Wiecie jakieś dwa tygodnie temu postanowiłam, że po prostu kończę z tym opowiadaniem, dodaję epilog i zajmuję się swoimi sprawami. Ale miałam tak wiele planów których mi tak żal, że postanowiłam dać wam porządny epilog. Gdybym chciała go dodać jednorazowo, byłby to najdłuższy epilog świata chyba, tekst który mam liczy sobie bowiem - bagatela! - 40 stron. A nadal piszę. I dziś pomyślałam, że tak mało zostało mi do stu rozdziałów, że aż szkoda tak po prostu odejść. Dlatego skończymy na stu. Od dziś przez kolejne dziwięć dni będę dodawała po jednym rozdziale. Codziennie o północy - wyjeżdżam w piątek więc ustawiam automatyczne dodawanie. Ponieważ to nie jest tylko historia o Lily i Jamesie i to do moich boahterów najbardziej się przywiązałam, czuję się w obowiązku wyjaśnić trochę wydarzeń PO nocy Duchów. Należy się im to mimo wszystko, dlatego nie skończę historii 31 października i trochę później. Dlaczego podjęłam taką decyzję, napiszę potem, na samym końcu. Póki co, zapraszam na pierwszy z dziesięciu rozdziałów końca.
Rozdział 91
http://www.youtube.com/watch?v=oiFTXckh0zU
Wskazówka zegara powoli zbliżała się
do wielkiej, mosiężnej trójki. Tłum ludzi przyglądał się jej wyczekująco – ktoś
czasem szepnął coś podniecony do sąsiada, gdzieś w oddali słuchać było beztroskie
piski dzieci bawiących się w berka. One nie rozumiały jeszcze, skąd tyle ludzi
w tym samym miejscu. One nie rozumiały, dlaczego wszyscy wpatrywali się we
wskazówki zegara, czekając aż wybije trzecią. One nie znały tej historii i
przez wiele lat miały jej nie poznać.
Bo o tym mówiło się tylko tego
jednego dnia – siedemnastego sierpnia . Rok w rok, o tej samej porze, wszyscy
którzy przeżyli wojnę – jak to możliwe, że zostało ich tak mało? – wszyscy,
którzy wtedy walczyli o nowy, lepszy świat pozwalali sobie na jedną minutę
powrócić myślami do tego dnia.
Potem się o tym nie mówiło – może to
wspomnienia były zbyt świeże a rany zbyt głębokie, może nikt nie był na to
gotowy.
Siedemnastego sierpnia 1984 roku
życie wielu osób zaczęło się na nowo, ale jeszcze więcej je straciło. Przegrani
byli nie tylko poległymi – poległym był każdy, kto stracił tego dnia bliską
osobę. Każdy, kto otarł się o śmierć.
Wybiła trzecia. Wszyscy spojrzeli
równocześnie w niebo, jakby czekając na coś ważnego. Kilka osób wypuściło iskry
z różdżki, gdzieś ktoś otarł płynącą po policzku łzę. Kilka osób wyjęło z
kieszeni poruszające się fotografie i przyłożyło je do serca.
Przez równo sześćdziesiąt sekund
każdy powrócił myślami do tego dnia.
A kiedy duża wskazówka minęła
dwunastkę, liście potężnego dębu, stojącego pośród równiny, rozwinęły się,
ukazując na swoich blaszkach zielono-żółte portrety. Teraz już każdy wpatrywał
się w ten widok – nawet śmiechy dzieci ucichły na chwilę, jakby rozumiały
podniosłą atmosferę tej sceny – który stanowił żywy pomnik historii, która
rozegrała się tu sześć lat temu. Przez chwilę znów słychać było harmider walk,
rozpaczliwe krzyki, odgłosy upadających ciał. Czuć było świst mknących zaklęć,
zapach deszczu i świeżej krwi. Każdy widział kolorową tęczę uroków, padające na
murawę jak szmaciane lalki ciała. Wszyscy słyszeli swoje oddechy i niecierpliwe
bicia serc, jakby znów stali między śmiercią a życiem.
A potem nagle wszystko ustało.
Liście zwinęły się, chowając przed światem twarze. Zapadła cisza, tak głucha
jakby nie było to nikogo. Ostatnie ślady zaklęć zniknęły z nieba.
I wszystko wróciło do stanu
poprzedniego. Dzieci zaczęły znów śmiały, a ludzie powoli odchodzili, mówiąc o
pogodzie i wymieniając się anegdotami z życia. Każdy wrócił do własnego życia,
robiąc wszystko, by nie myśleć o tym, co się przed chwilą stało.
Bo minęło już sześć lat, odkąd Lord
Voldemort został pokonany.
2
stycznia 1980 r.
Syriusz robił w życiu wiele rzeczy.
Część z nich miała większy sens, inne nie miały żadnego, Syriusz jednak nigdy
nie rozmyślał nad nimi zbyt szczególnie kiedy decydował się je zrobić.
Może gdyby tej nocy jeden raz
uczynił wyjątek i pomyślał nad swoim pomysłem, wszystko potoczyłoby się
inaczej. Ale przez Syriusza jak nigdy przemawiała desperacja a czynności które
zwykle w takich sytuacjach wykonuje rozum, przejął obudzony w nim ogień.
I dlatego ani razu przez myśl mu nie
przyszło, że wchodzenie po rynnie do pokoju Lily i Jamesa o czwartej rano, to
bardzo zły pomysł.
Los jednak starał się nad nim czuwać
i udaremniał wykonanie szalonego pomysłu. W pierwszej kolejności buntowała się
stara rynna która pokryta lodem nie dawała dużej przyczepności. Syriusz
zjeżdżał z niej i ślizgał się dobre dziesięć minut, nim wyjął różdżkę i stopił
lód. Rynna nie dawała za wygraną. Ledwo wspiął się na stopę wysokości, stare
śruby przymocowujące ją do ściany puściły i Syriusz spadł wraz z rynną na
ziemię.
Potłuczone pośladki ani trochę go
nie zniechęciły. Wręcz przeciwnie, z większym zapałem zaczął poszukiwać pomysłu
jak poradzić sobie z piętrem na które zamierzał się dostać. Trzeba dodać, że
obudzony podczas budzenia Eddiego ogień nadał mu sprytu i pomysłowości kosztem
i tak spaczonej trzeźwości umysłu.
Myślał dość krótko kiedy wpadło mu
kolejne rozwiązanie. Wyciągnął różdżkę i skupił się na drabinie którą kilka dni
temu widział u pana domu.
- Accio drabina! – zawołał śpiewnie
i oto ze starej szopy na narzędzia wyleciał ku niemu pożądany przedmiot,
taranując po drodze drzwi szopy, kilka choinek i samego Syriusza. Powalony po
raz drugi przez martwą naturę Syriusz pomyślał, że być może warto odpuścić lecz
wtedy minął pierwszy szok, ogień rozpalił się w nim na nowo i wyrzucił z głowy
ten niedorzeczny pomysł.
Podniósł się, zatoczył kiedy zdał
sprawę że uderzenie jednak trochę go zamroczyło, jęknął kiedy poczuł pulsowanie
na czole i rozejrzał w poszukiwaniu napastnika.
Drabina w starciu ze ścianą w którą
uderzyła po Syriuszu, przegrała. Kilka szczebelków pękło i wypadło.
- Reparo – powiedział Syriusz a
drabina złożyła się w całość i… Rozpadła. – Reparo!
To samo. Naprawiał ją i patrzył jak
się rozpada kilka razy aż w końcu udało się i drabina została naprawiona. Dumny
z siebie Syriusz postawił ją przy ziemi i zaczął wspinać ku górze zaraz jednak
okazało się, iż jest ona zbyt krótka. Zszedł więc na dół i zaczął przypominać
zaklęcia które mógłby ją wydłużyć. Wypróbował pięć nim trafił na właściwe.
Ustawił ponownie drabinę na ziemi przy ścianie i podjął czwartą próbę włamania
się do sypialni Potterów. Cóż, gdyby to była jego praca zarobkowa, pewnie
umarłby z głodu. Wydłużona, stara i dopiero co naprawiona drabina nie
wytrzymała zaklęć i ciężaru Syriusza. Już dotykał do wymarzonego okna, kiedy
rozpadła się w pył i Syriusz czwarty raz w przeciągu dwudziestu trzech minut
spadł na ziemię i stłukł sobie kość ogonową.
Tym razem dojście do siebie zajęło
mu odrobinę więcej czasu niż ostatnio. Ochota do włamu jednak nie minęła.
Podniósł się obolały. Oczywiście
hałas jakiego narobił w normalnych warunkach obudziłby całą okolicę, byli
jednak wszakże na odludziu zamieszkałym przez czarodziei lubiących ciszę,
nikomu więc nie przerwał snu.
Zazwyczaj po takiej ilości upadków
umysł człowieka przestaje grzeszyć pomysłowością. Nie w przypadku Syriusza,
niestety. Doszczętnie upokorzony sam przed sobą nie tylko zdwoił swoje wysiłki
ale jeszcze zapomniał po co je w ogóle podjął. Potłuczony, obolały, być może z
wstrząsem mózgu Syriusz zadecydował iż pokona ścianę nawet jeśli będzie to
ostatnia rzecz, jakiej dokona.
Tymczasem Eddie, podniesiony na
duchu przez Syriusza, nieświadom wojny jaką ten wywołał biednej ścianie,
porażki jaką ponosił raz za razem, przyjął rzucone wyzwanie i zdecydował raz na
zawsze rozwiązać problem zbyt potulnej Lexie.
Jego umysł wytężył wszystkie znane
sobie trybki, mięśnie i co tam jeszcze miał – o ile miał – i wpadł na szalony
pomysł. W przeciwieństwie do Syriusza, Eddie miał pojęcie na co się gotuje.
Wiedział, że być może przypłaci to życiem. Był jednak gotów na to poświęcenie,
bowiem wolał stracić życie tu i teraz niż spędzić jego resztę z Lexie która
utraciła ogień. Eddie zamierzał pokonać Lexie swoją wielką miłością,
poświęcając się dla nich obojga.
Otworzył drzwi z hukiem, zapalił
światło budząc śpiącą małżonkę. Lexie zamrugała zaspana i spojrzała na niego.
- Zdziewiczałaś – oznajmił dramatycznie
– Nie mogę cię za to winić, poniekąd rozumiem jak do tego doszło i sam mam w
tym swój haniebny udział…
Zrobił pauzę, kątem oka obserwując
twarz Lexie która rozbudziła się nieco. Podjął więc dalej.
- Być może taki był nam sądzony los,
być może nasze świetlane dusze barwią się innymi kolorami i nie są sobie
pisanie, mimo naszych szczerych chęci i starań.
Lexie zamrugała. Eddie miał
nadzieję, że to mrugnięcie oznajamiające „Zaraz powieszę cię za jaja przy
suficie”. Kontynuował.
- Niestety, zdziewiczałaś. Żadne z
nas nie jest w stanie temu zaprzeczyć iż gorące uczucie jakim się żywiliśmy,
zmieniło cię w istotę kruchą i potulną, ja sam zaś chociaż mówię to z wielkim
bólem… utraciłem swój dar… Nadszedł czas byśmy poszli we własną stronę bo ani
mnie, ani tobie nie jest pisanie… zdziewczenie.
Urwał dramatycznie, obserwując kątem
oka reakcje Lexie. Niestety jego plan okazał się błędny, bowiem jej wargi
zadrżały a oczy zalśniły.
- Niech to – jęknął widząc jej
żałosną minę – Ty naprawdę zdziewczałaś!
- I…i…i..co? Przez to…
przez…to…mnie…nie…chcesz?
- Nie! – zaprzeczył szybko –
Próbowałem obudzić w tobie iskrę, odrzucenie i te sprawy, pamiętasz? Normalna
też jesteś w porządku, naprawdę…
Ale Lexie go nie słuchała. Jej wargi
przestały drżeć i wyraźnie o czymś myślała.
- Chcesz mi powiedzieć, że… To była
mistyfikacja?
- Przedstawienie, gwoli ścisłości –
powiedział kiwając zawzięcie głową rad, że zrozumiała i już nie jest bliska
płaczu.
- Ty… Ty oszuście! Mątwo ty jedna!
Lexie poderwała się na równe nogi a
Eddiemu przyszło skojarzenie szaleńca który uciekł z wariatkowa. Lexie, w
krótkiej koszulce nocnej, śpiochami w oczach i rozczochranymi włosami wyglądała
iście… diabelnie.
- To takie typowe, uciekać gdzie
pieprz rośnie kiedy tylko pojawi się jakaś trudność – machnęła ręką a Eddie
cofnął się niepewny co zaraz zrobi Lexie.
Syriusz tymczasem przechodził sam
siebie mając na celu zamknięte okno sypialni Potterów. Postanowił zrezygnować z
drabiny, odpuścił sobie też walkę z rynną która smętnie zwisała ze ściany.
Krążył dookoła, szukając innej drogi aż w końcu wpadł na kolejny tego wieczoru
pomysł.
Popędził szybko do swojego pokoju,
otworzył drzwi ignorując chrapanie Petera i otworzył własne okno. Wydał z
siebie okrzyk zadowolenia. Pokój Lily i Jamesa był zaledwie dwa okna dalej i
dzielił go jedynie dość cienki parapet. Tak bliski zwycięstwa Syriusz
zapomniał, dlaczego wcześniej odrzucił ten pomysł. Wdrapał się na parapet,
przytrzymał ściany i powoli zaczął przesuwać, odwracając wzrok kiedy mijał
sypialnię Remusa i Maddie. Zadowolony znalazł się tuż przy oknie Potterów,
którzy na noc zasłonili firanki. Wyszarpał różdżkę z kieszeni i dostrzegł lukę
w swoim planie. Odwrócił się szybko w stronę swojego okna i przeklął pod nosem.
Otwierały się na zewnątrz! Syriusz mógł otworzyć zaklęciem zamek, ale otworzyć
okno można było tylko od środka!
Przeklął cicho, walnął pięścią w
szybę i odetchnął z ulgą widząc jak ktoś zapala lampkę nocną a cień Jamesa
zbliża się do okna.
- O cholera… - zdążył tylko
powiedzieć gdy okno otworzyło się a Syriusz zaliczył kolejny upadek.
Lexie i Eddie nie słyszeli jak
Syriusz spada z parapetu, pochłonięci awanturą nie zauważyli nawet zamieszania
pod oknem.
Gdyby ktoś jednak do nich teraz
wszedł, niewątpliwie zobaczyłby latające w powietrzu części garderoby, ozdóbki
leżące na stolikach, kosmetyki, książki i wszystko co wpadło w zasięg ich rąk,
bowiem awantura była wzburzona jak nigdy dotąd a od siarczystych słów nie
jednemu ucho by zwiędło.
Kiedy awantura dobiegła końca, oboje
ostentacyjnie obrócili się do siebie placami i w całkowitym milczeniu poszli
spać, żeby jeszcze usypiając przytuleni do siebie mamrotali nieco
pieszczotliwie :kreatura przy której sam Lucyfer jest święty: i :podły
krasomówca ze spaczoną osobowością:.
- Na łeb upadłeś? – spytał James
obserwując jak Syriusz podnosi się ze śniegu lekko utykając.
- Kilka razy – odpowiedział Black –
Złaź na dół, musimy pogadać.
- Wiesz, która jest godzina?
- Idealna na nocne zwierzenia, nie
marudź tylko złaź – powiedział otrzepując się ze śniegu – Szybko, zanim Lily
się obudzi!
- Pali się? – spytał James kiedy
zszedł po schodach parę chwil później – Nie mogłeś poczekać do rana?
- Nie – powiedział zniecierpliwiony
Syriusz – Rano nie będę mieć odwagi. Pocałowałem Abby.
James przez chwilę milczał, rozważając
słowa przyjaciela. Zaspany umysł potrzebował dłuższej chwili zanim pojął co
właściwie usłyszał.
- Upadłeś o jeden raz za dużo –
oznajmił w końcu James – Włamywałeś się do mojej sypialni i czwartej rano, żeby
mi oznajmić, że pocałowałeś dziewczynę? Ile ty masz lat?
- Nie traktujesz mnie poważnie –
stwierdził urażonym tonem Syriusz, odwracając ostentacyjnie głowę, czym wywołał
w Jamesie śmiech – A to jest poważna sprawa.
- Nie widzę w tym nic na tyle
poważnego, żeby budzić mnie o czwartej rano – stwierdził James, przestając się
śmiać – Co się z tobą dzieje?
- Właśnie nie wiem – westchnął
zrezygnowany Syriusz. Przez chwilę wahał się nim zadał kolejne pytanie – Co
powinienem teraz zrobić?
- Umyć się i iść spać – James
ziewnął przeciągle ale widząc minę Syriusza zamrugał i pojął o co chodzi – Oh,
pytasz serio?
- Nie, robię sobie jaja o czwartej w
nocy, na co komu sen! – prychnął Black. James zmarszczył brwi i zaczął rozważać
wszystkie możliwości.
- Cóż, zwykli ludzie po tym jak się
pocałują, zaczynają się spotykać, ale wy nie jesteście zwykli – dodał widząc
jak Syriusz otwiera usta. Black zamknął je i speszony spuścił głowę – Może po
prostu z nią porozmawiaj?
- O nie, to zły pomysł, nie jestem
dobry w gadaniu – powiedział szybko Syriusz.
- A teraz niby co robisz? No dobra…
Powinieneś porozmawiać z Lily, ona powinna lepiej to ogarnąć niż ja –
stwierdził w końcu James rozkładając bezradnie ręce – Nie teraz, rano! Wiesz,
co by się stało, gdybyś ją teraz obudził…
James pożałował przyjaciela na samą
myśl o tym. Syriusz opadł zrezygnowany na fotel wyraźnie bijąc się z myślami.
Jamesa wyjątkowo rozbawił ten widok, nigdy wcześniej nie miał okazji obserwować
takiej natury problemu u Syriusza.
Coś co na pierwszy rzut oka wydawało
się żadnym problemem, dla niego było nie do rozgryzienia!
- No… ale raczej nie żałujesz, co? –
spytał w końcu, nie mając innego pomysłu. Syriusz zaprzeczył tak szybko, że
James znów się roześmiał.
- To nie wiem w czym problem –
powiedział wzruszając ramionami.
- Kompletnie nie wiem jak do niej podchodzić
– westchnąl Syriusz – Ta dziewczyna jest dla mnie jedną wielką tajemnicą.
3
stycznia 1980 r.
- Ej, co się dzieje, April mówiła że
się pakujesz – Syriusz bez pukania wszedł do środka i spojrzał z nieukrywanym
zaskoczeniem na Abby.
- Wracam do domu – powiedziała
cicho.
- Dlaczego? – zapytał od razu
Syriusz, a Abby westchnęła cicho – Słuchaj, jeśli chodzi o dziewczyny,
załatwiliśmy już to, nie będą więcej przykre i…
- Nie chodzi o dziewczyny – ucięła
szorstko Abby – Po prostu muszę wrócić.
- Dlaczego? – spytał ponownie – O co
chodzi.
Abby westchnęła, robiąc wszystko by
na niego nie spojrzeć.
- Tęsknie za Lynn – wymamrotała.
Black zmarszczył brwi i podszedł do niej, przypatrując jej się z uwagą.
Przejrzał ją natychmiast.
- Kłamiesz – powiedział.
Przewróciła oczami, czując
ogarniający ją irracjonalny gniew. Zaczęła wpakowywać ubrania do walizki trochę
szybciej, żwawo, jednocześnie robiąc
wszystko, by jej spojrzenie nie spotkało się ze spojrzeniem Syriusza.
- Dlaczego wyjeżdżasz? Jeśli chcesz
to zrobić, powiedz chociaż co jest powodem…
- Chcesz wiedzieć, co jest powodem?
– zapytała gwałtownie, podrywając głowę do góry – Chcesz wiedzieć co jest
powodem? TY. Ty jesteś powodem. Nie zniosę twojej obecności ani dnia dłużej!
Wyglądał, jakby wymierzyła mu policzek.
Ze złością cisnęła butem w walizkę.
Złość wypełniła ją całą. Kumulowane
od miesięcy emocje przeistoczyły się w najczystszą z form gniewu, dającą
orzeźwienie i przynoszącą ulgę. Nie miała zamiaru tego mówić. Miała wyjechać po
cichu, bez zbędnych wyjaśnieniem i nigdy więcej go nie zobaczyć.
- Dlaczego…? – zaczął, ale nie był w
stanie powiedzieć nic więcej i umilkł. Wpatrywał się w nią z oszołomieniem,
zupełnie nie wiedząc co robić.
- Dlaczego? Bo jak kompletna,
bezmyślna idiotka się zakochałam! – krzyknęła – Od wakacji próbuję
bezskutecznie wybić cię sobie z głowy, ale nie potrafię a ty jesteś tak naiwny
i ślepy że nic nie widzisz i wcale mi tego nie ułatwiasz! Nie zniosę z tobą ani
jednej minuty dłużej, bo po prostu brak mi już sił, nie daje rady!
Zamrugał. Na żadną inną reakcje nie
był w stanie się zdobyć.
Tymczasem Abby nie skończyła.
Nakręciła się, przestało mieć dla niej znaczenie jakie konsekwencje przyniosą
jej słowa. Świadomość, że zaraz potem zniknie i więcej go nie zobaczy, dodała
jej paradoksalnie siły.
- Wszyscy twoi przyjaciele to
zauważyli! Te wariatki od dwóch tygodni próbowały się mnie pozbyć i znosiłam
ich fochy i nastroje TYLKO ze względu na ciebie! A ty jesteś albo ślepy jak
kret, albo bezduszny jak kamień skoro po tym przeklętym pocałunku uznałeś, że
nic się nie stało! Mam dość, myślałam że to zniosę ale nie dam rady,
przepraszam…
Zapadła krótka cisza. Powiedziała
już wszystko, co miała i teraz zamiast złości pozostała tylko pustka. Przez
chwilę czekała na jego reakcje, a kiedy nadal nic powiedział, westchnęła cicho.
- Jeśli to wszystko co masz mi do
powiedzenia i zaoferowania… Proszę, wyjdź i nie utrudniaj tego bardziej.
Odwróciła się do niego plecami i w
milczeniu zaczęła składać swoje rzeczy. Przez chwilę panowała głucha cisza, a potem
usłyszała jak drzwi się zamykają.
To wystarczyło, żeby straciła
resztki opanowania. Westchnęła ciężko, opuszczając nisko głowę a po jej nosie
popłynęło kilka łez. Sama nie była pewna, jakim cudem nie rozpłakała się w jego
obecności.
Sięgnęła po chusteczki leżące na
komodzie, ale w tym momencie poczuła
śliny uścisk na ramieniu. A potem ktoś obrócił ją szybko w swoją stronę.
Nie zdążyła nawet przełknąć śliny,
kiedy Syriusz stanowczo przyciągnął ją do siebie. Obejmując dłońmi jej talię,
spojrzał na ułamek sekundy w jej oczy a potem pocałował.
Ten pocałunek ani trochę nie
przypominał tego sprzed paru dni. Nie był delikatny, czuły czy ciepły. Był
pełen namiętności, zachłanny, zapierający dech w piersiach.
A więc jednak się zdecydowałaś. Liczyłam na to, że jednak się rozmyślisz. I wiesz nieważne, że podzieliłaś epilog na kilka części, nadal uważam,że to najdłiuzszy epilog świata:D
OdpowiedzUsuńA teraz tak, najpierw napisze co mi się podobało a potem czego mi brakowało i tak pod każdą notka a więc się przygotuj:)
Na początke Eddie. Oh jak fajnie, że w koncu wywoła iskre w Lexi. Barkowało mi Eddiego i jego płomiennych przemów.
Syriusz i jego walka ze ściana. No bo przecież wchodzenie przez drzwi jest takie nudne. Lepiej wejśc przez okno. On naprawde czasami jest taki głupi, że to az boli, ale fajnie, że w koncu wrocił do siebie. Naprawde czasami jest jak dziecko, mówisz, że nie powinnien tego robić a on i tak to zrobi, żeby pokazać, że się mylisz. I nieważne,że po drodze zrobi sobie krzywde. Mam nadzieje, że te upadki zbytnio nie uszkodziły i tak uszkodzony mózg Blacka.
James i Syriusz. Uwielbiam ich przyjaźń. Oni obaj sa naprawde uroczy. I chyba James jest jedyna osobą która w jakimś stopniu potrafi nad szanownm panem Blackiem zapanować. I uwielbiam ich rozmowy. Te ich przekomarznia są naprawde słodkie.
Teraz to czego mi brakowało.
Brakowało mi urodzin Lauren. Mysle, że pójście na cmentarz w dniu jej urodzin byłoby ładnym zamknieciem wątku jej śmierci. Takie wiesz pożegnanie z nią. Wiem,że pewnie Lauren i tak będzie się krecić do konca epilogu, ale to byłoby zamnkiecie pewnego etapu ich życia.