Sesja jeszcze niby trwa, ale musiałam odpocząć. Trochę długo to trwało ale fragment tu, fragment tam i napisałam. Muszę wam się przyznać że napisanie ostatniego akapitu okazało się być dla mnie kłopotliwe i… Chociaż to głupie w pewnej chwili trochę się wzruszyłam.
Rozdział 82
- Lily, otwórz, proszę – zawołał po raz kolejny – Porozmawiaj ze mną.
Cisza. Od dwudziestu minut próbował się do niej dobić, ignorowała jednak każde jego nawołanie. Słyszał dobiegający zza drzwi płacz i był wobec niego bezradny.
To przerosło ich oboje. Drgnął, słysząc pukanie do drzwi i natychmiast popędził w tamtą stronę. Odetchnął z ulgą widząc w progu Grace Evans
- Dziękuje – powiedział na powitanie, kiedy weszła do środka – Dziękuję, że pani przyszła.
- Już czas, żebyś przestał mówić do mnie pani – zauważyła łagodnie – Ile razy mam ci o tym przypominać?
- Przepraszam, proszę pani – odpowiedział James i przeklął pod nosem. Grace uśmiechnęła się przelotnie i rozejrzała się dookoła. James w odpowiedzi wskazał ręką na sypialnię. Pokiwała głową i poszła po drzwi.
Zapukała.
- James, zostaw mnie!
- Lily, kochanie, otwórz – powiedziała łagodnie Grace. James usunął się dyskretnie, zostawiając je same. Drzwi uchyliły się i wyjrzała zza nich Lily.
Spojrzała na matkę opuchniętymi od łez oczami. Odgarnęła niezgrabnie włosy twarzy, otarła policzki i nos.
- Kochanie… - wyszeptała cicho Grace, kiedy Lily rzuciła się w jej ramiona – Co się dzieje, córeczko?
- Nie wiem… - wychlipała Lily – Nie wiem, mamo. Nie daję sobie z sobą rady…
- No już… - wprowadziła Lily do sypialni, nogą zamykając drzwi. Posadziła na łóżku, przytulając do siebie i kołysząc uspokajająco jak małe dziecko. Lily płakała cicho w jej pierś, trzęsąc się na całym ciele, podczas gdy Grace obejmowała ją mocno matczynym uściskiem.
Kiedy Lily była mała, często miewała nocne koszmary. Budziła się wtedy zlana potem, trzęsąca ze strachu, nawołując głośno matkę. Zjawiała się zawsze, obejmowała ją mocno, chroniąc przed wszelkim złem i tuląc do siebie tak długo, aż Lily nie przestała się bać i nie zasnęła. Przestawała prawie od razu, kiedy tylko czuła opiekuńczy dotyk Grace na swoim malutkim ciele.
Lily wiele razy mawiała, że mama ma magiczne ręce, które odegnają od niej wszelkie zło.
Minęło wiele lat i Lily nie miewała już nocnych koszmarów, a magiczne ręce Grace nie były jej już potrzebne. Nauczyła się sama radzić sobie ze swoim strachem, a w kryzysowych sytuacjach – miała objęcia Jamesa.
Jednak teraz to było za mało.
Lily nie wiedziała, co się działo. Czuła się przerażona, samotna, niezrozumienia. I chociaż nie miewała koszmarów w nocy, teraz dopadł ją on za dnia.
I chociaż była dorosła, miała własne życie i tym razem, magiczne ręce Grace przyniosły jej ukojenie. Lily poczuła spokój i bezpieczeństwo jakiego nie czuła od czasów dzieciństwa.
- No już, cichutko – wyszeptała spokojnie Grace, gładząc córkę po plecach – Nie płacz, skarbie. Wszystko jest w porządku… Powiesz mi, co się dzieje?
Lily odsunęła się i spojrzała na matkę.
- Ja... nie wiem… - wyszeptała – Mamo, nie wiem, co się dzieje… Nie mam sił, ciągle jestem zmęczona… Nawet nie czuję nastroju świąt. Najchętniej zamknęłabym się w domu w piżamie i przespała resztę życia… A do tego James ciągle mnie pilnuje, jakby tylko czekał na to, aż wybuchnę.
- Chce ci pomóc…
- Wiem – jęknęła Lily – Ale nie… Nie umiem… Nie chcę… Mamo, nie wiem co się dzieje, ale ja już nie mam sił, po prostu… I jeszcze święta. Myślałam, że jak się tym zajmiemy, jak popracuje będzie lepiej ale… Nie daję rady.
Grace zawahała się, nim podjęła. Kątem oka dostrzegła Jamesa, wchodzącego do pokoju.
- Skarbie, może jedź ze mną do domu, co? Chodźcie oboje. Jesteś zmęczona, miałaś ciężki okres, dużo stresu… Spędzimy święta u nas, wszystko przygotujemy, nic nie będziesz musiała robić. Odpoczniesz…
- Nie mogę, mamo – westchnęła cicho Lily – Obiecałam pomóc Syriuszowi, ja…
- Zaproście ich – podjęła szybko Grace – Nie masz tyle sił, żeby przygotować całe święta…
- Mieliście jechać do Petunii.
- Zrozumie…
- Jedź – odezwał się nagle James. Lily spojrzała na niego zaskoczona – Twoja mama ma rację, Lily. Musisz odpocząć, jesteś zmęczona, zestresowana. Ja się zajmę świętami, wszystkiego dopilnuję.
- James…
- Dam sobie radę – powiedział krótko – Jest nas dwóch. Wszystko będzie gotowe. A ty odpocznij – podszedł do nich i objął ją ramieniem – To tylko dwa dni.
Westchnęła o bardzo niechętnie przytaknęła.
Kiedy Syriusz otworzył drzwi, obaj jęknęli. Mały Lucas zamachał wesoło rączką.
- Gdzie Lily? – zapytał Black, kiedy James wszedł do środka – Musiał zostać w domu, Kingowie nie mogli go zabrać bo coś ważnego wypadło, wezmą go po Bożym Narodzeniu.
- Lily pojechała do rodziców – westchnął James – Jest zmęczona, musi odpocząć… Zostaliśmy we dwóch?
- Na to wygląda… Nie damy rady wszystkiego zrobić – mruknął Syriusz – Trzeba będzie…
- Damy – powiedział nagle James wyjątkowo twardo – To mają być idealne święta. I będą.
- Jak chcesz dokonać tego cudu?
- Potrzebujemy pomocy – oznajmił, wstając – Sami sobie nie damy rady, ale razem…
- Przecież inni też mają plany – westchnął Syriusz – Rzucą wszystko, żeby nam pomagać a sami zostaną w ręku z nocnikiem? Przecież… Miały być ciche święta – rzucił, widząc spojrzenie Jamesa. Potter wzruszył ramionami z uśmiechem.
- Nigdy nie miałem spokojnych świąt.
Ku zdziwieniu Syriusza, na odezwę Jamesa zjawili się wszyscy. Eddie i Lexie, Remus, Maddie, April, Peter a nawet Charlie z Chrisem. Dopiero po chwili okazało się, że żadne nie wie po co się spotykają, ale wyjątkowo szybko wybaczyli Potterowi to nagle zebranie.
- Potrzebujemy waszej pomocy – powiedział krótko James – Lily jest chora, a my mamy niecałe półtora dnia na zrobienie idealnych świąt. Wchodzicie w to?
- Ja wchodzę – powiedziała od razu Charlie, a czując na sobie zdziwione spojrzenia, dodała – Wszędzie lepiej, byle nie w domu.
- My w zasadzie też możemy pomóc – odezwała się Maddie, a April i Remus pokiwali głową – Jesteśmy w tym roku sami.
- My też – odezwał się, ku zdziwieniu Lexie i Chrisa, Eddie.
- Mieliśmy spędzić te święta z moją rodziną…
- Nie obraź się – odezwał się Eddie – Ale wolałabym je spędzić w rynsztoku podpalany ogniem niż z twoją nieznoszącą mnie rodziną.
- Nic dziwnego, że cię nie znoszą skoro odwołujesz każde spotkanie z nimi – prychnęła Lexie, a po chwili dodała – W zasadzie, mi wszystko jedno.
- Znamy się spory kawał czasu, jedni krócej, jedni dłużej, ale zawsze to coś. Mamy za sobą już jedne wspólne święta, nie mówiąc o tych w szkole, tworzymy więc swojego rodzaju grupę…
- ..społeczność… – wtrącił James.
- … przyjaciół – dokończył Eddie – i nauczyliśmy się już trzymać razem. Prawdą więc będzie gdy powiem, że w grupie silniej i musimy jednoczyć siły, kiedy ktoś nas potrzebuje. Walczmy razem, ramię w ramię o to, by te święta, pierwsze dla najmłodszego członka naszej grupy, były wyjątkowe i…
- …tak je zapomni… – wtrąciła kąśliwie Lexie.
- …pełne ciepła – poprawił ją Eddie – W końcu, kto może to zrobić, jak nie my?
- Grupa brzmi trochę sucho i chłodno – powiedziała nagle April – Powinniśmy inaczej się nazywać, nie grupą.
- Społecznością? – podchwycił James, ale wszyscy go olali.
- Komitywą? – zapytał Remus.
- Może po prostu przyjaciółmi? – zastanawiała się Charlie.
- Społecznością rodzino-podobną bez wyznaczonych więzów krwi – wyrecytował Eddie.
- Tak, to brzmi tak czule – zauważył kąśliwie Chris. Wszyscy przytaknęli głowami. James zerknął na zegar i jęknął.
- Roboczo przyjmijmy, że łączą nas symboliczne więzi rodzinne – zirytował się w końcu James, nie mogąc już dłużej wytrzymać. Przytaknęli, usatysfakcjonowani.
- To jaki mamy plan? – zapytała dziarsko April, a Remus uchylił się przed jej ręką – Co trzeba zrobić?
- W zasadzie? Wszystko – powiedział z rozbrajającą szczerością Syriusz. Pokiwali głowami i każdy mimowolnie spojrzał na zegar. A potem rozpoczął się chaos.
Rzucili się do planowania zakupów, wystroju i wielu innych szczegółów, których wymienieniu należałoby poświęcić bardzo dużo czasu.
- Co ty wyprawiasz? – Charlie złapała za rękaw Chrisa, odciągając go od choinki, którą pomagał ustawić.
- Próbuję wyprostować choinkę – powiedział obojętnie, wzruszając ramionami.
- Co tu robisz? Miałeś spędzić święta z rodzicami – wysyczała mu do ucha.
- A, o to ci chodzi! – zawołał rozbawiony – Chyba nie myślałaś, że cię tu zostawię samą, co?
- Chyba nie jesteś zazdrosny? – prychnęła.
- Pamiętam o naszym zakładzie – powiedział jej obojętnym tonem – I do końca tego roku, możesz pomarzyć, że zostawię cię z Blackiem samą.
Odwrócił się i odszedł. Charlie patrzyła na oddalającą się sylwetkę przyjaciela.
- Chcesz grać nieczysto, co? Dobra, będziemy grać nie czysto.
- Co oni robią? – zapytała Maddie, zdejmując fartuch i podchodząc do dziewczyn, które obserwowały z rozbawieniem męską część towarzystwa, która zgromadziła się przy choince i bardzo żywo o czymś dyskutowała.
- Ubierają choinkę – wyjaśniła krótko April.
- Ale… Jak? Przecież na choince nic nie ma…
- Tak, wiemy – powiedziała rozbawiona Lexie – Ci kretyni od dwudziestu minut spierają się, gdzie powiesić pierwszą bombkę. Wiesz, pierwsza jest najważniejsza – dodała a Charlie pokręciła głową.
- Jakby to miało jakieś znaczenie… - westchnęła.
- Dla nich widać ma – zaśmiała się April – Może ja pójdę i…
- NIE! – wrzasnęły chóralnie a April zatrzymała się w pół kroku i spojrzała na nie przestraszona.
- Nie mamy więcej bombek – powiedziała zawstydzona Maddie – A jak znamy ciebie i Remusa, jeśli się tam zbliżysz choinka…
Nie zdołała nic więcej powiedzieć, gdy Peter kichnął. Siła odrzutu, jaka nim wstrząsnęła sprawiła, że o mało nie stracił równowagi – w ostatniej chwili przytrzymał się ramienia Lupina, który… poleciał do przodu, prosto na choinkę.
- Ups…
Zorganizowanie idealnych świąt to nie lada wyzwanie, zwłaszcza jeśli ma się tylko jeden dzień. Nikt nie wierzył, że im się uda, a jednak wieczorem w Wigilię wszystko było prawie dopięte na ostatni guzik.
Salon, kuchnia, a nawet łazienka zostały przystrojone w kolorowe światełka, lśniące girlandy, kokardy i wstęgi. Lodówka i spiżarnia uginały się od jedzenia, choinka stała dumnie pod oknem, piękna i kolorowa jak tradycja nakazuje, a mały Lucas drzemał smacznie w swoim łóżeczku, nad którym wisiała kolorowa pozytywka, zaczarowana by wygrywała Cichą noc zamiast kołysanki. Nawet misie na tapecie i kołderce, miały czapeczki Mikołajów.
Na zewnątrz również zapanowały święta. Śnieg zaczął padać jak na zawołanie w południe i chociaż nie było go wiele, pokrył lekkim puszkiem ogród i dom. Na dachu wyczarowali kolorowe ozdoby, każdy krzak alejki prowadzącej od furtki do drzwi obwieszony był bombkami a okna lśniły od zaczarowanego szronu, układającego się w piękne wzoru. Całość dopełniał wieniec ostrokrzewu zawieszony w ostatniej chwili pośrodku drzwi.
- Czegoś brakuje – powiedziała nagle Charlie, przerywając błogą ciszę. Siedzieli w salonie, padnięci i zmęczeni, nadzorując dmuchanie materacy i powlekanie pościeli.
Tej nocy nikt miał nie wracać do domów, wszyscy zdecydowali że tu zostaną, żeby wstać o świcie i dokończyć to czego nie mogli zrobić dziś.
- Czegoś brakuje – powtórzyła, kiedy nikt nie zareagował – Czegoś ważnego, kiczowatego ale ważnego. Jakiegoś drobiazgu.
- Przecież bardziej kiczowato być już nie może – stwierdził krótki Syriusz, rozglądając się z niechęcią po salonie – Przystroiłyście już chyba wszystko.
- Marudzisz – przerwała mu ze złością Lexie – Niby co ci się nie podoba, co?
- Jest zbyt świątecznie – oznajmił dobitnie Syriusz. Westchnęli chóralnie, a Black zarumienił się ze wstydu.
- Taki był zamiar – prychnęła Charlie – Ale nadal nie ma tu czegoś ważnego…
Każdy rozejrzał się po salonie a kiedy nikt nic nie wymyślił, mimowolnie spojrzeli na April, która drgnęła.
- No co? – zapytała i wszyscy opuścili spojrzenia – Nie wiem, o co jej chodzi.
Charlie zerwała się na równe nogi.
- WIEM! WIEM! Potrzebuję sklepu – powiedziała dziarsko. Wszyscy spojrzeli na nią jak na wariatkę.
- Jest Wigilia, ósma wieczorem, nie wiem czy…
- Musimy coś znaleźć – oznajmiła z przekonaniem – Chodź – rzuciła do Chrisa i nim wyraził swój sprzeciw, wybiegła z salonu.
- Fakt, brakowało tego – powiedział z uznaniem Remus.
Stali przed kominkiem, przyglądając się z mieszaniną dumy i rozbawieniu korowodowi skarpet, wisząc na gzymsie. Każda skarpeta opatrzona była imieniem.
- Mam jeszcze coś – oznajmiła Charlie, a Chris zachichotał i umknął w drugi kąt pokoju. Charlie przewróciła oczami – Głupek z ciebie.
- Nie założę tego – powtórzył rozbawiony. Charlie sięgnęła do torby i wyjęła z niego czerwony sweter z wielką podobizną renifera, którego wdzięczny, czerwony nos zrobiony był z czerwonej gąbki.
- Ale fajny! – ucieszyła się April – Masz więcej??
Wszyscy, prócz Syriusza i Chrisa rzucili się na swetry. Nawet Lexie okazała entuzjazm wciągając na siebie zielony sweter z białym bałwankiem.
Chwilę później każdy miał już na sobie kolorowy sweter. James z rozbawieniem bawił się pluszowymi rogami swojego renifera, Remus poprawiał pompon czapki swojego Mikołaja a April skubała wełnę z włosów elfa.
- Wkładaj – powiedziała Charlie do Chrisa, rzucając mu sweter – Wybrałam ci najfajniejszy.
Chris z powątpiewaniem rozwinął swoje ubranie.
- O nie – oznajmił a Syriusz omal nie spadł z fotela widząc jego minę – Nie założę tego.
- Daj spokój, jest słodki – obruszyła się Charlie – Masz dzwoneczki!
- Właśnie dlatego go nie założę, chcę inny…
Syriusz jak na zawołanie poderwał się z fotela i doskoczył do toreb by już po chwili mieć na sobie granatowy sweter z wyszytymi elfami. James w tej samej chwili porwał ostatni sweter, czerwony z Mikołajem dla Lily.
- Nie masz wyboru – powiedziała rozbawiona Charlie.
- Ej, Charlie – zagadnęła Maddie – Nie mamy swetra dla Lucasa.
- Nie szkodzi, może wziąć mój – powiedziała od razu April – Ja mam specjalny na tą okazję.
- Nie mów, że założysz wesołego, napitego bałwanka…
April spojrzała z oburzeniem na rozbawioną kuzynkę i prychnęła znacząco.
- Wesoły, napity bałwanek był ze mną w każde święta. Nie widzę powodu, żeby w te nie był – oznajmiła obrażonym tonem. Każdy już przysłuchiwał się tej rozmowie, czekając aż w końcu padnie wyjaśnienie czym, lub kim jest wesoły, napity bałwanek (i co najważniejsze, dlaczego napity).
- Ale zawsze gdy go zakładasz, dzieje się jakaś katastrofa…
- Przepraszam, że wtrącę – powiedział szybko Remus – ale ona i bez… wesołego napitego bałwanka przynosi katastrofy. A tak w ogóle, dlaczego napitego…?
- Bo w każde święta zostaje czymś oblany – wyjaśniła niecierpliwie Maddie – I śpiewa.
- Śpiewa?
- No, śpiewa – ucieszyła się April – Zazwyczaj Jinngle Bells, ale jak go oblać winem, urozmaica repertuar. Kiedyś…
- April miałyśmy do tego nigdy więcej nie wracać! – przypomniała szybko Maddie, wyraźnie speszona – I właśnie dlatego miałaś go nie zakładać w święta, pamiętasz?
- No daj spokój – machnęła ręką April – To nie było nic wielkiego! Zaczarowany pijany bałwanek na swetrze nauczył dziecko naszych sąsiadów sprośnej piosenki, nikt się o tym nie dowiedział – dodała, widząc rozbawiona i pytające spojrzenia przyjaciół. Eddie nie wytrzymał i parsknął śmiechem, Remus subtelnie zakrył usta i zachichotał a Syriusz siłą woli nie zapytał o jaką piosenkę chodziło.
- Obiecuję, że będę trzymać alkohol z dala od niego. Wesoły napity bałwanek będzie w te święta całkiem trzeźwy, słowo!
- Obiecywałam że nie będę upijać wielu osób ale jeszcze nigdy nie przysięgałam nie poić bałwana na swetrze… - wyszeptała Charlie do ucha Chrisa, którego usta wygięły się w lekkim uśmiechu.
- Mnie nigdy nie obiecywałaś, że mnie nie upijesz – wytknął jej.
- Ciebie się nie da nie upić, masz tak słabą głowę że na samą myśl o Ognistej jesteś pijany.
Oboje spojrzeli na kuzynki Steward, które nadal dyskutowały na temat swetrów.
- To nie moja wina, że tak łatwo go napić. Twój nigdy nie zapomniał tekstu a…
- Ty też masz? – zainteresował się żywo Remus, ale stracił zainteresowanie pod wpływem spojrzenia jakie posłała mu Maddie.
- To był prezent od babci – wyjaśniła krótko – Mój nucił Deck the Hallows… I nie gubił tekstu, bo nigdy nie był zalany! Zaklęcie przestaje działać prawidłowo w kontakcie z alkoholem, a ty wylewasz na siebie wszystko co tylko weźmiesz do ręki.
- Nie prawda! – zaprzeczyła April obruszona, machnąwszy ręką i na potwierdzenie własnych słów, wylała na siebie zawartość kubka którą trzymała w ręku - Nie zrobiłabym tego, gdybyś mnie nie sprowokowała.
- Jak na moje oko, zanosi się na kłótnię – powiedział cicho James do Remusa – na twoim miejscu bym wkroczył.
- Nie odważę się wejść między je dwie – uznał krótko Remus – wejdę do gniazda akromantuli, stanę twarzą w twarz z Voldemortem ale nie zmusisz mnie, żebym im teraz przerwał. W pojedynkę są wystarczająco nieprzewidywalne.
- Coś w tym jest – zgodził się krótko James.
- Nie musiałam cię prowokować, wszyscy wiedzą że jesteś chodzącym nieszczęściem – zirytowała się Maddie. April wydęła usta a Remus jęknął w duchu.
Merlinie, czemu ty mnie tak nienawidzisz, pomyślał kwaśno.
- Przegięłaś – oznajmiła krótko April – Zmuszasz mnie, żebym zrobiła to, co zrobię.
Maddie zbladła. Tymczasem już wszyscy zdecydowali się zwiększyć dystans między dziewczynami. Syriusz mruknął coś o płaczącym Lucasie, Lexie stwierdziła że pada z nóg i wskoczyła do śpiwora a Chris czmychnął do łazienki.
Peter schronił się za drzwiami lodówki, szykując wieczorną przekąskę, James zadecydował że czas pojechać do Lily i lada moment w pokoju został tylko Remus, Charlie, schowani w śpiworze Lexie i Eddie (którzy mieli silną ochotę zając się sobą, ponieważ jednak mieli nad sobą kilka osób, zdecydowali się dyskretnie oglądać całą sytuację zza poduszek) i kłócące się April i Maddie.
- Nie zrobisz tego – wycedziła przez zęby Maddie.
- Zrobię – odpowiedziała mściwie April. W pokoju zapanowała napięta atmosfera. Peter wychylił się nieśmiało zza lodówki, chrupiąc kawałek nóżki kurczaka, Lexie i Eddie usiedli w śpiworze i nawet Syriusz i Chris zajrzeli ukradkiem do pokoju – Chyba, że cofniesz co powiedziałaś.
- Nie ma mowy! – krzyknęła ze złością Maddie – Nie zrobię tego!
- Więc nie pozostawiasz mi wyboru – oznajmiła krótko April. Napięcie sięgnęło zenitu. Kuzynki mierzyły się pełnymi złości spojrzeniami, stojąc naprzeciw siebie – To ona zaraziła mnie pechem!
(W tej chwili, według zamysłu autorki, bohaterowie i czytelnicy powinni zaczerpnąć dramatycznie powietrze. Ponieważ jednak powaga sytuacji jest taka a nie inna, a autorka zdaje sobie sprawę że zaczerpywanie dramatycznie powietrza może grozić zadławieniem, proszę żeby parsknięcia nie były zbyt głośnie…)
Zapadła krótka cisza. Nikt nie wiedział co w tej chwili powinien zrobić – śmiać się, czy reagować wzniośle. Każdy wpatrywał się więc w kuzynki a po środku nich stał Remus, z wyrazem niemego przerażenia na twarzy.
A potem nagle April zachichotała. Fala poszła dalej – nie trzeba było czekać sekundy, żeby reszta zaczęła śmiać się razem z nią. Na samym końcu dołączyła Maddie – tylko Remus stał nadal z przerażeniem wymalowanym na twarzy zastanawiając się, dlaczego los był dla niego tak przewrotny i musiał postawić na jego drodze obie kuzynki, a nie tylko, dajmy na to, jedną.
Kłótnia o sweter stała się tematem wieczoru. Dopóki wszyscy nie poszli spać, mówiono tylko o tym a pod sam koniec, nawet Remus zdołał otrząsnąć się z tej straszliwej traumy i zdobył na krótki uśmiech.
Salon zaczął przypominać małe pole namiotowe. Całą podłogę pokryły śpiwory i materace. Syriusz ulokował się w pokoju Lucasa na skrzypiącym tapczanie, a Lexie i Eddie naturalną drogą eliminacji zostali przeniesieni z salonu do pokoju w którym zazwyczaj sypiał Syriusz. Dyskusja na ten temat nie trwała długo – łóżko było podwójne, siłą rzeczy potrzebne były dwie osoby a nikt jakoś nie był chętny żeby spać z kimś innym.
- Eddie! Eddie!
Głos Lexie dotarł do niego jak przez mgłę. Powoli przekręcił się na bok, zakrył poduszką głowę i wymruczał coś niewyraźnie.
- Eddie! Eddie!
Szarpnęła poduszką z całej siły, zrywając ją z jego głowy. Spojrzał na nią nieprzytomnym spojrzeniem.
- Co…?
- Wiem, czego brakowało Charlie! – powiedziała podnieconym tonem, szarpiąc go za ramię – Wstań, Eddie!
- Snu? – zapytał kwaśno, podnosząc głowę i patrząc na zegarek stojący przy łóżku – Błagam, jest piąta rano. Idź spać.
- Nie mogę spać, wiem czego brakuje!! To bardzo ważne, Eddie!! Musimy to zrobić, dla Lily, Lucasa i Syriusza!
- Zwykle jesteś kreaturą bez serca, empatii z płytką duszą i masz wszystko w nosie. Wiem, że czasem uważam, że mi to przeszkadza ale w tej chwili byłbym wdzięczny, gdybyś dla odmiany była sobą i miała ich w nosie – wymruczał, powoli zapadając w lekką drzemkę – Idź spać, tak jak robię to ja.
- Nie, nie, musimy to zrobić – jęknęła Lexie, wyskakując z łóżka i obchodząc je dookoła, po czym stanęła nad Eddiem – Wstań, no!!
Wymruczał coś co zabrzmiało jak „odczep się, kobieto”. Lexie wypuściła powietrze nosem, mrużąc z wściekłością oczy. Potem szybko zapaliła światło, złapała za kołdrę, zwinnym ruchem ściągnęła ją z Eddiego, złapała za jego nogę, zaparła się stopami o brzeg łóżka i szarpnęła.
Eddie nie przemieścił się nawet o cal, ale szarpnięcie sprawiło mu odczuwalny ból. Krzyknął, poderwał się z miejsca i spojrzał z oburzeniem na Lexie, która dumnie otrzepywała piżamę, podnosząc się z podłogi, bo siła jaką włożyła w nieudolne zrzucenie Eddiego z łózka powaliła ją na podłogę.
- Przez cały rok masz wszystko w poważaniu a kiedy chcę się wyspać i proszę, żebyś była sobą, musisz zyskać zainteresowanie – prychnął Eddie, wstając – Jesteś złośliwą, upartą, upierdliwą dziewuchą!
- A ty ciężką zrzędą – odpowiedziała mu na to Lexie – Która czuje ducha świąt tylko kiedy jest wyspana!
- Nikt nie czuje ducha świąt o piątej dwie.
- Ja czuję – powiedziała urażona Lexie, odrzucając włosy do tyłu – Nocnego ducha świąt. A teraz wstań, mamy mało czasu nim wszyscy się obudzą! No, już, Eddie!
Eddie zamknął drzwiczki piekarnika i usiadł przy stole. Lexie podsunęła mu talerzyk pełen pierniczkowych ludzików, gwiazdek i choinek, wcisnęła w ręce szprycę z lukrem a sama zaczęła wałkować kolejną porcję ciasta.
- Nigdy bym nie wpadł, że o siódmej rano w boże narodzenie będę z tobą piec ciastka – oznajmił jej, tłumiąc ziewanie – Nawet nie wiedziałem, że umiem piec.
- Proszę cię, korzenne ciasteczka to tradycja świąteczna. Nie wyobrażam ich sobie bez tego – powiedziała, wzruszając ramionami.
- Dziwne masz zwyczaje – powiedział krótko Eddie.
- Jakbyś wcześniej nie wiedział.
- Lexie? – zapytał po chwili milczenia Eddie, marszcząc brwi – Ale ty jesteś taka miła tylko dziś, prawda? To znaczy… Nie zostanie ci już tak?
- Może zostanie… - powiedziała wymijająco. Eddie przełknął ślinę i wyraźnie się zmieszał – Jeśli będzie cię to denerwować, to poważnie to rozważę..
- Ale pięknie pachnie!
April, ubrana w puchaty szlafrok weszła do kuchni, uśmiechając się szeroko. Każdy włos sterczał na jej głowie w inną stronę, wyglądała na bardzo zaspaną ale mimo wszystko jej buzię rozjaśniał błogi uśmiech.
- Widzisz, o tym mówiłam – oznajmiła krótko Lexie. April podeszła do Eddiego i porwała szybko jedno z ciastek.
- Boże, smak mojego dzieciństwa – westchnęła – Pomóc wam?
http://www.youtube.com/watch?v=5fV7eqG5HGc&feature=related
W Wigilię James pojechał do państwa Evans gdzie razem z Lily spędzili wspólnie wieczór. Jej humor poprawił się wprawdzie nieco, ale nadal daleko było mu do normy. Mimo to, w Boże Narodzenie z samego rana, pożegnali się z rodzicami Lily i pojechali do Syriusza, obładowani tacami z ciastami i smakołykami, które przyrządziła Grace.
- I tak nikt u nas tego nie zje – wyjaśniła Grace, kiedy Lily odmówiła wzięcia jedzenia – Was będzie dużo, zjecie to migiem.
Kiedy więc Syriusz otworzył im drzwi, nie krył zdziwienia.
- Oszaleliście, przecież mamy całą kuchnię i spiżarnię jedzenia! – powitał ich, wyraźnie będąc w nie humorze. Lily obrzuciła rozbawionym spojrzeniem jego sweter i wcisnęła mu tacę z ciastem do rąk.
- Mama nalegała – powiedziała łagodnie – Fajny sweter.
- Śmiej się, śmiej – mruknął Black, idąc do kuchni. Lily spojrzała na męża, który wzruszył ramionami.
- To Syriusz – wyjaśnił krótko.
- Coś ładnie pachnie – stwierdziła krótko Lily. W tej chwili z kuchni wypadła z radosnym okrzykiem Lexie, ciągnąc za sobą uradowaną Charlie.
- Jesteście! – zawołała Timble – Gdzie wasze swetry! Szybko, wkładać!
- Dla nas też są? – zapytała lekko ogłupiała Lily, patrząc na obie dziewczyny z mieszaniną lęku i rozbawienia.
Lexie, specjalnie na tą okazję, zastąpiła swoją nieodłączną, niebieską wstążkę na zieloną, pasującą do swetra który na siebie włożyła. Biały, falbaniasty fartuszek w jabłuszka zakrywał czerwoną, plisowaną spódnicę. Charlie również miała na sobie sweter, czerwony z reniferem. Czarne włosy upięła u góry w krótki kucyk i wpięła w nie gałązkę ostrokrzewu. Ona nie miała na sobie fartuszka, trzymała jednak tacę z ciastkami, których zapach roznosił się po całym domu.
- No pewnie, wszyscy mają – powiedziała uradowana Lexie. James cofnął się niepewnie o krok, bowiem zachowanie ich obu wydawało mu się wielce niepokojące. A miało być gorzej – Chodźcie, już wszystko prawie gotowe.
Podążyli za nimi i Lily zrozumiała, skąd kwaśny humor Syriusza. Dopiero teraz dostrzegła że jego również wystroiły w sweter. Zresztą, trudno było znaleźć kogoś, kto by go nie miał.
Kiedy weszli do salonu, uderzyła ich mieszanina zapachów, która pobudziłaby każde podniebienie. Cały salon udekorowany był kolorowymi świątecznymi ozdobami. W kominku palił się wesoło ogień, a skarpety z podarkami leżały pod choinką. Stół uginał się pod nadmiarem potraw.
- Wow – wyrwało się Lily, która wprost nie mogła oderwać od tego wszystkiego oczu. James uśmiechnął się, widząc radosny blask w jej oczach.
- Proszę – powiedział cicho, podając żonie sweter – Wesołych świąt.
Wciągnęła go z szerokim uśmiechem. James westchnął rozejrzał się w nadziei, że może uda mu się uniknąć sweterka, ale wtedy dopadł go Syriusz.
- Lepiej włóż – wyszeptał mu do ucha – Charlie i Lexie odbiło. Nie chcesz skończyć jak on.
Wskazał na naburmuszonego Chrisa, który wprawdzie nie miał na sobie swetra jak wszyscy, ale siedział ubrany w jakieś przedziwne, wzorzyste spodnie, kamizelkę wyszywaną reniferami i krawat z Mikołajem, za który raz po raz ciągnął mały Lucas, piszcząc przy tym z radością bo gdy tylko się go nacisnęło, zaczynał krzyczeć: ho, ho, ho!
- Biednak… - wyszeptał James, wciągając przez głowę sweter.
- Nie narzekam, Lucas ma zajęcie. Od godziny nie schodzi mu z kolan – stwierdził krótko Syriusz – Gdyby nie ten krawat kotłowałby się z rąk na ręce.
- Powiedz to Chrisowi…
- W zasadzie – powiedział Syriusz, obserwując jak Lily biegnie do choinki i ogląda ją z zadowoleniem – Fajnie to wyszło, co?
- Chyba lepiej być nie mogło.
http://www.youtube.com/watch?v=CD1RJtYd1lA
Lily bała się tego Bożego Narodzenia. Od zawsze kochała święta, był to dla niej najpiękniejszy czas w roku, ale odkąd poszła do szkoły, zaczął on jej się nierozłącznie łączyć z Lauren. Przez siedem lat każde święta spędzały razem i Lily przestała je sobie wyobrażać bez przyjaciółki.
Tymczasem w tym roku, miała je spędzić ze wszystkimi przyjaciółmi prócz tej jednej, najważniejszej. Bała się tego, tak jak nigdy nie bała się niczego innego. Bała się świadomości, która miała do niej dotrzeć właśnie w ukochany przez nią dzień.
Wolałaby ten dzień spędzić tylko z Jamesem, zamknięta w bezpiecznym domu, gdzie mogłaby przeboleć to z dala od ciekawskich spojrzeń pozostałych, bez potrzeby udawania, że wszystko jest idealnie.
A jednak, chociaż tak bardzo bała się tego dnia, okazał się być on o wiele łatwiejszy, niż przypuszczała.
Lily zdała sobie sprawę, bardzo dogłębnie, że to nie tylko ją uderzy nieobecność Lauren.
Nim usiedli to stołu, panował chaos, kiedy wszyscy składali sobie życzenia i wręczali prezenty. Kręcili się między sobą, żartując i śmiejąc z podarków, które dla siebie mieli.
Jednak gdy usiedli do stołu, zapanowała głucha cisza.
- Jest tradycja – podjęła cicho zawstydzona Charlie, wpatrując się w puste krzesło – żeby zostawiać przy stole jedno puste miejsce… Dla tych, którzy nie mogą przyjść… To może głupie ale… tak można poczuć ich obecność.
Zamilkła, a nikt inny nic nie powiedział. Przez dłuższą chwilą wpatrywali się w puste miejsce, a kiedy zabrali się do jedzenia, w każdym z nich panowało dziwne przeświadczenie, że coś w atmosferze zmieniło się na lepsze.
Czasem przekonanie, że nie jest się samemu w ważnym dla siebie dniu, jest warte więcej niż cokolwiek innego.
Strach Lily przed Bożym Narodzeniem zniknął tak szybko, że nawet tego nie zauważyła.
Ok już rozumiem o co ci chodziło z napitym swetrem:D Lily zaczyna troche wariować, ale można jej to wybaczyć. Wiesz przez cały post prawie cały czas się usmiechałam a jak doszło do sytuacji z swetrami to zaczełam się śmiać, ale ten mój śmiech zamrał razem zpierwszymi taktami Koledy dla nieobecnych. Nawet pwiemy ci szczerze poleciało mi kilka łez. Odrazu stanąło mi przed oczami tegoroczne jasełaka potem Charlie wyjaśniająca dlaczego zostawili puste miejsce, no cóż to było dla mnie troche za dużo.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście sentymentalny rozdział, ale to dobrze. Takie też są potrzebne. Podobały mi się ich przygotowania do świąt, ale najlepszy był fragment jak Eddie wystraszył się, że Lexie zostanie miła :D (mam do nich jeszcze większą słabość niż do Lauren). Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy i naprawdę boje się, co wymyśliłaś dla Remusa.
OdpowiedzUsuńAle ale! teraz do mnie dotarło, że nie zaprosiłaś na święta Abby... Wiem, że do nich nie należy ale na święta nie przyszła (tak dla Syriusza)?!
Przecież wiesz, że mi się podoba ;) Przepraszam aby, że komentuje dopiero dziś, ale ostatnio zaniedbywałam sprawdzanie nowości na blogach. Rozdział jak zawsze bardzo mi się podoba, ale znów nie mogę pogodzić się, że Lauren już nie ma. Lubiłam ją, bardzo. A tak nagle odeszła. Pozdrawiam ciepło ;) Daria/ Untouched
OdpowiedzUsuń