Po prostu siedziała. Ściskała w dłoni ramkę ze
zdjęciem, przedstawiającym dwie małe dziewczynki, ściskające się mocno za
szyję. Śmiały się do siebie, machając do obiektywu, każda w podobnie skrojonej,
czarnej atłasowej sukience.
Minęło przynajmniej piętnaście lat. Piętnaście lat, podczas których
tyle się wydarzyło. Teraz, została już tylko jedna z nich.
I po prostu siedziała. Siedziała na progu domu, w którym obie się
wychowały, trzymając starą fotografię i próbując przypomnieć sobie z czego się
wtedy śmiały. To wydawało się dziać tak dawno temu, a Charlie im bardziej
próbowała sobie przypomnieć, tym bardziej mglistym było wspomnienie.
Więc po prostu siedziała. Nie ustępowała ludziom, którzy wchodzili i
wychodzili z domu, zabezpieczając wszystko, co mogłaby pomóc odtworzyć
wydarzenia tej nocy. Nie podniosła się, kiedy ją wynosili. Nie podniosła się,
chociaż wiedziała, że trzeba będzie tam wejść i zacząć sprzątać.
Tylko siedziała, nie mogąc przypomnieć sobie tego pieprzonego dnia
piętnaście lat temu.
Nie czuła nic. Zawsze wydawało jej się, że gdy traci się kogoś
bliskiego, serce powinno rozpadać się na tysiące kawałów, sprawiając ból
fizyczny tak trudny do wytrzymania, że zagłuszy ból duszy. Była pewna, że
powinna czuć teraz smutek, wypełniający ją, przepełniający, który przyćmi nic
innego. Dorcas była przecież dla niej wszystkim, a ona nawet nie czuła
wściekłości na tych, którzy ją na to sprowadzili.
Była pusta w środku. Nie odczuwała żadnych emocji, żadnego bólu. Nie
chciała – nie umiała – płakać. Nie cierpiała.
Po prostu siedziała na progu, patrząc na fotografię.
- Nie wiedziałem, ze to twoja siostra – usłyszała obok siebie. Nie
podniosła głowy, kiedy Syriusz usiadł obok niej i okrył jej czymś nagie ramiona
– Przykro mi.
- Byłyście blisko? – spytał, zaglądając jej przez ramię na
fotografię. Milczała.
Syriusz westchnął głęboko. Widok takiej Charlie – tej, która zawsze
tryskała energią i nigdy niczym się nie przejmowała, był najbardziej
przygnębiającym widokiem, jaki przyszło mu oglądać.
W tej chwili była tak mała, tak krucha i drobna – tak bezbronna – że
sam nie był pewny, czy to aby na pewno Charlie. Chciał jej jakoś pomóc, ale nic
nie przychodziło mu do głowy.
Więc po prostu siedział, obok, milcząc i czekając, aż będzie na coś
gotowa. A ona siedziała obok, próbując przypomnieć sobie to pieprzone
wspomnienie, a beztroski śmiech Dorcas rozbrzmiewał jej w echem pośród w
środku.
- Chcę się napić – oznajmiła nagle i wstała tak gwałtownie, że koc
którym ją okrył zsunął się jej z ramion. Wcisnęła ramkę do kieszeni szaty i
rozejrzała się dookoła, jakby szukając miejsca w którym ktoś coś jej da.
A potem bez słowa ruszyła przed sobie, stukając obcasami o chodnik.
Syriusz podniósł się i bez słowa ją dogonił. Nie był pewny, czy chce
jego obecności, ale nie naprostowała. Prowadziła go długo, między uliczkami aż
doszli do rozpadających się ruin budynku. Charlie weszła na górę, rozejrzała
się, zniknęła na moment a potem wróciła, niosąc ze sobą dwa kieliszki i butelkę
czystej wódki. Charlie bez słowa polała i opróżniła kieliszek.
Zrobił to samo. A potem drugi raz i kolejny, i kolejny, aż butelka
zniknęła i pojawiła się druga.
- Kiedy byłyśmy małe – powiedziała nagle, a Syriusz drgnął na dźwięk
jej głosu. Był cichy, zachrypnięty i drżący –uciekałyśmy tu w czasie rodzinnych
zlotów i udawałyśmy, że jesteśmy księżniczkami…
Syriusz milczał, wsłuchując się w to, co mówi. Nie miał pojęcia, do
czego zmierza, ale nie chciał jej przerywać, kiedy już zaczęła mówić.
- Na oknach wisiały stare aksamitne zasłony, a my owijałyśmy się
nimi w około szyi, plotłyśmy diademy z kwiatów i gałęzi i czekałyśmy, aż
zapadnie zmrok, żeby wrócić do domu… Nie raz dostałyśmy za to niezłe lanie, ale
robiłyśmy to cały czas, bo… Tu można było być, kim się tylko chciało… Bez zasad,
manier… Tu byłyśmy tylko my we dwie…
- Byłyście ze sobą związane, prawda? – spytał cicho, patrząc jak
wstaje i podchodzi do okna. Wychyliła się przez nie, wpatrując przez chwilę w
horyzont.
- Była wszystkim, co miałam – wyszeptała – Zawsze mogłam na nią
liczyć, nigdy się nie zawiodłam, chociaż ona zawodziła się tyle razy na mnie…
- Może powinnaś wrócić do rodziny… - zaczął łagodnie, ale Charlie
odwróciła się w jego stronę. W tej chwili mógł dostrzec w niej odrobinę zwykłej
siebie.
- Nie mam rodziny – powiedziała twardo. Przez chwilę patrzyła na
niego z nieukrywaną złością, jakby czymś ją uraził – Syriusz… Zostaniesz dziś
ze mną? – spytała nagle łamiącym się głosem. Odwróciła szybko twarz i był
pewny, że na jej policzku dostrzegł błysk.
Wstał i podszedł do niej powoli. Odwrócił w swoją stronę i serce
zamarło mu na moment. Płakała.
- Zostanę – odpowiedział cicho, ocierając jej łzy wierzchem dłoni –
Ile będziesz potrzebowała.
„DWA MORDERSTWA
DOKONANE NA ŚMIERCIOŻERCACH. MINIESTERSTWO MAGII W ŚLEPYM ZAUŁKU.
Poprzedniej nocy, pracownicy Ministerstwa Magii znaleźli ciała dwójki
śmierciożerców – Dorcas Meadows oraz Sievera Ponesa. Według uzyskanych przez
nas informacji, obie ofiary, znalezione w swoich domach, należały do grupy
zwolenników Czarnego Pana.
Pracownicy biura Aurorów nie są na razie w stanie wyjaśnić, w jakich
okolicznościach doszło do zabójstw, nie wykluczają jednak udziału
Śmierciożerców.
- Nie mamy pewności, ale wszystko wskazuje na to, że morderstwa mogli
dokonać Śmierciożercy…”
Albus Dumbledore odłożył wydanie Proroka Codziennego.
Wydarzenia ostatniej nocy, były wynikiem jednej z największej jego życia
porażek. Chciał pomóc tej dziewczynie. Wiedział, w co się wpakowała i co jej
grozi. Bycie szpiegiem zawsze niosło za sobą ryzyko, zwłaszcza gdy zdradzało
się Lorda Voldemorta.
Kiedy zgłosił się do niego Siever Pones, Albus uwierzył, że
jest szansa by dziewczynie pomóc. Był pewny, że spryt, uwaga i ostrożność
chłopaka pomoże im obojgu wyjść z tego
cało.
Jednak popełnił błąd. Dał się wplątać w pułapkę wroga, zbyt
pewnie wykonując ruch i karę za to poniosła dwójka niewinnych ludzi.
Są rzeczy, których nawet sami sobie nie potrafimy wybaczyć.
Albus wiedział, że to jest jedna z nich.
- Miała męża, wiesz – powiedziała nagle, zapatrując się w
okno. Minęła cała noc, a oni siedzieli nieruchomo na podłodze, milcząc. Poza
tymi kilkoma łzami, które uroniła, Charlie nie okazała więcej żadnych emocji.
Syriusz doskonale to rozumiał. Nawet tamta chwila słabości,
wydawała mu się być nieprawdopodobna.
- To było aranżowane małżeństwo – kontynuowała szeptem. Z
trudem wydobywała z siebie głos. Nie miała jednak sił, żeby milczeć. Musiała
mówić, o czymkolwiek, byleby tylko zapomnieć o tym cholernym uścisku w piersi.
Teraz czuła, jakby ktoś przygniótł ją kilkutonowym ciężarem. Nie mogła złapać
oddechu – to było straszne uczucie, z którego nie mogła się wyzwolić - Nigdy go
kochała, wyszła za mąż, bo uważała, że tak trzeba. Nie mówię, że to był zły
facet… Spokojny, ustatkowany, łagodny… Ale ona była przygodą i… już kochała.
Cień drwiącego uśmieszku przebiegł jej przez twarz.
- Gorzej wybrać nie mogła – podjęła cicho, a głos znów jej
zadrżał. Na dłuższy moment zamilkła, jakby zacinając się. Syriusz podniósł dłoń
i położył ją na jej, a Charlie spojrzała na niego zaskoczona tym gestem. Przełknęła
ślinę i zmusiła się siłą woli, do mówienia, nagle mając wrażenie, że to może
pomóc – Siever to facet bez zasad, sumienia… To było jak gra. Cholerna,
przeklęta gra, w którą się wplątała. Ona go naprawdę kochała… Zaufała mu,
powiedziała coś o mężu… Nie wiem co, nigdy tego nie powtórzyła… I go dopadli.
Ten skurwysyn ją zdradził, wszystko powiedział. A teraz zniszczył i ją…
Zamilkła zapatrzona w okno. A gdy znów się odezwała, jej ton
sprawił że Syriusz poczuł lodowaty dreszcz na plecach.
- Znajdę go – wyszeptała – Zapłaci mi za to, co jej zrobił.
Jestem pewna, że to jego sprawka… Znajdę go i zabiję jak psa.
- Nie wiesz, o czym mówisz – powiedział surowo Syriusz – To
śmierciożercy, głupotą byłoby, gdybyś chciała sama się z nim mierzyć…
- Ty nie wiesz o czym mówisz – przerwała mu od razu Charlie
– Nie wiesz, jak to jest stracić najbliższą ci osobą. Nie pozwoliłbyś by
odpowiedzialny za to bydlak chodził wolno.
Syriusz przez chwilę rozważał jej słowa.
- Kierujesz się emocjami – oznajmił w końcu – Nie masz
pojęcia o czym w ogóle mówisz.
- Bardzo dobrze wiem, o czym mówię – stwierdziła Charlie a
Syriusz poczuł niepokój. Coś w jej głosie mówiło mu, że wcale nie są to słowa
rzucane na wiatr.
Kolejne dni były jednymi z trudniejszych z jakimi przyszło
się zmierzyć naszym bohaterom. Charlie przyszło się zmierzyć z konsekwencjami
śmierci siostry, co w praktyce było równie ciężkim zadaniem jak w teorii. Kiedy
nic już nie pomagało, zdecydowała się na radyklaną zmianę otoczenia – wyjechała
z miasta, przyjaciół informując tylko krótkim liścikiem i przez długi czas
miała nie wracać.
Tymczasem Syriusz, porzucając w końcu problemy, musiał
zmierzyć się z powrotem Lauren. Chociaż czas mijał nieubłaganie, Black nie był
w stanie zmusić się do spotkania z nią. Jak dotąd to King unikała jego, teraz z
kolei on nie mógł znieść myśli o spotkaniu z nią. Trudno było mu zrozumieć
powody, dla których zaistniała ta sytuacja. Czuł się oszukany i bez wzgląd na
to, jakie intencje miała i czym kierowała się Lauren, nie potrafił jeszcze
zmusić się do spotkania.
Tymczasem do porodu było coraz bliżej. Brzuszek stał się już
całkiem pokaźnego rozmiaru a Lauren zaczynała się czuć coraz bardziej zirytowana
i zmęczona. W dodatku, i był to fakt niezaprzeczalny, bardzo zależało jej, żeby
teraz w jakiś sposób ich sytuację nim urodzi. Wiedziała, że wina leży w
większej mierze po jej stronie i od dłuższego czasu zachodziła w głowę, jak
naprawić chociaż cień relacji, które kiedyś ich łączyły.
Lily i James odetchnęli z ulgą, gdy problemy przyjaciół
chociaż w małej mierze przestały ich dotyczyć. Ich relacje z dnia na dzień się
poprawiały i pod koniec kwietnia, nie został żaden ślad po ciężkich dniach,
jakich doświadczyli. W zamian za wszelkie krzywdy, jakie oboje sobie poczynili,
zdecydowali się wybrać w spóźnioną podróż poślubną i ich myśli prawie w całości
pochłaniał ostatni tydzień sierpnia i pierwszy września, który mieli spędzić
tylko we dwoje nad morzem, daleko od problemów swoich i wszystkich dookoła.
Minęła reszta kwietnia i nadszedł maj. W połowie miesiąca,
rozpogodziło się całkowicie. Lauren, której do rozwiązania zostało już tylko
pięć tygodni, chodziła niemalże jak na szpilkach, przeczulona faktem, że jest w
okresie, gdy w każdej chwili może zacząć rodzić. Lily, która starała się
dotrzymywać towarzystwa przyjaciółce tak często, jak to tylko możliwe, bardzo
bawiła jej ostrożność i wyczulenie na każdy, nawet najmniejszy ruch dziecka.
- Nie jestem przewrażliwiona – uświadomiła ją pewnego dnia,
głaszcząc z uczuciem brzuch – Po prostu nie mogę się już doczekać.
- A jak z Syriuszem? – spytała w końcu Lily, a Lauren
westchnęła ciężko – Był?
- Nie widziałam go odkąd tu przyjechałam – powiedziała
spokojnie – I tak właściwie nie za bardzo wiem, jak to powinnam teraz rozegrać.
- To trochę nietypowa sytuacja – stwierdziła łagodnie – Musi
do niej przywyknąć.
- Wiem, ale czasu do porodu zostało nie wiele – podjęła
cicho Lauren – a ja chciałabym to do tego czasu wyjaśnić, nie chcę, żeby te
początki były pełne napięć i nieporozumień…
- Wiem, że James zabiłby mnie, gdyby usłyszał co teraz
powiem – odezwała się rozbawiona Lily – ale sądzę, że powinnaś zagrać na
emocjach.
- Co? – Lauren roześmiała się – Rany boskie, Lily, ja mam na ciebie bardzo zły wpływ!
- Nie o to chodzi – zaprzeczyła ze śmiechem Lily – On na
razie jest w tym wszystkim zagubionym, ty miałaś kilka miesięcy, żeby móc
poczuć się rodzicem i przywyknąć do tego, dla niego to abstrakcja. Sądzę, że
powinnaś przede wszystkim spróbować coś zrobić, żeby to się jak najszybciej
zmieniło…
- To co według ciebie mam zrobić? – spytała zrezygnowana
Lauren – Przecież nie zmuszę go do niczego, do tego trzeba czasu a…
- Ale możesz mu w tym pomóc… Ty straciłaś dla niego głowę –
pogłaskała troskliwie brzuch przyjaciółki – Syriusz też zgłupieje, jeśli tylko
mu dasz powód, przecież wie…
Lauren uśmiechnęła się łagodnie, patrząc z czułością na
brzuch. Doskonale rozumiała, o co chodzi Lily, jednak nie przychodziło jej nic
do głowy, czym mogłaby… Uśmiechnęła się szeroko.
- Chyba wiem, co mogę zrobić – powiedziała nagle, głaszcząc
brzuch – Chyba mam pewien pomysł.
- Widzisz, wiedziałam, że na coś wpadniesz – uśmiechnęła się
Lily – Ale nie będzie to nic niezgodnego z moralnymi zasadami, co? – spytała po
chwili, marszcząc brwi. Lauren zaśmiała się.
- Nie, to będzie jak najbardziej uczciwe – powiedziała
spokojnie.
Zapukała, ale nikt nie odpowiedział. Poczekała chwilę,
przestępując z nogi na nogę. Znów zapukała, ale nadal odpowiadała jej cisza.
- Kiedy nauczysz się, że jest coś takiego jak listy? –
usłyszała. Lauren odwróciła się, stając twarzą w twarz z Syriuszem, który
grzebał w kieszeniach, szukając kluczy.
- Liczyłam na szczęście – powiedziała cicho – Jestem tutaj z
innego powodu, przyszłam po drodze… Idę na badania – dodała łagodnie –
pomyślałam, że może będziesz chciał…
- Teraz zaczęłaś się liczyć z tym czego chcę, a czego nie? –
zapytał niezbyt grzecznie, mijając ją i otwierając drzwi.
- Pomyślałam, że może ze mną pójdziesz – konturowała – To
jedno z ostatnich USG, trochę się boję;…
- Miło, że pomyślałaś o mnie – powiedział, otwierając drzwi
– ale nie skorzystam.
- W porządku – odpowiedziała, odwróciła się i odeszła. Tego
Syriusz się nie spodziewał. Przez chwilę patrzył jak powoli oddala się i znika
za rogiem, a potem szybko zamknął za sobą drzwi i pobiegł za nią.
- Zaraz – zawołał – W
porządku? Tylko tyle!? W porządku!?
- Nie będę cię do niczego zmuszała – stwierdziła obojętnie –
Nie jesteś na to gotowy, albo po prostu nie chcesz.. Rozumiem to. To twoje
decyzje, nie mam zamiaru cię oceniać i niczego od ciebie nie oczekuję.
Ruszyła do przodu ale przeszła zaledwie kilka kroków, gdy
znów ją dogonił.
- Więc po co przyszłaś, skoro…
- Bo pomyślałam, że możesz chcieć w tym uczestniczyć –
wyjaśniła krótko. Nie zdołała zrobić nawet kroku, kiedy Syriusz złapał ją
nadgarstek.
- Kto powiedział, że nie chcę? – spytał naburmuszony, a
Lauren przewróciła oczami i spojrzała na niego rozbawiona.
- Ty, kilka minut temu – powiedziała – Posłuchaj, niczego od
ciebie nie chcę, dam sobie radę i nie mam zamiaru do niczego cię zmuszać i…
- Zmuszać? Nie dałaś mi wyboru – przerwał jej krótko – A
teraz nagle zaczynasz dbać o to, czego chcę, a czego nie!?
- Po prostu zapytałam – stwierdziła łagodnie – Idziesz, czy
nie?
- Nie – potrząsnął głową – Nie dam się wodzić za nos.
- W porządku – zgodziła się i odeszła. Syriusz przez chwilę
stał ogłupiały a potem znów za nią pobiegł.
- Moje zmiany zdania można zwalić na hormony, ty nie masz
takiej wymówki – stwierdziła ze śmiechem
na jego widok.
- Nie… Wiesz, jak mnie denerwujesz!? – zapytał zirytowany,
kiedy nic nie przyszło mu do głowy – Dlaczego jesteś tak spokojna?!
- On nie lubi nerwów – stwierdziła krótko – Idziesz ze mną?
Mam mało czasu…
- Nie…
- Nie wkurzaj mnie – mruknęła i nie czekając aż coś powie
złapała go za rękę i pociągnęła z całej siły – Spodoba ci się, zobaczysz.
- Dobrze, że w końcu nie przyszłaś sama – uśmiechnęła się
Miranda na widok Lauren i Syriusza – Nie pochwalam samotnego macierzyństwa…
- Przyszedł tylko popatrzeć – powiedziała szybko, wskazując
Syriuszowi miejsce.
- Bardzo dobrze – ucieszyła się lekarka – Jak się czujesz?
Słyszałam, że ostatnio zafundowałaś Richardowi nocny spacerek….
Lauren zarumieniła się.
- Naprawdę potrzebowałam tej czekolady – powiedziała
rozbawiona.
- Bierzesz leki?
- Tak…
- Wszystkie? Wywar z goryczaka też? – spytała podejrzliwie.
Lauren zrzedła mina.
- Tak – wymamrotała -
Jest obrzydliwy… Nie mogę brać czegoś zamiennie?
- Możesz – powiedziała łagodnie – Ale jesteś niedobra, więc
musisz pocierpieć.
Syriusz uśmiechnął się, ale Lauren do śmiechu nie było. W
przeciwieństwie do mężczyzny wiedziała, że to nie był żart.
- A dziecko? – podjęła Miranda, wypełniając dokumenty – Nie
daje ci w nocy spać?
- Nie mów o nim dziecko! – zbulwersowała się Lauren tak
gwałtownie, że siedzący nieopodal na kozetce Syriusz podskoczył i ześlizgnął
się z niej.
- A jak mam mówić? – zapytała łagodnie kobieta, a wargi jej
zadrgały. Syriusz dyskretnie wsunął się z powrotem na kozetkę słuchając uważnie
każdego zdania – Nie znasz płci, dlaczego mówisz on, skoro to może być ona? Jak
mam mówić?
- Maleństwo… - wybełkotała zawstydzona Lauren. Miranda
uśmiechnęła się szeroko, a Syriusz patrzył na nią z mieszaniną dezaprobaty i
rozbawienia na twarzy.
- Dobrze, więc jak maleństwo?
Kopie w nocy?
- Jak mały czołg – odpowiedziała z dumą Lauren – Calutką
noc…
- Już nie długo – zapewniła ją łagodnie kobieta i gestem
wskazała na fotel, a Lauren od razu rozpromieniła się i bez zwłoki przeszła w
tamtą stronę. Miranda podążyła za nią, a kiedy obie kobiety zauważyły, że
Syriusz nadal stoi z boku z lekko naburmuszoną miną, Lauren przewróciła oczami.
- Chodź – powiedziała łagodnie, gdy Miranda usiadła po jej
prawej stronie i zaczęła przygotowywać wszystko do badania – Popatrzysz.
Niezbyt pewnym krokiem przeszedł w tamtą stronę, targany
sprzecznymi uczuciami. Z jednej strony był ciekaw, co też dokładnie ma oglądać
z drugiej jednak, fakt ten absolutnie go przerażał. Lauren wyglądała jednak na
całkiem spokojną, a jej twarz jaśniała od szerokiego uśmiechu.
- Popatrzmy, co my tu mamy – powiedziała łagodnie Miranda,
dotykając różdżką do brzucha. Na niewielkim ekranie pojawił się obraz, w którym
Syriusz nie był w stanie dostrzec nic, poza mieszaniną ciemnych plan. Lauren
jednak wychyliła się delikatnie uśmiechając szeroko i zrobiła gest, jakby
chciała dotknąć ekranu, zabrała jednak rękę widząc spojrzenie Mirandy.
- I co? – zapytała łagodnie Lauren, przywołując do siebie
gestem Syriusza, który nieco nieufnie wpatrywał się w dziwny obraz, nie
rozumiejąc co takiego ma widzieć i co tak bardzo Lauren się podoba – Wszystko
dobrze?
- Chcecie poznać płeć? – odpowiedziała pytaniem na pytanie
Miranda, nie patrząc w ich stronę – żeby nie było problemu z nazewnictwem?
- To maleństwo – powiedziała łagodnie Lauren – Nie widzę
problemu.
Syriusz zrobił taką minę, jakby chciał coś powiedzieć, ale
zmienił zdanie. Lauren dostrzegła to od razu i zwróciła się do uzdrowicielki.
- Ale powiedz – dodała po chwili.
- Popatrzcie… tu –
wskazała palcem na ekran. Syriusz niepewnie zbliżył się, a Lauren wychyliła
głowę, żeby lepiej widzieć. Z tej odległości Blackowi nie plamy nadal wydawały
się plamami a sądząc po zmarszczonych brwiach Lauren, nie był w tym osądzie
samotny – To nie ulegający wątpliwości dowód na to, że będziecie mieć synka.
Tego dla biednego Syriusza było zdecydowanie zbyt wiele.
Zamrugał oszołomiony, wpatrując się oszołomiony w ekran, na którym w dalszym
ciągu nic nie widział. Miranda najwyraźniej dostrzegła to w jego spojrzeniu, bo
westchnęła i odchrząknęła.
- Chodź bliżej – przywołała go i poruszyła różdżką obraz się
przesunął w inne miejsce. Syriusz zrobił kilka kroków, nie odrywając wzroku od
ekranu. Kobieta nakreśliła kształt na ekranie – Tutaj…
I wtedy zauważył. Delikatny kontur, prawie nie dostrzegalny
poruszający się kształt. Otworzył szeroko usta a potem opadł na taborecik obok
Lauren, która przypatrywała mu się ukradkiem.
- Mówiłam, że ci się spodoba – powiedziała do niego z
satysfakcją a Miranda przewróciła oczami, kręcąc z politowaniem głową.
Kiedy tylko przekroczył próg domu wiedział, że coś jest nie
tak. Lily siedziała z kolanami skulonymi pod brodą, skubiąc nerwowo rękaw
swetra. Odruchowo spojrzał na kalendarz i wszystko stało się jasne – popołudnie
z Lauren.
- Co wyście znów zamalowały? – zapytał zrezygnowany. Lily drgnęła,
podniosła głowę a jej buzię pokrył szkarłatny rumieniec.
- Chciałam pomóc – wyszeptała zawstydzona, kuląc się w
sobie.
- Lily, umawialiśmy się, że się nie wtrącamy…
- Ale to konieczne! – zaprotestowała natychmiast Lily – To
było konieczne wtrącenie, sytuacja tego wręcz wymagała, rozumiesz!? Nie
zrobiłam nic przeciw tobie!
- Jak źle jest? – spytał rzeczowo James, szacując w głowie
jak wiele kłopotów te dwa rudzielce mogły zrobić. Lily zarumieniła się.
- Możliwe, że skłoniłam Lauren do małego… Malutkiego
zagrania na emocjach Syriusza…
- Lily!
- Nie krzycz na mnie – obruszyła się natychmiast Lily –
Tylko malutkiego, po za tym, obiecała że to nie będzie nic naruszającego zasady
moralne i wszelkie inne też…
- Na przykład jakie? – zainteresował się James, a Lily znów
oblała się rumieńcem.
- Społeczne… Prawne… Ej, wyobraźnia ludzka nie zna granic, a
my działamy w dobrej wierze! Trzeba jakoś pomóc Syriuszowi, zostało mało czasu,
a jeśli straci coś, co może okazać się być ważne…
- Jesteście… - zaczął James, ale po raz kolejny zabrakło mu
słów – Obyście tylko tego nie żałowały.
- Nie będziemy, jestem pewna – obiecała Lily, kiedy James
usiadł obok niej i objął ją w pasie – Ale sam przyznasz, że to się znów wymyka
spod kontroli, teraz w drugą stronę, a jedyna osoba, która mogłaby go do czegoś
przekonać, jest nie wiadomo gdzie…
- Masz na myśli Charlie? A ja? – oburzył się Potter – To mój
przyjaciel, nie!?
- Kochanie, nie obraź się, ale w tej kwestii dawno
straciliście nad sobą kontrolę – powiedziała rzeczowo Lily – Do tego potrzeba
tego czegoś, czego ty niestety nie masz.
Nastał czerwiec, a sytuacja powoli stawała się coraz
bardziej nerwowa. Z coraz większą niecierpliwością wyczekiwano końca miesiąca,
jednak kiedy nastał, nie stało się nic. Minął przewidywany dzień porodu i nic
nie wskazywało, by maleństwo spieszyło się na świat.
Nerwowa atmosfera zaczęła udzielać się wszystkim. Nerwowi
byli nie tylko przyszli rodzice – a warto zaznaczyć, że kilka tygodni
wystarczyło w zupełności, bo Syriusz wziął sobie do serca przyszłą rolę (
dodam, że Richard nie miał z tym NIC wspólnego ) i przejmował się momentami
bardziej, niż Lauren – ale również dziadkowie, Lily aż w końcu sceptyczny
względem Lauren James, zaczął się podświadomie denerwować.
I gdy wydawało się, że nie zdarzy się nic, coś się w końcu
zdarzyło.
- Mamo… Mamo – Lauren potrząsnęła
lekko Lisą, czując jak narasta w niej panika – Mamo…
- Tak…?
Lisa podniosła głowę, rozglądając
się zaspanym wzrokiem po pokoju. Wzięła do ręki budzik, przybliżyła go i
oddaliła kilka razy poczym odstawiła na szafkę i spojrzała na córkę, która
przysiadła na brzegu łóżka.
- Lauren, dziecko, jest druga w
nocy – powiedziała, tłumiąc ziewnięcie. Pokiwała głową w milczeniu – Co się
dzieje?
- Wody mi odeszły.
- Boże… Richard – usiadła i potrząsnęła
szybko mężem – Richard!
- Rewolucja październikowa! –
mężczyzna poderwał się, najwyraźniej wyrwany z jakiegoś snu – Ah… Co się stało?
– zapytał, lekko zaspanym wzrokiem – Czemu ty nie śpisz?
- Wody jej odeszły – powiedziała
poważnie Lisa, patrząc z mieszaniną dumy i powagi na córkę. Oczy Richarda
powiększyły się w wyrazie niemego szoku.
- To… Tak… No cóż…
- Nie chcę was pospieszać… -
wyspała Lauren, patrząc znacząco na swój brzuch – ale chyba nie mamy dużo
czasu…
- Matko, ona rodzi! – Richard i Lisa
momentalnie wyskoczyli z łóżka. Rozpoczęło się zamieszanie. Ponieważ Lauren
niedawno wróciła, a do rozwiązania miała jeszcze trochę czasu, nikt nie
pomyślał o wcześniejszym przygotowaniu wyprawki. Podczas gdy Lisa i Richard w
panice zbierali wszelkie najpotrzebniejsze rzeczy, Lauren o własnych siłach
próbowała zejść na dół po schodach, by poczekać na rodziców na dole. Nim jednak
udało jej się zejść kilka stopni, w krótkich przerwach między skurczami, oboje
państwo King wybiegli z domu, zamykając za sobą drzwi.
- A… A my? – zapytała cicho
Lauren, patrząc w drzwi, niezdolna wydobyć z siebie żadnego głosu. Lisa i
Richard zorientowali się, że nie zabrali ze sobą córki dopiero, kiedy na izbie
przyjęć w Szpitalu Świętego Munga zapytano ich, które z nich właściwie rodzi.
- Lauren! – minął kwadrans, nim
wrócili. Lauren, zmagając się z coraz bardziej uciążliwymi skurczami,
zrezygnowała z prób samodzielnego dostania się do szpitala i zdecydowała
poczekać, aż ktoś po nią łaskawie wróci. Znaleźli ją siedzącą na krześle w
kuchni, z rządzą mordu w oczach.
- Przepraszam, kochanie –
powiedział przymilnie Richard, pomagając jej wstać – nie rodziłem od dwudziestu
lat, zapomniałem jak to jest… Jestem na to zwyczajnie za stary…
- Nie możemy się z nią
teleportować – zauważyła nagle Lisa, przystając w pół kroku – Może weźmiemy
świstoklik?
- Wiesz, ile czasu czeka się na
pozwolenie – mruknął niezadowolony mężczyzna – Jest druga w nocy…
- Nie byłoby problemu, gdybyś
wyrobił licencje, jak cię prosiłam!
- To nie jest taka prosta sprawa,
do tego trzeba dojrzeć – prychnął mężczyzna. Lauren, bliska rozpaczy, widząc,
że zbliża się kolejna awantura rodziców, a dziecko zaczęło się gwałtownie
spieszyć na świat, wydała z siebie długi krzyk bólu, przypominając o swoim
istnieniu.
- Kominek… - wysapała, obiecując
sobie, że nigdy więcej nie da się znaleźć w takiej sytuacji, a jeśli kiedyś
zdecyduje się mieć drugie dziecko to tylko wtedy, jeśli urodzi je ktoś inny.
Gdy tylko dotarli do szpitala,
Richard zniknął na chwile w tłumie, szukając wózka, a Lauren wykorzystała to
natychmiast.
- Mamo… Mogę cię o coś prosić…?
- Tak, skarbie?
- Powiadom Syriusza – powiedziała
cicho. Lisa pokiwała głową i nim zdążyła coś powiedzieć, wrócił Richard.
- Potrzebujesz czegoś jeszcze,
pączuszku? – zapytał, a Lauren zdała sobie sprawę, że nigdy dotąd nie słyszała
tak wyraźnej łagodności i czułości w głosie ojca.
- Tak, tato... Ostrego noża, żebym
mogła zasztyletować tego, który mi to zrobił…
Po zaledwie pół godzinie, na świat
przyszedł zdrowy chłopiec. Szczęśliwa, aczkolwiek zmęczona młoda mama, została
przewieziona do sali, gdzie przyszło jej czekać na synka.
- Mamy wnuka – ucieszyła się Lisa.
- Pierwszy w rodzinie – wypiął
dumnie pierś Richard, na co Lisa rzuciła mu karcące spojrzenie.
- Widzieliście go? – zapytała
sennym głosem Lauren. Lisa otworzyła usta, żeby coś powiedzieć ale wtem, na
korytarzu wybuchło zamieszanie.
Najpierw, usłyszeli głośny huk
otwieranych na oścież drzwi. Potem,
odgłos butów ślizgających się na posadzce i głuche uderzenie czegoś
miękkiego, w coś bardzo twardego.
Lisa podeszła do drzwi, uchyliła
je i wprost nie mogła powstrzymać śmiechu na widok, jaki zobaczyła.
Wyglądało na to, że w nerwach
jakie dopadły Syriusza na wieść o tym, iż lada moment zostanie ojcem – a Lisa
była pewna, że miał zbyt mało czasu, by się z tym oswoić – biedny stracił
kompletne poczucie kontroli nad własnym ciałem.
Wpadł na korytarz, poślizgnął się
kałuży - którą chwilę wcześniej zostawiła po sobie kędzierzawa czarownica,
która darła się teraz w niebogłosy w sali obok, nękana skurczami – i prześlizgał się przez hol, wpadając na
kontuar za którym można było dostać informacje o pacjentkach.
Na tym się jednak nie skończyło.
Lisa rozbawiona obserwowała, jak Black wymachując rękami próbuje się czegoś
dowiedzieć, poczym odskakuje zszokowany od lady, robi piruet w powietrzu i…
potknąwszy się o własne nogi, wpada w wiadro z wodą, lewitowanie przez woźnego
do kałuży z wodą. Zaczarowane mopy natychmiast zaczęły okładać go po nogach.
Recepcjonistka nie wydawała się
zaskoczona. Machnęła ręką, a zza drzwi znajdujących się za kontuarem wyszła
drobna, uśmiechnięta czarownica w białym kitlu.
- Nadpobudliwy tatuś? – zapytała
piskliwym głosem – Zemdlał? Oh… Znowu wiadro. To już trzeci w tym tygodniu…
I nie zważając na rozbawienie wszystkich,
znajdujących się w poczekalni, jak i żywy protest świeżo upieczonego taty,
zaciągnęła jego – nadal w wiadrze – do jednej z sal.
- Kochanie… - zaczęła powoli Lisa,
wyglądając w głąb korytarza - To chyba
było do ciebie…
- Co? Jak… Jak to było? – zapytała
Lauren, rozbudzając się lekko – Co się stało?
Lisa otworzyła usta ale i tym
razem nie dawnym było jej wyrazić swojej myśli, bo oto z korytarza wyszła
pielęgniarka, niosąc na rękach małe zawiniątko. Uśmiechnęła się do kobiety i
minęła ją, wchodząc do sali.
Spojrzała na Lauren, siedzącego
przy łóżku Richarda, zrobiła dość osobliwą minę, uśmiechnęła krzywo i
powiedziała.
- Oto państwa synek…
Richard wypuścił kubek z kawą z
rąk. Poderwał się na równe nogi, a wąsy zatrzęsły mu się ze złości.
- Czy pani oszalała! To moja
córka! – zagrzmiał, a pielęgniarka zmieszana, skuliła się w sobie i bez chwili
zwłoki podała maleństwo chichoczącej Lauren.
- Najmocniej przepraszam –
wyszeptała, robiąc się czerwona jak piwonia i wyszła czym prędzej z sali,
mijając ponownie w drzwiach Lisę, która spojrzała oburzona na małżonka.
- Richardzie, czemu naskoczyłeś na
tą panią? – zapytała łagodnie, podchodząc do córki i zaglądając jej przez
ramię, żeby zobaczyć wnuka.
Lauren, zatrzęsła się ze śmiechu.
- Właśnie, tato, powinieneś wziąć
to za komplement – powiedziała cicho, odwijając kocyk tak, żeby można było
zobaczyć twarz śpiącego chłopca –
Popatrz na niego, nie jest cudowny?
Mężczyzna pochylił się, a jego
twarz natychmiast złagodniała.
- Ogarnij się, najdroższy, zaraz
przyjdzie pewnie Syriusz – rzuciła od niechcenia Lisa, pochylając się nad córką
– Jest taki drobniutki…
- Że co!? – Richard wyprostował
się momentalnie, a jego głos zabrzmiał groźnie w całej sali. Lisa i Lauren
uciszyły go syknięciem.
- Obudzisz go – wyszeptała Lauren,
kołysząc chłopca na rękach – Uspokój się, tato, poprosiłam mamę, żeby do niego
napisała….
- Ale chyba mu nie odpuściłaś,
prawda? – zagrzmiał mężczyzna, napinając wszystkie mięśnie tak, że wyglądał
teraz na dwa razy większego.
- Prawda, tato – powiedziała
kobieta, dla świętego spokoju zgadzając się na wszystko. Richard, pewny, że
Lauren ani trochę go nie słucha, postanowił to sprawdzić.
- Uważam, że powinnaś nazwać go
Orangutan, po ojcu – oznajmił donośnie, patrząc z uwagą na córkę, która zajęta
synkiem, przytaknęła.
- Masz rację, tato – zgodziła się
przymilnie.
- Richardzie!
- Nie słucha mnie – wyrzucił z
siebie oburzony, wskazując na Lauren.
- Słucham, tato.
- W takim razie zgodzisz się ze
mną, że powinienem teraz pójść i pokazać temu młokosowi, gdzie jego miejsce?
- Oczywiście, że nie, tato –
uśmiechnęła się Lauren, a Richard zagotowawszy się ze złości, zdecydował wyjść,
dla dobra swojego, swojej żony, córki, wnuka i Syriusza, który miał się lada
moment pokazać. Zwłaszcza, dla jego dobra.
- To akurat usłyszała - mruknął na odchodnym – Idę zapalić.
I wyszedł, zostawiając kobiety
same ze sobą.
- To tata pali? – zdziwiła się
Lauren, podnosząc głowę, a Lisa uśmiechnęła się tylko łagodnie.
- Kiedyś palił. Rzucił, kiedy
urodziła się Vivien. Od tej pory, palił po jednym papierosie, kiedy urodziłaś
się ty i Sheryl – wyjaśniła – Mogę go potrzymać?
Lauren uśmiechnęła się i podała
synka matce, poczym opadła zmęczona na poduszki.
Nie minęła chwila, kiedy drzwi
otworzyły się ponownie i do środka zajrzała głowa Syriusza. Rozejrzał się
uważnie dookoła – zapewne sprawdzając czy w pobliżu nie czai się Richard – a
gdy Lauren zaprosiła go do środka łagodnym uśmiechem, wszedł, zamykając za sobą
drzwi. Na jego czole dumnie prezentował się wielki guz, a mokre włosy
przylgnęły do czoła.
- Co ci się stało? – zapytała
zaskoczona, podnosząc się na łokciach i przywołując go do siebie. Lisa, która
trzymała się na uboczu, kołysząc wnuczka, uśmiechnęła się z miłą satysfakcją
widząc, jak córka delikatnie odgarnia włosy z czoła Syriusza i ogląda guza. Być
może jej się tylko wydawało, ale oboje w tej chwili sprawiali wrażenie, jakby
między nimi nic nie zaszło. W głębi serca kobieta czuła, że teraz ich relacje
znacznie się ocieplą. Ponownie. – Dziwnie… Dziwnie pachniesz. Co to?
- Środek odkażający… - powiedział
zmieszany Syriusz, a Lisa z trudem zatuszowała chichot cichym chrząknięciem.
- Opatrywałeś guza środkiem
odkażającym? – zdziwiła się Lauren, a Syriusz zmieszał się jeszcze bardziej.
- Nie, był w wiadrze w które
wpadłem…
Teraz Lisa nie wytrzymała.
Zachichotała cicho, podeszła bliżej i zagadnęła łagodnie czerwonego na twarzy
Syriusza.
- Weź go…
Black spojrzał na kobietę, jakby
widział ja pierwszy raz w życiu, po czym spojrzał na dziecko z wyrazem niemego
przerażenia. Równie dobrze, mogłaby trzymać na rękach bombę. Lauren uśmiechnęła
się, obserwując jak Black cofa się krok, nie kwapiąc się, żeby wziąć dziecko na
ręce.
- Śmiało – zachęciła go Lisa,
wyciągając chłopca w stronę Syriusza, który cofnął się o kolejny krok.
- Ja… Nie… - wybełkotał, mrugając
szybko – zrobię mu krzywdę… jest malutki i…
- Nie ma się czego bać – zapewniła
go kobieta, uśmiechając się łagodnie – Śmiało…
Powoli, z przerażeniem wymalowanym
na twarzy, podszedł do kobiety. Nie za bardzo wiedział, co powinien zrobić.
Nigdy dotąd nie był tak blisko, tak małego dziecka, a co dopiero, żeby nosił je
na rękach. Ba, nigdy nie miał na rękach żadnego dziecka!
Lauren, obserwowała to wszystko z
delikatnym uśmiechem. W końcu, a trwało to dłuży moment, Lisa położyła chłopca
na rękach Syriusza i poprawiła tak, żeby maluchowi było wygodnie.
- Zostawię was teraz – powiedziała
łagodnie – Pójdę poszukać Richarda…
I wyszła, nim Black zdążył zrobić
cokolwiek. Lauren wtuliła się w poduszki, czując jak powoli zaczyna dopadać ją
senność.
- Nie musisz cały czas stać…
Możesz sobie usiąść – wyszeptała łagodnie.
- Nie bardzo wiem jak…
Lauren zachichotała pod nosem.
- Nauczysz się… - zapewniła go sennie.
Syriusz spojrzał na zawiniętego w
kocyk chłopca, który nagle otworzył oczka i spojrzał na niego zaspanym
spojrzeniem ciemno granatowych oczu.
- Lauren… On się obudził –
wyszeptał, jakby trzymał odbezpieczony granat w rękach – Co mam zrobić?
- Kołysać…
Zerknął przez ramię na Lauren,
która powoli zapadała w lekką drzemkę. Drzwi otworzyły się, a do środka wszedł
Richard. Na widok Syriusza, trzymającego na rękach JEGO wnuka, naburmuszył się,
napiął cały a jego wąsy za trzęsły się groźnie.
Syriusz, znając to trzęsienie aż
za dobrze, cofnął się, przytulając chłopca bliżej, jakby miał zapewnić mu
ochronę. Richard zdecydował jednak, że policzy się z nim później, podszedł do
łóżka córki i usiadł przy niej, dając wyraźny znak – trzymaj się z daleka.
Następnie spojrzał na zawiniątko w objęciu Syriusza a wąsy za trzęsły się po
raz kolejny – zrób mu coś, a pożałujesz.
Syriusz wyraźnie wziął to sobie do
serca, bo wyprostował się i starając nie patrzeć w stronę Kinga – tak jak nie
patrzy się w oczy lwa – zaczął kołysać synka, dużo pewniej niż wcześniej,
prezentując, że jest w stanie sam się nim zająć tak, jak należy.
To prezentowanie wyższości jednego
nad drugim trwałoby jeszcze pewnie dłużej, gdyby nie przyszła pielęgniarka
oznajamiając, że czas na kąpiel i jedzenie. Syriusz niechętnie oddał dziecko i
zapowiedział, że poczeka na korytarzu.
- Poczekaj – zawołała Lauren –
Napisz do Lily, dobrze?
Wyszedł więc z sali i przeszedł na
górne piętro, gdzie znajdowała się sowiarnia, z której pacjenci mogli wysyłać
listy. Kończył właśnie wiadomość do Lily, gdy usłyszał za sobą znajome
charknięcie. Zacisnął powieki i odwrócił się, stając twarzą w twarz z Richardem
Kingiem.
- Chcę, żeby była jasność –
powiedział na przywitanie mężczyzna, mierząc go niezbyt pochlebnym spojrzeniem
– nie lubię cię.
Syriusz miał na końcu języka, że
nie jest to tajemnicą, jednak w porę udało mu powstrzymać, od wypowiedzenia na
głos myśli.
- Nie lubię cię – powtórzył, jakby
dla zaakcentowania Richard – i ci nie ufam. Mam jednak nieszczęście, a
właściwie mamy je obaj, że Lauren nie wdała się ni joty w matkę – mruknął –
więc moje zdanie i tak się nie liczy, a ona zrobi to, co uzna za słuszne.
Niestety.
Syriusz zmarszczył brwi, nie do
końca rozumiejąc, do czego zmierza mężczyzna.
- Chcę jednak, żebyś wiedział –
kontynuował – tak na wszelki wypadek, gdyby ci kiedyś cokolwiek przeszło przez
myśl, że będę miał cię na oku. A jeśli moja córka, lub mój wnuk, kiedykolwiek
będą cierpieć przez ciebie, obojętnie z jakiej przyczyny i czyjej winy,
policzmy się.
Urwał, lustrując Syriusza uważnym
spojrzeniem.
- Dlatego – podjął po chwili, a
wąsy mu się za trzęsły – zastanów się dwa razy, zanim znów wpakujesz się do
życia Lauren, bo to pakiet wiązany. Razem z nimi, ja. I nie ma odwrotu.
Syriusz odczekał, czy mężczyzna
nie ma nic więcej do dodania, po czym powiedział.
- Jeśli Lauren tylko będzie
chciała, wejdę w to z zamkniętymi oczami.
- Nie jestem zaskoczony – mruknął
wyraźnie niezadowolony – Powodzenia, chłopcze, będzie ci potrzebne…
Odwrócił się i odszedł,
zostawiając oszołomionego Syriusza samego z sobą.
Rozdział 71
- Zaraz wrócę – powiedziała do Syriusza, gramoląc się z
łóżka. Doskoczył do niej, chcąc pomóc, ale szybko dała sobie radę sama.
Uśmiechnęła się i powoli doczłapała się do łazienki.
Ledwo drzwi zamknęły się za nią, usłyszała płacz Lucasa.
Odwróciła się i stanęła w pół kroku, słysząc głos pielęgniarki, która weszła do
sali.
- …domaga sie bliskości – oznajmiła łagodnym tonem. Lauren
uchyliła drzwi i wyjrzała przez nie. Chłopiec kwilił cichutko na rękach
Syriusza, który powoli kołysał się na boki.
- To był ciężki dzień, co? – zapytał nagle szeptem chłopca –
Nie przejmuj się, jutro będzie lepiej… Teraz wszystko jest dla ciebie nowe i
pewnie się trochę gubisz, ale w końcu jakoś wszystko pojmiesz… Pomożemy ci.
Jeśli cię to pocieszy, jestem teraz równie zagubiony co ty. Twoja mama zrobiła
nam niezłą niespodziankę, wiesz? Ale nie masz się co martwić, będziesz miał
najlepszą opiekę, jaką można sobie wyobrazić, obiecuję…
Uśmiechnęła się, opierając o futrynę drzwi. Nie zauważył
jej.
Lucas przestał płakać. Wpatrywał się zaspanym wzrokiem w
Syriusza, leżąc całkiem nieruchomo. Lauren mogłaby przysiąc, że go słucha.
Black również się uśmiechnął.
- My faceci musimy się trzymać razem… – westchnął, a Lauren
zachichotała pod nosem i wycofała się, zostawiając ich razem. Teraz była już
spokojna, że synek jest w dobrych rękach.
Dosłownie i w przenośni.
- Kochanie –
powiedziała cicho Lisa, siadając obok męża – Tak sobie pomyślałam… Może wróćmy
do domu, napijmy się trochę wina…
- Po co? – spytał zaskoczony Richard, patrząc na żonę.
- Mamy wnuka – przypomniała – Pierwszego i być może
ostatniego. Nie uważasz, że to powód do świętowania?
- Nie świętowałem narodzin poprzednich, dlaczego mam robić
to teraz? To działka ojca – ukrócił rozmowę Richard – Po za tym, z kim miałbym
to robić?
- Ze mną? – spytała tonem, wyrażającym oczywistość chociaż
jej wzrok na ułamek sekundy w kierunku sali, gdzie Syriusz był razem z Lauren –
To też mój wnuczek.
Richard zaśmiał się.
- Kochanie moje – powiedział, muskając ustami jej policzek –
Wiesz, że cię kocham, ale z tobą się nie naświstuję. Masz taką słabą głowę…
Zakończył z politowaniem. Lisa zamrugała zaskoczona.
- Nie mniej niż ty – oznajmiła urażonym tonem i wstała,
otrzepując spódnicę, tak jak robiła to zawsze – jestem lepszym kompanem do
świętowania niż ty!
- Trzeba go jakoś nazywać – wyszeptała słabo Lauren,
wtulając się w poduszkę. O ile rano była bardzo zmęczona o tyle teraz, straciła
już wszystkie siły i marzyła tylko o tym, by iść w końcu spać.
Syriusz drgnął i spojrzał na nią nieprzytomnym wzorkiem. Nie
zdołał jednak wyrazić swojej opinii, bo rozległy się krzyki, dobiegające zza
drzwi.
- Co tam się znów dzieje? – zapytał Syriusz marszcząc brwi,
a Lauren wzruszyła obojętnie ramionami.
Drzwi otworzyły się i do środka weszła Lisa, naburmuszona a
za nią jeszcze bardziej naburmuszony Richard.
Syriusz, widząc stan mężczyzny, cofnął się kilka kroków. Na
wszelki wypadek.
- …masz tak średniowieczne podejście – oznajmiła urażona
Lisa i zwróciła się do córki – Kochanie, będziemy iść, twój ojciec jest… jest…
tak staroświecki!
- Nie moja wina, że kieliszek wina uderza ci do głowy –
zdenerwował się – Ja tylko stwierdziłem fakt.
- Wyssany z palca fakt – powiedziała oburzona - Jesteś tak
cwany na sucho, ale gdyby postawić przed tobą coś mocniejszego niż wytrawne
wino do obiadu to…
- To co? – zagrzmiał. Lauren, która już przysypiała,
podniosła się zaskoczona i rozejrzała dookoła, szukając synka. Kiedy
przypomniała sobie, że pielęgniarka go zabrała, opadła na łóżko, chociaż
wyglądała na trochę bardziej ożywioną.
- Nie byłoby ci tak wesoło. Masz klapki na oczach jak zawsze
i nawet nie przyszło ci do głowy, że pijam nie tylko wino! – zamachnęła rękami
przed jego nosem – Jaskiniowcu!
Syriuszowi i Lauren opadły szczęki. Richard zatrząsł cały i
nawet Lauren skuliła się bardziej w łóżku.
- Ah tak – powiedział zeźlony – Chcesz się założyć?
Lisa prychnęła, zakładając ręce na piersiach.
- Nie masz ze mną szans – stwierdziła krótko.
King burknął pod nosem i zwrócił się do Syriusza, którego
oczy rozszerzyły się w niemym przerażeniu. Wolałby stanąć twarzą w twarz z
Voldeortem, niż w tej chwili z Richardem Kingiem.
- Gdzie tu jest najbliższy bar? – zapytał twardo. Black
otworzył usta, ale nic z nich się nie wydobyło więc je zamknął – Zresztą, nie
ważne. Idziesz z nami, będziesz świadkiem – dodał krótko.
- Dobranoc kochanie – zwróciła się łagodnie Lisa do Lauren –
Przyjdziemy jutro.
- Ja przyjdę – poprawił ją szybko Richard – Ty nie będziesz
w stanie. Dobranoc.
I wyszedł, a za nim wyszła Lisa, kiwając zachęcająco do
przerażonego Syriusza. Black spojrzał błagająco na Lauren, ale ta już spała
więc nie widząc innego wyjścia, poszedł za milczącymi Kingami.
Na korytarzu natknął się na Lily i Jamesa. Z paniką
doskoczył do przyjaciela, łapiąc go za rękę i patrząc z przerażeniem w oczach.
- Ratuj mnie! – wychrypiał żałośnie i skulił się w sobie,
czując podświadomie, że Richard zatrzymał się i obejrzał za nim – Błagam!
- Co mam zarobić? – spytał szybko James, a Lily pomachała do
Kingów radośnie. Richard chrząknął znacząco i zrobił krok w ich stronę.
- Chodźcie ze mną – wyrzucił szybko Syriusz – Proszę!
- Ale może lepiej sam… - zaczęła Lily, ale Black potrząsnął
głową.
- Założyli się, które z nich wypije więcej i każą mi być
świadkiem – powiedział Syriusz – Boję się być sam na sam z tym facetem jak jest
trzeźwy, nie każ mi być z nimi po pijaku!
Lily wyglądała jakby chciała odmówić, ale Black złapał oboje
za ręce i pociągnął w stronę drzwi czując, że czeka ich bardzo długi wieczór.
Kilka godzin później drzwi od domu Lily i Jamesa otworzyły
się i do środka wtoczyli się Syriusz z Jamsem, trzymając pod pachy chwiejącą
się i rozchichotaną Lily. Cała trójka była tak bardzo pijana, że gdyby byli
trzeźwi, dziwiliby się jak mogą stać jeszcze na nogach. Ponieważ jednak tak nie
było, nie widzieli nic nadzwyczajnego w tym, że chodzą i wyjątkowo chwiejnym
krokiem przeszli do salonu, śmiejąc się szaleńczym śmiechem z niewiadomych
sobie powodów. Lily opadła na kanapę, przewieszając smętnie tułów przez oparcie
i zamglonym wzrokiem spojrzała na Jamesa który przeszukiwał już szafki pod
kątem trunków alkoholowych. Syriusz tymczasem próbował usiąść na fotelu, ile
razy jednak był już bliski zetknięcia z materiałem, podskakiwał wysoko z
głośnym wrzaskiem.
- Co ci? – spytał go James, podchodząc chwiejnie i patrząc z
zaciekawieniem na przyjaciela. Syriusz rozejrzał się dookoła, pochylił nad
Jamesem i powiedział konspiracyjnym tonem.
- Chyba jestem nawalony – oznajmił.
- I dlatego robisz przysiady? – spytał go James, marszcząc
nos i drapiąc się po głowie.
- Boję się że jak usiądę to nie wstanę – poinformował go
Syriusz. James zamlaskał w zamyśleniu, skrzywił się i założył ręce na biodrach.
- A po co masz wstawać? – zapytał w końcu, kiedy tylko to
pytanie przyszło mu do głowy. Syriusz zachwiał się.
- Zapomniałem…
- Więc siadaj – James spróbował pchnąć przyjaciela, ale jego
ręka nie trafiła w przyjaciela, tylko w przestrzeń – No siadaj.
- Nie mogę – powiedział zirytowany Syriusz – Bo wtedy sobie
przypomnę!
- Co? – zdenerwował się James, a Syriusz zamachał nerwowo
rękami.
- Nie pamiętam!
- To stój – warknął Potter i obrażony opadł na fotel, na
którym chciał siedzieć Syriusz. Chwilę potem przeklął siarczyście – Muszę do
toalety – stwierdził zezłoszczony, spróbował się podnieść ale nie dał rady i
opadł na fotel z powrotem – Pomóż mi
wstać.
- Wiem co miałem zrobić! – krzyknął z satysfakcją i wybiegł
z pokoju, zostawiając Jamesa w opałach. Lily leniwie podniosła głowę.
- Nie róbmy tego nigdy więcej… - poprosiła go słabo – Nawet,
gdyby miały się urodzić nie wiem jak ważne dzieci, nigdy więcej nie damy się na
to namówić, dobrze?
Tajemnicą nie jest, co działo się tego wieczora, prawda jest
jednak taka, że nikt nie mógł opowiedzieć co się wydarzyło, gdyż nikt tego nie
pamiętał. Naoczni świadkowie, którzy byli tego wieczora w tym samym barze co
nasi bohaterowie, przez lata wspominali jednak wielką imprezę, jak się tego
dnia odbyła podkreślając, że początkowo nikt nie przypuszczał, że goście mogą
być aż tak rozrywkowi.
Jednymi informacje, jakie dotarły do kogokolwiek były te,
które pozyskał Richard i Lisa. Lisa, od czujnych sąsiadków którzy następnego
ranka spytali, co też się działo, że do domu musiało wnosić ich dwóch mężczyzn.
Richard dowiedział się o utraconym wieczorze od studenta,
który miał szczęście oglądać najbardziej surowego profesora, w stanie mocnego
upojenia i wyjątkowo dobrym humorze.
O tym, kto wygrał zakład, niestety się nie przekonali a do
wydarzeń wieczora więcej nie powrócili.
Następnego dnia, Lauren obudziła o świcie pielęgniarka i
skutecznie zadbała, by kobieta snu nie zaznała. Szereg czynności jakie musiała
wykonać młoda mama sprawił, że w godzinach odwiedzin była rześka i pełna
nadzwyczajnej energii, której poprzedniego dnia po porodzie jej brakowało.
Wyczekiwała więc bardzo długo na pierwszych gości, ale
takowi się nie zjawili. Mijały długie godziny, kolejne karmienia, przewijania,
odbyła krótki instruktarz na temat higieny swojego synka, przeszła korytarz
szpitalny kilkanaście razy a nikogo widać nie było.
Dopiero gdy późnym popołudniem wróciła do łóżka, drzwi
otworzyły się i do środka wkroczyli niepewnie Lily, James i Syriusz. Lauren nie
musiała zbyt długo patrzeć na gości by wydać osąd – wszyscy mieli kaca.
Przewróciła oczami i odruchowo spojrzała na synka, który
właśnie otworzył oczy.
- Dobrze się bawiliście? – spytała z powątpiewaniem, ale
nikt jej nie odpowiedział. A potem drzwi się otworzyły i do środka wtoczyli się
państwo King.
Tego dla Lauren było zbyt wiele. Otwierała już usta, gdy
przypomniał jej się dziwny sen, który miała i wtedy dopiero zrozumiała, że…
- … to nie był sen – stwierdziła. Wszyscy spojrzeli na nią z
nutą oburzenia na twarzy, bowiem jej głos zabrzmiał złośliwie głośno i boleśnie
– To nie był sen! Wy się naprawdę założyliście! – zwróciła się do matki i ojca.
- Lauren, kochanie, proszę, ciszej – powiedział Richard,
krzywiąc się okropnie – Obudzisz… Właściwie, jak go nazwiecie?
Zapadła cisza. Oczywiście żadne z nich nie mogło pamiętać,
że głównym tematem poprzedniego wieczora było właśnie imię nowonarodzonego
członka rodziny. Przez przeszło dwie i pół godziny, toczona była najbardziej
żywa dyskusja jaką Dziurawy Kocioł widział a najbardziej aktywną osobą, biorącą
w niej udział był James.
Imiona padały najróżniejsze, mniej lub bardziej barwne,
tradycyjne i mniej tradycyjne a po którejś z rzędu kolejce, padła nawet
propozycja nazwania go na cześć Dumbledora – Cytrynowy Drops.
- Drops jako pierwsze imię – stwierdził James, chwiejąc się
nad szklanką – A Cytrynowy, drugie.
- To niedorzeczne – zaprotestował Richard poruszając
gniewnie wąsami. Gdyby Syriusz nie był dawno pod stołem, pewnie by się pod nim
ukrył – Nie będę wołał na wnuka Drops. Jeśli już, to Cytrynowy.
Natychmiast zostali zakrzyczani przez Lily i Lisę, więc
pomysł cytrynowego dropsa został porzucony. Żadne z nich nie mogło też
pamiętać, że imię w końcu zostało wybrane - jednogłośnie i zgodnie
zadecydowali, że następnego ranka podsunął młodej mamie, do której należała
ostateczna decyzja. Ponieważ jednak o tym zapomnieli, teraz zapadła krótka
cisza, podczas której każdy starał się wymyśleć coś ładnego.
- Właściwie – powiedziała Lauren, patrząc z czułością na
synka – Ja już chyba wiem.
Spojrzeli na nią z zaciekawieniem. Chłopiec również na nią
spojrzał, jakby wiedział że to o nim jest teraz mowa.
A potem Lily zerwała się na równe nogi.
- James, chodź ze mną po kawę – stwierdziła krótko, łapiąc
go za rękaw i rzucając znaczące spojrzenie – Szybko…
- My też się napijemy – podłapała Lisa, która jako jedyna
załapała o co chodzi Lily – Zostawmy ich samych – dodała szeptem do męża.
- Nie wiem, po co wyszli – stwierdziła Lauren, kiedy Syriusz
podniósł się i podszedł synka, patrząc na niego z uwagą – A ty, masz jakąś
propozycje?
- Co? – podniósł głowę, nie bardzo wiedząc o czym mówi – Że
ja?
- A widzisz tu kogoś innego? – spytała rozbawiona – Masz
prawo głosu…
- Nie, chyba nie – potrząsnął głową. Lauren spojrzała się na
synka i uśmiechnęła łagodnie. Dawno nie czuła się tak dobrze, tak spokojnie i
bezpiecznie jak w tej chwili.
- Lucas – oznajmiła opadając na poduszkę – Jak myślisz?
Syriusz zamyślił się przez chwilę, przyglądając synkowi,
który już zasnął. Kiwnął krótko głową.
- Lucas – zgodził się – Pasuje.
Pojawienie się dziecka w gronie najbliższych osób, zawsze
wywołuje zamieszanie i skłania do refleksji nad własnym życiem i tym, co będzie
robiło się w dalszej przeszłości.
Nic więc dziwnego, że wieść o narodzinach Lucasa wywołała
zmiany nie tylko w życiu Lauren i Syriusza, ale również ich przyjaciół. Chcąc
nie chcąc, temat niemowląt zaczął przejawiać się w rozmowach przyjaciół i o ile
w przypadku niektórych był tematem poświęconym tylko w praktyce, o tyle wśród
par, miał się okazać nie lada wyzwaniem.
Naturalnie, żaden z naszych bohaterów nie był gotowy na
rodzicielstwo. Większość z nich miało po raz pierwszy kontakt z małym dzieckiem
– Eddie nie zbliżył się do Lucasa nawet na kilka stóp, Remus dyplomatycznie
uznał, że dzieci mogą wyczuwać „pewne” sprawy i nie chciałby chłopca wystraszyć
natomiast Peter, który od dawna był poza miastem u rodziny, pomagając chorym
dziadkom, dowiedział się o ojcostwie przyjaciela drogą listowną.
Zupełnie inaczej wyglądały sprawy u żeńskiej części. Wiadomym
faktem jest, że większość kobiet, niezależnie od wieku, lgnie do dzieci. Nie
inaczej było też w przypadku naszych bohaterek.
Lily, gdyby tylko mogła, nie wypuszczałaby chłopca z objęć.
James zawzięcie żartował z żony i jej przyjaciółki, że lada moment zaczną się o
dziecko bić. Nie było bowiem możliwości, że w obecności którejś z nich, Lucas
leżał spokojnie w łóżeczku. Sam jednak, gdy sądził, że nikt go nie widział,
gadał do chłopca jak najęty i nie gardził ponoszeniem go na rękach.
Maddie zachowała odpowiedni dystans oznajmiając, że dzieci
się zwyczajnie boi. Lexie, która z dziećmi miała nieustanny kontakt, nie pałała
zbytnim entuzjazmem co do Lucasa, jednak czasem zdarzało się jej przyłapać na
zbyt częstych uśmiechach w obecności niemowlęcia w tym samym pokoju.
Prawdziwą miłością obdarzyła malucha April, która dopiero co
wróciła z Hogwartu. Szybko okazało się, ze w przeciwieństwie do kuzynki, ma
bardzo dobrze rozwinięty instynkt macierzyński.
Nie mniejszym, aczkolwiek lepiej skrywanym entuzjazmem, wykazała
się Charlie, która odwiedziła Lauren jeszcze w szpitalu, chcąc dokładnie
wyjaśnić wszystkie niewyjaśnione między nimi sprawy. Zmęczenie obu pań – Lauren
po ciężkiej nocy, jaką zafundował jej synek i Charlie po długiej podróży, którą
odbyła – sprawiło że była to najbardziej spokojna konfrontacja całej ich
znajomości. Nie wyjaśniła ona oczywiście nic – gdyż Lauren nadal nie chciała
mieć z nią nic wspólnego – Charlie dała jednak poczucie, że zrobiła wszystko,
co tylko mogła. Przy okazji, udało jej się poznać Lucasa – zachowując
odpowiedni dystans, z trudem panowała nad chęcią przytlenia maluszka.
Miasto ponownie opuściła tego samego dnia.
Lucas podbił serca nie tylko młodszej części bohaterów.
Szybko stało się jasnym, że również Lisa i Richard całkowicie stracili głowę
dla wnuka. Syriusz po raz pierwszy w życiu poznał tak łagodną i pogodną stronę
mężczyzny, Lisa natomiast stała się jeszcze bardziej ciepłą osobą, niż było to
możliwym. Nie było chwili, by troskliwi dziadkowie nie zajrzeli do ukochanego wnuczka
chociaż na chwilę.
Podobnym entuzjazmem, ku niepokojowi Lily i Jamesa, wykazali
się państwo Potter. Ponieważ oboje traktowali Syriusza jak syna, zjawili się z
wizytą krótko po narodzinach chłopca i z trudem ukrywali to, jak sami bardzo
chcieliby zostać dziadkami. W Lily i Jamsie wzbudziło to niemiłe poczucie, że w
najbliższej przyszłości temat ten zostanie poruszony.
Tuż po tym, gdy Lauren i Lucas zdobyli zgodę na powrót do
domu, pojawił się niewypowiedziany wcześniej problem, gdzie właściwie powinni
się udać. Kłopot bardzo szybko rozgonił Richard oznajamiając, że nie wypuści
nigdzie córki i wnuka, chociażby to miałaby to być ostatnia rzecz, jaką zrobi.
Syriusz za to dostał swój własny klucz i zapewnienie, że gdy tylko będzie
chciał, może bez obaw odwiedzać syna.
Młodemu Blackowi nie bardzo spodobała się ta wizja, jednak
dzielnie spędzał każdą wolną chwilą z Lucasem. Lauren i Lisa kilka razy
nieśmiało proponowały dostawienie tapczanu w dziecięcym pokoiku, Syriusz jednak
odmawiał – jak bardzo nie zależałoby mu na byciu blisko Lucasa, nie wyobrażał
sobie bycia pod jednym dachem z Richardem dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Jednak gdy nadszedł koniec lipca, a Lucas skończył pierwszy
miesiąc, sytuacja powoli zaczęła stawać się męcząca. Syriusz pomagał ile mógł
za dnia, jednak to wieczory i noce były najgorsze. Lucas za nic nie chciał
przesypać całej nocy, a po Lauren i państwie King powoli zaczynało być widać
zmęczenie. Black kilka razy został na całą noc, jednak doskonale zdawał sobie
sprawę, że zbyt długo nie dadzą rady tak pociągnąć. Zostało mu więc tylko
jedno.
- Pakuj walizki – oznajmił stanowczo, stając w drzwiach.
Lauren syknęła na niego ze złością, wskazując głową na Lucasa, którego kołysała
w ramionach.
- Dopiero się uspokoił – wyszeptała, gładząc synka po plecach
– Nie spał całą noc…
- Świetnie – machnął niecierpliwie ręką Syriusz – A teraz
pakuj rzeczy.
- Po co? – zapytała cicho, próbując nie robić zbyt
gwałtownych ruchów.
Syriusz przewrócił oczami.
- Zabieram was stąd – stwierdził krótko – I nie waż się protestować,
nie mam sił się z tobą kłócić. Nie mogę ci pomagać na odległość a nie zniosę
bycia pod jednym dachem z twoim ojcem przez kolejne tygodnie. Dlatego bierz
walizki, pakuj się i zabieram was do siebie – stwierdził krótko i stanowczo –
Natychmiast.
Lauren wyglądała, jakby zupełnie nie wiedziała co robić.
Nagła stanowczość Syriusza zaskoczyła ją kompletnie – nigdy dotąd nie spotkała
się u niego z czymś takim. Pokiwała więc krótko głową, powoli odłożyła Lucasa
do łóżeczka i zaczęła pospiesznie składać swoje rzeczy.
Niespełna dwie godziny później, przekroczyli próg domu
Syriusza z wszystkimi najniezbędniejszymi na chwilę obecną rzeczami. Lauren
stanęła w przedpokoju, trzymając na rękach Lucasa nadal oszołomiona całą
sytuacją. Syriusz natomiast zaczął nerwowo krążyć między pokojami, potrząsając
tylko głową raz po razie. Wszedł na górę, potrzaskał trochę drzwiami, zbiegł na
dół, pokręcił się po pokojach a potem stanął przed Lauren marszcząc brwi.
- Nie przemyślałeś tego logistycznie, co? – spytała Lauren,
którą nagle dopadły wątpliwości i rozbawienie całą sytuacją.
- Ani trochę – stwierdził Syriusz, zasępiając się – Ale gdy
dacie mi chwilę…
- Syriusz, poczekaj – zawołała za nim, kiedy zrobił krok w
stronę góry – To wszystko jest piękną ideą, ale na razie nie ma sensu bytu.. My
we dwoje dalibyśmy radę, ale ten dom nie jest dla niemowlęcia…. Jest wilgotno,
zimno i… ten cały klimat – pokołysała delikatnie synkiem – Chodź z nami –
dodała szybko – Zabierz swoje rzeczy, mówiłam ci już dawno, że…
- Nie – stwierdził krótko – Tak to nie będzie wyglądał o-
stwierdził krótko i zamyślił się. Nie miał zamiaru pozwolić, by tak wyglądało w
najbliższym czasie jego życie. Mógł zaciskać zęby, tak jak zaciskał i Richard,
przez pewien czas ale wiedział, że na
długą metę to nie zda egzaminu. Był też pewny, że ciągle kursowanie w jedną i
drugą stronę też nie ma sensu, a nie mógł się nie zgodzić z Lauren, że to było
najgorsze możliwe miejsce dla Lucasa. On sam planował w najbliższym czasie się
przeprowadzić bo nadmierny chłód i wilgoć przekładała się na bóle stawów i
kości. Impulsywna decyzja była zdecydowanie błędem.
- Masz rację – zgodził się w końcu, kapitulując – Masz
rację, to było nie przemyślane, sam zamierzałem się stąd wyrwać. Mam dla ciebie
inną propozycję.
Oboje wiedzieli, że to, w co się pakuje jest irracjonalne.
Oboje nie byli pewni, czy nie będą tego żałować.
Mimo to, następnego ranka wspólnie wybrali się na
poszukiwanie domu, w którym mogli by wspólnie zamieszkać i stworzyć
przynajmniej pozór rodziny dla Lucasa. Bardzo długo trwało, nim wybrali
odpowiednie miejsce. Przejrzeli tysiące ofert, zmuszając do pomocy rodziców
Lauren i swoich przyjaciół, mimo że wszyscy okazywali sceptyczne podejście w
stosunku do tego pomysłu.
- Nie jestem pewna, czy to dobre wyjście – powiedziała
łagodnie Lily, kiedy Lauren pokazała jej kolejny już dom – Wiem, że chodzi wam
o Lucasa i o to, żeby teraz wzajemnie sobie pomagać, ale nie boisz się, że
poddacie się wpływom i iluzji i popełnicie błąd?
Lauren nie odpowiedziała na to pytanie. Po długich poszukiwaniach,
nie wierząc samym sobie, wprowadzili się do nowego, kolorowego i ciepłego domu.
Było ciężej, niż sądzili. Początkowo, nie mieli nawet chwili
czasu by myśleć o tym, jak blisko siebie są. Zajęci Lucasem, resztkami remontu
i znów Lucasem, nie mieli nawet zbyt wiele czasu, żeby rozmawiać.
Ale mijały dni, remont się skończył a oni boleśnie zaczęli
odczuwać to w jaką sytuację się wplątali. Powoli swoja obecność zaczęła ich
krępować, być nieprzyjemna i ciężka do zniesienia.
Nic więc dziwnego, że gdy Lily i James złożyli im pierwszą
od dwóch tygodni wizytę, zarówno Lauren jak i Syriusz zapragnęli wrzucić z
siebie wszystko, co tylko leżało im na wątrobach.
- Wyglądasz, jakbyś miał zaraz kopnąć w kalendarz – oznajmił
James, kiedy zamknęli za sobą drzwi i wyszli z domu.
- Bo tak się czuję – stwierdził krótko Syriusz i uśmiechnął
się krzywo. Bezskutecznie, James od razu wyczuł, że coś jest nie tak. Spojrzał
na przyjaciela przenikliwie – Kiepsko spałem.
- Znam twoje możliwości regeneracji – powiedział krótko
James – To nie brak snu… Stary, co się dzieje, hm?
- Jestem po prostu trochę zmęczony… To wszystko jest
zdecydowanie trudniejsze, niż przypuszczałem…
- Nie masz na myśli tylko Lucasa, co?
- Nie, z nim nie ma problemów – machnął krótko ręką Syriusz
– Tylko… Chodzi o Lauren…
- Co z nią
- Nic i właśnie o to chodzi – Syriusz kopnął ze złością
kamień, leżący koło jego drogi – Takie coś pomiędzy, ani to przyjaźń, ani związek…
Nie wiem jak mam się względem niej zachowywać, co robić i… James, ja już chyba
nie mam na to sił.
- Pogadaj z nią – podjął od razu Potter – Wiem, że to brzmi
banalnie, ale z doświadczenia wiem, że rozmowa jest w takiej sytuacji
najlepszym wyjściem. W przeciwnym razie będzie się tak katowali jeszcze
miesiącami i… Ty chcesz z nią być? – spytał nagle, jakby doznając olśnienia.
Syriusz spuścił głowę i wzruszył ramionami – Tu cię boli… Sam nie wiesz, czego
chcesz.
- Nie, nie wiem -
zirytował się Black – Mam wrażenie, jakby… To nie chodzi o to, że nie
chcę, ale… Nie jestem pewny czy jestem teraz w stanie racjonalnie określić co
mnie z nią łączy, rozumiesz?
- To, że razem zamieszkaliście było złym pomysłem…
- Było jedynym wyjściem – zirytował się Syriusz – Momentami
oboje nie dajemy rady, nie mogłem zostawić jej z tym samej, Lucas jest też moim
synem i… To nie jest tylko poczucie obowiązku, jasne? – zastrzegł, widząc
spojrzenie przyjaciela.
- Wyplącz się z tego, póki jeszcze możesz, stary –
powiedział łagodnie James – Zanim wpakujecie się znowu w jakieś gówno. Wyjaśnij
to, im szybciej, tym lepiej.
Black mruknął coś niewyraźnie i nic nie powiedział. James
położył mu rękę na ramieniu i poklepał pocieszająco po ramieniu.
- Ty to masz talent do wpakowywania się w kłopoty…
- Lauren, to nie ma sensu – westchnęła Lily – Ten wasz cały
układ… Pewnie, chodzi o Lucasa, to bardzo odpowiedzialne z waszej strony, że
staracie się zapewnić mu normalny dom, ale to co się z wami dzieje jest…
nienaturalne! Powiedz mi, ale tak szczerze, co ty czujesz?
Lauren przez dłuższą chwilę milczała, wpatrując się w swoje
dłonie. A potem odezwała się cicho.
- Kocham go… – wyszeptała. Lily spojrzała na nią z uwagą.
Coś w głosie Lauren, zaniepokoiła ją. Nuta, którą słyszała bardzo rzadko, ale
zawsze zwiastowała, że King ma wyrzuty sumienia.
Lily nie znosiła jej słyszeć, bo zwykle nie była zadowolona
z tego, czego potem się dowiadywała.
Do tej pory, tylko kilka razy w ciągu całej ich przyjaźni,
dosłyszała ją w głosie przyjaciółki. Ostatni raz, gdy ta przyznawała się do
oszustwa z Jamesem w szóstej klasie.
-Kochasz… – powtórzyła, trochę ostrzej niż zamierzała – W
takim razie, dlaczego pozwalasz, żeby to wszystko trwało, co? Przecież… Nie
powiesz mi chyba, że jeszcze mu nie wybaczyłaś? – zapytała nagle zszokowana. Do
tej pory, nie licząc jednego razu na początku roku, nie poruszały tego tematu.
Teraz, odpowiedź wydawała się być Lily kluczem do rozwiązania tej sytuacji.
Lauren wyraźnie się zmieszała. To wystarczyło, żeby Potter
zrozumiała, że trafiła w dziesiątkę.
Westchnęła zrezygnowana. Była pewna, że narodziny Lucasa i
całe to radosne zamieszanie z tym związane, pozwoliło King całkiem zapomnieć o
tym, że Syriusz ją skrzywdził. Przecież udowodnił jej jak bardzo mu zależy.
- Ja wiem, że…
- To nie o to chodzi, Lily… - przerwała jej Lauren – To nie
chodzi o to, że ja mu nie wybaczyłam tylko… Tylko o to, że to zrobiłam.
- Nie rozumiem – przyznała Lily, marszcząc brwi. Lauren
opuściła głowę a jej policzki pokrył szkarłatny rumieniec.
- Ja… Ja uwierzyłam Charlie, wtedy w styczniu… Nie od razu –
dodała szybko, przypominając sobie kłótnię z przyjaciółką – Kilka dni później,
kiedy już ochłonęłam ja… Ja uwierzyłam, że to nic nie znaczyło i że oni.. że to
było nic… Ja już wtedy mogłam o tym zapomnieć ale…
Urwała, nie mogąc tego z siebie wydusić. Lily wyglądała,
jakby nie wiedziała czy powinna śmiać się, płakać, czy być złą. Patrzyła na
Lauren szeroko otwartymi oczyma, przełykając nerwowo ślinę.
- Uniosłam się dumą - wyszeptała cicho Lauren, opuszczając
głowę – Nie chciałam tak szybko odpuszczać, chciałam, żeby… żeby on miał
nauczkę… Chciałam tylko go trochę przetrzymać, bo sądziłam, że mam do tego
prawo a potem… Potem było coraz gorzej.
- Gorzej… - powtórzyła cicho Lily – gorzej…
- Im dłużej ukrywałam ciążę, tym bardziej bałam się jego
reakcji. Sądziłam… Gdy jechałam na ślub sądziłam, że się wyda samo, że
porozmawiamy i… I wtedy pojawiła się Charlie z Chrisem – zakończyła kulowo – A
ja się wściekłam i zacięłam…
Lily przez moment siedziała nieruchomo, zaciskając ręce na
kolanach. To wszystko, do czego przyznała jej się właśnie przyjaciółka,
wydawało się jakimś głupim żartem. Przecież nikt, nie mógł być aż tak głupi,
tak bardzo egoistyczny i dumny, żeby zrobić coś takiego. Nawet, a może
zwłaszcza Lauren.
I nagle, ku ironii, Lily usłyszała wszystkie zarzuty, które
tyle razy rzucała pod adresem King Charlie. Jakie to śmieszne, że przejrzała ją
osoba, którą tak mało znała, prawda?
- Przez… - zaczęła Lily, z trudem formując zdanie – Przez
pół roku, nie… Przez pół roku się ukrywałaś, z powodu… dumy? Przez… Przez bite
pół roku, kryłam cię bo… bo…
Wydawało się to tak niedorzeczne, że z trudem przechodziło
jej przez gardło. Powoli zaczęła czuć ogarniającą ją złość.
- Bo uniosłaś się dumą!? Kłamałam dla ciebie Jamesowi,
ukrywałam prawdę przed Syriuszem, chociaż to naruszało moje poczucie moralność
i omal nie zniszczyłam własnego małżeństwa a… A ty się uniosłaś pierdoloną
dumą!?
- Lily, wiem, że to nie było mądre…
- To nie tylko nie było mądre, to było skrajnie głupie i
egoistyczne! – krzyknęła Lily, podrywając się na równe nogi – Wiedziałaś, ile
mnie to wszystko kosztuje! Wiedziałaś, ile muszę znosić, żeby dotrzymać
sekretu! Robiłam to, żeby ci pomóc, bo sądziłam, że cierpisz i potrzebujesz
samotności… A ty świadomie to wykorzystałaś! Wiedziałaś, że cię nie wydam i…
Rozejrzała się, szukając czegoś, czym mogłaby cisnąć o
ścianę. Nagle zatraciła wszelkie granice. Była tak wściekła, tak zraniona i
zawiedziona, jak jeszcze nigdy dotąd.
Lily wiedziała, że nie ma ludzi bez wad. Wiedziała, że
popełniają błędy. Wiedziała, że Lauren też je popełnia. Jednak tego, było na
nią zbyt dużo.
Nigdy nie czuła się tak oszukana jak teraz. Nie dochodziły
do niej żadne argumenty, które mogłyby usprawiedliwić przyjaciółkę.
Lauren nawet nie próbowała się bronić. Siedziała skulona na
fotelu, słuchając tego, co mówiła do niej Lily.
- Jak mogłaś to zrobić Syriuszowi… - wyszeptała Lily, kiedy
złość powoli zaczęła z niej ulatniać. Teraz zostało tylko poczucie pustki i
tego, jak bardzo przyjaciółka ją zawiodła – Nigdy bym cię o coś takiego nie
posądziła… Nie zasługujesz na niego.
- Wiem – powiedziała cicho Lauren – wiem… Wiem, że to
wszystko moja wina… Nawet nie wiesz, jak tego żałuję…
- Powinnaś – odpowiedziała twardo Lily – To najgłupsze, co
zrobiłaś w życiu.
- Wiem – powtórzyła Lauren – I będę ponosiła tego
konsekwencje… Ja nie wiem, co mnie wtedy napadło – wyszeptała nagle – Nie mam
nic na swoją obronę… Przepraszam, że cię w to wszystko wciągnęłam i… I zmusiłam
do tego wszystkiego… Że kłamałam…
Dopiero teraz doszło do Lily, jak wiele razy w tym czasie
Lauren ją okłamała. Wszystkie zapewnienia, że nie jest gotowa, że potrzebuje
czasu… to był kolejny element tej gierki.
Wstała, czując, że nie wytrzyma ani chwili dłużej. Lauren
również się podniosła, gotowa ją zatrzymać.
- Lily…
- Nigdy – przerwała jej szybko drżącym głosem – nigdy więcej
ci nie pomogę. Od teraz… Od teraz licz na siebie… - wypowiedzenie tych słów
zabolało ją bardziej niż wszystko, co usłyszała.
Nie czekając, czy Lauren ma coś jeszcze do powiedzenia,
wyszła, zamykając za sobą drzwi.
- Lily, uspokój się i powiedz spokojnie, co się stało –
James złapał żonę za ramiona i zmusił, żeby przestała rzucać wszystkim co miała
pod ręką o podłogę. Ledwo udało mu się dotrzymać jej kroku w czasie drogi
powrotnej, a kiedy tylko otworzyli drzwi, Lily zaczęła ciskać wszystkim co jej
się nawinęło pod rękę.
- Miałeś racje – wycedziła – Miałeś rację, że… Boże, jaka ja
jestem durna! Po co ja się dałam w to wszystko wpakować!? James, przepraszam –
mówiła szybko, nieskładnie, głosem trzęsącym się od emocji – Przepraszam cię za
tamte wszystkie awantury, nie powinnam… Miałeś rację co do Lauren.
- O co chodzi, co się stało?
Minęła chwila, nim udało jej się uspokoić na tyle, by móc
cokolwiek powiedzieć. Wyrzuciła z siebie przebieg całej rozmowy a James i
więcej słuchał, tym bardziej nie wiedział jak teraz powinien zareagować. Kiedy
Lily skończyła, przez moment siedziała nieruchomo a potem po prostu rozpłakała
się. Łzy bezsilności, wściekłości i zwyczajnego braku sił.
- Wiesz co? – powiedział łagodnie James, obejmując ją w
pasie i przyciągając do siebie – Nie martw się, nie ma o co. Mam pomysł.
Wyjedźmy gdzieś na parę dni.
- Co…?
- Uciekniemy – uśmiechnął się – Nie tylko Lauren może to
zrobić.
- Gdzie? – spytała, ocierając policzki. James wzruszył
ramionami.
- Gdzie nas nogi poniosą – powiedział łagodnie – Zaszyjemy
się gdzieś z dala od kłopotów, awantur… Tylko my dwoje. Co ty na to?
- Nie wiem… Mamy… Co z zajęciami, Zakonem…. Miałam…
- Tylko dwa dni – zaproponował – Nikomu nic złego się nie
stanie… Lily, daj spokój – powiedział łagodnie James, odgarniając włosy z jej
buzi – Potrzebujemy tego oboje.
Lily zawahała się, a potem kiwnęła głową.
- Napiszę tylko do Syriusza – powiedziała cicho – Mam
wrażenie, że ona znowu zrobi coś głupiego.
James kiwnął głową, a kiedy Lily wyszła z pokoju, ze złością
uderzył pięścią w ścianę. Czasem naprawdę chciał, żeby Lauren raz na zawsze,
skutecznie wyniosła się z ich życia. Gdyby to było tylko tak proste…
Kiedy Syriusz wszedł do domu, zaledwie pół godziny później,
po niepokojącej sowie od Lily, czuł, że lada moment stanie się coś złego.
Wiadomość od przyjaciółki zawierała tylko jedno zdanie,
jednak biorąc pod uwagę jej treść, Black nie tracił chwili. Jak się okazało,
słusznie.
- Co ty, kurwa, znowu robisz!? – zapytał, nie kryjąc
irytacji na widok rozgardiaszu w pokoju. Lauren krzątała się od jednego kąta do
drugiego, jakby sama nie wiedziała w co powinna włożyć ręce. Drgnęła, słysząc
jego głos i podniosła głowę.
- Będzie lepiej dla wszystkich, jak zniknę wam z oczu –
powiedziała, ocierając pospiesznie policzki.
- Co proszę? Lepiej? Dla kogo? – zapytał, zaciskając ręce w
pięści – A Lucas? Jak to sobie wyobrażasz?
Nie odpowiedziała. Przez chwilę wpatrywała się w podłogę, a
potem znów zaczęła zbierać rzeczy z podłogi. Syriusz z trudem powstrzymał się
od zrobienia czegoś głupiego. Teraz treść wiadomości od Lily – wracaj szybko do
Lauren – wydała mu się całkiem sensowna.
- Zostaw to – powiedział twardo – Lauren…
- Mogłam wrócić już w styczniu! – krzyknęła, wypuszczając na
ziemię ubrania, które wyjęła z szafki – Rozumiesz? Uniosłam się dumą! Chciałam
dać ci nauczkę i… i naciskałam na Lily, żeby milczała! Będzie… Dla wszystkich
będzie lepiej, jeśli po prostu odejdę – zakończyła szeptem – dla ciebie będzie
lepiej, jeśli to zrobię…
Przez chwilę stał nieruchomo, przyswajając to, co
powiedziała kobieta. A potem, bez słowa podszedł do niej i zebrał rzeczy leżące
u jej stóp. Poczuła ścisk w piersi, a łzy na moment przyswoiły jej widok.
Ale przecież tego się spodziewała.
Nie zamierzała wyjeżdżać bez pożegnania. Chciała być po
prostu gotowa, żeby móc odejść bez dłuższej zwłoki. Była jednak winna
Syriuszowi wyjaśnienia, chociażby dlatego, że tym razem, nie chciała zniknąć
sama.
Syriusz bez słowa obszedł ją i zaczął zbierać kolejne
rzeczy, rozrzucone po podłodze. Lauren powoli podeszła do torby i zaczęła
bezwiednie robić na nie miejsce.
Ale Black wcale nie zamierzał ich tam wrzucić. Usłyszała
łomot i odwróciła głowę akurat w momencie, by zobaczyć jak otwiera szafę i
wrzuca do niej wszystko to, co trzymał w ramionach. Po chwili namysłu wyrzucił
to i zaczął kolejno składać rzeczy w kostkę, układając je na półkach.
- Co… co robisz? – spytała zachrypniętym głosem, mrugając
szybko, żeby rozgonić łzy.
- Pomagam ci się wypakować – oznajmił obojętnym tonem –
Mogłabyś przyciągnąć tu tamtą torbę?
- Ale… - zaczęła kompletnie ogłupiała, nie bardzo pojmując
reakcję Syriusza. Zdecydowanie nie tego się spodziewała - Dlaczego?
- Bo sama będziesz to robiła do wieczora – odpowiedział
krótko – To chyba oczywiste, prawda?
- Ty chyba nie zrozumiałeś… - zaczęła Lauren, a ścisk w
klatce piersiowej nasilił się – Ja…
- Zrozumiałem, co zrobiłaś – uciął krótko – ale to marny
powód, żeby uciekała. Nie odejdziesz kolejny raz.
Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale nic sensownego nie
przyszło jej do głowy.
- Jeśli ci tak bardzo zależy – dodał po chwili, wzruszając
ramionami – Możesz odejść. Ale ja i tak was znajdę – zakończył – oszczędźmy
sobie całej tej szopki, dobra?
To skutecznie zabrało jej argumenty. Przez chwilę
zastanawiała się co powinna zrobić, a potem złapała torbę i podsunęła ją do
Syriusza. W ciszy zaczęli wypakowywać rzeczy.
Podświadomie czuli, że właśnie zrobili stumilowy krok przed
siebie.
Niebo przybierało barwę czerwieni.
Ciszę przerwał krzyk.
Powietrze wypełniła zielona śmierć.
A potem na ziemi wybuchło piekło, pochłaniające wszystko co
stanęło na jego drodze.
To stało się nagle. Pośród harmidru, panującego zawsze na
ulicy Pokątnej, nagle rozległ się przeraźliwy kobiecy krzyk. Pełen rozpaczy
rozdzierający lament. Zapadła cisza, słychać było tylko szmer szat tych, którzy
obracali się by dostrzec, co się stało. A potem niebo pokryła czerń i spadł
deszcz zielonych promieni. Na ziemię popadały bezwiednie ciała tych, którzy nie
zdołali odskoczyć.
Z witryn sklepowych buchnął ogień. Dławiący w piersiach dym
odbierał oddech – ludzie słaniali się na kolanach. Tam dopadał ich
śmiercionośny deszcz.
Czarodzieje na miotłach przelatywali nad uliczką, ciskając
zaklęciami na wszystkie strony. Obrzydliwe rechoty zagłuszały wrzaski paniki,
lamenty i ból. Symfonia śmierci.
Ogień rozprzestrzeniał się coraz dalej, trawiąc kolejno
wszystko na co trafił na swojej drodze.
Nie było ucieczki.
Zaklęcia nie padały tylko na puste uliczki. Ściana ognia
odgrodziła wszystkie drogi ucieczki. Ludzie potykali się o ciała bliskich osób.
A potem to co zostało z płonących budynków, zaczęło się
kolejno walić. Ulica Pokątna, przestawała istnieć, pochłaniając wraz z sobą
wszystkich tych którzy na niej byli.
Nastała cisza. Ogień zgasł tak nagle, jak się pojawił. Niebo
znów zajaśniało błękitem. Promienie jasnego słońca oświetliły nieruchome ciała,
leżące na brukowanej uliczce.
Przez chwilę nie działo się nic. A potem, jakby za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczęli pojawiać się ludzie.
Atak dotknął tylko części uliczki – tej, która prowadziła do
przejścia w Dziurawym Kotle. Ludzie, którzy robili zakupy trochę dalej, wyszli
na wzniesienie. I zobaczyli prawdziwe
piekło na ziemi.
Lily biegła w pośpiechu obok Jamesa, trzymając go mocno za
rękę. Wiadomość od Dumbledora zastała ich akurat gdy wrócili do domu. Nie mając
czasu nawet się przebrać po podróży, pobiegli do Dziurawego Kotła.
- Matko jedyna… - wyszeptał James, rozglądając się dookoła z
przerażeniem w oczach. Lily poczuła, jak robi jej się słabo.
Nigdy dotąd nie było tu tylu osób – każdy chodził nerwowo od
jednego miejsca do drugiego, trzymając pod ręką czyste ręczniki, bandaże i
gazy. Wielu znikało na schodach prowadzących do pokoju, jeszcze więcej wybiegło
w kierunku podwórka.
- Co tu się stało? – zapytali Becky, która spojrzała na nich
nieprzytomnym spojrzeniem. Dziewczyna cała ubrudzona była w krwi, sadzy i
kurzu, w rękach trzymała kilka bandaży
- To jeszcze nic – odpowiedziała krótko – Wyjdźcie na
zewnątrz. Każda para rąk się przyda.
Odwróciła się, by odbiec ale w ostatniej chwili się
odwróciła.
- Uwaga na nosy. Jeśli jesteście wrażliwy na zapachy, tam są
worki.
Spojrzeli na siebie z niepewnością i powoli zaczęli
przeciskać się między ludźmi. Lily poczuła jak kręci jej się w głowie od
unoszącej się w powietrzu mieszanki zapachu krwi, potu i swądu spalonego ciała.
To, co zobaczyli, przeszło jednak ich wszelkie wyobrażenia.
Z malowniczej, pięknej uliczki pokątnej nic nie zostało. W
promieniu ich wzroku, widać było tylko zawaliska, pozostałości po kolorowych
sklepikach, z których unosił się słaby dym. A wszędzie tam, gdzie nie widać
było gruzu, leżały ciała.
- Co tu się stało… - wyszeptał James, a Lily szybko
odwróciła głowę, kiedy mijała ich wysoka czarodziejka niosąc na czarodziejskich
noszach ciało młodego mężczyzny, całe pokryte poparzeniami tak licznymi, że nie
można było rozpoznać ciała.
- Masakra, co? – usłyszeli obok siebie ochrypły głos. Perki
zielony na twarzy, podszedł do nich powoli, trzymając przed sobą plastikowy
worek – Wiele widziałem, ale to zbyt dużo jak na moje nerwy…
- Co tu się stało? – zapytał James, krzywiąc się i
przyciągając do siebie Lily, która ukryła twarz w jego piersi.
- Nie do końca wiadomo – powiedział słabo starzec – Nikt nic
nie widział. Musieli rzucić jakieś zaklęcie maskujące, ogień i zniszczenia
obejmują tylko część ulicy. To musiała być przemyślana akcja.
- Chcieli wzbudzić panikę? – zapytał Potter, czując jak
zawartość żołądka buzuje mu na widok kolejnego ciała, tym razem młodej kobiety
z twarzą zakrytą jedwabną chustą. Instynktownie przycisnął Lily do siebie,
upewniając się że jest obok.
- Wtedy zrobiliby to parę dni temu, jeszcze przed rokiem
szkolnym – zauważył z kwaśną miną Perki i szybko ukrył twarz w worku foliowym.
Czasem przymknął powieki.
- Więc o co im chodziło?
- Nie o co, ale o kogo, chłopcze – poprawił go starzec – To
nie było przypadkowe… Pójdę lepiej do środka. Pomóż im to ogarnąć a ty – złapał
kościstą dłonią Lily za ramię – Chodź, pomożesz opatrywać. Chyba, że nie dasz
rady.
Lily odsunęła się od Jamesa i robiąc wszystko, by nie
patrzeć na zniszczoną uliczkę, poszła za czarodziejem do środka.
Remus Lupin dostał najgorsze z możliwych zadań, jakie można
w ogóle przydzielić w czasie takiej akcji – zajmowanie się ciałami. Zamknięty w
jednym z pokoi, krążył między zwłokami szukając czegokolwiek, co mogłoby pomóc
w identyfikacji ciał.
Dokumentów, blizn, biżuterii, charakterystycznych znaków.
Trzymał w ręku kawałek pergaminu i pióro, notując wszystko to, co zauważył. Jak
bezmyślna maszyna.
I czuł, że nie da rady ani chwili dłużej. Robiło mu się
słabo od odoru spalonego ciała i krwi, unoszącego się w powietrzu. Ten zapach
go dusił, drażnił wszystkie zmysły, był nie do zniesienia.
Zawartość żołądka stanęła mu na wysokości gardła. Ilekroć
widział zmasakrowane ciała – niekiedy tak bardzo, że trudno było w ogóle
zobaczyć twarz – miał wrażenie, że lada moment po prostu zwymiotuje.
Nie mógł wytrzymać tu ani chwili dłużej. Wypuścił pergamin
na podłogę i ruszył przed siebie, nie oddychając, nie patrząc, nie myśląc o
tym, co robi i gdzie idzie. Kierował się ku drzwiom marząc, by uciec jak najdalej
tego miejsca. Był w piekle.
Serce zatrzymało mu się gwałtownie. Zatrzymał się w pół
kroku i przymknął powieki.
Mógłby przysiąc, że dostrzegł coś znajomego. Nie był w
stanie określić, co to było. Nie wiedział nawet, czy to wyczuł, zobaczył,
dotknął tego… Ale poczucie to nie mijało.
Powoli zaczął odwracać głowę, modląc się, by poczucie
okazało się figlem zmęczonego umysłu. Modląc się, by nie zobaczyć nikogo
bliskiego.
Zdążył tylko odwrócić głowę
w kierunku niezapełnionej posadzki, nim zwymiotował. Opadł na kolana,
wspierając się na dłoniach. Krople potu wstąpiły mu na czoło. Oddychał
nierówno, głośno, ciężko, a serce ściskała mu mosiężna dłoń. W głowie szumiała
mu pustka. Nagle jeszcze bardziej zapragnął wydostać się z tego miejsca.
Poderwał się, i pobiegł w kierunku drzwi tak szybko, jak
pozwalały mu na to chwiejące się i drżące nogi. Jak najdalej od tego miejsca.
Jak najdalej od tej masakry. Jak najdalej od widoku pustej i nieruchomej twarzy
Lauren King.
Powoli było lepiej. Nie, wróć, nie mogło być lepiej. Z każdą
chwilą było coraz gorzej. Jamesowi powoli brakło sił, a ciał wcale nie ubywało.
Niedługo po nich zjawił się Remus, Syriusz i Peter. Ostatni
od raz wrócił się do środka i zaczął pomagać przy tych, którym udało się jakoś
wyjść z tego cało, chociaż nikt nie wiedział, jak.
Opadł na ziemię, ściągnął z nosa okulary i przetarł oczy.
Nadal wyczuwało się smród spalenizny, który powoli stawał się nie do
wytrzymania.
Wcisnął okulary na nos i wtedy wśród kamieni, zamigotał mu
złoty blask. Podniósł się i powoli poniósł w tamto miejsce, oglądając je
dookoła. Na ziemi, pośród resztek desek i belek, zawisła złota bransoletka.
Podniósł ją i obejrzał, a serce opadło mu do gardła. Inskrypcja na wewnętrznej
stronie nie pozostawiała mu nic do myślenia – sam ją wybierał z Lily i
wiedział, do kogo należała.
Problem był tylko jeden – jak dotąd nigdzie tej osoby nie
widział.
- Jest Lauren? – zapytał Syriusza, a ten zamrugał lekko
ogłupiały.
- Nie wiem, nie widziałem jej… Dlaczego pytasz?
James machnął ręką i ruszył przed siebie, rozglądając się
uważnie. Zaniepokojony Syriusz pobiegł za przyjacielem.
- Co jest? – spytał, łapiąc go za ramię – O co chodzi?
- O nic – powiedział Potter i zawahał się – Po prostu
znalazłem to i.. – wyciągnął bransoletkę i pokazał ją przyjacielowi, który
nagle pobladł – Pewnie jej gdzieś spadła… Syriusz! Wracaj, pewnie gdzieś tu
jest! – zawołał za przyjacielem.
Biegł ile sił w nogach. Sam nie wiedział, gdzie powinien
sprawdzić najpierw – w domu, u rodziców? Zatrzymał się nagle, kiedy kątek oka
dostrzegł Remusa wybiegającego zza drzwi. Przyjaciel słaniał się na nogach i
wyglądał jakby zaraz miał zemdleć.
Syriusz zawahał się a potem zawrócił, biegnąc w jego
kierunku.
- W porządku? – spytał zaniepokojony, gdy Lupin opadł na
kolana i obficie zwymiotował. Syriusz uklęknął obok niego, kładąc rękę na
ramieniu – Za dużo, co?
Remus powoli podniósł głowę. Syriusz wzdrygnął się – widywał
przyjaciela w naprawdę kiepskim stanie ale tak okropnie, nie wyglądał jeszcze
nigdy. Otworzył usta, ale żaden głos nie wydobył się z jego gardła. Pokręcił
tylko głową i opadł bez sił na ziemię, odgarniając włosy z czoła.
- Widziałeś Lauren? – spytał nagle Syriusz, rozglądając się
dookoła. Remus drgnął, a potem znów podniósł głowę. W oddali dostrzegł idącego
w ich kierunku Jamesa, ściskającego mocno za dłoń bladą i przerażoną Lily.
Widząc przyjaciół, przyspieszyli.
Remus zmarszczył brwi, a potem bardzo powoli wskazał na
drzwi, zza których wyszedł. Syriusz zmarszczył brwi, nie pojmując o co chodzi.
Lupin wpatrywał się w niego słabo, a potem szybko ukrył twarz w dłoniach. Lily
i James przyglądali się temu w milczeniu.
A Syriusz zrozumiał, o co chodzi Remusowi. Poderwał się na
równe nogi. James doskoczył do niego i złapał za przegub, powstrzymując przed
wejściem.
- Chyba nie sądzisz, że… - zaczął cicho, przypatrując mu się
z uwagą. Syriusz szarpnął się, ale James go nie puścił – Daj spokój, to
ostatnie z miejsc w jakim powinniśmy szukać…
- Puść mnie – wycedził Syriusz, zaciskając usta w cienką
linię – Natychmiast mnie puść.
James cofnął się, patrząc na niego z uwagą. Lily, do której
powoli doszło o czym myśli Syriusz, wpatrywała się w nich szklącymi oczami.
Syriusz złapał za klamkę, ale nie otworzył. Przez chwilę wpatrywał się w nią
natarczywie, a potem potrząsnął głową i cofnął się - Nie mogę.
James zrobił krok w jego stronę, ale Lily była szybsza.
Stanowczo wyminęła Syriusza, pociągnęła za drzwi i zaraz za nimi zniknęła.
James zrobił gest, jakby chciał za nią iść ale rozmyślił się w ostatniej
chwili. Przeczcie podpowiadało mu, że gdyby Lily chciała teraz jego
towarzystwa, nadal trzymałaby go za dłoń.
Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Stali pod tymi
przeklętymi drzwiami czekając na jakikolwiek sygnał od Lily.
A potem nagle martwą ciszę przerwał rozdzierający krzyk.
James odepchnął Syriusza i przebiegł przez drzwi. Lily biegła w jego stronę, z
policzkami mokrymi od łez. Doskoczyła do niego i natychmiast przylgnęła do
piersi. Poczuł ciepło łez na koszuli. Żołądek ścisnął mu się boleśnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz