jakąkolwiek konsekwencje miała ponieść, nie mogła teraz zostawić samego Jamesa.
Musiała mu pomóc. Zeskoczyła z parapetu, wsadziła Harryego do łóżeczka,
okrywając go odruchowo kocykiem i pobiegła do pokoju, powtarzając sobie w
myślach, że zabije Jamesa, jeśli z tego wyjdą.
Zatrzymał
się wryty tuż przed furtką od domu Lily i Jamesa. Była starannie zamknięta na
zasuwę. Odetchnął z ulgą, chowając różdżkę do kieszeni spodni i zmarszczył
brwi, gdy zza firanki w salonie, dostrzegł błysk czerwonego światła. To mu
wystarczyło, żeby stwierdzić, że nie wszystko jest w porządku.
Przeskoczył
przez płotek i biegnąc ile sił w nogach dobiegł do drzwi wejściowych. Pchnął
je, a one odskoczyły szybko. Zaciskając ręce na różdżce wbiegł do środka.
Przez
chwilę patrzyła, jak James unika kolejnych zaklęć pędzących w jego stronę. Była
całkowicie sparaliżowana, nie miała pojęcia co robić.
Potter
uskoczył, uderzając plecami o stolik. Skrzywił się, a Lily wyrwał się okrzyk
przerażenia. Tym samym, zwróciła na siebie uwagę obu walczących.
-
Proszę, proszę. Pani Potter do nas dołączyła – twarz Voldemorta wykrzywiła się
w obrzydliwym uśmiechu. James podniósł głowę i spojrzał na żonę z wyraźnym
wyrzutem. Wzruszyła ramionami i omal nie przypłaciła tego życiem, gdy zielony
promień przemknął jej tuż obok ucha.
-
Zwariowałaś, co Ty tu robisz!? – spytał, odciągając ją na bok. Machnął różdżką,
rzucając po kolei kilka zaklęć i spojrzał z wyrzutem na Lily, która w tej samej
chwili robiła to samo.
-
Pomagam Ci – wysapała – Cholerne włosy!
-
Miałaś uciekać! Rozmawialiśmy o tym!
-
Miałam Cię tu zostawić!? – spytała z wyrzutem i przeklęła, gdy kolejny promień
rozwalił szafkę z porcelanowymi figurkami, które dostali od rodziców.
-
Tak, dokładnie!
Odskoczyli
w bok, decydując że w tej sytuacji najlepiej się rozdzielić. Zaklęcia śmigały
po salonie, odbijając się rykoszetem od ścian i waląc we wszystko, co było
dookoła. Sytuacja robiła się coraz trudniejsza, Voldemort był znacznie
silniejszy niż oni we dwoje razem wzięci.
Lily
krzyknęła, gdy jedno z zaklęć trafiło ją w ramię, raniąc mocno. Potter przeklął
na głupotę ślubnej.
Powoli
tracili szanse.
Peter
pojawił się w Dolinie Godryka wystarczająco szybko by zobaczyć jak Syriusz
biegnie podwórkiem w stronę domu Potterów. Zrobiło mu się słabo, kiedy doszło
do niego, że to wszystko jego wina.
Potterowie
mu ufali, a sprowadził na nią pewną śmierć. Czyli to tak czuje się morderca.
Gabriele myliła się. To on sam odpowiadał za swój los.
A
ten wcale nie mienił się w dobrych barwach. Szanse Potterów na przeżycie były
marne, wiedział to bez zaglądania do środka. Jednak w środku był też Syriusz.
We troje mieli więcej szans, a Peter był pewny że jeśli Voldemort ich dziś nie
zabije… na pewno to na niego spadnie odpowiedzialność. Gdyby jednak mu się
udało, miałby na karku cały Zakon i Dumbledora. A nie ulegało wątpliwości, że
to dyrektora obawiał się bardziej.
I
w końcu, Peter wcale nie chciał, by Potterowie zginęli. Jakby na to nie patrzeć
zawdzięczał im wszystko i… Peter podjął decyzję w ułamku sekundy. Sam nie wiele
mógł zrobić, żeby im pomóc. Ale mógł sprowadzić kogoś, kto to zrobi. Aportował
się do Hogsmede.
Lily
zdawała sobie sprawę, że są martwi – kwestią pozostawało tylko czy zginął z
honorem czy nie. Szybko okazało się, że nie bez powodu Voldemort został tak
potężnym czarodziejem. Żyli nadal tylko dlatego, że tego chciał. Wyraźną zabawę
sprawiała mu ta walka, nawet kiedy pojawił się Syriusz.
Tymczasem
Lily nie miała już sił. Czuła, że nie wytrzyma ani chwili dłużej, a przecież
nie mogła się poddać. Nie mogła zostawić płaczącego w drugim pokoju Harryego,
którego wystraszyły huki i błyski. Być może powinna posłuchać Jamesa i ratować
synka, kiedy była taka możliwość?
I
właśnie wtedy, kiedy straciła już resztki sił i był gotowa się poddać nadszedł
niespodziewany ratunek. Dumbledore.
1
listopad 1981 r.
Biegła
korytarzem zaglądając kolejno do każdej z sali. Serce biło jej jak oszalałe,
nogi miała jak z waty. W ręku ściskała zwitek pergaminu, który dostała od
Dumbledora zaledwie przed kilkunastoma minutami. Dłoń, owinięta skrawkiem
oderwanej koszuli, krwawiła jej po nieudanej teleportacji – utraciła część
skóry z wewnętrznej strony ręki.
Zatrzymała
się, widząc siedzącego na korytarzu Jamesa, który mocno przyciskał do siebie
śpiącego Harryego. Twarz mężczyzny była pełna siniaków i zadrapań, odsłonięte
ramię owinięte miał świeżym bandażem. Mimo widocznego zmęczenia, uśmiechnął się
do niej, a okulary opadły mu na czubek nosa.
-
Co z nimi? – spytała nerwowo odgarniając włosy z twarzy – Dumbledore napisał…
nic…
-
W porządku – powiedział szybko uspokajającym tonem – Są trochę poobijani,
uzdrowiciele ich jeszcze opatrują.
- Gdzie
on jest?
James
wskazał ruchem głowy na drzwi.
-
Nie możesz…
Zignorowała
go, podbiegając do sali i szybko wmaszerowała do środka.
Poczuła
jak zalewa ją fala ulgi, na widok całego i zdrowego – o ile można było w ogóle
mówić o zdrowiu – Syriusza. Młody uzdrowiciel, opatrywał mu krwawiące ramie. Na
widok dziewczyny, zdziwił się i przerwał czynność.
-
Nie powinno tu pani być – powiedział łagodnie – Tylko…
-
Jestem jego żoną – skłamała gładko, a pewność brzmiąca w jej głosie, przekonała
go, bo nic więcej nie powiedział.
Podeszła
do Syriusza, przytuliła najmocniej jak tylko potrafiła. Syknął i wyprężył się,
a ona poczuła że koszula, w miejscu gdzie go dotykała jest mokra od krwi.
-
Przepraszam – wyszeptała, odsuwając. Uzdrowiciel skończył z ręką i obszedł Syriusza.
Jednym ruchem różdżki rozciął ubranie i skrzywił się. Potem zajął się
opatrywaniem – tak strasznie się wystraszyłam.
-
Nic nikomu się nie stało.
Swoboda,
z jaką to powiedział, sprawiła że zalała ją fala wściekłości. Odskoczyła, a jej
twarz przybrała kolor wiśni.
-
Nic się nie stało!? Zabiję cię! Merlin mi świadkiem, że cię zabiję!
Uzdrowiciel
podniósł zaskoczony głowę, a Syriusz zamrugał szybko, nie bardzo wiedząc co się
stało.
-
Jak mogłeś mi to zrobić!? Jak!? Do cholery, pomyślałeś chociaż przez chwilę, co
się stanie, jeśli zginiesz!? Pomyślałeś chociaż przez ułamek sekundy o mnie
albo Lucasie!? Ty idioto! Kretynie! Pieprzony bohater od siedmiu boleści!
Nienawidzę ciebie, tej twojej odwagi i tego, że pchasz różdżkę wszędzie tam,
gdzie jest niebezpiecznie!
-
Proszę pani, może powinna pani…
-
Powinnam go zamordować, proszę pana! – wrzasnęła na Uzdrowiciela, zupełnie nie
myśląc o tym, że mogą ją wyprowadzić lub uznać za niepoczytalną. Wściekłość na
Syriusza, opanowała każdy milimetr jej świadomości, każdy fragment jej ciała –
Jesteś pieprzonym idiotą, ryzykantem i nieodpowiedzialnym dupkiem!
- Abby,
powinnaś się uspokoić…
-
Nie, nie powinnam! Wiesz co powinnam!? Powinnam cię zabić, ty cholerny idioto!
Do
środka wpadła pielęgniarka, patrząc kompletnie oszołomiona, jak Abby rzuca się
z pięściami na jej pacjenta. A ten, w dodatku ani myślał się bronić,
najwyraźniej kompletnie oszołomiony nagłym wybuchem kobiety.
Uzdrowiciel
doskoczył do niej, złapał w pół i odciągnął, wierzgającą rękami jak wściekły kot.
-
Nie chcę prochów! – Warknęła Abby, gdy sanitariusza podeszła do niej ze
strzykawką – Chcę zabić tego drania! To mnie od razu uspokoi… Dobra – fuknęła,
uspokajać się – Już sobie idę. A z tobą – rzuciła w stronę Blacka – Policzę się
później.
Szczerze? Nie wiecie ile czasu zajęło mi planowanie tego. Naprawdę, ten jeden rozdział a właściwie pierwsze akapity - obmyślenie tego zajęło mi dobrych kilka miesęcy analizowania, kombinowania i rozmyślania. Tak, taki zamiar miałam od dobrego roku. Kolejne dwa rozdziały, jak już mówiłam wcześniej będą o wydarzeniach po Nocy Duchów. Można by więc rzecz, że wiele was nie oszukałam, prawda??
Kolejny rozdział pojawi się jutro w okolicach 21-22, tak sądzę :)
Ha, żyją!! O nie mogę! Byłam pewna, no mogłam sobie dać rękę uciąć, że zostaną zabici! Potrafisz trzymać w napięciu :) Czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńTy potworze jeden! Alez ty kręcisz. Ha! A jednak żyją. Ostanio miałam wątpliowści, niby twierdziłaś, że Potterów to ty nie zabijesz ale z toba to rożnie bywa:P Miałam niby napisać dopiero jak wstawisz wszystko, ale nie moge się powstrzymać. Ty doskonale wiesz, że jak dla mnie to za mało szczegółów, ale to twoja wina. Trzeba było nie przyzwyczajać do szczegółowych notek. Wiesz czego mi brakowało. Jesteś niczym Rowling, zostawiasz sobie puste miesjce żeby zrobić ewentualny powrót. I nadal nie wyjaśniłas jak zgineła Lauren ah i jeszcze Maddie. Ty wiesz, że informacja, że zabiła je Gabe(Gin! Przepadnij!) nie za bardzo mnie zastysfakcjonuje?:D W każdym razie nadal mi szkoda, że konczysz z tym opowidaniem.
OdpowiedzUsuń)
Kochanie, to że ich teraz nie zabiło, wcale nie oznacza, że nie zrobię tego w przeciągu dwóch kolejnych rozdziałów, wiesz? Przypominam ci, że może się wiele wydarzyć w przeciągu tego czasu i kto wie, co też napisałam na tych jakże rozbudowanych, siedmiu stronach... :>
UsuńI oczywiście ty wredna osobo nie możesz wstawić tych siedmiu stron(rozbudowanych) odrazu co nie? Nie ty musisz nas przetrzymać w niepewności. Czy ty czerpiesz z tego radość? A Potterów to sobie możesz zabijać. No może Jamesa mogłabyś oszczędzic. Jednak Blacka zostaw w spokoju. Uważam, że jest jedna najbardziej pokrzywdzonych osób w serii Pottera i coś mu się należy od życia.:D
UsuńNo wiesz Ty kurde co?!?! Ja łącze sie z Abby, i powinnam Cie zabić!!!! Powstrzymuje mnie tylko Twój triumf związany z prawkiem! No bo ja Cie proszę!!!! Trzymać nas w napięciu przez ostatni tydzień tylko po to, zeby sie nagle okazało ze w sumie to oni przeżyją! Nie zrozumcie mnie źle! Bardzo sie z tego cieszę itd itp no ale nie rozumiem w takim razie po kiego Lauren i Maddie musiały ginąć?! No i najważniejsze! Co z Eddiem i Lexie?!?! Czemu ich nie ma?? Przegapiłam coś?!
OdpowiedzUsuńLexie i Eddie są sześliwi, spokojni gdzieś daleko, tocząc wojny o feminizm i szowinizm i każdy chyba chce, żeby tak zostało niż żeby mieli walczyć i w ogóle... :D
UsuńNajpierw pogratuluję Ci zdania prawo jazdy, naprawdę masz szczęście, że udało Ci się za pierwszym razem. Ominęły Cię wieczne oczekiwania na następne terminy, użeranie się z egzaminatorami itd. Teraz część mniej przyjemna.. Jesteś potworem! Najpierw myślałam, że pomyliłaś rozdziały i wstawiłaś po raz drugi ten sam. Następnie, gdy już opłakałam Potterów, Ty ich ratujesz. Dobrze, to ma swoje plusy, naturalnie ( Syriuuusz nie idzie do Azkabanu! ;D ). Jednak, za krótko! Jak tak ważna walka, starcie Potterów i Blacka z Voldemortem mogła trwać tak krótko? I przykro mi, ale była dla mnie jakaś wymuszona, bez emocji.. Jedynie reakcja Abby była piękna, zresztą ja też bym pewnie podobnie zareagowała.. Mam nadzieję, że te następne rozdziały więcej wyjaśnia i będą takie.. bardziej Twoje? W tej części mam jakoś wrażenie, że jest to jakieś chaotyczne, nie do końca 'napisane', jakieś takie nie po Twojemu, jakby niedopracowane. Mimo, iż czuję lekki niedosyt to dziękuję, że nie zostawiasz nas bez słowa i chcesz dokończyć swoje dzieło. ;) Pozdrawiam Cię serdecznie!
OdpowiedzUsuńPrzyznaję się bez bicia, fragmenty walki pisałam na wymuszeniu kiedy absolutnie nie chciało mi się pisać i chciałam po prostu to zrobić. Czeka nas jeszcze jedna walka i mam nadzieję, że opis tamtej was bardziej zadowoli, mam go na dysku od dawna i zajmuje prawie caluteńkie dwie strony więc :)Po za tym odczuwam pewien zawód gdyż póki co wszystkie ochrzaniłyście mnie że Potterowie żyją, do diaska co z wami!? Jeśli bardzo wam zależy, mogę ich zabić :D Oh o niedosyt się nie martw też dostrzegam jak KOLOSALNIE dużo brakuje i obiecuję, że raz na jakiś czas dodam takie krótkie fragmenciki objaśniające pewne niedpowiedziane wątki, kiedy tylko Wena zechce pisać a z doświadczenia poprzedniego bloga wiem, że czasem chce :) Bardzo rzadko, ale chce :)
UsuńI dziękuje, masz rację,.egzaminator naprawdę chciał mnie puścić i dał mi to odczuć bo pominął dwa błędy za które równie dobrze, mógłby mnie oblać na samym początku :) Kochany Pan egzaminator!! <3
Kochana! My cie ochrzaniłyśmy nie za to ze oni żyją, bo wszystkie sie z tego cieszymy, ale za to jak źle nas potrakowałas przerywając poprzedni rozdział w TAKIM momencie i zostawiając nas zalane łzami!!! No jak tak można! Gdzie tu humanitaryzm?!? ;P
Usuńja SZALEŃCZO kocham Cię, że ocaliłaś Potterów <3
OdpowiedzUsuń