Boże, jest mi tak niewiarygodnie wstyd! Nie mam nic na swoją obronę, nawalam ostatnio na całej linii i strasznie, strasznie was za to przepraszam! Obiecuję się poprawić i zacząć dotrzymywać słowa. W nagrodę za waszą cierpliwość rozdział jest dłuższy niż zawsze - liczy sobie dziewięć stron. Miałam zamiar napisać dłuższy, niestety chyba dopadł mnie jakiś bakcyl i o ile rano mogłam jeszcze pisać, teraz marzę tylko o łóżku.
Rozdział 83
Czas ciągnął się w przyjemnej atmosferze. Siedzieli przy stole, zajadając się smakołykami które przygotowali, popijając wino i kremowe piwo, nucąc razem z radiem świąteczne piosenki lub po prostu rozmawiając wesoło.
Mały Lucas nadal siedział na kolanach Chrisa, ciągnąc raz po raz za krawat. Siłą rzeczy Collins, który pozbył się już kamizelki, nie mógł zdjąć krawatu mimo, że ten bardzo mu przeszkadzał.
- Może byś coś zjadł? – Zagadnął syna Syriusz, a chłopiec spojrzał na niego ze średnim zainteresowaniem i zacisnął mocniej rączki na krawacie. Kiedy jednak pojawiła się przed nim miska z przetartymi owocami, szybko zajął się jedzeniem, a Chris wykorzystał ten moment, żeby zdjąć krawat. Rzucił nim w kierunku kanapy i wtedy rozległ się wrzask.
Lucas niezbyt lubił, kiedy w około niego było zbyt dużo osób. Zazwyczaj był wtedy całowany, przytulany i noszony na rękach mimo że nie zawsze miał na to ochotę. Oczywiście, lubił być przytulany, miał nawet kilka ulubionych osób które robiły to tak umiejętnie, że nie sposób było się rozprężyć – na przedzie stał naturalnie tata, chociaż nie gardził też kilkoma innymi ramionami. Nawet niedouczony pajac nauczył się to robić tak, żeby było mu wygodnie, zapomniał więc o początkowych urazach jakie względem niego miał. Ważnym było jednak, że Lucas nie zawsze był zadowolony kiedy poświęcono mu dużo uwagi. Dzisiejszego dnia na szczęście wszystko szło po jego myśli.
Wprawdzie sweterek w który go ubrano był trochę niewygodny a Lucas wolałby żeby dano mu go rączki, bowiem miał wyjątkowo ciekawe wyszycia, które na pewno smakowicie smakowały, ale w zamian znalazł sobie inne, bardzo zajmujące zajęcie.
Przenoszono go właśnie z rąk do rąk, kiedy trafił na ręce nieznanej mu dotąd osoby. W pierwszej chwili zamierzał wyrazić swoje niezadowolenie miną wyćwiczoną specjalnie na tą okazję, ale wtedy jego wzrok przyszył bardzo ciekawy przedmiot wiszący na szyi. Z czystej ciekawości złapał go więc swoimi piąstkami a wtedy wydał nad wyraz ciekawy i śmieszny dźwięk. Lucas potrzebował kilku prób, żeby dojść co należy robić żeby przedmiot wydawał ten zabawny dźwięk i od tej chwili nie robił nic innego, jak tylko raz po raz ciągnął za miękki materiał.
Chociaż to proste zajęcie mogłoby wydawać się nudne, wcale takim nie było. I wtedy jego idealną zabawę przerwała istna katastrofa.
Najpierw, zjawił się tata. Lucas starał się nie okazać zainteresowania jego osobą na wypadek, gdyby chciał mu przerwać zajęcie, ale nie mógł pozostać obojętny na widok miski z jego ulubionymi owocami. Do tej pory nie zdawał sobie nawet sprawy jak głodny jest, po za tym kto powiedział, że jedzenie jest nudne? Lucas już dawno wpadł na świetny pomysł zabawy, chociaż wcale nie był pewny, czy tacie plucie podobało się tak samo jak jemu.
Zajadł się więc jak nigdy nic, kiedy poczuł że bezpieczne kolana na których siedział, zachwiały się. Obejrzał się na pana u którego siedział i zobaczył jak ten zdejmuje jego zabawkę z szyi. Lucas nawet się na to ucieszył – trochę kłopotliwym było ciągle go ciągnąć i szybko się męczył a tak gdy dostanie ją do rączki będzie mógł spróbować jak smakuje i nie będzie musiał ciągle trzymać rączek w górze. Wyciągnął więc piąstkę, żeby zabrać przedmiot gdy wtem została ona odrzucona za siebie. Lucas jak na zwolnionym filmie patrzył jak ukochany przedmiot leci przez pokój i ląduje na podłodze daleko od niego.
Poczuł ogarniającą go złość i bezsilność i rozpłakał się.
Chris nie spodziewał się obrotu spraw. Dział z przyzwyczajenia i nie zauważył rączki chłopca wyciągniętej do góry. Mały rozpłakał się w niebogłosy a przecier owocowy spłynął mu po brodzie.
Charlie natychmiast rzuciła się po krawat ale zatrzymała się z nim w pół kroku. Nacisnęła na brzuch Mikołaja i jęknęła.
- Jest problem – powiedziała – Zaklęcie przestało działać.
Zapadła krótka cisza, podczas której słychać było tylko płacz Lucasa. Syriusz odstawił miskę, wziął syna na ręce i kołysząc uspokajająco rzucił do przyjaciół.
- Wymyślcie coś, ja spróbuję go uspokoić.
Mały płakał i płakał a krawat milczał i milczał. Próbowali wszystkich możliwych metod, ale za nic nie udało im się odtworzyć zaklęcia.
Lucas, chociaż był coraz bardziej zmęczony, nie przestawał krzyczeć. Nie pomogły ukochane zabawki, smakołyki ani wszelkie wygłupy – chłopiec był nie do przekonania.
I nagle, w tym harmidrze Charlie wpadła na pomysł. Podbiegła do Chrisa, zarzuciła mu krawat na szyję, wyszeptała coś do ucha.
- Mowy nie ma – powiedział krótko.
- To twoja wina – przypomniała - Spójrz, to dziecko nie ma siły już płakać. Zaraz uśnie, nie psuj mu tego dnia. No…
Westchnął i wstał. Charlie uśmiechnęła się i pchnęła go w stronę Syriusza i płaczącego Lucasa.
- Pociągnij – powiedziała do Blacka – No, dalej.
Niechętnie złapał za krawat i pociągnął lekko. Chris przez chwilę stał naburmuszony ale widząc spojrzenie Lucasa, który wahał się czy płakać dalej czy, westchnął ciężko.
- Ho! Ho! Ho… - wyrzucił z siebie. Lucas rozpromienił się, a Syriusz pociągnął znów – Ho, ho, ho! Ho, ho, ho! Ho, ho, ho! Ho, ho, ho… Może wystarczy?
- Żartujesz? Mi też się podoba ta zabawa – powiedział rozbawiony Syriusz i po raz kolejny pociągnął za krawat.
- Ho, jesteś, ho, trupem, ho, Black!
- Ja też chcę! – zawołał Eddie, zrywając się z miejsca.
- No bez jaj! – zirytował się Chris.
- Patrzcie… - powiedziała cicho Lily, wskazując głową na Lucasa. Chłopiec wtulił buzię w ramię Syriusza i smacznie spał. Eddie westchnął zawiedziony.
- Nie wiem, jak ty zamieszasz bez niego wytrzymać te dwa tygodnie – zaśmiał się James, kiedy Syriusz po raz czwarty wyszedł zobaczyć czy Lucas się nie obudził – To jest uzależnienie, wiesz?
Black mruknął coś niewyraźnie pod nosem, a James spoważniał.
- No właśnie, jak ty zamierasz wytrzymać tyle czasu? Jesteś nerwowy jak ktoś inny trzyma go na rękach.
- Nie mam pojęcia – wzruszył ramionami Syriusz – Nie mam zielonego pojęcia.
- To po co… Słuchaj – podjął James, marszcząc brwi – Zostań, jeśli chodzi tylko o ten wyjazd, przecież wszyscy…
- To nie o to chodzi – uciął krótko Syriusz. Widząc jednak spojrzenie przyjaciela, westchnął ciężko, wstał i wyszedł z pokoju. James od razu zrozumiał i poszedł za nim.
- Więc?
- I tak będę musiał go zostawić w końcu – wyszeptał Syriusz, kiedy James zamknął drzwi pokoju Lucasa – Nie będę wiecznie nietykalny, Zakon potrzebuje ludzi…
- Mówiłeś, że Dumbledore nie robi problemu i…
- Bo nie robi – powiedział krótko Syriusz – I pewnie nie będzie robił ale… Jest nas coraz mniej. Prędzej czy później, będę musiał go zostawić na długo z dziadkami. Teraz przynajmniej będę miał świadomość, że w każdej chwili mogę bez żadnych konsekwencji wrócić i go zobaczyć.
James nic nie powiedział, tylko kiwnął krótko głową. A kiedy wyszedł z sypialni Lucasa zaczął obstawiać sam z sobą, ile czasu przyjaciel wytrzyma.
- Nie daję mu więcej niż tydzień – powiedział do siebie.
- Gabriele nie zmieniła zdania? – zapytała nagle Lily, a wszyscy spojrzeli na Petera, który pokręcił głową. Remus pochylił się nad Syriuszem.
- Wybiłeś to z głowy Abby? – zapytał go szeptem, a Syriusz również pokręcił głową – Nie zdaje sobie sprawy z ryzyka, co?
- Ani trochę – powiedział z westchnieniem, kiedy dziewczyny złapały Petera na spytki – Między innymi dlatego muszę tam być.
- Będziemy trzymać rękę na plusie – zapewnił go James. Eddie zmarszczył brwi.
- Ulżyło mi, że Gabriele nie jedzie – oznajmił nagle – Nie wiem dlaczego, ale czuję się spięty w jej towarzystwie.
- Boisz się tej dziewczynki? – spytał rozbawiony Remus, z trudem panując nad chichotem – Tego słodkiego dzieciaka?
- Nie boję – prychnął Eddie – Napawa mnie niepokojem, to wszystko.
- No tak, na twoim miejscu bym uważał, jej złowieszcze loki mogą okręcić ci się nagle w około szyi niczym boa dusiciel – zakpił Lupin i jednie Chris i Eddie, nie zaśmiali się.
- No nie wiem – odezwał się nagle Collins – W rozumowaniu Eddiego może być jakiś sens.
James, Syriusz i Remus spojrzeli na niego oszołomieni, nie mogąc wyjść z podziwu że człowiek, który lada moment ma zostać aurorem podziela obawy Eddiego. Ich wątpliwości szybko jednak zostały rozwiane.
- Dziękuje, zawsze mogę na ciebie liczyć… - zaczął Mauer.
- Ma klasyczny typ osobowości ukrytego seryjnego mordercy psychopaty – dodał rozbawiony. Eddie prychnął, kiedy pozostali wybuchli śmiechem.
- Jasne, śmiejcie się - mruknął – Nie boję się jej, po prostu nie czuję się dobrze w towarzystwie tak cichych i niespołecznych osób, jak Gabriele.
- Petera też się boi! – zaśmiał się James, a Syriusz zsunął się z fotela – Order Merlina I Klasy za odwagę.
- Nie, czekajcie – uciszył ich rozbawiony Chris – On naprawdę ma trochę racji. Tacy nie rzucający się w oczy bywają niebezpieczni ale… - parsknął - .. najłatwiej w nich wzbudzić instynkt mordercy, naprawdę!
Eddie fuknął obrażony wśród salw śmiechu..
Następnego ranka wszyscy zajęli się przygotowaniami do wyjazdu, na który mieli jechać wieczorem. Syriusz z wielkim trudem odwiózł Lucasa do dziadków i bardzo markotny zajął się pakowaniem.
Tym razem zdecydowali się na bardziej rozsądny tryb podróży i wynajęli świstoklik.
Późnym wieczorem wszyscy zebrali się na stacji skąd po małym zamieszaniu, wyruszyli w drogę.
Mieli zatrzymać się w Forester’s Lodge* - dość nietypowym ale bardzo klimatycznym ośrodkiem wypoczynkowym dla czarodziejów, położonym w górach. Po długich rozmowach zdecydowali się nie korzystać z ośrodka który poleciła im Vivien.
Forester’s Lodge właściwie nawet nie przypominał hotelu – wyglądał jak zwykły, drewniany dom – może trochę większy niż zazwyczaj – dwupiętrowy, z masą okien z okiennicami.
Na parterze wisiała półeczka z zawieszonymi kluczami od pokoi, we wschodnim skrzydle była niewielka kuchnia z drewnianym stołem i kolorowymi zasłonkami i wielki salon z kominkiem, a w zachodnim mieszkali właściciele zajazdu – państwo Medison** wraz z dziećmi i wnukami.
Kiedy zjawili się w holu, natychmiast powitała ich pani domu. Rozdzielenie pokoi między sobą zajęło im trochę czasu.
Dostali dla siebie całe piętro – równo sześć pokoi dwu osobowych. W pierwszych trzech od razu zakwaterowali się Lily z Jamesem, Eddie z Lexie i Remus z Maddie. Po długich awanturach, Charlie zgodziła się dzielić pokój z Chrisem, Maddie została z Abby a Peter z Syriuszem.
- To nie w porządku – prychnęła Charlie, podnosząc zadziornie głowę – Będzie mi wypijać piwo!
Chris zachichotał złośliwie i wszyscy podjęli wspinanie się na górę.
Rozpoczęło się rozpakowywanie.
Peter zgubił się. Hotel w którym się zatrzymali nie był wielki, a on musiał zejść z pokoju do holu, w którym zostawił jedną z toreb. A teraz jak na złość nie mógł trafić z powrotem do pokoju, które nie miały numerów.
Pamiętając że zajmują całe piąte piętro hotelowe został zmuszony do zaglądania kolejno do każdego z nich, z czego ponad połowa była zamknięta.
Pchnął pierwsze z lewej drzwi, wszedł do środka i wciągnął ze świstem powietrza, mając wrażenie że ktoś walną go obuchem w głowę.
- Ja mogę to wszystko wytłumaczyć – powiedział natychmiast Remus, zwracając się do niego – My to wszystko zaraz wyjaśnimy.
Peter poczuł że cokolwiek Remus mu teraz wyjaśni, jak wiele sensu lub bezsensu w tym będzie, nigdy nie wyrzuci z głowy tego obrazu.
Gdy wychodziło się z Forester’s Lodge, wystarczyło przejść podwórze, żeby znaleźć się w Zajeździe u Merlina – małej, przytulnej knajpce. Postanowili pierwszy wieczór wyjazdu spędzić więc właśnie tam.
Usadowili się przy stoliku, robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Nim każdy wybrał sobie miejsce, minęło naprawdę dużo czasu. Młoda kelnerka, która do nich podeszła czekała cierpliwie aż zapanuje spokój.
- Co podać? – zapytała w końcu.
- Posłuchajcie – pojął James dziarsko – to nasz pierwszy dzień tutaj, dziś nic wielkiego nic już nie zrobimy dlatego uważam, że powinniśmy pozwolić sobie na odrobinę luzu i spić się do upadłego!
Potwierdzili to szumnie. Kelnerka zachichotała.
- Dwanaście butelek Ognistej Whisky – oznajmił więc James.
- Jedenaście – poprawiła go łagodnie Lily – Nie czuję się dobrze, odpuszczę dziś sobie.
- Daj spokój! – zaprotestowała Charlie – Wszyscy mają się sponiewierać, musi być fair!
- Nie, ja naprawdę sobie odpuszczę – powiedziała łagodnie Lily – Nie czuję się dobrze, ta podróż mnie trochę zmęczyła.
Charlie westchnęła.
- Więc jedenaście – powiedziała zmęczonym głosie – Jedenaście butelek…
- Ja też nie pije – odezwała się nagle Abby. Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni.
- Jak to, nie pijesz? – zdziwił się Syriusza. Abby wzruszyła ramionami – Wcale?
- Wcale… Nie miałam czasu na imprezy – powiedziała obojętnie – Mam Lynn i nigdy nie mogłam sobie pozwolić na picie…
- To najwyższy czas, żeby to zmienić – stwierdziła sucho Lexie – Nie ma tu dzieci, nie ma obowiązków. Idealny czas żeby przeżyć swój pierwszy raz.
Charlie już otwierała usta, żeby mruknąć że skoro nie chce, nie musi, kiedy odezwała się znów Abby.
- Jednak nie, dzięki. Po za tym, mam strasznie słabą głowę, pewnie po wypiciu butelki ognistej trzeba by mnie było zanosić nieprzytomną do pokoju albo na intensywną terapię…
- Bruderszaft! – krzyknęła na cały głos Charlie, zrywając się na równe nogi – Nigdy nie piliśmy Bruderszaftu! Musimy to zrobić! Dwanaście szklanek i dużą butelkę czystej! Nie, dwie butelki!
- Zwariowałaś, bruderszaft pije się na poznanie, my się wszyscy znamy – powiedziała rozbawiona Lily.
- Ale nigdy go z sobą nie piliśmy – oznajmiła z powagą Charlie – Najwyższa pora to zrobić.
- Naszego drinka zapoznawczego do dziś w pełni sobie nie przypomniałem – odezwał się mrukliwie Syriusz – Nie jestem pewny, czy chcę jeszcze pić z tobą brudzia.
- Nie masz wyboru – zaśmiała się Charlie – Lily, ty też musisz.
Rudowłosa otworzyła usta, jednak poddała się kiedy na stół wjechała taca ze szklankami i wódką. Charlie zwinnie rozlała każdemu i po chwili zaczęło się wielkie poznawanie.
Bruderszaft, to zwyczaj, mający na celu symboliczne przypieczętowanie więzi między pijącymi go. Zazwyczaj jego głównym celem jest przejście na ty z drugą osobą. Wypicie kieliszka wódki z drugą osobą nie niesie za sobą żadnych bolesnych skutków.
Chyba, że tych osób jest jedenaście, a ty zamiast kieliszka, masz małą szklaneczkę.
Początkowo było bez większych problemów. Krzyżując ręce, wypijali z sobą kolejno wódkę, przedstawiając się sobie ze śmiechem.
Jednak wypicie kilku małych szklaneczek wódki, nie może skończyć się na trzeźwo. Im mniej osób zostawało, tym wszyscy byli bardziej pijani i siłą rzeczy, bardzo szybko zapomnieli z kim już wypili, a z kim nie.
Jedynie Lily, po wypiciu pierwszej szklanki, podmieniła ją szybko na szklankę z wodą. Jak inni biegała między przyjaciółmi, wypijając kolejną za kolejną, pozostawała jednak całkiem trzeźwa. W innych okolicznościach piłaby razem z nimi, podróż jednak wyjątkowo dała się jej we znaki i była pewna, że jeśli wypije jeszcze chociaż łyk alkoholu, niewątpliwie zacznie wymiotować. Na samą myśl o alkoholu odrzucało ją na kilometr.
- Witaj! – zawyła Charlie, po raz szósty z rzędu podchodząc do Abby – Z tobą… Z tobą jeszcze nie piłam!
- Nie? – zdziwiła się Abby, blada jak ściana. Chwiała się mocno, kiedy Charlie lała wódkę do jej szklanki – No nie, pamiętałabym…
- Pewnie, że byś pamiętała! – zawołała dziarsko Charlie – Witam cię w naszym gronie!
Zaplątały się, próbując skrzyżować ręce a potem z wielkim trudem po celowały do ust. Pomimo, że większa część zawartości szklanki Abby wylądowała na jej koszulce, to co wypiła przelało czarę.
Tak wielka ilość alkoholu zgubna jest dla wytrwałych pijących, dla abstynenta jakim była Abby, była zbyt wielka.
Szarpnęła się gwałtownie i puściła biegiem ile sił w nogach, znikając za drzwiami baru.
- Trafiony… zatopiony – zachichotała Charlie i obróciła się Chrisa – Chris, kochany! Z tobą jeszcze nie piłam!
- Ani trochę cię nie lubię – wybełkotał Syriusz – Ani… jotę.
- Wice… wice… wice… - powtarzał Chris, nie mogąc przypomnieć sobie co dalej – Ja ciebie też… versa.
- Ale się z tobą napiję – oznajmił Syriusz, chwiejąc się mocno – bo… tradycja… nakazuje!
- Versa… - zgodził się bełkotliwe Chris.
Lexie nigdy nie przyjęła takiej ilości alkoholu w takim czasie jak ten. Chociaż jej organizm nie zbuntował się jak u Abby, dało jej się to we znaki znacznie inaczej.
- Koooocham cię – zawyła, rzucając się Chrisowi na szyję – I ciebie teeeeeeeż kocham! – zaśpiewała ku oszołomionemu Syriuszowi – Cieeeeeebie też! – dodała do Petera.
- A mnie? – spytał obojętnie Eddie, a Lexie czknęła.
- Ciebie nie kocham – oznajmiła chłodno – Ale cieeeeebie kochammmm – wskazała na Lupina – Wszystkich was kocham!
- Zawsze mówiłem, że to puszczalska zołza – westchnął ciężko Mauer.
- Dziewczyny, gdzie Abby? – spytała nagle Lily, rozglądając się dookoła. Charlie szlochała w ramię Jamesa, April wspierała się na rękach, chrapiąc głośno, a Remus czołgał się pod stołem, szukając czegoś i jak próbowała dowiedzieć się klęcząca obok Maddie, nie był do końca pewny, czego.
- Ale co to jest? – spytała sennie, a Lupin potrząsnął głową.
- Muszę znaleźć…
- Widziałam was już pijanych, bardzo pijanych ale dziś przeszliście wszystko… Chris, jesteś jeszcze przytomny – dodała ze zdziwieniem. Chris spojrzał na nią zamglonym spojrzeniem.
- No, jestem – powiedział i zaraz potem padł głową na stół i zachrapał.
- I wtedy… ta kanapka… spadła mi do zlewuuuuu – zawyła żałośnie Charlie do Jamesa.
- Kanapka? Jaka? – zaciekawił się pozornie Syriusz – Zjadłbym coś…
- Szzzz – uciszył go James – Jej kanapka nie żyje… Bardzo to przeżywa…
- Moja kaaaaanapka! - jęknęła Charlie i znów wybuchła płaczem – Moja kochana, biedna kanapkaaaa!
- A czym była? Może gdzieś tu jest? – dopytywał Syriusz.
Lily westchnęła rozbawiona, szukając wzrokiem Abby. Uznawszy, e dziewczyna musi spać gdzieś na podłodze zdecydowała się znaleźć ją potem.
Zabawa trwała w najlepsze, alkohol lał się strumieniami a przewaga pijanych nad trzeźwymi wzrastała z każdą chwilą.
Lily obserwowała z nudą jak James szaleje wraz z przyjaciółmi, znosząc cierpliwie to, że z każdą butelką ognistej staje się coraz bardziej pijany. Pozwalała mu na to tylko dlatego, iż miała nadzieję, że kiedy poczuje się lepiej, to ona bardziej zaszaleje a on będzie się nią opiekować. Kiedy jednak jego wzrok zrobił się mętny, język zaczął się plątać a ruchy stały nieskoordynowane, Lily zadecydowała iż czas na interwencje.
- James, kochanie, może już wystarczy? – powiedziała do niego łagodnie. Potter przez chwilę chwiał się na miejscu nim dotarło do niego, że Lily coś powiedziała.
- Kochanie… Upiłem się – oznajmił jej nieprzytomnie, a Lily westchnęła.
- To się daje zauważyć – westchnęła z rozbawieniem Lily – Może wrócimy już do pokoju, co?
Pomruczał coś chwilę niezrozumiale ale gdy Lily wstała, również wstał i chwiejąc się zaczął za nią podążać.
- Chodź – powiedziała łagodnie, zarzucając sobie jego ramię na swoją szyję – Pomogę ci, mój pijaczyno…
- Obrażasz mnie? – spytał marszcząc brwi. Lily nie odpowiedziała.
Szli przez chwilę w milczeniu – James wsparty na ramieniu najdroższej żony, przypatrywał się jej w zachwycie aż w końcu się odezwał.
- Jak ja cię kocham.
Lily uśmiechnęła się łagodnie.
- Wiem – odpowiedziała mu – Ja ciebie też kocham.
- Kocham w tobie wszystko – kontynuował lekko niepewnie James. Mówienie przyprawiało mu trudności, nie przestawał jednak – Całą ciebie.
- Cieszę się, kochanie.
- I jesteś taka… taka piękna – westchnął ciężko – Wszystko masz piękne… Merlinie, jakaś ty jesteś piękna…
Zachichotała. Wspinali się powoli po schodach – James jedną ręką trzymał się poręczy, drugą nadal wspierał się na szyi Lily.
- Masz takie piękne oczy – podjął, kiedy weszli na piętro i ruszyli w stronę pokoju – Takie piękne…
Westchnął cicho i zamilkł, regenerując siły. Po chwili znów przemówił.
- I cudowny nos… I usta – zatrzymali się przed drzwiami. Lily zaczęła przeszukiwać jego kieszenie w poszukiwaniu klucza i na rękę było jej to, że jest zbyt zajęty mówieniem, żeby się ruszać. Wiedziała, że znajduje się w stadium w którym nie umie wykonywać dwóch rzeczy na raz – Masz takie piękne usta.
Jego zamglony wzrok przeniósł się na jej szyję a potem głowa opadła mu niżej.
- A twoje piersi… Je kocham jeszcze bardziej – oznajmił jej. Lily zaśmiała się cicho, patrząc na niego z rozbawieniem – Twoje piersi to najidealniejsze piersi na świecie. Kocham je, obie, wiesz?
Otworzyła usta, ale nie dał jej nic powiedzieć.
- Szz… - uciszył ją – Twoje piersi… Gdyby miały imiona… Bo ich nie mają, prawda? – zastanowił się przez chwilę, ale szybko zapomniał o czym myśli i wrócił do poprzedniego tematu – Powinienem je nazwać… Ta będzie Alfa – chwiejnie położył dłoń na jednej z piersi Lily – A ta… Omega.
Lily nie wytrzymała. Wybuchła śmiechem, odchylając się do tyłu, a James zachwiał się i padł na kolana.
- Widzisz… Ich moc zwala z nóg – wybełkotał słabo.
Abby opuściła łazienkę tylko na chwilę, by przejść piętro wyżej i zamknąć się w tej w swoim pokoju, gdzie spędziła prawie całą nos. Potem usnęła smacznie i jednym plusem, jak miała się przekonać rana, tych nocnych torsji miał się okazać fakt, że wszystko co przyjęła, bardzo szybko oddała.
Nastał ranek. Chociaż za oknem była wyjątkowo ładna pogoda, śnieg iskrzył się w promieniach słońca świecącego wysoko na bezchmurnym niebie mimo minusowych temperatur, okna każdego pokoju na piętrze było szczelnie zasłonięte.
Po schodach wiodących z parteru na piętro, wspinała się powoli Joan Medison, niosąc tacę z dzbankiem i tuzinem szklanek. Zatrzymała się przed pierwszymi z drzwi, postawiła tacę na podłodze, zapukała i weszła do środka.
- Dzień dobry – powiedziała łagodnie, starając się nie robić za dużo hałasu. Postawiła tacę na stoliku, wyciągnęła dwie szklanki i rozejrzała się dookoła – A gdzie twoja koleżanka?
April jęknęła żałośnie, obudzona ze snu i przykryła głowę kołdrą. Z łazienki Joan usłyszała ciche mruczenie.
- Słyszałam, że wczoraj wróciliście dość późno a Rita Welekes powiedziała mi, że trochę użyliście wczorajszego wieczora – oznajmiła szeptem kobieta – Wysłałam więc moich chłopców, po dzban świeżego mleka – dodała i podeszła do April ze szklanką – Wypij, z doświadczenia wiem, że to najlepszy lek na poranne dolegliwości.
April, która nagle zdała sobie sprawę jak bardzo spragniona jest, podniosła się. Z rozczochranymi włosami, opuchniętą twarzą, po siekniętymi ustami i błyszczącym spojrzeniem, prezentowała się żałośnie.
Natychmiast pochłonęła całą szklankę z cichym westchnieniem ulgi.
Joan tymczasem przeszła do łazienki i podała przytulonej do muszli Abby drugą szklankę.
- Ty też wypij – dodała ciepło – W kuchni na dole, macie też świeże jajka i pieczywo. Wypoczywajcie, pójdę do innych – i wyszła, zamknąwszy cicho za sobą drzwi.
- Anioł, nie kobieta – westchnęła April, kiedy jej szklanka sama się napełniła – Po prostu anioł.
- Otwarte! – zawołała Lily, a James wydał z siebie długi jęk rozpaczy. Rudowłosa zaśmiała się i spojrzała w kierunku drzwi, w których stała Joan Medison.
- Przyniosłam wam świeże mleko – powiedziała łagodnie – Słyszeliśmy w nocy, że późno wróciliście i…
- Mam nadzieję, że państwa nie pobudziliśmy – odezwała się od razu Lily – Starałam się go uciszyć ale… - zarumieniła się. James zachichotał spod kołdry.
- Ależ skąd, nie obudziliście nas – uśmiechnęła się kobieta, stawiając szklanki z mlekiem na stoliku – W kuchni macie świeże jajka i chleb.
- Nie trzeba było, naprawdę…
Urwała. Drzwi od pokoju otworzyły się z trzaskiem. James warknął ze złością a Lily i Joan spojrzały zszokowane na bladego, półnagiego Syriusza patrzącego po nich z przerażeniem.
- Peter! Zginął! – wysapał blady. James wychylił się spod kołdry a Lily zmarszczyła brwi.
- Jak to: zginął? – zapytała ogłupiała.
- Obudziłem się i chciałem zobaczyć, czy żyje bo ja to ledwo funkcjonuję… A wy jak się czujecie? – zapytał nagle, a James machnął ręką z powątpiewaniem.
- Ledwo żyję – odpowiedział zmęczonym tonem James – Nigdy więcej nie będę z wami pić… brudzia.
- Masz rację, to…
- Syriusz! – warknęła odrobinę za głośno Lily – Peter…
- A, no tak – przypominał sobie – Więc obudziłem się, wypiłem parę litrów wody… Swoją drogą nie macie tu czegoś, okropnie mnie suszy…
Joan, lekko oszołomiona, podała Syriuszowi szklankę z mlekiem. Black wypił duszkiem.
- Dziękuję – wychrypiał do kobiety – Więc obudziłem się i go nie było!
- Jak to: nie było? Sprawdziłeś wszędzie? – upewniła się Lily.
- W łazience, szafie, pod łóżkiem, w łóżku, na szafie, za oknem, w walizce – zaczął wyliczać Black – Przeszedłem cały korytarz… Nie ma go.
- Trzeba go poszukać – westchnęła Lily, wyskakując z łóżka – Mieliście go pilnować! Wiecie, że po pijanemu robicie różne głupstwa, na dworze jest mróz jeśli…
Urwała. Spojrzeli po sobie z niepokojem.
- Powiem reszcie – rzucił krótko Syriusz, złapał szklankę mlekiem i wybiegł z pokoju.
- Pomożemy wam – zaoferowała Joan wychodząc żwawo. James również wyszedł z łóżka, złapał za mleko i duszkiem wypił wszystko co było w dzbanku, pozostawionym przez gospodynię.
W poszukiwania Petera zaangażowali się nie tylko jego przyjaciele, ale też właściciele ośrodka – Joan z mężem Joe, ich dwie córki Rose i Eve wraz z mężami, oraz syn Robert z rodziną. Wszyscy krzątali się po domu, nawołując małego Petera, ale ślad po nim zaginął.
- Może trzeba sprawdzić jeszcze raz ich pokój? – zapytała Maddie – Syriusz jest na kacu, nie postrzega poprawnie rzeczywistości…
- Ej!
- Założyłeś spodnie tyłem do przodu – wytknęła mu ze złością Maddie, a Syriusz prychnął zawstydzony – Mogłeś wziąć Petera za kupkę szmat!
- Sprawdzę jeszcze raz – zaoferowała Abby, która była w najlepszym stanie z nich wszystkich, wyłączając tylko Lily. Nikt nie zaprotestował.
Kac dawał im się we znaki i bez czynnych poszukiwań.
Abby wyszła z salonu i przez chwilę słychać było tylko jej nawoływania. A potem, doszedł ich mrożący krew w żyłach wrzask.
Zerwali się na równe nogi, przepychając między sobą pognali na górę, pełni złych przeczuć.
Wpadli do łazienki. Abby stała przy wannie zamierając się chodakiem na kulącego się między ręcznikami małego, szarego, przerażonego szczura. Dziewczyna wrzeszczała ile sił w płucach, szczur trząsł się przerażony.
- Nie!! – wrzasnęli zbiorowo, kiedy zamachnęła się z całej siły. Spojrzała na nich zaskoczona.
- Szczur! – pisnęła, wskazując na niego trzęsącymi się dłońmi – W tej wannie…
- To Peter – wyjaśnił Remus, nie kryjąc ulgi. Podszedł do wanny, ujął szczurka w dłonie i pokazał go Abby, która odskoczyła o krok – To tylko Peter.
- Nie, to szczur – odpowiedziała patrząc na niego jak na wariata – Szczur, Remus, nie Peter!
Lupin zachichotał pod nosem, postawił zwierzątko na podłodze i powiedział.
- Właśnie dlatego byłem przeciwny szczurowi. Kota nikt by nie próbował zabić chodakiem.
Patrzyli z mieszaniną ulgi i rozbawienia jak Peter wraca do swojej ludzkiej postaci.
- Ja sobie TYLKO spałem! – krzyknął z oburzeniem – A koty śmierdzą!
- Przepraszam… - wyszeptała zakłopotana Abby – Przepraszam!
James parsknął, ukrywając usta pod dłonią. Lily wymieniła ukradkowe spojrzenia z Charlie i obie zgodziły się w milczeniu. Jedna złapała pod ramię April, druga Maddie a wychodząc zagarnęły Lexie.
Syriusz odprowadził je zaniepokojonym spojrzeniem.
- Będą kłopoty – wyszeptał do Lupina.
- Każdemu mogło się zdarzyć – westchnęła April znad szklanki wody – Przecież nie wiedziała… Ja na jej miejscu zrobiłabym to samo, tylko szybciej…
- Nienawidzę szczurów – zgodziła się słabym głosem Lexie – Gdybym to ja go znalazła, już byłby rozkwaszoną, czerwoną papką.
- Przecież wiesz, że jest animagiem – Lily zmarszczyła brwi. Lexie wzruszyła ramiona.
- Mam kaca, myślę wolniej niż działam.
- Można to uznać za fart, że trafił na Abby… - mruknęła Maddie – Ale zgadzam się, że trzeba coś zrobić. Zacznie zadawać pytania.
- Kłopotliwe pytania – dodała szybko Lily - A ja nie ufam jej na tyle, żeby sądzić że to dobry pomysł mówić jej o… futerkowym problemie – dokończyła niechętnie. Zwykle nie pochwalała tego szyfru, wolała nazywać rzeczy po imieniu, ale istniało ryzyko że ktoś wejdzie a nie miała innego pomysłu.
Wszystkie zgodziły się z nią kiwnięciem głowy. Charlie perspektywa rychłego pozbycia się Abby – a tym samym wygraniem zakładu z Chrisem – wyraźnie poprawiła humor. Usiadła wyprostowana i spojrzała na dziewczyny, które dotąd nadal nie były przekonane co do pomysłu pozbycia się Abby.
- Więc, jaki jest plan? – zapytała Maddie – Bo masz jakiś plan, prawda?
W odpowiedzi, Timble uśmiechnęła się złowieszczo.
- Wskakujcie w trapery, panienki – odpowiedziała tajemniczo – Zabierzemy naszą koleżanką na urokliwy spacer w góry.
- Dlaczego spacer? – pytał zaniepokojony James, obserwując jak Lily wkłada kurtkę – Dlaczego góry? Nie podoba mi się pomysł, żebyście szły same w góry, to może być niebezpieczne.
- Nie pójdziemy daleko – zapewniła go zdawkowo Lily – Nic nam nie będzie.
- Nie o was się martwię… - wyszeptał do siebie James. Mając na uwagę ostrzeżenie, jakie dał mu Syriusz, James postanowił nie ryzykować życia małżonki i uprzedzać fakty. Dotąd wydawało mu się, że Lily postanowiła zaakceptować obecność Abby, tymczasem teraz nabrał wątpliwości. Perspektywa wyjścia samych pań w góry, wydała mu się przy tym iście niepokojąca.
- Będziemy szły głównym szlakiem – uspokoiła go Lily – Wrócimy przed wieczorem, całe i zdrowe, obiecuję.
- Wszystkie? – upewnił się James, a Lily zmroziła go spojrzeniem – W porządku, postaram ci zawierzyć…
- Dziękuję – powiedziała ciepło Lily.
- Nie rozumiem, jak spacer w góry ma się przyczynić do tego, że się jej pozbędziemy – powiedziała April, bawiąc się sznureczkami jej czapki. Maddie poprawiła szalik i westchnęła ciężko.
- To będzie morderczy spacer w góry – wyjaśniła jej znudzona.
- Nadal nie rozumiem idei – westchnęła dziewczyna – Myślisz, że jak się zmęczy, zrezygnuje?
- Zobaczy jakie tępo narzucamy. Musimy jej po prostu pokazać, jak bardzo tu nie pasuje…
- Dostrzegam pewne luki w tym planie, ale to pewnie przez kaca…
- Jesteście pewne, że przeżyjecie ten spacer?
Remus zszedł po schodach i przyjrzał się im z rozbawieniem. April prychnęła.
- Jeśli masz jakieś wątpliwości, możesz iść z nami – powiedziała wyzywająco. Maddie zachichotała, kiedy Lupin potrząsnął szybko głową.
- Nie jestem samobójcą – stwierdził, podchodząc do Maddie – Postaraj się przeżyć, dobrze? – poprosił ją, całując czule w policzek – I uważaj, żeby ten mały tajfun nikogo nie zabił.
- Jak ciebie nie ma w pobliżu, mój pech staje się nieszkodliwy – prychnęła April – Na pewno nie chcesz iść? – spytała go słodko. Maddie zachichotała.
- Czasem trudno z wami wytrzymać – oznajmiła im z uśmiechem – Sama nie wiem, dlaczego tu jestem.
- Bo nasz kochasz – stwierdziła April tonem wyrażającym największą oczywistość – Chodźmy, nim zmienię zdanie i uszkodzę Remusa. Tak dawno nic złego mu nie zrobiłam.
- Przedwczoraj prawie przewróciłaś na mnie choinkę! – zawołał za nimi z oburzeniem Remus – Oblałaś wrzątkiem i…
- Jesteście tacy uroczy, kiedy robicie sobie krzywdę – zachichotał James, podchodząc do przyjaciela – Abby o nic nie pytała, na razie – dodał, obserwując przez okno odchodzące w grupie dziewczyny – Wydaje mi się, że na razie tego nie zrobi.
- To dobrze – powiedział w zamyśleniu Lupin – Myślisz, że coś knują?
- Jestem pewny, że tak – odpowiedział krótko Potter – Ale na chwilę obecną wydaje mi się, że lepiej zbytnio nie ingerować. Na chwilę obecną całkiem dobrze sobie radzi.
Charlie miała prostu plan. Wybrała najcięższy ze szlaków, uzbroiła się w zapas batoników energetycznych i wody i zabrała dziewczyny na morderczy spacer pewna, że Abby nie wytrzyma nawet godzinnej wspinaczki pod górę. Bo niby jak ktoś tak drobny i kruchy mógłby wytrzymać tak morderczą wycieczkę. Nie wzięła pod uwagę tylko jednego czynnika, który miał skazać ją na porażkę. No, dwóch.
Abby, jako młoda mama nauczyła się regenerować siły w rekordowym czasie i wbrew pozorem, była w bardzo dobrej kondycji. A Charlie miała mega kaca.
- Nie wytrzyma? – wycedziła z furią w oczach Lexie, łapiąc Timble pod ramię – Wróci z płaczem po przejściu kilometra?? Wygląda według ciebie na zmęczoną??
Wskazała ręką na Abby, która zadowolona z siebie pałaszowała kanapkę, popijając ją herbatą w termosie.
Charlie otarła pot z czoła i oparła się plecami od pień drzewa.
- Nie przewidziałam pewnych okoliczności – wysapała zmęczona – Jest woda?
- Lily ma – odpowiedziała Lexie, padając na ziemię ze zmęczenia. Charlie rozejrzała się dookoła i dostrzega Lily kilka metrów niżej. Rudowłosa wspinała się smętnie pod górę, blada jak ściana i ledwo żywa, trzymając pod ramię równie zmęczoną Maddie. Za nimi, człapała smętnie April.
- Chyba… nie… taki… był… plan? – wyspała Potter, siadając na śniegu. April kucnęła obok i zaczęła przeszukiwać swój plecak w poszukiwaniu wody.
- Ledwo żyję – jęknęła Maddie – Zabijcie mnie, tu i teraz…
- To co, idziemy dalej? – zapytała z entuzjazmem Abby, podchodząc do nich żwawo.
April jęknęła żałośnie, kiedy Lily pomogła jej wstać. Maddie furknęła pod nosem.
- Nie mogłabyś jej tak… Zrzucić z tej góry? – spytała się April – Nie możesz raz w życiu uszkodzić kogoś innego niż Remusa?
- Nawet nie wiesz, jak bym chciała – wycedziła April – Mówiłam, że to zły pomysł.
- Byłam pewna, że nie przeżyje tego spaceru! – westchnęła Charlie.
- O tak, młode matki zwykle cierpią na brak ruchu i nie wiedzą co to znaczy wytrzymałość – warknęła Lexie. Charlie zmrużyła oczy.
- Nie wiem, na co cierpią młode matki, nie znam żadnej – odpowiedziała.
- Bądźcie cicho – mruknęła Lily – Bardziej się męczycie, mówiąc…
Zamilkły więc.
Kiedy godzinę później dotarły na szczyt góry, były ledwo żywe. Opadły znużone na ławki jednej z gospód, wybudowanej tam specjalnie na turystów i nie ruszyły się nawet o milimetr przez kolejne pół godziny, które Abby poświęciła na oglądanie straganów z pamiątkami i robieniem zdjęć.
- Chętnie bym tu umarła – wyszeptała znużona Lily, wystawiając twarz w stronę nieba – Mogę tutaj zostać?
- Miałabyś sumienie teraz wyzionąć ducha? – zapytała cicho Charlie – A kto ochroni resztę przed tym potworem?
- Tą rundę wygrała, ale następna jest nasza – zapowiedziała cicho Lexie – Teraz ja przejmuję inicjatywę. Mała Abby ucieknie od nas gdzie pieprz rośnie…
- Wychodzę w to – powiedziała od razu April – Za to, że nas tu wciągnęła.
Przytaknęły w milczeniu.
Zejście wbrew wszystkiemu wcale nie okazało się prostsze niż wejście. O ile wspinaczka na górę była katorgą dla nóg, o tyle zejście z niej okazało się wyzwaniem dla reszty ciała. Ścieżka okazała się bowiem wyjątkowo… śliska.
Lily wrzasnęła upadając. Jej pośladki zapulsowały nieznośnym bólem. Kiedy się podnosiła, tuż obok przebiegła Charlie. Jej nogi plątały się w szaleńczym biegu na wszystkie strony i najwyraźniej nie mogła się zatrzymać. Przed Lily, kuśtykała wolno April. Jej buty okazały się wyjątkowo podatne na śliski śnieg i dziewczyna raz po raz lądowała na mokrym śniegu. Maddie złapała się kurczowo pnia jednego z drzew i za nic nie chciała go puścić. Lexie próbowała ją nakłonić do ruchu.
A Abby z wesołym okrzykiem biegła niczym wariatka, odbijając się od kolejnych drzew jak mała piłeczka.
- Cholera jasna! – krzyk Charlie przerwał głuchą ciszę a Lily zatkała usta dłonią patrząc, jak Timble wpada w rosnący przed nimi krzak jałowca – Jasny gwint!!
April obejrzała się, żeby zobaczyć ci się dzieje i sama wyrżnęła orła. Lily kucnęła i powoli zaczęła dreptać w stronę Charlie. Maddie w końcu zdecydowała się puścić drzewa. Złapała za rękę Lexie i w tej chwili obie poległy.
Lily dotarła do Charlie, która wyskubywała sobie igły z włosów.
- Żyjesz? – zapytała rudowłosa, patrząc na podrapaną buzię Charlie, która puszczała setek obelg pod adresem całego świata.
- Przysięgam, że pozbędę się uśmiechu z jej twarzy chociażby miała to być ostatnia rzecz jaką zrobię – wycedziła Charlie, patrząc ze złością na Abby, która właśnie wywaliła się, potknąwszy o kamień i siedziała na śniegu, śmiejąc się do rozpuku.
- Uwagaaa! – pisnęła Lexie biegnąc w ich stronę. Odskoczyły na bok o chwilę za późno. Lexie wpadła na nie z impetem i powaliła na ziemię. Zaraz potem na pośladkach podjechała do nich Maddie.
- To był fatalny pomysł, żeby iść na tą wycieczkę…
- Długo ich nie ma… - niepokoił się James, zerkając na zegarek.
- Nie wiem o kogo bardziej się niepokoję – stwierdził krótko Eddie – Te piranie najprawomocniej rozszarpały tą biedną dziewczynę kawałek po kawałku…
Syriusz wstał, wcisnął ręce w kieszenie i zaczął niespokojnie poruszać się po pokoju. Wzmianka o rozszarpywanej Abby trochę go zaniepokoiła.
- Na waszym miejscu bym się nie martwił – zachichotał stojący przy oknie Chris – zdaje się, Abby jest o wiele twardszym zawodnikiem niż nam się zdawało.
Jak na komendę wszyscy podbiegli do okna. A trzeba przyznać, że widok był niecodzienny.
Z leśnej ścieżki wyłoniła się grupka dziewczyn, chociaż słowo wyłonić to zabrzmi w tym przypadku zbyt dumnie. Lily i Lexie, podtrzymywały ledwo idącą Charlie, ubłoconą, przemoczoną, podrapaną z gałązkami we włosach. Lexie utykała na jedną nogę a rozczochrana Lily wyglądała jakby miała zaraz zemdleć. Za nimi człapała smętnie April, zataczając się chwiejnie, wyraźnie nosząc na sobie ślady obijania się od wszystkiego co stało na jej drodze. Maddie szła za nią, asekurując kuzynkę, chociaż sama wyglądała równie żałośne jak ona. Pochód żałości zamykała uśmiechnięta, trochę przemoczona Abby.
- Kto mieczem wojuje, od miecza ginie – wyszeptał z satysfakcją do ucha Charlie Chris, kiedy chwilę potem pomagał jej wejść po schodach – A ciebie czeka przyjazny spacer wieczorową porą, chyba że się poddasz.
- Nigdy… w życiu – wycedziła w odpowiedzi – Może i jej trochę nie doceniłam, ale wygrała dopiero jedną walkę, cała wojna przed nami.
- Powodzenia – zaśmiał się Chris – Będzie ci naprawdę potrzebne.
* i ** Nie mogłam sobie odmówić małej wariacji, odnośnie tego wyjazdu. Nie wiem czy ktoś w ogóle zwrócił na to uwagę, ale zarówno Forester’s Lodge jak i rodzinę Medison, pożyczyłam ze swojego poprzedniego opowiadania – to taka moja mała podroż sentymentalna, bo bardzo lubiłam zarówno to miejsce jak i jego mieszkańców i pomyślałam, że sama chciałabym spędzić urlop w takim miejscu jakim było Forester’s Lodge.
Jeśli ktoś jest zainteresowany szczegółami życia tej rodzinki, informacje o nich znajdziecie TUTAJ w rozdziałach: Weekend w górach, Niespodzianka, Intryga jak także ostatnim, Sześciolatek.
Hahahaha dobre! Szatański plan dziewczyn bezBŁĘDNY :D Pijamy James z wyznaniami miłości i zdaniem "Kochanie... Upiłem się' mnie rozwalił! No i znowu scena z punktu widzenia Lucasa. uwielbiam je! Już chcę dalej!!! Ciekawią mnie następne próby pokonania Abby...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Abby nie daj sie tym zołzom!!:D notka swetna, usmialam sie jak nigdy;) a dlugosc opowiadania naprawde powala;)
OdpowiedzUsuńjest mały błąd przy przydzielaniu pokoi Maddie jest w pokoju z Remusem i Abby jednocześnie zamiast April. Po za tym notka super jak zwykle. nie moge sie doczekać następnej
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o fragment z Peterem to nie był błąd, tylko zamierzony efekt - Remus poszedł do niej w odwiedziny :D W swoim czasie wszystko się wyjaśni, to mój skomplikowany i szatański plan :)
Usuńpodobało mi się., nie wiem, co najbardziej. ale chyba jednak mały Liucas. choć z drugiej storny końcówka była bezbłędna.. aczkolwiek trudno abrielle... Choć jednak stawiałabym na końcówkę, a może jednak na cudnego Lucaska... Przechodzisz sama z siebie z humorem i bardo trafnym dowcipem i puentowaniem, naprawdę świetna notka
UsuńAHA! Paulina przyznaj się! Chciałaś Remusa dać do pokoju z April! :P
OdpowiedzUsuńŚmiałam się jak głupia ;D Wyznania Jamesa i wyznawanie miłości przez Lexie było boskie ! xD W czasie czytania o "zmęczonej" Lily nasunęła mi się myśl, że może ona jest w ciąży? Czekam na nowy rozdział. Pozdrawiam ;D
OdpowiedzUsuń