Rozdział 81

 Niesłowna bestia się ze mnie ostatnio zrobiła. Obiecuję rozdział i go nie dodaję.
Niestety, ale zbliża się nieuchronnie sesja egzaminacyjna. Mam zaliczenie na zaliczeniu, a to dopiero słodki początek. Przyznaję, że kiedy nawet znajdę wolną chwilę, pisanie zwyczajnie mnie męczy i nie przynosi radochy.
Sesja zaczyna się za tydzień i trwa dwa tygodnie. Potem, według planu mamy tydzień przerwy – o ile nie obleje egzaminu, wtedy będzie poprawkowa.
Tak więc nie wiem, kiedy dodam nowy rozdział. Staram się pisać kiedy tylko znajdę na to chwilkę ale w tym czasie wena jest bardzo kapryśna, musicie to zrozumieć.
Musicie mi wybaczyć, że na tą chwilę jestem w stanie dać wam coś tak krótkiego i beznadziejnego. Starałam się żeby nie pojawiło się w nim nic kolosalnie ważnego, żeby potem nie żałować, dlatego między innymi zdecydowałam się poczekać z kolejnymi mordami i innymi ważnymi decyzjami do końca czasu mordu studentów. Tak z przyzwoitości :)

Rozdział 81

Nastał początek grudnia i wszyscy mimowolnie zaczęli przygotowywać się do świąt. Coraz częściej można było spotkać przystrojone wystawy sklepowe, ulice a nawet domy. Myśli ludzi zaczęły kierować się ku prezentom i spisie potraw na Boże Narodzenie.
Równocześnie zapanował nagły spokój. Od czasu letniego ataku na ulicę Pokątną, słuch o Voldemorcie i działalności Śmierciożerców zaginął. Nie było ani jednego morderstwa, zniknięcia. Mimo wszystko Zakon Feniksa pracował pełną parą i tuż na początku grudnia odbyło się kolejne zebranie.
Nie można powiedzieć, że Zakon ostał się w całości po letnim ataku. Wielu członków, kierując się bezpieczeństwem rodzin i własnym wycofało się z aktywnej działalności.
Było ich coraz mniej a z każdą kolejna osobą, która odchodziła zmniejszały się szanse na wygranie tej wojny.
- Robimy wszystko, by pozyskać nowych członków – powiedział Perki, odchrząkując głośno – Ale niestety nie jest to tak proste.
- Nic dziwnego po tym, co się ostatnio działo – powiedziała sucho Minerwa McGonagall – Ludzie się boją. Z każdym dniem jest przecież coraz gorzej…
Dumbledore jak zawsze milczał. Lily i James wymienili ukradkowe spojrzenia. Syriusz poruszył się niespokojnie, Remus wpatrywał się w zamyśleniu w okno. Peter nic nie mówił – wpatrywał się w czubki swoich butów.
Tuż obok niego było puste miejsce – do niedawna zajmowane przez Caradoca Dearborna, który zaginął kilka tygodni temu w czasie jednej z misji. Wpatrywała się w nie pustym wzrokiem Alicja Longbotom, trzymając za rękę swojego męża, Franka. Tuż obok nich siedziały dwa nowe nabytki – Chris, ściągnięty przez Moodyego i Eddie. Obaj wpatrywali się w Dumbledora.
Bracia Prewett wpatrywali się z mieszanką rozbawienia i potępienia w chrapiącego Mundungusa Fletchera, od którego zanosił się swąd trawionej whisky.
Sturgis Podmore pochylił się do Moodyego i szeptał mu coś spokojnie. Mężczyzna przytakiwał raz po raz, patrząc z uwagą na Perkiego, obok którego siedziała Becky.
Na zebraniu było jeszcze kilku członków, paru nadal przemywało na misjach. Lily z przerażeniem odkryła że ze spotkania na spotkanie jest ich coraz mniej.
- Dziękuję ci, Perkiniuszu – powiedział łagodnie Dumbledore. Na jego zmęczonej i pomarszczonej twarzy pojawił się cień uśmiechu, który znikł nim ktoś go dostrzegł – To chyba tyle na dziś, chyba, że ktoś ma jeszcze jakieś wnioski lub inne sprawy? Doskonale, dziękuję wam. Syriuszu, mogę cię prosić na chwilę?
Black kiwnął głową. Lily spojrzała na dyrektora, marszcząc brwi.
Odkąd Syriusz został ojcem, jego działalność w Zakonie została niemal całkowicie zawieszona. Brał udział w zebraniach ale Dumbledore nie przydzielił mu ani jednego zadania i wszystko wskazywało na to, że właśnie miało się to zmienić. Zrobiła krok w stronę przyjaciela, ale James złapał ją dyskretnie za rękę.
- Lucas skończył dopiero pięć miesięcy – wyszeptała – On nie może go jeszcze zostawić. A jeśli coś się stanie?
- Dumbledore o tym wszystkim wie – powiedział cicho James – A jeśli Syriusz uzna że to zbyt wcześnie, odmówi. Zostaw, proszę…
Lily spojrzała na męża, wyraźnie się wahając.
- Czasem z tobą naprawdę nie da się dogadać.
Odwróciła się i odeszła, zostawiając Jamesa samego.
- Co jej? – spytał nagle Remus, stając tuż obok przyjaciela. James westchnął ciężko.
- Nie mam pojęcia – odpowiedział krótko. Lupin zmarszczył brwi – Ostatnio nie mogę się z nią dogadać. Nie jest sobą…
- Myślałem, że już wszystko w porządku… - powiedział cicho przyjaciel, patrząc z uwagą – Chodzi… Chodzi o Lauren, co?
- Chyba tak… - James zmarszczył brwi i zacisnął ze złością pięści – Nie wiem o co jej chodzi bo wcale nie chce ze mną rozmawiać. Z dnia na dzień jest coraz gorzej.
- Może ktoś inny powinien z nią porozmawiać? – zapytał ostrożnie Remus, a James zmroził go spojrzeniem.
- Dam sobie z nią radę – uciął krótko Potter – Spotkamy się na zewnątrz, zobaczę co z Lily.
Remus westchnął zmęczony.

Syriusz nie był na tyle głupi, żeby nie wiedzieć czego chce od niego dyrektor. Od dawna spodziewał się że ten dzień w końcu nadejdzie i od dawna miał przygotowaną odpowiedź.
- To nie zajmie dużo czasu – powiedział na wstępie Dumbledore – Jak miewa się Lucas?
- Dobrze, dziękuję – odpowiedział Syriusz, obserwując z uwagą dyrektora. Starzec również mu się przyglądał, kręcąc młynki swoimi długimi, szczupłymi palcami. W końcu zdecydował się mówić dalej.
- Wstrzymywałem się z tym tak długo jak to było tylko możliwe – podjął powoli, dokładnie dobierając słowa – Niestety sam widzisz, że mamy spore problemy i potrzebuję twojej pomocy.
Syriusz już otwierał usta, ale Albus szybko dodał.
- Wiem, że masz pod opieką syna – powiedział spokojnie – Dlatego chciałbym żebyś został na miejscu, w Londynie. Mamy tu kogoś, kogo trzeba chronić, a niestety brakuje nam ludzi którzy mogliby to robić.
- W porządku – odpowiedział Syriusz.
- Dziękuje – Albus uśmiechnął się lekko – Becky wszystko ci wyjaśni, będziecie się wzajemnie zmieniać, razem z kilkoma innymi osobami. A teraz wybacz, czas mnie nagli – wstał, uścisnął Syriuszowi rękę i skierował się do wyjścia, w którym spotkał profesor McGonagall.
- Wracamy do szkoły? – zapytała go.
- Muszę zatrzymać się na chwilę w Hogsmeade. Mam tam spotkanie – odpowiedział krótko. Kobieta przyjrzała mu się z uwagą, ale nie zapytała. Albus pozwolił sobie na uśmiech – Ministerstwo wymaga od dyrekcji szkoły kompletowania kadry nauczycielskiej, a jak na pewno wiesz, mamy w niej pewien ubytek.
- Nie chcesz mi pan chyba powiedzieć, że chce by nauczano nadal w Hogwarcie wróżbiarstwa. Sądziłam, że jest pan przeciwny uczenia tej praktyki magii uczniów.
- Nigdy nie ujmowałem zasług wróżbiarstwa, moja droga – powiedział łagodnie – Nie uważam, żeby nasi uczniowie musieli koniecznie praktykować tą dziedzinę, jednak nie wątpię w prawdziwość niejednej przepowiedni. Po za tym, nie uprzejmie byłoby odmówić spotkania, jeśli mam kandydatkę na to stanowisko.
- Jak pan uważa – powiedziała oschle kobieta – Zna pan moje i innych nauczycieli stanowisko w tej kwestii.
- Wrócę na wieczorną ucztę – dyrektor ukłonił się przed Profesor McGonagall i oboje teleportowali się z cichym trzaskiem z placu przed domem.

Kto wie co by się stało, gdyby dyrektor Hogwartu urodził się nieuprzejmym i nie zgodził się na spotkanie z Sybillą Trelawney.
Kto wie co by się stało, gdyby to spotkanie odbyło się w bezpiecznym gabinecie dyrektora a nie w brudnym pokoju  Świńskiego Łba.
Kto wie, ile złego by się wydarzyło a ile nie wydarzyło, gdyby tego wieczora nikt nie usłyszał wypowiedzianej przepowiedni.
Kto wie, ile istnień więcej by przetrwało a ile zginęło, gdyby do Lorda Voldemorta nie dotarła treść przepowiedni.
Jednak tej deszczowej nocy, niepozornej i nie przepowiadającej swych wydarzeń, narodziła się i naznaczyła nowa historia, której piętno świat miał na sobie nosić jeszcze wiele długich lat.

Zbliżały się święta. Czas na ogół pełen szczęścia, szczególny i wyjątkowy.
Syriusz nigdy nie lubił  świąt i o ile w Hogwarcie nauczył się je tolerować a nawet wyciągać trochę radości tak ostatnim czasem znów nie odczuwał wielkiej radości na myśl o Bożym Narodzeniu.
Lily również straciła ochotę na świętowanie mimo iż zawsze uwielbiała Boże Narodzenie. James miał z nią nie lada problem – od pewnego czasu coraz trudniej było mu się porozumieć z żoną a czuł że teraz stanie się to niemal niemożliwe.
Trudno było nie zauważyć pogarszającego się nastroju pani Potter. Nie trzeba było dobrze jej znać, żeby odkryć powód – miały być to ich pierwsze święta bez Lauren. I chociaż Lily od zawsze kochała całym sercem święta i wyczekiwała ich z utęsknieniem o tyle teraz zupełnie nie zwracała na nie uwagi.
James postanowił coś z tym zrobić i bardzo szybko uknuł plan, w który natychmiast wtajemniczył Remusa i Petera.
Bo James Potter zdecydował że upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu.

- Martwię się o Lily – powiedział, robiąc miny do śmiejącego się do rozpuku Lucasa, którego dzielnie trzymał na kolanach Remus. Chłopiec nie umiał jeszcze siedzieć pewnie, przewracał się ilekroć ktoś go posadził ale bez problemu radził sobie z podparciem – Ma wstrętny humor. A idą święta.
- Zauważyłem że jest w okropnym nastroju – zgodził się z powagą Remus a Lucasa zachciał się w jego uścisku – Idą święta, tak nie może być. Powinniśmy coś na to poradzić.
– Jakie ty masz plany na Boże Narodzenie? – spytał nagle Peter Syriusza.
- Marzy mi się cisza i święty spokój.
- Żartujesz…?
Zapadła cisza. Wpatrywali się w niego z oburzeniem, podczas gdy Black zupełnie nie wiedział o co im chodzi.
- Nie lubię świąt – powiedział krótko.
- To pierwsze Boże narodzenie Lucasa – powiedział ostrożnie Remus.
- Tak, wiem i co?
- Pierwsze – przypomniał Peter – Pierwsze są tylko raz.
- Tak, wiem, ale jest zbyt mały żeby coś z nich pamiętać.
- Musisz uczyć syna czuć ducha świąt! – Zaprotestował James, wstając – To, że ty go nie czujesz, nie oznacza, że możesz zabierać go jemu.
- Ma pięć miesięcy, nie zrobi…
- Chcesz żeby do końca życia czuł się gorszy bo nie miał pierwszych świąt? – spytał Potter, z całą siłą walcząc z rozbawieniem – Chcesz żeby patrzył na fotografie i widział, że nie nosił nauszników z bałwankiem w pierwsze święta!? Nie rób z niego świątecznej kaleki!
Remus nie wytrzymał i parskną w rękaw. Mały Lucas zaśmiał się słysząc śmieszny dźwięk ale Syriuszowi do śmiechu o dziwo nie było. Zmarszczył brwi, rozważając słowa przyjaciół, nie wyczuwając najwyraźniej podstępu.
- Mam zorganizować święta? – zapytał nagle, marszcząc brwi – Chyba nie umiem, nie lubię świąt…
- Biedny, mały Lucas – westchnął James, patrząc z żalem na swojego chrześniaka – Pozbawiony doczesnej radości świętowania… Z nieumiejętnie przystrojoną choinka i wspomnieniem… Wspomnieniem spalanego indyka!
Peter wciągnął ze świstem powietrze. Remus westchnął cicho ale tylko Syriusz wydawał się realnie przejęty.
- Na pewno spalę indyka – powiedział cicho.
- I kto mu przeczyta Opowieść Wigilijną do snu… Ten Scrooge pewnie nie ma Opowieści Wigilijnej – kontynuował James. Rozbawiony Remus zastanawiał się skąd w przyjacielu taki przypływ przekonującej twórczości, bowiem nie tylko Syriusz się przejął ale nawet Peter, znając zamysł akcji miał policzki blade i oczy lśniące z żalu – Na zawsze zostanie splamiony nie mieniem pierwszych świąt Bożego Narodzenia. Będziesz żyć z piętnem tego, kto nie doznał pierwszego, półrocznego ducha świąt.
- Nie mam Opowieści Wigilijnej… - powtórzył cicho Syriusz – Zrobię z syna świąteczną kalekę…
Westchnęli cicho, patrząc z żalem na małego, nieświadomego niczego Lucasa. A potem Syriusz poderwał się na równe nogi.
- Nie zrobię z syna świątecznej kaleki – oznajmił wzniośle – Potrzebuję Lily. Muszę nauczyć się robić święta.
Wybuchli aplauzem. Syriusz wybiegł z salonu do sypialni, w której siedziała Lily i uczyła się do egzaminu.
- Naucz mnie robić święta – powiedział do niej, a Lily podniosła zamglone spojrzenie – Uratuj ducha świąt Lucasa.
- Co? – zapytała ogłupiała – Co mam zrobić?
- Święta. Mają być idealne. To jego pierwsze, muszą być idealne.
- No… Dobrze – zgodziła się nie rozumiejąc co do niej mówi – Pomogę ci, ale… Jutro. Mam… egzamin.
- Dobra. Dzięki – powiedział szybko i wypadł z pokoju. Lily przetarła oczy.
- Jakiego ducha świąt…?

Syriusz zorientował się, że przyjaciele z niego kpią już na samym początku, jednak im dłużej słuchał ich paplaniny tym bardziej dochodziło do niego, że mają rację.
Sam nigdy nie lubił świąt, bo nigdy nie miał takich, jakie mieli jego przyjaciele. Nie umiał cieszyć się z tych wszystkich drobiazgów które napawały radością wszystkie inne dzieci. Nie czuł tej magii, o której mówili wszyscy bo dla niego nigdy nie było w nich nic nadzwyczajnego.
I dążył do tego, żeby jego syn był taki sam. Być może Lucas miał zaledwie pięć miesięcy, być może nic nie rozumiał i miał nie pamiętać swoich pierwszych  świąt, ale to miały być też pierwsze święta Syriusza z Lucasem. Pierwsze które mieli spędzić obaj i Black zdał sobie sprawę że jeśli od początku będzie je olewać, nigdy nie nauczy się ich obchodzić.
I uczyni z Lucasa świąteczną kalekę, takim jakim był on sam.
A przecież Lauren, pojawił się cichy głosik w jego głowie, w życiu by mu tego nie wybaczyła.
Syriusz Black zdecydował że czas nauczyć się czuć ducha świąt. I że zrobi wszystko, żeby go poczuć, pokochać i zarazić nim syna.
A Lily miała mu w tym pomóc, chociaż teraz pewnie nie zdawała sobie jeszcze z tego sprawy.

- Nie wierzę, że nam się udało – powiedział cicho Remus, patrząc na małego Lucasa – Wyobrażasz sobie? Uwierzył w gadanie Jamesa, a on sam w nie nie wierzył. Chociaż przyznajesz, że był przekonujący, co?
W odpowiedzi mały Lucas złapał Lupina za nos pulchną rączką.
- No pewnie, że byłem – odpowiedział dumnym głosem – W pewnej chwili sam w to uwierzyłem.
- Myślisz, że Lily mu pomoże?
- Był tak zdesperowany, że na pewno jej nie odpuści – powiedział podchodząc do Remusa i ratując go z uścisku Lucasa. Chłopiec przylgnął do niego całym ciałem. Już dawno naprawili swoje zadry i teraz żyli w wielkiej przyjaźni, jak na ojca i syna chrzestnego przystało – Będziesz miał prawdziwe, bajkowe święta, mały. Zobaczysz.
Lucasa zapiszczał z radością w odpowiedzi.
- Widzicie, cieszy się – odpowiedział ciepło – Zobaczycie, to obojgu im pomoże. Nakręcą się wzajemnie. A Lucas skorzysta na tym najlepiej.

Nie można powiedzieć że Lily zdziwiła się prośbą Syriusza. Kiedy wieczorem James wyjaśnił jej dogłębnie całą sytuację doskonale zrozumiała jego intencje, chociaż wcale nie była szczególnie szczęśliwa, że ją w to wplątano. Prawdę powiedziawszy sama również straciła większą ochotę na przygotowania świąteczne, które wymagały jednak dużo czasu i sił a jej ostatnio brakowało zarówno jednego jak i drugiego.
I chociaż marzyła o ciszy i spokoju, którego nikt by jej nie zakłócił nie mogła pozostać obojętna na prośby Syriusza i zgodziła się mu pomóc zorganizować święta.
Największym entuzjazmem wykazał się jednak James. Już następnego ranka podsuwał jej pomysły o co powinni zadbać w pierwszej kolejności.
Lily słuchała tego wszystkiego jednym uchem, drugie poświęcając na rzecz nauki i w większości pozostawiała bez komentarza.
Kiedy jednak dwa dni później zdała już egzamin i odespała nieprzespane noce, zdecydowała że najwyższa pora zabrać się za ostre przygotowania do świąt.
- Nie rozumiem, skąd ten pośpiech – powiedział Syriusz, marszcząc brwi – Do świąt jeszcze ponad tydzień.
- To bardzo mało czasu – oznajmiła Lily, patrząc na niego z uwagą – Tylko osiem dni.
- Chcesz zbudować wioskę Świętego Mikołaja przez te osiem dni? – zapytał rozbawiony Potter – Lily, chyba zapominasz że jesteś czarownicą. Przygotujemy bajkowe święta w dwa dni, bez najmniejszego problemu.
- Kochanie, ale my nie skorzystamy z magii – powiedziała ciepło Lily, patrząc na niego z szerokim uśmiechem – Magię świąt odczujesz najsilniej wtedy, jeśli coś w nią włożysz od siebie. Coś więcej niż kilka zaklęć.
- Ty… Żartujesz, co? – zapytał ogłupiały Syriusz – Jaja sobie robisz, tak?
- Nie – powiedziała Lily – Mówię bardzo poważnie, wszystko zrobimy sami. Ubierzemy choinkę, przystroimy dom, ogród, przygotujemy jedzenie i wysprzątamy wszystko.
Syriusz i James rozejrzeli się z lękiem po salonie, w którym nie panował zbyt duży porządek. Syriusz wprawdzie ogarniał wszystko jak tylko mógł, przez wzgląd na Lucasa, jednak nie można było porównać definicji porządku w znaczeniu jego oraz w znaczeniu Lily.
- Ty sobie zdajesz sprawę ile to roboty? – zapytał Syriusz, a Lily pokiwała głową.
- Nie aż tak dużo, jak wam się zdaje.
- Tego jest bardzo dużo, to dom Syriusza, a on bałagani! Jak chcesz to wszystko wysprzątać bez magii!? Przecież nawet tu używasz różdżki do sprzą… Oho, a co się tak patrzysz?

- Ty sobie chyba jaja robisz – powiedział Syriusz, wpatrując się z uwagą w przytargany przez Lily sprzęt dziwnego pochodzenia o nieznanym działaniu – Niby jak to ma działać?
- Lily, kocham cię i przyznałem dawno, że mugole w niczym nam nie ustępują, ale co do to do cholery jest?
- Odkurzacz, kochanie – odpowiedziała łagodnie Lily.
- Tu nie ma elektryczności – zastrzegł do razu James – Nie będzie działał, tłumaczyłem ci to kiedyś, jest tu zbyt dużo magii…
- To magiczny odkurzacz, kochanie – uśmiechnęła się Lily – Zaczarowany, ściślej rzecz ujmując. Wyobraź sobie, że są specjalne punkty dla czarownic i czarodziejów pochodzenia mugolskiego. Specjalnie dla mnie go zaczarowano.
- Nie podoba mi się – mruknął Syriusz patrząc z niechęcią na sprzęt – Nie można inaczej?
- Nie – odpowiedziała krótko Lily z szerokim uśmiechem – Jeśli chcecie świąt, zrobimy je po mojemu.
Przez moment wydawało jej się, że zaprotestują. Wymienili niepewne spojrzenia, a potem z niechęcią przytaknęli.
- Ty to będziesz robić – warknęli do siebie wzajemnie, ku rozbawieniu Lily. Kobieta uśmiechnęła się szeroko, rozejrzała po salonie i zatarła ręce z uciechy. Magia świąt, która ulatywała z Jamesa i Syriusza, zaczęła dopadać ją.

Zdecydowali się na ciche, spokojne i kameralne święta, tylko w swoim towarzystwie. Wigilijny wieczór mieli spędzić w domu Lily i Jamesa, bożonarodzeniowe śniadanie miało się jednak odbyć u Syriusza, a na obiad mieli się spotkać znów u Potterów, tym razem już z rodzicami obojga.
Przygotowania ruszyły pełną parą. Każdą wolną chwilę poświęcali na sprzątanie, planowanie i dekorowanie, bez wytchnienia pracując ile tylko mogli. A pracy było dużo.
Syriuszowi i Jamesowi dzielnie udawało się unikać odkurzacza, który niewątpliwie budził ich zgrozę. Lily przymykała oczy na ich migania, w których wykazywali się wielką inwencją.
- Wytrzepię ten chodnik – powiedział Syriusz – Złapie świeżości powietrza.
- Umyję podłogi – zaoferował James – Mam w tym doświadczenie od Filcha.
- Może zamiast odkurzania, po prostu go wypierzemy? – debatowali obaj, przypatrując się dywanowi – Będzie świeższy.
- Nie ma sensu, żeby go włączyć tylko na taki mały kurz – stwierdził Potter, kiedy Lily pokazała mu jak wygląda góra szafy. Pochylił się i przejechał palcem po drewnie, a potem obejrzał dłoń spojrzeniem znawcy – To da się zetrzeć gąbką.
Dmuchnął i zakrztusił się, kiedy kurz wzleciał w górę.
Wydawałoby się, że im się udało. W przeciągu trzech dni, wszystkie podłogi, meble a nawet ściany lśniły czystością bez użycia drapieżnej, mugolskiej maszyny łypiącej na nich z holu. 
Do czasu.

Najpiękniejsze choinki można co roku kupić na ulicy Pokątnej, dzień przed Wigilią. Zaczarowane drzewka mienią się żywą zielenią, nie gubią igieł i bez trudu można je przenieść do domu.
Jednak Lily chciała prawdziwą choinkę, zakupioną od szkółkarza, u którego robili to z rodzicami od lat. Dzień przed Wigilią, Lily poprosiła więc ojca, żeby razem z nimi pojechał do znajomego szkółkarza i przewiózł dla nich wybrane choinki.
Po ponad godzinnej debacie, dokładnych oględzinach każdego drzewka, odjechali z trzema dorodnymi drzewkami na pace, specjalnie wypożyczonej na tą okazję.
Wniesienie drzewka do domu Lily i Jamesa, nie stanowiło wielkiego kłopotu. Wybrali nieduże, które bez problemu zmieściło się we wszystkich drzwiach i do mieszkania wnieśli je w stanie nienaruszonym.
Równie szybko wnieśli też choinkę dla państwa Evans. Sam doskonale wiedział jaki duże może być, by zmieściło się przez drzwi domu.
Syriusz, Lily i James niestety nie wiedzieli. Kiedy pan Evans wypakował drzewko i odjechał, Syriusz i James podnieśli dorodną choinkę, by wnieść ją do domu, jednak wtedy okazało się, że się nie zmieści.
- Zmniejszmy je – zaproponował Syriusz, ale Lily pokręciła głową.
- Żadnej magii – powiedziała stanowczo – Może drzwiami tarasowymi?
- Warto spróbować – stwierdził James i obal przenieśli drzewko na tył domu. Po chwili tarmoszenia się, udało im się włożyć połowę drzewka do środka. I wtedy przytrzymująca ją folia pękła.
Igły wysypały się na trzepany w mrozie, prany, wietrzony i – nawet – iskany dywan, wbijając się między włosie. A James i Syriusz patrzyli na to z przerażeniem i rozpaczą w oczach.
- To się da zamieść – powiedział od razu James, kiedy Lily już otwierała usta – Zaraz to zmiotę, patrz…
Pobiegł do drzwi frontowych i zaraz już był z miotłą w salonie. Lily patrzyła z przerażeniem jak szaleje z miotłą po dywanie, czekając na coś a Syriusz ukrył twarz w dłoniach, dając wyraz co też sądzi o Jamesie Potterze.
- Widzisz, daje się je wytrzepać – zawołał zadowolony James, a Lily warknęła.
- Jesteś trupem – wycedziła. James przestał zamiatać, zmarszczył brwi i spojrzał na Lily ogłupiały.
- Czemu?
- Bo nie zdjąłeś butów, pajacu! – nie wytrzymał Syriusz. James zamrugał i dość wolno obrócił się a potem jęknął.

Eleanor Isobell Evans, mieszkała w pięknym, starym domu, w którym nie trudno było o zabytkowych meble i antyczne przedmioty. Większość z nich pamiętało jeszcze lata dwudzieste dziewiętnastego wieku, a przywiezione były przez pradziadka Lily z małej, francuskiej wioski z której wywodziła się jego matka.
Każda z tych rzeczy, była przez Eleanor bardzo wysoko ceniona i mimo wielu próśb rodziny, nie pozwalała się nikomu do nich dotknąć.
- Mój ojciec podróżował z tymi meblami przez miesiąc, pilnując ich jak oka w głowie. Póki ja żyję, żadna z nich nie opuści tego domu.
Największym skarbem Eleanor, był piękny, kremowo-biały dywan, leżący w salonie. Mimo wieku, nadal zachował idealne włosie i pięknie prezentował się tuż przed jej kominkiem. Eleanor dbała o niego każdego dnia swojego życia, nie pozwalając by uległ najmniejszemu zniszczeniu.
Kiedy jednak dowiedziała się, że jej ukochana wnuczka wychodzi za mąż, postanowiła oddać jej na nową drogę życia swój drogocenny skarb.
- I tak od dawna jest ci zapisany w testamencie – powiedziała do Lily – Wchodzisz na nową drogę życia, pewnego dnia przyda ci się do domu,  żeby dzieciom nie wiało od podłogi w czasie zabaw.
Dywan zajął honorowe miejsce w mieszkaniu Lily i Jamesa. Kobieta pielęgnowała go równie mocno jak babka, nie pozwoliła by wchodzić na niego w skarpetach – tylko boso – a James raz w miesiącu – przynajmniej – musiał go wynosić i dokładnie trzepać.
Wysiłek, jaki kobieta wkładała w pielęgnację dywanu był wielki ale warto było. Był to zdecydowanie piękny dywan – Lily chełpiła się nim wśród wszystkich i nie było osoby, która nie zapiałaby na jego widok.
Z okazji świąt, Lily zdecydowała się pożyczyć dywan do Blacka. I teraz, po ponad stu latach odkąd go zrobiono, na idealnie biało-kremowym włosie, gdzie nie znalazłoby się nawet jednego roztocza i pyłku, stał James Potter z miotłą. A za nim, pozostały błotniste ślady, zostawione przez brudne buty, w których był.

Jamesowi życie przeleciało przed oczami. Syriusz zrobił dyskretny krok w tył, wycofując się z zasięgu rąk Lily.
Zapadła głucha cisza. Lily wpatrywała się w Jamesa, zaciskając usta w cienką linię.
Przez myśl Syriusza przebiegła myśl, że krótko z sobą wytrzymali. Był pewny, że nadejdzie w końcu sądny dzień, kiedy któreś z nich zabije drugie, ale nie myślał że będzie to tak szybko.
- Lily, tylko spokojnie – powiedział powoli James, przełykając głośno ślinę – Nie… Tylko się  nie denerwuj.
- Ja… - Syriusz odskoczył na dźwięk jej głosu. Lily spojrzała na niego z politowaniem i zwróciła się do męża – Ja nie wiem…  Ja wychodzę… Kiedy wrócę… Masz to wyczyścić – wycedziła, ledwo wydobywając z siebie głos – Nie obchodzi mnie jak… Nie chcę widzieć śladu znaku, bo…
Zamachała z wściekłością pięściami i odwróciła się, wychodząc.
- To masz zdrowo przewalone – westchnął Syriusz, kiedy zajrzał przez okno do salonu - Jak mogłeś nie pomyśleć zdjęciu butów!?
- Przeraziła mnie perspektywa tego diabelstwa – mruknął Potter, wskazując ręką na odkurzacz – Dobra, właź do środka, trzeba coś wymyślić, nim obaj stracimy życie…
- Obaj? – zdziwił się Syriusz – Ty wpakowałeś się na drogi dywan w ubłoconych butach.
- Gdybyś miał porządny dywan, wpakowałbym się na twój, a nie Lily – stwierdził krótko James. Syriusz syknął na niego ze złością i pchnął choinkę,  która teraz bez problemu wpakowała się do środka, przeszedł przez drzwi tarasowe i spojrzał prowokując na Jamesa.
A potem z całym impetem wskoczył na dywan i zaczął wcierać w niego brud z butów.
James wciągnął ze świstem powietrze, a w jego oczach pojawiła się zgroza. Syriusz tupnął jeszcze kilka razy, otrzepując brudny śnieg i spojrzał  na Jamesa z dumnie uniesioną głową.
- To było bardzo mądre – zauważył James z trwogą w głosie – Teraz Lily zabije nas obu. Pójdzie siedzieć, a Lucas trafi do rodziców Lauren i będzie wychowywany przez despotycznego dziadka…
- I dlatego nie powinienem robić świąt – jęknął Syriusz, kiedy nagle zdał sobie sprawę w jak fatalnym położeniu są – Myślisz, że da się go jeszcze wyczyścić?
- Po tańcu małp jaki odprawiłeś? To będzie cud – westchnął James. Przez chwili patrzyli na zniszczony dywan a potem nagle spojrzeli na siebie i rozwiązanie przyszło samo. Doskoczyli do kominka w tym samym momencie, a chwilę później w ogniu pojawiła się twarz Evelyn Potter.
- Potrzebujemy pomocy – powiedział James – Jak wybawić błoto z dywanu?
- Też się cieszę, że fiukacie – zaśmiała się kobieta – Miło was widzieć. Dywan, powiadasz? Najlepiej jakimś dobrym zaklęciem, kochanie.
- A tak coś dokładniej? – spytał Syriusz, poprawiając się żeby było mu wygodniej.
- To zależy od dywanu. I plam.
- Błoto – powtórzył James, zmarszczył brwi i dodał – Wdeptane błoto. A dywan jest… biały.
- Merlinie, ale nie chcecie mi powiedzieć, że to ten od was z salonu?

Evelyn nie zostawiła na nich suchej nitki i długi czas miała im wypominać tą zbrodnię. Potem, kiedy już trochę się uspokoiła dała im dokładne instrukcje i obrażona zakończyła rozmowę.
James i Syriusz sumiennie wykonali wszystko, co poleciła im kobieta i ku ich uldze – zadziałało, a na dywanie nie pozostała nawet mała plamka. Pamiętając o tym, jak zła była Lily i co było powodem takiego a nie innego wypadku rzeczy, zdecydowali się zrobić coś jeszcze – pokonać własny strach.
Wyprowadzili więc odkurzacz na dywan, spojrzeli na siebie z niepewnością i po rozegraniu krótkiej partyjki marynarza, wyłonili nieszczęśnika, który miał odkurzyć salon – Jamesa.
Syriusz, żeby nie zostać mniej pokrzywdzonym popędził do łazienki, żeby uprzątnąć  to co nabrudzili.


James Potter zmarszczył brwi. Bardzo powoli przesunął włącznik i odskoczył na odległość, kiedy sprzęt zawył przeraźliwie. Pewny, że coś poszło nie po jego myśli, doskoczył do radia i włączył go szybko, ustawiając pełną głośność by zakłócić okrutne jęczenie.
Przez chwilę wsłuchiwał się otępiały w lecącą muzykę a potem nabrał pewności siebie i bardzo powoli zaczął zbliżać się do odkurzacza nieświadom tego, co też czynią właśnie jego nogi.

Syriusz katował się właśnie z czyszczeniem wanny, kiedy usłyszał przeraźliwe wycie dochodzące z salonu.
- Merlinie, to go pożera – wyszeptał przerażony i złapał za różdżkę, chcąc uratować przyjaciela, który właśnie pewnie był wciągany przez diabelski sprzęt. I nagle stanął wryty, gdy dobiegła go muzyka, puszczona na całą głośność – I umie włączyć radio…
Pchnął drzwi, wyciągając przed siebie różdżkę i zamarł. I to bynajmniej nie dlatego, że odkurzacz nie pożerał Jamesa, nie dlatego, że Potter podrygiwał z nim w rytmicznym tańcu ale dlatego, że zamiast różdżki złapał stary przepychacz do toalety.

James zatrzymał się w pół kroku kiedy zobaczył w drzwiach Syriusza, celującego w niego przepychaczem. Twarz obu nagle oblał szkarłatny rumieniec, sytuacja bowiem zdecydowanie była krępującą.
- To nie jest tak, jak myślisz – powiedział sucho Syriusz, patrząc na niego z nadmierną powagą – Chciałem ci ratować życie
- Chciałeś mnie odessać? – zapytał Potter, zaciskając ręce na odkurzaczu – Ja tylko sprzątam – dodał po chwili.
- Myślałem, że to moja różdżka – wydukał Black – Dość entuzjastycznie to robisz…
- Umilam sobie czas… - wymruczał Potter. Przez chwilę mierzyli się podejrzliwym spojrzeniem a potem obaj wyrzucili z siebie.
- Zamiana?

Kiedy Lily ochłonęła, zdecydowała się wrócić i zobaczyć postęp. Nie spodziewała się jednak, że ujrzy to, co ujrzała a był to trzeba przyznać widok dość niecodzienny.
Pchnęła drzwi od mieszkania, zdjęła buty i zmarszczyła brwi, słysząc muzykę z salonu.
- Co tam się dzieje…? – zapytała sama siebie, odgarniając włosy z twarzy i powoli ruszyła w tamtą stronę.
Zajrzała do pokoju i zamarła, bo niczego innego nie mogła zrobić. Patrzyła ogłupiała na wariackie pląsy, jakie wyczyniali James i Syriusz – jeden trzymając pod rękę odkurzacz, drugi trzęsąc się do starego przepychacza. Obracali się, podskakiwali, podrygiwali biodrami, kiwali w przód i w tył, drąc się  przy tym w niebogłosy. I wcale nie zdawali sobie sprawy z jej obecności.
Przez chwilę patrzyła na ich wygłupy nie pewna, czy powinna się śmiać czy być zła. Kiedy jednak James zrobił popisowy ślizg na podłogę, nie mogła powstrzymać cichego chichotu.
I wtedy ją zobaczyli. Ich miny były tak komiczne, że Lily natychmiast zapomniała o zniszczonym dywanie i zwyczajnie zaczęła się śmiać. Potter i Black wymienili ukradkowe spojrzenia i zgodzili się w milczeniu – nigdy w życiu do tego nie wrócą.

Cały wieczór miał wrażenie, że Lily coś trapi. Chodziła po mieszkaniu niespokojna, mnąc w ręku papierową chusteczkę. James przypatrywał się temu zaniepokojony, aż w końcu nie wytrzymał i spytał.
- Co się dzieje?
Lily odwróciła się do niego. Potter zamarł, widząc zbierające się w kącikach jej oczy łzy. Co znów do cholery przeoczył!?
- Chodzi o to… Chodzi o to… Babcia by nie wybaczyła gdyby wiedziała co się dziś stało! – rozpłakała się. James patrzył na to i czuł się, jakby dostał drętwotą. Dopiero po chwili poderwał się i doskoczył do Lily.
- Kochanie, to tylko dywan – powiedział ciepło, obejmując ją ramieniem – I przecież wszystko dobrze się skończyło.
- Powietrzyła mi go, zaufała – wychlipała Lily – Tyle lat bez ani jednej plamy a ja po kilku miesiącach nawaliłam!
- To nie była twoja wina – James zupełnie nie wiedział co się dzieje. Lily płakała zupełnie tak, jakby straciła coś bardzo ważnego, a chodziło tylko o głupie plamy z błota! Mimo wszystko nadal obejmował ją ramieniem, próbując uspokoić – Wszystko naprawiliśmy, twoja babcia niczego się nie dowie.
- Zawiodłam ją! – zawyła Lily – Zaufała mi… a… ja… ją… zawiodłam!
- Przecież wszystko dobrze się skończyło – powiedział ciepło James – nie ma śladu znaku po tych plamach…
- Jest! – pisnęła Lily i dotknęła ręką do piersi – Tutaj!
Wyszarpała się z jego uścisku i pobiegła do sypialni. James westchnął ciężko.
- Dobra, koniec tego – powiedział do siebie szeptem – Sam sobie nie dam rady…



8 komentarzy:

  1. Hmm czyżby Lily miała wahania nastrojów? ;)
    Fajny rozdzialik ale jestem zawiedziona brakiem Eddiego i Lexie! Jednak przemowa Jamesa o pierwszych świętach Lucasa była piękna! :)
    Powodzenia na sesji ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Notka super jak zawsze. Powodzenia na egzaminie

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie rób z niego świątecznej kaleki! Hahaha! James to umie walnąć mówkę :D
    Coś mi się wydaje, że to nie tylko z powodu Lauren Lily chodzi taka przybita ;) Czyżby rodzinka Potterów miała się powiększyć? Byłoby niesamowicie :D
    Nadal jestem ciekawa co Remus chciał od April... Nie każ mi czekać i napisz o tym w następnym rozdziale!:)
    Do kogo James zgłosi się o pomoc? Biedny w sumie jest... baby potrafią być straszne xD
    PS. Zostawiłam komentarze pod poprzednimi rozdziałami ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. łoo kurde, ale James ma cieżko z taka hustawka nastrojów Lily;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Notka bardzo mi się podobała. Lily trochę rpzesadza i chyba faktyczne potrzebuje pomocy. a James i Syriusz jak zwykle są bardzo śmieszni xD

      Usuń
  5. Witaj, Paulino :) Możesz mnie kojarzyć z lilkievans16 napisałam komentarz pod ostatnim ogłoszeniem i wysłałam ci email wychwalając w nim pod niebiosa. Myślę, że nie ma sensu robić tego od nowa, choć mam na to wielką ochotę. Przeczytałam wszystkie rozdziały z myloga i blogspotu, a teraz wzięłam się do komentowania. Sama nie wiem, która historia jest lepsza. Ta, czy z lilkievans16. Fakt, że tutaj już lepiej ci idzie pisanie, pewnie to lata praktyki. Przy tej, jak i tamtej historii płakałam i śmiałam się nieraz. Dziewczyno ty jesteś genialna, tworzysz dzieło sztuki, które kocham całą sobą. Do tego wprowadzasz tyle emocji, sama nie wiem co jeszcze napisać. Zabrakło mi przymiotników. Ale chyba wiesz co chciałam powiedzieć :) Kocham Twoje opowiadania i jeszcze nie raz usłyszysz moje biadolenie. Ale jesteś be! Jak mogłaś zabić Lauren?! Poświęciłabym Petera, ale zostawcie Lauren. Eh, płakałam jak dziecko i rozpaczałam dłużej niż bohaterowie. No pomimo, ze zabiłaś King to i tak Cię ubóstwiam. Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział. Pozdrawiam. Daria/Untouched

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurczę, długo się czytało, jak zwykle, ale opłaciło się. Notka bardzo fajna. Czekam na następny rozdział, bardzo lubię twoje opowiadanie. ;*
    I zapraszam również na mojego bloga http://potter-evans-zycie.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajny nowy szablon :)

    OdpowiedzUsuń