Rozdział 62

Remus i Peter, po uroczystym przyrzeczeniu na skarby Huncwotów, że o tym co zobaczą słówkiem nie pisną nikomu, towarzyszyli Lily niemalże aż do samego końca podróży. Evans zgodziła się na tą eskortę tylko i wyłącznie dlatego, że spodziewała się, co powie James, jeśli się dowie iż przyjaciele pozwolili jej ruszyć samej tak daleko, niemalże w środku nocy.
Lupin i Pettigrew z trudem nie wypalali Syriuszowi tego, gdzie siedzi Lauren. Pomógł na pewno fakt, że Syriusz, przyciśnięty mocno przez Lily, nawet o to nie zapytał.
Nie powstrzymał jednak pytania o to, czy dziewczynę w ogóle widzieli.
- Przelotem – odpowiedział zgodnie z prawdą Remus – Dosłownie chwileczkę. Nie chcieliśmy im przeszkadzać.
- Wyglądała na dość zaspaną – dodał szybko Peter, uznając, że ta wiedza może się Syriuszowi przydać – Zapewne ją obudziliśmy.
Syriuszowi przez głowę przebiegła myśl, że tej nocy pewnie już nie zaśnie. Nigdy nie potrafiła zasnąć, kiedy coś wyrwało ją ze snu.
Zaraz potem doszło do niego, że i tak pewnie spać nie pójdą. Zawstydzony własnymi myślami, pokiwał tylko głową i o nic więcej już nie spytał.

- Lily… - Zdziwiła się Lauren, wpuszczając przyjaciółkę do środka i uściskała ją z całej siły, całkiem zaskoczona jej obecnością – Co tu robisz!?
- Ty mała kłamczucho – skarciła ją, grożąc palcem. Lauren pobladła, zagryzając niepewnie wargę. Lily znów rzuciła się jej w ramiona – Głupek.
- Lily, kochanie, o co ci chodzi? – spytała cicho King, odsuwając się delikatnie – Skąd ta nagła wizyta? Jest pierwsza w nocy!
- Doszło do mnie, że już dawno powinnam tu być – powiedziała zarumieniona Lily – Powinnam cie wspierać ile mogę, a ja zamiast tego zajęłam się swoimi sprawami…
- I tak powinno być… Zaraz. Sama do tego doszłaś? – spytała podejrzliwie, a Lily wzruszyła ramionami.
- Rozmawiałam z Łapą i... Co?
Lauren stanęła naprzeciw niej, opierając ręce na biodra i rzuciła jej rozbawione spojrzenie. Lily, całkiem zbita z pantałyku, zamrugała.
- Łapa? – spytała, lustrując ją uważnie spojrzeniem.
- Tak, Rogacz prosił żeby… Co?
- Łapa? Rogacz… - podsunęła jej a Lily oczy rozwarły się ze zdziwienia – Jak dawno temu tak na nich mówiłaś?
- A to wstrętny, zapchlony manipulant! – Lily poczerwieniała na twarzy – Już ja mu pokaże i.. Oh, kochany… - wyrwało jej się, kiedy nagle wszystko zaczęło składać się w jedną całość. Lauren nie mogła nie zachichotać, widząc nagłej czułości na twarzy przyjaciółki – Chciał odwrócić moją uwagę…
- Na pewno się to udało – zaśmiała się King – Nie mogę uwierzyć, że posłużył się mną, żeby manipulować tobą… Już mnie niczym nie zaskoczy – oznajmiła z przekonaniem.
- Miał… Mieli – poprawiła się szybko, bo nagle zdała sobie sprawę, że to nie tylko Syriusz był w to wplątany – Mieli dobre intencje.
- Jak to Huncwoci. Jakiekolwiek intencje mieli, zmanipulowali cie jak dziecko – zaśmiała się –Myślałam, że umiesz się już opierać zniewalającemu, Huncwockiemu urokowi…
- Umiem – zaperzyła się Lily – Po prostu… Po prostu wykorzystał moment który… Oh, manipulant – westchnęła, kiedy z większa mocą doszło do niej, jak łatwe zadanie miał Syriusz.
- Ciekawe, co też wymyślili, że aż tak im zawadzałaś – zastanowiła się Lauren. Lily miała już na końcu języka, żeby wszystko wyjaśnić, w ostatniej chwili jednak się powstrzymała. Nie mogła powiedzieć o misji Jamesa, w końcu Lauren nie miała pojęcia o Zakonie. Na szczęście – W każdym razie ciesz się, że twój narzeczony posłał do manipulacji przyjaciela a nie zmanipulował cię sam…
Lily zachichotała.
- Od dawna nie umie tego robić – powiedziała ciepło, uśmiechając się na samą myśl o ukochanym. Lauren odwzajemniła uśmiech. Widać było na pierwszy rzut oka, że wizyta przyjaciółki sprawiła jej wielką przyjemność.
- No właśnie, narzeczony! Pokaż pierścionek! – zapiszczała szybko Lauren, a Lily speszyła się.
- Bo… Ja właściwie nie… - wydukała, zawstydzona. Brwi Lauren podjechały wysoko do góry – Bo nie było czasu jeszcze… To wszystko…
- Nie masz? – zapytała rozbawiona King, a Lily kiwnęła głową.
- Po prostu to na razie tak mniej oficjalnie, my właściwie – zaczęła się tłumaczyć – W ogóle o tym nie myśleliśmy…
Lauren już chciała wygłosić opinię co sądzi o zaręczynach bez pierścionka, szybko jednak zmieniła zdanie. Lily wyglądała na naprawdę szczęśliwą, a to było przecież dużo ważniejsze, niż jakaś błyskotka.
- Liczy się sama idea – uśmiechnęła się zamiast tego łagodnie – Merlinie, Lily, przepraszam cię, ale ja muszę się położyć… Jeśli Iris wypatrzy, że jeszcze nie śpię, przekabluje mnie do mamy a wtedy… Nie chcę myśleć, co wtedy będzie.
- Dlaczego? – zainteresowała się Lily, kiedy Lauren wyjęła z szafki dodatkowy koc.
- Okropnie się ostatnio przewrażliwiła. Ledwo udało mi się namówić ją, żebym tu przyjechała – westchnęła cicho – W domu nie wolno mi  było samej zrobić nawet herbaty… To gorsze niż więzienie. Tak czy inaczej, jeśli główny kabel się dowie, że nie leżę grzecznie w łóżeczku…
- Rozumiem – pokiwała natychmiast głową Lily – Ja też jestem zmęczona. Porozmawiamy jutro.
- Na jak długo możesz zostać? – spytała po chwili Lauren, podając Lily poduszkę i koc – Możesz spać tam – dodała, wskazując na schodki, prowadzące do sypialni i zachichotała – Albo ze mną, tu..
- Ty zołzo, wiesz, że boję się spać sama – zaśmiała się Lily, rzucając poduszkę na łóżko Lauren.

Następnego ranka obudziła ich Iris, pukająca do wyczekująco do drzwi. Lauren zaspana otworzyła drzwi i spojrzała obruszona na kobietę.
- Serca nie masz – jęknęła – Żeby tak o świcie…
- O świcie, jest południe – oznajmiła kobieta wparowując do środka – Znowu siedziałaś do późna…
- Nie mów mamie – jęknęła Lauren, a Lily, która wygramoliła się spod kołdry rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Lauren wyglądała na przestraszoną myślą, że Lisa może się dowiedzieć. Tym bardziej poczuła, że przyjaciółka o czymś jej nie mówi. Dotąd Lauren nie bała się matki.
- Przyniosłam ci śniadanie – powiedziała tylko Iris, stawiając na stole tacę z tostami i jajkiem sadzonym – Robiłam dla siebie więc… - urwała, dostrzegając Lily. Przez moment jej twarz miała nieodgadniony wyraz twarzy, potem zaś dodała – nie wiedziałam, że gustujesz też dziewczętach…
- To moja przyjaciółka, Lily – zachichotała Lauren – Była tu nie dawno z chłopakiem… Właściwie, to teraz powinnam nazwać go narzeczonym…
Lily spłonęła rumieńcem, a Iris klasnęła w ręce.
- Pamiętam cię – oznajmiła – No dobrze, zostawiam was. Pilnuj, żeby wszystko zjadła – dodała szybko do Lily i wyszła, mrucząc coś pod nosem o niańczeniu.
- Dlaczego tak bardzo boisz się mamy? – spytała rozbawiona Lily, kiedy Lauren rzuciła się łapczywie nie śniadanie – Myślałam, że macie dobre stosunki…
- Mamby – przytaknęła i przełknęła z buzi – To nie jej się boję, ale Mirandy.
- Kogo?
- Mirandy, mojej ginekolog – wyjaśniła krótko Lauren – To przyjaciółka mamy z czasów szkolnych, podobnie jak Iris – dodała szybko, po chwili namysłu – Prowadzi moją ciążę i… Wolę jej nie podpadać…
- Nie sądziłam, że jest na świecie ktoś, kto potrafi nad tobą zapanować – zaśmiała się Lily, wstawiając wodę. Spojrzała rozbawiona na Lauren, która w pałaszowała śniadanie z tak wielkim apetytem, że aż Lily zaburczało w brzuchu. Na ten dźwięk dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na nią.
- Boże, gdzie moje maniery… Chcesz trochę? – podsunęła w jej stronę tost, ale Lily szybko potrząsnęła głową, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Jedz na zdrowie – powiedziała. Lauren prychnęła.
- Już się nie mieszczę w moje ukochane spodnie – jęknęła Lauren – w szafce masz pieczywo, zrób sobie kanapkę.
- I bardzo dobrze – stwierdziła szybko Lily – Musisz jeść teraz za dwóch, pamiętasz? 
Rozpromieniła się i wcisnęła sobie do buzi wielki kawałek jajka.
Do okna zastukała sowa. Lily szybko podbiegła i wpuściła ptaka, który upuścił na jej dłoń list i wyleciał, nim zdążyła go zatrzymać. Rozwinęła pergamin i zmarszczyła brwi.
Wiadomość zawierała tylko jedno zdanie, napisane pismem Syriusza. Wszystko ok.
- Dziwnie – powiedziała cicho Lily. Nie spodziewała się esejów na temat, jak to wszystko jest w porządku, ale sama treść zaniepokoiła ją nie na żarty. I dlaczego napisał Syriusz, a nie James?
- Co jest? – spytała Lauren, dostrzegając zaniepokojenie na twarzy przyjaciółki – Lily? Co tam masz…?
- James miał… - zawahała się – miał mi napisać jak wróci od rodziców – zmyśliła na poczekaniu – ale odpisał mi Syriusz i… Spójrz.
Pokazała skrawek pergaminu Lauren, która rzuciła na niego obojętne spojrzenie, czytając wiadomość.
- Czego byś więcej chciała? – spytała, a Lily zastanowiła się przez chwilę – Wszystko jest w porządku, co tu więcej pisać?
Lily nie odpowiedziała. Z jednej strony Lauren miała rację, a z drugiej nie wiedziała przecież wszystkiego. Była pewna, że na jej miejscu bałaby się tak samo, jak ona.
- Chodzi o Zakon, co? – spytała nagle Lauren, a Lily omal nie upuściła kubka. Spojrzała na nią zaskoczona. Lauren siedziała bardzo spokojnie, pijąc powoli herbatę – Nie tylko z wami kontaktował się Dumbledore. 
- Jesteś w Zakonie!? – Lily otworzyła szeroko usta. Lauren kiwnęła krótko głową.
- Na chwilę obecną nieaktywnie, ale ogólnie, tak…
- Dlaczego nie powiedziałaś? – zdziwiła się Lily, a Lauren wzruszyła ramionami.
- Nie było kiedy – odpowiedziała krótko – Był u nas w styczniu, krótko po Sylwestrze. Załapałam się na rozmowę z rodzicami. To co z Jamesem?
- Nie wiem – westchnęła cicho – Ci zdradzieccy manipulanci podpuścili mnie…
- Na pewno wszystko jest w porządku – powiedziała Lauren – Pewnie wrócił bardzo zmęczony i dlatego to nie on napisał wiadomość. Po za tym, dlaczego mieliby kłamać, że wszystko jest w porządku? To bez sensu i tak się dowiesz, prawda?
Lily nie mogła nie zgodzić się z Lauren.
- Szczęściara – westchnęła – Siedzisz tutaj i nie musisz się martwić, w co pakują się ci kretyni… A ja mam całą czwórkę…
- Zamienisz się? – spytała kąśliwie Lauren – To nie narzekaj…

- Ty kompletny durniu, patałachu ty jeden – wyliczał na palcach Syriusz, kręcąc się po pokoju ze złością – Czy ty zawsze musisz sobie opić ten pusty, rozczochrany łeb!?
- Ja tylko… - zaczął James, próbując wyjrzeć zza Remusa i spojrzeć na przyjaciela. Lupin jednak prychnął.
- Nie ruszaj się – powiedział, nalewając nieznanego mu eliksiru na watę i przyciskając do niewielkiego rozcięcia na policzku – Potem powiesz mu, co o nim sądzisz…
- Nie będę się produkować, poczekam aż zrobi to Lily – stwierdził mściwie Black – Dobrze, że jej tu nie ma, padłaby gdyby cię zobaczyła…
- Właśnie, trudno było? – spytał szybko Potter i zaraz znów dostał po głowie od Remusa.
- Jeszcze raz się wychylisz, a będzie to twoje ostatnie wychylenie – ostrzegł go.
- Dała się podejść bez żadnego kłopotu – uświadomił Jamesa Syriusz – Musiała być bardzo zdenerwowana, skoro nie wyniuchała podstępu…
- A tak właściwie – zainteresował się Remus – To co ty zrobiłeś, że tak wyglądasz?
- Mieliśmy towarzystwo – mruknął Potter, drapiąc się po głowie. W gruncie rzeczy nie uważał, żeby wyglądał aż tak źle. Kilka siniaków, parę rozcięć i trochę zadrapań, nic poważniejszego ponad to.
- Ty to zawsze masz szczęście, co? – zapytał rozbawiony Remus – Dobrze, że skończyło się tylko tak… A teraz nie gadaj.

Późnym popołudniem Lily dostała wiadomość od Jamesa w której zapewnił ją, że wszystko jest dobrze a poranna wiadomość była wynikiem kolosalnego zmęczenia. Lily nie do końca mu zawierzała i w odpowiedzi zawarła zapewnienie, że wróci do domu następnego dnia i wszystkiego się dowie.
Lauren, korzystając z obecności przyjaciółki, zdecydowała wybrać się do pobliskiego miasta. Wyjaśniła Lily, że obiecała nie ruszać się z miejsca samej, ponieważ jednak miała tak dobrą opiekę…
- Mam dość siedzenia na dupie – powiedziała jej – Kilka razy mama zabrała mnie tutaj do kawiarni, mają bajeczne bezy i…
- Tylko o to ci chodzi! – zaśmiała się Lily, a Lauren zarumieniła się i odgarnęła śnieg z twarzy.
- Nie, nie prawda… - powiedziała wymijająco i natychmiast wyminęła Lily – Popatrz, jakie piękne!
- O nie – teraz Lily roześmiała się już na cały głos. Lauren przytknęła nos do wystawy sklepu z niemowlęcymi bibelotami, a jej oczy zaświeciły się jak dziecku na widok wymarzonej zabawki – Tak szybko?
- No ale popatrz – Lauren złapała ją za rękę i przyciągnęła bliżej – Tylko spójrz, jakie to cudowne i… Wejdźmy, proszę! Tylko na chwilkę, nic nie kupię, obiecuję!
Dwadzieścia minut później wyszły ze sklepu, a Lauren dzierżyła w dłoniach torebkę z kolorowymi śpioszkami i parą maleńkich bucików, a buzia nie zamykała się jej. Lily milczała, słuchając jej paplaniny i sama nie mogła się nie uśmiechnąć.
Lauren po raz pierwszy od prawie dwóch miesięcy wydawała się być absolutnie i bezwarunkowo szczęśliwa, zupełnie jakby nie dotknęło jej nic złego.
Policzki zaróżowiły się jej z podniecenia, oczy błyszczały zdrowym blaskiem a uśmiech nie zszedł z twarzy odkąd tylko przekroczyły prób sklepu.
Lily nie miała serca zakłócać jej niczym tego szczęścia więc po prostu milczała.
- Wchodzimy na bezy? – spytała w końcu, wskazując ręką na kawiarenkę. Lauren zatrzymała się i urwała w pół zdania, a potem pokiwała tylko głową – Myślisz, że można wziąć trochę na wynos?

Drzwi chatki otworzyły się i do środka weszła Lauren, przytrzymując Lily drzwi. Evans trzymała przed sobą pudełko pełne po brzeg bez i innych słodkości.
- Odgrzeję mleko – powiedziała Lauren, kiedy już obie ściągnęły ubrania wierzchnie i Lily zaczęła wypakowywać słodycze – mam tylko wysoko tłuszczowe, może być…?
Lily omal nie wypuściła z rąk wielkiego ciastka czekoladowego. Lauren spojrzała na nią zaskoczona, obserwując jak Evans z trudem opanowuje chichot.
- Co się stało? – spytała rozbawiona, wyjmując garnek – Coś nie tak?
- Nie, po prostu… Skojarzyło mi się coś.
- Powiedz, też chcę się pośmiać – poprosiła Lauren, uśmiechając się szeroko. Lily już otworzyła usta, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Była pewna, że wzmianka o Łapie i Charlie mogłaby zepsuć wyjątkowy humor Lauren. Powiedziała więc tylko:
- To nic takiego… Pokaż ubranka! – dodała szybko, chcąc zmienić temat. Podziałało. Lauren podbiegła do paczuszki, którą przyniosła i zaczęła kolejno wyjmować maleńkie kaftaniki, śpioszki, body, czapeczki i sweterki. Każdą rzecz oglądały dokładnie, nie mogąc się nadziwić, że już za kilka miesięcy będzie kogo w nie ubrać.
- To wspaniałe – powiedziała cicho Lily, przykładając do brzucha przyjaciółki pajacyk – że masz w sobie małego człowieczka…
Przyglądały się temu w ciszy.
- Tak… To niesamowite – zgodziła się Lauren, kładąc rękę na brzuchu. Lily uśmiechnęła się szeroko i zmarszczyła brwi, słysząc syk.
- Boże, mleko! – krzyknęła podrywając się na równe nogi. Podbiegła do kuchenki – Wykipiało…
Roześmiały się.

- Uwielbiam bezy – powiedziała Lily, oblizując sobie bezy. Lauren przytaknęła żwawo.
- Ja też – zgodziła się, wpychając sobie jedną do buzi – Pychota! Szczęście, że nie jem tego na co dzień, łatwo sobie wyobrazić jak bym wyglądała…
- Więcej ciałka do kochania – zaśmiała się Evans  - Nie miałabyś się czym przejmować…
- Zobaczymy, czy powiesz mi to samo za kilka miesięcy gdy będę przypominała rudego wieloryba…
- Pięknego wieloryba – powtórzyła szybko Lily – Będę uważała tak samo. I nie przejmuj się wagą, musisz się dobrze odżywiać, jesz za dwoje…
- Wiem – przytaknęła.
- Wrócisz do formy po porodzie – dodała krzepiąco Lily – A nawet gdy będziesz wielorybem, będziesz cudownym wielorybem. Już jesteś piękna… może tylko z wyjątkiem, kiedy walczysz o ostatniego pączka z karmelem…
Lauren zachichotała na wspomnienie niedawnej walki o pączka w wyniku której Lily omal nie została przez nią ugryziona. Przez ponad piętnaście kolejnych minut przepraszała za to przyjaciółkę.
- Nie myślę o tym – oznajmiła Lauren – Mam ciekawsze rzeczy niż myślenie o figurze. Na razie i tak nie mam dla kogo o nią dbać…
- Będziesz miała większy biust – podsunęła nagle Lily z filozoficznym wyrazem twarzy a Lauren omal nie zakrztusiła się – Niektórych to pociesza!
- To niesamowite jak ten czas leci – podjęła po chwili Lily – dopiero co zaczynałyśmy szkołę a tu już takie rewolucje... A właśnie, słyszałaś coś o płodnych ławkach?
Lauren spojrzała na nią, marszcząc brwi. Przełknęła i powiedziała.
- Ławka najbliżej drzwi? No coś mi się obiło o uszy, ale sama nie trzymałam się tej zasady – stwierdziła obojętnym tonem. Lily westchnęła.
- Wszyscy wiedzieli, tylko nie ja!
- Bo nie słuchałaś plotek – zaśmiała się Lauren – Ale płodne ławki to mit. Nikt się do tego nie stosuje…
Lily spojrzała na nią z pobłażliwością a Lauren zarumieniła się natychmiast.
- To było co innego… A po za tym to nie była najbliżej drzwi…
- Była! – zaśmiała się Lily. Lauren zmarszczyła brwi.
- Nie… Naprawdę? Była? Przypadek… - Wymruczała, a Lily zachichotała.  Komentarz do wypowiedzi Lauren, zachowała dla siebie.

Resztę wieczoru dogorywały do góry brzuchami, zapijając słodycz w ustach gorzką herbatą. Buzie nie zamykały im się wcale, kiedy wspominały czasy szkolne i dyskutowały zawzięcie o ostatnich wydarzeniach.
Lily poczuła się jakby znowu była w szkole. Ostatnie godziny King była wyjątkowo pogodna i momentami obie zapominały o wszystkich wydarzeniach ostatnich tygodni.
Przed północą wparowała Iris, zarządzając gaszenie światła i natychmiastowe pójście spać.
Kiedy zaś rano nadeszła pora na rozstanie, Lauren po raz pierwszy od bardzo dawna poczuła chęć, żeby z nią wrócić.
- Może jednak? – zapytała cicho Lily, widząc minę przyjaciółki. Lauren przez ułamek sekundy wyglądała, jakby się wahała, potem jednak potrząsnęła głową i powiedziała cicho.
- Uważaj na siebie w czasie drogi, przypomnij Potterowi i pierścionku i… Dawaj się częściej podpuścić i…  Uściskaj tych kretynów no i … Podziękuj… im za to – wydusiła z siebie z przekąsem, nie patrząc na Lily. Czując jej spojrzenie na sobie uśmiechnęła się i przytuliła ją mocniej – Wpadaj częściej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz