Rozdział 93


Rozdział 93

31 lipca 1980 roku, na świat, ku zdziwieniu rodziców i przyjaciół, którzy oczekiwali małej Lauren Potter,  przyszedł zdrowy chłopiec. Państwo Potter, uradowani z narodzin synka, nie mieli pojęcia o przepowiedni, która miała wkrótce zmienić ich życie.

31 lipca 1980.

Ocknęła się, czując jak delikatnie okrywa ją kołdrą. Westchnęła, otwierając leniwie jedno oko.
- Śpij – wyszeptał jej do ucha – Jest jeszcze wcześnie.
- Już wychodzisz? – zapytała go, przecierając oczy i tłumiąc ziewanie.
- Muszę – powiedział, wyciągając z szafy koszulkę – Postaram się wrócić najwcześniej jak to możliwe.
- Weź klucze – wyszeptała, podnosząc się z trudem – Może mnie nie być.
- Dokąd idziesz? – zapytał, obracając się do niej. Lily spochmurniała, a jej ręce natychmiast dotknęły do brzucha.
- Na cmentarz – powiedziała cicho – Dziś mija rok.
Potter zatrzymał się w połowie ruchu i obrócił w jej stronę. Kompletnie o tym zapomniał!
- Rany… Poczekaj na mnie – poprosił szybko – Wrócę tak szybko jak się da i pójdziemy oboje, dobrze?
- Chciałabym to załatwić rano – wyszeptała – Potem jest bardzo gorąco a po za tym po południu chciałabym ogarnąć trochę w jej pokoju…
- Lily, czy ty wiesz po co dostałaś zwolnienie? Żeby odpoczywać – doskoczył do niej i musnął ustami jej policzek – Proszę, poczekaj na mnie. Będę się o was martwił, jeśli pójdziesz sama. Ostatnio coraz gorzej się czujesz.
- Nic mi nie jest – powiedziała łagodnie – Do porodu jest jeszcze trochę czasu, lekkie skurcze są normalne, słyszałeś co powiedział lekarz…
- Tak, wiem, nawet kilka tygodni przed porodem – westchnął - Ale będę spokojniejszy, jeśli zostaniesz w domu do mojego powrotu, dobrze? No już – musnął ją jeszcze raz ustami a potem odsunął kołdrę i złożył delikatny pocałunek na krągłym brzuszki – nie dąsaj się. Będę tak szybko jak tylko się da, obiecuję.
Pokiwała głową, patrząc jak ubiera się i wychodzi. Ledwo drzwi zamknęły się, westchnęła ciężko wpatrując się w kalendarz i skrzywiła się lekko.
Skurcz jak nagle się pojawił, tak nagle zniknął, zostawiając po sobie tylko nieprzyjemne wspomnienie. Im bliżej porodu było, tym większy niepokój w niej to powodowało.
- No już, malutka – wyszeptała ciepło, głaszcząc brzuch – Wszystko jest ok. Nie ma się co martwić.

James mógł sobie mówić co chciał, ale Lily zdecydowała nie czekać na niego ani chwili. Nie chciała robić mu na złość czy czegoś udowadniać – po prostu chciała udać się tam sama, rano, kiedy nie będzie jeszcze gorąco i duszno i wrócić przed południem.
Wszystko dokładnie zaplanowała. Nie mogła ryzykować samotnej teleportacji, zamówiła więc Błędnego Rycerza. Pewna, że kierowca nie zwróci uwagi na jej stan, zabrała z sobą dużą torbę, która jednak nie okazała się konieczna. Cel jej podróży wspaniałomyślnie został obrany jako pierwszorzędny i w zaledwie kilkanaście minut była już na cmentarzu.
Mimo wczesnej pory, już było gorąco. Kropelki potu spływały po jej twarzy, w głowie kręciło się od upału a wejście po kilku schodkach prowadzących do bramy zmęczyło znacznie bardziej niż zwykle.
Przysiadła na ławce, łapiąc kilka głębszych oddechów.
- Doszłyśmy, mała – powiedziała ciepło, ocierając twarz – Ale gorąco.

James już po pół godzinie był w domu. Od razu po przyjściu do pracy, znając Lily na tyle dobrze by wiedzieć, że jeśli nie będzie w domu w przeciągu godziny, wybierze się na cmentarz sama, zwolnił się z reszty dnia.
Jakim więc było jego zdziwienie, kiedy po drzwiami spotkał Syriusza, wypatrującego czegoś w oknie ich salonu.
- Hej – powitał przyjaciela, marszcząc brwi – Co tak czatujesz?
- Sprawdzam, czy Lily jest w środku. Nikt nie otwiera – powiedział Black, marszcząc brwi – Mama Lauren prosiła żebym podrzucił wam jakieś śpioszki po Lucasie i dziewczynkach.
- Ucieszy się – oznajmił James, wyciągając klucze – Może jeszcze śpi…
- Tak myślałem, ale wolałem się upewnić.
James kiwnął w podzięce głową, wszedł do domu i zawołał.
- Może wyszła do sklepu…? – odezwał się nieśmiało Syriusz, ale James pokręcił głową.
- Doskonale wiem, gdzie jest – mruknął ze złością – Ona się nigdy nie nauczy. Czy chociaż raz nie mogłaby posłuchać co do niej mówię?!
Syriusz wahał się – miał dziś wprawdzie sporo spraw do załatwienia, stan w jakim był jednak przyjaciel wyraźnie mówił mu, że lepiej zadbać by w przypływie gniewu nie zamordował swojej żony i nienarodzonej córki.
- Jest w ciąży. Hormony i te sprawy – przypomniał lekko rozbawiony Syriusz – Po za tym, to Lily. Pójdę z tobą, może przyda ci się jakieś wsparcie.
- W porządku – powiedział James, kręcąc głową – Jest w dziewiątym miesiącu ciąży, nie mogła na mnie poczekać!?

Odgarnęła włosy z czoła. Cień przyniósł wyraźną ulgę – nadal odczuwała wprawdzie zmęczenie i obolałość, nie było to jednak tak nieprzyjemne jak wcześniej.
- Tata miał rację – westchnęła – Trzeba było na niego poczekać, pomógłby mi na tych schodach, co?
Oddychając ciężko, podniosła się z ławki i powoli ruszyła alejką w stronę grobu Lauren. Przeszła znaczną część już wcześniej, ale nadal dzieliło ją od niego kawałek drogi.
- Czołem, Lauren – powiedziała ciepło – Pozwolisz, że usiądę? Padam z nóg.
Zajęła miejsce na ławce, opierając się wygodnie o oparcie i biorąc głęboki wdech.
- Nie wiem, jak ty to robiłaś, że nie czułaś zmęczenia – kontynuowała słabym głosem – Ja ledwo weszłam po kilku schodach a ty w dziewiątym miesiącu biegałaś po sklepach… No już, już – dodała bardziej do brzucha, gładząc go powoli i skrzywiła się lekko – Malutka, co ty wyprawiasz, to już dziś trzeci raz.
Poruszyła się lekko na ławce.
- Przydałabyś mi się teraz – westchnęła, oddychając głęboko. Skurcz powoli minął. Zaczęła się stopniowo uspokajać, chociaż szło jej to zdecydowanie dłużej niż dotąd.
- Czy ty chociaż raz mogłabyś się mnie posłuchać? – usłyszała zezłoszczony głos Jamesa za swoimi plecami – Nie mogłaś na mnie poczekać?
- Przepraszam – wyszeptała, uśmiechając się delikatnie – Potem będzie gorąco.
- Dobrze się czujesz? – zapytał jej trochę łagodnie, siadając obok – Jesteś blada.
- Trochę mi słabo, zgrzałam się – powiedziała, kładąc ręce na brzuchu – Zabierz mnie do domu, dobrze?
Pokiwał głową z zaniepokojeniem, pomagając jej wstać. Przytrzymała się go mocno a potem powoli ruszyła, nawet nie obracając się do nagrobka, co robiła zawsze.
- Wszystko w porządku? – zapytał się ponownie, tym razem nie ukrywając niepokoju. Pokiwała głową.
- Mówiłam ci, zgrzałam się – powiedziała łagodnie – Po za tym, ten Błędny Rycerz nie był dobrym pomysłem. Nic mi nie jest, naprawdę, już dużo lepiej.
- Jesteś nieodpowiedzialna – stwierdził krótko – Naprawdę nie mogłaś na mnie poczekać? Błędny Rycerz? I to jeszcze w taką pogodę, przecież wiesz, że ostatnio jest gorąco, jest ci słabo kiedy wychodzisz do ogrodu na herbatę. Za kilka tygodni będziesz rodzić, nie możesz mi odwalać takich numerów i wybierać się na wycieczki tak daleko całkiem sama… Jesteś blada jak ściana – dodał, patrząc na nią kątek oka. Lily zatrzymała się nagle, a James westchnął. I znów awantura, jak zawsze.
Doszli prawie do bramy głównej, pod którą czekał na nią Syriusz. James kiwnął głową, że wszystko jest w porządku i zwrócił się do Lily.
- Możemy? – zapytał łagodniej, chociaż wcale nie zamierzał skończyć wykładu. Lily pokiwała głową, zagryzając wargi.
- To chyba niestrawność – powiedziała cicho, kiedy znów zaczął ją prowadzić – Nic mi nie jest, naprawdę. Niepotrzebnie jadłam wczoraj tą rybę.
- Czasem nie rozumiem twojego toku rozumowania – stwierdził krótko – Wiesz, dlaczego dostałaś zwolnienie? Żeby odpoczywać.
Lily znów się zatrzymała.
- Jesteś bardziej marudny niż ja – sapnęła, zaciskając oczy i łapiąc szybko oddech. Nie rób mi tego, nie dziś -  W porządku.
- Nie rozumiem po prostu, dlaczego nie mogłaś poczekać chwili. Mówiłem ci, że wrócę wcześniej. Nie mogłaś chwili poczekać? Najwyżej pojechalibyśmy tu wieczorem, to przecież nawet lepiej… Lily, co się dzieje? – zapytał, kiedy znów stanęła – Może chcesz usiąść?
- Wody mi odeszły – powiedziała płaczliwym tonem.
Potter spojrzał na nią ogłupiały. Lily nabrała znów głośno powietrza, zaciskając dłonie na fałdach sukienki.
- Mówiłem, że ktoś zawsze powinien z tobą być. Miałem rację. Wiesz, co by się działo, gdybyś była tutaj sama? – zapytał ze złością, łapiąc ją pod ramię i pomagając iść – To jest po prostu nie możliwe, że jesteś tak nie….
- Nie mogę dziś urodzić – jęknęła Lily – Nie dziś, nie mogę dziś urodzić.
Syriusz, zauważając kolejny postój, podszedł do nich i spojrzał pytająco.
- Wody jej odeszły – poinformował go James, patrząc ze złością na Lily – Mówiłem ci, że nie powinnaś być sama!
- Czy naprawdę uważasz, że w tej chwili to najważniejsza rzecz? – spytała Lily – Wolałabym, żebyś się skupił na naszej córce i tym, że pcha się zbyt wcześnie na świat!
- Mung – zadecydował Syriusz, w którym walczyło podniecenie na myśl, że zostanie ojcem chrzestnym z niepokojem, czy mała Lauren Potter wybrała sobie aby dobry dzień by przyjść na świat.

Wybiło wpół do dwunastej. Wszyscy siedzieli przed salą, w której od kilku godzin przygotowywano się do przyjścia na świat małej Potterówny. Cała sprawa była o tyle utrudniona, że Pani Potter absolutnie odmówiła współpracy, póki zegar nie wybije północy.
- Nie… urodzi… się… dziś!
- To tylko data – powiedział ponaglany przez położone James, czując jak powoli sam traci siły. Uzdrowiciele nie dali mu złudzeń, że musi jak najszybciej przekonać żonę do współpracy, jeśli nie chce żeby wystąpiły niepożądane komplikacje – Zostało niecałe pół godziny do północy, to prawie żadna różnica…
- Dla mnie to wielka różnica – wydyszała Lily – Moja córka nie będzie obchodzić urodzin w dniu śmierci Lauren!
- Będziemy je świętować pierwszego sierpnia – powiedział szybko James – Lily, kochanie, to nierozsądne… To tylko cyferki…

- Myślicie, że ją przekona? – spytała cicho April, wpatrując się w zegarek.
- Zostało tylko dwadzieścia minut… Nie ma najmniejszej szansy – powiedział cicho Remus – Może to i dobrze, ta mała i tak będzie nosiła na sobie cień przeszłości?
- Nie zaszkodzi jej…? – zapytała April, ale nim ktoś jej odpowiedział, drzwi otworzyły się i wszedł James.
- To chłopiec – wydyszał oszołomiony – Chłopiec… Mamy syna.
Przez chwilę siedzieli oszołomieni a potem poderwali się do góry, składać gratulacje świeżo upieczonemu ojcu.
- Czy tylko ja dostrzegam problem w różowych ścianach sypialni? – spytał cicho Syriusz, odciągając na bok Remusa, który parsknął cicho śmiechem.

Pomimo upałów, które dokuczały całej Anglii od tygodni, idąca sztywno postać, ubrana w długą czarną pelerynę z kapturem, nie budziła niczyjego zdziwienia. O tej porze było tu pusto, tylko w niektórych oknach starych kamienic paliły się światła ale nawet gdyby ktoś wyjrzał przez okno, nie mógłby dostrzec nieznajomego.
Postać skręciła szybkim krokiem w uliczkę i nie zatrzymała się ani na chwilę, dopóki nie przeszła przez mosiężną bramę, gdzie przywitało ją dwóch wysokich mężczyzn.
- Później się nie dało? – prychnął najwyższy z mężczyzn, rozglądając się dookoła – Noc jest od tego, żeby się wyspać.
- Zamknij się, Rebastianie – prychnął drugi i obaj spojrzeli na trzecią osobę – Mów.
- Mam informacje, które na pewno zainteresują Czarnego Pana.
- Jakie informacje? – spytał od razu Rebastian chciwym tonem.
- Spotkanie już dawno się skończyło – powiedział Rudofl oschle – Nie sądzę, że…
- To nie twój osąd ma tutaj znaczenie – rozległ się chłodny głos za ich plecami – Za mną.
Bracia Lastrenge rozsunęli się patrząc jak Czarny Pan znika za drzwiami pokoju. Obaj wiele by dali by podsłuchać rozmowę.
- Nie ufam… - zaczął Rebeastian ale brat natychmiast uciszył go gestem ręki.
- Nie musisz.

- Chciałeś wiedzieć o wszystkim, co wyda mi się istotne… Potterom urodził się syn.
Czarny Pan przez chwilę wydawał się mało zainteresowany. A potem drgnął lekko, jego oczy zaświeciły się na moment i spytał.
- Kiedy?
- Przed godziną…
- Dokładniej! Kiedy?! Podaj datę!
-… 31 lipca, godzina 23:40…
- Zrodzony nim siódmy miesiąc dobiegnie końca… - wymamrotał, zupełnie zapominając, że nie jest sam -… masz mi donosić o każdym ich kroku – powiedział w końcu – Zrozumiałaś?
- Tak, Panie.

1 sierpnia 1981 r.

- Tak, mamy problem – oznajmił skwaszony James rozglądając się po dziecięcym pokoiku w którym aż kuło w oczy od różu – Mój syn nie będzie spał w takim pokoju.
- Wiecie już jak go nazwiecie? – spytał Syriusz, patrząc z powątpiewaniem na pieczołowicie wybieraną przez Lily różową pościel – Bo raczej nie nazwiecie go Lauren, nie?
- No nie – powiedział Potter i zmarszczył brwi – Na razie jest On, nie możemy wybrać nic dobrego. Kompletnie nas zdezorientowało, że chłopiec!
- Nie tylko was – zaśmiał się Remus – Ale lepiej szybko się na coś zdecydujcie, nim przylgnie. W szkole mógłby mieć problemy… On Potter.
- Trochę egzotycznie – zaśmiał się Chris wchodząc do sypialni i przeklną – Orzesz w mordę, biedny dzieciak… Ile u różu!
- Ty się lepiej zastanów jak to odwrócić – mruknął Potter próbując wyrzucić z głowy „On Potter” – Jakby się to w ogóle odmieniło?
- No… W jakim sensie? – spytał Remus, marszcząc brwi.
- Gdybyś chciał powiedzieć o nim komuś – wyjaśnił Syriusz, który również rozważał ten problem – Powiedziałbyś…?
- Pogadaj z Onem? – podrzucił Peter, marszcząc brwi.
- Bardziej Onym – poprawił go Remus – W głowie brzmiało to lepiej.
- Powiedzieć Onemu też dobrze nie brzmi – dodał Eddie – Lepiej nie nazywajcie go On, prędzej Ono. Powiedzieć coś Onu brzmi lepiej, niż Onemu.
- Ale Ono brzmi gorzej niż On, zupełnie jakby był czymś a nie dzieckiem – wtrącił Syriusz. Zapadła krótka cisza.
- Musimy się pospieszyć z wyborem – oznajmił stanowczo James – Więc, jakiś pomysł co z wszechobecnym różem?
- Kilka zaklęć zmieniających, wizyta w sklepie z akcesoriami niemowlęcymi powinno załatwić sprawę – orzekł Eddie po dokładnych oględzinach. Pokiwali głowami i zajęli się pracą.

3 sierpnia 1981 r.

- James, co to do diabła ma być? – spytała Lily patrząc na świeżo przyniesiony przez Pottera akt urodzenia.
- No… Zarejestrowałem imię, jak prosiłaś…
- Nie – powiedziała stanowczo Lily – Ustaliśmy, że będzie się nazywał HENRY*, a tutaj jest HARRY.
Zamachała mu przed nosem aktem urodzenia, a James doskoczył do żony i wziął dokument.
- No przecież wpisałem HENRY! Urzędniczka musiała coś pomylić…
- Nie sprawdziłeś!? – zdenerwowała się Lily, opadając na poduszki – Henry mi się bardzo podobało…
- Odkręcę to – powiedział szybko James – Przecież napisałem wyraźnie Henry!
- Bazgrzesz jak kura pazurem – mruknęła Lily – Zawsze ci mówiłam, że trudno cię odczytać.
James wymamrotał coś pod nosem.

Kiedy wszyscy dowiedzieli się o pomyłce Jamesa, zakrzyczeli młodych rodziców zakazując im zmiany imienia.
- Harry Potter brzmi tysiąc razy lepiej niż Henry Potter – powiedział Syriusz, a Remus przytaknął gorliwie.
- Zmiana imienia przyniesie pecha – dodała natychmiast April a Abby pokiwała głową.
- Harry kojarzy mi się jakoś lepiej –podchwyciła natychmiast Lexie.
- Sądzę, że mu się podoba – orzekł Eddie.
W tej sytuacji rodzicie wiele do powiedzenia nie mieli.

* Generalnie, imię Harry jest używane często jako zdrobnienie imienia Henry. Używane jest też jednak jako imię osobne i w tym przypadku tak właśnie jest :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz