Rozdział 92

Uwaga, poniżej znajduje się rozdział 91, niestety nie da się tutaj ustawić kolejności wyświetlania rozdziałów.

Rozdział 92


9 luty 1980 r.

- Po postu tam idź – syknęła, wskazując gestem na drzwi. Syriusz zmarszczył brwi, zapukał a słysząc „proszę”, wszedł do środka. Lynn podniosła główkę i marszczyła brwi na widok Syriusza.
- Kochanie – powiedziała łagodnie Abby, wchodząc do środka – to jest mój przyjaciel, Syriusz. Jest tatą Lucasa, mówiłam ci…
Lynn zeskoczyła z łóżka, skrzyżowała ręce na piersi i podeszła do Syriusza, lustrując go uważnym spojrzeniem. Mimo wszystko poczuł dziwny niepokój, czując na sobie jej badawczy wzrok. Abby wycofała się w głąb pokoju.
- Cześć.. – zaczął, ale Abby go zignorowała i zaczęła obchodzić dookoła, oglądając z każdej strony. Poczuł się jak na oględzinach, dziewczynka przyglądała mu się dokładnie tak przeszywającym wzrokiem, że poczuł dreszcze na całym ciele.
- Mhm… - mruknęła, marszcząc brwi – Mhm…
- Mhm…? – wyrwało się Syriuszowi, który czuł się coraz bardziej nieswojo. Lynn zmroziła go spojrzeniem i zrobiła jeszcze kilka kroków, po czym przywołała go do siebie palcem wskazującym.
- Lubisz moją mamę? – spytała go szeptem na ucho, a Syriusz zmarszczył brwi, ale odpowiedział.
- Tak.
- I chcesz być jej chłopakiem? – kontynuowała. Black rozszerzył oczy ze zdziwienia, skąd pięciolatce przyszły do głowy takie pytania. Odpowiedział jednak.
- Tak.
- A jak będziesz jej chłopakiem, to ja i Lucas będziemy rodzeństwem? – zapytała z powagą, patrząc na Syriusza. Przełknął ślinę i zmarszczył brwi.
- Może, w pewnym sensie…
- Jak bardzo w pewnym sensie? – zapytała od razu. Z oddali doszedł go cichy chichot Abby.
- Troszeczkę – stwierdził z uwagą. Lynn zamyśliła się przez chwilę.
- Dobra – powiedziała już na głos – Fajnie.
I nie czekając na reakcję wyszła z pokoju. Syriusz oszołomiony spojrzał na Abby, która pękała już ze śmiechu.
- Ogląda z babcią dużo seriali… - wyjaśniła rozbawionym tonem.

20 kwietnia 1980 r.

Przewróciła oczami, kiedy otworzył jej drzwi. Prychnął, wpuszczając ją do środka i obdarzył krótkim pocałunkiem.
- Co ty znów zrobiłeś, co? – zapytała go łagodnie, dotykając opuszkiem palca rozcięcia na czole – Ciągle jesteś poobijany…
- Ryzyko zawodowe – wzruszył ramionami – To nic poważnego, naprawdę.
- Ale to już kolejny raz w tym miesiącu – powiedziała cicho, obserwując uważnie jego twarz – Martwię się o ciebie, że w końcu coś sobie zrobisz… Uważaj trochę.
- Staram się jak mogę – zapewnił ją, przyciągając do siebie – Inni wychodzą z tego w gorszym stanie…
- Nie obchodzą mnie inni, obchodzisz mnie ty – przerwała mu surowo – Może… Może daj sobie na pewien czas spokój, co? To… To się robi coraz bardziej niebezpieczne, ostatnio zamordowano kilku czarodziei a ty… Ty jesteś w grupie większego ryzyka. Może już czas, żeby się trochę wycofać… - podjęła delikatnie, a Syriusz natychmiast zwolnił uścisk i odsunął się, patrząc na nią z uwagą.
- Znów zaczynasz – westchnął, patrząc na nią spod zmarszczonych brwi – Mówiliśmy już o tym i…
- Tak, wiem – zdenerwowała się Abby, zaciskając usta w cienką linię – Wiem, nie znosisz bezczynności, wiem, że chcesz żeby było lepiej. Ale ja się o ciebie boję, jesteś tak nieostrożny i…
- Jestem ostrożny – przerwał jej szybko – Przecież ci mówiłem, że…
- Nie o to chodzi – krzyknęła – Ciągle się wystawiasz, ciągle ryzykujesz, chociaż większość ludzi dawno dała sobie spokój i się wycofała. Nie rozumiesz, jakie to może nieść za sobą konsekwencje? Nie pojmujesz, że w końcu mogą ci zrobić coś poważnego? Że mogą skrzywdzić Lucasa?
- Jest bezpieczny...
- Tobie się tak wydaje – przerwała mu surowo – Nie masz pojęcia jak daleko mogą się posunąć i jakie zabezpieczenia mogą złamać.
- Znam ryzyko – powiedział Syriusz – i się go podejmuję!
- A ja nie… - wyszeptała, siadając na brzegu fotela. Przez chwilę, mierzyli się w milczeniu spojrzeniami, jakby czekając na reakcję drugiego i odpychając od siebie myśl o tym, o czym pomyśleli oboje. A kiedy żadne nic nie powiedziało, Abby odezwała się poważnie – Boże, to koniec…?
Syriusz milczał. Odwrócił wzrok, nie mogąc dłużej znieść jej widoku.
- Nie potrafię znieść tego ryzyka – wyszeptała cicho – Nie jestem w stanie zrozumieć tego, że narażasz siebie, Lucasa… Nas wszystkich. Nie zniosę tego dłużej. A ty nie zrezygnujesz…
- Nie mogę – zgodził się krótko, czując uścisk w piersiach – Cholera.
- Nie chcę, żeby to się tak skończyło – wyszeptała, podnosząc się i podchodząc do niego – Nie chcę, rozumiesz?
- Ja też nie chcę – powiedział, biorąc delikatnie jej dłonie. To się znów dzieje, pomyślał gorzko, znów będzie trzeba zaczynać od nowa – Ale to będzie tak cały czas, prawda?
Powoli przytaknęła. Rozmawiali teraz tak spokojnie, jakby mówili o pogodzie. Oboje nie czuli, że właśnie kończy się coś ważnego w ich życiu.
Siedzieli w milczeniu, wpatrując się w siebie i szukając wzajemnie odpowiedzi na to, dlaczego akurat taką decyzję musieli podjąć. Czuli się oszukani przez los – z każdym dniem bycia razem czuli, że to jest właśnie to tymczasem teraz, stanęli przed wyborem być a nie być z powodu niezgodności. Nie rozstawali się przez brak miłości, zdradę, stracone zaufanie. Rozdzielał ich wybory, które podjęli już dawno i teraz tylko w nich trwali.

20 maja 1980 r.

Świstolik wylądował. Maddie rozejrzała się po stacji i uśmiechnęła, widząc stojącego przy wejściu ojca.
- Maddie, skarbie – zawołał z uśmiechem na twarzy. Maddie podbiegła do niego zarzucając ręce na szyję – Ależ ty wyrosłaś!
- Nie przesadzaj – powiedziała z uśmiechem – Nie widzieliśmy się aż tak długo…
- Trzy miesiące, pączuszku – uświadomił ją łagodnie, obejmując ramieniem – Chodźmy, mama nie może się ciebie doczekać.
Uśmiechnęła się szeroko i ruszyli powoli brukowanymi uliczkami w stronę domu.
- Swoją  drogą, jestem zawiedziony – podjął po chwili mężczyzna – Spodziewałem się, że przyjedziesz z narzeczonym…
- Wiem – powiedziała Maddie rumieniąc się – Ale teraz nie mógł opuścić Londynu. Przyjdzie niedługo – dodała, czując się wyjątkowo niezręcznie.
- Naprawdę chcielibyśmy go poznać – podjął po chwili milczenia mężczyzna – Zwykle przedstawiałaś nam chłopców dużo wcześniej…
- Tak po prostu wyszło, przepraszam – wybełkotała zakłopotana. Trudno było wyjaśnić jak to się w ogóle stało, że dotąd ani razu nie zabrała tutaj Remusa. Zwykle gdy planowali wyjazd, zawsze działo się coś, co im go uniemożliwiało i musieli go przykładać. Żadne z nich nie czuło się z tym dobrze.
Maddie rozejrzała się dookoła, rzucając ostatnie spojrzenie na centrum miasteczka, które w porównaniu z Londynem było bardzo mikroskopijne. Dopiero teraz zaczęła sobie przypominać za czym tak bardzo tęskniła kiedy była w Londynie.
To była malutka wioska, położona tuż nad morzem. Liczyła sobie bardzo mało mieszkańców i każdy znał tu każdego. O plotkę było nie łatwo, zwłaszcza jeśli w ucho wpadło coś jednej ze sklepikarek a warto dodać, że sklepiki były tutaj tylko dwa – oba magiczne, bowiem mugolii się tutaj nie widywało. 
Maddie wprawdzie pierwsze kilka lat mieszkała w Szkocji, w dużym mieście gdzie każdy był anonimowy, ale to tutaj czuła, że jest naprawdę w domu.
- Wiesz, skarbie, tutaj cię zostawię – powiedział nagle mężczyzna, zatrzymując się – Muszę jeszcze zrobić zakupy na obiad, w domu lodówka świeci pustkami…
- Oh, nie ja to zrobię! – zawołała natychmiast Maddie – tak dawno tu nie byłam, nawet nie wiesz, jaką mam na to ochotę.
- Jesteś pewna? Myślałem, że jesteś zmęczona i chcesz wrócić do domu…
- Naprawdę, wracaj do mamy, ja to załatwię – powiedziała szybko Maddie – Uciekaj!
Przez chwilę wachał się a potem powoli przytaknął głową i powoli oddalił się w głąb uliczki. Maddie odetchnęła głęboko i pozwoliła żeby uśmiech spełzł z jej buzi.
Cieszyła się z powrotu do domu. W ciągu ostatnich dwóch lat bywała tutaj sporadycznie i zobaczenie znów rodzinnych stron było dla niej bardzo miłym, jednak odczuwała niepokój i wyrzuty sumienia, że zostawiła Remusa w domu. Jak na sam początek zaręczyn, był to bardzo kiepski początek i niesprzyjająca wróżba. Z drugiej strony, nie mogła zostawić teraz rodziców samych kiedy choroba matki znów powróciła i to z taką siłą.
Westchnęła ciężko i ruszyła powoli do sklepiku Madame Toulus – jednego z dwóch w miasteczku, w którym można było znaleźć prawie wszystko. Jak zawsze w środku na małych taborecikach siedziała grupka starszych kobiet, nazywanych po cichu przez Maddie taboretowym radiem, które wszystko widziały i wszystkich o wszystkim informowały. Kiedy weszła do środka, niczym sępy rzuciły się do niej.
- Madeline! Skarbie, jak miło cię widzieć!
- Dzień dobry – powiedziała uprzejmie Maddie – Miło panie znów widzieć…
- Jak zwykle czarująco uprzejma – odchrząknęła jedna z nich, krępa starowinka w brązowym czepku – Przyjechałaś do rodziców? Na długo zostaniesz?
- Póki mama nie poczuje się lepiej – odpowiedziała grzecznie Maddie.
- Oh, to pewnie szybko nie nastąpi… Ja bym celowo dawała się chorobie, gdyby miało to oznaczać twoje towarzystwo… A słyszałam, że szykujesz się do ślubu – powiedziała kobiecina w czepku – Przywiozłaś z sobą wybranka?
- Niestety nie – powiedziała cicho Maddie czując, że rozmowa zaczyna ją męczyć – Proszę mi wybaczyć, ale…
- A wiesz kochanie, że… - zaczęła pani Eleanor Louise, która mieszkała tuż obok państwa Steward. Maddie przymknęła powieki.
- Przepraszam, ale naprawdę się śpieszę…
- Maddie?
Drgnęła i z bijącym sercem, bardzo powoli odwróciła się, pełna obaw kogo zobaczy. Przygryzła wargę wpatrując się w znajomą twarz.
- Jeremy…?

29 czerwca 1980 r.

- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Jesteś pewna, że to jedyne wyjście?
Susan Crowe spojrzała ze smutkiem na bawiącą się różdżką Abby. Znały się od maleńkiego, Susan była z Abby we wszystkich momentach jej życia jednak w takim stanie, nie widziała przyjaciółki nigdy.
- Tylko w ten sposób mogę ją uratować – wyszeptała Abby drżącym głosem. Była blada, dłonie trzęsły jej się z straszliwie a głos ledwo wydobywał z jej ust – Tylko tak będzie bezpieczna.
- Może… Może się mylisz – zaczęła cicho Susan – Może wcale nie jest tak źle…
- Nie mogę ryzykować, Sue – Abby przeniosła wzrok na bawiącą się w piaskownicy z innymi dziećmi Lynn – Ona jest wszystkim co mam. Nie mogę jej narażać.
- Rozumiem…
Sue rozumiała. Doskonale rozumiała, jak ważna dla Abby musi być jej córeczka. Ona była sama, nie miała jeszcze rodziny. Pracowała w domu dziecka, w którym razem się wychowały i doskonale rozumiała sytuację, w jakiej znalazła się Abby.
- Dziękuję, że się nią zajmiesz – podjęła nagle Abby, bawiąc się brzegiem obrusa – Nawet nie wiesz ile dla mnie znaczy, że będzie z tobą. Ja… Będę się czuła lepiej wiedząc, że jest w dobrym miejscu.
- Przecież wiesz, że dla ciebie zrobiłabym wszystko, Ab – wyszeptała ze smutnym uśmiechem – Zadbam o nią do twojego powrotu… Jesteś jednak pewna, że.. To jest konieczne? Nie będą jej szukali, nie ma powodów żeby…
- Nie chcę, żeby było jej ciężej… - wyszeptała drżącym głosem Abby – Jeśli… Jeśli nie… Nie chcę, żeby bardziej tęskniła i czuła się porzucona… Wolę, żeby kogoś miała… Tak będzie jej łatwiej.
Sue chciała wyrazić swoją wątpliwość, ale widząc jak wiele kosztuje przyjaciółkę ta decyzja, zamilkła. Nie chciała jeszcze bardziej utrudnić jej tego, co i tak było trudnym
Sue podziwiała Abby od zawsze. Przeżyła tak wiele i była przy tym tak dzielna. Doskonale pamiętała trudne chwile, które przeżyła w swoim życiu Abby. Gdyby Susan spotkało coś z tego, co przechodziła jej przyjaciółka, pewnie nie dałaby sobie rady.
I po tym wszystkim, znajdowała jeszcze siłę do tego, żeby żyć pełnią życia. Kochała małą Lynn całym swoim sercem i była gotowa dla niej na każde poświęcenie. Nawet to najtrudniejsze.
- Może to ja powinnam to zrobić? – spytała w końcu drżącym głosem – Jeśli nie dasz…
- Dam – powiedziała krótko Abby, wstając. W jej głosie zabrzmiała teraz silna nuta – Dam radę. Muszę… Chcę z nią tylko porozmawiać. Chcę ją… Chcę się z nią pożegnać…
Susan kiwnęła głową, czując jak serce rozpada się jej na tysiące kawałków. Dlaczego tak straszne rzeczy musiały spotykać zawsze Abby, która aż tyle przeszła?

- Lynn, kochanie… - Abby stanęła przed córeczką, kładąc jej rękę na ramieniu – Porozmawiajmy, dobrze?
- Mogę się jeszcze troszkę pobawić? – spytała mała, patrząc na mamę prosząco – Proszę!
- Zaraz wrócisz do zabawy – zapewniła ją drżącym głosem kobieta, gładząc po jasnych włoskach – Chodź, to zajmie nam tylko chwilkę…
Dziewczynka wyglądała na zawiedzioną, ale wstała i poszła za mamą, otrzepując ogrodniczki z piasku. Abby złapała rączkę córeczki i uścisnęła ją mocno.
- Podoba ci się tutaj? – zapytała starając się panować nad drżeniem głosu. Abby wzruszyła ramionkami.
- Mają fajny plac zabaw. Ale wolę ten koło domu. Kiedy wrócimy do domu?
- Niedługo – powiedziała cicho Abby – Już niedługo, słoneczko.
- Ale do domu w Londynie, nie tego tutaj. Do Syriusza i Lucasa, co mamo?
- Niedługo – zapewniła ją Abby i zatrzymała się. Kucnęła i spojrzała na córeczkę – Obiecuję ci, że wrócimy już bardzo niedługo. Jednak najpierw… Musisz tutaj troszkę zostać. Z ciocią Sue – dodała drżącym głosem – Ona się tobą zajmie…
- Dlaczego? – spytała Lynn, marszcząc brwi – Gdzie będziesz? Chcę jechać z tobą!
- Nie możesz – powiedziała od razu Abby – To bardzo… To nie jest dobre miejsce. Ale to potrwa tylko troszkę, a potem wrócimy razem do domu, wiesz? Na razie tutaj będziesz bezpieczna…
- Nie chcę, żebyś mnie zostawiała… - wyszeptała dziewczynka a oczy zalśniły jej od łez. Abby poczuła, jak serce ściska się jej boleśnie. Merlinie, dlaczego to musi być tak bardzo trudne – Nie zostawiaj mnie…
- To tylko na chwilę… Posłuchaj mnie – głos jej drżał. Serce biło jak oszalałe. Z trudem nie płakała. Nie mogła pozwolić sobie na to, żeby okazać słabość. Musiała dać Lynn siłę, musiała dać ją sobie, bo tylko tak mogły przetrwać. Tylko tak mogła ocalić córeczkę – Bardzo cię kocham, wiesz? Jesteś moim małym światem i nigdy cię nie zostawię. Zawsze z tobą będę, gdziekolwiek się udasz i gdziekolwiek będę ja, będę kochać cię tak samo mocno – powiedziała, odgarniając włosy z buzi córeczki – Pamiętaj, że jeśli będziesz smutna, będziesz za mną tęskniła, ja zawsze będę… tutaj – dotknęła miejsca w którym znajdowało się serduszko Lynn – Nie zapominaj o tym nigdy, dobrze? Obiecaj mi to…
Mała Lynn pokiwała główką a łzy popłynęły jej po policzkach. Była teraz jeszcze mniejsza niż zwykle – mała, drobna, trzęsąca się od płaczu.
- Nie płacz.. – wyszeptała Abby z trudem łapiąc oddech. Ból w piersiach był nie do zniesienia – Wrócę.
- Obiecujesz?
Głos ugrzązł Abby w gardle. Otwierała usta i zamykała je, nie mogła jednak zmusić się do kolejnego kłamstwa.
- Wrócę – zapewniła ją w końcu drżącym głosem – A ty obiecaj mi, że będziesz silna… Musisz być silna – dodała. Lynn zarzuciła rączki na szyję Abby, ściskając ją z całej siły. Abby również przyciągnęła ją mocno do siebie, obejmując z całej siły. Ściskała ją, wsłuchując się ciche łkanie córeczki a po twarzy powoli pociekły jej łzy. W tle zobaczyła wyłaniającą się powoli Susan. Kiwnęła do niej głowę, czując jak powoli robi jej się słabo. Serce protestowało całym sobą na myśl o tym, co chciała zrobić. Dłonie drżały jej z całych sił, kiedy powoli wyciągała z kieszeni różdżkę.
- Kocham cię, maleńka – wyszeptała jej do ucha, zaciskając mokre ze zdenerwowania palce na różdżce – Bardzo cię kocham…
- Ja ciebie też kocham, mamusiu – odpowiedziała cicho Lynn, nadal ściskając ją za szyję.
- O…Oblivate – wyszeptała drżącym głosem, celując różdżkę w plecy córeczki. Lynn zachłysnęła się powietrzem, a potem jej uścisk zelżał i powoli osunęła się w ramiona Abby. Przycisnęła ją do siebie z całej siły, a łzy popłynęły po jej oczach całkiem zamazując obraz świata.
- Ab… - wyszeptała cicho Susan, podchodząc bliżej – Oh, Ab…
- Zabierz ją – powiedziała szybko Abby – Błagam, zabierz ją nim się obudzi…
Susan pokiwała szybko głową i powoli ujęła dziewczynę na ręce. Abby ściskała nadal jej drobną rączkę, kiedy Sue zaczęła się powoli podnosić. Nie mogła zmusić się, żeby ją puścić, nie mogła jej zostawić, to była jej mała córeczka, jej światełko w tunelu…
- Ab…
Powoli uwolniła uścisk. Susan spojrzała na nią smutnym spojrzeniem a potem odwróciła się, by odejść.
- Żegnaj, kochanie – wyszeptała drżącym głosem. Susan powoli odchodziła, przytulając do siebie malutką Lynn. Abby opadła na trawę i wydała z siebie żałosny jęk. Serce rozpadało jej się na tysiące kawałków, jeden po drugim. Dłonie drżały jej od powstrzymywanych emocji i nie pomagała nawet myśl, że to wszystko dla dobra jej córeczki. Czuła się jakby nagle straciła wszystko, dlaczego warto żyć.
Poderwała się na równe nogi i nadal ledwo widząc, skupiła się całą siłą woli. A potem aportowała z cichym trzaskiem próbując znaleźć nadzieję, że tam gdzie się uda, znajdzie chociaż trochę ukojenia.
Rozejrzała się po ciemnych Londyńskich uliczkach.




2 komentarze:

  1. Na [oczątke nie wiem czy zauważyłaś, ale w niektórych momentach powinno być Lynn a jest Abby.
    Spotkanie Syriusza i Lynn jest strasznie urocze. Bardzo mądra dziewcznka. Juz ją lubie.
    Nieładnie ze strony Maddie, że nawet nie raczyła zabrac do Francji Remusa. Powinna to zrobić.
    Zerwanie Abby i Syriusz byłoby chyba najspokojniejszym zerwaniem w całym opowiadaniu. No może to Lauren i Chrisa było równie spokojne. Wiesz troche szkoda, że zrezygnowali z tego zwiazku. Co prawda domyślam się po ostanim zdaniu, że chyba do siebie wróca. Tak mysle.
    Pożeganienie Abby i Lynn jest strasznie smutne. I to naprawde niesprawidliwie, że przez głupia wojne Abby musiała oddać Lynn. To bardzo odważne z jej storny. Nie wiem czy ja byłaby wstanie zostawić swoje dziecko. Wiedziałambym, że to jest dla dziecka najlepsze ale mimo to...
    A teraz rzeczy których mi brakowało.
    Wspomniałaś, że Lynn juz poznała Lucasa a mnie właśnie brakuje tej secnki. Tego jak się Lynn zachowywała w stosunku do małego.
    Brakuje mi też relacji na lini Syriusz-Lynn. I Abby-Syriusz. Troszke po macoszemu potrakotwałaś ten ich poczatke zwiazku a mogłobyć wesoło.
    Brakuje mi tez Lily. On jest już dośc w zaawansowanej ciązy a jak do tej pory nie było o niej słowa. Po prostu wiem, że humorki w jej wydaniu mogłybyc zabawnie.No i nie ma Jamesa i tego jak reagował na wysoki Lily.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciesz się ze wróciłas,wiedziałam, z tak będzie, jesteś solidna firma. Smutno mi,ze tak mało rozdziałów, ale podziwiam cię,zenaoisalas takduZo w taksówki,męczące, że stworzyliśmy historie z takimi wspaniałymi, żywymi postaciami.... Och, jak czasem bylomsmiewsnie,chociażby w poprzednim rozdziale,kiedy syriusz próbował dostać się do pokoju jamesa. Myślałam,ze padne.chod troche żałuje,ze nie pokazAlas dokładniej kłótni naszych najbardziej schizowanych bohaterów hihi. Za to ta notka.. Kurde, tak mi się robiło smutno,ze dopiero co nareszcie złożyłam syriusza i abby, to już ich rozlaczylas.... Rozumiem abby i choć jest mi przerażenie smutno z pwodou jej córeczki,to i tak ja rozumiem, bo nie mogła po prostu nie pomoc tym, ktorzy spznajduja się w samym środku walki, jestem przekonana, ze wróci do syriusza, i pewnie on sam uzna to za niebezpieczne. Ciękawe,jak chroni lucasa... Ale lucas chyba przeżyje, za to mam dziwne wrażenie,ze abby nie i to mnie lrzerazliwie smucibo wtedy za dużo kobiet umieraloby w życiu Łapy... I kurde... Jeszcze ten tak wżrusAjacy, i tak smutny dzień 17.08,choć jeszcze nie wiemy, co planujemy na te datę, to ten krótki fragment z zasłonić, zrobił na mnie piorunujace wrażenie... I jest mi prżerazliwie smutno... I uwielbiam cię jako autorkę i cieszę się,ze dolonczysz to opowiadanie. Nawet jeśli napisałas wchać się zamiast wahać sie

    OdpowiedzUsuń