- Błagam, powiedz, że ci się udało – oznajmiła na wstępie,
patrząc na niego z uwagą – Powiedz, że udało ci się ją przekonać.
- Udało mi się… - powiedział bez przekonania Chris, a
Charlie westchnęła zrezygnowana.
- Mało jesteś przekonujący – uświadomiła go. Wzruszył
ramionami.
- To dlatego, że nie wróciła – stwierdził z przekąsem –
Prawie się udało, był moment, gdy sądziłem że jest przekonana a potem coś jej
odbiło…
Charlie jęknęła zrezygnowana, poprawiając spódnicę.
- Przeklęty uparciuch – warknęła, łapiąc go za rękę i
ciągnąc w kierunku wejścia do restauracji – Przeklęta, rudowłosa uparta małpa!
Chris z trudem zapanował nad rozbawieniem. Charlie
kontynuowała.
- Daj spokój, ile można, co? Przecież do licha, wszystko ma
swoje granice! Tyle osób próbowało jej to wytłumaczyć, a ona jest bardziej
głucha na argumenty niż niejeden głuchoniemy! Może trzeba jej to przetłumaczyć na
Braille'a?!
- Chyba trochę zbyt surowo ją oceniasz… - zaczął łagodnie
Chris, ale Charlie pokręciła szybko głową. Po jej minie Collins poznał, że
nakręciła się i szybko nie przestanie.
- Nie, to wy wszyscy oceniacie ją zbyt łagodnie! Jak mogłeś
wytrzymać tyle czasu z kimś takim!? Przecież to worek wad, w niezbyt ładnym
opakowaniu!
Poczuł się obrażony tą jawną obelgą pod swoim i Lauren
adresem, mruknął więc tylko coś pod nosem. Charlie zatrzymała się i spojrzała
na niego z uwagą.
- Pytałam już o to Blacka, ale jego odpowiedź była mało
konkretna: co wy w niej do cholery widzicie, że tyle czasu zawracacie sobie nią
głowę, co? Co jest w niej takiego wyjątkowego? Jest aż tak dobra w łóżku, czy
co?
- Więc… - zaczął Chris i zamyślił się przez chwilę, ale
ostatnia uwaga wyjątkowo zbiła go z pantałyku, a odpowiedź nagle uciekła i nie
chciała wrócić. Kiedy chwila zaczęła się przeciągać, Charlie westchnęła.
- Omotała was sobie w około paluszków – oznajmiła
zdecydowanym głosem. Collins pokręcił szybko głową.
- Nie zrozumiesz tego – powiedział zirytowany – Nie znasz
jej i nic o niej nie wiesz, tego… tego się po prostu nie da wyjaśnić słowami.
- Bzdury gadasz – zdenerwowała się Charlie – Nudzą jej mniej
fochy. Nie, to nie – stwierdziła twardo – Teraz biorę sprawy w swoje ręce.
I nadal puszczając bluzgi pod adresem Lauren, weszła do
restauracji ciągnąc za sobą oszołomionego Chrisa, który był więcej niż pewny,
iż nic dobrego z tego nie wyniknie.
Następnego ranka, Lily i James postanowili niezwłocznie
rozpocząć wszelkie przygotowania do ślubu, który miał być tak nie długo. W
pierwszej kolejności odwiedzili rodziców, aby poinformować ich o swoich planach
i tu pojawiła się pierwsza przeszkoda.
Zarówno Grace jak i Evelyn wyraziły zdecydowany sprzeciw, na
wieść o tak prędkim terminie. Nie chodziło tu – jak obie wyraźnie podkreśliły –
o ogólny sprzeciw przeciw ślubowi – chociaż można by było poczekać, dodali
natychmiast Samuel i Anthony – jednak fakt, że młodzi dają im tak mało czasu na
przygotowania.
- Chcielibyśmy, żeby to była kameralna uroczystość –
podkreślili wtedy oboje – Tylko najbliżsi.
I wtedy rozpoczęła się lawina i niekończąca lista osób,
które wypadałoby zaprosić z różnych względów i przyczyn. Lily i James próbowali
grzecznie odmówić i zaprotestować, szybko jednak zaniechali i postanowili
pozwolić matkom na przygotowanie takiego wesela, na jakie mają ochotę.
- To ma być wasz dzień – zauważył łagodnie Athony – Nie
powinniście jej tak prędko ulegać, skoro jej wyobrażenie odbiega od waszego.
- To bez znaczenia – powiedziała z uśmiechem Lily – I tak
będzie wspaniale. Przypilnuje ich, żeby zbytnio nie przesadziły.
Kolejnym punktem do wykonania, było powiadomienie o swojej
decyzji przyjaciół. Rozesłali więc wiadomość o tym, że spotykają się wieczorem
pod Rechoczącymi Wiedźmami a gdy do spotkania doszło, bez ceregieli oznajmili,
że zapraszają z przyjemnością na ślub.
Reakcje były różnorakie. Eddie i Lexie rzucili się na nich
jaki pierwsi z gratulacjami, a kiedy już przyszli państwo Potter je przyjęli,
zaczęli przestrzegać przed wspólnym remontowaniem, natomiast gdy Lexie pokazała
obandażowane dłonie wybuchła awantura w wyniku której Lily i James dostali
radę, by pod żadnym pozorem się nie pobierać.
Remus i Maddie przykładem Eddiego i Lexie również zaczęli młodej
parze gratulować, Peter wybąknął coś zakłopotany, Syriusz z kolei wyglądał
jakby nie bardzo wiedział co winien zrobić. Kiedy w końcu zreflektował się co
powiedzieli mu przyjaciele, nie zdążył określić swego stosunku, bo
niespodziewanie James poprosił go, żeby został świadkiem. Nie pozostało mu więc
nic więcej niż pogratulowanie parze.
Lauren poinformowana została za pomocą kominka. Lily nie
mogła nie zgodzić się z narzeczonym, że zapraszać powinni oboje, umówiła się
więc z przyjaciółką na rozmowę przez kominek. King zakrztusiła się sadzą na
wieść o tak rychłych zaślubinach przyjaciół.
- Uściskałabym was, gdybym mogła – oznajmiła w końcu,
kaszląc i dusząc się – gdybym tylko mogła.
Lily, wzorem narzeczonego poprosiła przyjaciółkę o zostanie
świadkiem i zdziwieniu obojga, spotkała się z odmową.
- Nie zrozum mnie źle, wiesz, że bardzo chcę – powiedziała
od razu Lauren, kiedy James dyskretnie zdecydował się wycofać do drugiego
pokoju – Ale nie wiem, czy będę mogła przyjechać. Miranda jest przeciwna
wszelkim podróżom i wysiłkowi, nie wiem, czy pozwoli mi przyjechać… Nie
chciałabym, żebyś przeze mnie została bez świadka – zakończyła zawstydzona.
- Mam nadzieję, że zmienisz zdanie i uda ci się przybyć –
wyszeptała Lily, próbując nie okazać jak bardzo jest jej przykro – To nie
będzie to samo bez ciebie…
- Zrobię co tylko się da – zapewniła ją Lauren – Po prostu w
tej sytuacji nie wiem, co będzie jutro…
Lily zamierzała drążyć temat, pewna, że przyjaciółka coś
przed nią ukrywa, wtedy jednak King oznajmiła, że musi już iść i nim Evans
sformułowała pytanie, zakończyła połączenie.
- Ona coś ukrywa – pożaliła się później Jamesowi, układając
głowę na jego ramieniu.
- Ale przyjedzie? – upewnił się Potter, a Lily wzruszyła
ramionami.
- Nie wiem…
James przez chwilę milczał, głaszcząc narzeczoną po ramieniu
i z siłą walcząc ze słowami cisnącymi mu się na usta.
- Przyjedzie – zapewnił ją w końcu, święcie wierząc w swoje
słowa. Lily przytaknęła głową, zgadzając się z narzeczonym.
I tak oto, rozpoczęły się najbardziej pracowite i pełne
emocji dwadzieścia siedem dni ich życia.
Eddie miał wiele pasji. Nie cierpiał bezczynności – swój
czas poświęcał najróżniejszym zajęciom, a trzeba wiedzieć, że było ich naprawdę
dużo.
Od pewnego czasu, do długiej listy zainteresowań Mauera,
dołączył film. I to w roli twórcy, nie odbiorcy.
Eddie dostał kamerę. Unikalne połączenie mugolskiego sprzętu
z magicznymi zaklęciami, pozwalającym zapisać i wielokrotnie odtwarzać jak i
dowolnie przetwarzać chwile naszego życia. Naturalnie, sentymentalizm Eddiego
sprawił, że nie było chwili, żeby rozstał się ze swoją nową zabawką,
doprowadzając tym samym wszystkich do szaleństwa.
- Przysięgam, że zaraz zrobię ci krzywdę – warknęła Lexie,
gdy Eddie przysunął się tak blisko, że można było zliczyć wszystkie piegi na
mlecznej skórze dziewczyny.
- Ja tylko staram się uwiecznić tą chwilę – usprawiedliwił
się zza kamery Eddie. Chris zachichotał.
- Właśnie, on się tylko stara, żeby uwiecznić tą piękną
chwilę – przytaknął. Oglądanie, jak Eddie wścieka swoją małżonkę, należało do
jednej z ulubionych rozrywek Collinsa. No, może za wyjątkiem samodzielnego
doprowadzania McAdamsówny do szału.
- Jak tysiące innych, wczoraj, przed wczoraj i cały ubiegły
tydzień – zauważyła rozzłoszczona Lexie – To coś nie ma jakiegoś limitu?
- Daj spokój, to będzie pamiątka dla… - Eddie zamyślił się.
Każdy inny człowiek powiedziałby w tej chwili pewnie dzieci, Eddie jednak sam
nie był pewny, czy takowe będą kiedyś mieli. Uznając, iż to bardzo śmiałe
stwierdzenie, powiedział – …naszych kotów! I ich potomków!
- Czemu nasze koty chciałby nas oglądać? – zapytała Lexie,
zapominając, iż kotów w danym momencie życia nie posiada ani ona, ani Eddie –
Zaraz, my nie mamy kotów!
- Ale będziemy mieć – powiedział z powagą Eddie – Koty są
milutkie.
- Nie mam zamiaru pozwolić, żeby koty nas oglądały. Nawet,
jeśli będą nasze. Wyłącz to.
- A my? – zapytał szybko Eddie – Kiedy będziemy zbyt starzy,
żeby móc się kłócić, będziemy mogli zobaczyć to nagranie! To będą awantury
naszych dusz, nasze młodsze my, będzie się kłócić za nas!
- Znajdę siłę, żeby się z tobą kłócić nawet jak będę na
respiratorze – mruknęła Lexie – Wyłącz to!
- Nie bądź nie mądra, jeśli cię podłączą do respiratora, nie
będziesz mogła się z nim kłócić! – wtrącił szybko Chris, nie mogąc sobie
odpuścić tej przyjemności – Ponieważ odłączę cię od niego ukradkiem.
- Widzisz – ucieszył się Eddie, nie zwracając uwagi na to,
że Chris zamierza zamordować jego małżonkę za kilkadziesiąt lat. Istniała
przecież spora szansa, że on sam zrobi to wcześniej – Kiedyś mi za to
podziękujesz!
- Wyłącz to, już – prychnęła Lexie, wyciągając różdżkę – Bo
ją rozwalę. Po za tym, musimy wymyślić, co kupimy Lily i Jamsowi. Jakbyś nie
pamiętał wkrótce biorą ślub.
Eddie westchnął, wyłączył ukochany sprzęt i usiadł obok
Lexie. Ona, natychmiast pogrążyła się w kłótni z Chrisem na rzeczony temat,
Eddie jednak wcale ich nie słuchał, przyglądając się z uwagą kamerze, a w jego
głowie zaczął formować się pomysł. Genialny, szalony i niepowtarzalny. Na miarę
Edwarda Mauera, oczywiście!
- Wiem, co zrobimy! – oznajmił donośnie, przerywając tym
samym Lexie, która wymachiwała ręką w stronę Chrisa – To jest doskonały pomysł!
- Jaki? – zapytała Lexie, prychając w kierunku Chrisa. Eddie
uniósł ręce przed siebie i oboje zamilkli. Pomysły Eddiego były szalone, ale
zazwyczaj dobre. Niewątpliwie, posiadały w sobie coś z geniuszu.
- Film! – powiedział w uniesieniu Eddie – Zrobimy dokument,
zawierające…
- Ich koty też nie będą chciały tego oglądać! – przerwała mu
zezłoszczona Lexie.
- Oni wolą psy – dodał szybko Chris ten jeden raz zgadzając
się z Lexie – Kiepskie!
- Miałem na myśli zebranie dla nich życzeń i wspomnień od
przyjaciół – sprostował szybko Eddie – to bardzo kameralna uroczystość a…
- Na pewno nie mniej niż wasza – wtrącił kąśliwie Chris,
który nie potrafił dotąd wybaczyć przyjacielowi, że nie był na jego ślubie.
Lexie uśmiechnęła się z satysfakcją. Miała podobne rozrywki jak Chris, tyle że
w odwrotną stronę.
- Wiele osób zechciałoby pewnie przekazać im życzenia –
zakończył Eddie, nie zwracając uwagi na komentarz przyjaciela.
- O nie, on ma rację – jęknęła Lexie, a Chris westchnął
cicho z aprobatą. Wymienili ukradkowe spojrzenia, pełne grozy i groźby.
Zgadzanie się ze sobą tak często mogło prowadzić do czegoś strasznego. Jak na
przykład przyjaźń, a tego żadne z nich by nie zniosło.
- Jak to sobie wyobrażasz? – spytał Collins, zwracając się
do przyjaciela – Trzeba by ich wszystkich znaleźć, a nawet nie wiemy, kogo
szukać!
- Bystrzak z ciebie – prychnęła Lexie, wzdychając ciężko –
Na pewno znajdzie się kilka osób, które nam pomogą.
- Zgadzam się – przytaknął uradowany Eddie – A ja nawet mam
pewien pomysł, kto powinien się tam znaleźć.
Eddie miał wiele pasji. Nie cierpiał bezczynności – swój
czas poświęcał najróżniejszym zajęciom, a trzeba wiedzieć, że było ich naprawdę
dużo.
Od pewnego czasu, do długiej listy zainteresowań Mauera,
dołączył film. I to w roli twórcy, nie odbiorcy.
Eddie dostał kamerę. Unikalne połączenie mugolskiego sprzętu
z magicznymi zaklęciami, pozwalającym zapisać i wielokrotnie odtwarzać jak i
dowolnie przetwarzać chwile naszego życia. Naturalnie, sentymentalizm Eddiego
sprawił, że nie było chwili, żeby rozstał się ze swoją nową zabawką,
doprowadzając tym samym wszystkich do szaleństwa.
- Przysięgam, że zaraz zrobię ci krzywdę – warknęła Lexie,
gdy Eddie przysunął się tak blisko, że można było zliczyć wszystkie piegi na
mlecznej skórze dziewczyny.
- Ja tylko staram się uwiecznić tą chwilę – usprawiedliwił
się zza kamery Eddie. Chris zachichotał.
- Właśnie, on się tylko stara, żeby uwiecznić tą piękną
chwilę – przytaknął. Oglądanie, jak Eddie wścieka swoją małżonkę, należało do
jednej z ulubionych rozrywek Collinsa. No, może za wyjątkiem samodzielnego
doprowadzania McAdamsówny do szału.
- Jak tysiące innych, wczoraj, przed wczoraj i cały ubiegły
tydzień – zauważyła rozzłoszczona Lexie – To coś nie ma jakiegoś limitu?
- Daj spokój, to będzie pamiątka dla… - Eddie zamyślił się.
Każdy inny człowiek powiedziałby w tej chwili pewnie dzieci, Eddie jednak sam
nie był pewny, czy takowe będą kiedyś mieli. Uznając, iż to bardzo śmiałe
stwierdzenie, powiedział – …naszych kotów! I ich potomków!
- Czemu nasze koty chciałby nas oglądać? – zapytała Lexie,
zapominając, iż kotów w danym momencie życia nie posiada ani ona, ani Eddie –
Zaraz, my nie mamy kotów!
- Ale będziemy mieć – powiedział z powagą Eddie – Koty są
milutkie.
- Nie mam zamiaru pozwolić, żeby koty nas oglądały. Nawet,
jeśli będą nasze. Wyłącz to.
- A my? – zapytał szybko Eddie – Kiedy będziemy zbyt starzy,
żeby móc się kłócić, będziemy mogli zobaczyć to nagranie! To będą awantury
naszych dusz, nasze młodsze my, będzie się kłócić za nas!
- Znajdę siłę, żeby się z tobą kłócić nawet jak będę na
respiratorze – mruknęła Lexie – Wyłącz to!
- Nie bądź nie mądra, jeśli cię podłączą do respiratora, nie
będziesz mogła się z nim kłócić! – wtrącił szybko Chris, nie mogąc sobie
odpuścić tej przyjemności – Ponieważ odłączę cię od niego ukradkiem.
- Widzisz – ucieszył się Eddie, nie zwracając uwagi na to,
że Chris zamierza zamordować jego małżonkę za kilkadziesiąt lat. Istniała
przecież spora szansa, że on sam zrobi to wcześniej – Kiedyś mi za to
podziękujesz!
- Wyłącz to, już – prychnęła Lexie, wyciągając różdżkę – Bo
ją rozwalę. Po za tym, musimy wymyślić, co kupimy Lily i Jamsowi. Jakbyś nie
pamiętał wkrótce biorą ślub.
Eddie westchnął, wyłączył ukochany sprzęt i usiadł obok
Lexie. Ona, natychmiast pogrążyła się w kłótni z Chrisem na rzeczony temat,
Eddie jednak wcale ich nie słuchał, przyglądając się z uwagą kamerze, a w jego
głowie zaczął formować się pomysł. Genialny, szalony i niepowtarzalny. Na miarę
Edwarda Mauera, oczywiście!
- Wiem, co zrobimy! – oznajmił donośnie, przerywając tym
samym Lexie, która wymachiwała ręką w stronę Chrisa – To jest doskonały pomysł!
- Jaki? – zapytała Lexie, prychając w kierunku Chrisa. Eddie
uniósł ręce przed siebie i oboje zamilkli. Pomysły Eddiego były szalone, ale
zazwyczaj dobre. Niewątpliwie, posiadały w sobie coś z geniuszu.
- Film! – powiedział w uniesieniu Eddie – Zrobimy dokument,
zawierające…
- Ich koty też nie będą chciały tego oglądać! – przerwała mu
zezłoszczona Lexie.
- Oni wolą psy – dodał szybko Chris ten jeden raz zgadzając
się z Lexie – Kiepskie!
- Miałem na myśli zebranie dla nich życzeń i wspomnień od
przyjaciół – sprostował szybko Eddie – to bardzo kameralna uroczystość a…
- Na pewno nie mniej niż wasza – wtrącił kąśliwie Chris,
który nie potrafił dotąd wybaczyć przyjacielowi, że nie był na jego ślubie.
Lexie uśmiechnęła się z satysfakcją. Miała podobne rozrywki jak Chris, tyle że
w odwrotną stronę.
- Wiele osób zechciałoby pewnie przekazać im życzenia –
zakończył Eddie, nie zwracając uwagi na komentarz przyjaciela.
- O nie, on ma rację – jęknęła Lexie, a Chris westchnął
cicho z aprobatą. Wymienili ukradkowe spojrzenia, pełne grozy i groźby.
Zgadzanie się ze sobą tak często mogło prowadzić do czegoś strasznego. Jak na
przykład przyjaźń, a tego żadne z nich by nie zniosło.
- Jak to sobie wyobrażasz? – spytał Collins, zwracając się
do przyjaciela – Trzeba by ich wszystkich znaleźć, a nawet nie wiemy, kogo
szukać!
- Bystrzak z ciebie – prychnęła Lexie, wzdychając ciężko –
Na pewno znajdzie się kilka osób, które nam pomogą.
- Zgadzam się – przytaknął uradowany Eddie – A ja nawet mam
pewien pomysł, kto powinien się tam znaleźć.
Przed Lily stało trudne zdanie. Ze wszystkich trudnych zadań
jakie miała do tej pory, to przed którym stanęła teraz, wydawało się być zbyt trudnym,
jak dla niej.
Musiała znaleźć idealną sukienkę ślubną. I to bez pomocy
Lauren.
Wydawało się to jej o tyle trudne, że z nich dwóch to
właśnie King była tą, która miała talent do wyszukiwania ładnych rzeczy. Jeśli
Lily potrzebowała czegoś wyjątkowego, na wyjątkową okazję, zawsze zwracała się
do Lauren.
Tym razem nawet nie łudziła się, że przyjaciółka jej pomoże.
Widziała, że gdyby to było tylko możliwe, King już dawno by tu była. Równocześnie
martwiła się i to bardzo, bo wszystko co mówiła jej przyjaciółka wydawało się
mocno nieskładne i brakło czegoś ważnego.
Lily święcie wierzyła, że Lauren przyjechałaby na ślub,
gdyby mogła. Skoro odmówiła, musiało się dziać coś, o czym nie wiedziała. Lily
postanowiła sobie, że dowie się tego jak tylko będzie miała ku temu sposobność
a teraz…
Teraz stała w przymierzali Madame Malkin w towarzystwie
matki swojej oraz Jamesa oraz Maddie, poproszonej przez Lily o pomoc. Evans
uznała, że będzie jej potrzebna opinia kogoś w jej wieku nawet, jeśli to nie
Lauren.
Przymierzała właśnie tysięczną z kolei już suknię, tracąc
nadzieję iż uda znaleźć jej się tą jedyną.
- Lauren nie przyjedzie? – zapytała nagle Grace, patrząc na
córkę, która z kwaśną miną zaprezentowała się w długiej, pełnej bufek i falban
sukni – Zbyt strojna, jak na mój gust…
- Sama nie wie – powiedziała cicho Lily – Ewentualnie na sam
ślub.
Grace wyglądała jakby chciała coś powiedzieć, ale w tej
chwili weszła Madame Malkin, niosąc kolejne suknie. Kobieta wychodziła z
siebie, żeby znaleźć tą pasującą na rudowłosą.
- Zdecydowanie nie to! – rzuciła twardo do Lily, rzucając na
nią oko – Dziewczyno, jesteś trudniejsza, niż sądziłam… Przymierz tą –
powiedziała, podając jej wieszak – albo tą.
Lily niechętnie zerknęła na sukienki, podane jej przez
krawcową i oniemiała z zachwytu, widząc swoją idealną sukienkę. I bynajmniej,
Madame Malkin nie przyniosła jej do pokoju.
Tuż za szybką, oddzielającą przymierzalnie od przechowalni,
wisiał jej wymarzony strój na ślub.
- A tamta? – spytała cicho, podchodząc bliżej – Jest
wspaniała…
- Będzie zbyt duża, dziecinko – powiedziała łagodnie Madame
Malikin – Przynajmniej o dwa rozmiary…
- Nie można jej zwęzić? – spytała od razu Maddie, podążając
wzrokiem za Lily – Jejku, jest wspaniała…
- Właściwie… - kobieta patrzyła to na Lily, to znów na
sukienkę – Właściwie, to tak.
Lily rozpromieniła się.
- To po co to ma być? – zapytała, patrząc na niego z uwagą –
Ta wiadomość mnie zaciekawiła.
- To długa historia – powiedział Chris – I zabiję Eddiego,
że mnie w nią wplątał. Teraz ja sam muszę wszystko robić…
- Właśnie dlatego nie mam przyjaciół – stwierdziła z powagą
– Zawsze sobie coś wymyślą a potem same kłopoty i… Byłeś z Lauren!
Spojrzał na nią, zaskoczony. Nie spodziewał się tego
pytania.
- Dwa lata – odpowiedział krótko.
- Przyjaźnicie się – podłapała od razu, przypatrując mu się
z błyskiem w oku. Chris, zmarszczył brwi. Charlie wyraźnie coś kombinowała a
jemu wcale się to nie podobało.
- Tak – powiedział powoli.
- Na pewno będzie na ślubie Lily i Jamesa?
- O co ci chodzi? – zapytał, a Charlie uśmiechnęła się
szeroko. Zdecydowanie nie podobał mu się ten uśmiech.
- Tak pytam. Jesteś teraz sam… - podjęła wymijająco, patrząc
się w sufit – Masz z kim iść na ten ślub?
Chris spojrzał na nią z boku i delikatnie odsunął się,
odkładając skarb Eddiego na stolik. Czuł, że to się nie skończy dobrze.
- Wiesz – powiedziała, patrząc na niego z zaciekawieniem.
Wyciągnęła rękę i podniosła czubkiem palca jego brodę tak, żeby ich spojrzenia
mogły się spotkać – Jesteś całkiem niczego sobie…
Chris zamrugał oszołomiony.
- Nawet lubię szatynów… - konturowała – I sądzę, że ty –
dźgnęła palcem go pierś – możesz mi bardzo pomóc.
- Że… co?
- Bo wiesz… - jej głos zniżył się do zmysłowego szeptu.
Bardzo dobrze się bawiła – Ja miałam nie iść, uznałam, że lepiej usunąć się z drogi,
żeby nie denerwować Lauren ale… Gdybym była z kimś – uśmiechnęła się figlarnie
– Gdybym była z TOBĄ, nie byłabym aż takim zagrożeniem, prawda…?
Chciał coś powiedzieć, ale sam nie wiedział co. Charlie
zbliżyła się do niego.
- Ale musielibyśmy być bardzo przekonujący – dodała,
przysuwając twarz do jego twarzy – A tego nie da się tak od razu nauczyć
udawać…
Collins odskoczył jak oparzony, spadając z kanapy.
- Dokąd idziesz!? – zapytała oburzonym, piskliwym głosem i
natychmiast zeskoczyła z kanapy – Musisz mnie wysłuchać, to bardzo dobry plan!
Chris zaczął czołgać się do tyłu, Charlie z kolei, na
czworaka, goniła go.
- Nie chcę! – krzyknął spanikowany. Z jakiegoś powodu bał
się jej i wcale nie podobało mu się to, że Charlie go teraz goni.
- Ale posłuchaj! – zawołała – To bardzo dobry plan,
naprawdę!
Uderzył plecami w ścianę. Poczuł jak robi mu się gorąco –
kropelki potu wstąpiły mu na czoło, kiedy zdał sobie sprawę, że Charlie jest
tuż-tuż.
W ostatniej chwili poderwał się na równe nogi i odskoczył
przed nią.
- Wariatka!
- Ranisz mnie! – pisnęła, patrząc na niego niewinnie –
Jestem, pewna, że mój plan ci się spodoba, serio!
- Zapomnij – cofnął się, kiedy Charlie wstała i ruszyła w
jego stronę – Idź! Precz!
- Posłuchaj mnie – zawołała, kiedy wskoczył na stół, chcąc
przed nią uciec – Wszyscy będą zadowoleni!
- A kysz! – wrzasnął przerażony. Teraz stał już po drugiej
stronie stołu, na który wdrapała się Charlie. Chris schował się za krzesłem.
- Musimy tylko udawać, że jesteśmy razem – powiedziała, a w
jej oczach pojawił się błysk.
- Po cholerę!? Idź sama, Lauren to wszystko jedno i tak nie
zrobi na niej różnicy, czy jesteś sama, czy nie!
- Zrobi, bo zna ciebie i wie, że nigdy byś w to nie wszedł –
zeskoczyła ze stołu. Chris zaczął cofać się, ściskając oparcie krzesła i
rozglądając się za krucyfiksem po pokoju – Po za tym, zrobisz na złość Łapie!
Collins zatrzymał się jak wryty. Zmarszczył brwi, przyjrzał
się jej uważnie.
- Mów dalej… - zainteresował się. Charlie uśmiechnęła się
szeroko, dziękując bogom za pomysłowość.
- Wiesz, przyjaźnimy się – powiedziała zdawkowo – a ciebie
raczej nie lubi, prawda? Sądzę, że nie bardzo spodobałby mu się fakt – podeszła
do niego i zaczęła bawić się guzikiem koszuli. Nie protestował, obserwując ją z
uwagą – że się z tobą dobrze bawię. Jeśli wiesz, o czym mówię…
- A Lauren?
- Lauren… No więc Lauren… - wyszeptała powoli – Lauren zna
cię długo i wie, że skoro już kogoś przyprowadzasz to… chyba znaczy, że coś
jest na rzeczy, nie?
Kiwnął, rozważając to, co mówi.
- Myślę też – konturowała - że będzie na tyle poruszona, że
zapomni o tym, że ja i Syriusz wtedy… No wiesz. To jej nieco pomoże… Zwróci
gniew w inną stronę.
- Wiesz, że to niebezpieczne? – upewnił się – Denerwowanie
Lauren?
- Wiesz… - westchnęła, stając na palcach i wplatając rękę w
jego włosy - …jakoś się jej nie boję.
- Jesteś przebiegła i szalona – oznajmił, kiedy się do niego
przybliżyła – Podoba mi się.
Charlie uśmiechnęła się z satysfakcją, gratulując sobie
geniuszu.
Lauren spojrzała wyczekująco na Lisę i Mirandę.
- Proszę – powiedziała cicho – To ślub mojej przyjaciółki.
- Znasz moje zdanie na ten temat – powiedziała twardo
Miranda, a Lisa przytaknęła bez przekonania głową. Lauren poczuła, że traci
grunt pod nogami.
- Proszę – powtórzyła cicho – Będę uważała.
- Nie.
- Kobiety w dwudziestym drugim tygodniu ciąży pracują całymi
dniami – zdenerwowała się Lauren – A ja chcę tylko wesprzeć przyjaciółkę w
najważniejszym dniu ślubu!
- To dla ciebie ryzykowne – powiedziała łagodnie Lisa –
Kochanie, wiesz, że działamy dla twojego dobra. To będzie dla ciebie
stresujące, a doskonale wiesz, jak to się może skończyć…
- Nie będę się stresować – zdenerwowała się Lauren – Wrócę
zaraz po ślubie, nie będę z nikim rozmawiać! To najważniejszy dzień życia Lily,
muszę z nią być!
- Jestem przeciwna – powiedziała twardo Miranda – Twoja
ciąża nadal jest zagrożona. Każdy stres może wywołać…
- Wiem! – jęknęła cicho Lauren – W porządku, zostanę…
Wstała i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
- Może…. Może niech jedzie? – zapytała cicho Lisa – Jeśli
zachowa środki ostrożności nie ma powodu…
- Tłumaczyłam wam to – zirytowała się kobieta – nie próbuję
jej zrobić na złość, wierzę, że to dla nich ważne, ale jestem przeciwna. Nie
mamy pewności co się wydarzy, Lauren jest impulsywna i może za to zapłacić
wysoką cenę. Decyzja należy do was.
- Hej, co się dzieje?
James wszedł do sypialni, gdzie siedziała Lily. W pokoju
paliła się tylko mała lampka, dziewczyna natomiast skuliła się, podciągając
nogi pod brodę. Otarła pospiesznie oczy.
- Nic – wyszeptała, kiedy usiadł obok niej i przyciągnął ją
do siebie – Jestem zmęczona…
- To tylko dwa dni – zauważył z uśmiechem, gładząc ją po
głowie – Za dwa dni, będziesz moją żoną, wiesz? Wszystko już gotowe. Skąd te
łzy?
Przez chwilę wahała się, a potem wyrzuciła z siebie.
- Lauren nie będzie. Właśnie przyszła sowa, nie da rady…
James przez chwilę milczał, czując jak powoli ogarnia go
złość. Starał się za wszelką cenę zachować spokój.
- Wiem, że to głupie – wyszeptała cicho Lily, podnosząc na
niego wzrok – Wiem, że nie robi tego specjalnie, ale… Miałam taką nadzieję, że
będzie.
- Lily, nie miej mi za złe tego, co teraz powiem – zaczął
powoli James, nie mogąc już dłużej tego wytrzymać – Ale uważam, że tym razem
Lauren przesadziła.
- Słucham…?
- Wiem, że ta cała sytuacja może być dla niej ciężka i już
dawno obiecałem ci, że nie będę się wtrącał, ale tym razem przesadza. Nie będę
milczeć, kiedy to dotyczy ciebie. Wie, jak ci zależy na tym, żeby była na
ślubie.
- Jesteś niesprawiedliwy – potrząsnęła głową Lily – Ona naprawdę…
Naprawdę ma powód.
- Tak? Jaki? – zapytał od razu, a Lily pokręciła głową –
Lily, to zachodzi zbyt daleko.
- Nie mogę ci powiedzieć – jęknęła – Tłumaczyłam ci to już… Nie
rozumiesz?
- Nie, nie rozumiem – stwierdził zezłoszczony, odsuwając się
od Lily – Nie rozumiem, dlaczego nie chce przyjechać na ślub własnej
przyjaciółki i dlaczego jej bronisz?! Co jest aż tak ważne!?
- Nie mogę ci powiedzieć – powtórzyła cicho, czując jak znów
zbiera się jej na łzy – Przestań ją oceniać, kiedy nic nie wiesz! Ja nie
oceniam twoich przyjaciół!
- Więc teraz ja jestem zły?
- Nie, to nie o to chodzi – jęknęła, zeskakując z łóżka –
Nie odpuściłaby tego, gdyby nie działo się coś naprawdę ważnego, zrozum to! To
moja przyjaciółka i…
- Są sprawy, w których trzeba odpuścić – stwierdził
stanowczo James – Powiedz mi, że nie chodzi o Syriusza, a odpuszczę i złego
słowa na Lauren nie powiem.
Lily opuściła głowę i milczała. James prychnął.
- Przesadziła – powiedział krótko ze złością.
- To nie jest tak proste! – zdenerwowała się – Nie
zrozumiesz tego! Nic na ten temat nie wiesz, nie masz nawet połowy pojęcia o
tym wszystkim!
- Więc mi powiedz!
- Nie mogę! – teraz już krzyczała. Emocje gromadzące się w
niej od trzech tygodni, cały strach, złość i zdenerwowanie nagle znalazło ujście
i wylewało się na Jamesa. List od Lauren był kroplą przelewającą czarkę.
- Ufasz mi? – zapytał nagle, a Lily cofnęła się, jakby
dostała w twarz. Patrzyła na niego zszokowana, nie wierząc we wszystko, co się
dzieje.
- Ufam – powiedziała cicho, pewna, co zaraz usłyszy. Nie
omyliła się, James zmarszczył brwi i zrobił krok w jej stronę, mierząc ją
uważnym spojrzeniem.
- Więc powiedz mi, o co tutaj wszystko chodzi – poprosił
łagodnie, chociaż Lily nie wyczuła w jego głosie miękkiej nuty. Potrząsnęła
głową.
- Nie mogę – powtórzyła jak refren piosenki – Po prostu nie
mogę, obiecałam jej! Ty też byś nie zdradził tajemnic przyjaciół!
- Ale tu nie chodzi o nich, tylko o ciebie! Przyjaciółka nie
chce przyjechać na twój ślub, a ty jej bronisz! Chcę wiedzieć dlaczego ci to
robi! – zdenerwował się, podnosząc głos – Nie każ mi tego rozumieć, bo nie mogę
tego zrozumieć!
- Ja zachowuję się jak dziecko!? Popatrz na siebie –
pisnęła, machając rękami – Nie potrafisz zrozumieć, że nie mogę ci tego
powiedzieć! Nie umiesz mi zaufać! Jak chcesz być moim mężem, skoro już teraz mi
nie ufasz!
- Mylisz się. To ty, nie ufasz mi – Powiedział twardo Potter
– Nie ja tobie.
- Więc może faktycznie nie jesteśmy na to wszystko gotowi –
warknęła Lily. Potter zaśmiał się kpiąco. Spojrzała na niego, ale zobaczyła
tylko zwykłą furię. Był niemalże tak samo wściekły jak ona, jeśli nie bardziej.
- Być może!
Drzwi zatrzasnęły się za nim z trzaskiem. Lily złapała za
pierwszą rzecz jaką miała pod ręką i cisnęła nią w ścianę. A potem nagle doszło
do niej wszystko, co przed chwilą się wydarzyło i opadła na podłogę, ukrywając
twarz w dłoniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz