Rozdział 97
3 października 1981
Peter w zasadzie sam nie wierzył w to, co słyszał. Cały sens rozmowy z Potterami dochodził do niego ze sporym opóźnieniem i wielokrotnie miał wrażenie, że zaszła jakaś pomyłka. Bo z jakiego powodu to jego poprosili o pomoc a nie Syriusza czy Remusa? Przecież to oni byli zawsze tymi bardziej odważnymi, mądrzejszymi i przydatniejszymi, Peter robił tylko za zbędne tło.
I o to, po raz pierwszy został wyciągnięty na pierwszy plan. Nie przypuszczał, że może to tak dodać skrzydeł. Świadomość, że to jego poproszono o pomoc, że to jego a nie innych doceniono, obudziła w nim uczucia których nie dało się opisać. Zupełnie jakby się narodził na nowo. Zupełnie jakby był… kimś.
Peter nigdy nie czuł, żeby się liczył. Nie próbował tego zmieniać – no, może kiedyś dawno temu, ale szybko przestał – nauczył się z tym żyć. Może nawet w jakiś sposób czasem mu to pasowało.
Teraz jednak poczuł, że z Potterowie uważają go za kogoś, komu można zaufać. Kogoś ważnego, kogoś komu… można powierzyć swoje życie.
27 października 1981 r.
- Wiem gdzie są Potterowie – oznajmił chłodno Peter. Gabriele uniosła wysoko brwi.
- Sądziłam, że wie to tylko Strażnik Tajemnicy – odpowiedziała obserwując go uważnie – Tak mówiłeś jeszcze kilka dni temu.
- Wiele się zmieniło od tego czasu.
Jeszcze kilka dni temu, Peter był pewny że został Strażnikiem Tajemnicy ponieważ przyjaciele uważają go za kogoś pewnego, kto zapewni im bezpieczeństwo. Jeszcze kilka dni temu Peter sądził, że uważają go za kogoś wartego. Wierzył, że tak jest i to ta wiara pozwoliła mu skłamać przed Gabriele. Bo na niego liczyli.
Dziś wiedział, że to fakt iż uważają go za nikogo ważnego sprawił, że to on został Strażnikiem Tajemnicy. Dziś przekonał się, że Gabriele od zawsze miała rację. W ich oczach był nikim, kimś kim można po prostu było się wysłużyć, kiedy była taka potrzeba.
- Czyżbyś w końcu przejrzał na oczy? – spytała zaskoczona – Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz?
- Mogę ci to udowodnić.
Gabriele przez chwilę wpatrywała się w niego porzez chwilę a potem uśmiechnęła się.
- Dobry wybór. Z Czarnym Panem zajdziesz daleko.
31 październik 1981 r.
Chmurzyło się. Podmuch wiatru wdarł się przez otwarte okno gabinetu Dumbledora, rozwiewając dokumenty leżące na biurku dyrektora, po całym pomieszczeniu.
Albus podniósł zmęczone spojrzenie błękitnych oczu na gabinet. Westchnął, sięgnął po różdżkę spoczywającą w jego kieszeni i jednym zaklęciem uporządkował dokumenty.
Wstał, podchodząc do okna. Chmury kłębiły się nad zamkiem, jakby czekając na odpowiednią chwilę, żeby wypuścić na ziemię krople deszczu. Na pustych błoniach szkolnych, nie było żywej duszy. Nawet zwierzęta, które starzec czasem widywał tu o tej porze, pochowały się w Zakazanym Lesie.
I tu wojna odcisnęła swoje piętno.
Faweks zaskrzeczał niedosłyszalnie. Albus odwrócił się w jego stronę. Feniks siedział na swojej sierdzi, patrząc na niego pełnymi smutku, bursztynowymi oczami.
W powietrzu wisiał niepokój. Było duszno, powietrze wydawało się gęste i dusiło, przy każdym wdechu. Zbliżała się burza. Czuł to w tej chwili każdy mieszkaniec zamku.
Gdy chwilę później, spadły pierwsze krople deszczu, Albus Dumbledore przez chwilę patrzył na błonia. Potem zamknął otwarte na oścież okno, rzucił ostatnie zmęczone spojrzenie na niebo i wrócił do przerwanej pracy.
Za oknem hulała zawieja. Chłodny, październikowy wiatr przyjemnie chłodził. Po duszności zostało już tylko wspomnienie. Ale niepokój, pozostał. Miał zostać, przez najbliższe dwanaście godzin.
Lily weszła do salonu, trzymając na rękach ubranego w błękitny pajacyk synka. Harry przecierał piąstkami oczka, a na jego małej buzi pojawił się szeroki uśmiech, gdy dostrzegł pochylającego się nad pergaminami ojca.
James natychmiast podniósł głowę a jego oczy zabłysły lekko w świetle świecy.
- Nie chce zasnąć – powiedziała cicho Lily, podchodząc do męża i siadając obok niego. Potter jednym ruchem różdżki odesłał dokumenty do gabinetu.
- Jakie dziecko chce? Dziś Noc Duchów – przypomniał cicho, wyjmując zza swoich pleców poduszkę i podając ją żonie. Lily położyła na niej synka, który jęknął cicho, próbując walczyć ze zmagającym go snem. Gdy poczuł na swoich plecach rękę ojca, natychmiast uspokoił się. Złożył rączkę w piąstkę, wtulił się w matkę i po chwili jego oddech stał się głęboki i spokojny. Lily ułożyła głowę na ramieniu męża. Przez chwilę leżeli w milczeniu, przyglądając się śpiącej pociesze.
- Jest wspaniały – powiedział w końcu James, głaszcząc malucha po policzku. Zgodziła się w milczeniu, a na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech. Tylko na chwilę.
- Dawno nie było tu tak spokojnie – wyszeptała w końcu, a James zgodził się z nią w myśleniu – tylko…
Urwała się. Jak miała mu to powiedzieć? Jak miała powiedzieć, że od kilu godzin chodzi za nią przeczucie, że coś, lub ktoś go zburzy? Jak miała mu powiedzieć, że się boi?
<i> Jesteśmy bezpieczni </i> usłyszała w głowie spokojny głos Pottera.
- Nadal o tym myślisz, prawda?
Podniosła na niego wzrok i potwierdziła kiwnięciem głowy.
- Nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy.
- Jesteśmy bezpieczni. Oni też są. Musisz nam zaufać – powiedział łagodnie James, a kobieta westchnęła. Harry poruszył się niespokojnie. Przez chwilę milczała, obawiając się że może obudzić synka.
- Staram się. Ale teraz nie można nikomu ufać – dodała szeptem – Peter jest słaby, Jim. Słabszy niż Syriusz.
Wiedziała, że to co teraz powiedziała, było okropne. Miała tego świadomość i była pewna, że jeśli teraz spojrzy na męża, zobaczy potwierdzenie w jego oczach.
- Boję się o was. Boję się, że coś wam się stanie – Jej głos stawał się coraz cichszy. James milczał – W dodatku, narażamy ich obu, ja po prostu…
James poruszył się niespokojnie. Wstał, zabrał od niej śpiącego już synka, a gdy chłopiec znów się poruszył, otulił go mocniej poduszką, kołysząc uspokajająco. Przymknęła powieki. Gdy był przy drzwiach, obrócił się w jej stronę i powiedział spokojnie.
- Masz rację. Jutro porozmawiam z Syriuszem.
Są takie dni, gdy męczy nas przeczucie, że lada moment stanie się coś złego. Jesteśmy wtedy zdenerwowani, rozjarzeni, wszędzie szukając potencjalnego zagrożenia. A z w końcu to uczucie mija, a my zaczynamy żyć normalnie.
Syriuszowi nie mijało. I nie musiał daleko szukać, by znaleźć jego źródło.
Tchnięty przeczuciem, próbował się go pozbyć. Nic złego nie mogło się stać, Peter był bezpieczny. A jednak, gdy czas mijał a ono zostawało, jego niepokój narastał.
Zdecydował, że musi sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Zerwał się z krzesła, podbiegł do kominka i bez dalszej zwłoki nabrał w garść proszku Fiuu. Uklęknął przed paleniskiem, rzucił w ogień, a gdy zmienił barwę na szmaragdową wypowiedział głośno i wyraźnie.
- James Potter!
Wsadził głowę w płomienie i natychmiast ujrzał salon Potterów. Lily spała na sofie, przykryta cienkim kocem, a James, siedział pochylony nad stertą pergaminów.
- Rogacz – powiedział szybko Black, a James poderwał się na równe nogi, łapiąc odruchowo za różdżkę. Gdy zobaczył w kominku głowę przyjaciela, odetchnął z ulgą.
- Myślałem dziś o Tobie – oznajmił na przywitanie a w jego głosie, Syriusz usłyszał dziwną nutę – musimy pogadać, Lily i ja…
- Glizdek się odezwał? – przerwał mu szybko, coraz bardziej zdenerwowany.
<i> Powiedz, że tak! </i> pomyślał, a Potter zmarszczył tylko brwi.
- Nie, od kilku dni nie. Słuchaj…
- Zafiukam później – powiedział Syriusz , a Potter otwierał usta by coś dodać – naprawdę, teraz nie mogę. Trzymaj się.
I zniknął, zanim James powiedział cokolwiek. Przeczesał włosy palcami, zaciskając mocno powieki.
<i> Co robić? </i>
Po raz drugi tego wieczora, nabrał w dłonie proszku Fiuu i rzucił nim w płomienie.
- Peter Pettigrew – jego głos był roztrzęsiony, dłonie drżały gdy wchodził do kominka – Peter?
Odpowiedziała mu cisza. Powtórzył, ale nic się nie zmieniło.
Panika odebrała mu na chwilę zdolność racjonalnego myślenia. <i> Coś się stało. </i>
Wstał, przeszedł się kilka razy po pokoju, próbując zebrać myśli. Błyskawicznie podjął decyzję. Musiał ostrzec Potterów i poinformować Dumbledora.
Podbiegł do kominka i sięgnął po proszek. Jego dłonie były jednak zbyt dygoczące – strącił gliniany pojemniczek z półki. Przez chwilę patrzył na rozsypany po dywanie proszek Fiuu, poczym machnął krótko różdżką, zbierając go w dłoń. Rzucił jednak nic się nie stało – ogień zabarwił się na chwilę na żółto, a po chwili znów tryskał żywą czerwienią.
- Kurwa – rzucił, odkładając różdżkę na stół i podbiegł do szuflady komody, szukając w niej woreczka, który przyniósł kilka dni temu do domu. Gdy przejrzał dokładnie zawartość wszystkich, panika ogarnęła go do końca. Sięgnął po różdżkę i wybiegł z salonu. Nie zauważył leżącego na regale przezroczystego woreczka zielonym proszkiem.
Weszła do salonu, niosąc dwa kubki z parującą herbatą. James uśmiechnął się do niej, odwijając rękawy koszuli.
- Nie obudził się – powiedziała łagodnie kobieta, siadając obok niego. Objął ją ramieniem.
- Prześpi całą noc. Łapa fiukał – dodał po chwili zamyślenia, a w jego głosie zabrzmiał niepokój – Był jakiś zdenerwowany.
- Coś się stało?
- Nie wiem, nic nie powiedział, chyba się spieszył.
Lily zmarszczyła brwi, kładąc głowę na kolanach męża. Spojrzała na niego z figlarnym uśmiechem, a Potter pokręcił głową z politowaniem.
- Nawet o tym nie myśl.
Wydęła wargi w wyrazie niezadowolenia. Objęła go jednak za szyję i zmusiła, by pochylił się nad jej twarzą. Pocałował ją. Lily oderwała się na chwilę, by zmienić pozycję i wskoczyła wygodnie na kolana mężczyzny. Objął ją w tali i nagle zamarł, nasłuchując.
- Co się stało? – spytała z wyrzutem, a James przyłożył palec do ust – James!
- Cicho – rzucił chłodno, a Lily zeskoczyła z jego kolan – coś słyszałem…
- Nie możliwe – powiedziała, ale również zaczęła nasłuchiwać. Potter zszedł z kanapy, wziął do ręki różdżkę i podszedł do okna, odsłaniając ukradkiem kawałek materiału i wyglądając na ogród.
Lily podeszła do niego dyskretnie, kładąc rękę na ramieniu.
- Jim, kochanie, nic tam nie ma – wyszeptała a jej głos zadrżał niespokojnie – Chodź…
Pociągnęła go za rękę. Niechętnie odszedł, rzucając ostanie spojrzenie na ogród.
- To pewnie kot sąsiadów – zapewniła Lily, ale nie powrócili do pieszczot. Objął ją ramieniem, a ona wtuliła twarz w jego szyję. Pocałował ją pieszczotliwe w czubek głowy, na co Lily uśmiechnęła się.
Po chwili znów zesztywniał, rozejrzał się niespokojnie po salonie i zacisnął palce na różdżce. Tym razem i Lily usłyszała ciche stukanie dochodzące gdzieś z okolicy.
- Może to Syriusz? Mówiłeś, że fiukał ...
James kiwnął głową, ale wstał. Zacisnęła dłoń na jego dłoni, przygryzając wargi.
- Sprawdzę co to – powiedział cicho, a kobieta odprowadziła go zaniepokojonym spojrzeniem. Ledwo drzwi się za nim zamknęły, usłyszała trzask otwieranych drzwi i przerażony krzyk Jamesa.
- Lily, to on! Bierz Harryego i uciekaj, ja go zatrzymam!
Poderwała się z siedzenia i puściła biegiem do drzwi, prowadzących do sypialni synka. Przez chwilę słyszała pojedyncze huki, a potem dom wypełniła cisza.
Szarpnęła za klamkę i rama odskoczyła, a do pokoju wdarło się zimne powietrze. Przycisnęła synka do piersi, zacisnęła ręce na różdżce i zesztywniała, słysząc odgłos zbijanego szkła.
Odwróciła się w tamtą stronę, przełknęła boleśnie ślinę.
<i>Ja go zatrzymam! Uciekaj!</i>.
Wyjrzała przez otwarte okno. Wystarczyło wyskoczyć i przebiec kilka metrów, żeby ominąć działanie zaklęć ochronnych i teleportować się. Miała świadomość, że ta chwila wahania może kosztować ją życie. Ale tam, tuż za drzwiami, James walczył o swoje. A ona nie potrafiła tak po prostu go zostawić.
Rozległ się kolejny huk, pod szparą między drzwiami a podłogą, dostrzegła błysk czerwonego światła.
Zawahała się. Czy naprawdę miała zostawić James na pewną śmierć i uciekać?
Czas uciekał nieubłaganie, a Lily, ściskając chłopca w ramionach, walczyła sama ze sobą, wsłuchując się w odgłosy walki dobiegające zza drzwi.
<i> Obiecaj, że jeśli coś się stanie, cokolwiek, będziesz ratować siebie i Harry’ego. </i>.
Usiadła na parapecie, przełożyła nogę przez ramę i zesztywniała, słysząc zimny, przeraźliwy śmiech. Spojrzała na podłogę i dostrzegła przebłysk światła, tym razem zielonego.
Jak mogłaś! Doprowadzić mnie do łez po czym skończyć rozdział!!!! I jak ja teraz mam czekać do jutra?!?! ;(((((((
OdpowiedzUsuńOch, jak ja nie lubię jak rozdział kończy się w takim momencie!! Nie dość, że siedzę i płacze, to jeszcze mam cichą nadzieję, że przeżyją. Czekam na kolejny i gratuluje takiego talentu pisarskiego, przez dwa dni przeczytałam wszystkie rozdziały, po prostu nie mogłam się oderwać! :)
OdpowiedzUsuń