Pobiłam chyba swój wieczór. Wczoraj wieczorem napisałam ponad 4 strony w przeciągu jakiś trzech godzin. Dziś tylko dopisałam końcówkę i ta dam - jest. Nie przynudzam już :)
Rozdział 88
- Wiecie, że mówią, że cały rok jest taki jak pierwszy stycznia?
– zapytała Maddie, kiedy wieczorem usiedli przy koniku i rozleniwieni popijali
ciepłą herbatę.
- Ja słyszałam o Sylwestrze – podjęła leniwie Charlie,
unikając spojrzenia Chrisa, który ciągle jej się przyglądał – Kto to tam wie.
- Nie, to na pewno zależy od nowego roku – powiedziała z
pewnością głosie Maddie, uśmiechając się szeroko – Mam przeczucie, że ten
będzie wyjątkowy.
- Ja czuję, że będzie tak samo zakręcony jak poprzedni…
Wiesz co? Sprawdzimy w Sylwestra, jeśli miałaś rację, postawię ci dużą Ognistą.
Jestem w stanie przegrać ten zakład dla spokojnego roku – powiedziała Charlie,
a Maddie uśmiechnęła się łagodnie, wtulając głowę w ramię Remusa.
- Nie masz dość zakładów? – zapytał nagle Chris, a Charlie
zacisnęła mocno usta – Ostatnio zazwyczaj przegrywasz, prawda?
- Do czasu – wymamrotała ze złością Charlie.
- O czymś nie wiemy? – spytała Lily, a Chris uśmiechnął się szeroko.
- Charlie… umoczyła pewien
zakład, na który bardzo liczyła. Jest
jej z tego powodu bardzo sucho,
prawda Charlie?
Gdyby spojrzenia mogły zabijać, Chris padłby teraz trupem.
Ani trochę jednak nie przeraził się na widok miny Charlie, wręcz przeciwnie
rozchmurzył się jeszcze bardziej i zatarł z entuzjazmem ręce.
- O co się założyliście? – spytała Lexie, patrząc to na
jedno, to znów na drugie z nich. Charlie naburmuszyła się, a Chris wzruszył
ramionami, kończąc rozmowę.
- Dziwna z was para – stwierdził Eddie, a Lexie przytaknęła
mu żywo. Chris wykorzystał krótkie zamieszanie jakie zapanowało, kiedy April
wylała gorącą herbatę na brzuch Remusa i wszyscy rzucili się żeby im pomóc, aby
pochylić się do Charlie i wyszeptać.
- Piękną mamy noc, chodź na mały spacer, hm?
Księżyc świecił wysoko, jasnym blaskiem, który odbijał się
od spokojnych, śpiących wód jeziora. Między krzakami coś zaszeleściło i zaraz
porem na brzeg wyszły dwie postaci, trzęsące się z zimna, rozglądając dookoła z
zaciekawieniem.
- Nikogo tu nie ma – powiedział Chris, rozcierając ręce i
patrząc na Charlie z łobuzerskim uśmiechem – Przyznaj, że się cieszysz.
- Jesteś durniem – wycedziła dziewczyna a po chwili dodała
nieco potulniej – To naprawdę konieczne? Nie możesz wymyślić nic innego?
Śnieg zaskrzypiał, kiedy Chris podszedł do brzegu i pochylił
się podnosząc z ziemi kamyk.
- Nie – powiedział krótko – Wyskakuj z ciuchów.
- Miałam osiem lat – jęknęła Charlie – Chciałam ci zrobić
dowcip… Nie wiedziałam, że zgubiłeś kąpielówki… To naprawdę nie moja wina, że
pękła ci wtedy w nich gumka!
- Twój pech – odpowiedział obojętnie i odwrócił się do niej
– No, dalej.
- O co ci chodzi, co? – zapytała ze złością – Chcesz
zobaczyć moje cycki? Mogę ci je pokazać jeśli chcesz, w pokoju, gdzie jest
ciepło i miło!
- Nie chcę oglądać twoich cycków – prychnął Collins po
chwili namysłu – Gdybym chciał, sam bym zobaczył. Wet za wet, trzeba było o tym
pomyśleć wcześniej. A teraz: wyskakuj-z-ciuchów.
- Jesteś potworem – zarzuciła mu, zdejmując czapkę i
ciskając nią o ziemię – Brr, jak zimno… Właśnie, zimno! Jest zimno! Mamy
pierwszy stycznia, jest minus pięć, umieramy z zimna… Pochoruję się, chcesz
tego!? Gdzie twoje serce?!
- Dobrze, że mi o tym przypomniałaś, bo zupełnie
zapomniałem! – ucieszył się Chris, grzebiąc w kieszeniach – Nie jestem
bezlitosny, trochę pogrzebałem i… Gdzieś to tu mam… Jest, wypij. Będzie ci po
tym ciepło i nie zmarzniesz.
- Jakie to… czułe z twojej strony – wycedziła zrezygnowana,
pociągnęła zdrowo z fiolki i natychmiast poczuła gorąco rozpływające się po
całym jej ciele – Naprawdę muszę to robić?
- Tak – gestem zachęcił ją do rozbierania. Westchnęła i
powoli zaczęła rozwiązywać szalik, mamrocząc pod nosem – Trzeba się było dwa
razy zastanowić.
- Powiedział facet który co chwilę robi jakąś głupotę –
warknęła zezłoszczona Charlie – Daruj sobie mądrości, co?
- Jak sobie życzysz – uśmiechnął się, opierając o drzewo –
Zemsta smakuje lukrecją.
- Zemsta smakuje lukrecją… – sparodiowała go pod nosem,
rozpinając kurtkę – Już ja ci dam lukrecje… Popamiętasz na zawsze moją
lukrecję.
- Mówiłaś coś?
- Piękna dziś noc – powiedziała z kpiną w głosie, ściągając
kurtkę. Chris pokiwał żywo głową.
- Idealna na spacery – zgodził się z nią ze złowieszczym
uśmiechem, patrząc jak ściąga sweter i zostaje w cienkiej bluzce – Tak z
czystej ciekawości, jaką okropność zamierzałaś mi kazać zrobić?
- Nie twój zakichany interes, sadysto – warknęła, ciskając
mu w twarz sweterkiem. Teraz stała już w samej podkoszulce i zabierała się do
rozwiązywania butów.
- Obrazisz się? – zapytał, składając sweter w kostkę –
Będziesz się do mnie nie odzywała, tak?
- Tak – odpowiedziała krótko – Nie… Tak.
Chris zaśmiał się, a Charlie pozbyła się już butów i zajęła
skarpetkami. Patrzył z uwagą, jak stawia nagie stopy na lodowaty mróz,
mamrocząc pod nosem.
- Starczy – powiedział nagle z cichym westchnieniem,
podchodząc do niej i podając jej ubrania, które zebrał po drodze – Ubieraj się,
wykonałaś zadanie.
- A co ze spacerem? – spytała go oszołomiona, przypatrując
mu się z uwagą. Westchnął ciężko i przybrał na twarz bezczelny uśmiech.
- Upokorzyłaś się już dostatecznie – powiedział łagodnie –
No, chyba że uważasz inaczej.
Wyciągnął w jej stronę ubrania, patrząc z uwagą. Zawahała
się a potem zabrała je i zaczęła w pośpiechu zakładać, jakby obawiała się, że
zmieni zdanie. Przyglądał się jej z uwagą, nie odwracając wzroku nawet na
chwilę.
- Dlaczego? – zapytała, kiedy został już tylko szalik w
dłoni Chrisa. Wyciągnęła po niego rękę a wtedy Collins złapał ją za nią i
szybko przyciągnął do siebie. Znaleźli się ta blisko siebie, że czuła jego
gorący oddech na swoich policzkach.
- Zdradzę ci pewną tajemnicę – wyszeptał, przypatrując się
jej z uwagą. Przełknęła ślinę czując drżenie kolan.
- Tak? – zapytała, pochylając delikatnie twarz w jego
stronę. Uśmiechnął się delikatnie.
- Nienawidzę lukrecji.
Uśmiechnęła się, czując dotyk jego ust na czubku swojego
nosa.
- Wiem – odpowiedziała łagodnie, podnosząc na niego wzrok –
Lepiej wracajmy. Zmarzłeś.
Wracali w milczeniu, unikając swoich spojrzeń. Mimo to oboje
co chwilę zerkali w swoją stronę ukradkiem, a dziwne napięcie rosło z każdą
chwilą.
Kiedy byli pod drzwiami pokoju, spojrzeli na siebie
równocześnie jakby nagle doszło do nich, że dzielą go razem.
- Nie wierzę, że wymiękłeś – powiedziała w końcu z kpiną w
głosie Charlie, chociaż wyraźnie zabrakło jej codziennej pewności głosu –
Cienias.
- Niewdzięczna zołza – odpowiedział rozbawiony. Charlie
zawahała się, potem odwróciła w jego stronę i przez chwilę stali wpatrując się
w siebie w milczeniu.
- Powiedz komuś, że to zrobiłam a to będzie ostatnia rzecz
jaką powiesz w swoim życiu – ostrzegła go a potem stanęła na palcach i delikatnie
musnęła ustami jego policzek. Zaskoczyła go tak bardzo, że nawet nie zareagował
– Dziękuję.
- Zmiękłaś… - wymamrotał dotykając swojego policzka. Był to
najbardziej czuły gest, jedyny czuły prawdę mówiąc, jakiego doświadczył ze
strony Charlie kiedykolwiek – Merlinie, Gracie, zmiękłaś!
- Nie mów tak do mnie, mam więcej jaj niż ty – stwierdziła
wchodząc do pokoju. Chris prychnął – Ja bym ci kazała zrobić zadanie, bez
względu na wszystko.
- Pożałujesz, że to powiedziałaś – oznajmił, zamykając drzwi
– Prawda i wyzwanie?
- Tylko z dużą butelką Ognistej.
- Jak zawsze – uśmiechnął się, zamykając drzwi na klucz.
Kto to widział, żeby o
trzeciej w nocy wychodzić do łazienki, mruknęła Lily, schodząc do po
schodach.
Zatrzymała się, widząc między fotelami błysk ognia w
kominku. Pewna, że znów zapomnieli dogasić przed pójściem spać, weszła do
salonu i zmarszczyła brwi, widząc siedzącego na kanapie Chrisa.
- Nie śpisz? – spytała zaskoczona, tłumiąc ziewnięcie – Co
tu robisz o trzeciej w nocy?
- Mógłbym zapytać o to samo – opowiedział, obracając się do
Lily – Dlaczego nie śpisz?
- Wstałam do łazienki.
- Macie ją w pokoju… - zauważył lekko rozbawiony. Lily
oblała się szkarłatnym rumieńcem i siadła obok Chrisa.
- Wiem. Pomyślałam, że jak już wstałam, zjem kanapkę –
powiedziała cicho – Strasznie głodna jestem…
Chris zaśmiał się.
- No a ty? Czekaj, czekaj, chyba wiem! Założyliście się z
Charlie… Mówiliście, że przegrała… Zadani jej się nie spodobało i wyrzuciła cię
z pokoju na noc, co? – odgadła rozbawiona i nim odpowiedział, dodała – Co
kazałeś jej zrobić? Chyba nie miała się zaprzyjaźnić z Abby, co? Wiesz, to nie
możliwe w jej przypadku jest, nie dziwię się że cię wywaliła.
- Nie, nie, to nie to chodzi, chociaż… Zapamiętam ten pomysł
na kolejny raz – dodał po chwili namysłu – Charlie jest zbyt honorowa, żeby nie
wykonać zadania… Nie mogę spać – wyjaśnił widząc spojrzenie Lily. Pokiwała
głową a potem podjęła.
- Lubisz ją, co?
- To moja przyjaciółka – powiedział odruchowo. Lily zaśmiała
się pod nosem.
- Błagam… Byłeś przyjacielem
Lauren. Lexie była przyjaciółką Eddiego.
Syriusz był przyjacielem Lauren.
James był moim przyjacielem…
- Dobra, dobra rozumiem aluzję – powiedział szybko Chris –
Ale Lexie nie była nigdy przyjaciółką Eddiego. On przynajmniej tak jej nie
nazywał. Była gehenną, zmorą…
- Na jedno wychodzi.
- Znam Charlie od dziecka – zaśmiał się Collins – Jest dla
mnie jak siostra.
- Tym bardziej…
- Widzisz za dużo – powiedział, wzdrygając się na samą myśl
o tym, co próbowała wmówić mu Lily – Widzę, że już ci lepiej?
- Próbuję być optymistą – uśmiechnęła się ciepło Lily –
James zaczął panikować, jedno z nas musi się trzymać, nie? To mi przypomina o
kanapce po którą wstałam, więc wybacz ale…
- W porządku, ja też już chyba pójdę – powiedział Chris
wstając – Zagaszę, wracaj na górę. Dobranoc.
- Dobranoc… I Chris – powiedziała po chwili obracając się do
niego – Fajna z was para przyjaciół.
- Też wymyśliła – prychnął – Charlie…
Zawahał się, rozmyślając o tym pomyśle, po czym pokręcił
szybko głową przerażony, że w ogóle dał się wmanewrować w tą rozmowę.
- Dasz wiarę, że jesteśmy już tutaj tydzień? – zapytała rano
Lily, obserwując jak James kręci się nerwowo po pokoju, szukając spodni –
Jeszcze tylko sześć dni…
- Strach pomyśleć co jeszcze się wydarzy – wymamrotał James
po czym wczołgał się pod łóżko. Lily obserwowała to obojętnie, w końcu nie
pierwszy raz widziała jak mąż poszukuje spodni. Czekając aż wyjdzie spod łóżka
rozejrzała się po pokoju i wypatrzyła spodnie męża wiszące na oparciu krzesła.
Pokręciła rozbawiona głową.
- Znalazłeś? – zapytała po chwili.
- Nie – odpowiedział spod łóżka i zaczął się wiercić, chcąc
wyjść. Nie wyszło, więc zaczął wczołgiwać się głębiej – Lily, możesz zejść? Nie
mogę wyjść jak siedzisz na łóżku…
Lily roześmiała się i
wyskoczyła z łóżka.
- Może ci pomóc? – zapytała w końcu Pottera, kiedy nadal
tkwił pod łóżkiem szamocząc się z obu stron.
- Jest…cholernie…nisko! – wymamrotał ze złością – Czekaj coś
tu… jest… Hej, szukałem tej Ognistej!
Lily roześmiała się, siadając na fotelu i patrząc z
rozbawieniem, jak James gramoli się spod łóżka. Swego czasu obserwowanie jak
mąż szuka poszczególnych części garderoby było jedna z jej ulubionych rozrywek
i zdarzało się że celowo je chowała, by móc popatrzyć jak Potter ich poszukuje.
Tym razem wyjątkowo ją rozbawił, bowiem łóżko okazało się
być bardzo niskie a wyjście spod niego wymagało sporo wysiłku.
- Naprawdę, prześmieszne… Ej – spojrzał z oburzeniem na wiszące
na krześle spodnie, na którym jak gdyby nigdy nic opierała się Lily –
Wiedziałaś od początku?
- Nie – zachichotała Lily – zobaczyłam je dopiero jak
wszedłeś pod łóżko.
- Kłamczucha – prychnął Potter, podchodząc do Lily. Musnął
ustami jej czoło, wyszarpną spodnie i podjął jak gdyby nigdy nic – Nie chce mi
się wcale wracać do domu.
- Jeszcze kilka dni. – Zauważyła rozbawiona Lily – Ale masz
rację, słabo mi się robi jak pomyślę o powrocie do domu… No ale jest ktoś, kto
pewnie się ucieszy… Syriusz – dodała kiedy Potter spojrzał na nią pytająco – I
tak dzielnie znosi rozłąkę z Lucasem… Dlaczego się śmiejesz?
- Zdradzę ci tajemnicę – powiedział konspiracyjnym szeptem
James – Przynajmniej dwa razy dziennie korzysta z lusterek dwukierunkowych,
żeby sprawdzić czy wszystko gra. Jego dzielna postawa legła pierwszego ranka.
- Żartujesz?! Wiedziałam, że nie może być tak obojętny! –
zaśmiała się Lily – Był zbyt dzielny!
- Aha – zgodził się z radością James. Lily pokręciła głową z
rozbawieniem.
- Jak z Maddie? – zagadnęła Abby, patrząc jak April
przeszukuje nerwowo zawartość swojej walizki w poszukiwaniu czystych ubrań –
Nadal tak przeżywa tamtą sprawę?
- Jest już chyba lepiej – powiedziała po chwili namysłu
dziewczyna – Przynajmniej taką mam nadzieję. W każdym razie jeśli chce żebym
była na nią zła, to się przeliczy.
- W sumie masz pełne prawo, żeby być złą – zauważyła Abby.
April wzruszyła ramionami - Nie kusi
cię?
April zachichotała.
- Nie, ani trochę – powiedziała po chwili całkiem poważnie –
Po za tym, mam teraz coś zupełnie innego na głowie, nie mam czasu, żeby chować
urazę za sprawy sprzed dwóch lat.
- Słusznie – zgodziła się Abby, wrzucając ubrania leżące na
podłodze do walizki. Wzięła do ręki saszetkę z kosmetykami i rzuciła nią na
łóżko April – Weź to, mnie nie są potrzebne.
- Myślałam, że ci się podobało – zdziwiła się April – Dobrze
wyglądałaś.
- Nie potrzebuję tego – wzruszył ramionami – Nie wiesz, czy
są na dziś jakieś plany?
- Oh dziś się lenimy – oznajmiła April – Każdy sam sobie
organizuje czas…
Bum!
April wypuściła z ręki kosmetyczkę której zawartość upadła
na ziemię. Abby rozejrzała się dookoła zdezorientowana.
BUM!
- Okno… - powiedziała April, wskazując ręką na szybę na
której rozprysła się właśnie kulka śniegu.
BUM! BUM!
- Zwariowali, rozbiją szybę! – Abby doskoczyła do okna,
instynktownie złapała za klamkę i wtedy kilka rzeczy stało się na raz.
Drzwi od pokoju otworzyły się z hukiem i do środka wpadła
mokra Charlie, a tuż za nią Lexie. Błyskawicznie zamknęły za sobą drzwi, a
Lexie złapała za krzesło i zablokowała wejście.
W okno trafiło kilka kolejnych śnieżek, całkowicie
zasłaniając widok.
- Szybko, łóżko! – zarządziła Lexie i obie z Charlie złapały
za łóżko na którym siedziała April i zaczęły przesuwać je pod okno – Abby,
osłaniaj okno!!!
- Żartujesz sobie… - zaczęła ale wtedy seria kolejnych
śnieżek zaczęła walić w okno – Co wy wprawiacie!?
- To wojna, złotko – powiedziała zasapana Charlie,
podbiegając do okna i wyglądając przez nie ukradkiem – Będę porównali zdobyć
nasz szturmem. Przez drzwi się nie dostaną, będą próbować oknem…
- Musimy się przygotować – zgodziła się Lexie – Zabrali nam
różdżki, dajcie swoje…
- Nie mam – powiedziała zaskoczona Abby.
- Moja została na dole – jęknęła April.
- To po nas…
- Nie koniecznie – powiedziała Lexie – Chyba mam pomysł…
Szybko, do łazienki, mamy mało czasu.
- April, ty jesteś przynętą – wykładała szeptem Charlie.
April pokiwała żarliwie głową, na którą wcisnęła grupą czapkę – Kiedy tu wejdą,
zadziałaś swoim pechem i przy odrobinie szczęścia unieszkodliwimy Lupina. Potem
do akcji wchodzi Abby – dziewczyna dała znak że rozumie – musisz zwabić ich do
naszej pułapki… A my zaatakujemy. Nie będzie łatwo, mamy utrudnione zadanie, bo
odebrali nam broń, są lepiej przygotowani, będą brutalni i nie zawahają się
wsadzić nam śniegu za kołnierz. Gdyby którąś z nas dopadli, walczcie tak długo
jak się da, póki nie padniecie. Do ostatniej kropli krwi.
- Pokonamy ich! – zawołała dziarsko Lexie – Pożałują że z
nami zadarli! Nie bójcie się użyć wszelkich podstępów. Bądźcie kusicielkami,
drapieżnymi i bezlitosnymi. To się tyczy zwłaszcza ciebie – dodała do Abby –
Znajdź w sobie tą diabelską siłę a wygramy.
- Oni też nie będą grać czysto – podjęła Charlie – Mogą
robić rzeczy o jakich nam się nie śniło. Nie dajcie się zwieść, to podstępne
żmije. Do ataku!
April zaczaiła się obok okna. Słysząc, że powoli udaje się
im je otworzyć, wystawiła nogę i wstrzymała powietrze. Do pokoju wpadł zimny
powiew wiatru. Panowała cisza i April zrozumiała, że spodziewają się podstępu.
Kiwnęła do stojącej po przeciwnej stronie Abby i wyskoczyła z okrzykiem
bojowym. Setki kulek śnieżnych strzeliły w jej stronę. Osłoniła twarz poduszką
ale siła była zbyt wielka. Upadła a do pokoju wpadli przeciwnicy. Abby tylko na
to czekała – podstawiła nogę pierwszemu który przeszedł, a kiedy legł na ziemię
z bojowym okrzykiem, niczym małpa wskoczyła na plecy kolejnemu, zasłaniając mu
oczy i szarpiąc za włosy.
Śnieżki poleciały na nią z siłą torpedy, ale nie
rezygnowała. W tym samym czasie April przeczołgała się pod okno, powalając
kolejnego.
Dwóch doskoczyło do Abby, próbując zdjąć ją z pleców
trzeciego. Złapali ją w pół i z całych sił zaczęli odciągać, co okazało się
trudno bo Abby broniła się nie tylko rękami i nogami, ale też i zębami.
Czapki nie pomogły April rozróżnić kogo atakują. One same
zaciągnęły kaptury i czapki tak mocno, żeby ochronić jak największą część
twarzy przed śniegiem.
Podczas gdy dwóch napastników próbowało uchronić trzeciego
od Abby, a jeden leżał na dywanie okładany poduszką przed April, dwóch
pozostało na wolności.
- Zaraz… - powiedział jeden głosem Jamesa, przypatrując się
uważnie szamoczącej się Abby – To czapka Abby… Jeżeli to jest Abby to gdzie…
I wtedy z łazienki wypadła Charlie ze słuchawka prysznica w
ręku.
- OGNIA! – zawyła a Lexie odkręciła wodę. Wielki strumień
uderzył prosto w pierś Jamesa, który zaskoczony zatoczył się i padł na ziemię.
Charlie skierowała broń w drugiego z napastników o chwilę za późno. Tamten
rzucił się na nią i rozpoczęła się szaleńcza walka o prysznic.
Lily i Maddie oddawały się cudownemu lenistwu. Przeżycia
ostatnich dni pozwoliły im na dzień wolnego, toteż z czystym sumieniem odmówiły
zaproszeniu na spacer i śnieżną zabawę, którą im zaproponowano. Zamiast tego
zostały przed kominkiem, przeglądając kolorowe czasopisma, nakładając maseczki na
dłonie i popijając ciepłą herbatę.
- Uwielbiam takie nieróbstwo – westchnęła z rozkoszą Lily,
przeciągając się tak, żeby nie ubrudzić rękami włosów – A oni chcieli żebyśmy
wyszły na ten mróz.
Maddie uśmiechnęła się w odpowiedzi i wychyliła do okna.
- Nie ma ich. To dobrze, martwiłam się, że jak zawsze zbyt
się przemoczą i przeziębią – powiedziała ciepło. Lily przytaknęła na znak że w
pełni popiera zdanie przyjaciółki.
- To dobrze, że dojrzeli na tyle, żeby wiedzieć kiedy
przestać – zgodziła się, czując niemałą dumę – Naprawdę się cieszę, że James
wziął sobie na poważnie to, że będzie ojcem i przestał wygłupiać.
Abby poddała się. Jej nagła kapitulacja zaskoczyła
napastników, który puścili ją i upadła na ziemię. Jęknęła czując jak boleśnie
stłukła sobie pośladki i podniosła ręce na znak pokoju.
Obity napastnik który prawdopodobnie stracił sporą część
swojej jasnej czupryny rzucił się na ratunek bitego poduszką towarzysza. Jeden
z walczących z Abby poprawił okulary które opadły mu na czubek nosa i skoczył
do walki z Charlie. Wtedy z łazienki wypadła Lexie i natychmiast zajęła jego
uwagę, obrzucając go mydełkami do kąpieli.
Tymczasem Abby ze złością ściągnęła czapkę i rozejrzała się
dookoła, bowiem ostatni z napastników – wolnych napastników – nagle gdzieś zniknął.
Zanim dostrzegła co się dzieje, złapał ją w pół i popędził do okna, przez które
zgrabnie wyskoczył. W całym ferworze walki Abby kompletnie zapomniała, że ich
pokój mieści się wprawdzie na pierwszym piętrze, ale dom sam w sobie położony
był na wzniesieniu i od ich strony od okna do podłoża było nie więcej niż dwie
stopy.
Zgrabnie wylądowali na ziemi a Abby od razu dostrzegła cel –
wielką karpę śniegu tuż przed nimi.
- Nie, proszę – jęknęła gdy napastnik zaczął zmierzać w
tamtą stronę, ciągnąc ją za rękę w tamtą stronę. Słysząc to, nagle zatrzymał
się w pół kroku. Przez chwilę się wahał a zatrzymał się. Zmęczenie wzięło górę
nad Abby a nogi odmówiły posłuszeństwa.
Upadła i spojrzała niewinnie na – jak zdołała się domyśleć –
Syriusza. I wtedy usłyszała w głowie wzniosłą mowę Charlie i wpadł jej do głowy
pewien pomysł. Przywołując wszystkie znane jej miny, których nie raz próbowała
na niej Lynn a także kilka razy zdążył wypróbować Lucas, wygięła usta w
podkówkę nadając sobie najbardziej żałosny i błagalny wygląd na jaki było ją
stać.
Na Syriuszu nie zrobiłoby to pewnie żadnego wrażenia, gdyby
nie zaskoczenie i skumulowana głęboko tęsknota za synem.
Na szczęście Abby, podziało. Black patrzył się na nią
kompletnie bezradny trzymając kulkę śniegu którą zdołał w pośpiechu zlepić
kiedy Abby padała na ziemię. W końcu skapitulował, wypuścił śnieżkę, otrzepał
rękawice i wyciągnął rękę do Abby, chcąc pomóc jej wstać. Pewnie ją złapała i
pociągnęła.
Syriusz wpadł prosto w zaspę tuż za jej plecami, a Abby
błyskawicznie przeturlała się i usiadła mu okrakiem na brzuchu.
- Nigdy – powiedziała celując palcem w jego twarzy – nie –
złapała trochę śniegu w jedną rękę – okazuj – w drugiej znalazła się taka sama
ilość śniegu – litości – wtarła wszystko w policzki Syriusza – kobiecie na
wojnie.
Lexie od razu poznała, że walczy z Eddiem, co dodało jej
więcej energii. Kiedy skończyły się jej mydełka, zaczęła rzucać ręcznikami,
stanikami, szczoteczkami do zębów a raz poleciała nawet gąbka i kilka gumek do
włosów. Amunicji jej nie brakowało, a pole walki stawało się coraz bardziej
niebezpieczne. Cała podłoga była w wodzie i nie trzeba było długo czekać, żeby
zaczęli się ślizgać. Na domiar złego Charlie, Chris i James wpadli z prysznicem
do łazienki, która wielka nie była. Wywiązał się spory tłok, wszyscy wpadli na
siebie a potem rozległ się huk i upadli na ziemię.
April walczyła równocześnie z Lupinem i Peterem, co okazało
się być trudne. O ile Peter leżał pod nią, okładany poduszką i był dość bierny,
o tyle szarpiący się z nią Remus okazał się być utrudnieniem.
- Pech! Pech! – fuknęła ze złością, odwracając się do niego.
Lupin ani trochę się tego nie spodziewał. Roześmiał się więc na głos, ogłupiały
atakiem dziewczyny, która w odpowiedzi puściła poduszkę. I tak Remus Lupin
upadł powalony własną siłą, a April straciła broń.
Rozejrzała się dookoła spanikowana, pewna, że zaraz ktoś
zaatakuje, ale jak na złość w pobliżu nie było ani jednej poduszki. Natychmiast
wykorzystał to Remus, rzucając się do niej. Niestety, zawadził nogą o własną
nogą i podcięty padł znów na ziemię.
- Ha! – zawołała z satysfakcją April, a wtedy Peter zepchnął
ją z siebie.
Lily wyciągnęła się wygodnie przed kominkiem. Maddie
przerzucała leniwie kolorowe czasopismo.
- Coś długo ich nie ma, prawda? – zauważyła w końcu, a Lily
zerknęła na zegarek i zmarszczyła brwi – Powinni już tu być, nie?
- Może jednak nie wrócili? – zastanowiła się Lily – Jesteś
pewna, że nie ma ich na zewnątrz?
Maddie wstała i podeszła do okna, przez które rozpościerał
się widok na podwórko.
- Nikogo nie ma – powiedziała z westchnieniem – Słyszysz
coś…?
Lily wytężyła słuch.
- Ktoś krzyczy – odpowiedziała słabo i poczuła jak nagle
krew odpływa jej od twarzy – Dziewczyny zostały na górze…
- Cholera – mruknęła Maddie i obie zerwały się, łapiąc pod
drodze różdżki. Kiedy wypadły do holu krzyki stały się dużo głośniejsze a one
poczuły zmożoną mieszaninę niepokoju i strachu. Co się tam działo?
Wbiegły po schodach i od razu skierowały się do pokoju April
i Abby. Lily nacisnęła klamkę a kiedy nie ustąpiła, wyciągnęła przed siebie
różdżkę. Maddie była szybsza.
- Bombarda!
Drzwi otworzyły się z hukiem a Lily z wrażenia różdżka
wypadła z ręki. Spodziewała się rozlewu krwi i walki ze Śmierciożercami a
tymczasem zobaczyła… April okładającą Remusa poduszką.
- Nie no, nie wierzę… - wykrztusiła z siebie Maddie,
wchodząc do pokoju – Ty widzisz… widzisz to co ja?
Lily chciała odpowiedzieć ale nadeszła seria wydarzeń która
odebrała jej mowę.
Najpierw Abby wpadła do pokoju przez okno. Zgubiła gdzieś
czapkę, szalik i rękawiczki, miała mokre od śniegu włosy, czerwone policzki i
nos a całe ubranie przemoczone do suchej nitki. W dłoniach trzymała jednak
wielką kulkę śniegu którą zdążyła cisnąć w Lupina, nim powalił ją Syriusz,
który również wskoczył przez okno. Upadla na ziemię, Black natychmiast do niej
doskoczył i wepchnął sporą garść śniegi pod kurtkę.
Wtedy z łazienki wypadła Charlie, ściskając w ręku słuchawkę
od prysznica.
- Uwaga!! – wrzasnęła dziko ale nic się nie stało a
wyjaśnienie nadeszło od razu.
- Charlie, uważaj, odkręcili węża! – zawyła Lexie,
wybiegając z łazienki – Odwrót! Odwrót! Dopadli do szamponów i zaraz…
Nie zdążyła powiedzieć co zaraz się stanie, bowiem wtedy z
łazienki wypadli James, Chris i Eddie. Mokrzy, roześmiani od ucha do ucha z
szaleństwem w oczach rozejrzeli się po pokoju. Ich spojrzenia padły na
oszołomione Lily i Maddie i całej trójce nagle zrzedły miny. Jak na komendę
odwrócili się do łazienki jednak nic nie zdołali zrobić, bowiem wtedy zalała
ich woda z pianą wypływająca z łazienki.
- Ups… - wymamrotał James, strzepując pianę z włosów – Lily,
kochanie…
- Nie… Nie… Ty się śmiejesz? – spojrzała oszołomiona na
chichoczącą Maddie. Pokiwała głową, a jej cichy chichot powoli zaczął przeradzać
się w głośny śmiech.
- Bo… bo… bo przed chwilą… mówiłyśmy… jacy są… dojrzali –
wykrztusiła z siebie – to… takie… dojrzałe… robić bitwę…na śnieżki… w domu!
- Nie no, nie wierzę – wymamrotała Lily – I ciebie to bawi?
Maddie przytaknęła i roześmiała się w głos, jeszcze mocniej
denerwując Lily. James wyczuł, że Lily jest wściekła jednak ani trochę się tym
nie speszył. Widok wściekłej Lily ucieszył go nawet, bowiem nie pamiętał kiedy
ostatni raz wściekła się o coś błahego.
- Idioci! – zaczęła Lily. Kilkoro z nich spróbowało przybrać
wyraz pokuty. James spojrzał się żonie prowokująco w twarz, natomiast Syriusz
szturchnął ukradkiem Abby – Patrzcie, co wyście narobili! Na mózgi wam padło!?
Jesteście kompletnie nieodpowiedzialni… a ty! – skierowała palec na Syriusza,
który drgnął jakby go ktoś raził prądem i spojrzał zaskoczony na Lily nie
pojmując, dlaczego to na nim zbierze się jej gniew – Ty naprawdę przegiąłeś!
Powonieneś wykazać trochę rozsądku, nie jesteście dziećmi, sam masz dziecko i
powinieneś umieć się pohamować a…
Abby parsknęła cichym śmiechem w rękaw. Sytuacja udzieliła
się jej na tyle, że kompletnie zgubiła gdzieś swój zwykły rozsądek i w tej
chwili fakt, że przed momentem zachowała się jak małe dziecko, wydał jej się
dziwnie śmieszny. Lily zmroziła ją spojrzeniem, co wywołało u niej większy atak
chichotki.
- Przepraszam… - wychrypiała próbując zabrzmieć wiarygodnie,
nie wyszło jej to ani trochę więc znów się roześmiała – Przepraszam, nie wiem
co dzieję… - dodała już całkiem szczerze ale zaraz znów wybuchła śmiechem.
- Zdemoralizowaliście ją! – zdenerwowała się Lily, ignorując
że Abby znów zaczęła się bardziej śmiać – Jesteście kompletnie szurnięci! Banda
dzieciaków! – omiotła ich wściekłym spojrzeniem. Teraz nie tylko Abby
chichotała. Remus zaciskał usta w cienką linię, patrząc się w sufit a wargi
drgały mu lekko. Chris odwrócił głowę w bok, żeby ukryć śmiech, a Eddie zamknął
oczy i kiwał się w przód i tył.
Lexie i Charlie chichotały jak głupie razem z Abby,
natomiast April wsadziła buzię w poduszkę którą wcześniej okładała Remusa.
Nawet Maddie, stojąca za plecami Lily, śmiała się.
- Ty – wycedziła Lily patrząc na Jamesa – Ja już nie mam do
ciebie sił! Masz być ojcem, a zachowujesz się jak małe dziecko, naprawdę nie
możesz się chociaż trochę opanować, musisz zawsze zachowywać się jak… Oh!
Odwróciła się na pięcie z bezsilnością i wyszła z pokoju,
zamykając za sobą drzwi.
- Wybaczcie mi – powiedział rozbawiony James – muszę iść
podenerwować żonę…
- Miałem deja vu – oznajmił z rozmarzeniem Syriusz – Właśnie
zobaczyłam nas w szkole, słuchających reprymendy od McGonagall…
- Stare, dobre czasy – pokiwał głową Peter.
- Zdaje się, że Lily czuje się już dużo lepiej – stwierdził
Remus – Opieprzyła nas jak za czasów szkoły…
Westchnęli z melancholią, przez chwilę oddawali pięknu
chwili a potem z uśmiechem na ustach zabrali za sprzątanie bałaganu, jakiego
narobili.
- Lily, kochanie – James zajrzał do pokoju. Lily chodziła
nerwowo po pokoju, psiocząc pod nosem – Kotku… Liluś.
Obróciła się i spojrzała na niego wściekła.
- Nie drażnij mnie – wycedziła.
- Nie mam takiego zamiaru – powiedział przymilnie,
podchodząc do niej – Bardzo się zdenerwowałaś?
- Nawet nie wiesz jak – warknęła. James uśmiechnął się
szeroko – Jak mogliście się tak zachować?!
- To była tylko zabawa – usprawiedliwił się James – Kilka
ruchów różdżką i nie będzie śladu znaku.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi! Myślałam, że teraz będziesz
się zachowywać trochę bardziej dojrzale a ty dzień po tym kiedy okazało się, że
będziesz ojcem, wdałeś się w demolowanie pokoju w hotelu! To szczyt
bezmyślności, jak mam na tobie polegać skoro takie z ciebie dziecko?
- Kotku, ale kiedy będzie trzeba, będę poważny – oznajmił
jej z czułością – A odrobina zabawy nikomu nie zaszkodzi… Tobie też – dodał
łagodnie – Ubieraj się.
- Co?
- Zakładaj ciepłe spodnie i kurkę, idziemy cię trochę
rozluźnić – powtórzył spokojnie.
- Chyba ci na mózg padło – oznajmiła chłodno Lily – Nigdzie
nie idę. Zapomnij.
- W tej chwili zakładaj ubranie, albo sam ci je włożę –
powiedział, zmieniając ton i spojrzał na nią surowo.
- Co ty wyprawiasz? – zapytała zbita z tropu Lily.
- Przejmuję władzę w naszym małżeństwie, jak na głowę
rodziny przystało – oznajmił wzniośle – Dobrze mi idzie? – spytał normalnym
tonem a kiedy nie odpowiedziała, dodał stanowczo – Natychmiast się ubieraj,
moja damo, albo sam cię ubiorę i wyniosę na dwór a wtedy nie ominie cię
dodatkowe natarcie policzków.
- Zwariowałeś – prychnęła Lily.
- Ubieraj się albo…
- Albo co? – spytała zaczepnie Lily, patrząc na Jamesa.
Przez chwilę mierzyli się zdecydowanymi spojrzeniami, tocząc niemą walkę o
siłę.
- Albo się obrażę – powiedział w końcu James. Lily roześmiała się.
- Proszę cię, to ma być dojrzałe zachowanie!? Ah, więc teraz
nie będziesz się do mnie odzywał, to takie dorosłe! Zupełnie jakbyś miał mi tym
sprawić przykrość, straszne, jak ja wytrzymam bez twojego głosu, oh litości,
nie rób mi tego! … James, do cholery, nie wygłupiaj się, staram się z tobą
porozmawiać jak człowiek!
- Ubierz się – powiedział James.
- Nie.
- W takim razie się rozbieraj – wzruszył ramionami.
Spojrzała na niego oszołomiona i teraz rozbawienie wzięło górę nad złością i
roześmiała się – No dalej, już.
- Oszalałeś? Po co? – spytała rozbawiona.
- Nie bądź niemądra, przecież wiesz – podszedł do niej i
objął w pasie, przyciągając do siebie. Nie zaprotestowała – To jak, wolisz
wyjść czy zostać?
- Jesteś rąbnięty – stwierdziła rozbawiona Lily – Kompletnie
porąbany… Zostajemy – dodała po chwili milczenia – Wariat.
- To z miłości – wymruczał jej do ucha.
- To jak? – zagadnęła Remusa April, kiedy kończyli
sprzątanie – Masz zamiar zrobić to jeszcze w tym roku?
- Ciszej – syknął Lupin – Chcesz, żeby usłyszała? Po za tym,
jest dopiero drugi stycznia…
- Postanowiłeś, że się jej oświadczysz w październiku – zauważyła
szeptem April – Planujesz to od połowy listopada, masz wszystko dopięte na
ostatni guzik, zaplanowane, nie rozumiem na co czekasz?
- Na odpowiednią okazję.
- Dziś jest odpowiednia – zauważyła April.
- Chyba, żeby dała mi kosza… April, ona jest wściekła, nie
widzisz? – zapytał oszołomiony Remus. April pokręciła głową.
- Nic nie łapiesz… - załamała się dziewczyna – Teraz jest
wściekła, ale jeśli zaproponujesz jej romantyczny wieczór we dwoje…
- A… - Remus kiwnął głową i zmarszczył brwi – To co wtedy?
- A mówią, że jesteś taki mądry – zdenerwowała się
dziewczyna – Syriusz, chodź tu na moment!
- Co powiesz na kolację? – wyszeptał jej do ucha, zachodząc
od tyłu i obejmując w pasie – Tylko my we dwoje, z dala od tego szumu, co? Nie
mieliśmy okazji pobyć sami…
- Bo wolałeś rzucać się śniegiem – prychnęła szorstko
Maddie.
- Naprawdę masz zamiar mi to wypominać? Lily dostatecznie na
nas nakrzyczała… No dobrze – westchnął – Potraktuj to jako solenne przeprosiny
za ten mały wybryk.
- Przeginasz, Lupin – mruknęła pod nosem – No dobra…
Powiedzmy, że się zgodzę? Kolacja?
- Mhm – przytaknął Remus – Tutaj niedaleko w dolinie jest
bardzo miła, mała, cicha restauracja w której podobno podają wyśmienitego
kurczaka…
- Niech będzie… Ale nie myśl sobie, że nie jestem zła –
zagroziła mu palcem – Musisz się bardziej postarać, żebym przestała się gniewać.
Stanęła na palcach, musnęła ustami jego policzek i oddaliła
się, w wyraźnie lepszym nastroju.
- Nawet nie wiesz jak bardzo – powiedział cicho Remus,
czując ścisk żołądka – Nawet nie wiesz…
- Naprawdę nie wierzę, że Remus chce to zrobić – stwierdziła
Lily, obserwując przez okno oddalającą się parę – Mam wrażenie, jakby dopiero
co zaczęli ze sobą być…
- Ja tam uważam, że to fajnie – powiedziała Charlie,
wzruszając ramionami. Chris spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Ty, główna przeciwniczka poważnych związków?
- Stworzyć związek byle głupi potrafi, gorzej go utrzymać –
odgryzła się, a Syriusz wyszczerzył szeroko zęby widząc minę Chrisa. Charlie
dostrzegła to, bo dodała – Jakoś nie widzę, żebyś planował oświadczyny,
kochasiu.
- Lepiej z nią nie zadzierać – powiedziała z uśmiechem Lily
– Nie mówię, że to źle. Tylko to takie… dziwne. Ten czas tak szybko leci.
- Zmiany są dobre – stwierdził James – A oni od początku
wszystko robili szybciej… No i powiedz, wyszło im to na złe?
- Nie – powiedziała Lily – I myślę, że nie wyjdzie… To co?
Gramy w gargulki?
- Może być.
- Oh, ta droga jest okropna – jęknęła Maddie, kiedy po raz
kolejny zachwiała się na nierównej ścieżce.
- Przepraszam, nie miałem pojęcia, że tak to wygląda –
powiedział Remus, mocniej ściskając jej dłoń – Już niedługo, zobacz widać
światła…
Maddie przytaknęła głową i w milczeniu zaczęli schodzić
krętą ścieżką. Steward pogratulowała sobie w głowie pomysłu założenia płaskich
butów a nie jak miała w zamiar, obcasów. I wtedy jej noga zachwiała się na
śliskim kamieniu i nim ona czy Remus zdołali coś zrobić, upadła na ziemię
boleśnie wykręcając sobie stopę.
- Romantyczna kolacja, co? – spytała z kwaśną miną, kiedy
Remus wniósł ją do holu restauracji w której mieli rezerwacje. Posadził ją na
taborecie i jęknął w duchu. Maddie nie tylko uszkodziła sobie mocno kostkę,
która wykrzywiła się pod dziwnym kątem ale też całkowicie zabrudziła płaszcz i
zniszczyła sukienkę. Szansę, że chciałaby zjeść z nim teraz kolację były równe
zeru. A co dopiero, żeby chciała by tak wyglądały ich zaręczyny.
- Boli? – spytał troskliwie, kucając i oglądając jej nogę.
Przytaknęła i spojrzała z rozpaczą na kelnera, który wyszedł z zaplecza z
apteczką.
- Przygotować stolik? – zapytała niziutka, pyzata dziewczyna
patrząc na nich pytająco. Remus zwrócił się do Maddie, która wyszeptała
bezgłośnie wróćmy do pokoju i
syknęła, kiedy kelner dotknął jej kostki.
- Nie, dziękuję – westchnął Lupin – Mogę skorzystać z kominka
albo… Dzięki.
- Maddie upadła i skręciła sobie kostkę – powiedziała Lily
wchodząc do pokoju – Remus fiukał z restauracji.
- Czyli… co? Nie oświadczy się? – spytała Charlie patrząc ze
smutkiem na dzbanek w którym mieszała tylko sobie znane alkohole – A ja już
rozrobiłam drinki…
- No raczej nie – westchnęła Lily – Czekają teraz na
uzdrowiciela, ale nie sądzę, żeby mieli nastrój na zaręczyny…
- Jeśli nie zrobi tego dziś, nie zrobi tego jeszcze bardzo
długo – jęknęła April – Czekał na okazję od października!
- Niby co chcesz zrobić? – spytała Charlie – Przecież nie
przygotujesz wszystkiego, żeby… Przygotujesz – powiedziała rozbawiona widząc
minę April – Świetnie ale ja… chętnie pomogę.
- Może być fajnie – powiedziała z uśmiechem Abby.
- Wchodzę w to – stwierdziła od razu Lexie a widząc
spojrzenie Eddiego, dodała – To, że nienawidzę mężczyzn i nie popieram
instytucji małżeństwa nie oznacza, że nie pociąga mnie kicz oświadczyn rodem z
bajki, których nie miałam.
- Czyli że co, chcesz żebym ci się oświadczył?
- Zwariowałeś, drugi raz za ciebie nie wyjdę – prychnęła
Lexie – Do roboty.
- Koszmarny wieczór – jęknęła Maddie – Przepraszam, naprawdę
miałam ochotę na tą kolację… Odbijemy sobie innym razem, co?
- Pewnie – powiedział Remus, kiwając głową w zamyśleniu –
Innym razem.
- Jesteś na mnie zły? – spytała cicho, zatrzymując się.
Podał jej ramię, żeby nie upadła bo chociaż jej noga była już nastawiona i sklejona,
nadal odczuwała lekki ból i obrzęk – Widziałam, że ci zależało, przepraszam,
naprawdę chciałam…
- Daj spokój, to był wypadek – stwierdził Remus zdawkowym
trudem. Czuł się fatalnie, bo chociaż decyzja o tym, że oświadczy się właśnie
dziś była spontaniczna, to jednak wiązał z nią spore nadzieje. Fakt, że
wszystko poszło tak beznadziejnie zaczął budzić w nim wątpliwości i wiedział,
że minie sporo czasu nim znów się odważy.
- Odbijemy to sobie – zapewniła go ciepło – Patrz, już skraj
lasu… Co to za światełka?
Remus wytężył wzrok. Znaleźli się tuż przed płotem i
zatrzymali, żeby przyjrzeć oświetlonemu podwórku. Dotąd jednym źródłem światła
były świąteczne światełka na dachu i okna. Teraz, ktoś oświetlił ścieżkę
prowadzącą do domu, wyczarowując mgiełkę magicznych świetlików, unoszących się
w powietrzu, która tworzyła świetlny tunel.
- Ależ to piękne… - wyszeptała z zachwytem Maddie, a Remus
przytaknął i otworzył furtkę. Szli w milczeniu rozglądając się dookoła a kiedy
weszli do środka, uderzył ich zapach świec, które zapalone były w holu, tworząc
przyjemny pół mrok. Magiczne świetliki oświetlały schody i korytarz.
Remus rozejrzał się dookoła kompletnie nie rozumiejąc się
dzieje i wtedy dostrzegł wychylającą się do nich nieśmiało April, która z
uśmiechem na twarzy uniosła kciuki do góry i zniknęła za drzwiami swojego
pokoju. Maddie nie zauważyła tego, ale Remusowi wystarczyło to by pojąć, że to
wszystko było sprawką przyjaciół, którzy najwyraźniej postanowili pomóc mu się
oświadczyć.
- Idziesz? – spytała się cicho Maddie, która wspięła się już
na kilka stopni. Pokiwał głową, dobiegł do niej i powoli zaczęli wchodzić na
górę, odprowadzani światełkami.
- To twoja sprawka… - wyszeptała Maddie, kiedy otworzyli
drzwi od pokoju i zobaczyli te same ogniki palące się w około łóżka, na którym
stała taca z kolacją – Kiedy zdążyłeś to zrobić?
- Miałem… pomocników – powiedział cicho Lupin – Takich
kilka… krasnoludków.
- No pięknie – uśmiechnęła się, rozglądając się po pokoju –
Więc to tak… Podziękuj krasnoludkom, jest wspaniale… Ale Remus… Jutro.
Remus nie miał pojęcia kto z nich przygotowywał jedzenie,
miał jednak pewność iż osoba ta na pewno nie gotowała sobie nigdy sama. Patrząc
na minę Maddie, która powoli żuła kawałek mięsa zdał sobie sprawę, że jest tego
samego zdania.
- Chyba nie jestem głodna – wychrypiała, połykając wyjątkowo
gumowy kawałek i popijając go winem. Remus przytaknął szybko głową i zabrał
tacę, odstawiając ją na bok. Maddie wyciągnęła się wygodnie na łóżku i zrobiła
dla niego miejsce. Przez moment leżeli w milczeniu, obserwując tańczące ogniki
– Dziękuję za ten wieczór… Jest cudownie… Możemy robić to częściej… Ale ja będę
gotowała, dobrze?
Pogładziła go z czułością po policzku, uśmiechając się
szeroko.
- Pod jednym warunkiem – powiedział, czując jak zasycha mu w
gardle – Zrobisz coś dla mnie?
- Dla ciebie, wszystko – powiedziała ciepło. Remus poczuł
rozbawienie.
- Nie powinnaś tego mówić – stwierdził łagodnie.
- A to niby dlaczego? – spytała szeptem – Co takiego mam
zrobić?
- Wyjść za mnie…
Zamilkła, wpatrując się w niego poważnie. Nagle dopadły go
miliony wątpliwości i poczuł się głupio, że tak z tym wyskoczył. Sekundy wlekły
się niemiłosiernie, kiedy czekał aż coś powie.
- Ty… Mówisz poważnie? – spytała zachrypniętym głosem –Nie…
Nie żartujesz? To znaczy…
- Nie ważne, przepraszam – powiedział, czując jak się
rumieni. Poderwał się i rozejrzał po pokoju, byleby tylko na nią nie patrzeć –
Kompletnie nie wiem, co mi odbiło, powinienem był wiedzieć, że… nie ważne,
zapomnij o tym… Lepiej pozmywam.
- Remus, czekaj – wygramoliła się z łóżka i podeszła do
niego – O to cały czas chodziło? Ta kolacja, to całe wyjście… Zapytaj mnie
jeszcze raz – powiedziała cicho, wpatrując się w niego – Chcę po prostu
wiedzieć, czy to planowałeś…
- Oczywiście, że tak – wymamrotał zawstydzony – Od dawna…
- Nie będziesz gotował – zastrzegła sobie – Nigdy…
- Nigdy – zgodził się potulnie.
- Więc zgoda. Jeśli nie będziesz gotował, mogę za ciebie
wyjść… – powiedziała rozbawiona, zarzucając ręce na jego szyję – Co to było?
Remus zmarszczył brwi, podszedł do drzwi i otworzył je
gwałtownie. April, Charlie, Lily a nawet i Lexie, siedziały z uszami tuż przy
drzwiach ewidentnie podsłuchując a każda z nich dzierżyła w dłoni chusteczkę.
Przez chwilę jeszcze łkały pod wpływem emocji, a potem
powoli zaczęły rozchodzić się do pokojów niosąc dobre nowiny. April podniosła
się jako ostatnia, otarła policzki i otrzepała spodnie.
- Brawo, April – powiedziała do siebie i jej twarz na moment
rozjaśnił lekki uśmiech, który dość szybko zniknął. Chociaż całą sobą cieszyła
się ze szczęścia kuzynki i przyjaciela, jakaś malutka cząstka jej nie odczuwała
zawód. Zmarszczyła brwi i pogrążona w rozmyślaniach weszła na schody. Nie
zdołała zrobić kroku, kiedy potknęła się o stopień i wypadła przez barierkę.
Życie zdołało przelecieć jej przed oczami, ale nie uderzyła
w ziemię. Usłyszała krzyk a zaraz potem poczuła silny uścisk.
- Rany – usłyszała męski głos – Miałaś szczęście, że cię
złapałem. Zwykle wszystko leci mi z rąk.
Otworzyła oczy, które nie wiadomo kiedy zacisnęła mocno i
zdała sobie sprawę, że żyje tylko dlatego, że ktoś zdołał złapać ją w locie.
Podniosła oszołomiona twarz i w pierwszej chwili pomyślała, że jednak walnęła
głową w ziemię i umarła, albo przynajmniej wpadła w ciężką śpiączkę. Bo niby
jak wyjaśnić fakt, że na jego widok całkowicie zapomniała, że przed chwilą omal
nie zabiła się spadając ze schodów?
Jeśli nie jest
aniołem, to na pewno jest kupidynem albo innym bożkiem, pomyślała wpatrując
się zahipnotyzowana w twarz wybawiciela, który również przyglądał się jej nieco
nieprzytomnym spojrzeniem zielonych oczu widocznych spod okularów w
prostokątnych oprawek.
- Nic ci nie jest? – spytał nagle, jakby otrząsając się z
zamyślenia. Miał bardzo miły, miękki głos i April znów poczuła się rozluźniona
– Może cię położ…
Odwrócił się i nagle legł do przodu jak długi a April razem
z nim.
- Boże, przepraszam, to moja wina – mówił gorączkowo, kiedy
tylko zdołał się z niej podnieść – Rany, strasznie mi przykro…
- To moja wina, przynoszę pecha – wymamrotała zakłopotana
April, machnąwszy nerwowo rękami i strzepnęła mu okulary z nosa – Jejku, nie
chciałam!
- Jeśli przynosisz pecha, to musiałaś ze mną być od
urodzenia bo koszmarna ze mnie niezdara – powiedział łagodnie, zakładając sobie
okulary dołem do góry. April zachichotała – Znowu zła strona…
- Czyli przewróciłeś się z własnej winy? – spytała, kiedy
udało mu się wcisnąć okulary na dobrą stronę i spojrzał na nią z szerokim
uśmiechem – To nie mój pech?
- Postaw na mojej drodze jedno ziarnko grochu a gwarantuje
ci, że się o nie potknę – powiedział wstając i podał jej rękę, pomagając się
podnieść – Na pewno nic ci nie jest?
- Nie, jak na pechowca całkiem nieźle ratujesz… -
powiedziała zarumieniona – Jestem April Steward.
Roześmiał się krótko.
- Sean May* – przedstawił się a April zachichotała pod nosem
– Więc… Masz jakieś plany? Może chcesz herbaty?
- Brzmi dobrze – powiedziała nie mogąc oderwać do niego oczu
– Nawet bardzo dobrze. Lubię herbatę…
- Świetnie – ucieszył się – Chodź, zaparzę.
- Wspaniale.
Poszła za nim, tak zafascynowana że nie zauważyła ściany i
uderzyła w nią głową. Nie przejęła się tym zbyt mocno, bo zaraz potem Sean
potknął się o własne nogi i byłby się wywrócił, gdyby nie blat o który udało mu
się oprzeć.
- Zaparzę w dzbanku, na wypadek gdybym coś wylał –
poinformował ją. April zachichotała i usiadła na krześle, patrząc na niego z
uwagą.
- Więc… Ty tak zawsze? – spytała w końcu – Rozwalasz
wszystko co weźmiesz do ręki, wpadasz na każdego i wszystko co jest na twojej
drodze i…
- Tak, coś w tym rodzaju – powiedział rozbawiony – A ty?
- Oh, ja sprowadzam pecha na innych – wzruszyła ramionami –
Czasem też sobie coś zrobię, ale zwykle to inni… cierpią.
- Jeśli przeżyję tą herbatę to nie jest aż tak źle –
odpowiedział łagodnie, uśmiechając się szeroko. April poczuła ciepło
rozchodzące się w okolicy jej żołądka. (dziwne, ale ja też je czuję dop.
Autorki)
- Często tu przyjeżdżasz? – spytała.
- Kilka razy do roku – powiedział łagodnie – To mój rodzina…
Kuzynostwo, dalsze, ale jestem tu stałym bywalcem.
- Szczęściarz… Chciałabym mieć taką rodzinę. To znaczy mój
też jest wspaniała – dodała szybko, oblewając się rumieńcem – Ale tutaj wszyscy
są tak zgrani, jest was tak dużo i jesteście tacy… uroczo zakręceni.
- Walnięci, powiedziałbym – poprawił ją – Naprawdę
chciałabyś żyć w takim domu wariatów?
- Pewnie – powiedziała ze śmiechem - Więc… czym się
zajmujesz? Jest w ogóle jakieś bezpieczne zajęcie dla takiego pechowego maga
jak ty?
- Jestem charłakiem – poprawił ją łagodnie – I studiuję
literaturę. Mam zamiar uczyć…
- To jest według ciebie bezpieczne? – zapytała z
powątpiewaniem i rozbawieniem – Nauczyciel?
- Poszedłem na kompromis, chciałem być lotnikiem – wzruszył ramionami.
Parsknęła w kubek z herbatą – A ty?
Siedzieli teraz w salonie, gdzie o tej porze nie było
nikogo. Prawdę powiedziawszy, wszyscy zamknęli się w swoich pokojach i dawno
spali a April była pewna, że miało to ścisły związek z przebytą walką na
śnieżki. Oni tymczasem usiedli sobie wygodnie na dywanie gdzie spędzili całą
noc. April ziewnęła przeciągle i spojrzała na zegar. Zamrugała z
niedowierzaniem.
- Jest piąta rano! – powiedziała wskazując na zegar. Sean
zamrugał i ziewnął.
- Jak tak mówisz, to zaczyna chcieć mi się spać –
stwierdził.
Pokręciła z niedowierzaniem głową. W ciągu tych kilku
godzin, które we dwoje spędzili dowiedziała się o swoim towarzyszu więcej, niż
wiedziała o niektórych ludziach których znała od lat. Sama powiedziała mu też
więcej niż musiała i wcale nie czuła się z tym źle. Wręcz przeciwnie, tak
dobrze nie bawiła się dawno i mimo, że miała za sobą ciężki dzień, nie
odczuwała zmęczenia.
- Więc… Pora spać – stwierdziła niechętnie. Z równie
niezadowoloną miną pokiwał głową i zaczęli się podnosić. Jak to w przypadku
April bywa, wstając kopnęła dzbanek z herbatą zalewając cały dywan.
- Rany – jęknęła, kiedy równocześnie schylili się by
posprzątać i zderzyli czołami – Przepraszam!
- Nie szkodzi – powiedział z uśmiechem, dotykając swojej
głowy. Nadal byli dość blisko siebie, ale jakoś żadnemu to nie przeszkadzało –
Przywykłem…
- To miłe – wyszeptała przyglądając mu się. Przez chwilę
trwali nieruchomo, wpatrując się w siebie. April czuła jego ciepły oddech na
policzku. A potem doszło do nich do czego zmierzają, oblali się szkarłatnym
rumieńcem i odsunęli – Lepiej posprzątajmy…
Zamknęła cicho drzwi od pokoju i na drżących nogach doszła
do łóżka. Abby oczywiście jeszcze spała, co dla April było wyjątkowo na rękę,
nie wyobrażała sobie bowiem tłumaczenia komukolwiek gdzie była całą noc i z
kim. Nawet jeśli nie stało się nic złego.
Padła z westchnieniem na łóżko, czując jak serce wali jej
jak oszalałe i nagle po raz pierwszy poczuła się naprawdę zmęczona. Ziewnęła
przeciągle i nadal uśmiechając się do siebie – nawet gdyby chciała, nie
potrafiłaby chyba przestać – zebrała piżamę i poszła do łazienki.
Ostatnimi dniami, Lily wydawało się, że żyje jakby w śnie.
Bo jak to możliwe, że w przeciągu jednego tygodnia wydarzyło się aż tyle i nic
nie wskazywało na to, żeby los zamierzał im odpuścić wrażeń? Nie była w stanie
powiedzieć, co wywołało w niej największe zdziwienie, ale niespodzianek nie
było końca. Definitywnie.
Jedyne co nie było dla niej zaskoczeniem, to śniadanie które
każdego dnia wyglądało dokładnie tak samo. Wszyscy zaspanym krokiem zachodzili
na dół, nieudolnie próbowali przygotować sobie kanapki, zdawali sobie sprawę że
nie mają nic do jedzenia i wtedy wpadła do kuchni gospodyni, niosąc koszyk
pełen bułek, serków, dżemów i innych smakołyków. Jak co dzień, dziękowali jej
solennie, kłócili się o zapłatę a potem – przegrywając, bowiem Joan Medison
nigdy nie ustępowała – siadali zaspani do jedzenia. W między czasie zawsze
wybuchała mała awantura między Lexie i Eddiem, April zazwyczaj wylewała coś na
Remusa a w ciągu ostatnich dwóch dni, Lily odwiedzała łazienkę powodowana
porannymi mdłościami które jak na złość zaczęła odczuwać kiedy dowiedziała się
o ciąży.
Tego ranka jednak nie wszystko było tak samo. Kiedy Lily
zeszła na dół czuła się dobrze jak nigdy a śniadanie było już gotowe. Lexie i
Eddie siedzieli pokłóceni po przeciwnych stronach stołu, Maddie relacjonowała
wydarzenia wczorajszego dnia z dumą prezentując dowód swoich zaręczonych
błyszczący ładnie na palcu prawej dłoni.
Kiedy zaś Lily usiadła przy stole, do kuchni wszedł nieznany
jej mężczyzna, mówiąc do wszystkich życzliwe dzień dobry.
Patrząc jak podchodzi do indeksu kuchennego pomyślała, że
wyglądem przypomina misia. Był dość postawnie zbudowanym mężczyzną, dość wysokim
chociaż nie mógł się równać Eddiemu czy Remusowi, o okrągłej twarzy z dużymi,
zielonymi oczami. Jego twarz okalały trochę za długie jak na jej gust, bardzo
intensywnie kręcone, brązowe włosy. Całości dopełniała pewnego rodzaju aura,
którą w około siebie roztaczał – kiedy tylko wszedł do kuchni Lily poczuła się
nagle dziwnie spokojna a uśmiech sam wpełzł na jej twarz kiedy na niego
spojrzała. Rozejrzała się ukradkiem i doszło do niej, że to nie jest tylko jej
reakcja. A potem niespodziewanie odezwała się April.
- Cześć – powiedziała zuchwale i wzięła kęs jajecznicy.
Spojrzał na nią przez ramię, uśmiechnął się szeroko.
- Cześć. Wyspałaś się? – zapytał i odwrócił do niej, a kubek
który trzymał w ręku przechylił się i cała jego zawartość wylądowała… na
brzuchu Remusa – Rany, przepraszam…
- Pomogę – zawołała April, wstając od stołu. Remus syknął,
bowiem kawa była świeżo zaparzona w wrzątek zdołał przecieknąć przez sweter i
go sparzył. Sean odstawił kubek, wziął wiszącą obok ścierkę i podał ją Remusowi
a wtedy dopadła do nich April, która w pośpiechu wyjęła z lodówki chłodny
okład. Nie zdołała jednak podać go Remusowi, powiem potknęła się o nogę krzesła
na którym siedział oszołomiony Syriusz i legła do przodu, a kompres uderzył
prosto w twarz Remusa.
- Jejku, przepraszam! – zapiszczała podnosząc się, a
uszkodzony Remus opadł bezsilnie na podłogę, nawet nie zdejmując zimnego okładu
który łagodził ból, jaki sam spowodował. Kucnęła przed nim w tej samej chwili
co Sean, wyciągając rękę po kompres a jej łokieć uderzył w jego nos – Jejku,
nie chciałam! Podam drugi okład!
Poderwała się tak niezdarnie, że ręką trąciła stojący na blacie
kubek, który spadł prosto na głowę niespodziewającego się ataku Remusa.
- Rany, przepraszam! – zawołali równocześnie April i Sean.
- Co do cholery!? – zapytał oburzony Remus, podrywając się
na równe nogi i nie zważając na poparzony brzuch, podbite oko i rozbitą głowę.
- Przepraszam, to moja wina, straszna ze mnie niezdara –
powiedział od razu Sean wstając – Zawsze robię w około siebie straszne
zamieszanie…
- Przepraszam, nie chciałam – jęczała April – To tak jakoś
samo…
Oboje zrobili krok w stronę Lupina a ten odskoczył od nich z
krzykiem.
- Nie! Trzymajcie się ode mnie oboje z daleka! – powiedział,
pokazując na nich rękami a w jego oczach pojawił się obłęd – Oboje!
Wyszedł z kuchni. Lily zachichotała pod nosem.
- Przepraszam za to – wymamrotał mężczyzna, którego Lily
zdążyła już w myślach nazwać Pechowym Przytul-Misiem – Przy okazji, Sean
jestem.
*Nazwisko, to taki mój mały żarcik, nie umiałam sobie odmówić :D Wybaczcie mi to proszę :)
Dobra, decyzja o pojawieniu się Seana urodziła się w mojej głowie błyskawicznie i przyznam bez bicia, nie umiałam sobie go odmówić. Myśląc o nim, widzę ludzkiego Shreka tylko z zielonymi oczami, to tak na marginesie. Ogólnie, zdaję sobie sprawę że ten rozdział jest obleśnie bajkowy i naiwny, ale chyba potrzebowałam napisać coś takiego bo bawiłam się jak dziecko przy każdym fragmencie, naprawdę. Cóż z dedykacją dla wszystkich którzy czytają :)
Super że dodałaś (tak a propos jestem 1). Już zabieram się do czytania:)
OdpowiedzUsuńdawno się tak nie naśmiałam, bitwa wodno-śnieżkowa wymiata, oświadczyny bajeczne aż pozazdrościłam, ale myśle że z Remuskiem to teraz cieniutko bedzię, oj cieniutko jak ta dwujka się do niego dobierze. pozdrawiam gorąco biebroneczka
OdpowiedzUsuńPrzy końcówce uśmiałam się jak nigdy! biedny Remus. jak mogłaś go tak skrzywdzić? A ta bitwa w pokoju - boska po prostu! mam nadzieje ze to z Seanem to dopiero początek i nadal będzie obecny w opowiadaniu? oby wena cie nie opuściła
OdpowiedzUsuńXXX
mam taaaaaaak wielkiego banana na twarzy :D
OdpowiedzUsuńsłodki i radosny rozdział do poczytania <3 - dokładnie to co lubię!
Korzystaj póki możesz... Nie za słodki? Tak dawno nie pisałam takich słodyczy że zatraciłam granice rozsądku :)
Usuńgdyby wszystkie rozdziały ociekały słodyczą to raczej nie dotrwałabym do rozdziału 88 :D
Usuńale ze słodyczą w czytaniu jest jak ze słodyczami w życiu - po jednym batoniku będzie pysznie, po stu uruchomi się odruch wymiotny ;)
ale do tego jeszcze daleko!
a tak w ogóle to szalenie polubiłam Charlie i Chrisa!
UsuńBardzo ładnie to ujęłaś :) A ja sobie pomyślałam, że potrzeba im trochę słodyczy w życiu bo ostatnio mieli raczej pod górkę a w najbliższym czasie planuję znów kłopoty, więc należy im się mała nagroda, prawda? :>
UsuńOh, jakże się cieszę, ja sama mam do nich jakiś szczególny... wzgląd. I pomyśleć że kiedyś chciałam się tak Chrisa bardzo pozbyć!
właśnie tak! jakby nie było mamy wojnę. śmierć, krew i ofiary!
Usuńteż jestem zdziwiona, że ich polubiłam! Chrisa nie lubiłam prawie tak bardzo jak Lauren, a Charlie jeszcze bardziej ;)
ale razem są cud miód i maliny!
Nigdy nie rozumiałam dlaczego wszyscy mieli takie obiekcje względem Charlie, nawet ci - paradoksalnie - którzy nie lubi Lauren :D To strasznie mnie bawi, że tak często lubicie tych których nie trzeba a nie lubicie tych, których trzeba :D Ale nie wypowiadam się, bo ja sama nie znoszę Lily a od kilku lat piszę tylko o niej więc...
Usuńto dlatego, że byłą bardziej męska niż wszyscy faceci, o których piszesz razem wzięci ;)
Usuńhahahaha, ale robisz z niej taką małpę histeryczkę, że można to "nieznoszenie" zauważyć :D
Ktoś musiał być męski, nie? :>
UsuńNigdy tak o tym nie pomyślałam :D W zasadzie wybieram Lily, bo pisanie o niej oznacza pisanie o Huncwotach, a ja jakoś nie przepadam za pisaniem z męskiego punktu widzenia ;D Przynajmniej sobie umilam to, że tak bardzo jej nie lubię :>
można i tak ;)
Usuńale ostatnio chyba lubisz swoich bohaterów, bo wszyscy wydają mi się baaardzo sympatyczni :D
a co do twojej wersji Lily... nie wiem jak James z nią wytrzymuje xD
mam podobnie histeryczną ciotkę i zawsze się zastanawiam jak jej mąż daje sobie radę - ja bym zwariowała z kimś takim :D
i jeszcze tak bardzo nieasertywna! znalazłam fragmencik w 29 rozdziale zgodnie z którym nie powinna robić awantury w rozdziale 88 :D
Usuń"Patrz na nich, są jak dzieci. Nigdy chyba nie dorosną.
- Mam nadzieję – powiedziała cicho Lily, uśmiechając się łagodnie. King pokręciła głową rozbawiona, w myślach przyznając Evans rację."
To z miłości z nią wytrzymuje, widział co brał, prawda? :D A jeśli chodzi o dowód na konsekwencje... Rany, chciało ci się szukać? :>
UsuńTo kobieta a my nie zawsze jesteśmy konsekwentne :P
trafiłam przypadkiem xD po naszej rozmowie chciałam sobie przypomnieć czasy, kiedy była słodka i nieśmiała i tak jakoś mi wpadło w łapki :D
UsuńSłodka i nieśmiała? Nie widziałaś jej słodkiej i nieśmiałej, na moim dysku kurzy się rozdział-retrospekcja kiedy zaczynają Hogwart, wtedy była słodka :D
UsuńDobra, posłuchaj, zacznę z grubej rury, bo chyba się nawet tego spodziewałaś: Who the fuck is Sean? April, dziewczyno! Wypchaj go watą, postaw na stoliku nocnym and go get Remus! Why the fuck Remus poprosił Maddie o rękę! Grrr! Nigdy się z tym nie pogodzę i wiesz co...? Mam plan, mwahahaha ;>
OdpowiedzUsuńDobra, koniec denerwowania się! Teraz fanfary pochwalne! Cudooowna bitwa na śnieżki - sama chętnie wzięłabym w niej udział :D Oni wszyscy są tacy słodcy, kiedy zachowują się jak dzieci. Kurde... Remus mi się podoba (po za tym, że się oświadczył nie tej co potrzeba, ekhm...), jest taki... inny ^^ Lubię go w takim wydaniu. Dobrze, że James odzyskał poczucie humoru; od razu go bardziej polubiłam :D No i ta scena, kiedy wszyscy się biją, a Lily i Maddie siedzą przed kominkiem w ciszy i spokoju? Bezbłędna! :D Wyobraziłam to sobie tak: hałaśliwa muzyka, chaos, woda się leje, śnieżki latają, plątanina rąk i nóg, krzyki, piski, śmiechy, bieganina ZIIUUUUM (zmiana sceny) Spokój, delikatna muzyka klasyczna, powolne ruchy dziewcząt przeglądających leniwie magazyny, hahaha xD W każdym razie na pożegnanie powiem tak: "Jeszcze się policzymy, Maddie, Remusie, April i Sean"
Buziaczki ;*
Hahahahhaha!!! Bitwa mnie rozwaliła tak jak i Podstępna broń Abby ;). Poza tym oświadczyły Remuska (iiiii! Nareszcie!!) i w końcu normalne zachowanie Lily było super. Ale najbardziej mnie zabiła końcówka! Dalej trzęsę sie ze śmiechu! Ciśnie mi sie na usta zdanie: trafił swój na swego ;D. To będzie ciekawy związek... :P
OdpowiedzUsuńWłaśnie przeczytałam wszystkie rozdziały.... Super! Lily zachowuje się jak Lily a Remus ma podwójne fatum xD
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się ten rozdział ;D Hah, nie mogę się doczekać, aż Sean i April się zejdą, a biedny Remus chyba do ślubu nie dotrwa xd Właśnie się skapnęłam o co chodzi z nazwiskiem Sean'a ;p Na początku myślałam, że "May" kojarzy Ci się z misiem, choć podobieństwa nie widzę xd April, May. Kwiecień, Maj. Ah, ale ja inteligentna i błyskotliwa ;p Daria.
OdpowiedzUsuń