Rozdział 61

Kiedy tylko otworzyły się drzwi, Lily uśmiechnęła się i wypuściła sówkę przez okno.
- Nic ci nie powiem – powiedziała, odwracając się do Syriusza – Nie mogę…
- Wiem – zmieszał się natychmiast – Nie przyszedłem po to ja tylko… No więc ja… Bo to tak że… no dobra, chciałem spróbować – zakończył zirytowany, że nagle zabrakło mu pomysłów na wymówki. Lily uśmiechnęła się smutno.
- Jest uparta – wyszeptała cicho – i jak to Lauren, wszystkie argumenty odbijają się od niej jak groch od ściany… Gdybym miała pewność, że rozmowa z tobą jej pomoże, już dawno bym cię do niej wysłała ale… Teraz to może tylko wszystko bardziej popsuć.
Nie znosiła się za to, że musiała bezradnie patrzeć na to, jak przyjaciela męczy to, co się dzieje. Teraz, zdarzało się to już dużo rzadziej – tylko czasami, kiedy ktoś ten temat poruszał – Lily mimo wszystko wiedziała, że upłynie dużo wody, nim oboje całkiem o tym zapomni.
Chciałaby im jakoś pomóc, miała jednak pewność, że jeśli zdradzi Syriuszowi gdzie Lauren jest, dziewczyna znów ucieknie i wtedy i ona straci z nią jakikolwiek kontakt. A tego zrobić nie mogła.
- Jesteś pewna, że może być gorzej? – zapytał z powątpiewaniem Syriusz a Lily westchnęła ciężko i usiadła na brzegu łóżka. Black dosiadł się do niej, obserwując uważnie jej twarz.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo – westchnęła cicho.
- Mam odpuścić? Nawet z nią nie miałem okazji porozmawiać…
- Nie – potrząsnęła szybko głową – Nie wolno ci odpuścić… Musisz… Musisz dać jej więcej czasu…
Uniósł wysoko brwi a Lily westchnęła, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Czas to pojęcie względne – usprawiedliwiła się – Każdy potrzebuje go w innych ilościach… Czasem mam jej naprawdę dość – prychnęła, kiedy Black nadal patrzył na nią w ten sam sposób. Tym razem nie potrafił się nie uśmiechnąć.
- Tylko spokojnie – powiedział szybko, unosząc ręce w uspokajającym geście – Jeszcze by brakowało, żebyś zrobiła coś głupiego. Chodź, trzeba świętować wasze zaręczyny.
- Naprawdę czasem mam jej dość – westchnęła, kiedy Syriusz wstał i wyszedł z pokoju – Lepiej, żebyś naprawdę potrzebowała, żebym tak kłamała – mruknęła w przestrzeń – bo inaczej gorzko tego pożałujesz.

Wieść o zaręczynach Lily i Jamesa rozeszła się błyskawicznie. Para zgodnie utrzymywała, że datę ślubu wyznaczą na przyszły rok – co do miesiąca nie mogli się dogadać, Lily powiem obstawiała na wczesne lato, James zaś proponował późną jesień. Argumentów oraz kontrargumentów było bez mała jedno było jednak pewne – oboje ani myśleli się wycofać.
Tymczasem nadszedł początek lutego. Śnieg znów spadł na ulice i nic nie zapowiadało, żeby miał szybko stopnieć. Prognozy były jednoznaczne – taka pogoda utrzymać miała się jeszcze długi czas.
Nastały spokojne dni. Pierwszy tydzień lutego minął zupełnie nie zauważony.
- Nikt się nie rozstał, nikt się nie pobrał, ani nie zaręczył, nikt nie umarł i na razie nic nie zapowiada, żeby ktoś miał się urodzić. Nie było żadnych kłótni, ani godzenia, żadnych wyprowadzek i wprowadzania… – oznajmić rozradowany James, siadając wygodnie w fotelu – to chyba będzie najbardziej spokojny miesiąc od…
- Przynajmniej roku – wtrąciła ze śmiechem Lily – Ale to chyba dobrze, prawda? Miło przeżyć taki całkiem spokojny, błogi tydzień… A zostało jeszcze tylko dwadzieścia jeden dni lutego.
- Nadzieja matką głupich – roześmiał się Potter – Zobaczysz, że to tylko zmyłka. Chcą oszukać naszą uwagę…
- Kto? – zainteresowała się Lily, układając na ramieniu narzeczonego (!!! Narzeczonego, nie chłopaka, ale narzeczonego !!! ). Wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia, ale ktoś na pewno chce.
Zachichotała, ale nic nie powiedziała. Coś jej mówiło, że James miał rację, nie chciała jednak w żaden sposób teraz o tym myśleć. Stęskniła się za takim błogim, nie przerwanym niczym spokojem.. Niczym, za wyjątkiem materializującym się patronusem w ich salonie.
- I po spokoju…

- Błagam, uważaj na siebie – wyszeptała cicho Lily, dotykając policzka Jamesa – Obiecujesz, że będziesz ostrożny?
- Po raz piąty w przeciągu dziesięciu minut, tak, obiecuję być ostrożnym.
Lily spojrzała na ukochanego z widocznym brakiem zaufania. Dumbledore zlecił mu pierwsze zadanie i chociaż wszyscy zapewniali ją, że nie ma się czym martwić… Lily na samą myśl o tym robiło się słabo.
Cały czas chodziło za nią niestępujące wrażenie, że stanie się coś złego i nikt, ani nic nie mogło jej teraz uspokoić. Zwłaszcza zapewnienia Jamesa.
- Proszę cię, nie denerwuj się – wyszeptał jej do ucha. Westchnęła.
- Przestanę się denerwować jak wrócisz bezpiecznie do domu – powiedziała cicho, przytulając się do niego – Po prostu bądź ostrożny.
Przytaknął głową.
- Do zobaczenia jutro – ucałował ją w czoło, a Lily zachichotała cicho. Stanęła na palcach i szybko pocałowała go w usta, poczym wypchnęła szybko przez drzwi.
Bała się. Wiedziała, że nie ma powodów. James nie miał tam być sam – towarzyszyć miał mu ktoś z Zakonu. Miało nie być go tylko kilka godzin a jednak…
A jednak się bała. Bała się, przez te kilka godzin stanie się coś złego. Była przerażona myślą, że te ostatnie tygodnie spokoju to tylko cisza przed burzą, która może wybuchnąć właśnie dziś.
Zamknęła drzwi i przeszła do pokoju. Opadła z westchnieniem na fotel i przymknęła powieki. Wiedziała, że nie zaśnie, mimo, iż była naprawdę zmęczona. Pozostało jej tylko czekać.

Dzwonek do drzwi wyrwał ją z lekkiej drzemki, w jaką wpadła. Poderwała się i spojrzała na zegarek – Jamesa nie było od zaledwie godziny, na odwiedziny było jednak już dość późno.
Wyciągnęła różdżkę, poszła do drzwi i otworzyła je.
- Co tu robisz? – zapytała zaskoczona Syriusza, który spojrzał na nią z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Rogacz wspominał, że panikujesz – powiedział na powitanie – Prosił, żeby zajrzał do ciebie, czy wszystko jest w porządku…
- Też się denerwujesz – odgadła, a Black roześmiał się wchodząc do środku. Wzruszył ramionami.
- To nasz pierwszy raz – stwierdził krótko – Odczuwam subtelną nutkę niepokoju…
- Rozumiem – uśmiechnęła się i zaprowadziła go do kuchni. Nie miała pojęcia, że połknęła przynętę, misternie zastawianą przez Syriusza. James faktycznie prosił go, żeby zajrzał do Lily. Martwił się, że dziewczyna będzie się zamartwiać i zależało mu, żeby ktoś odwrócił jej uwagę od tego, że Potter ma zadanie.
Trzeba więc było sprowadzić na jej głowę inne zmartwienie. A kto, jak nie trójka dzielnych wojaków Huncwotów, nadawałby się do tego lepiej?
Zapytanie się pewnie, a gdzie dwójka pozostałych wojaków, prawda? U Lily jest bowiem tylko jeden! Wyjaśnię więc wam to, musimy jednak przenieść się o kilka godzin wcześniej.

Było piękne popołudnie. Słońce tego dnia wyjątkowo wyjrzało zza chmurek, kilka ptaszków przysiadło beztrosko na gołych gałęziach drzew i nawet ulice, pokryte śniegiem wydawały się bardziej przyjazne człowiekowi. Gdyby nie dziesięciostopniowy mróz, można by powiedzieć, że zawitała wiosna.
James Potter nękany troską o swoją drogą narzeczoną – która z troski o jego życie popadła w panikę – postanowił, że musi zapewnić jej należytą opiekę na tą jedną noc, podczas której będzie wykonywał świeżo przyznane mu zadanie dla Zakonu Feniksa.
Umówił się więc z przyjaciółmi, by poprosić ich o pomoc w tej delikatnej sprawie.
- Bardzo się martwi – poskarżył się Remusowi, który pokiwał głową ze zrozumieniem. Podzielał rozterki rudowłosej – Nie chcę, żeby spędziła cały wieczór na zamartwianiu się.
Syriusz zgodził się kiwnięciem. Rozumiał Jamesa.
- Trzeba zająć jej myśli na tę noc – powiedział powoli Peter, a cała trójka przytaknęła mu zgodnie – Tylko jak?
W ich głowach pojawiły się tysiące, a nawet setki pomysłów, ale żaden nie wydawał się być odpowiednim – a wierzcie mi, że paleta pomysłowości Huncwotów mogłaby zaskoczyć najbardziej wymyślnych pomysłodawców.  
- To wszystko nie ma sensu – oznajmił zrezygnowanym tonem James, opierając swoją głowę na dłoniach -  Żaden z tych pomysłów nie wypali… Nie, Peter, nawet ten.
Mały Peter opuścił smętnie głowę, brutalnie sprowadzony na ziemię. Syriusz otworzył usta, ale Remus dyskretnie dźgnął go w bok.
- Ten pomysł również nie jest dobry – powiedział krótko – Po za tym, Rogacz by się obraził, że nie może brać w tym udziału.
Syriusz wzruszył ramionami.
- Moi drodzy przyjaciele, jesteśmy więc bezradni wobec kobiecej troski – westchnął James a pozostali przytaknęli głową.
Zapadła krótka chwila, podczas której ich głowy huczały od myśli.
- Lauren! – powiedział nagle Peter a w jego głosie pobrzmiała nuta dumy. James pokręcił głową.
- Nie, nie, Peter, Lily, nie Lauren – wyjaśnił pobłażliwym tonem – Lily.
- Nie – zirytował się mały – Nie, potrzebujemy Lauren! Lauren ją zajmie – uświadomił ich z radością.
- Może by i ją zajęła – powiedział zrezygnowany James – ale mamy marne pojęcie, gdzie w tej chwili jest.
- A nie sądzę, żeby zjawiła się tu wiedziona intuicją – dodał Syriusz. Na moment wszyscy zamilkli, nasłuchując jakby mieli nadzieję, że King zaraz wejdzie do salonu. Kiedy nic takiego się nie stało, Remus zamyślił się przez chwilę, a Peter poczuł iskierkę nadziei. Skoro Remus go nie skrytykował, w jego pomyśle coś musi  być!
- Peter ma rację, potrzebujemy Lauren – powiedział z powagą – tylko ona może nam pomóc.
- Tak, ale…
- Wiem, Łapo, że nie wiemy – westchnął , machając niecierpliwie ręką – Ale Lily wie.
- Nic nie powie – oznajmili równocześnie James i Syriusz – Po za tym, nawet jeśli, Lauren nie wróci teraz – dodał James. Black zasępił się na moment.
- Lily wie, gdzie jest – powiedział krótko Remus – Skoro ona nie może przyjechać tu, my dostarczymy ją tam.
- Nadal pozostaje…  - zaczął Syriusz, a James uciszył go szybko jednym trzepnięciem w głowę. Black naburmuszył się, ale zamilkł.
- Tak, wiem, że nie wiemy, gdzie jest – powtórzył zrezygnowanym tonem James – To wspaniałomyślne z twojej strony, że nam o tym przypominasz…
- Tylko zwracam uwagę na dość istotny szczegół – zirytował się Black.
- Dobra, dobra, spokój – uciszył ich szybko Remus – Jeśli tylko przekonamy Lily, że TY – zwrócił się do Syriusza – niczego się nie dowiesz, sama nas zaprowadzi, prawda?
James, do którego pytanie zostało skierowane zamyślił się, poczym kiwnął głową. To miało sens.
- Jak macie ją zamiar do tego przekonać? Nie wydaje wam się chyba, że tak po prostu uwierzy?
Remus przewrócił oczami i poczuł jak dłoń świerzbi go, żeby zdzielić przyjaciela przez łeb. Szybko jednak się opanował, ale nie zdążył odpowiedzieć, bo wtrącił się Peter.
- Słowa Huncwota się nie łamie – powiedział stanowczym tonem i w tej chwili nikt nie mógł powiedzieć, że nie ma racji.

Tym więc oto sposobem, Syriuszowi przypadało zadanie przekonania Lily, że powinna zgodzić się na wyjazd do przyjaciółki.
Black był pewny, że Lily ot tak nie zgodzi się opuścić domu, kiedy James jest na misji. Musiał więc dać jej poważny powód, żeby to zrobiła. A czy jest coś ważniejszego – za wyjątkiem ukochanego mężczyzny ryzykującego życie – niż przyjaciółka z problemami?
A tego, że Lauren problem ma… No cóż, Syriusz zdążył ją poznać na tyle, że był pewien, iż jakiś na pewno jakiś ma.
- Napijesz się czegoś? – zapytała łagodnie, wyglądając ukradkiem przez okno. Syriusz westchnął cicho.
- Herbaty – powiedział. Przez chwilę przyglądał się, jak krząta się, wyjmując kubki a potem podjął – Rogacz mówił, że rozmawialiście z rodzicami.
- Tak – uśmiechnęła się mimo woli, nie zauważając, że Syriusz nie nazwał przyjaciela imieniem, tylko przezwiskiem. W każdej innej chwili zdałaby sobie sprawę, że Black coś kombinuje. Mówił tak na przyjaciół tylko w przypadku Huncwockiego uniesienia – To było strasznie stresujące.
- Wyobrażam sobie – zmarszczył brwi, myślami na chwile biegnąc ku Państwu Potter – Nie byli zachwyceni?
- Wręcz przeciwnie – zachichotała Lily – mam wrażenie, że okazali nawet trochę zbyt wielki entuzjazm… Wszyscy.
- To chyba dobrze – uśmiechnął się Syriusz i ocenił szybko sytuację. Lily wydawała się być na tyle podniecona myślą o zaręczynach, że mógł zaryzykować podsunięcie tematu – A jak przyjęła to Lauren?
- Dobrze. Zrugała mnie strasznie, że nie była to pierwsza rzecz, jaką zrobiłam po przebudzeniu – zachichotała i zamyśliła się – Może nie powinnam była jej pisać kiedy to się stało… - zastanowiła się. Black szybko podłapał.
- Często do siebie piszecie?
Spojrzała na niego podejrzliwe. Poczuł jak robi mu się gorąco. Za późno, Lily wywęszyła podstęp i zaraz rozszarpie go na kawałeczki.
- Dlaczego cię to interesuje? – zapytała cicho, stawiając mu przed nosem kubek z herbatą i zaczęła lustrować uważnie swoimi oczami. Przełknął głośno ślinę. Zbyt głośno.
- Martwię się – wydukał niewyraźnie. Na świecie istniały tylko dwie osoby, które były w stanie go naprawdę przestraszyć. Rozwścieczona Evelyn Potter i Lily Evans – że jest sama…
- No tak – powiedziała, a Syriusz nie mógł uwierzyć we własne szczęście! Nie dość, że mu uwierzyła, to jeszcze nieświadomie pomogła! – rozumiem. Myślę, że daje sobie radę…
- Tak twierdzi? – zapytał z powątpiewaniem, a Lily naburmuszyła się – To do niej podobne… Słuchaj – podjął natychmiast. Kuj żelazo póki gorące, Łapo! – martwię się. Ta cała durna sytuacja jest moją winą, a Lauren siedzi gdzieś sama  i ty wierzysz jej, że wszystko jest ok?
Lily zmarszczyła brwi, siadając obok. Syriuszowi krew huczała w głowie. Po raz pierwszy udało mu się skierować rozmowę na ten tor, na jaki chciał i poczuł nadzieję, że może uda mu się zdziałać tego wieczora coś więcej, jak tylko oderwanie myśli Lily od Jamesa. Evans wyraźnie biła się z myślami.
- Kiedy ostatnio ją widziałam, wyglądało, że naprawdę czuje się lepiej ale… - urwała, przygryzając wargę – Oh, ależ ja jestem durna! Jak mogłam uwierzyć, że tak szybko się pozbierała po tym wszystkim co zrobiłeś!
Syriusz poczuł się urażony, że Lily tak brutalnie wytknęła mu winę, postanowił jednak milczeć. W końcu miała rację i wyglądało na to, że naprawdę udało mu się ją podpuścić. W każdym bądź razie na pewno nie myślała już o Jamsie.
- Muszę się z nią zobaczyć – oznajmiła sucho, wstając – Nie możesz jechać ze mną – dodała, widząc, że Black również się podnosi.
- Nie mogę puścić cię samej o tej porze – powiedział stanowczo, co w tej chwili wydało jej się dość sensowne – To niebezpieczne.
- To…  - zawahała się i spojrzała szybko na zegar – Ona mnie zabije, jeśli zabiorę cię z sobą… Obiecałam…
- Fiuknę do Lunatyka – zaproponował. Lily zmarszczyła brwi, myśląc gorączkowo.
- Jest późno… - powiedziała cicho, a Syriusz przewrócił oczami – No dobrze, jeśli będzie mógł, to zgoda…
Odwróciła się i zatrzymała w pół kroku.
- Nie mogę… James…
- Zostanę tu, poczekam, aż wróci i napiszę ci, kiedy tylko przekroczy  próg domu – obiecał solennie,  podchodząc do kominka – Słowo Huncwota.
I być może w każdej innej sytuacji, to również zaniepokoiłoby Lily, teraz jednak kiwnęła tylko głową i zniknęła za drzwiami, a Syriusz dumny z tego, jak to rozegrał, sypnął proszku Fiuu do kominka i zawołał Remusa Lupina.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz