Rozdział 70

Minęło przynajmniej piętnaście lat. Piętnaście lat, podczas których tyle się wydarzyło. Teraz, została już tylko jedna z nich.
I po prostu siedziała. Siedziała na progu domu, w którym obie się wychowały, trzymając starą fotografię i próbując przypomnieć sobie z czego się wtedy śmiały. To wydawało się dziać tak dawno temu, a Charlie im bardziej próbowała sobie przypomnieć, tym bardziej mglistym było wspomnienie.
Więc po prostu siedziała. Nie ustępowała ludziom, którzy wchodzili i wychodzili z domu, zabezpieczając wszystko, co mogłaby pomóc odtworzyć wydarzenia tej nocy. Nie podniosła się, kiedy ją wynosili. Nie podniosła się, chociaż wiedziała, że trzeba będzie tam wejść i zacząć sprzątać.
Tylko siedziała, nie mogąc przypomnieć sobie tego pieprzonego dnia piętnaście lat temu.
Nie czuła nic. Zawsze wydawało jej się, że gdy traci się kogoś bliskiego, serce powinno rozpadać się na tysiące kawałów, sprawiając ból fizyczny tak trudny do wytrzymania, że zagłuszy ból duszy. Była pewna, że powinna czuć teraz smutek, wypełniający ją, przepełniający, który przyćmi nic innego. Dorcas była przecież dla niej wszystkim, a ona nawet nie czuła wściekłości na tych, którzy ją na to sprowadzili.
Była pusta w środku. Nie odczuwała żadnych emocji, żadnego bólu. Nie chciała – nie umiała – płakać. Nie cierpiała.
Po prostu siedziała na progu, patrząc na fotografię.
- Nie wiedziałem, ze to twoja siostra – usłyszała obok siebie. Nie podniosła głowy, kiedy Syriusz usiadł obok niej i okrył jej czymś nagie ramiona – Przykro mi.
- Byłyście blisko? – spytał, zaglądając jej przez ramię na fotografię. Milczała.
Syriusz westchnął głęboko. Widok takiej Charlie – tej, która zawsze tryskała energią i nigdy niczym się nie przejmowała, był najbardziej przygnębiającym widokiem, jaki przyszło mu oglądać.
W tej chwili była tak mała, tak krucha i drobna – tak bezbronna – że sam nie był pewny, czy to aby na pewno Charlie. Chciał jej jakoś pomóc, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
Więc po prostu siedział, obok, milcząc i czekając, aż będzie na coś gotowa. A ona siedziała obok, próbując przypomnieć sobie to pieprzone wspomnienie, a beztroski śmiech Dorcas rozbrzmiewał jej w echem pośród w środku.
- Chcę się napić – oznajmiła nagle i wstała tak gwałtownie, że koc którym ją okrył zsunął się jej z ramion. Wcisnęła ramkę do kieszeni szaty i rozejrzała się dookoła, jakby szukając miejsca w którym ktoś coś jej da.
A potem bez słowa ruszyła przed sobie, stukając obcasami o chodnik.
Syriusz podniósł się i bez słowa ją dogonił. Nie był pewny, czy chce jego obecności, ale nie naprostowała. Prowadziła go długo, między uliczkami aż doszli do rozpadających się ruin budynku. Charlie weszła na górę, rozejrzała się, zniknęła na moment a potem wróciła, niosąc ze sobą dwa kieliszki i butelkę czystej wódki. Charlie bez słowa polała i opróżniła kieliszek.
Zrobił to samo. A potem drugi raz i kolejny, i kolejny, aż butelka zniknęła i pojawiła się druga.
- Kiedy byłyśmy małe – powiedziała nagle, a Syriusz drgnął na dźwięk jej głosu. Był cichy, zachrypnięty i drżący –uciekałyśmy tu w czasie rodzinnych zlotów i udawałyśmy, że jesteśmy księżniczkami…
Syriusz milczał, wsłuchując się w to, co mówi. Nie miał pojęcia, do czego zmierza, ale nie chciał jej przerywać, kiedy już zaczęła mówić.
- Na oknach wisiały stare aksamitne zasłony, a my owijałyśmy się nimi w około szyi, plotłyśmy diademy z kwiatów i gałęzi i czekałyśmy, aż zapadnie zmrok, żeby wrócić do domu… Nie raz dostałyśmy za to niezłe lanie, ale robiłyśmy to cały czas, bo… Tu można było być, kim się tylko chciało… Bez zasad, manier… Tu byłyśmy tylko my we dwie…
- Byłyście ze sobą związane, prawda? – spytał cicho, patrząc jak wstaje i podchodzi do okna. Wychyliła się przez nie, wpatrując przez chwilę w horyzont.
- Była wszystkim, co miałam – wyszeptała – Zawsze mogłam na nią liczyć, nigdy się nie zawiodłam, chociaż ona zawodziła się tyle razy na mnie…
- Może powinnaś wrócić do rodziny… - zaczął łagodnie, ale Charlie odwróciła się w jego stronę. W tej chwili mógł dostrzec w niej odrobinę zwykłej siebie.
- Nie mam rodziny – powiedziała twardo. Przez chwilę patrzyła na niego z nieukrywaną złością, jakby czymś ją uraził – Syriusz… Zostaniesz dziś ze mną? – spytała nagle łamiącym się głosem. Odwróciła szybko twarz i był pewny, że na jej policzku dostrzegł błysk.
Wstał i podszedł do niej powoli. Odwrócił w swoją stronę i serce zamarło mu na moment. Płakała.
- Zostanę – odpowiedział cicho, ocierając jej łzy wierzchem dłoni – Ile będziesz potrzebowała.


„DWA MORDERSTWA DOKONANE NA ŚMIERCIOŻERCACH. MINIESTERSTWO MAGII W ŚLEPYM ZAUŁKU.
Poprzedniej nocy, pracownicy Ministerstwa Magii znaleźli ciała dwójki śmierciożerców – Dorcas Meadows oraz Sievera Ponesa. Według uzyskanych przez nas informacji, obie ofiary, znalezione w swoich domach, należały do grupy zwolenników Czarnego Pana.
Pracownicy biura Aurorów nie są na razie w stanie wyjaśnić, w jakich okolicznościach doszło do zabójstw, nie wykluczają jednak udziału Śmierciożerców.
- Nie mamy pewności, ale wszystko wskazuje na to, że morderstwa mogli dokonać Śmierciożercy…”
Albus Dumbledore odłożył wydanie Proroka Codziennego. Wydarzenia ostatniej nocy, były wynikiem jednej z największej jego życia porażek. Chciał pomóc tej dziewczynie. Wiedział, w co się wpakowała i co jej grozi. Bycie szpiegiem zawsze niosło za sobą ryzyko, zwłaszcza gdy zdradzało się Lorda Voldemorta.
Kiedy zgłosił się do niego Siever Pones, Albus uwierzył, że jest szansa by dziewczynie pomóc. Był pewny, że spryt, uwaga i ostrożność chłopaka pomoże im  obojgu wyjść z tego cało.
Jednak popełnił błąd. Dał się wplątać w pułapkę wroga, zbyt pewnie wykonując ruch i karę za to poniosła dwójka niewinnych ludzi.
Są rzeczy, których nawet sami sobie nie potrafimy wybaczyć. Albus wiedział, że to jest jedna z nich.

- Miała męża, wiesz – powiedziała nagle, zapatrując się w okno. Minęła cała noc, a oni siedzieli nieruchomo na podłodze, milcząc. Poza tymi kilkoma łzami, które uroniła, Charlie nie okazała więcej żadnych emocji.
Syriusz doskonale to rozumiał. Nawet tamta chwila słabości, wydawała mu się być nieprawdopodobna.
- To było aranżowane małżeństwo – kontynuowała szeptem. Z trudem wydobywała z siebie głos. Nie miała jednak sił, żeby milczeć. Musiała mówić, o czymkolwiek, byleby tylko zapomnieć o tym cholernym uścisku w piersi. Teraz czuła, jakby ktoś przygniótł ją kilkutonowym ciężarem. Nie mogła złapać oddechu – to było straszne uczucie, z którego nie mogła się wyzwolić - Nigdy go kochała, wyszła za mąż, bo uważała, że tak trzeba. Nie mówię, że to był zły facet… Spokojny, ustatkowany, łagodny… Ale ona była przygodą i… już kochała.
Cień drwiącego uśmieszku przebiegł jej przez twarz.
- Gorzej wybrać nie mogła – podjęła cicho, a głos znów jej zadrżał. Na dłuższy moment zamilkła, jakby zacinając się. Syriusz podniósł dłoń i położył ją na jej, a Charlie spojrzała na niego zaskoczona tym gestem. Przełknęła ślinę i zmusiła się siłą woli, do mówienia, nagle mając wrażenie, że to może pomóc – Siever to facet bez zasad, sumienia… To było jak gra. Cholerna, przeklęta gra, w którą się wplątała. Ona go naprawdę kochała… Zaufała mu, powiedziała coś o mężu… Nie wiem co, nigdy tego nie powtórzyła… I go dopadli. Ten skurwysyn ją zdradził, wszystko powiedział. A teraz zniszczył i ją…
Zamilkła zapatrzona w okno. A gdy znów się odezwała, jej ton sprawił że Syriusz poczuł lodowaty dreszcz na plecach.
- Znajdę go – wyszeptała – Zapłaci mi za to, co jej zrobił. Jestem pewna, że to jego sprawka… Znajdę go i zabiję jak psa.
- Nie wiesz, o czym mówisz – powiedział surowo Syriusz – To śmierciożercy, głupotą byłoby, gdybyś chciała sama się z nim mierzyć…
- Ty nie wiesz o czym mówisz – przerwała mu od razu Charlie – Nie wiesz, jak to jest stracić najbliższą ci osobą. Nie pozwoliłbyś by odpowiedzialny za to bydlak chodził wolno.  
Syriusz przez chwilę rozważał jej słowa.
- Kierujesz się emocjami – oznajmił w końcu – Nie masz pojęcia o czym w ogóle mówisz.
- Bardzo dobrze wiem, o czym mówię – stwierdziła Charlie a Syriusz poczuł niepokój. Coś w jej głosie mówiło mu, że wcale nie są to słowa rzucane na wiatr.

Kolejne dni były jednymi z trudniejszych z jakimi przyszło się zmierzyć naszym bohaterom. Charlie przyszło się zmierzyć z konsekwencjami śmierci siostry, co w praktyce było równie ciężkim zadaniem jak w teorii. Kiedy nic już nie pomagało, zdecydowała się na radyklaną zmianę otoczenia – wyjechała z miasta, przyjaciół informując tylko krótkim liścikiem i przez długi czas miała nie wracać.
Tymczasem Syriusz, porzucając w końcu problemy, musiał zmierzyć się z powrotem Lauren. Chociaż czas mijał nieubłaganie, Black nie był w stanie zmusić się do spotkania z nią. Jak dotąd to King unikała jego, teraz z kolei on nie mógł znieść myśli o spotkaniu z nią. Trudno było mu zrozumieć powody, dla których zaistniała ta sytuacja. Czuł się oszukany i bez wzgląd na to, jakie intencje miała i czym kierowała się Lauren, nie potrafił jeszcze zmusić się do spotkania.
Tymczasem do porodu było coraz bliżej. Brzuszek stał się już całkiem pokaźnego rozmiaru a Lauren zaczynała się czuć coraz bardziej zirytowana i zmęczona. W dodatku, i był to fakt niezaprzeczalny, bardzo zależało jej, żeby teraz w jakiś sposób ich sytuację nim urodzi. Wiedziała, że wina leży w większej mierze po jej stronie i od dłuższego czasu zachodziła w głowę, jak naprawić chociaż cień relacji, które kiedyś ich łączyły.
Lily i James odetchnęli z ulgą, gdy problemy przyjaciół chociaż w małej mierze przestały ich dotyczyć. Ich relacje z dnia na dzień się poprawiały i pod koniec kwietnia, nie został żaden ślad po ciężkich dniach, jakich doświadczyli. W zamian za wszelkie krzywdy, jakie oboje sobie poczynili, zdecydowali się wybrać w spóźnioną podróż poślubną i ich myśli prawie w całości pochłaniał ostatni tydzień sierpnia i pierwszy września, który mieli spędzić tylko we dwoje nad morzem, daleko od problemów swoich i wszystkich dookoła.
Minęła reszta kwietnia i nadszedł maj. W połowie miesiąca, rozpogodziło się całkowicie. Lauren, której do rozwiązania zostało już tylko pięć tygodni, chodziła niemalże jak na szpilkach, przeczulona faktem, że jest w okresie, gdy w każdej chwili może zacząć rodzić. Lily, która starała się dotrzymywać towarzystwa przyjaciółce tak często, jak to tylko możliwe, bardzo bawiła jej ostrożność i wyczulenie na każdy, nawet najmniejszy ruch dziecka.
- Nie jestem przewrażliwiona – uświadomiła ją pewnego dnia, głaszcząc z uczuciem brzuch – Po prostu nie mogę się już doczekać.
- A jak z Syriuszem? – spytała w końcu Lily, a Lauren westchnęła ciężko – Był?
- Nie widziałam go odkąd tu przyjechałam – powiedziała spokojnie – I tak właściwie nie za bardzo wiem, jak to powinnam teraz rozegrać.
- To trochę nietypowa sytuacja – stwierdziła łagodnie – Musi do niej przywyknąć.
- Wiem, ale czasu do porodu zostało nie wiele – podjęła cicho Lauren – a ja chciałabym to do tego czasu wyjaśnić, nie chcę, żeby te początki były pełne napięć i nieporozumień…
- Wiem, że James zabiłby mnie, gdyby usłyszał co teraz powiem – odezwała się rozbawiona Lily – ale sądzę, że powinnaś zagrać na emocjach.
- Co? – Lauren roześmiała się – Rany boskie, Lily,  ja mam na ciebie bardzo zły wpływ!
- Nie o to chodzi – zaprzeczyła ze śmiechem Lily – On na razie jest w tym wszystkim zagubionym, ty miałaś kilka miesięcy, żeby móc poczuć się rodzicem i przywyknąć do tego, dla niego to abstrakcja. Sądzę, że powinnaś przede wszystkim spróbować coś zrobić, żeby to się jak najszybciej zmieniło…
- To co według ciebie mam zrobić? – spytała zrezygnowana Lauren – Przecież nie zmuszę go do niczego, do tego trzeba czasu a…
- Ale możesz mu w tym pomóc… Ty straciłaś dla niego głowę – pogłaskała troskliwie brzuch przyjaciółki – Syriusz też zgłupieje, jeśli tylko mu dasz powód, przecież wie…
Lauren uśmiechnęła się łagodnie, patrząc z czułością na brzuch. Doskonale rozumiała, o co chodzi Lily, jednak nie przychodziło jej nic do głowy, czym mogłaby… Uśmiechnęła się szeroko.
- Chyba wiem, co mogę zrobić – powiedziała nagle, głaszcząc brzuch – Chyba mam pewien pomysł.
- Widzisz, wiedziałam, że na coś wpadniesz – uśmiechnęła się Lily – Ale nie będzie to nic niezgodnego z moralnymi zasadami, co? – spytała po chwili, marszcząc brwi. Lauren zaśmiała się.
- Nie, to będzie jak najbardziej uczciwe – powiedziała spokojnie.

Zapukała, ale nikt nie odpowiedział. Poczekała chwilę, przestępując z nogi na nogę. Znów zapukała, ale nadal odpowiadała jej cisza.
- Kiedy nauczysz się, że jest coś takiego jak listy? – usłyszała. Lauren odwróciła się, stając twarzą w twarz z Syriuszem, który grzebał w kieszeniach, szukając kluczy.
- Liczyłam na szczęście – powiedziała cicho – Jestem tutaj z innego powodu, przyszłam po drodze… Idę na badania – dodała łagodnie – pomyślałam, że może będziesz chciał…
- Teraz zaczęłaś się liczyć z tym czego chcę, a czego nie? – zapytał niezbyt grzecznie, mijając ją i otwierając drzwi.
- Pomyślałam, że może ze mną pójdziesz – konturowała – To jedno z ostatnich USG, trochę się boję;…
- Miło, że pomyślałaś o mnie – powiedział, otwierając drzwi – ale nie skorzystam.
- W porządku – odpowiedziała, odwróciła się i odeszła. Tego Syriusz się nie spodziewał. Przez chwilę patrzył jak powoli oddala się i znika za rogiem, a potem szybko zamknął za sobą drzwi i pobiegł za nią.
- Zaraz – zawołał – W porządku? Tylko tyle!? W porządku!?
- Nie będę cię do niczego zmuszała – stwierdziła obojętnie – Nie jesteś na to gotowy, albo po prostu nie chcesz.. Rozumiem to. To twoje decyzje, nie mam zamiaru cię oceniać i niczego od ciebie nie oczekuję.
Ruszyła do przodu ale przeszła zaledwie kilka kroków, gdy znów ją dogonił.
- Więc po co przyszłaś, skoro…
- Bo pomyślałam, że możesz chcieć w tym uczestniczyć – wyjaśniła krótko. Nie zdołała zrobić nawet kroku, kiedy Syriusz złapał ją nadgarstek.
- Kto powiedział, że nie chcę? – spytał naburmuszony, a Lauren przewróciła oczami i spojrzała na niego rozbawiona.
- Ty, kilka minut temu – powiedziała – Posłuchaj, niczego od ciebie nie chcę, dam sobie radę i nie mam zamiaru do niczego cię zmuszać i…
- Zmuszać? Nie dałaś mi wyboru – przerwał jej krótko – A teraz nagle zaczynasz dbać o to, czego chcę, a czego nie!?
- Po prostu zapytałam – stwierdziła łagodnie – Idziesz, czy nie?
- Nie – potrząsnął głową – Nie dam się wodzić za nos.
- W porządku – zgodziła się i odeszła. Syriusz przez chwilę stał ogłupiały a potem znów za nią pobiegł.
- Moje zmiany zdania można zwalić na hormony, ty nie masz takiej wymówki – stwierdziła ze śmiechem  na jego widok.
- Nie… Wiesz, jak mnie denerwujesz!? – zapytał zirytowany, kiedy nic nie przyszło mu do głowy – Dlaczego jesteś tak spokojna?!
- On nie lubi nerwów – stwierdziła krótko – Idziesz ze mną? Mam mało czasu…
- Nie…
- Nie wkurzaj mnie – mruknęła i nie czekając aż coś powie złapała go za rękę i pociągnęła z całej siły – Spodoba ci się, zobaczysz.

- Dobrze, że w końcu nie przyszłaś sama – uśmiechnęła się Miranda na widok Lauren i Syriusza – Nie pochwalam samotnego macierzyństwa…
- Przyszedł tylko popatrzeć – powiedziała szybko, wskazując Syriuszowi miejsce.
- Bardzo dobrze – ucieszyła się lekarka – Jak się czujesz? Słyszałam, że ostatnio zafundowałaś Richardowi nocny spacerek….
Lauren zarumieniła się.
- Naprawdę potrzebowałam tej czekolady – powiedziała rozbawiona.
- Bierzesz leki?
- Tak…
- Wszystkie? Wywar z goryczaka też? – spytała podejrzliwie. Lauren zrzedła mina.
- Tak – wymamrotała -  Jest obrzydliwy… Nie mogę brać czegoś zamiennie?
- Możesz – powiedziała łagodnie – Ale jesteś niedobra, więc musisz pocierpieć.
Syriusz uśmiechnął się, ale Lauren do śmiechu nie było. W przeciwieństwie do mężczyzny wiedziała, że to nie był żart.
- A dziecko? – podjęła Miranda, wypełniając dokumenty – Nie daje ci w nocy spać?
- Nie mów o nim dziecko! – zbulwersowała się Lauren tak gwałtownie, że siedzący nieopodal na kozetce Syriusz podskoczył i ześlizgnął się z niej.
- A jak mam mówić? – zapytała łagodnie kobieta, a wargi jej zadrgały. Syriusz dyskretnie wsunął się z powrotem na kozetkę słuchając uważnie każdego zdania – Nie znasz płci, dlaczego mówisz on, skoro to może być ona? Jak mam mówić?
- Maleństwo… - wybełkotała zawstydzona Lauren. Miranda uśmiechnęła się szeroko, a Syriusz patrzył na nią z mieszaniną dezaprobaty i rozbawienia na twarzy.
- Dobrze, więc jak maleństwo? Kopie w nocy?
- Jak mały czołg – odpowiedziała z dumą Lauren – Calutką noc…
- Już nie długo – zapewniła ją łagodnie kobieta i gestem wskazała na fotel, a Lauren od razu rozpromieniła się i bez zwłoki przeszła w tamtą stronę. Miranda podążyła za nią, a kiedy obie kobiety zauważyły, że Syriusz nadal stoi z boku z lekko naburmuszoną miną, Lauren przewróciła oczami.
- Chodź – powiedziała łagodnie, gdy Miranda usiadła po jej prawej stronie i zaczęła przygotowywać wszystko do badania – Popatrzysz.
Niezbyt pewnym krokiem przeszedł w tamtą stronę, targany sprzecznymi uczuciami. Z jednej strony był ciekaw, co też dokładnie ma oglądać z drugiej jednak, fakt ten absolutnie go przerażał. Lauren wyglądała jednak na całkiem spokojną, a jej twarz jaśniała od szerokiego uśmiechu.
- Popatrzmy, co my tu mamy – powiedziała łagodnie Miranda, dotykając różdżką do brzucha. Na niewielkim ekranie pojawił się obraz, w którym Syriusz nie był w stanie dostrzec nic, poza mieszaniną ciemnych plan. Lauren jednak wychyliła się delikatnie uśmiechając szeroko i zrobiła gest, jakby chciała dotknąć ekranu, zabrała jednak rękę widząc spojrzenie Mirandy.
- I co? – zapytała łagodnie Lauren, przywołując do siebie gestem Syriusza, który nieco nieufnie wpatrywał się w dziwny obraz, nie rozumiejąc co takiego ma widzieć i co tak bardzo Lauren się podoba – Wszystko dobrze?
- Chcecie poznać płeć? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Miranda, nie patrząc w ich stronę – żeby nie było problemu z nazewnictwem?
- To maleństwo – powiedziała łagodnie Lauren – Nie widzę problemu.
Syriusz zrobił taką minę, jakby chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie. Lauren dostrzegła to od razu i zwróciła się do uzdrowicielki.
- Ale powiedz – dodała po chwili.
 - Popatrzcie… tu – wskazała palcem na ekran. Syriusz niepewnie zbliżył się, a Lauren wychyliła głowę, żeby lepiej widzieć. Z tej odległości Blackowi nie plamy nadal wydawały się plamami a sądząc po zmarszczonych brwiach Lauren, nie był w tym osądzie samotny – To nie ulegający wątpliwości dowód na to, że będziecie mieć synka.
Tego dla biednego Syriusza było zdecydowanie zbyt wiele. Zamrugał oszołomiony, wpatrując się oszołomiony w ekran, na którym w dalszym ciągu nic nie widział. Miranda najwyraźniej dostrzegła to w jego spojrzeniu, bo westchnęła i odchrząknęła.
- Chodź bliżej – przywołała go i poruszyła różdżką obraz się przesunął w inne miejsce. Syriusz zrobił kilka kroków, nie odrywając wzroku od ekranu. Kobieta nakreśliła kształt na ekranie – Tutaj…
I wtedy zauważył. Delikatny kontur, prawie nie dostrzegalny poruszający się kształt. Otworzył szeroko usta a potem opadł na taborecik obok Lauren, która przypatrywała mu się ukradkiem.
- Mówiłam, że ci się spodoba – powiedziała do niego z satysfakcją a Miranda przewróciła oczami, kręcąc z politowaniem głową.

Kiedy tylko przekroczył próg domu wiedział, że coś jest nie tak. Lily siedziała z kolanami skulonymi pod brodą, skubiąc nerwowo rękaw swetra. Odruchowo spojrzał na kalendarz i wszystko stało się jasne – popołudnie z Lauren.
- Co wyście znów zamalowały? – zapytał zrezygnowany. Lily drgnęła, podniosła głowę a jej buzię pokrył szkarłatny rumieniec.
- Chciałam pomóc – wyszeptała zawstydzona, kuląc się w sobie.
- Lily, umawialiśmy się, że się nie wtrącamy…
- Ale to konieczne! – zaprotestowała natychmiast Lily – To było konieczne wtrącenie, sytuacja tego wręcz wymagała, rozumiesz!? Nie zrobiłam nic przeciw tobie!
- Jak źle jest? – spytał rzeczowo James, szacując w głowie jak wiele kłopotów te dwa rudzielce mogły zrobić. Lily zarumieniła się.
- Możliwe, że skłoniłam Lauren do małego… Malutkiego zagrania na emocjach Syriusza…
- Lily!
- Nie krzycz na mnie – obruszyła się natychmiast Lily – Tylko malutkiego, po za tym, obiecała że to nie będzie nic naruszającego zasady moralne i wszelkie inne też…
- Na przykład jakie? – zainteresował się James, a Lily znów oblała się rumieńcem.
- Społeczne… Prawne… Ej, wyobraźnia ludzka nie zna granic, a my działamy w dobrej wierze! Trzeba jakoś pomóc Syriuszowi, zostało mało czasu, a jeśli straci coś, co może okazać się być ważne…
- Jesteście… - zaczął James, ale po raz kolejny zabrakło mu słów – Obyście tylko tego nie żałowały.
- Nie będziemy, jestem pewna – obiecała Lily, kiedy James usiadł obok niej i objął ją w pasie – Ale sam przyznasz, że to się znów wymyka spod kontroli, teraz w drugą stronę, a jedyna osoba, która mogłaby go do czegoś przekonać, jest nie wiadomo gdzie…
- Masz na myśli Charlie? A ja? – oburzył się Potter – To mój przyjaciel, nie!?
- Kochanie, nie obraź się, ale w tej kwestii dawno straciliście nad sobą kontrolę – powiedziała rzeczowo Lily – Do tego potrzeba tego czegoś, czego ty niestety nie masz.

Nastał czerwiec, a sytuacja powoli stawała się coraz bardziej nerwowa. Z coraz większą niecierpliwością wyczekiwano końca miesiąca, jednak kiedy nastał, nie stało się nic. Minął przewidywany dzień porodu i nic nie wskazywało, by maleństwo spieszyło się na świat.
Nerwowa atmosfera zaczęła udzielać się wszystkim. Nerwowi byli nie tylko przyszli rodzice – a warto zaznaczyć, że kilka tygodni wystarczyło w zupełności, bo Syriusz wziął sobie do serca przyszłą rolę ( dodam, że Richard nie miał z tym NIC wspólnego ) i przejmował się momentami bardziej, niż Lauren – ale również dziadkowie, Lily aż w końcu sceptyczny względem Lauren James, zaczął się podświadomie denerwować.
I gdy wydawało się, że nie zdarzy się nic, coś się w końcu zdarzyło.

- Mamo… Mamo – Lauren potrząsnęła lekko Lisą, czując jak narasta w niej panika – Mamo…
- Tak…?
Lisa podniosła głowę, rozglądając się zaspanym wzrokiem po pokoju. Wzięła do ręki budzik, przybliżyła go i oddaliła kilka razy poczym odstawiła na szafkę i spojrzała na córkę, która przysiadła na brzegu łóżka.
- Lauren, dziecko, jest druga w nocy – powiedziała, tłumiąc ziewnięcie. Pokiwała głową w milczeniu – Co się dzieje?
- Wody mi odeszły.
- Boże… Richard – usiadła i potrząsnęła szybko mężem – Richard!
- Rewolucja październikowa! – mężczyzna poderwał się, najwyraźniej wyrwany z jakiegoś snu – Ah… Co się stało? – zapytał, lekko zaspanym wzrokiem – Czemu ty nie śpisz?
- Wody jej odeszły – powiedziała poważnie Lisa, patrząc z mieszaniną dumy i powagi na córkę. Oczy Richarda powiększyły się w wyrazie niemego szoku.
- To… Tak… No cóż…
- Nie chcę was pospieszać… - wyspała Lauren, patrząc znacząco na swój brzuch – ale chyba nie mamy dużo czasu…
- Matko, ona rodzi! – Richard i Lisa momentalnie wyskoczyli z łóżka. Rozpoczęło się zamieszanie. Ponieważ Lauren niedawno wróciła, a do rozwiązania miała jeszcze trochę czasu, nikt nie pomyślał o wcześniejszym przygotowaniu wyprawki. Podczas gdy Lisa i Richard w panice zbierali wszelkie najpotrzebniejsze rzeczy, Lauren o własnych siłach próbowała zejść na dół po schodach, by poczekać na rodziców na dole. Nim jednak udało jej się zejść kilka stopni, w krótkich przerwach między skurczami, oboje państwo King wybiegli z domu, zamykając za sobą drzwi.
- A… A my? – zapytała cicho Lauren, patrząc w drzwi, niezdolna wydobyć z siebie żadnego głosu. Lisa i Richard zorientowali się, że nie zabrali ze sobą córki dopiero, kiedy na izbie przyjęć w Szpitalu Świętego Munga zapytano ich, które z nich właściwie rodzi.
- Lauren! – minął kwadrans, nim wrócili. Lauren, zmagając się z coraz bardziej uciążliwymi skurczami, zrezygnowała z prób samodzielnego dostania się do szpitala i zdecydowała poczekać, aż ktoś po nią łaskawie wróci. Znaleźli ją siedzącą na krześle w kuchni, z rządzą mordu w oczach.
- Przepraszam, kochanie – powiedział przymilnie Richard, pomagając jej wstać – nie rodziłem od dwudziestu lat, zapomniałem jak to jest… Jestem na to zwyczajnie za stary…
- Nie możemy się z nią teleportować – zauważyła nagle Lisa, przystając w pół kroku – Może weźmiemy świstoklik?
- Wiesz, ile czasu czeka się na pozwolenie – mruknął niezadowolony mężczyzna – Jest druga w nocy…
- Nie byłoby problemu, gdybyś wyrobił licencje, jak cię prosiłam!
- To nie jest taka prosta sprawa, do tego trzeba dojrzeć – prychnął mężczyzna. Lauren, bliska rozpaczy, widząc, że zbliża się kolejna awantura rodziców, a dziecko zaczęło się gwałtownie spieszyć na świat, wydała z siebie długi krzyk bólu, przypominając o swoim istnieniu.
- Kominek… - wysapała, obiecując sobie, że nigdy więcej nie da się znaleźć w takiej sytuacji, a jeśli kiedyś zdecyduje się mieć drugie dziecko to tylko wtedy, jeśli urodzi je ktoś inny.
Gdy tylko dotarli do szpitala, Richard zniknął na chwile w tłumie, szukając wózka, a Lauren wykorzystała to natychmiast.
- Mamo… Mogę cię o coś prosić…?
- Tak, skarbie?
- Powiadom Syriusza – powiedziała cicho. Lisa pokiwała głową i nim zdążyła coś powiedzieć, wrócił Richard.
- Potrzebujesz czegoś jeszcze, pączuszku? – zapytał, a Lauren zdała sobie sprawę, że nigdy dotąd nie słyszała tak wyraźnej łagodności i czułości w głosie ojca.
- Tak, tato... Ostrego noża, żebym mogła zasztyletować tego, który mi to zrobił…

Po zaledwie pół godzinie, na świat przyszedł zdrowy chłopiec. Szczęśliwa, aczkolwiek zmęczona młoda mama, została przewieziona do sali, gdzie przyszło jej czekać na synka.
- Mamy wnuka – ucieszyła się Lisa.
- Pierwszy w rodzinie – wypiął dumnie pierś Richard, na co Lisa rzuciła mu karcące spojrzenie.
- Widzieliście go? – zapytała sennym głosem Lauren. Lisa otworzyła usta, żeby coś powiedzieć ale wtem, na korytarzu wybuchło zamieszanie.
Najpierw, usłyszeli głośny huk otwieranych na oścież drzwi. Potem,  odgłos butów ślizgających się na posadzce i głuche uderzenie czegoś miękkiego, w coś bardzo twardego.
Lisa podeszła do drzwi, uchyliła je i wprost nie mogła powstrzymać śmiechu na widok, jaki zobaczyła.
Wyglądało na to, że w nerwach jakie dopadły Syriusza na wieść o tym, iż lada moment zostanie ojcem – a Lisa była pewna, że miał zbyt mało czasu, by się z tym oswoić – biedny stracił kompletne poczucie kontroli nad własnym ciałem.
Wpadł na korytarz, poślizgnął się kałuży - którą chwilę wcześniej zostawiła po sobie kędzierzawa czarownica, która darła się teraz w niebogłosy w sali obok, nękana skurczami –  i prześlizgał się przez hol, wpadając na kontuar za którym można było dostać informacje o pacjentkach.
Na tym się jednak nie skończyło. Lisa rozbawiona obserwowała, jak Black wymachując rękami próbuje się czegoś dowiedzieć, poczym odskakuje zszokowany od lady, robi piruet w powietrzu i… potknąwszy się o własne nogi, wpada w wiadro z wodą, lewitowanie przez woźnego do kałuży z wodą. Zaczarowane mopy natychmiast zaczęły okładać go po nogach.
Recepcjonistka nie wydawała się zaskoczona. Machnęła ręką, a zza drzwi znajdujących się za kontuarem wyszła drobna, uśmiechnięta czarownica w białym kitlu.
- Nadpobudliwy tatuś? – zapytała piskliwym głosem – Zemdlał? Oh… Znowu wiadro. To już trzeci w tym tygodniu…
I nie zważając na rozbawienie wszystkich, znajdujących się w poczekalni, jak i żywy protest świeżo upieczonego taty, zaciągnęła jego – nadal w wiadrze – do jednej z sal.
- Kochanie… - zaczęła powoli Lisa, wyglądając w głąb korytarza -  To chyba było do ciebie…
- Co? Jak… Jak to było? – zapytała Lauren, rozbudzając się lekko – Co się stało?
Lisa otworzyła usta ale i tym razem nie dawnym było jej wyrazić swojej myśli, bo oto z korytarza wyszła pielęgniarka, niosąc na rękach małe zawiniątko. Uśmiechnęła się do kobiety i minęła ją, wchodząc do sali.
Spojrzała na Lauren, siedzącego przy łóżku Richarda, zrobiła dość osobliwą minę, uśmiechnęła krzywo i powiedziała.
- Oto państwa synek…
Richard wypuścił kubek z kawą z rąk. Poderwał się na równe nogi, a wąsy zatrzęsły mu się ze złości.
- Czy pani oszalała! To moja córka! – zagrzmiał, a pielęgniarka zmieszana, skuliła się w sobie i bez chwili zwłoki podała maleństwo chichoczącej Lauren.
- Najmocniej przepraszam – wyszeptała, robiąc się czerwona jak piwonia i wyszła czym prędzej z sali, mijając ponownie w drzwiach Lisę, która spojrzała oburzona na małżonka.
- Richardzie, czemu naskoczyłeś na tą panią? – zapytała łagodnie, podchodząc do córki i zaglądając jej przez ramię, żeby zobaczyć wnuka.
Lauren, zatrzęsła się ze śmiechu.
- Właśnie, tato, powinieneś wziąć to za komplement – powiedziała cicho, odwijając kocyk tak, żeby można było zobaczyć twarz  śpiącego chłopca – Popatrz na niego, nie jest cudowny?
Mężczyzna pochylił się, a jego twarz natychmiast złagodniała.
- Ogarnij się, najdroższy, zaraz przyjdzie pewnie Syriusz – rzuciła od niechcenia Lisa, pochylając się nad córką – Jest taki drobniutki…
- Że co!? – Richard wyprostował się momentalnie, a jego głos zabrzmiał groźnie w całej sali. Lisa i Lauren uciszyły go syknięciem.
- Obudzisz go – wyszeptała Lauren, kołysząc chłopca na rękach – Uspokój się, tato, poprosiłam mamę, żeby do niego napisała….
- Ale chyba mu nie odpuściłaś, prawda? – zagrzmiał mężczyzna, napinając wszystkie mięśnie tak, że wyglądał teraz na dwa razy większego.
- Prawda, tato – powiedziała kobieta, dla świętego spokoju zgadzając się na wszystko. Richard, pewny, że Lauren ani trochę go nie słucha, postanowił to sprawdzić.
- Uważam, że powinnaś nazwać go Orangutan, po ojcu – oznajmił donośnie, patrząc z uwagą na córkę, która zajęta synkiem, przytaknęła.
- Masz rację, tato – zgodziła się przymilnie.
- Richardzie!
- Nie słucha mnie – wyrzucił z siebie oburzony, wskazując na Lauren.
- Słucham, tato.
- W takim razie zgodzisz się ze mną, że powinienem teraz pójść i pokazać temu młokosowi, gdzie jego miejsce?
- Oczywiście, że nie, tato – uśmiechnęła się Lauren, a Richard zagotowawszy się ze złości, zdecydował wyjść, dla dobra swojego, swojej żony, córki, wnuka i Syriusza, który miał się lada moment pokazać. Zwłaszcza, dla jego dobra.
- To akurat usłyszała  - mruknął na odchodnym – Idę zapalić.
I wyszedł, zostawiając kobiety same ze sobą.
- To tata pali? – zdziwiła się Lauren, podnosząc głowę, a Lisa uśmiechnęła się tylko łagodnie.
- Kiedyś palił. Rzucił, kiedy urodziła się Vivien. Od tej pory, palił po jednym papierosie, kiedy urodziłaś się ty i Sheryl – wyjaśniła – Mogę go potrzymać?
Lauren uśmiechnęła się i podała synka matce, poczym opadła zmęczona na poduszki.
Nie minęła chwila, kiedy drzwi otworzyły się ponownie i do środka zajrzała głowa Syriusza. Rozejrzał się uważnie dookoła – zapewne sprawdzając czy w pobliżu nie czai się Richard – a gdy Lauren zaprosiła go do środka łagodnym uśmiechem, wszedł, zamykając za sobą drzwi. Na jego czole dumnie prezentował się wielki guz, a mokre włosy przylgnęły do czoła.
- Co ci się stało? – zapytała zaskoczona, podnosząc się na łokciach i przywołując go do siebie. Lisa, która trzymała się na uboczu, kołysząc wnuczka, uśmiechnęła się z miłą satysfakcją widząc, jak córka delikatnie odgarnia włosy z czoła Syriusza i ogląda guza. Być może jej się tylko wydawało, ale oboje w tej chwili sprawiali wrażenie, jakby między nimi nic nie zaszło. W głębi serca kobieta czuła, że teraz ich relacje znacznie się ocieplą. Ponownie. – Dziwnie… Dziwnie pachniesz. Co to?
- Środek odkażający… - powiedział zmieszany Syriusz, a Lisa z trudem zatuszowała chichot cichym chrząknięciem.
- Opatrywałeś guza środkiem odkażającym? – zdziwiła się Lauren, a Syriusz zmieszał się jeszcze bardziej.
- Nie, był w wiadrze w które wpadłem…
Teraz Lisa nie wytrzymała. Zachichotała cicho, podeszła bliżej i zagadnęła łagodnie czerwonego na twarzy Syriusza.
- Weź go…
Black spojrzał na kobietę, jakby widział ja pierwszy raz w życiu, po czym spojrzał na dziecko z wyrazem niemego przerażenia. Równie dobrze, mogłaby trzymać na rękach bombę. Lauren uśmiechnęła się, obserwując jak Black cofa się krok, nie kwapiąc się, żeby wziąć dziecko na ręce.
- Śmiało – zachęciła go Lisa, wyciągając chłopca w stronę Syriusza, który cofnął się o kolejny krok.
- Ja… Nie… - wybełkotał, mrugając szybko – zrobię mu krzywdę… jest malutki i…
- Nie ma się czego bać – zapewniła go kobieta, uśmiechając się łagodnie – Śmiało…
Powoli, z przerażeniem wymalowanym na twarzy, podszedł do kobiety. Nie za bardzo wiedział, co powinien zrobić. Nigdy dotąd nie był tak blisko, tak małego dziecka, a co dopiero, żeby nosił je na rękach. Ba, nigdy nie miał na rękach żadnego dziecka!
Lauren, obserwowała to wszystko z delikatnym uśmiechem. W końcu, a trwało to dłuży moment, Lisa położyła chłopca na rękach Syriusza i poprawiła tak, żeby maluchowi było wygodnie.
- Zostawię was teraz – powiedziała łagodnie – Pójdę poszukać Richarda…
I wyszła, nim Black zdążył zrobić cokolwiek. Lauren wtuliła się w poduszki, czując jak powoli zaczyna dopadać ją senność.
- Nie musisz cały czas stać… Możesz sobie usiąść – wyszeptała łagodnie.
- Nie bardzo wiem jak…
Lauren zachichotała pod nosem.
- Nauczysz się…  - zapewniła go sennie.
Syriusz spojrzał na zawiniętego w kocyk chłopca, który nagle otworzył oczka i spojrzał na niego zaspanym spojrzeniem ciemno granatowych oczu.
- Lauren… On się obudził – wyszeptał, jakby trzymał odbezpieczony granat w rękach – Co mam zrobić?
- Kołysać…
Zerknął przez ramię na Lauren, która powoli zapadała w lekką drzemkę. Drzwi otworzyły się, a do środka wszedł Richard. Na widok Syriusza, trzymającego na rękach JEGO wnuka, naburmuszył się, napiął cały a jego wąsy za trzęsły się groźnie.
Syriusz, znając to trzęsienie aż za dobrze, cofnął się, przytulając chłopca bliżej, jakby miał zapewnić mu ochronę. Richard zdecydował jednak, że policzy się z nim później, podszedł do łóżka córki i usiadł przy niej, dając wyraźny znak – trzymaj się z daleka. Następnie spojrzał na zawiniątko w objęciu Syriusza a wąsy za trzęsły się po raz kolejny – zrób mu coś, a pożałujesz.
Syriusz wyraźnie wziął to sobie do serca, bo wyprostował się i starając nie patrzeć w stronę Kinga – tak jak nie patrzy się w oczy lwa – zaczął kołysać synka, dużo pewniej niż wcześniej, prezentując, że jest w stanie sam się nim zająć tak, jak należy.
To prezentowanie wyższości jednego nad drugim trwałoby jeszcze pewnie dłużej, gdyby nie przyszła pielęgniarka oznajamiając, że czas na kąpiel i jedzenie. Syriusz niechętnie oddał dziecko i zapowiedział, że poczeka na korytarzu.
- Poczekaj – zawołała Lauren – Napisz do Lily, dobrze?
Wyszedł więc z sali i przeszedł na górne piętro, gdzie znajdowała się sowiarnia, z której pacjenci mogli wysyłać listy. Kończył właśnie wiadomość do Lily, gdy usłyszał za sobą znajome charknięcie. Zacisnął powieki i odwrócił się, stając twarzą w twarz z Richardem Kingiem.
- Chcę, żeby była jasność – powiedział na przywitanie mężczyzna, mierząc go niezbyt pochlebnym spojrzeniem – nie lubię cię.
Syriusz miał na końcu języka, że nie jest to tajemnicą, jednak w porę udało mu powstrzymać, od wypowiedzenia na głos myśli.
- Nie lubię cię – powtórzył, jakby dla zaakcentowania Richard – i ci nie ufam. Mam jednak nieszczęście, a właściwie mamy je obaj, że Lauren nie wdała się ni joty w matkę – mruknął – więc moje zdanie i tak się nie liczy, a ona zrobi to, co uzna za słuszne. Niestety.
Syriusz zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc, do czego zmierza mężczyzna.
- Chcę jednak, żebyś wiedział – kontynuował – tak na wszelki wypadek, gdyby ci kiedyś cokolwiek przeszło przez myśl, że będę miał cię na oku. A jeśli moja córka, lub mój wnuk, kiedykolwiek będą cierpieć przez ciebie, obojętnie z jakiej przyczyny i czyjej winy, policzmy się.
Urwał, lustrując Syriusza uważnym spojrzeniem.
- Dlatego – podjął po chwili, a wąsy mu się za trzęsły – zastanów się dwa razy, zanim znów wpakujesz się do życia Lauren, bo to pakiet wiązany. Razem z nimi, ja. I nie ma odwrotu.
Syriusz odczekał, czy mężczyzna nie ma nic więcej do dodania, po czym powiedział.
- Jeśli Lauren tylko będzie chciała, wejdę w to z zamkniętymi oczami.
- Nie jestem zaskoczony – mruknął wyraźnie niezadowolony – Powodzenia, chłopcze, będzie ci potrzebne…
Odwrócił się i odszedł, zostawiając oszołomionego Syriusza samego z sobą.

Rozdział 71


- Zaraz wrócę – powiedziała do Syriusza, gramoląc się z łóżka. Doskoczył do niej, chcąc pomóc, ale szybko dała sobie radę sama. Uśmiechnęła się i powoli doczłapała się do łazienki.
Ledwo drzwi zamknęły się za nią, usłyszała płacz Lucasa. Odwróciła się i stanęła w pół kroku, słysząc głos pielęgniarki, która weszła do sali.
- …domaga sie bliskości – oznajmiła łagodnym tonem. Lauren uchyliła drzwi i wyjrzała przez nie. Chłopiec kwilił cichutko na rękach Syriusza, który powoli kołysał się na boki.
- To był ciężki dzień, co? – zapytał nagle szeptem chłopca – Nie przejmuj się, jutro będzie lepiej… Teraz wszystko jest dla ciebie nowe i pewnie się trochę gubisz, ale w końcu jakoś wszystko pojmiesz… Pomożemy ci. Jeśli cię to pocieszy, jestem teraz równie zagubiony co ty. Twoja mama zrobiła nam niezłą niespodziankę, wiesz? Ale nie masz się co martwić, będziesz miał najlepszą opiekę, jaką można sobie wyobrazić, obiecuję…
Uśmiechnęła się, opierając o futrynę drzwi. Nie zauważył jej.
Lucas przestał płakać. Wpatrywał się zaspanym wzrokiem w Syriusza, leżąc całkiem nieruchomo. Lauren mogłaby przysiąc, że go słucha.
Black również się uśmiechnął.
- My faceci musimy się trzymać razem… – westchnął, a Lauren zachichotała pod nosem i wycofała się, zostawiając ich razem. Teraz była już spokojna, że synek jest w dobrych rękach.
Dosłownie i w przenośni.

 - Kochanie – powiedziała cicho Lisa, siadając obok męża – Tak sobie pomyślałam… Może wróćmy do domu, napijmy się trochę wina…
- Po co? – spytał zaskoczony Richard, patrząc na żonę.
- Mamy wnuka – przypomniała – Pierwszego i być może ostatniego. Nie uważasz, że to powód do świętowania?
- Nie świętowałem narodzin poprzednich, dlaczego mam robić to teraz? To działka ojca – ukrócił rozmowę Richard – Po za tym, z kim miałbym to robić?
- Ze mną? – spytała tonem, wyrażającym oczywistość chociaż jej wzrok na ułamek sekundy w kierunku sali, gdzie Syriusz był razem z Lauren – To też mój wnuczek.
Richard zaśmiał się.
- Kochanie moje – powiedział, muskając ustami jej policzek – Wiesz, że cię kocham, ale z tobą się nie naświstuję. Masz taką słabą głowę…
Zakończył z politowaniem. Lisa zamrugała zaskoczona.
- Nie mniej niż ty – oznajmiła urażonym tonem i wstała, otrzepując spódnicę, tak jak robiła to zawsze – jestem lepszym kompanem do świętowania niż ty!

- Trzeba go jakoś nazywać – wyszeptała słabo Lauren, wtulając się w poduszkę. O ile rano była bardzo zmęczona o tyle teraz, straciła już wszystkie siły i marzyła tylko o tym, by iść w końcu spać.
Syriusz drgnął i spojrzał na nią nieprzytomnym wzorkiem. Nie zdołał jednak wyrazić swojej opinii, bo rozległy się krzyki, dobiegające zza drzwi.
- Co tam się znów dzieje? – zapytał Syriusz marszcząc brwi, a Lauren wzruszyła obojętnie ramionami.
Drzwi otworzyły się i do środka weszła Lisa, naburmuszona a za nią jeszcze bardziej naburmuszony Richard.
Syriusz, widząc stan mężczyzny, cofnął się kilka kroków. Na wszelki wypadek.
- …masz tak średniowieczne podejście – oznajmiła urażona Lisa i zwróciła się do córki – Kochanie, będziemy iść, twój ojciec jest… jest… tak staroświecki!
- Nie moja wina, że kieliszek wina uderza ci do głowy – zdenerwował się – Ja tylko stwierdziłem fakt.
- Wyssany z palca fakt – powiedziała oburzona - Jesteś tak cwany na sucho, ale gdyby postawić przed tobą coś mocniejszego niż wytrawne wino do obiadu to…
- To co? – zagrzmiał. Lauren, która już przysypiała, podniosła się zaskoczona i rozejrzała dookoła, szukając synka. Kiedy przypomniała sobie, że pielęgniarka go zabrała, opadła na łóżko, chociaż wyglądała na trochę bardziej ożywioną.
- Nie byłoby ci tak wesoło. Masz klapki na oczach jak zawsze i nawet nie przyszło ci do głowy, że pijam nie tylko wino! – zamachnęła rękami przed jego nosem – Jaskiniowcu!
Syriuszowi i Lauren opadły szczęki. Richard zatrząsł cały i nawet Lauren skuliła się bardziej w łóżku.
- Ah tak – powiedział zeźlony – Chcesz się założyć?
Lisa prychnęła, zakładając ręce na piersiach.
- Nie masz ze mną szans – stwierdziła krótko.
King burknął pod nosem i zwrócił się do Syriusza, którego oczy rozszerzyły się w niemym przerażeniu. Wolałby stanąć twarzą w twarz z Voldeortem, niż w tej chwili z Richardem Kingiem.
- Gdzie tu jest najbliższy bar? – zapytał twardo. Black otworzył usta, ale nic z nich się nie wydobyło więc je zamknął – Zresztą, nie ważne. Idziesz z nami, będziesz świadkiem – dodał krótko.
- Dobranoc kochanie – zwróciła się łagodnie Lisa do Lauren – Przyjdziemy jutro.
- Ja przyjdę – poprawił ją szybko Richard – Ty nie będziesz w stanie. Dobranoc.
I wyszedł, a za nim wyszła Lisa, kiwając zachęcająco do przerażonego Syriusza. Black spojrzał błagająco na Lauren, ale ta już spała więc nie widząc innego wyjścia, poszedł za milczącymi Kingami.
Na korytarzu natknął się na Lily i Jamesa. Z paniką doskoczył do przyjaciela, łapiąc go za rękę i patrząc z przerażeniem w oczach.
- Ratuj mnie! – wychrypiał żałośnie i skulił się w sobie, czując podświadomie, że Richard zatrzymał się i obejrzał za nim – Błagam!
- Co mam zarobić? – spytał szybko James, a Lily pomachała do Kingów radośnie. Richard chrząknął znacząco i zrobił krok w ich stronę.
- Chodźcie ze mną – wyrzucił szybko Syriusz – Proszę!
- Ale może lepiej sam… - zaczęła Lily, ale Black potrząsnął głową.
- Założyli się, które z nich wypije więcej i każą mi być świadkiem – powiedział Syriusz – Boję się być sam na sam z tym facetem jak jest trzeźwy, nie każ mi być z nimi po pijaku!
Lily wyglądała jakby chciała odmówić, ale Black złapał oboje za ręce i pociągnął w stronę drzwi czując, że czeka ich bardzo długi wieczór.

Kilka godzin później drzwi od domu Lily i Jamesa otworzyły się i do środka wtoczyli się Syriusz z Jamsem, trzymając pod pachy chwiejącą się i rozchichotaną Lily. Cała trójka była tak bardzo pijana, że gdyby byli trzeźwi, dziwiliby się jak mogą stać jeszcze na nogach. Ponieważ jednak tak nie było, nie widzieli nic nadzwyczajnego w tym, że chodzą i wyjątkowo chwiejnym krokiem przeszli do salonu, śmiejąc się szaleńczym śmiechem z niewiadomych sobie powodów. Lily opadła na kanapę, przewieszając smętnie tułów przez oparcie i zamglonym wzrokiem spojrzała na Jamesa który przeszukiwał już szafki pod kątem trunków alkoholowych. Syriusz tymczasem próbował usiąść na fotelu, ile razy jednak był już bliski zetknięcia z materiałem, podskakiwał wysoko z głośnym wrzaskiem.
- Co ci? – spytał go James, podchodząc chwiejnie i patrząc z zaciekawieniem na przyjaciela. Syriusz rozejrzał się dookoła, pochylił nad Jamesem i powiedział konspiracyjnym tonem.
- Chyba jestem nawalony – oznajmił.
- I dlatego robisz przysiady? – spytał go James, marszcząc nos i drapiąc się po głowie.
- Boję się że jak usiądę to nie wstanę – poinformował go Syriusz. James zamlaskał w zamyśleniu, skrzywił się i założył ręce na biodrach.
- A po co masz wstawać? – zapytał w końcu, kiedy tylko to pytanie przyszło mu do głowy. Syriusz zachwiał się.
- Zapomniałem…
- Więc siadaj – James spróbował pchnąć przyjaciela, ale jego ręka nie trafiła w przyjaciela, tylko w przestrzeń – No siadaj.
- Nie mogę – powiedział zirytowany Syriusz – Bo wtedy sobie przypomnę!
- Co? – zdenerwował się James, a Syriusz zamachał nerwowo rękami.
- Nie pamiętam!
- To stój – warknął Potter i obrażony opadł na fotel, na którym chciał siedzieć Syriusz. Chwilę potem przeklął siarczyście – Muszę do toalety – stwierdził zezłoszczony, spróbował się podnieść ale nie dał rady i opadł  na fotel z powrotem – Pomóż mi wstać.
- Wiem co miałem zrobić! – krzyknął z satysfakcją i wybiegł z pokoju, zostawiając Jamesa w opałach. Lily leniwie podniosła głowę.
- Nie róbmy tego nigdy więcej… - poprosiła go słabo – Nawet, gdyby miały się urodzić nie wiem jak ważne dzieci, nigdy więcej nie damy się na to namówić, dobrze?

Tajemnicą nie jest, co działo się tego wieczora, prawda jest jednak taka, że nikt nie mógł opowiedzieć co się wydarzyło, gdyż nikt tego nie pamiętał. Naoczni świadkowie, którzy byli tego wieczora w tym samym barze co nasi bohaterowie, przez lata wspominali jednak wielką imprezę, jak się tego dnia odbyła podkreślając, że początkowo nikt nie przypuszczał, że goście mogą być aż tak rozrywkowi.
Jednymi informacje, jakie dotarły do kogokolwiek były te, które pozyskał Richard i Lisa. Lisa, od czujnych sąsiadków którzy następnego ranka spytali, co też się działo, że do domu musiało wnosić ich dwóch mężczyzn.
Richard dowiedział się o utraconym wieczorze od studenta, który miał szczęście oglądać najbardziej surowego profesora, w stanie mocnego upojenia i wyjątkowo dobrym humorze.
O tym, kto wygrał zakład, niestety się nie przekonali a do wydarzeń wieczora więcej nie powrócili.

Następnego dnia, Lauren obudziła o świcie pielęgniarka i skutecznie zadbała, by kobieta snu nie zaznała. Szereg czynności jakie musiała wykonać młoda mama sprawił, że w godzinach odwiedzin była rześka i pełna nadzwyczajnej energii, której poprzedniego dnia po porodzie jej brakowało.
Wyczekiwała więc bardzo długo na pierwszych gości, ale takowi się nie zjawili. Mijały długie godziny, kolejne karmienia, przewijania, odbyła krótki instruktarz na temat higieny swojego synka, przeszła korytarz szpitalny kilkanaście razy a nikogo widać nie było.
Dopiero gdy późnym popołudniem wróciła do łóżka, drzwi otworzyły się i do środka wkroczyli niepewnie Lily, James i Syriusz. Lauren nie musiała zbyt długo patrzeć na gości by wydać osąd – wszyscy mieli kaca.
Przewróciła oczami i odruchowo spojrzała na synka, który właśnie otworzył oczy.
- Dobrze się bawiliście? – spytała z powątpiewaniem, ale nikt jej nie odpowiedział. A potem drzwi się otworzyły i do środka wtoczyli się państwo King.
Tego dla Lauren było zbyt wiele. Otwierała już usta, gdy przypomniał jej się dziwny sen, który miała i wtedy dopiero zrozumiała, że…
- … to nie był sen – stwierdziła. Wszyscy spojrzeli na nią z nutą oburzenia na twarzy, bowiem jej głos zabrzmiał złośliwie głośno i boleśnie – To nie był sen! Wy się naprawdę założyliście! – zwróciła się do matki i ojca.
- Lauren, kochanie, proszę, ciszej – powiedział Richard, krzywiąc się okropnie – Obudzisz… Właściwie, jak go nazwiecie?
Zapadła cisza. Oczywiście żadne z nich nie mogło pamiętać, że głównym tematem poprzedniego wieczora było właśnie imię nowonarodzonego członka rodziny. Przez przeszło dwie i pół godziny, toczona była najbardziej żywa dyskusja jaką Dziurawy Kocioł widział a najbardziej aktywną osobą, biorącą w niej udział był James.
Imiona padały najróżniejsze, mniej lub bardziej barwne, tradycyjne i mniej tradycyjne a po którejś z rzędu kolejce, padła nawet propozycja nazwania go na cześć Dumbledora – Cytrynowy Drops.
- Drops jako pierwsze imię – stwierdził James, chwiejąc się nad szklanką – A Cytrynowy, drugie.
- To niedorzeczne – zaprotestował Richard poruszając gniewnie wąsami. Gdyby Syriusz nie był dawno pod stołem, pewnie by się pod nim ukrył – Nie będę wołał na wnuka Drops. Jeśli już, to Cytrynowy.
Natychmiast zostali zakrzyczani przez Lily i Lisę, więc pomysł cytrynowego dropsa został porzucony. Żadne z nich nie mogło też pamiętać, że imię w końcu zostało wybrane - jednogłośnie i zgodnie zadecydowali, że następnego ranka podsunął młodej mamie, do której należała ostateczna decyzja. Ponieważ jednak o tym zapomnieli, teraz zapadła krótka cisza, podczas której każdy starał się wymyśleć coś ładnego.
- Właściwie – powiedziała Lauren, patrząc z czułością na synka – Ja już chyba wiem.
Spojrzeli na nią z zaciekawieniem. Chłopiec również na nią spojrzał, jakby wiedział że to o nim jest teraz mowa.
A potem Lily zerwała się na równe nogi.
- James, chodź ze mną po kawę – stwierdziła krótko, łapiąc go za rękaw i rzucając znaczące spojrzenie – Szybko…
- My też się napijemy – podłapała Lisa, która jako jedyna załapała o co chodzi Lily – Zostawmy ich samych – dodała szeptem do męża.
- Nie wiem, po co wyszli – stwierdziła Lauren, kiedy Syriusz podniósł się i podszedł synka, patrząc na niego z uwagą – A ty, masz jakąś propozycje?
- Co? – podniósł głowę, nie bardzo wiedząc o czym mówi – Że ja?
- A widzisz tu kogoś innego? – spytała rozbawiona – Masz prawo głosu…
- Nie, chyba nie – potrząsnął głową. Lauren spojrzała się na synka i uśmiechnęła łagodnie. Dawno nie czuła się tak dobrze, tak spokojnie i bezpiecznie jak w tej chwili.
- Lucas – oznajmiła opadając na poduszkę – Jak myślisz?
Syriusz zamyślił się przez chwilę, przyglądając synkowi, który już zasnął. Kiwnął krótko głową.
- Lucas – zgodził się – Pasuje.

Pojawienie się dziecka w gronie najbliższych osób, zawsze wywołuje zamieszanie i skłania do refleksji nad własnym życiem i tym, co będzie robiło się w dalszej przeszłości.
Nic więc dziwnego, że wieść o narodzinach Lucasa wywołała zmiany nie tylko w życiu Lauren i Syriusza, ale również ich przyjaciół. Chcąc nie chcąc, temat niemowląt zaczął przejawiać się w rozmowach przyjaciół i o ile w przypadku niektórych był tematem poświęconym tylko w praktyce, o tyle wśród par, miał się okazać nie lada wyzwaniem.
Naturalnie, żaden z naszych bohaterów nie był gotowy na rodzicielstwo. Większość z nich miało po raz pierwszy kontakt z małym dzieckiem – Eddie nie zbliżył się do Lucasa nawet na kilka stóp, Remus dyplomatycznie uznał, że dzieci mogą wyczuwać „pewne” sprawy i nie chciałby chłopca wystraszyć natomiast Peter, który od dawna był poza miastem u rodziny, pomagając chorym dziadkom, dowiedział się o ojcostwie przyjaciela drogą listowną.
Zupełnie inaczej wyglądały sprawy u żeńskiej części. Wiadomym faktem jest, że większość kobiet, niezależnie od wieku, lgnie do dzieci. Nie inaczej było też w przypadku naszych bohaterek.
Lily, gdyby tylko mogła, nie wypuszczałaby chłopca z objęć. James zawzięcie żartował z żony i jej przyjaciółki, że lada moment zaczną się o dziecko bić. Nie było bowiem możliwości, że w obecności którejś z nich, Lucas leżał spokojnie w łóżeczku. Sam jednak, gdy sądził, że nikt go nie widział, gadał do chłopca jak najęty i nie gardził ponoszeniem go na rękach.
Maddie zachowała odpowiedni dystans oznajmiając, że dzieci się zwyczajnie boi. Lexie, która z dziećmi miała nieustanny kontakt, nie pałała zbytnim entuzjazmem co do Lucasa, jednak czasem zdarzało się jej przyłapać na zbyt częstych uśmiechach w obecności niemowlęcia w tym samym pokoju.
Prawdziwą miłością obdarzyła malucha April, która dopiero co wróciła z Hogwartu. Szybko okazało się, ze w przeciwieństwie do kuzynki, ma bardzo dobrze rozwinięty instynkt macierzyński.
Nie mniejszym, aczkolwiek lepiej skrywanym entuzjazmem, wykazała się Charlie, która odwiedziła Lauren jeszcze w szpitalu, chcąc dokładnie wyjaśnić wszystkie niewyjaśnione między nimi sprawy. Zmęczenie obu pań – Lauren po ciężkiej nocy, jaką zafundował jej synek i Charlie po długiej podróży, którą odbyła – sprawiło że była to najbardziej spokojna konfrontacja całej ich znajomości. Nie wyjaśniła ona oczywiście nic – gdyż Lauren nadal nie chciała mieć z nią nic wspólnego – Charlie dała jednak poczucie, że zrobiła wszystko, co tylko mogła. Przy okazji, udało jej się poznać Lucasa – zachowując odpowiedni dystans, z trudem panowała nad chęcią przytlenia maluszka. 
Miasto ponownie opuściła tego samego dnia.
Lucas podbił serca nie tylko młodszej części bohaterów. Szybko stało się jasnym, że również Lisa i Richard całkowicie stracili głowę dla wnuka. Syriusz po raz pierwszy w życiu poznał tak łagodną i pogodną stronę mężczyzny, Lisa natomiast stała się jeszcze bardziej ciepłą osobą, niż było to możliwym. Nie było chwili, by troskliwi dziadkowie nie zajrzeli do ukochanego wnuczka chociaż na chwilę.
Podobnym entuzjazmem, ku niepokojowi Lily i Jamesa, wykazali się państwo Potter. Ponieważ oboje traktowali Syriusza jak syna, zjawili się z wizytą krótko po narodzinach chłopca i z trudem ukrywali to, jak sami bardzo chcieliby zostać dziadkami. W Lily i Jamsie wzbudziło to niemiłe poczucie, że w najbliższej przyszłości temat ten zostanie poruszony.

Tuż po tym, gdy Lauren i Lucas zdobyli zgodę na powrót do domu, pojawił się niewypowiedziany wcześniej problem, gdzie właściwie powinni się udać. Kłopot bardzo szybko rozgonił Richard oznajamiając, że nie wypuści nigdzie córki i wnuka, chociażby to miałaby to być ostatnia rzecz, jaką zrobi. Syriusz za to dostał swój własny klucz i zapewnienie, że gdy tylko będzie chciał, może bez obaw odwiedzać syna.
Młodemu Blackowi nie bardzo spodobała się ta wizja, jednak dzielnie spędzał każdą wolną chwilą z Lucasem. Lauren i Lisa kilka razy nieśmiało proponowały dostawienie tapczanu w dziecięcym pokoiku, Syriusz jednak odmawiał – jak bardzo nie zależałoby mu na byciu blisko Lucasa, nie wyobrażał sobie bycia pod jednym dachem z Richardem dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Jednak gdy nadszedł koniec lipca, a Lucas skończył pierwszy miesiąc, sytuacja powoli zaczęła stawać się męcząca. Syriusz pomagał ile mógł za dnia, jednak to wieczory i noce były najgorsze. Lucas za nic nie chciał przesypać całej nocy, a po Lauren i państwie King powoli zaczynało być widać zmęczenie. Black kilka razy został na całą noc, jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że zbyt długo nie dadzą rady tak pociągnąć. Zostało mu więc tylko jedno.

- Pakuj walizki – oznajmił stanowczo, stając w drzwiach. Lauren syknęła na niego ze złością, wskazując głową na Lucasa, którego kołysała w ramionach.
- Dopiero się uspokoił – wyszeptała, gładząc synka po plecach – Nie spał całą noc…
- Świetnie – machnął niecierpliwie ręką Syriusz – A teraz pakuj rzeczy.
- Po co? – zapytała cicho, próbując nie robić zbyt gwałtownych ruchów.
Syriusz przewrócił oczami.
- Zabieram was stąd – stwierdził krótko – I nie waż się protestować, nie mam sił się z tobą kłócić. Nie mogę ci pomagać na odległość a nie zniosę bycia pod jednym dachem z twoim ojcem przez kolejne tygodnie. Dlatego bierz walizki, pakuj się i zabieram was do siebie – stwierdził krótko i stanowczo – Natychmiast.
Lauren wyglądała, jakby zupełnie nie wiedziała co robić. Nagła stanowczość Syriusza zaskoczyła ją kompletnie – nigdy dotąd nie spotkała się u niego z czymś takim. Pokiwała więc krótko głową, powoli odłożyła Lucasa do łóżeczka i zaczęła pospiesznie składać swoje rzeczy.
Niespełna dwie godziny później, przekroczyli próg domu Syriusza z wszystkimi najniezbędniejszymi na chwilę obecną rzeczami. Lauren stanęła w przedpokoju, trzymając na rękach Lucasa nadal oszołomiona całą sytuacją. Syriusz natomiast zaczął nerwowo krążyć między pokojami, potrząsając tylko głową raz po razie. Wszedł na górę, potrzaskał trochę drzwiami, zbiegł na dół, pokręcił się po pokojach a potem stanął przed Lauren marszcząc brwi.
- Nie przemyślałeś tego logistycznie, co? – spytała Lauren, którą nagle dopadły wątpliwości i rozbawienie całą sytuacją.
- Ani trochę – stwierdził Syriusz, zasępiając się – Ale gdy dacie mi chwilę…
- Syriusz, poczekaj – zawołała za nim, kiedy zrobił krok w stronę góry – To wszystko jest piękną ideą, ale na razie nie ma sensu bytu.. My we dwoje dalibyśmy radę, ale ten dom nie jest dla niemowlęcia…. Jest wilgotno, zimno i… ten cały klimat – pokołysała delikatnie synkiem – Chodź z nami – dodała szybko – Zabierz swoje rzeczy, mówiłam ci już dawno, że…
- Nie – stwierdził krótko – Tak to nie będzie wyglądał o- stwierdził krótko i zamyślił się. Nie miał zamiaru pozwolić, by tak wyglądało w najbliższym czasie jego życie. Mógł zaciskać zęby, tak jak zaciskał i Richard, przez pewien czas ale wiedział,  że na długą metę to nie zda egzaminu. Był też pewny, że ciągle kursowanie w jedną i drugą stronę też nie ma sensu, a nie mógł się nie zgodzić z Lauren, że to było najgorsze możliwe miejsce dla Lucasa. On sam planował w najbliższym czasie się przeprowadzić bo nadmierny chłód i wilgoć przekładała się na bóle stawów i kości. Impulsywna decyzja była zdecydowanie błędem.
- Masz rację – zgodził się w końcu, kapitulując – Masz rację, to było nie przemyślane, sam zamierzałem się stąd wyrwać. Mam dla ciebie inną propozycję.

Oboje wiedzieli, że to, w co się pakuje jest irracjonalne. Oboje nie byli pewni, czy nie będą tego żałować.
Mimo to, następnego ranka wspólnie wybrali się na poszukiwanie domu, w którym mogli by wspólnie zamieszkać i stworzyć przynajmniej pozór rodziny dla Lucasa. Bardzo długo trwało, nim wybrali odpowiednie miejsce. Przejrzeli tysiące ofert, zmuszając do pomocy rodziców Lauren i swoich przyjaciół, mimo że wszyscy okazywali sceptyczne podejście w stosunku do tego pomysłu.
- Nie jestem pewna, czy to dobre wyjście – powiedziała łagodnie Lily, kiedy Lauren pokazała jej kolejny już dom – Wiem, że chodzi wam o Lucasa i o to, żeby teraz wzajemnie sobie pomagać, ale nie boisz się, że poddacie się wpływom i iluzji i popełnicie błąd?
Lauren nie odpowiedziała na to pytanie. Po długich poszukiwaniach, nie wierząc samym sobie, wprowadzili się do nowego, kolorowego i ciepłego domu.

Było ciężej, niż sądzili. Początkowo, nie mieli nawet chwili czasu by myśleć o tym, jak blisko siebie są. Zajęci Lucasem, resztkami remontu i znów Lucasem, nie mieli nawet zbyt wiele czasu, żeby rozmawiać.
Ale mijały dni, remont się skończył a oni boleśnie zaczęli odczuwać to w jaką sytuację się wplątali. Powoli swoja obecność zaczęła ich krępować, być nieprzyjemna i ciężka do zniesienia.
Nic więc dziwnego, że gdy Lily i James złożyli im pierwszą od dwóch tygodni wizytę, zarówno Lauren jak i Syriusz zapragnęli wrzucić z siebie wszystko, co tylko leżało im na wątrobach.

- Wyglądasz, jakbyś miał zaraz kopnąć w kalendarz – oznajmił James, kiedy zamknęli za sobą drzwi i wyszli z domu.
- Bo tak się czuję – stwierdził krótko Syriusz i uśmiechnął się krzywo. Bezskutecznie, James od razu wyczuł, że coś jest nie tak. Spojrzał na przyjaciela przenikliwie – Kiepsko spałem.
- Znam twoje możliwości regeneracji – powiedział krótko James – To nie brak snu… Stary, co się dzieje, hm?
- Jestem po prostu trochę zmęczony… To wszystko jest zdecydowanie trudniejsze, niż przypuszczałem…
- Nie masz na myśli tylko Lucasa, co?
- Nie, z nim nie ma problemów – machnął krótko ręką Syriusz – Tylko… Chodzi o Lauren…
- Co z nią
- Nic i właśnie o to chodzi – Syriusz kopnął ze złością kamień, leżący koło jego drogi – Takie coś pomiędzy, ani to przyjaźń, ani związek… Nie wiem jak mam się względem niej zachowywać, co robić i… James, ja już chyba nie mam na to sił.
- Pogadaj z nią – podjął od razu Potter – Wiem, że to brzmi banalnie, ale z doświadczenia wiem, że rozmowa jest w takiej sytuacji najlepszym wyjściem. W przeciwnym razie będzie się tak katowali jeszcze miesiącami i… Ty chcesz z nią być? – spytał nagle, jakby doznając olśnienia. Syriusz spuścił głowę i wzruszył ramionami – Tu cię boli… Sam nie wiesz, czego chcesz.
- Nie, nie wiem -  zirytował się Black – Mam wrażenie, jakby… To nie chodzi o to, że nie chcę, ale… Nie jestem pewny czy jestem teraz w stanie racjonalnie określić co mnie z nią łączy, rozumiesz?
- To, że razem zamieszkaliście było złym pomysłem…
- Było jedynym wyjściem – zirytował się Syriusz – Momentami oboje nie dajemy rady, nie mogłem zostawić jej z tym samej, Lucas jest też moim synem i… To nie jest tylko poczucie obowiązku, jasne? – zastrzegł, widząc spojrzenie przyjaciela.
- Wyplącz się z tego, póki jeszcze możesz, stary – powiedział łagodnie James – Zanim wpakujecie się znowu w jakieś gówno. Wyjaśnij to, im szybciej, tym lepiej.
Black mruknął coś niewyraźnie i nic nie powiedział. James położył mu rękę na ramieniu i poklepał pocieszająco po ramieniu.
- Ty to masz talent do wpakowywania się w kłopoty…

- Lauren, to nie ma sensu – westchnęła Lily – Ten wasz cały układ… Pewnie, chodzi o Lucasa, to bardzo odpowiedzialne z waszej strony, że staracie się zapewnić mu normalny dom, ale to co się z wami dzieje jest… nienaturalne! Powiedz mi, ale tak szczerze, co ty czujesz?
Lauren przez dłuższą chwilę milczała, wpatrując się w swoje dłonie. A potem odezwała się cicho.
- Kocham go… – wyszeptała. Lily spojrzała na nią z uwagą. Coś w głosie Lauren, zaniepokoiła ją. Nuta, którą słyszała bardzo rzadko, ale zawsze zwiastowała, że King ma wyrzuty sumienia.
Lily nie znosiła jej słyszeć, bo zwykle nie była zadowolona z tego, czego potem się dowiadywała.
Do tej pory, tylko kilka razy w ciągu całej ich przyjaźni, dosłyszała ją w głosie przyjaciółki. Ostatni raz, gdy ta przyznawała się do oszustwa z Jamesem w szóstej klasie.
-Kochasz… – powtórzyła, trochę ostrzej niż zamierzała – W takim razie, dlaczego pozwalasz, żeby to wszystko trwało, co? Przecież… Nie powiesz mi chyba, że jeszcze mu nie wybaczyłaś? – zapytała nagle zszokowana. Do tej pory, nie licząc jednego razu na początku roku, nie poruszały tego tematu. Teraz, odpowiedź wydawała się być Lily kluczem do rozwiązania tej sytuacji.
Lauren wyraźnie się zmieszała. To wystarczyło, żeby Potter zrozumiała, że trafiła w dziesiątkę.
Westchnęła zrezygnowana. Była pewna, że narodziny Lucasa i całe to radosne zamieszanie z tym związane, pozwoliło King całkiem zapomnieć o tym, że Syriusz ją skrzywdził. Przecież udowodnił jej jak bardzo mu zależy.
- Ja wiem, że…
- To nie o to chodzi, Lily… - przerwała jej Lauren – To nie chodzi o to, że ja mu nie wybaczyłam tylko… Tylko o to, że to zrobiłam.

- Nie rozumiem – przyznała Lily, marszcząc brwi. Lauren opuściła głowę a jej policzki pokrył szkarłatny rumieniec.
- Ja… Ja uwierzyłam Charlie, wtedy w styczniu… Nie od razu – dodała szybko, przypominając sobie kłótnię z przyjaciółką – Kilka dni później, kiedy już ochłonęłam ja… Ja uwierzyłam, że to nic nie znaczyło i że oni.. że to było nic… Ja już wtedy mogłam o tym zapomnieć ale…
Urwała, nie mogąc tego z siebie wydusić. Lily wyglądała, jakby nie wiedziała czy powinna śmiać się, płakać, czy być złą. Patrzyła na Lauren szeroko otwartymi oczyma, przełykając nerwowo ślinę.
- Uniosłam się dumą - wyszeptała cicho Lauren, opuszczając głowę – Nie chciałam tak szybko odpuszczać, chciałam, żeby… żeby on miał nauczkę… Chciałam tylko go trochę przetrzymać, bo sądziłam, że mam do tego prawo a potem… Potem było coraz gorzej.
- Gorzej… - powtórzyła cicho Lily – gorzej…
- Im dłużej ukrywałam ciążę, tym bardziej bałam się jego reakcji. Sądziłam… Gdy jechałam na ślub sądziłam, że się wyda samo, że porozmawiamy i… I wtedy pojawiła się Charlie z Chrisem – zakończyła kulowo – A ja się wściekłam i zacięłam…

Lily przez moment siedziała nieruchomo, zaciskając ręce na kolanach. To wszystko, do czego przyznała jej się właśnie przyjaciółka, wydawało się jakimś głupim żartem. Przecież nikt, nie mógł być aż tak głupi, tak bardzo egoistyczny i dumny, żeby zrobić coś takiego. Nawet, a może zwłaszcza Lauren.
I nagle, ku ironii, Lily usłyszała wszystkie zarzuty, które tyle razy rzucała pod adresem King Charlie. Jakie to śmieszne, że przejrzała ją osoba, którą tak mało znała, prawda?
- Przez… - zaczęła Lily, z trudem formując zdanie – Przez pół roku, nie… Przez pół roku się ukrywałaś, z powodu… dumy? Przez… Przez bite pół roku, kryłam cię bo… bo…
Wydawało się to tak niedorzeczne, że z trudem przechodziło jej przez gardło. Powoli zaczęła czuć ogarniającą ją złość.
- Bo uniosłaś się dumą!? Kłamałam dla ciebie Jamesowi, ukrywałam prawdę przed Syriuszem, chociaż to naruszało moje poczucie moralność i omal nie zniszczyłam własnego małżeństwa a… A ty się uniosłaś pierdoloną dumą!?
- Lily, wiem, że to nie było mądre…
- To nie tylko nie było mądre, to było skrajnie głupie i egoistyczne! – krzyknęła Lily, podrywając się na równe nogi – Wiedziałaś, ile mnie to wszystko kosztuje! Wiedziałaś, ile muszę znosić, żeby dotrzymać sekretu! Robiłam to, żeby ci pomóc, bo sądziłam, że cierpisz i potrzebujesz samotności… A ty świadomie to wykorzystałaś! Wiedziałaś, że cię nie wydam i…
Rozejrzała się, szukając czegoś, czym mogłaby cisnąć o ścianę. Nagle zatraciła wszelkie granice. Była tak wściekła, tak zraniona i zawiedziona, jak jeszcze nigdy dotąd.
Lily wiedziała, że nie ma ludzi bez wad. Wiedziała, że popełniają błędy. Wiedziała, że Lauren też je popełnia. Jednak tego, było na nią zbyt dużo.
Nigdy nie czuła się tak oszukana jak teraz. Nie dochodziły do niej żadne argumenty, które mogłyby usprawiedliwić przyjaciółkę.
Lauren nawet nie próbowała się bronić. Siedziała skulona na fotelu, słuchając tego, co mówiła do niej Lily.
- Jak mogłaś to zrobić Syriuszowi… - wyszeptała Lily, kiedy złość powoli zaczęła z niej ulatniać. Teraz zostało tylko poczucie pustki i tego, jak bardzo przyjaciółka ją zawiodła – Nigdy bym cię o coś takiego nie posądziła… Nie zasługujesz na niego.
- Wiem – powiedziała cicho Lauren – wiem… Wiem, że to wszystko moja wina… Nawet nie wiesz, jak tego żałuję…
- Powinnaś – odpowiedziała twardo Lily – To najgłupsze, co zrobiłaś w życiu.
- Wiem – powtórzyła Lauren – I będę ponosiła tego konsekwencje… Ja nie wiem, co mnie wtedy napadło – wyszeptała nagle – Nie mam nic na swoją obronę… Przepraszam, że cię w to wszystko wciągnęłam i… I zmusiłam do tego wszystkiego… Że kłamałam…
Dopiero teraz doszło do Lily, jak wiele razy w tym czasie Lauren ją okłamała. Wszystkie zapewnienia, że nie jest gotowa, że potrzebuje czasu… to był kolejny element tej gierki.
Wstała, czując, że nie wytrzyma ani chwili dłużej. Lauren również się podniosła, gotowa ją zatrzymać.
- Lily…
- Nigdy – przerwała jej szybko drżącym głosem – nigdy więcej ci nie pomogę. Od teraz… Od teraz licz na siebie… - wypowiedzenie tych słów zabolało ją bardziej niż wszystko, co usłyszała.
Nie czekając, czy Lauren ma coś jeszcze do powiedzenia, wyszła, zamykając za sobą drzwi.

- Lily, uspokój się i powiedz spokojnie, co się stało – James złapał żonę za ramiona i zmusił, żeby przestała rzucać wszystkim co miała pod ręką o podłogę. Ledwo udało mu się dotrzymać jej kroku w czasie drogi powrotnej, a kiedy tylko otworzyli drzwi, Lily zaczęła ciskać wszystkim co jej się nawinęło pod rękę.
- Miałeś racje – wycedziła – Miałeś rację, że… Boże, jaka ja jestem durna! Po co ja się dałam w to wszystko wpakować!? James, przepraszam – mówiła szybko, nieskładnie, głosem trzęsącym się od emocji – Przepraszam cię za tamte wszystkie awantury, nie powinnam… Miałeś rację co do Lauren.
- O co chodzi, co się stało?
Minęła chwila, nim udało jej się uspokoić na tyle, by móc cokolwiek powiedzieć. Wyrzuciła z siebie przebieg całej rozmowy a James i więcej słuchał, tym bardziej nie wiedział jak teraz powinien zareagować. Kiedy Lily skończyła, przez moment siedziała nieruchomo a potem po prostu rozpłakała się. Łzy bezsilności, wściekłości i zwyczajnego braku sił.
- Wiesz co? – powiedział łagodnie James, obejmując ją w pasie i przyciągając do siebie – Nie martw się, nie ma o co. Mam pomysł. Wyjedźmy gdzieś na parę dni.
- Co…?
- Uciekniemy – uśmiechnął się – Nie tylko Lauren może to zrobić.
- Gdzie? – spytała, ocierając policzki. James wzruszył ramionami.
- Gdzie nas nogi poniosą – powiedział łagodnie – Zaszyjemy się gdzieś z dala od kłopotów, awantur… Tylko my dwoje. Co ty na to?
- Nie wiem… Mamy… Co z zajęciami, Zakonem…. Miałam…
- Tylko dwa dni – zaproponował – Nikomu nic złego się nie stanie… Lily, daj spokój – powiedział łagodnie James, odgarniając włosy z jej buzi – Potrzebujemy tego oboje.
Lily zawahała się, a potem kiwnęła głową.
- Napiszę tylko do Syriusza – powiedziała cicho – Mam wrażenie, że ona znowu zrobi coś głupiego.
James kiwnął głową, a kiedy Lily wyszła z pokoju, ze złością uderzył pięścią w ścianę. Czasem naprawdę chciał, żeby Lauren raz na zawsze, skutecznie wyniosła się z ich życia. Gdyby to było tylko tak proste…

Kiedy Syriusz wszedł do domu, zaledwie pół godziny później, po niepokojącej sowie od Lily, czuł, że lada moment stanie się coś złego.
Wiadomość od przyjaciółki zawierała tylko jedno zdanie, jednak biorąc pod uwagę jej treść, Black nie tracił chwili. Jak się okazało, słusznie.
- Co ty, kurwa, znowu robisz!? – zapytał, nie kryjąc irytacji na widok rozgardiaszu w pokoju. Lauren krzątała się od jednego kąta do drugiego, jakby sama nie wiedziała w co powinna włożyć ręce. Drgnęła, słysząc jego głos i podniosła głowę.
- Będzie lepiej dla wszystkich, jak zniknę wam z oczu – powiedziała, ocierając pospiesznie policzki.
- Co proszę? Lepiej? Dla kogo? – zapytał, zaciskając ręce w pięści – A Lucas? Jak to sobie wyobrażasz?
Nie odpowiedziała. Przez chwilę wpatrywała się w podłogę, a potem znów zaczęła zbierać rzeczy z podłogi. Syriusz z trudem powstrzymał się od zrobienia czegoś głupiego. Teraz treść wiadomości od Lily – wracaj szybko do Lauren – wydała mu się całkiem sensowna.
- Zostaw to – powiedział twardo – Lauren…
- Mogłam wrócić już w styczniu! – krzyknęła, wypuszczając na ziemię ubrania, które wyjęła z szafki – Rozumiesz? Uniosłam się dumą! Chciałam dać ci nauczkę i… i naciskałam na Lily, żeby milczała! Będzie… Dla wszystkich będzie lepiej, jeśli po prostu odejdę – zakończyła szeptem – dla ciebie będzie lepiej, jeśli to zrobię…
Przez chwilę stał nieruchomo, przyswajając to, co powiedziała kobieta. A potem, bez słowa podszedł do niej i zebrał rzeczy leżące u jej stóp. Poczuła ścisk w piersi, a łzy na moment przyswoiły jej widok.
Ale przecież tego się spodziewała.
Nie zamierzała wyjeżdżać bez pożegnania. Chciała być po prostu gotowa, żeby móc odejść bez dłuższej zwłoki. Była jednak winna Syriuszowi wyjaśnienia, chociażby dlatego, że tym razem, nie chciała zniknąć sama.
Syriusz bez słowa obszedł ją i zaczął zbierać kolejne rzeczy, rozrzucone po podłodze. Lauren powoli podeszła do torby i zaczęła bezwiednie robić na nie miejsce.
Ale Black wcale nie zamierzał ich tam wrzucić. Usłyszała łomot i odwróciła głowę akurat w momencie, by zobaczyć jak otwiera szafę i wrzuca do niej wszystko to, co trzymał w ramionach. Po chwili namysłu wyrzucił to i zaczął kolejno składać rzeczy w kostkę, układając je na półkach.
- Co… co robisz? – spytała zachrypniętym głosem, mrugając szybko, żeby rozgonić łzy.
- Pomagam ci się wypakować – oznajmił obojętnym tonem – Mogłabyś przyciągnąć tu tamtą torbę?
- Ale… - zaczęła kompletnie ogłupiała, nie bardzo pojmując reakcję Syriusza. Zdecydowanie nie tego się spodziewała  - Dlaczego?
- Bo sama będziesz to robiła do wieczora – odpowiedział krótko – To chyba oczywiste, prawda?
- Ty chyba nie zrozumiałeś… - zaczęła Lauren, a ścisk w klatce piersiowej nasilił się – Ja…
- Zrozumiałem, co zrobiłaś – uciął krótko – ale to marny powód, żeby uciekała. Nie odejdziesz kolejny raz.
Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale nic sensownego nie przyszło jej do głowy.
- Jeśli ci tak bardzo zależy – dodał po chwili, wzruszając ramionami – Możesz odejść. Ale ja i tak was znajdę – zakończył – oszczędźmy sobie całej tej szopki, dobra?
To skutecznie zabrało jej argumenty. Przez chwilę zastanawiała się co powinna zrobić, a potem złapała torbę i podsunęła ją do Syriusza. W ciszy zaczęli wypakowywać rzeczy.
Podświadomie czuli, że właśnie zrobili stumilowy krok przed siebie.

Niebo przybierało barwę czerwieni.
Ciszę przerwał krzyk.
Powietrze wypełniła zielona śmierć.
A potem na ziemi wybuchło piekło, pochłaniające wszystko co stanęło na jego drodze.

To stało się nagle. Pośród harmidru, panującego zawsze na ulicy Pokątnej, nagle rozległ się przeraźliwy kobiecy krzyk. Pełen rozpaczy rozdzierający lament. Zapadła cisza, słychać było tylko szmer szat tych, którzy obracali się by dostrzec, co się stało. A potem niebo pokryła czerń i spadł deszcz zielonych promieni. Na ziemię popadały bezwiednie ciała tych, którzy nie zdołali odskoczyć.
Z witryn sklepowych buchnął ogień. Dławiący w piersiach dym odbierał oddech – ludzie słaniali się na kolanach. Tam dopadał ich śmiercionośny deszcz.
Czarodzieje na miotłach przelatywali nad uliczką, ciskając zaklęciami na wszystkie strony. Obrzydliwe rechoty zagłuszały wrzaski paniki, lamenty i ból. Symfonia śmierci.
Ogień rozprzestrzeniał się coraz dalej, trawiąc kolejno wszystko na co trafił na swojej drodze.
Nie było ucieczki.
Zaklęcia nie padały tylko na puste uliczki. Ściana ognia odgrodziła wszystkie drogi ucieczki. Ludzie potykali się o ciała bliskich osób.
A potem to co zostało z płonących budynków, zaczęło się kolejno walić. Ulica Pokątna, przestawała istnieć, pochłaniając wraz z sobą wszystkich tych którzy na niej byli.

Nastała cisza. Ogień zgasł tak nagle, jak się pojawił. Niebo znów zajaśniało błękitem. Promienie jasnego słońca oświetliły nieruchome ciała, leżące na brukowanej uliczce.
Przez chwilę nie działo się nic. A potem, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczęli pojawiać się ludzie.
Atak dotknął tylko części uliczki – tej, która prowadziła do przejścia w Dziurawym Kotle. Ludzie, którzy robili zakupy trochę dalej, wyszli na wzniesienie.  I zobaczyli prawdziwe piekło na ziemi.

Lily biegła w pośpiechu obok Jamesa, trzymając go mocno za rękę. Wiadomość od Dumbledora zastała ich akurat gdy wrócili do domu. Nie mając czasu nawet się przebrać po podróży, pobiegli do Dziurawego Kotła.
- Matko jedyna… - wyszeptał James, rozglądając się dookoła z przerażeniem w oczach. Lily poczuła, jak robi jej się słabo.
Nigdy dotąd nie było tu tylu osób – każdy chodził nerwowo od jednego miejsca do drugiego, trzymając pod ręką czyste ręczniki, bandaże i gazy. Wielu znikało na schodach prowadzących do pokoju, jeszcze więcej wybiegło w kierunku podwórka.
- Co tu się stało? – zapytali Becky, która spojrzała na nich nieprzytomnym spojrzeniem. Dziewczyna cała ubrudzona była w krwi, sadzy i kurzu, w rękach trzymała kilka bandaży
- To jeszcze nic – odpowiedziała krótko – Wyjdźcie na zewnątrz. Każda para rąk się przyda.
Odwróciła się, by odbiec ale w ostatniej chwili się odwróciła.
- Uwaga na nosy. Jeśli jesteście wrażliwy na zapachy, tam są worki.
Spojrzeli na siebie z niepewnością i powoli zaczęli przeciskać się między ludźmi. Lily poczuła jak kręci jej się w głowie od unoszącej się w powietrzu mieszanki zapachu krwi, potu i swądu spalonego ciała.
To, co zobaczyli, przeszło jednak ich wszelkie wyobrażenia.
Z malowniczej, pięknej uliczki pokątnej nic nie zostało. W promieniu ich wzroku, widać było tylko zawaliska, pozostałości po kolorowych sklepikach, z których unosił się słaby dym. A wszędzie tam, gdzie nie widać było gruzu, leżały ciała.
- Co tu się stało… - wyszeptał James, a Lily szybko odwróciła głowę, kiedy mijała ich wysoka czarodziejka niosąc na czarodziejskich noszach ciało młodego mężczyzny, całe pokryte poparzeniami tak licznymi, że nie można było rozpoznać ciała.
- Masakra, co? – usłyszeli obok siebie ochrypły głos. Perki zielony na twarzy, podszedł do nich powoli, trzymając przed sobą plastikowy worek – Wiele widziałem, ale to zbyt dużo jak na moje nerwy…
- Co tu się stało? – zapytał James, krzywiąc się i przyciągając do siebie Lily, która ukryła twarz w jego piersi.
- Nie do końca wiadomo – powiedział słabo starzec – Nikt nic nie widział. Musieli rzucić jakieś zaklęcie maskujące, ogień i zniszczenia obejmują tylko część ulicy. To musiała być przemyślana akcja.
- Chcieli wzbudzić panikę? – zapytał Potter, czując jak zawartość żołądka buzuje mu na widok kolejnego ciała, tym razem młodej kobiety z twarzą zakrytą jedwabną chustą. Instynktownie przycisnął Lily do siebie, upewniając się że jest obok.
- Wtedy zrobiliby to parę dni temu, jeszcze przed rokiem szkolnym – zauważył z kwaśną miną Perki i szybko ukrył twarz w worku foliowym. Czasem przymknął powieki.
- Więc o co im chodziło?
- Nie o co, ale o kogo, chłopcze – poprawił go starzec – To nie było przypadkowe… Pójdę lepiej do środka. Pomóż im to ogarnąć a ty – złapał kościstą dłonią Lily za ramię – Chodź, pomożesz opatrywać. Chyba, że nie dasz rady.
Lily odsunęła się od Jamesa i robiąc wszystko, by nie patrzeć na zniszczoną uliczkę, poszła za czarodziejem do środka.

Remus Lupin dostał najgorsze z możliwych zadań, jakie można w ogóle przydzielić w czasie takiej akcji – zajmowanie się ciałami. Zamknięty w jednym z pokoi, krążył między zwłokami szukając czegokolwiek, co mogłoby pomóc w identyfikacji ciał.
Dokumentów, blizn, biżuterii, charakterystycznych znaków. Trzymał w ręku kawałek pergaminu i pióro, notując wszystko to, co zauważył. Jak bezmyślna maszyna.
I czuł, że nie da rady ani chwili dłużej. Robiło mu się słabo od odoru spalonego ciała i krwi, unoszącego się w powietrzu. Ten zapach go dusił, drażnił wszystkie zmysły, był nie do zniesienia.
Zawartość żołądka stanęła mu na wysokości gardła. Ilekroć widział zmasakrowane ciała – niekiedy tak bardzo, że trudno było w ogóle zobaczyć twarz – miał wrażenie, że lada moment po prostu zwymiotuje.
Nie mógł wytrzymać tu ani chwili dłużej. Wypuścił pergamin na podłogę i ruszył przed siebie, nie oddychając, nie patrząc, nie myśląc o tym, co robi i gdzie idzie. Kierował się ku drzwiom marząc, by uciec jak najdalej tego miejsca. Był w piekle.
Serce zatrzymało mu się gwałtownie. Zatrzymał się w pół kroku i przymknął powieki.
Mógłby przysiąc, że dostrzegł coś znajomego. Nie był w stanie określić, co to było. Nie wiedział nawet, czy to wyczuł, zobaczył, dotknął tego… Ale poczucie to nie mijało.
Powoli zaczął odwracać głowę, modląc się, by poczucie okazało się figlem zmęczonego umysłu. Modląc się, by nie zobaczyć nikogo bliskiego.
Zdążył tylko odwrócić głowę  w kierunku niezapełnionej posadzki, nim zwymiotował. Opadł na kolana, wspierając się na dłoniach. Krople potu wstąpiły mu na czoło. Oddychał nierówno, głośno, ciężko, a serce ściskała mu mosiężna dłoń. W głowie szumiała mu pustka. Nagle jeszcze bardziej zapragnął wydostać się z tego miejsca.
Poderwał się, i pobiegł w kierunku drzwi tak szybko, jak pozwalały mu na to chwiejące się i drżące nogi. Jak najdalej od tego miejsca. Jak najdalej od tej masakry. Jak najdalej od widoku pustej i nieruchomej twarzy Lauren King.

Powoli było lepiej. Nie, wróć, nie mogło być lepiej. Z każdą chwilą było coraz gorzej. Jamesowi powoli brakło sił, a ciał wcale nie ubywało.
Niedługo po nich zjawił się Remus, Syriusz i Peter. Ostatni od raz wrócił się do środka i zaczął pomagać przy tych, którym udało się jakoś wyjść z tego cało, chociaż nikt nie wiedział, jak.
Opadł na ziemię, ściągnął z nosa okulary i przetarł oczy. Nadal wyczuwało się smród spalenizny, który powoli stawał się nie do wytrzymania.
Wcisnął okulary na nos i wtedy wśród kamieni, zamigotał mu złoty blask. Podniósł się i powoli poniósł w tamto miejsce, oglądając je dookoła. Na ziemi, pośród resztek desek i belek, zawisła złota bransoletka. Podniósł ją i obejrzał, a serce opadło mu do gardła. Inskrypcja na wewnętrznej stronie nie pozostawiała mu nic do myślenia – sam ją wybierał z Lily i wiedział, do kogo należała.
Problem był tylko jeden – jak dotąd nigdzie tej osoby nie widział.

- Jest Lauren? – zapytał Syriusza, a ten zamrugał lekko ogłupiały.
- Nie wiem, nie widziałem jej… Dlaczego pytasz?
James machnął ręką i ruszył przed siebie, rozglądając się uważnie. Zaniepokojony Syriusz pobiegł za przyjacielem.
- Co jest? – spytał, łapiąc go za ramię – O co chodzi?
- O nic – powiedział Potter i zawahał się – Po prostu znalazłem to i.. – wyciągnął bransoletkę i pokazał ją przyjacielowi, który nagle pobladł – Pewnie jej gdzieś spadła… Syriusz! Wracaj, pewnie gdzieś tu jest! – zawołał za przyjacielem.

Biegł ile sił w nogach. Sam nie wiedział, gdzie powinien sprawdzić najpierw – w domu, u rodziców? Zatrzymał się nagle, kiedy kątek oka dostrzegł Remusa wybiegającego zza drzwi. Przyjaciel słaniał się na nogach i wyglądał jakby zaraz miał zemdleć.
Syriusz zawahał się a potem zawrócił, biegnąc w jego kierunku.
- W porządku? – spytał zaniepokojony, gdy Lupin opadł na kolana i obficie zwymiotował. Syriusz uklęknął obok niego, kładąc rękę na ramieniu – Za dużo, co?
Remus powoli podniósł głowę. Syriusz wzdrygnął się – widywał przyjaciela w naprawdę kiepskim stanie ale tak okropnie, nie wyglądał jeszcze nigdy. Otworzył usta, ale żaden głos nie wydobył się z jego gardła. Pokręcił tylko głową i opadł bez sił na ziemię, odgarniając włosy z czoła.
- Widziałeś Lauren? – spytał nagle Syriusz, rozglądając się dookoła. Remus drgnął, a potem znów podniósł głowę. W oddali dostrzegł idącego w ich kierunku Jamesa, ściskającego mocno za dłoń bladą i przerażoną Lily. Widząc przyjaciół, przyspieszyli.
Remus zmarszczył brwi, a potem bardzo powoli wskazał na drzwi, zza których wyszedł. Syriusz zmarszczył brwi, nie pojmując o co chodzi. Lupin wpatrywał się w niego słabo, a potem szybko ukrył twarz w dłoniach. Lily i James przyglądali się temu w milczeniu.
A Syriusz zrozumiał, o co chodzi Remusowi. Poderwał się na równe nogi. James doskoczył do niego i złapał za przegub, powstrzymując przed wejściem.
- Chyba nie sądzisz, że… - zaczął cicho, przypatrując mu się z uwagą. Syriusz szarpnął się, ale James go nie puścił – Daj spokój, to ostatnie z miejsc w jakim powinniśmy szukać…
- Puść mnie – wycedził Syriusz, zaciskając usta w cienką linię – Natychmiast mnie puść.
James cofnął się, patrząc na niego z uwagą. Lily, do której powoli doszło o czym myśli Syriusz, wpatrywała się w nich szklącymi oczami. Syriusz złapał za klamkę, ale nie otworzył. Przez chwilę wpatrywał się w nią natarczywie, a potem potrząsnął głową i cofnął się - Nie mogę.
James zrobił krok w jego stronę, ale Lily była szybsza. Stanowczo wyminęła Syriusza, pociągnęła za drzwi i zaraz za nimi zniknęła. James zrobił gest, jakby chciał za nią iść ale rozmyślił się w ostatniej chwili. Przeczcie podpowiadało mu, że gdyby Lily chciała teraz jego towarzystwa, nadal trzymałaby go za dłoń.
Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Stali pod tymi przeklętymi drzwiami czekając na jakikolwiek sygnał od Lily.
A potem nagle martwą ciszę przerwał rozdzierający krzyk. James odepchnął Syriusza i przebiegł przez drzwi. Lily biegła w jego stronę, z policzkami mokrymi od łez. Doskoczyła do niego i natychmiast przylgnęła do piersi. Poczuł ciepło łez na koszuli. Żołądek ścisnął mu się boleśnie.



Dla Nive i Sent. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz