Siedem dni śmierci
Preludium
Człowieka można poznać na wiele
sposobów. Swoje uczucia co do niego, również przychodzą do nas w różnych
momentach życia, czasem w najbardziej nieodpowiednich momentach. Jednak
dopiero, kiedy przychodzi nam zmierzyć się ze stratą, naprawdę poznajemy, ile
ktoś dla nas znaczył i jak ważną osobą jest. Nasi bohaterowie, po raz pierwszy
w swoim życiu mieli poznać co to znaczy, stanąć twarzą w twarz ze stratą.
Dzień pierwszy - James
Kiedy jakiś czas później James
próbował przywołać wydarzenia tamtego dnia, wspomnienia były tak mgliste i
niewyraźne, że sam nie był pewny czy ich sobie zwyczajnie nie wyobraził.
Jednego ponad wszystko był pewnym
– to był najcięższy dzień ich życia i cudem było, że wszyscy jakoś go
przetrwali.
Śmierć Lauren wydawała się być
abstrakcją. James nie miał jednak chwili czasu żeby ją w jakikolwiek sposób
przemyśleć czy przeżyć, nawet jeśli dotknęła go nie mniej niż innych. Chociaż
nigdy nie darzył King szczególną sympatią, wielokrotnie powtarzał, że uważa ją
za jeden, wielki kłopot, trudno było mu się pogodzić z myślą, że teraz jej po
prostu zabrakło.
Jednak każdą myśl, każdą wolną
sekundę swojego życia poświęcał teraz Lily i Syriuszowi, których dotknęło to o
wiele bardziej, niż jego.
Ogarnięcie całego tego piekła
zajęło mu kilka godzin. Było to o tyle trudne, że Lily nie chciała nawet
słyszeć o opuszczeniu przyjaciółki – zaparła się, by trwać przy niej tak długo,
aż będzie to konieczne. Syriusz z kolei nawet nie wszedł, by ją zobaczyć. Przez
chwilę siedział nieruchomo pod drzwiami z twarzą ukrytą w dłoniach a potem
poderwał się i nim ktoś zdołał go zatrzymać, opuścił Dziurawy Kocioł.
Remus i Peter szukali go kilka
godzin, nim odnaleźli go zamkniętego w domu. Black nie chciał słyszeć o
rozmowie, powrocie na Pokątną czy nawet zabraniu Lucasa od państwa King, u
których chłopiec był w czasie masakry.
Lily zgodziła się, żeby zabrać ją
do domu dopiero, gdy na Pokątną przybyła Lisa z mężem. Potter widywał wiele
różnych scen, ale czegoś tak poruszającego jak to spotkanie, nie widział nigdy.
Śmierć Lauren King, była dla Jamesa najbardziej nierealnym faktem z jakim
przyszło mu się kiedykolwiek zmierzyć. W całym tym zamieszaniu, w nieudolnych
próbach ogarnięcia wszystkiego, po głowie cały czas plątała mu się myśl, że to
nie może być prawdą i gdzieś musi być wyjaśnienie. Im więcej godzin jednak
mijało, nie pojawiało się żadne wyjaśnienie a do Jamesa Pottera powoli, z całą stanowczością
zaczęło dochodzić, że wszystko to, co dziś się zdarzyło nie jest snem, czy
zwykłym żartem ale okrutną rzeczywistością.
Dlaczego w takich sytuacjach,
myślał kwaśno James, układając śpiącą Lily w łóżku i otulając ją kołdrą, zaczynamy
dostrzegać swoje błędy?
James musiał podać Lily mocny
wywar nasenny, żeby ukochana poszła spać. Wstrząśnięta wydarzeniami dnia, nie
zmrużyłaby sama oczu, a on nie mógł patrzeć spokojnie na to, jak miota się bez
celu, popłakując w rękach i słaniając się na nogach. Wiedział, że minie dużo
czasu nim otrząśnie się po śmierci przyjaciółki, a na razie nie miał pojęcia,
jak może jej w tym pomóc.
Upewnił się również, że Syriusz
jest cały i ma pod ręką Remusa, który zaopiekuje się nim dopóki będzie taka
konieczność. Rozważał nawet napisanie do Charlie z prośbą o pomoc, uznał
jednak, że na razie lepiej się z tym wstrzymać. Intuicja podpowiadała mu jednak,
że dziewczyna jest jedyną osobą której może udać się ulżenie przyjacielowi.
Jedyną, prócz niego, ale on musiał zostać z Lily.
Czuł się fatalnie, że nie może
być teraz z Syriuszem. Wiedział, że przyjaciel potrzebuje go jak nigdy dotąd a
jednak nie mógł zostawić Lily, bo w tej chwili był jedyną osobą, która mogła ją
wesprzeć.
To Lauren była jej przyjaciółką.
To z Lauren miała kontakt lepszy niż z własną siostrą. To dla Lauren skoczyłaby
w ogień i to po Lauren teraz płakała. A James czuł się tak bezradny jak nigdy
dotąd bo jedyną osobą, która wiedziałaby co robić, była… właśnie Lauren.
Potter opadł zmęczony na łóżko,
obejmując mocno Lily. Przez sen wtuliła się w jego pierś, zacisnęła dłoń na
jego dłoni. Pogłaskał ją delikatnie po głowie i dopiero teraz, po tylu
godzinach poczuł, że ma chwilę w której można mu dać upust swoich emocji.
James nie przypuszczał nawet, że
to może być tak trudne i dla niego. Nigdy nie lubił Lauren. Wiedziała o tym
Lily, wiedział o tym James – pewnie wiedziała też o tym Lauren. Prawie zawsze
miał jej coś do zarzucenia, dotąd nie wybaczył jej tego, co robiła przez
ostatni rok i nie jeden raz gardził nią tak bardzo, że nie mógłby na nią
patrzeć. A jednak znosił jej obecność, bo była ukochaną kobietą jego
najlepszego przyjaciela i najlepszą przyjaciółką jego ukochanej kobiety.
Najgorszy z możliwych układów, pomyślał James.
A jednak jej śmierć, której fakt
powoli zaczynał do James dochodzić, dotknęła go nie tylko ze względu na Lily i
Syriusza. Wśród wszystkich tych wad, które tak dobrze widział i których tak nie
znosił, wśród tego całego „nie lubię” było coś, co jednak w jakiś sposób mógł
nazwać sympatią.
James Potter westchnął cicho,
zamykając powieki.
A może, pomyślał, nim zmógł go
sen, może jednak czasem trochę zbyt surowo i ostro ją oceniałem? Może jednak
była mi bliższa, niż sądziłem…?
Dzień drugi – Lily
Kiedy się obudziła, poczuła
złość, że ktoś tak brutalnie zburzył jej piękny sen. Teraz już go nie
pamiętała, czuła jednak, że zostawił po sobie piękny ślad w jej świadomości.
Przeciągnęła się, przetarłam
oczy. Był jeszcze jeden sen,
pomyślała nieprzytomnie, wcześniej, okropny. Uchyliła powiekę, skrzywiła
się, kiedy słońce poraziło ją w oczy i powoli usiadła. Kamień opadł na dno jej
żołądka, kiedy zdała sobie sprawę, że nie ma na sobie piżamy.
Spała w ubraniu, ubrudzonym
gruzem, zeschniętą krwią, przesiąkniętym zapachem dymu. Spała w ubraniu, w
którym była na Pokątnej. Spała w nim, bo James musiał jej podać eliksir
nasenny, żeby się uspokoiła. Bo Lauren nie żyła. A to co wzięła za sen, było
rzeczywistością.
Zabrakło jej powietrza. W głowie
zaszumiało jej, serce zamarło na chwilę a oczy natychmiast nabiegły łzami.
Lauren nie żyła. Jej Lauren nie żyła.
- Lily – usłyszała obok siebie
zaniepokojony głos Jamesa. Musiał obudzić się, kiedy siadała. Poczuła jego
dłonie na swoim ramieniu – Kochanie, wszystko dobrze?
Przylgnęła do niego całym ciałem,
a łzy pociekły jej po policzku. Po raz kolejny przeżywała śmierć przyjaciółki.
Ponownie dowiedziała się o tym i ponownie wstrząsnęło nią to w ten sam sposób,
co wczoraj.
Moment, w którym koszmar okazuje
się być jawą, jest przez wielu zaliczany do najgorszych chwil życia. Obracająca
się w gruzy nadzieja, że coś nie miało miejsca, potrafi raz po raz niszczyć
człowieka od środka. Za każdym razem z coraz większą siłą.
Lily bała się zasnąć. O ile
wczorajszego dnia nie była w stanie zmusić się do snu, teraz się tego
zwyczajnie bała. Bała się, że znów będzie musiała przechodzić ten potworny
moment.
Przez cały dzień siedziała
nieruchomo w fotelu, okryta ciepłym kocem i wpatrywała się za okno. To dawało
jej chwilowe ukojenie – myślała na najszczęśliwszych dniach jej życia, tych
spędzonych w szkole. Widziała błonia, chatkę Hagrida, jezioro i Zakazany Las.
Czuła miękką trawę, wdychała rześkie powietrze, moczyła nogi w zimnej wodzie. To
pozwalało jej na chwilę zapomnieć.
- Zastanawiam się… Próbuję sobie
przypomnieć, co powiedziała do mnie ostatnim razem – wychrypiała nagle do
Jamesa, nadal wpatrując się w okno – I za nic nie mogę sobie przypomnieć… Kiedy
widziałam się z nią ostatni raz?
James milczał zbyt długo, więc
Lily zwróciła na niego swój wzrok. Była pewna, że się zastanawia ale gdy
zobaczyła jego spojrzenie doszło do niej, że James wie.
Zakryła usta dłonią, kiedy zdała
sobie sprawę co próbuje przekazać jej James. A raczej przed nią ukryć.
Serce ścisnęło się jej boleśnie.
Nim zdążyła powiedzieć cokolwiek, już przy niej był. Odruchowo wtuliła się w
jego pierś.
- Ostatnią rzeczą jaką usłyszała
ode mnie moja przyjaciółka jest to, że nie może na mnie liczyć… - wyszeptała, z
trudem łapiąc oddech.
- Nie myślałaś tak – powiedział
łagodnie James, gładząc ją po plecach – A Lauren o tym wiedziała.
- Naprawdę tak sądzisz? –
spojrzała na niego lśniącymi od łez oczami – Naprawdę byś nie uwierzył, gdybyś
usłyszał ode mnie, że masz sobie radzić sam?
- Mówiłaś to w gniewie – przypomniał
jej – Wtedy często mówi się rzeczy, których nie chce się powiedzieć… Mógłbym
zarzucić Lauren wiele – podjął po chwili – Ale jestem pewny, że jedną z jej
największych cech było to, że na pewno w ciebie wierzyła i wiedziała ile dla ciebie
znaczy. Jedna kłótnia na pewno nie zachwiała w niej tej wiary. A w przeciwnym
razie, oznaczałoby to, że…
- Nie kończ! – powiedziała szybko
i chociaż cała jej twarz lśniła od łez, w jej głosie zabrzmiała nutka
rozbawienia – Nie kończ, proszę – dodała ciszej – Nie chcę, żeby to była
ostatnim, co do niej powiedziałam… Chcę, żeby wiedziała…
- Wiedziała – zapewnił ją z
pewnością w głosie James – Na pewno wiedziała.
Chociaż słowa Jamesa były
budujące i w każdej innej sytuacji wystarczyłby, żeby uspokoić jej sumienie, dziś
nie przyniosły jej żadnej ulgi.
Jej własne słowa bolały ją teraz
bardziej niż wtedy, kiedy je mówiła. Nadal pamiętała dokładnie szargające nią
emocje, nie widziała dla siebie
wytłumaczenia. Lauren była jej najlepszą przyjaciółka a Lily czuła, jakby zawiodła
ją na całej linii.
Bo jak bardzo zła wtedy nie była,
wcale nie wierzyła w swoje słowa.
Pchnęła drzwi od sypialni,
upewniwszy się, że James śpi w salonie. Lily wiedziała, że dla niego mimo
wszystko jest to równie ciężkie, jak dla niej. Zasnął, nim zdążyła się ponownie
rozkleić. A ona nadal nie mogła spać. Była zmęczona, pomimo przez całą noc
spała jak dziecko a nie było jeszcze późno. I nie chciała snu.
Zamknęła drzwi, starając się być
jak najciszej. Na palcach przeszła do biurka, stojącego przy oknie i otworzyła
szufladę, wyjmując z niej kawałek pergaminu. Zachowywała się najciszej jak
mogła, była bowiem pewna, że teraz Jamesa może obudzić najmniejszy hałas a
takiej ciszy akustyka była jeszcze większa niż zawsze. Postawiła buteleczkę z
atramentem na stole i zaczęła pisać.
Kiedy Lily była bardzo mała,
zmarła jej babcia. Dzieci tak małe, nie znają jeszcze i nie rozumieją tego,
czym jest śmierć. Chociaż Lily wiedziała, że jej ukochanej „buni” nie ma blisko bo odeszła, ciągle
dopytywała o nią rodziców. Tęskniąca za babką dziewczynka z którą była bardzo
zżyta z dnia na dzień coraz ciężej znosiła rozłąkę i wtedy to, Tom wpadł na
pomysł jak zapełnić pustkę po ukochanej babci.
Listy. Lily pamiętała, że jeszcze
przed pójściem do Hogwartu, potrafiła siadać w swoim pokoju i pisać do kochanej
babci o swoich zmartwieniach, rozterkach i małych radościach. Potem chodziła
razem z rodzicami na cmentarz, gdzie odczytywała na głos wszystko to, co
napisała. Była to jej forma rozmowy i zapełnienia miejsca, które przez tak
długi czas było puste.
Teraz, Lily znów sięgnęła po
pergamin. Zrobiła to odruchowo, tak jak robiła to zawsze wtedy, gdy było jej
źle bądź coś ją martwiło. Tym razem jednak list zaadresowała do Lauren.
Podświadomie czuła, że jeśli jest
sposób na wybaczenie samej sobie tego, co powiedziała to tylko taki.
Lauren,
Trudno mi uwierzyć, że cię z nami nie ma.
Podświadomie ciągle plącze mi się po głowie myśl, że to jakiś głupi żart,
straszny sen czy zwykłe nieporozumienie i że lada moment znów pojawisz się w
kominku z kolejnym problemem do rozwiązania. Błagam los, żeby tak się stało bo
trudno mi wyobrazić sobie życie bez ciebie.
Jeśli jednak naprawdę to się stało a moje
nadzieje się płonne, chciałaby żebyś wiedziała, jak bardzo mi ciebie brakuje,
chociaż minęło jedynie kilka dni, odkąd ostatnio rozmawiałyśmy.
Nie wyobrażasz sobie nawet, jak żałuję tej
rozmowy i wszystkiego, co wtedy powiedziałam. Czasem sobie myślę, że rozmowy w
gniewie są najgorszym co można zrobić. Nie ciepię tego poczucia, które
towarzyszy mi zawsze wtedy gdy powiem coś, czego wcale nie chciałam mówić.
Jest mi naprawdę wstyd, że wtedy to wszystko
powiedziałam. Jest mi wstyd, że tak na ciebie naskoczyłam. Jakkolwiek zła
byłam, nie powinnam tego robić. Przykro mi, że to była ostatnia rzecz, jaką ode
mnie usłyszałaś i oddałabym wszystko, żeby cofnąć czas i zamknąć się w porę. Próbuję
sobie wyobrazić jak strasznie musiałaś się wtedy czuć i jest mi jeszcze
bardziej głupio.
Dlatego piszę ten list. Wiem, że gdziekolwiek
teraz jesteś, na pewno wiesz co myślę i jak bardzo mi źle, że cię z nami nie
ma. Nie mogę cofnąć tego co ci powiedziałam, ale chcę żebyś wiedziała, że
zawsze byłaś moją najlepszą przyjaciółką, bratnią duszą i osobą na której
mogłam polegać bez względu na każdą sytuację i zawsze odwdzięczyłabym ci się
tym samym, nawet a może i zwłaszcza, jeśli popełniałaś błędy. I kocham cię,
pomimo wszystkiego złego co się między nami wydarzyło i zawsze będziesz moją
przyjaciółką.
Przepraszam za wszystko co powiedziałam
tamtego dnia. Nigdy tak nie myślałam i żałowałam tego kiedy tylko zamknęłam za
sobą drzwi. Zachowałam się okropnie i nie powinnam była tego mówić.
Przepraszam.
Zawsze, gdziekolwiek będziesz i cokolwiek się
stanie, będziesz moją najukochańszą przyjaciółką. Bardzo za tobą tęsknię i cię
kocham,
Lily.
Dzień 3 – Chris
Są wydarzenia realne i sny. Chris
czuł, że znajduje się pomiędzy nimi, gdzieś po środku w miejscu, z którego nie
ma ucieczki.
Nie raz miał do czynienia ze
śmiercią. Miał z nią może do czynienia częściej niż inni jego przyjaciele – nie
tylko był członkiem Zakonu, ale również przyszłym aurorem, stykał się więc z
umieraniem każdego dnia. Ginęli ludzie których znal lepiej i gorzej, nie dość
dawno był świadkiem morderstwa jednego z kolegów z kursu, którego dość dobrze
znał i lubił.
A jednak żadna z tych śmierci nie
wstrząsnęła nim tak jak ta. Było to dla niego tak bardzo abstrakcyjne, tak
nierealne, że chociaż minęło już kilka dni, on nadal nie mógł się po tym
otrząsnąć.
Lauren była dla niego ważna. W
sposób, którego nie potrafił sobie wytłumaczyć – ani nikomu innemu – nadal
pozostawała gdzieś głęboko w nim i nie umiał być wobec niej obojętny. Być może
miał na to wpływ fakt, że była jego pierwszą miłością. Wśród wszystkich
dziewczyn które miał przed nią i po niej, to Lauren darzył największym,
najbardziej zbliżonym do miłości uczuciem. Była nie tylko jego dziewczyną –
była jego przyjaciółką i pozostało tak nawet wtedy, gdy przestali być razem. Zawsze
działała na niego w jakiś szczególny, niewyjaśniony sposób. Miała w sobie coś
takiego, wobec czego nie można było przejść obojętnie. Uwielbiał to, chociaż
nigdy nie określił co to takiego było.
A teraz po prostu jej nie było, a
Chris nie mógł pojąć jak do tego doszło.
Dzień 4 – Peter
Nie znał dobrze Lauren. Po
szkole, prawie jej nie widywał a w całej ich znajomości, nie był pewny czy zamienili
z sobą chociaż kilka zdań. Lauren była przyjaciółką Lily, dziewczyną Syriusza i
to z nimi trzymała się najbliżej on natomiast, zawsze był gdzieś na uboczu i
prawie jej nie znał.
Nie wiedział zbyt wiele na jej
temat prócz tego, co usłyszał od przyjaciół. Wszystkie jego emocje względem
niej, kształtowały się w nim poprzez emocje przyjaciół. Złościł się na nią z
Jamsem, rozpaczał za nią z Syriuszem, wyrażał z sympatią wraz z Remusem, kiedy
jednak zostawał sam, nie czuł względem Lauren nic. Równie dobrze, mogłaby dla
niego nie istnieć.
Wiadomość o jego śmierci
zamartwiła go, tak jak martwiły go wszystkie inne śmierci w Zakonie, ale nie
zmieniła praktycznie w żaden sposób jego życia.
Owszem, było mu jej żal. Nie był
bez uczuć, było mu żal Syriusza, dla którego przecież tyle znaczyła, było mu
żal Lily i w końcu, było mu żal malutkiego Lucasa, który miał nigdy nie zaznać
jak to jest mieć mamę. Peter był świadom wszystkich zmian, jakie wprowadzi w
życie ich przyjaciół śmierć Lauren.
Jednak najsilniejszym odczuciem
jakie teraz odczuwał, by strach. Bo śmierć Lauren uzmysłowiła mu, że w obliczu
wojny nie ma wyjątków. Nie ma znaczenia, że czy odważny czy tchórzliwy. Czy
jesteś kobietą, czy mężczyzną. Dzieckiem, czy dorosłym. Walczysz, czy
pozostajesz w ukryciu. Zginąć możesz w każdej chwili, nawet wychodząc z domu po
zakupy.
Peter zdał sobie sprawę, w jak
wielkim niebezpieczeństwie jest. Jak kruchym i łatwym do utracenia jest życie.
Jak niewiele trzeba, by zginąć. Jak bardzo ostrożnym i przebiegłym trzeba być,
żeby przetrwać.
A Peter chciał żyć. Ponad
wszystko inne, pragnął przetrwać wojnę i żyć. Bo życie było jednym, co było
tylko jego i na czym mu tak naprawdę zależało.
Dzień 5 – Charlie
Charlie trudno było uwierzyć w
to, co się stało. Mało wiedziała – była daleko poza miastem, próbując
odreagować stratę siostry, kiedy znalazła ją sowa niosąca kolejną przykrą
wiadomość – Lauren King nie żyła.
Charlie nigdy jej nie lubiła i
nigdy tego nie kryła. Wiedziała, że Lauren darzy ją taką samą niechęcią jak ona
i była pewna, że nigdy by się nie polubiły. Mimo wszystko, nie życzyła jej
śmierci a to co się stało, większym szokiem niż odejście Dorcas.
Przez ten niecały rok, kiedy
wiedziały się kilka razy, Charlie powiedziała na jej temat więcej złego, niż
było to konieczne. King irytowała ją każdym calem swojej osoby i Charlie ponad
wszystko cierpiała, kiedy musiała znosić jej obecność. Było jednak coś, a
raczej ktoś – może nawet więcej ktosiów – kto je łączył. Miały wspólnych
przyjaciół, znajomych. No i był Syriusz.
Charlie czuła się z nim związana.
W dziwny, niepojętny dla siebie sposób, czuła się z nim związana. Dobrze czuła
się w jego towarzystwie, świetnie się z nim dogadywała i rozumiała lepiej, niż
z niejedna osobą. Przez jeden, krótki moment nie przyszło jej jednak do głowy,
żeby połączyło ich coś więcej niż przyjaźń. I to właśnie to przeświadczenie
Lauren, że Charlie jest dla niej realnym zagrożeniem, tak bardzo ją drażniło.
Teraz jednak Charlie czuła dziwny
smutek, którego jednak nie umiała wyjaśnić.
Bardzo krótko zastanawiała się,
co powinna zrobić kiedy dowiedziała się o śmierci Lauren. Niemal od razu
spakowała rzeczy i opuściła Kanadę, w której górach skrywała się i lizała rany
po śmierci Dorcas.
Wróciła do Londynu bo wiedziała,
że jest tu potrzebna.
Drżącymi rękami zapukała. Nie
miała pojęcia, czego się spodziewać. Wiadomość od Jamesa Pottera była krótka i
treściwa i nie mówiła nic o tym, jak czuje się jego przyjaciel. Charlie była
pewna, że James napisał właśnie do niej, ponieważ sam nie odstępował na krok żony,
a przyjaciel został w tej sytuacji sam. Charlie miała powody by przypuszczać,
że nawet jeśli Lupin i Pettigrew obaj zjawią się u Syriusza, nic mu nie pomogą.
Zdziwiła się, gdy chwilę potem
drzwi otworzył jej Syriusz. Spodziewała się ujrzeć coś zupełnie innego,
tymczasem Syriusz wyglądał na… zaspanego. Rozczochrany, z zaspanym spojrzeniem
stał przed nią w samych bokserkach (mój sentyment każe mi dopisać w
kaczuszki…), podpierając się ręką o futrynę.
- Co tu robisz? – zapytał z
trudem tłumiąc ziewnięcie i patrząc na nią lekko nieobecnym spojrzeniem. Kiedy
minęło pierwsze wrażenie, Charlie uderzył wyraz jego twarzy. To nie był tylko
zaspanie – miała przed sobą człowieka zmęczonego, z trudem panującego nad
emocjami. Człowieka bezsilnego, zmęczonego i załamanego.
- Słyszałam co się stało – powiedziała cicho, obsrerwując go
z uwagą. Irracjonalnie, znów zaczęła czuć złość w stosunku do Lauren, że przez
nią pon raz kolejny musi patrzeć na ból tak bliskiej osoby. Chociaż doskonale
wiedziała, że to była na pewno ostatnia rzecz, jaką powinna czuć, nie umiała w
tej chwili nad tym zapanować – Pomyślałam, że przyda ci się towarzystwo.
- Dzięki, nie trzeba – stwierdził cicho i pchnął drzwi, chcąc
je zamknąć. Charlie szybko wsadziła nogę między futrynę.
- Martwię się – wyszeptała, patrząc na niego z uwagą – Chcę
ci pomóc.
- Nie potrzebuję ani twojej
pomocy, ani twojej litości – wycedził i nim zdążyła zareagować, pchną ja lekko
i zamknął drzwi. Złapała oddech i znów zapukała, tym razem o wiele bardziej
energicznie, przygotowana na to, że znów może chcieć zamknąć jej drzwi przed
nosem.
- Nie lituję się – powiedziała
szybko – Po prostu wiem, przez co przechodzisz. I chcę ci pomóc.
Przez chwilę wyglądał, jakby się
wahał. Potem potrząsnął jednak głową i cofnął się.
- Dam sobie radę sam – oznajmił i
już byłby zamknął drzwi, ale tym razem Charlie była szybsza. Momentalnie
znalazła się między Syriuszem a drzwiami, skutecznie utrudniając mu zamknięcie
ich.
- Nie, nie dasz – wycedziła –
Wydaje ci się, że tak będzie łatwiej, ale nie będziesz. Możesz tu siedzieć
zamknięty miesiącami i z każdym dniem będzie ci trudniej. Wiem o czym mówię.
Pozwól mi sobie pomóc..
Milczał, wpatrując się w nią
uporczywie. Westchnęła, odwróciła się żeby odejść.
- Jeśli zmienisz zdanie, wiesz
gdzie mnie szukać – powiedziała na odchodnym. Była pewna, że ją zawoła. Była
pewna, że dała mu do myślenia. Myliła się, lada moment drzwi zamknęły się.
Charlie wiedziała co to znaczy
pogodzić się ze stratą kogoś bliskiego. Przechodziła przez to nadal, chociaż
minęło już trochę czasu i pomimo, że teraz było lepiej, pamiętała siebie sprzed
kilku tygodni. Doskonale wiedziała, że gdyby tamtego dnia gdy znalazła Dorcas
została sama… Nie chciała nawet myśleć o tym, co by zrobiła.
A jednak Syriusz wydawał się być
utwierdzony w swoim przekonaniu, że da sobie radę. Charlie czuła złość, tak
wielką, że nie umiała znaleźć z niej wyjścia.
Nie mogła pozwolić mu tak po
prostu odtrącić wszystkich, którym na nim zależało. I potrzebowała pomocy.
Zapukała i chwilę potem otworzyły
się drzwi. Charlie sądziła dotąd, że to Syriusz wygląda kiepsko ale widok
Jamesa Pottera całkiem wytrącił ją z równowagi. O ile Syriusz wyglądał na
zaspanego o tyle James sprawiał wrażenie, jakby wcale nie spał od tygodni.
- O, to ty – powiedział
beznamiętnie, przepuszczając ją do środka – Dostałaś wiadomość?
- Tak, właśnie od niego wracam –
wyjaśniła krótko, a James szybko ją uciszył. Zmarszczyła brwi.
- Lily śpi – wyjaśnił krótko
wskazując na zamknięte drzwi sypialni – Dopiero zasnęła. Nie chcę jej budzić,
słabo sypia.
- Ty chyba też... Widziałeś się
ostatnio w lustrze? – spytała cicho, wchodząc za nim do salonu.
- Napijesz się czegoś? – spytał
James, ignorując pytanie. Charlie potrząsnęła głową.
- Nie, dzięki, wpadłam tylko na
chwilę – powiedziała, marszcząc brwi – Słuchaj… Próbowałam pogadać z Syriuszem…
- I co? – James usiadł obok niej
i spojrzał na nią zmęczonym spojrzeniem. Znów poczuła złość, tym razem Pottera.
- I nic. Nie wpuścił mnie nawet –
zdenerwowała się – Widziałeś się z nim w ogóle?
- Widziałem się z nim kilka dni
temu, ale nie był zbyt rozmowny – powiedział James – Posłuchaj, gdybym mógł,
nawet bym stamtąd nie wyszedł, ale nie zostawię teraz Lily samej… Wyszedłem
kilka razy, zostawiając ją pod opieką Remusa i Maddie ale…. Nie umiem pomagać
im obojgu na raz. Po to napisałem do ciebie.
- Tylko że nie chce mnie widzieć
– zirytowała się Charlie – Zamknął mi drzwi przed nosem!
- Mnie też by pewnie zamknął –
wzruszył ramionami – On zawsze radził sobie sam z takimi sprawami, odkąd
pamiętam. Nigdy nie pozwalał sobie pomagać…
- Ale przecież… - zaczęła
Charlie, a James uśmiechnął się ponuro. Charlie tyle razy z nim siedziała,
rozmawiała o problemach, więc jeśli to nie była pomoc, to co?
- Nie o takich sprawach mówię –
powiedział Potter – Musisz po prostu trochę poczekać. Przyjdzie moment, jak cię
dopuści. Musi do tego po prostu dojrzeć. Teraz pewnie przesypia – zakończył kwaśno.
Charlie zmarszczyła brwi. Słowa Jamesa wydawały mu się absurdalne, nienaturalne
i wymuszone, zupełnie jakby próbował usprawiedliwić swoją bezczynność względem
przyjaciela – Posłuchaj, znam go od czasów szkoły. Zawsze gdy miał jakieś
poważne zmartwienie albo kłopot, odcinał się i chciał być sam. Gdy uciekł z domu,
przez trzy dni nie zamienił ze mną słowa, dopiero potem udało mi się wyciągnąć
co się stało. Musi odreagować…
- Nigdy tak nie robił –
powiedziała cicho. James stłumił ziewnięcie, nim coś powiedział.
- Bo dawno nic go tak nie dobiło.
Zapadła krótka cisza. Charlie
poczuła, że James uważa ten temat za zamknięty. Zamyślony zaczął wpatrywać się
w okno.
- A wy jak sobie dajecie radę? –
spytała w końcu cicho. James drgnął, jakby jej glos wyrwał go z jakiegoś transu
i spojrzał na nią nieprzytomnie.
- Jakoś… - odpowiedział zdawkowo.
Charlie westchnęła. Przyjechała, żeby porozmawiać z Syriuszem jednak teraz
zdała sobie sprawy, że to nie Black potrzebuje się wygadać, ale James.
Nie trzeba było być Sherlockiem
żeby odgadnąć, jaki tajfun musi teraz przechodzić przez głowę Jamesa Pottera.
Wspierał Lily, która utraciła przyjaciółkę, próbował pomóc przyjacielowi, który
tej pomocy nie chciał i pewnie zajmował się jeszcze wieloma innymi sprawami
związanymi ze śmiercią Lauren i w całym tym harmidrze nie znalazł się nikt, kto
zauważyłby, że Potter też potrzebuje rozmowy. Charlie doskonale rozumiała
położenie w jakim teraz znalazł się Jamesa.
- Może chociaż ty potrzebujesz
pogadać, co? – spytała od niechcenia, przyglądając mu się uważnie. Czuła, że
lada moment padnie na twarz, wykończona długą podróżą była jednak pewna, że
zostawienie go teraz samego byłoby najbardziej egoistyczną rzeczą jaką mogłaby
zrobić.
- Bawisz się w zbawiciela świata?
– spytał z przekąsem James, a Charlie westchnęła ciężko.
- Nie, staram się pomóc –
powiedziała krótko – Nie cierpię bezczynności. Jak Lily? – spytała z troską.
Chociaż rudowłosa drażniła ją momentami równie bardzo, jak Lauren Charlie
zdawała sobie aż za dobrze sprawę, co teraz musi czuć i było jej Lily naprawdę żal
– To musi być dla niej trudne…
- Udaje, że wszystko jest w
porządku – wyrzucił z siebie James – Twierdzi, że daje sobie radę i nic jej nie
jest, jakby sądziła, że nie widzą co się dzieje.
Charlie zmarszczyła brwi.
Zachowanie Lily wydawało się jej naturalne, była pewna, że sama robiłaby to
samo.
- Chyba wolałbym żeby płakała i
biła talerze, niż tą bezczynność i obojętność – zakończył kwaśno – Wiem jak
pomóc Syriusz, ale nie mam pojęcia co zrobić, żeby jej ulżyć i to mnie
wykańcza… A widzę, jak bardzo się męczy i jak trudno jej to wszystko zrozumieć…
Charlie milczała, słuchając. W
tej chwili to było jednym, co mogła zrobić. Miała nadzieję, że ta chwila którą
mu daje, chwila wyrzucenia z siebie wszystkich emocji i frustracji, pomoże mu
dalej zmagać się z tym wszystkim, co się dzieje. Jak na razie, to było jednym
co mogła zrobić.
Dzień 6 – Richard
Wiele się mówi o bólu matki po
stracie dziecka. Na pewno nie jeden powiedziałby, że nie da przyrównać się tego
bólu do żadnej innej straty.
Chyba, że jest się ojcem.
Richard był twardym człowiekiem. Nie
sposób było go złamać, był stanowczy, opanowany. Nigdy nie płakał, nie okazywał
uczuć, nie mówił o nich. Był osobą twardą. Aż do teraz.
Bo teraz, nie potrafił sobie dać
radę ze wszystkim tym, co czuł.
Lauren zawsze miała u niego
specjalne względy. To jej można było najwięcej, to jej wybaczał wszystko co
zrobiła, to na nią nigdy się nie gniewał i nie złościł. Była najmłodszą córką.
Córeczką tatusia.
Każdy rodzic, który utracił
dziecko zadaje sobie pytanie, dlaczego los był tak przewrotny, że pozwolił by
to on przeżył, a nie jego dziecko. Richard zadawał sobie to pytanie nieustannie
od chwili, gdy dowiedział się o śmierci córki. Za każdym razem gdy patrzył na
Lucasa zastanawiał się, dlaczego jego wnuk nigdy nie pozna Lauren.
Richard King był silnym
człowiekiem. Jednak w tych chwilach, jego siła na nic się nie zdawała. Teraz
był bezsilny, równie bezsilny co mały Lucas, zdany na los i na to, co mu
przyszykuje.
Pchnął drzwi od domu. Znów
uderzyła go przeraźliwa cisza, wypełniająca każdy kąt. Jeszcze nigdy dotąd nie
było tu tak cicho, a to miejsce widziało przecież tyle złego i gościło tyle
razy ciszę.
Nawet nie wołając żony, wszedł po
schodach. Wiedział, że śpi – spała tyle, ile pozwalał jej na to Lucas. Richard
doskonale wiedział, że to jej sposób na przeżywanie smutku. Po każdej ich
kłótni, po śmierci rodziców – Lisa potrafiła przesypiać nawet po kilka dni lub
po prostu leżeć nieruchomo. Nigdy nie płakała.
Pchnął drzwi sypialni. Siedziała
na bujanym fotelu, kołysząc delikatnie wnuczka, który kwilił cichutko. Ze
starego gramofony płynęły kołysanki. Te same, które puszczała dziewczynkom,
kiedy byłe małe. Richardowi ponownie serce ścisnęło się mocno. Powoli podszedł
do żony i zajrzał jej przez ramię na Lucasa.
- Nie mógł zasnąć – wyjaśniła mu
drżącym głosem – Pomyślałam, że mu je puszczę…
Milczał, przypatrując się
wnukowi. Nie był ani trochę podobny do Lauren – tuż po jego urodzeniu,
poświęcili godziny na szukaniu podobieństw. Na próżno.
- Jest taki spokojny –
kontynuowała szeptem – Nic nie rozumie…
Jest tak spokojny.
- Liso… - zaczął łagodnie mężczyzna,
klękając przy nich - …wszystko w porządku?
- Nic nie jest w porządku –
wycedziła przez zęby kobieta, blednąc – Nasza córka nie żyje, nie oczekuj, że
będzie wszystko w porządku. Ja… Ja nie rozumiem, dlaczego? Była taka młoda, nie
skończyła jeszcze dwudziestu lat… Dopiero co została mamą, jej życie powoli
zaczynało nabierać sensu, wszystko było dobrze… Nie rozumiem, dlaczego teraz
musiała zginąć! Dlaczego to się nie mogło stać wcześniej, tylko teraz?
Dotknął dłonią jej ramienia, nie
wiedząc co w tej chwili powinien zrobić. Był bezbronny, bezradny i ogołocony ze
wszystkich emocji. Był słaby.
- Jak bardzo chciałabym być teraz
na twoim miejscu – wyszeptała w stronę wnuczka, którzy przypatrywał się jej z
uwagą – niezwiązana z nikim, obojętna, potrzebująca tylko miłości i ciepła...
Tego było dla niego zbyt wiele.
Podniósł się i odwrócił by wyjść. Nie mógł znieść ani chwili dłużej, ani
jednego słowa żony dłużej. To było ponad jego siły.
Poczuł jej chłodną dłoń na swojej
dłoni. Przytrzymała ją delikatnie opuszkami. Powoli obrócił się w jej stronę.
- Zostań – wyszeptała, patrząc na
niego – Proszę, zostań…
Odetchnął i kiwnął głową.
Podniosła się i nadal kołysząc w objęciach Lucasa, przeszli w stronę łóżka, na
którym usiedli. Chłopiec wpatrywał się w nich granatowymi oczkami, zupełnie nie
świadomy tego, w centrum jak wielkiego smutku jest. Zbyt mały, żeby odczuwać
przywiązanie czy tęsknotę, był teraz najszczęśliwszym i najsmutniejszym
dzieckiem świata.
Lisa oparła głowę o jego pierś. A
potem zaszlochała. Po raz pierwszy w życiu z jej oczu popłynęły łzy. Richard
przymknął oczy, czując ścisk żołądka. Dłonie drżały mu, kiedy obejmował ją
ramieniem. Trwali tak, dopóki kołysanka nie dobiegła końca.
Dzień siódmy – Syriusz
Stuk. Stuk. Stuk.
Pukanie nie ustępowało od dwudziestu
minut. Syriusz ignorował je twardo, pewny że ktokolwiek próbuje się do niego
dostać, w końcu zrezygnuje.
Towarzystwo było ostatnim, na co miał
teraz ochotę. Od sześciu dniu stronił od ludzi tak bardzo jak tylko było to
możliwe. Początkowo, drzwi nie zamykały się nawet na chwilę – co rusz zjawiał
się ktoś, proponując pomoc, pytając o samopoczucie i oferując wsparcie.
Drażniło go to, tak bardzo, że z trudem
nad sobą panował. Aż w końcu przestał otwierać. Zaczął zwyczajnie ignorować
każdego, kto zjawił się przy jego drzwiach.
Stuk. Stuk. Stuk. Stuk. Stuk.
Chciał spokoju. Potrzebował go teraz
tak, jak jeszcze nigdy dotąd. To była sytuacja tak abstrakcyjna, niedorzeczna i
nierealna, że momentami zastanawiał się czy to nie jest po prostu długi,
koszmarny sen. Śmierć Lauren wydawała mu się zwyczajną niemożliwością. Przecież
ona nie mogła tak po prostu zginąć.
Stuk. Stuk. Stuk.
Czas płynął tak wolno, że szybko
stracił rozrachunek. Nie odróżniał dni od nocy. Nie patrzył na zegarek. Nie
miał nawet pojęcia, ile minęło dni. Egzystował w zupełnej niewiedzy.
Stuk. Stuk. Stuk. Stuk.
Kilka płytek spadło ze ściany prosto na
podłogę. Nie mógł znieść bezczynności. Sprawiała, że czuł się jak w pułapce.
Nie mógł spać, jak bardzo się nie starał, sen nie chciał przyjść i nie mógł
siedzieć i na niego czekać, bo powoli odbierało mu to zdolność myślenia. Musiał
działać, z dala od ludzi, z dala od kalendarza i wszystkiego, co przypominało
mu Lauren.
Stuk. Stuk. Stuk. Stuk.
Kolejne płytki odpadły na podłogę.
Pukanie do drzwi narastało, a intruz wydawał się być coraz bardziej nachalny.
Syriusz ignorował go, skupiając całą siłę woli na odrywaniu płytek z kuchennej
ściany. Lauren od początku się one nie podobały – w piwnicy znalazł nowe, które
wybrali razem, by zmienić je w wolnej chwili.
Stuk. Stuk. Stuk. Stuk.
Pukanie ucichło. Syriusz odetchnął z
ulgą, przerywając kucie ścian. Podniósł się i powoli zaczął zbierać gruzy do
worków. Różdżka wystawała mu swobodnie z kieszeni spodni. Nie używał magii –
ten sposób zajmował dużo czasu i chociaż wymagał więcej energii, Syriusz zdecydowanie bardziej go preferował. Praca
fizyczna chociaż trochę pomagała mu oderwać się od rzeczywistości.
Stuk. Stuk. Stuk. Brzęk. Trzask.
Poderwał się na dźwięk tłuczonego
szkła. Wyszarpał różdżkę z kieszeni i pobiegł w kierunku salonu, z którego
dobiegł go hałas. Westchnął zrezygnowany. James Potter otrzepywał spodnie z
resztek szyby okna, które musiał wybić. Syriusz rozejrzał się szybko po salonie
– okrągły kamień leżał zaledwie stopę od niego.
- Martwiłem się – powiedział mu na
przywitanie James – Dlaczego nie otwierałeś?
- Nie słyszałem, że ktoś pukał –
odpowiedział krótko Syriusz, odwracając wzrok. Każdej innej osobie, pokazałby
teraz gdzie są drzwi, nie przejmując się manierami i zasadami dobrego
wychowania.
Czuł na sobie jego spojrzenie.
Irytowało go i męczyło. Podniósł głowę w momencie, gdy Potter naprawiał zaklęciem
okno.
- Wybacz to – wskazał głową na szybę –
Bałem się… No, ale wszystko jest ok. – dodał z niepewnością w głosie.
Syriusz wzruszył ramionami. Było mu
wszystko inne. James przypatrywał mu się z uwagą, jakby na coś czekał. Kiedy
Syriusz jednak nadal milczał, spytał.
- Kiedy ostatnio coś jadłeś? – zapytał
w końcu – Wyglądasz okropnie.
- Nie powinieneś być z Lily? – spytał
ignorując pytanie Syriusz, a Potter przewrócił oczami – Pewnie jesteś jej
potrzebny.
- Jest pod dobrą opieką – powiedział
krótko – Syriusz, posłuchaj…
- Nie – przerwał mu stanowczo Syriusz,
machając krótko ręką – Nie chcę o tym gadać.
Odwrócił się i poszedł w kierunku
kuchni. Przez chwilę w ciszy sprzątał płytki, potem usłyszał ciche chrząknięcie
Jamesa.
- Pogadaj ze mną – poprosił go łagodnie
– Chcę ci jakoś pomóc, a nie wiem jak…
- Powinieneś wracać do Lily – uciął
krótko Syriusz.
Nigdy nie uczono go mówić o uczuciach.
W domu nikt nigdy o czymś takim nie mówił, nie przekazano mu jak radzić sobie z
emocjami. Zawsze stawiano przed nim wymagania, ideały do których miał dążyć,
narzucano mu poglądy i kierowano w jednym kierunku. Syriusz nie umiał okazywać
uczuć, dzielić się nimi i sobie z nimi radzić. Od zawsze bezradny wobec swoich
własnych uczuć.
Zawsze, kiedy działo się coś, z czym
nie potrafił sobie radzić, szedł spać. Sen pozwalał mu uporządkować swoje
myśli, nabrać dystansu, znaleźć rozwiązanie. Tym razem, to nie działało. Ile
razu zamykał oczy, stawał się jeszcze bardziej niespokojny, zagubiony i
pogrążony w wybuchowej mieszance skrajnych emocji. Do tej pory sądził, że
Lauren wyzwalała w nim ich zbyt wiele.
Teraz przekonał się, że to była tylko
namiastka tego, co można czuć.
Tak naprawdę to, że Lauren nie żyje,
nie docierało do niego ani trochę. Nie potrafił uwierzyć że teraz gdy wszystko
zaczęło się układać, kiedy po raz pierwszy od kilku miesięcy naprawdę zaczęli
się dogadywać, znów ją stracił. Od dłuższego czasu był przekonany, że jej nie
kocha. Czuł przywiązanie, które nie pozwalało mu być wobec niej obojętnym,
jednak był pewny, że to nie jest już miłość.
Teraz, coraz częściej zastanawiał się,
czy to właśnie dopiero nie zaczynało być to.
Miał mętlik w głowie. Zupełnie nie
wiedział, jak ma się teraz odnaleźć w tej sytuacji.
- Lily jest pod dobrą opieką –
powtórzył James – Ty siedzisz tu sam.
- Daję sobie radę – warknął
niegrzecznie Syriusz. Nie chciało mu się tłumaczyć Jamesowi, nie miał ochoty na
żadną rozmowę, nawet a może zwłaszcza z nim.
- Właśnie widzę – odburknął urażonym
tonem Jamesa, ale zmienił temat – Co z Lucasem?
- Jest u jej rodziców – powiedział
krótko, siląc się na obojętność. Niestety, to nie było tak proste. Los kpił
sobie z niego, bo jakby to wszystko było niedostatecznie trudne, był jeszcze
Lucas. Syriusz czuł cholerne wyrzuty sumienia, że zostawił synka pod opieką
dziadków. Wiedział, że jest w dobrych rękach ale czuł, że to on powinien z nim
teraz być. Nawet, jeśli nie miał pojęcia co się działo. Jednak Syriusz nie
umiał. Nie potrafił zmusić się do tego, żeby go do siebie zabrać. Nie był w
stanie nawet znaleźć dostatecznie dużo sił, żeby pojechać go zobaczyć.
- Masz zamiar pozwolić, żeby tak
zostało? – dopytywał się James, mierząc go uważnym spojrzeniem – Powinieneś
chyba z nim być, co?
- Wiem, że powinienem ale… Nie mogę.
Tam będzie mu lepiej – dodał sucho, a czując na sobie wzrok przyjaciela,
westchnął krótko – Nie mogę teraz tego zrobić… Może potem…
Odwrócił wzrok, podszedł do ściany i
zaczął odłupywać kolejne płytki. Czuł nadal obecność Jamesa i zaczynała go ona
powoli męczyć. Potter najwyraźniej to wyczuł, bo powiedział.
- Powinienem wracać. Jednak wrócę tu i…
Ah, no tak – zasępił się na chwilę – Będziesz jutro?
Syriusz zamyślił się przez chwilę,
przetarł oczy i powiedział najspokojniej jak mógł.
- Będę.
Apogeum
Są różne metody przeżywania
żałoby. Każdy na swój własny sposób próbuje poradzić sobie ze stratą bliskiej
osoby. Jedni zamykają się w sobie, inni potrzebują ruchu i nie potrafią
usiedzieć na miejscu, jeszcze inny daje upust swojemu żalowi poprzez łzy.
Lily nie miała swojej metody.
Zwykle, gdy było jej smutno, oparciem okazywała się Lauren. Ale Lauren zabrakło
a Lily nie potrafiła sobie poradzić z tym, co w niej się działo. Więc próbowała
o tym nie myśleć.
Robiła wszystko, by żyć tak, jak
zawsze. Nie przyjmowała do siebie wiadomości o śmierci przyjaciółki. Przetrwała
tak całe, długie siedem dni. Ale nadszedł dzień pogrzebu i ostrego starcia z
rzeczywistością.
Kondukt żałoby nie był długi.
Szli w ciszy – głuchej, nieprzerwanej w
niczym ciszy. Lily, James, Syriusz i reszta przyjaciół byli na samym końcu,
ustępując miejsc na przodzie najbliższym Lauren. Czuli się lepiej w swoim
towarzystwie niż pośród prawie całej, dość licznej jednak rodziny.
Pogoda zdawała się odzwierciedlać
to, co działo się w głębi Lily. Deszcz lał tak mocno, że trudno było coś
zobaczyć. Wiatr poruszał drzewami, świszcząc złowrogo a alejki zmieniły się w
błotnistą maź.
Noga Lily zadrżała i kobieta
poleciała do tyłu. James zatrzymał się, a dłoń Lily wyślizgnęła się z jego
dłoni. Upadła w błotnistą kałużę.
- Kurwa mać! – przeklęła Lily z
wściekłością a Potter zatrzymał się w pół kroku. Nigdy nie słyszał, żeby Lily
przeklęła. Kilku żałobników obejrzało się za nimi.
- Nic ci nie jest? – spytał
łagodnie Potter, podchodząc do żony i podając jej rękę. Podniosła się, ale
zaraz znów zachwiała i padła z powrotem na ziemię – Nic ci nie jest?
- Kurwa mać, złamałam obcas! –
wrzasnęła Lily, ściągając but i cisnęła nim z całej siły o pobliskie drzewo –
Złamałam jebany obcas w moich ulubionych butach!
James zamrugał zszokowany.
Absurdalnym wydawało mu się, żeby największym problemem żony był złamany obcas.
- To tylko but, potem go skleimy
– powiedział uspokajająco.
- Co was spowolniło? – spytał
cicho Syriusz, który zaniepokojony nieobecnością przyjaciół również odłączył
się od konduktu. Za nim szli pozostali.
- Poślizgnęła się…
- Złamałam walonego obcasa! –
warknęła Lily – Rozdarłam pończochę, podarłam sukienkę, moja ulubiona para
butów została bez obcasa i…
Głos zawiesił się jej. James był
pewny, że właśnie nadszedł punkt kulminacyjny, na który zbierało się od kilku
dni i Lily w końcu wybuchnie. Nie spodziewał się jednak tego, co się stało.
Zachichotała. Urwała w pół zdania
i zachichotała.
Natychmiast przycisnęła rękę do
ust zaskoczona swoją reakcją i spojrzała przerażona na męża. A potem znów
zachichotała i zaraz śmiała się na głos. Patrzyli na nią jak na wariatkę.
- Wpadłam w błoto… - wydusiła –
Złamałam obcas i wpadłam w błoto… Wyglądam jak potwór z bagien!! Co z wami
ludzie, naprawdę nie widzicie w tym nic zabawnego!?
Patrzyli na nią, nie bardzo
wiedząc czego od nich oczekują. Lily zaśmiewała się do łez i nikt nie był w
stanie jej teraz pomóc bo nikt nie wiedział, co tak naprawdę przeżywa.
- Wpadłam w błoto i nie ma przy
mnie przyjaciółki, która wyśmiałaby mnie w żywe oczy, więc muszę śmiać się za
nas dwie bo to naprawdę… Naprawdę…
Urwała, bo znów dopadł ją atak
śmiechu. Bezradnego, histerycznego, w którym nie słychać było ani odrobiny
wesołości. A jednak śmiała się nadal.
A potem, zachichotał Eddie. Był
to chichot tak niespodziewany, że wszyscy zamilkli na chwilę. A potem ich
śmiechy potoczyły się echem po cmentarzu.
I chociaż żadnemu z nich nie było
nic do śmiechu, chociaż każde z nich czuło się dobite sytuacją, pełne pustki,
niewypowiedzianego żalu i wewnętrznego bólu, chociaż każde z nich przeżywało
wewnątrz żałobę, śmiali się do rozpuku – śmiechem fałszywym, zaraźliwym i
oczyszczającym.
Pierwsza, przestała się śmiać
Lily. Zamarła nagle, a jej twarz natychmiast spochmurniała. Przez chwilę
wpatrywała się przed siebie pustym wzrokiem – James natychmiast doskoczył do
niej, klękając tuż obok, by w razie potrzeby nie poczuła się sama.
- Chodźmy stąd – wyszeptała,
podając mu rękę – Zabierz mnie do domu.
- Nie chcesz… - zaczął łagodnie,
ale Lily pokręciła szybko głową. Wydawała się teraz dużo spokojniejsza niż
chwilę wcześniej.
-Tyle wystarczy – powiedziała
cicho. James pomógł jej wstać. Zdjęła pospiesznie buty, złapała za ramię męża i
zwróciła się do przyjaciół.
- Idźcie.
Syriusz obrócił się niepewnie –
kondukt zatrzymał się w sporej odległości od nich. Zmarszczył brwi i spojrzał
na Lily.
- Nie, masz rację, tyle
wystarczy. Chodźcie stąd.
Pokiwali w ciszy głowami i powoli
ruszyli w stronę wyjścia z cmentarza, nie odzywając się do siebie słowem. Myśli
każdego krążyły już tylko w około tego, jak teraz wyglądać będzie ich życie.
Przed bramą, Lily zamaszyście wrzuciła buty do kosza na śmieci.
* Celowo wybrałam akurat tą
wersję piosenki, ze względu na wstęp filmiku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz