Rozdział 95


Rozdział 95
1 stycznia 1981 r.

Gabriele odgarnęła z twarzy włosy, które wypadły jej spod czapki. Płatki śniegu opadały jej na beżowy kożuch,  dłonie miała czerwone z zimna. Uśmiechnęła się.
- Szkoda – zaczęła łagodnie patrząc na Petera – że nie spędziliśmy Sylwestra we dwoje.
- Mogłaś ze mną iść – zauważył oblewając się rumieńcem i równocześnie złoszcząc, że po tak długim czasie jak się znali, nie przestał jeszcze tego robić w jej obecności.
- Nie, lepiej nie… - powiedziała szybko, wydymając usta.
- Dlaczego?
- Wiesz… - zaczęła ostrożnie dobierając słowa, a potem zatrzymała się i spojrzała na niego z uwagą, wyraźnie się wahając - …źle się czuję w towarzystwie twoich przyjaciół. Nie zrozum mnie źle ale… uważam, że trochę zbyt bardzo się wywyższają.
Zapadła głucha cisza. Peter poczuł jak znów palą go policzki, natomiast Gabriele nie zwróciła na to uwagi. Wydawała się zdecydowana powiedzieć wszystko co leżało jej na sercu od dłuższego czasu.
- Nie podoba mi się, jak się do ciebie odnoszą – kontynuowała z nadętą miną – Nawet nie próbują ukrywać, że mają cię za słabszego od siebie.
- Nie… Nie prawda! – zaprzeczył szybko Peter buntowniczym tonem, chociaż w jego głosie było dużo mniej przekonania, niż by sobie życzył. Gabriele wzruszyła ramionami.
- Mówię tylko to, co zaobserwowałam, a jestem dobrym obserwatorem – oznajmiła cicho – Uważam, że traktują cię protekcjonalnie. Jeśli ci to nie przeszkadza, to nie moja sprawa… Wydaje mi się, że zasługujesz i stać cię na więcej – Zakończyła i ruszyła do przodu, zostawiając go samego, by mógł przemyśleć jej słowa.
Peter wiedział, że uderzyła w czuły punkt. Wypowiedziała na głos wszystkie swoje wątpliwości, które nawiedzały go kiedy był samotny lub zły. Zawsze powtarzał sobie wtedy, że to tylko jego paranoja i nikt nie uważa go za gorszego od siebie jednak… Skoro zauważyła to też Gabriele, czy nie było w tym ziarna prawdy?
- Idziesz? – spytała, odwracając się do niego – Zaraz zamykają.
Peter wziął głęboki oddech i po razy pierwszy nie zarumienił się na widok jej twarzy. Kiwnął głową, wcisnął ręce głęboko w kieszenie i pobiegł za dziewczyną, próbując zagłuszyć cichy głosik powtarzający mu, że stać go na więcej niż to, co ma.

30 stycznia 1981 r.

To istne szaleństwo, Maddie. Po prostu szaleństwo, dlaczego to robisz!?
- Tak trzeba – powiedziała do siebie, zmarszczyła brwi i zapukała, czując jak krew odpływa jej do twarzy a serce rwie się z piersi. Chwilę potem drzwi się otworzyły i powitał ją zaskoczony Remus – Hej…
- Hej – odpowiedział oszołomiony – Co… Co tu robisz? Coś się stało? – spytał oszołomiony. Maddie uśmiechnęła się blado i potrząsnęła głową. 
- Nie – rzekła cicho – Przyjechałam do April na kilka dni…
- Ah – wymamrotał. Napięcie między nimi wydawało się wręcz nie do zniesienia, a mimo to oboje tkwili obok siebie wpatrując się w siebie jak zahipnotyzowani – Wejdź – powiedział nagle otrząsając się – Czego się napijesz?
- Herbaty – powiedziała nieśmiało. Poszła za nim do części kuchennej i usiadła na krześle, obserwując jak miota się w około stołu – Właściwie, to przyszłam bo… Chciałam porozmawiać o April. Ostatnio nie mogę się z nią dogadać, martwię się trochę…
- Nie zauważyłem – odpowiedział Remus – Mocna? Z cytryną i bez cukru?
- Tak – uśmiechnęła się – Miło, że pamiętasz. Chodzi o to, że odkąd przyjechałam jest strasznie mrukliwa, niemrawa… Jak nie ona.
Remus odwrócił się do niej i spojrzał z uwagą.
- Nic takiego nie zauważyłem… Jak ostatnio ją widziałem, z mówiła z taką samą częstotliwością i z tym samym niewinnym uśmiechem co zawsze, zwaliła mu w bibliotece książki na głowę.
- Jeszcze ci nie minęło? – zaśmiała się – Dużo czasu z sobą spędzacie?
Źle zadane pytanie, Maddie skarciła się w myślach. Remus spojrzał na nią zdziwiony, a Maddie poczuła jak rumieniec zalewa jej policzki.
- Sporo – powiedział powoli – Dlaczego pytasz?
- Mówiłam ci, martwię się – zirytowała się.
- Nie zauważyłem, żeby ostatnio była jakaś przybita. Wręcz przeciwnie, uważam, że ostatnio promienieje – oznajmił więc stanowczo.
Tą uwagą wyraźnie poprawił Maddie humor, chociaż całkowicie nie rozumiał dlaczego, a jej wizyta wydawała mu się coraz większą zagadką.
- Co u ciebie? – spytał, stawiając przed nią kubek z herbatą – Nadal jesteś sama?
Patrząc na niego Maddie mogłaby przysiąc, że właśnie karci się za wypowiedziane przez siebie słowa. Nie mogąc powstrzymać uśmiechu, odpowiedziała.
- Nie. Spotykam się z… kimś – dokończyła kulawo i odniosła wrażenie, że Lupin ani trochę nie jest zdziwiony, chociaż bardzo stara się takiego udawać.
- To dobrze – powiedział – Bardzo dobrze.
- Ta… Lepiej pójdę już – oznajmiła nagle wstając mimo, że nawet nie spróbowała herbaty – Gdybyś dowiedział się czegoś od April… Daj proszę znać. Naprawdę się niepokoję…
- W porządku – przytaknął.
Kiedy wychodziła była pewna, że z podobną ulgą przyjął jej wyjście co i ona. Wizyta jednak upewniła ją w dwóch bardzo ważnych sprawach – po pierwsze, nic ich z sobą już nie łączyło i Maddie była pewna, że z czasem dystans i niezręczność zaczną znikać. A po drugie, Remus Lupin absolutnie przestawał widzieć świat poza April. I o ile pierwsze było tylko przypuszczeniem o tyle drugiego była pewna – w końcu doskonale znała ten błysk w oku Lupina, który dostrzegła gdy tylko wspomniała o kuzynce. Kiedyś podobnym patrzył na nią.

Remus zmarszczył brwi, zamykając drzwi za Maddie. Jej wizyta była ostatnim, czego się spodziewał. Szczerze mówiąc, w ogóle nie miał ochoty jej oglądać.
Z biegiem czasu, kiedy opadły emocje po zerwaniu zaręczyn Remus zaczął myśleć, że dobrze się stało.  Maddie była fantastyczną dziewczyną, ale prawda była taka, że to jak widzieli swoją przyszłość… Kompletnie się z sobą nie pokładało.
Nie mógł jej winić, że chciała zostać w domu i osiedlić się tam na stałe. Tam się wychowała, to było jej miejsce na ziemi i Remus widział, jak bardzo je kochała. Bardziej, niż jego jak się wkrótce przekonał.
On jednak też wolał się rozstać, niż opuścić swój własny dom. Fundamentem każdego związku są kompromisy a oni nie potrafili go zawrzeć w tej najważniejszej kwestii.
Teraz, kiedy ta dziwna wizyta dobiegła końca, Remus nie mógł odmówić sobie uśmiechu. Być może przykro było myśleć, że im się razem nie udało, ale Lupin już wiedział, że sobie z tym poradził i był gotów ruszyć dalej.

14 luty 1981 r.

Charlie zamrugała zalotnie, wpatrując się w siedzącego przed nią chłopaka. Planowała się z nim umówić od dłuższego czasu, podobał jej się – bo dlaczego miałby nie – a od dawna się z kimś nie spotykała. Sam wyglądał na równie zadowolonego co ona, Charlie pozwoliła więc sobie usiąść bliżej.
- Więc, Charlie to twoje prawdziwe imię?
- Poniekąd – powiedziała z uśmiechem, wpatrując się w niego łapczywie – Nie łudź się, że wyjaśnię więcej…
Urwała, kiedy do drzwi zadzwonił dzwonek.
- Zignoruj – rzuciła krótko, bawiąc się guzikiem koszulki. Podniecenie powoli w niej wzrastało, bez ceregieli zapomniała więc o dzwonku i przytuliła do Sama, pozwalając mu uprzednio zdjąć koszulkę.
- Em… Charlie? – przerwał na chwilę, przełykając ślinę i odsuwając się – Nie chcę psuć nastroju, ale chyba komuś zależy żeby się z tobą spotkać bo właśnie próbuje wyłamać zamek…
- Do cholery, Chris! – wrzasnęła podrywając się na równe nogi i podbiegła do drzwi balkonowych, gdzie Chris majstrował przy zamku – Na łeb ci padło?
- Nudzi mi się – oznajmił beztrosko Collins wchodząc do środka – Cześć, jestem Chris.
- Sam… - wymamrotał oszołomiony chłopak.
- Poczekaj, zabiję go i wrócimy… - rzuciła niedbale Charlie i pociągnęła Chrisa do drzwi – Co tu robisz?
- Mówiłem, że mi się nudzi – westchnął Chris a potem dodał z łobuzerskim błyskiem w oku – Sądziłaś, że zapomnę ci Holly?
- Błagam, na kilometr było widać, że powiększyła sobie biust! – jęknęła Charlie – Ja się tylko spytałam po co! Po za tym, po tym jak zastraszyłeś Hugh…
- Nie ufałem mu – oznajmił chłodno Chris – On coś kręcił, trochę go przepytałem…
- Zaciągnąłeś go na przesłuchanie i omal nie zamknąłeś!
- Złamał przynajmniej… A Molly? – zmienił natychmiast temat.
- Sama cię rzuciła, nie moja wina, że nie umiała zaakceptować naszej przyjaźni – wzruszyła ramionami Charlie.
- Spędzałaś u mnie więcej czasu niż ona, miała prawo być zazdrosna!
- No dobra, cwaniaku. A Ian?
- Chciałaś go rzucić, tylko ci pomogłem – powiedział obojętnie Chris – Powinnaś mi podziękować bo po tym jak potraktowałaś Sally…
- To była Allie. I to był tylko głupi żart, każdy by się zorientował, że był ketchup…
- Nie, nie każdy! – prychnął Chris a potem zerknął przez ramię Charlie – Chińszczyzna?
Obróciła się i westchnęła. Po Samie nie było śladu znaku.
- Ja cię kiedyś zabiję – westchnęła – Może być chińszczyzna…

Notatki Lily Potter

16 lutego 1981

Maddie zaginęła. Od dwóch tygodni nikt jej nie widział.
Informacje przychodzą do nas ostatnio z dużym opóźnieniem, rzadko kiedy ktoś nas odwiedza. Dwa tygodnie temu przyjechała na chwilę do Londynu, rozmawiała z Remusem, odwiedziła Pokątną i potem nie pojawiła się na świstokliku.
Nie wiem, kto mógłby chcieć ją skrzywdzić. Od miesięcy siedzi przecież we Francji, nic nie wie,  nie walczy, po prostu przyjechała tu na jeden dzień… James uważa, że skoro tak długo nie ma o niej wiadomości, szanse że znajdzie się żywa, są bardzo małe.
April bardzo to przeżywa. Dobrze chociaż, że jest z nią Remus, nie wiem, czy poradziłaby sobie teraz bez niego… Naprawdę chcę, żeby to się już w końcu wszystko skończyło!!

25 sierpnia 1986 r.
Wspomnienia Quibiego Welksa, fragment Wielkiej Historii Magii – praca zbiorowa

- Przesłuchiwałem ją – mówi cicho, marszcząc siwe brwi. Przeszedł na emeryturę dużo później niż powinien – przyprowadzili ją do mnie po Nocy Duchów 1981 r. Złapaliśmy wtedy całkiem sporą garstkę młodych ludzi, większość okazała się być zastraszanymi ofiarami. Sądziłem, że ona była jedną z nich, wyglądała diabelnie niewinnie. Myślałem, że ją wypuszczę, zadałem jej parę rutynowych pytań… Nie spodziewałem się takiej maniaczki. Była równie szalona co Lastrange, jeśli nie bardziej.
Quiby urywa, przełyka ślinę.
- Zapytałem, co tam robiła – podejmuje zachrypniętym głosem – Odpowiedziała, że mordowała szlamy. Dokładnie to pamiętam, tak właśnie powiedziała… Taka młoda, ledwo co skończyła się uczyć i oznajmiła mi to tonem, jakiego używa się gdy chwaląc rodzinie zaliczeniem studiów albo stypendium… A ona po prostu wyliczała mi ile mugolaków udało jej się zabić tego wieczora… Nie okazała cienia skruchy, myślała, że Czarny Pan zwyciężył tej nocy… Głupia dziewczyna. Głupia, szalona i bardzo niebezpieczna dziewczyna.
- Początkowo sądziłem, że się zgrywa. Ale mówiła dalej, to fanatyczka… Opowiadała o wszystkim co zrobiła. I potem wspomniała o tej biednej dziewczynie. Maddie Steward. Prowadziłem tą sprawę, zaginęła z dnia na dzień, zero śladów, zero poszlak. Cholernie przykra sprawa, znałem jej babkę… Jej rodzinie chyba ulżyło, kiedy dowiedziała się, co się wtedy stało…
Znów urywa, ociera chusteczką pomarszczone i błyszczące od łez policzki. Jego głos drży, ale podejmuje dalej.
- Maddie znalazła się nie tam, gdzie trzeba – mówi cicho – Ta dziewczyna ją znała. Napatoczyła się, tak mi powiedziała. Nie musiała zginąć, ale usłyszała zbyt wiele. Nie było na rękę wtedy mi jej zabić. Żałuję, że spytałem co miała na myśli. Opowiedziała mi wszystko, o tym, że nie chciała wzbudzić niczyich podejrzeń. Potterowie cały rok szukali kto zdradza, a tymczasem okazało się, że ona po prostu pytała tego naiwnego chłopaka a on mówił jej wszystko. Głupie dzieciaki, trzeba było słuchać Dumbledora. Opowiadała mi to wszystko z pogardą w głosie, dumna ze wszystkich krzywd, które zrobiła…  A potem wspomniała o tej drugiej dziewczynie, Lauren King.
Znów zapada cisza. Przez chwilę nic nie mówi, milczy, próbując się opanować. Ręce trzęsą mu się ze złości.
- Nigdy nie wybaczę sobie, że po tej masakrze na Pokątnej, nie sprawdziłem wszystkiego… Opowiedziała mi o tym, jak ją zabiła. Denerwowała się, że tak trudno było trafić na nią samą… Chełpiła, jakie miała szczęście że tego samego dnia zaatakowali. To był przypadek. Zwykły przypadek i tak mało brakowało, a by się jej upiekło. Wiecie, co mi odpowiedziała jak spytałem, po co zabiła Lauren King? Potrzebowałam miejsca, które mogłabym zająć. Musiałam zdobyć ich zaufanie, zranieni są tacy prości do manipulowania. Nigdy tego nie zapomnę, nigdy… Mówiła, że wyświadczyła im przysługę. I tak by zginęły, ona oszczędziła im bólu. Bujda, dam sobie ręce obie uciąć, że sama miała w tym frajdę… Ta dziewczyna zasłużyła na los, jaki ją spotkał*. To jedna z ostatnich słusznych decyzji, jaką Ministerstwo podjęło przed upadkiem.

* Dementorzy złożyli swój pocałunek Gabriele Queen 21 grudnia 1981 r. Po dziś dzień przebywa na terenie Azkabanu – notatka autorska 

1 komentarz:

  1. Zaszokowałaś mnie w kwestii Gabriel, naprawdę ciężko mi to ogarnąć. Wielka szkoda, że kończysz tą historię, ale.. może to i dobrze? Przynajmniej chcesz dodać tych kilka wyjaśniających rozdziałów, nie zostawiasz nas w oczekiwaniu, że 'być może kiedyś jeszcze tu wrócisz'. Wszystko uporządkowane od początku do końca. Dotychczasowe notki są bardzo emocjonujące, także co będzie dalej? Będzie mi brakować Twoich bohaterów, wszystkich razem i każdego z osobna.. Jednakże, już teraz bardzo Ci dziękuję za tyle pięknie spędzonych chwil z Twoim opowiadaniem, za wszystkie łzy wzruszenia i radości , oraz za to, że mogłam się dzięki tej historii oderwać czasem od szarej rzeczywistości. ;)

    OdpowiedzUsuń