Rozdział 75



Dzień wcześniej

- Wiesz – powiedziała Lily, siadając obok Jamesa – Tak sobie pomyślałam, może weźmiemy do siebie na jeden dzień Lucasa? Rozmawiałam z mamą Lauren i powiedziała, że jutro chciała coś załatwić w Londynie i zabiera go na pierwszy długi spacer więc może… Może byśmy go zabrali na te kilka godzin, co?
- Chcesz się bawić w niańkę? – zapytał rozbawiony James, a Lily prychnęła.
- Staram się spełniać obowiązek rodzica chrzestnego – prychnęła urażona – Ty też powinieneś!
- Nic nie mówię. Pewnie, że możemy, mam wolne – wzruszył ramionami – Może nawet dobrze nam to zrobi.
- Na pewno – zgodziła się z entuzjazmem Lily, układając głowę na piersi męża. James zmarszczył brwi.
- Nie powinnaś napisać do Pani King, że go weźmiemy?
- Oh, już to zrobiłam – powiedziała rozbawiona Lily. James pokręcił rozbawiony głową.

Ponieważ małe dzieci mają inny tryb życia niż dorośli, Lily i James następnego ranka na nogach byli już od ósmej. Punkt dziewiąta do drzwi zapukała Lisa King i przez ponad pół godziny wykładała szczegółowo Lily wszystko to, co powinna wiedzieć w czasie opieki nad jej drogim wnukiem. James odpuścił sobie ten wykład i cały ten czas spędził na czytaniu gazety, czego miało przyjść mu żałować, bowiem zaledwie pół godziny po wyjściu Lisy, Lily dostała sowę z uczelni, że obowiązkowy wykład został przełożony na dziś i jest już prawie spóźniona. Nie reagując na protesty Jamesa zaczęła się zbierać.
- Nie martw się – powiedziała do niego – Teraz śpi, a wykład trwa niecałe półtora godziny. Maksymalnie za dwie będę w domu, a do tego czasu na pewno będzie spał.
Jakże się myliła!!

Mały Lucas nie wymagał wiele do szczęścia. Wystarczyło żeby go regularnie karmić, przewijać i zapewnić trochę swojej uwagi wtedy, gdy był już znudzony ssaniem smoka i swojej piąstki. Lubił gdy się do niego mówiło a już szczególnie uwielbiał kołysanie – nie za szybkie naturalnie.
Gdyby mógł mówić, nie narzekałby. Zawsze był najedzony, miał sucho w pieluszce i często ktoś się nim zajmował – o ile oczywiście nie spał. Nie przepadał wprawdzie za kąpielą i nie znosił gdy zakładano mu czapeczki, ale w ostateczności znosił to tak dzielnie, jak tylko staszczyło mu cierpliwości. Czuł, że opiekują się nim ludzie którzy wiedzą co i jak robić – był bezpieczny. Aż do dzisiejszego ranka.
Teraz zdecydowanie nic nie było w porządku. Obudziwszy się po porannej drzemce poczuł irytujące bulgotanie w żołądku a w pobliżu nie było butelki z kaszą. Wsadził piąstkę do buzi, pokazując wyraźnie że chce jeść, ale jego sugestie nie spotkały się z reakcją.
Gdyby Lucas mógł mówić, tego ranka James Potter usłyszałby prawdziwą burę pod swoim adresem.

James był przerażony. Kiedy Lucas otworzył oczka i spojrzał na niego zaciekawionym spojrzeniem, wszystko było w porządku. Lada moment chłopiec wsadził słodziutko piąstkę do buzi, patrząc na niego niebieskimi oczkami.
- Dobra piącha? – zapytał z uśmiechem Lucasa, który wsadzał ją sobie coraz głębiej. A potem, niespodziewanie rozpłakał się na głos.
I tego James Potter się nie spodziewał. Zwykle w takiej chwili ktoś go ratował – a to Lauren, to Lily, a nawet Syriusz. Tymczasem teraz James był sam, nieświadom co powinien robić.
Rzucił się na stół, szukając pospiesznie smoka. Potem podbiegł do wózka i wsadził delikatnie smoczek Lucasowi do buzi. Na moment podziałało. Kiedy jednak Potter odetchnął z ulgą, Lucas wypluł smoczek i zawył jeszcze głośniej.
- Cholera – wyszeptał Potter.

Nikt nie lubi, gdy się go oszukuje. Nawet malutki Lucas tego nie znosił, chociaż nie mógł wiedzieć, że to iż podano mu smoczek zamiast butelki, jest oszustwem. Pociągnął kilka razy z całej siły, ale kasza nie poleciała. Zirytowany wypluł podłą podróbkę i krzyknął głośnej mając nadzieję, że znajdzie się ktoś kto odgadnie jego potrzeby. Mama, na przykład.
Nic takiego się jednak nie stało. Zamiast tego, został wzięty na ręce przez nienauczonego pajaca, któremu wydawało się, że kołysanie pomoże.

Z każdą chwilą było coraz gorzej. Mały Lucas płakał i płakał i ani kołysanie, ani mówienie do niego, ani nawet dawanie smoka nie pomagało. James zatrzymał się nagle jak wyryty, czując że zwartość pieluchy zwiększa gwałtownie swoją obojętność. Lucas przestał płakać, patrząc na niego z uwagą. Jamesowi całe życie przebiegło przed oczami i zjawiła się świadomość, że Lily go zabije. A jeśli nie Lily, na pewno znajdzie się wiele innych osób, które to zrobią.
A potem, Lucas znów zaczął płakać.

Płakał i płakał i nic się nie działo. Nadal dostawał smoczka, którego uparcie wypluwał, nie chcąc dać się zakneblować i oszukać byle czym. Nienauczony pajac machał mu przed nosem zabawkami, których mały Lucas nadzwyczaj się bał, gadał do niego bez sensu słowami, których nie rozumiał a na dodatek chłopiec czuł, że jest bardziej przestraszony niż on. A to nie wróżyło nic dobrego dla kogoś tak małego i bezbronnego jak on.
A potem nagle zrobił w pieluszkę. Gorzej być już nie mogło.

James chodził spanikowany po pokoju, zupełnie nie wiedząc kogo prosić o pomoc. Mały Lucas nadal darł się w niebogłosy w wózku, a James czuł, że nie zniesie tego ani chwili dłużej.
A potem niewiele myśląc wybiegł z sypialni i dobiegł do salonu, gdzie padł przed kominkiem.
- Syriusz Black! Syriusz Black, szybko!
Wsadził pospiesznie głowę do kominka.
- Szybko! – powiedział bez przywitania do Syriusza – Potrzebuję twojej pomocy! Natychmiast!
- Daruj teraz nie mogę – odpowiedział niezbyt uprzejmie Syriusz, zakładając w pośpiechu koszulę – Musisz poprosić o pomoc kogoś innego.
- To cholernie ważne! – krzyknął zrozpaczony James. Nie mógł powiedzieć wprost o co chodzi bo nie był pewny, czy przyjaciel będzie chciał przyjść – Bardzo, bardzo ważne! Szybko, nie ma wiele czasu!
- Nie może tego zrobić ktoś inny?
- Nie! Nie, tylko ty! Błagam, pospiesz się! To sprawa życia i śmierci!
I nie czekając na odpowiedź przyjaciela, wyszedł z kominka i puścił się biegiem do sypialni, gdzie nadal płakał Lucas.

Tego było za wiele. Leżał w mokrej pieluszce, głody i jeszcze sam. Nie to, że czuł się dobrze na rękach niedouczonego pajaca, ale przynajmniej nie był sam i to – jak dopiero zauważył – w obcym miejscu. Nie miał już sił płakać, ale nie mógł przestać bo jak w przeciwnym razie miał się domagać jedzenia? Należała mu się należyta opieka a ten niedouczony pajac…
Właśnie wrócił. Lucas poczuł cichą nadzieję, że ma ze sobą coś do jedzenia, niestety spotkał go jeden z największych zawodów świata. O wiele większy niż ten, gdy wierzył że wąsaty facet jest w porządku i nie założy mu czapeczki na spacer.
Tymczasem niedouczony pajac znów go wziął na ręce i przeniósł w inne miejsce. Lucas z ulgą zauważył, że ma w ręku pieluchę a to oznaczało, że albo będzie butla albo przewijanie. Po chwili poczuł się jednak niepewnie, wyczuwając nadal strach pajaca. Profilaktycznie płakał dalej.

- Nie płacz, nie płacz – błagał James, próbując rozpiąć kaftanik w który ubrany był Lucas – Nie wiem jak to robić, to mój pierwszy raz, pomóż… Nie wierzgaj tak nóżkami, proszę, nie umiem ich wyjąć…
Jęknął przerażony. Chciał chociaż zdjąć pieluchę pamiętając, że jeśli jest zbyt długo mokra, może powodować odparzenia. Lucas jak na złość wcale mu nie pomagał machając nóżkami tak, że roztrzęsionymi rękami James nie mógł ich nawet złapać.
- Zaraz będzie pomoc – zapewniał go przerażony – Już zaraz, spokojnie… Chcę tylko zdjąć pieluchę…
Poddał się. Złapał kilka zabawek i zaczął nimi machać Lucasowi przed buzią, próbując jakoś go zająć. Drugą ręką sięgnął po opakowanie kaszy i zaczął czytać instrukcje mając nadzieję, że jest tak tyle prosta że będzie potrafił ją wykonać. Stres sprawił jednak, że nie rozumiał nic. A potem zadzwonił dzwonek. James ujął Lucasa, szybko wsadził go do wózka i pędząc ile sił w nogach, nadal ze smokiem przewieszonym na palcu, pluszową małpą na głowie, butelką i kaszą w ręku doskoczył do drzwi błagając los, żeby to był już Syriusz.
- Dzięki bogu, jesteś!!
- Ile można czekać!? – James złapał przyjaciela za rękę a jego twarz rozjaśnił taki uśmiech jakby był wodą na pustyni – Wiesz, co ja tu przechodziłem!? Masz – wcisnął mu do ręki butelkę i smoka, zarzucił pieluchę na drugą i popchnął w stronę sypialni – Zrób coś, błagam!

Płakał i płakał i nadal nic się nie działo, a niedouczonego pajaca nigdzie nie było. Widział tylko brzegi wózka i wcale nie czuł się z nimi zbyt dobrze. A potem poczuł jak ktoś go podnosi i natychmiast przestał płakać. Ten kto go wziął zrobił to zdecydowanie pewniej i na pewno nie był to pajac. Lucas poczuł się nagle dużo bezpieczniej i pewniej. Patrząc na twarz nowej osoby, poczuł coś znajomego.

- Matko, co tu się stało… - Syriusz rozejrzał się po sypialni zaskoczony. A potem jego wzrok padł na wózek z którego dochodził płacz – Co…
Podszedł szybko do wózka i spojrzał oszołomiony na kwilącego Lucasa.
- To nie do końca jest tak, jak ci się wydaje – powiedział zakłopotany James – To było niezamierzone, miałeś się nic nie dowiedzieć to znaczy… Lily umówiła się z mamą Lauren, że posiedzimy z nim dziś ale potem ona wyszła a on się obudził i zaczął płakać, w ogóle nie współpracował a ja nie wiem o co mu chodziło i…
- W porządku, rozumiem – oznajmił łagodnie Syriusz, wyjmując z wózka Lucasa.
- No ale nie krzycz na mnie przecież… Ah, rozumiesz. Serio? – zapytał ogłupiały podchodząc bliżej – Nie jesteś zły, że cię wezwałem?
- Mhm. I tak miałem właśnie po niego jechać – stwierdził Syriusz i spojrzał na Jamesa, posyłając mu krzywy uśmiech – Wyrządziłeś mi swoja nieporadnością przysługę…
- Oh.
- Trzeba go nakarmić – oznajmił po chwili Syriusz – Potrzymaj, a ja…
Wysunął ręce z synkiem do Jamesa ale w tej chwili mały znów zaczął płakać, co obaj odebrali jako wyraźni znak – trzymajcie mnie od niego z daleka.

Koniec końców, Lucas znów trafił w dobre ręce. Kiedy został porządnie nakarmiony i przewinięty, pozwolił sobie zapaść w miłą drzemkę w objęciach zdecydowanie lepiej ogarniętego opiekuna niż niedouczony pajac, który na całe szczęście trzymał się z dala od niego.
Czując się zdecydowanie bezpieczniej i spokojniej niż wcześniej, spał nieświadom tego jak wielkie zmiany w jego młodym życiu zachodzą.

- Nie łapię – powiedział szeptem James, zerkając z lękiem na śpiącego Lucasa – Nie jesteś zły?
- Nie – odpowiedział zgodnie z prawdą Syriusz. James zmarszczył brwi.
- Jeszcze wczoraj nie chciałeś o tym słyszeć, skąd taka nagła zmiana? – zapytał Potter, lustrując uważnie przyjaciela – W ogóle jesteś ostatnio jakoś nadzwyczaj sobą… Coś się stało?
Syriusz zawahał się nim odpowiedział.
- Nic się nie stało – stwierdził krótko – Wszystko jest w porządku. Po prostu… Już czas, to wszystko.
Na ten argument James nie mógł nic powiedzieć, więc zamilkł przyglądając się jak przyjaciel powoli przenosi synka do wózka.
- To co teraz? Zabierzesz go do siebie?
- Nie wiem – wzruszył ramionami Black, opadając z powrotem na miejscu – Najpierw muszę porozmawiać z rodzicami Lauren, a to… To może nie być proste.
- Nie – zaprzeczył z pewnością w głosie James – Nie uważam, żeby były kłopoty.
Zapadła krótka chwila, podczas której obaj wpatrywali się w śpiącego Lucasa. W końcu Syriusz nie wytrzymał i zadał pytanie które chodziło za nim od przeszło dwunastu godzin.
- Śmieje się?
- Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedział zgodnie z prawdą Potter – Przy mnie tylko płakał.

Lily zastała pobojowisko. Porozrzucane po podłodze zabawki, opakowanie po kaszce przed salonem i jeden mały bucik tuż przy nodze stołu kuchennego. Po Jamesie i Lucasie śladu nie było. Przerażona zaczęła biegać po pokoju, nawołując ich ale odpowiedziała jej cisza.
- Zgubiłam dziecko… - wyszeptała płaczliwym tonem – Merlinie, zgubiłam dziecko…! Zgubiłam męża! – doszło do niej po chwili – Zabiję cię, Jamesie Potterze.
Weszła do salonu, rozglądając się w poszukiwaniu oznak bytności małżonka i dziecka i wtedy jej wzrok padł na okno. Podeszła do niego, wyjrzała i oniemiała.
Na małym placyku, tuż przed wejściem do kamienicy siedział nie kto inny jak James. A obok niego siedział Syriusz! Lily zamrugała i szybko wybiegła z domu, zbiegając po schodach.
- Co wy tu robicie!? – krzyknęła na przywitanie.
- Jak mogłaś mnie z NIM zostawić!? – odpowiedział krzykiem James, a Syriusz z trudem ukrył rozbawienie.
- Właśnie, jak mogłaś? – zapytał zamiast tego, uważnie lustrując ją spojrzeniem.
- Zrobił mu coś? – spytała niepokojona Lily, nie precyzując o kogo jej chodzi.
- Jestem cały, nie widać? – powiedział Potter, a Lily prychnęła.
- Pytałam o dziecko!
James prychnął, a Syriusz odpowiedział.
- Wszystko w porządku.
Do Lily dopiero teraz doszło, że Syriusz naprawdę tu jest. Zamrugała lekko oszołomiona.
- Co tu robisz? – zapytała ogłupiała, a James nie wytrzymał i roześmiał się na głos.
- Ratuję jego tyłek – wskazał spokojnie na Jamesa.

Lisa z nieukrywaną radością powitała Syriusza. Ustalenie co dalej nie było prawie żadnym problemem – ponieważ Syriusz pracował szybko ustalili że wtedy, kiedy będzie niemożliwym by zajął się chłopcem, zajmie się nim Lisa z Richardem. Kobieta nie miała wątpliwości, że oddaje wnuka w dobre ręce, nie mogła sobie jednak darować dokładnego wyuczenia Syriusza jak z nim postępować.
Black z kolei z ulgą dowiedział się, że nie przegapił pierwszego śmiechu synka, wprawiając tym w rozbawienie Jamesa.
Wszyscy nabrali nadziei na powrót do normalności.

Wieczór 7

Abby Watson była osobą stabilną, usystematyzowaną i stateczną. Od przeszło pięciu lat, każdy dzień jej życia wyglądał niemalże tak samo. Pełny zamieszania poranek, dzień spędzony w pracy, popołudnie z córeczką i samotny, stateczny wieczór. Od pewnego czasu jednak, ostatnia część pełnego stateczności dnia, zmieniła się w coś, czego nie przeżyła nigdy. Abby zdecydowała się znaleźć człowieka, do którego będzie mogła wyciągnąć pomocną dłoń. Osobą tą, okazał się on.
Nie wiedziała o nim absolutnie nic poza tym, że stracił bliską osobą i miał synka. Nigdy nie słyszała jego śmiechu, nie dostrzegła błysku w oku, nie poznała przyjaciół – nie była nawet pewna czy takich ma. Nie znała nawet jego imienia.
Godziny, podczas których milczeli we dwoje, były najbardziej kojącymi godzinami w całym jej życiu. Czuła się wtedy spokojna, bezpieczna i… wyjątkowo na swoim miejscu. Mimo, że czasie całej swojej znajomości udało im się zamienić dopiero kilkanaście zdań.
Jak co dzień, zjawiła się w barze wcześniej, zamawiając dla siebie kufel kremowego piwa i czekając, aż przyjdzie. Była pewna, że jej wczorajsza dyskusja, nic nie zmieni. Chociaż wydawało się, że to co mu powiedziała nim poruszyło miała przeczucie, że minie do rana.
Pomyliła się i tym razem  nie przyszedł. I w całej tej radości, że jej plan się powiódł, że udało jej się zmienić jego życie na lepsze – bo dlaczego inaczej by się nie zjawił – pojawiła się rysa, zarysowująca idealną taflę satysfakcji z dokonanego celu. Przeszywający serce żal, że więcej nie przyjdzie jej go spotkać.

Minął miesiąc, w czasie którego życie mijało swoim rytmem, nabierając barw normalności.
Lily coraz mniej miewała chandrę mimo, że powoli nadchodziła jesień. Coraz częściej uśmiechała się naprawdę szczerze, pozwalała sobie na chwile szaleństwa i zapomnienia. James korzystał z tego całym sobą robiąc wszystko, żeby jak najczęściej słychać śmiech ukochanej.
Syriuszowi bardzo dobrze zrobił powrót Lucasa. Spędzał z malcem prawie cały czas i widocznym było, jak bardzo odżył i jak bardzo przypominał siebie. Na domiar dobrego dopadł go syndrom dumnego ojca – kiedy tylko ktoś ich odwiedził, Blackowi usta nie zamykały się od opowieści o synku. Mały Lucas bardzo dobrze zniósł zmianę otoczenia – natychmiast przywykł do zmiany miejsca i widać było, że bardzo dobrze czuje się w towarzystwie Syriusza. Okazało się jednak, że jest dość ponurym dzieckiem i jak się nie śmiał mając dziewięć tygodni tak i nie śmiał się do dwunastego. Syriusz przechodził sam siebie, próbując rozbawić synka ale udawało mu się tylko pozyskać bezzębny uśmiech który – jak przypuszczali wszyscy – miał kiedyś zdobywać serca dziewcząt.
Dziewczyny z baru Syriusz więcej nie spotkał. Wrócił tam kilka dni potem chcąc jej podziękować za pomoc, której mu udzieliła, jednak już jej tam nie było. Black próbował odtworzyć drogę, którą go prowadziła jednak za nic mu to nie wychodziło. Zrezygnował z poszukiwań.
Bardzo często, kiedy spotykamy się ze śmiercią, nasze życie ulega zmianie. Inaczej patrzymy na pewne sprawy, doceniamy to co mamy, zdobywamy siłę do walki o to co dla nas ważne bądź zaczynamy cieszyć się z rzeczy, które wcześniej wydawały się tak małe iż nawet ich nie zauważaliśmy. Chce się wtedy czerpać z życia każdą chwilę dążąc do szczęścia. Lily zapragnęła tak żyć i trwała w swoim postanowieniu.
Życie Petera przez te trzy tygodnie całkowicie przewróciło się do góry nogami. Sam nie kontrolował tego co działo się z jego życiem. Gdyby ktoś go zapytał o Gabriele nie mógłby opowiedzieć o tym jakim cudem ich znajomość się rozwijała. Nie działo się nic czego miałby się obawiać, a jednak porażało go to, co się działo. Na domiar złego pewnego popołudnia Remus zdecydował pospieszyć się mu z pomocą w pracy domowej wpadając do biblioteki akurat wtedy, kiedy dziewczyna pomagała mu z kolejną pracą domową. Peter nie wiedział co było gorsze – mina Lupina gdy zobaczył, że Peter ma innego korepetytora czy może jego mina, gdy zobaczył jak korepetytor wygląda. Wieść o tym z kim uczy się Pettigrew rozeszła się momentalnie i przez cały tydzień wszyscy przyjaciele wpadali z odsieczą od sterty książek. Pod koniec tygodnia wszyscy znali nową koleżankę chłopaka a Lily posunęła się nawet tak daleko, że zaprosiła ich wspólnie na weekendową schadzkę.
Tak się bowiem złożyło, że powstała nowa tradycja. W każdą sobotę wszyscy zbierali się w Dolinie Godryka, gdzie wspólnymi siłami odbębniali jedną, trudną do wykonania pracę a potem rozpalali ognisko przy którym siedzieli tak długo, dopóki nie odmarzły im pośladki. Ponieważ wieczory robiły się coraz zimniejsze, byli tam coraz krócej z tego też powodu Lily rzuciła pomysłem kominka w salonie. Planem kolejnego weekendu było więc odbudowanie ruiny komina i pozbycie się wierzchniej warstwy kurzu.
Gabriele wywołała na wszystkich neutralne wrażenie. Praktycznie nie było jej ani widać, ani słychać i praktycznie wcale nie zależało jej na głębszym poznaniu przyjaciół Petera.
Rozpoczął się październik.

James wszedł do salonu, stawiając przez Lily kubek z gorącą herbatą. Ziewnęła przeciągle, uśmiechnęła się do niego i położyła głowę na poduszce, okrywając się szczelniej kocem. Od kilku dni nie czuła się zbyt dobrze – bardzo aktywny tryb życia jaki sobie narzuciła powoli zaczął jej wychodzić bokiem i była zwyczajnie zmęczona. James przysiadł na brzegu herbaty i z czułością dotknął jej policzka.
- Musisz zacząć o siebie dbać – powiedział jej łagodnie – Powinnaś odpocząć.
- Coś sugerujesz? – zapytała go z delikatnym uśmiechem. Doskonale znała tą minę i wiedziała, że Potter coś kombinuje a taka nagła przesadna troska jest próbą zmiękczenia jej.
- Bo wiesz – przeszedł od razu do rzeczy – Trochę martwię się o Łapę i…
- Od dwóch miesięcy nie robisz praktycznie nic innego – zaśmiała się Lily – Czy ty aby nie jesteś względem niego nieco nadopiekuńczy? Wiesz, twoja troska zaczyna być niepokojąca, nie wiem o czymś, kochanie?
- Mam do tego powody! – obruszył się James – Przechodzi ze skrajności w skrajność, to niepokojące! Pomyślałem, że może byśmy go wyciągnęli któregoś wieczora na piwo, bo w przeciwnym razie utonie w pieluszkach!
- On cię chyba nigdy nie zadowoli – zaśmiała się Lily – I rozumiem, że mam robić za nianię, tak? Bo chyba nie pytasz mnie o pozwolenie?
- Oczywiście, że pytam! – zaprotestował szybko James – Chociaż byłoby miło, gdybyś posiedziała z Lucasem, w przeciwnym razie cały wieczór będzie marudzić. Tobie ufa.
- Oczywiście, że mi ufa – prychnęła Lily – W przeciwieństwie do niektórych umiem zmienić pieluszkę i podgrzać kaszę… No dobrze, dobrze mogę go przypilnować, o ile namówisz na to Syriusza.
- To zostaw mnie – powiedział James – A teraz odpocznij, dobrze? Bo naprawdę źle wyglądasz.

Zazwyczaj trzy miesięczne dzieci śmieją się do rozpuku z byle powodu. Zazwyczaj, bo Lucas był wyjątkiem potwierdzającym regułę. Uśmiechał się bardzo często, swoim powalającym, zaślinionym i bezzębnym uśmiechem który rozczulał wszystkich, jednak ani razu nie zaśmiał się na głos, mimo usilnych starań wszystkich – począwszy od Syriusza na Peterze kończąc.
Próbowali wszystkiego, ale małemu Lucasowi najwyraźniej do śmiechu nie było wcale.
- Widać bierze życie na poważnie – powiedziała pewnego razu Lily.
Wszyscy jednak nadal próbowali zrobić wszystko, żeby chłopiec w końcu zaczął się śmiać. Bezskutecznie.

Krzątał się po kuchni, przygotowując sobie śniadanie. Dawno najedzony Lucas leżał w wózku z zaciekawieniem oglądając jego poczynania.
Kiedy woda zaczęła się gotować w czajniku, Syriusz od razu wyłączył go wiedząc, że gwizd przestraszy chłopca – wśród kilku rzeczy, który maluch się bał czajnik był jego największym lękiem.
Otworzył szafkę, wyciągnął z niej talerz, łokciem strącając grającego misia którym przed chwilą zabawiał Lucasa. Odwrócił się, spojrzał na synka upewniając się, że wszystko jest w porządku i nogą staną na zabawkę która zaczęła wydobywać z siebie melodyjkę „If you happy and you know it clap your hands”.
Syriusz całkowicie się tego nie spodziewał. Krzyknął, odskoczył do tyłu i walną głową w otwarte drzwiczki szafki.
A potem stało się coś, czego absolutnie się nie spodziewał. W kuchni rozległ się głośny, gardłowy i chrapliwy śmiech.
Syriusz rozejrzał się dookoła kuchni kompletnie nie zwracając uwagi na ból głowy, jakiego się nabawił. Dopiero przy drugim okrążeniu zdał sobie sprawę, że w kuchni są sami z Lucasem i to on musiał się śmiać. Teraz jednak wpatrywał się w niego z uwagą, a na jego buzi nie było nawet cienia uśmiechu.
Syriusz zmarszczył brwi zastanawiając się, czy mu się to nie przewidziało. Powoli podniósł zabawkę i nacisnął jej brzuszek, ale melodyjka ani trochę nie rozbawiła chłopca. Odtworzył szybko w głowie to, co robił kiedy to się stało i odwrócił się, po czym z całej siły walnął w szafkę. Mógł zrobić to lżej ale w tej chwili nie za bardzo do niego to dochodziło. Pociemniało mu przed oczami, ale Lucas nadal milczał.
Westchnął zrezygnowany i powtórzył walnięcie, ale nadal nic się nie stało. Dotykając obolałego czoła zrezygnowany podszedł do chłopca.
- Twój tata głupieje i słyszy to, czego nie ma – powiedział do Lucasa i nagle doznał olśnienia – Bu! – krzyknął cicho, odskakując do tyłu. Podziałało. Chłopiec znów zaśmiał się na głos, wyszczerzając się w bezzębnym uśmiechu. 

Wieść o tym, że jest coś co rozśmiesza Lucasa wywołała ogólne poruszenie. Już wieczorem zjawili się wszyscy, żeby na własne uszy usłyszeć śmiech malucha. Lucasowi bardzo spodobał się entuzjazm gości na jego śmiech. James, Peter oraz Remus z trudem zmusili siebie i Syriusza, żeby wyjść na umówione wcześniej wyjście na piwo.
- Kapcaniejemy, panowie – oznajmił James w trakcie zbiorowych zachwytów nad brzmieniem śmiechu malucha – Strach pomyśleć co będzie za kilka lat.
- Pogadamy jak sam zostaniesz ojcem – skarcił go rozbawiony Syriusz, skręcając w uliczkę.
- Nie idziemy tam? – spytał James, zatrzymując się – Minęliśmy bar.
- Tu zaraz jest drugi – powiedział od razu Black – To nowa knajpa i wszyscy z okolicy tu przychodzą.
Postanowiwszy, że nie ma powodu żeby się z nim o to kłócić, posłusznie przeszli za Blackiem i odważyli się odezwać dopiero gdy stanęli przed obskurnymi drzwiami Wirującego Trolla.
- Tu jest lepiej? – zapytał z powątpiewaniem Remus.
- Zdecydowanie – powiedział Syriusz łapiąc za klamkę – Tam jest pełno ludzi, zaduch i nie ma gdzie stopy postawić a tu jest cicho i spokojnie…
Pchnął drzwi i od razu ogłuszył ich harmider rozmów i muzyki. Weszli do środka i rozejrzeli się po zatłoczonym barze.
- Jeśli to jest cicho i spokojnie, to wolę nie myśleć jak jest tam… - powiedział James, kiedy Black prowadził ich do stolika, rozglądając się z uwagą po lokalu. Nie uszło to bynajmniej uwadze przyjaciół.

- Ale on jest już duży, co? – uśmiechnęła się April, pochylając nad łóżeczkiem gdzie leżał gotowy do snu Lucas – Dopiero to była taka kruszynka a teraz…
- Okropnie wyrósł – zgodziła się Lily, okrywając go kołderką. Chłopiec powoli zaczął przymykać oczka, więc wszystko momentalnie zamilkły a już po chwili spał smacznie. Wyszły z sypialni, zostawiając otwarte drzwi.
- Chyba ktoś dostaje instynktu macierzyńskiego – powiedziała Maddie, gdy usiadły w ciszy. Lily pokręciła głową z rozbawieniem.
- Nic z tych rzeczy. Uwielbiam go, zawsze lubiłam dzieci ale absolutnie nie chcę mieć teraz własnych.
- Ja bym już mogła mieć – April ziewnęła przeciągle – No co? Zawsze chciałam mieć dużo dzieci…
- Do tego trzeba dwojga – wtrąciła rozbawiona Maddie. April prychnęła.
- Ty się już o mnie tak nie martw!
- Zaraz, myślałam, że jesteś z… z… - zaczęła Lily, ale obie pokręciły głowami.
- Nic z tego nie wyszło – westchnęła April – Ja po prostu mam chronicznego, genetycznie zapisanego pecha do facetów.
Lily roześmiała się.
- Nie może być aż tak źle!
- Może – pokiwała głową z rozbawieniem Maddie – Nie masz się co martwić. Widocznie żaden nie był tym co trzeba…
- …powiedziała ta, co jest spełniona i szczęśliwa – prychnęła z goryczą.

- Dobra, co jest grane? – zapytał nagle James – Po cholerę nas tu przyprowadziłeś?
Syriusz, który od przeszło pół godziny absolutnie nie słuchał przyjaciela, zignorował jego słowa wpatrując się uparcie w wejście.
- Ej! – Potter pacnął go w głowę ręką – Ziemia do Syriusza!
- Za co? – oburzył się Black.
- Za niewinność! Pytałem, po co nas tu przyprowadziłeś?
- Chciałeś się napić piwa… - powiedział zbity z pantałyku Syriusz – Prawda?
- Prawda! Napić piwa i z tobą pogadać podczas gdy ty… Właściwie, co ty robisz? – zapytał nagle. Peter i Remus przypatrywali się ich wymianie zdań z nieukrywanym zaciekawieniem.
- Obserwuję – odpowiedział zdawkowo.
- Gdyby to nie było niemożliwe pomyślałabym, że na kogoś czekasz – prychnął Potter. Widząc jednak zmieszanie na twarzy przyjaciela jego oczy nagle zmieniły rozmiar – TY na kogoś czekasz!!
- Nie, nie czekam – powiedział szybko Syriusz, utwierdzając tylko Pottera w swoim przekonaniu.
- O co chodzi? – zapytał z zaciekawieniem James, przysuwając się do przyjaciela – O czym nam nie mówisz?
- O niczym…
- Dobra, nawet ja wiem, że kłamiesz – odezwał się Peter a Syriusz jęknął w duchu.
- Nie czekam na nikogo tylko… Upewniam się, że kogoś tu nie ma – wydusił z siebie Black – Bo nie chcę tego kogoś… Widzieć.
- Kogo? – spytał od razu Remus.
- Musisz to widzieć? – warknął Black, czym jeszcze bardziej nakłonił przyjaciół do naciskania – Dobra, dobra już mówię! No więc… Kiedy przychodziłem tu, jeszcze zanim Lucas…
- Byłeś tu bez nas!? – wtrącił się James – JAK mogłeś nam to zrobić!
- Nie miałem ochoty słuchać twojego gadania – zdenerwował się Syriusz – jak byłem tu, gdy Lucas był u dziadków to siedziała tu taka…
- Siedziała? W sensie, że kobieta? – zapytał oszołomiony James.
- Nie, koza! Robią tu na miejscu jej z mleka kozi ser! – warknął Black, a cała trójka rozejrzała się po lokalu w poszukiwaniu wyżej wspomnianego zwierzęcia, nie wierząc że mogło chodzić o kobietę. Syriusz posłał im pełne pogardy nad bezmyślnością spojrzenie – No przecież, że kobieta. Dziewczyna bardziej…
- Ale jesteś pewny, że to była kobieta? – upewnił się James, kompletnie nie rozumiejąc JAK przyjaciel mógł być tu z KOBIETĄ a nie z nim!!
- Tak to znaczy… Nie widziałem… Tak, to była kobieta – powiedział postanawiając się nie wgłębiać – Przychodziła tu i razem…
- Boże, on się puścił! – jęknął James, ale Remus pokręcił głową.
- Przecież powiedział, że nie wie, czy to kobieta – wyjaśnił mu pobłażliwe. Jamesa to nie pocieszyło.
- Pomyśl ile musiał wypić skoro nie widział!
Syriuszowi ręce opadły.
- To na pewno była kobieta! – rzucił zirytowany.
- Czyli się puścił – stwierdził z westchnieniem Remus. Peter z wrażenia pociągnął z kufla trochę piwa.
- Może nie powinniście więcej pić?
- No ale skoro mówisz, że to była kobieta to… - zaczął James, a Syriusz zacisnął dłonie w pięści w obawie, że mogą się zaraz zacisnąć na szyi Pottera.
- Nie spałem z nią! Nie wiem nawet jak ma na imię! – zdenerwował się – Chodzi mi tylko o to, że tu przychodziła i piła ze mną kremowe piwo!
- Tylko? – zapytał ogłupiały Potter – Nie, to trochę nierealne. Dlaczego w takim razie jej szukasz?
- Nie szukam – mruknął – Rozglądam się, czy jej tu nie ma. To wszystko.
- Dlaczego?
Syriusz zawahał się. Wcale nie był pewny, czy ma ochotę opowiadać teraz o tym, co tu się działo. Czuł jednak na sobie spojrzenia przyjaciół i wiedział, że oni nie odpuszczą. Opowiedział więc po krótce cały tydzień spędzony z dziewczyną, a kiedy skończył zapadła krótka cisza.
- Chcę mieć pewność, nim cię wyśmieję – powiedział powoli James, patrząc na niego z niedowierzaniem – Spędziłeś z nią siedem wieczorów, pozwoliłeś wyciągnąć się do jej domu, znasz większą część historii jej życia, a… Nie wiesz, jak masz na imię!?
- Tak wiem, to brzmi irracjonalnie – mruknął zawstydzony Syriusz – Ale jakoś tak nie wyszło.
- Nie wyszło? – Potter się roześmiał – Pierwszą rzeczą jaką robi człowiek gdy kogoś poznaje, to pyta o jego imię… No dobra, mniejsza o to. Dlaczego jej szukasz?
- Nie szukam – mruknął – Jestem jej winny podziękowania.
- Oh, duma – pokiwał rozbawiony głową James – Oj Łapo, Łapo… Skoro tu jej nie ma, idź do niej.
- Nie mogę… - wymruczał zakłopotany – Nie wiem gdzie…
Tego dla nich było już zbyt wiele. Roześmiali się w głos i przez cały wieczór Syriusz miał pozostać główną atrakcją wieczoru.

- Nadal nie mogę zrozumieć – powiedział nagle James, kiedy dwie godziny później nadal roztrząsał sprawę Syriusza – Dlaczego zadałeś sobie TYLE trudu, żeby ją odnaleźć i powiedzieć głupie dziękuje. Rozumiem, że jakiś dziwny sposób ci pomogła i… Niech mnie Merlin!
Zatrzymał się w pół kroku. Syriusz również się zatrzymał, zaniepokojony głosem przyjaciela.
- To nie o to tu chodzi – zaśmiał się Potter – Ja wiem o co tu chodzi! Ty się z a k o c h a ł e ś!
- Ty chyba masz jakieś delirium – prychnął Syriusz – To najbardziej niedorzeczna teoria jaką wysnułeś tego wieczora, łącznie z tą o…
- Nie, nie to ma sens! – powtarzał James. Remus i Peter znów wsłuchiwali się w rozmowę – W żadnym innym wypadku byś się tak nie starał! Łapa się zakochał!! – zaśmiał się. Syriusz pokręcił głową, decydując się przeczekać tą teorię tak jak przeczekiwał wszystkie inne. Niestety nie przewidział jednego.
- Niech no Lily się o tym dowie!
Odwrócił się błyskawicznie, patrząc na przyjaciela z uwagą.
- Nie odważysz się… - wycedził z rozbawieniem chociaż przez myśl przeszło mu, że może to zrobić. Potter wyglądał jakby zbliżało się Boże Narodzenie.
- Owszem, zrobię – pokiwał głową, podczas gdy Syriusz powoli nią potrząsał. A potem puścił się biegiem ulicą. Syriusz nie tracił nawet chwili. Doskonale wiedział do czego próbuje zmusić go przyjaciel ale mimo całej zabawy jaka niewątpliwie czekała ich w czasie tej walki, nie mógł dopuścić żeby ta papla coś powiedziała.
Dogonił go, jak szarpał się z klamką. Posławszy Syriuszowi huncwocki uśmiech wpadł do domu i ledwo zbierając zakręt w holu. Ściągnąwszy chodniczek, złapał się ściany i wpadł do salonu. Syriusz popędził za nim.
- Nie słuchajcie go! – krzyknął zapomniawszy która godzina jest. James też zapomniał.
- Nigdy nie uwierzycie…
Black wskoczył mu na plecy, próbując zamknąć usta. James szarpiąc się gwałtownie protestował.
- Zwariowaliście!? – syknęła Lily, zrywając się z miejsca i biegnąc do drzwi sypialni – Lucas śpi!
Zamarli w bezruchu – Syriusz na plecach Jamesa, James z Syriuszem na plecach. Kiedy Lily wróciła, znów zaczęli walkę.
Black powalił przyjaciela na ziemię.
- Nie słuchajcie go! – wysapał ciężko, wkładając pięść do ust przyjaciela – Wypił za dużo i teraz gada jak głupi! Ma urojenia… AA!
Odskoczył, kiedy James ugryzł go w rękę.
- Mów mi super Gryzoń – wyszczerzył się do przyjaciela i zwrócił do dziewczyn – A wiecie co!? Syriusz… Ała!
Black odzyskał refleks i powalił go na brzuch, przyciskając głowę do dywanu. Obaj byli zziajani, rozbawieni ale nadal walczyli dzielnie.
- Mów mi super Korpus – powiedział Black – A wy nie słuchajcie tego super debila… A!
James przetoczył go na podłogę i zerwał się na równe nogi.

- Syriusz się zakochał! – oznajmił z dumą. Black opadł z westchnieniem na dywan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz