Rozdział 60

Gdyby ktoś spytał Remusa Lupina, dlaczego w ogóle zgodził się pilnować Charlie i Syriusza, pewnie nie potrafił by odpowiedzieć.
Można jednak bez wątpienia uznać, że Remusowi Lupinowi ten wieczór zapadł w pamięci jako najbardziej pokręcony w całym jego życiu. A przecież, jakby nie patrzeć, był Huncwotem.
Nie ulegało jednak najmniejszej wątpliwości, że Charlie była najdziwniejszą osobą, jaką do tej pory Lupin miał okazji poznać i… jakimś cudem, potrafiła wywrzeć na Syriusza wpływ prawie tak duży, jak James.
Momentami może i odrobinę większy.
Remus ze zdziwieniem obserwował, jak wyciągali z siebie wzajemnie informacje, których wyciągnięcie z Blacka zazwyczaj graniczyło z cudem. Lub bywało niemożliwym.
Przy okazji, dowiedział się nieco o samej Charlie – poznał na przykład jej imię, przysięgając na wszystko, że nie piśnie nikomu słówka.
- Bo jak nie – zagroziła z powagą Timble – Użyję na tobie mojego drinka. Nikt  nie powiedział, że nie mogę spić przyzwoitki.
Przysiągł więc, że nic co usłyszał nie opuści nigdy tego pokoju. Wyniósł jednak wiedzę, ważną wiedzę o ich relacjach, którą zdecydował się czym prędzej przekazać tym, którzy mogliby ją wykorzystać. Lily i Jamesowi. Z naciskiem na Lily.

Lily wiedziała dokładnie o wszystkim, co powiedział jej Remus, z jednym szczegółem. Zdawała sobie sprawę ze szczególności ich relacji – nie trudno  było odgadnąć, że w pewien sposób przyciągają się i nic z tym nie mogą poradzić.
Remus jednak zaobserwował coś, czego ani Lily, ani Lauren ani nikt, kto ich razem nie widział, nie mógł wiedzieć. Oboje zachowywali względem siebie dystans – tak naturalny, że3 trudno było uwierzyć, by cokolwiek ich łączyło bądź miało łączyć.
Ta wiedza utwierdziła Lily tylko w przekonaniu, że Charlie jest niegroźnym przeciwnikiem. Przynajmniej bezpośrednio bo pośrednio… Cóż, wnioskując po ostatnich doświadczeniach, Lily pozwalała sobie sądzić, że Charlie może podjąć próby wybicia Syriuszowi z głowy Lauren.
I cóż, prawdę mówiąc, wcale się nie myliła…

Lily szybko jednak została zmuszona przestać myśleć o Lauren. Dziewczyna wróciła do dziadków, a z krótkiej wiadomości którą dostała Lily, wychodziło, że szybko nie wróci. Lily zdecydowała się poczekać.
Wyraźnie jednak tematem Lauren zaczął interesować się James. Przynajmniej raz w tygodniu próbował się czegoś o niej dowiedzieć, a im bardziej Lily odmawiała rozmowy na ten temat, tym bardziej on na nią nalegał.
Lily nie miała mu tego za złe. Do tej pory nic przed nim nie ukrywała, wiadomym było, że skoro odmawia rozmowy, musi mieć ku temu powód. A to, w połączeniu z Lauren – oznaczało kłopoty.

Nadszedł koniec stycznia. Pogoda zaczęła się zmieniać – teraz ulice pokrywała woda, która została po gwałtownej odwilży.
W poranek trzydziestego stycznia Lily i Jamesa obudziło stukanie do okna. James podniósł się zaspany i wpuścił sowę, która podleciała do Lily i upuściła list prosto na jej głowę, poczym przysiadła na oparciu łóżka czekając aż ktoś odwiąże jej paczuszkę od nogi. Rudowłosa uwolniła ptaka od paczki i otworzyła ją. Na jej twarz wstąpił szeroki uśmiech na widok bardzo ładnej sukienki, którą nie dość dawno podziwiały z Lauren na wystawie sklepu Madame Malkin.
James wskoczył do łóżka.
- Wszystkiego najlepszego – wyszeptał jej do ucha i wcisnął w ręce swój prezent. Lily uśmiechnęła się.
- Dziękuję – powiedziała cicho i sięgnęła do listu, dołączonego do paczki od Lauren. Otworzyła go i wrzasnęła dziko, kiedy w twarz prysnął jej strumień wody. James odskoczył, chociaż i jego dopadła wodna niespodzianka.
Woda lała się kilka sekund, wystarczyło jednak, żeby zmoczyło ją, jego i połowę pościeli w tym oba prezenty.
- Co… co to było? – zapytał Potter, wycierając twarz – Skąd… Skąd ta woda!? Ona oszalała? Czemu się śmiejesz!?
- To tradycja – odpowiedziała Lily śmiejąc się do rozpuku – Ale sądziłam, że poza szkołą nie obowiązuje…
- Tradycja!? Jaka znów tradycja?
- To bardzo długa historia kochanie – oznajmiła rozbawiona Lily, wychodząc z łóżka – Opowiem ci jak się wysuszymy, dobrze?
I nie czekając aż coś powie, sięgnęła po różdżkę. Chichocząc pod nosem zaczęła suszyć pościel.

- Są piękne, dziękuję – Lily wpadła do kuchni, rzuciła się na szyję Jamsowi i ucałowała go  mocno – Nadal się fukasz za tą wodę?
- A mówisz, że to my jesteśmy dziwni – pokręcił głową Potter, patrząc rozbawiony na Lily – My sobie nie wlewamy wiader wody do łóżka…
- Ale wkładacie ręce do ciepłej wody – dodała kąśliwie Lily. James roześmiał się głośno.
- Po pierwsze, to był Chris, nie my. Po drugie, to nie było dla mnie, tylko dla Łapy. A po trzecie i tak nie wyszło – wyliczył na palcach James, rozśmieszając tym samym Lily.
- Pewnie – zgodziła się rozbawiona Lily – I to na pewno było normalne…
- Oczywiście – pokiwał z powagą głową James, podsuwając Lily pod nos tosty – To zupełnie co innego…
- Jesteście tak samo walnięci – oznajmiała – Nie próbuj zaprzeczać…
Urwała, zajmując się śniadaniem. James dosiadł się do niej i przez chwilę panowała bezwzględna cisza, przerywana tylko chrupaniem tostów i brzdękiem kubków odstawianych na stół.
Kiedy skończyli, podnieśli się z miejsc i zaczęli sprzątać. To także robili w ciszy  z jedną różnicą – teraz James przypomniał sobie o radiu i włączył je, a w mieszkaniu rozbrzmiała cicha muzyka.
Lily machnęła różdżką, a naczynia same znalazły się w zlewie i zaczęły zmywać. Dziewczyna stała tuż obok, pilnując, żeby woda zbytnio nie rozprysła na ziemię, a jej biodra podrygiwały lekko w rytm muzyki.
James uśmiechnął się, obserwując ukochaną a potem podszedł do niej i bez słowa objął w pasie. Przez chwilę stali tak w milczeniu a potem Lily odezwała się cicho.
- Powinniśmy zacząć wszystko szykować.
James westchnął i bardzo niechętnie odsunął się od Lily. Zaśmiała się, odwracając do niego.
- Ten obiad, to był twój pomysł – przypomniała z uśmiechem, zarzucając ręce na jego szyję. Przewrócił  oczami. Lily wspięła się na palcach i cmoknęła go krótko w usta. James chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie z różdżki Lily poleciały iskry a kubek, który się właśnie płukał nadleciał w ich stronę i wylał obojgu na głowę.
Stali, patrząc na siebie kompletnie ogłupiali. A potem oboje wybuchli śmiechem i śmiali się jeszcze długo, a woda skapywała im po twarzach.

Z okazji urodzin, Lily zdecydowała zorganizować obiad. Początkowo miała zamiar zaprosić przyjaciół, za namową Jamesa zdecydowała jednak na bardziej kameralne popołudnie – postanowili zapoznać z sobą swoje rodziny. Został zaproszony również Syriusz, który jednak grzecznie odmówił.
Późnym popołudniem, kiedy wszystko było dopięte na ostatni guzik, a Lily wystrojona w nową sukienkę od Lauren i piękny komplet kolczyków od Jamesa siedziała z ukochanym, zerkając niecierpliwie na zegarek, rozległo się pukanie.
Dziewczyna zacisnęła dłoń na jego dłoni i oboje poszli do drzwi. Jako pierwsi przybyli państwo Evans – ucałowali córkę, przywitali się z Jamsem i ledwo zdążyli zdjąć płaszcze, kiedy do drzwi również rozległo się pukanie.
Teraz atmosfera osiągnęła już najwyższe stadium zdenerwowania i wybuchło zamieszanie, podczas którego nikt nie do końca wiedział czym zająć się pierw.
Wszyscy krzątali się miedzy sobą witając i poznając, aż w pewnym momencie zrobił się zastój bowiem ciasny hol nie był przystosowany do sześciu osób naraz. Wtedy James wykazał się zdrowym rozsądkiem i zaprosił gości do stołu.
Tam natomiast nastąpiła cisza, nieprzerwana niczym przez kolejne kilkanaście minut posiłku.

Kiedy jednak wszyscy skończyli jeść, a Lily przyniosła deser a cisza nadal trwała, oboje z Jamsem zaniepokoili się nie nażarty.  
Spojrzeli na siebie ukradkowo. Lily posłała swojemu chłopakowi błagające spojrzenie. James dał jej do zrozumienia, że nie wie co może zrobić, ale wtedy odezwała się Evelyn.
- Bardzo dobre – zwróciła się do Lily – Jakiego przepisu użyłaś?
Lily zachichotała.
- To dzieło Jamesa… – powiedziała rozbawiona, a Potterowi poczerwieniała twarz.
Evelyn zmieszała się podobnie jak James.
- To dobrze, że sam potrafi coś przygotować – podchwyciła natychmiast Grace, spoglądając z powątpiewaniem na swojego męża – Niektórzy nie potrafią sami przygotować kanapki…
James skulił się w sobie jeszcze bardziej, teraz całkiem czerwony, Lily natomiast zdusiła w sobie śmiech na widok min ojca i kochanego.
- Bardzo ładnie się tu urządziliście – zmieniła szybko temat Evelyn, która odwiedziła to mieszkanie po raz pierwszy – Prócz tego pokoju macie jeszcze jeden, tak?
- Dwa – poprawiła ją Lily, a James przytaknął szybko głową.
Evelyn przytaknęła z aprobująco głową, ale młodzi nie mieli pojęcia, co to kiwnięcie miało znaczyć.
- To takie przestronne mieszkanie – podjęła szybko Grace – Chociaż za duże, jak dla samej Lily. Ciszę się, że zamieszkaliście we dwoje.
Evelyn uśmiechnęła się łagodnie, a Grace natychmiast odpowiedziała tym samym.
Lily natomiast zmarszczyła brwi, niezbyt pewna co tu się dzieje. Wszyscy przy stole wyraźnie wiedzieli do czego zmierza ta rozmowa. Wszyscy, prócz Lily. I Jamesa, jak szybko zauważyła Lily.
I znów zapadła cisza, która tym razem trwała dość długo.
Evelyn spojrzała prosząco na męża, który odchrząknął i podjął.
- No, ale skoro mieszkacie już razem, ani chwili patrzeć jak ślub i dziecko – zażartował.
James, który właśnie wziął do ust kawałek ciasta, zakrztusił się gwałtownie i poczerwieniał na twarzy. Lily zerwała się z miejsca i z całej siły uderzyła ukochanego w plecy, patrząc na niego z czułością. Kiedy już przestał się krztusić, spojrzał na ojca przerażony.
Evelyn wzniosła oczy do góry, a mężczyzna spojrzał na nią naburmuszony, nie rozumiejąc o co chodzi.
- Okropna dziś pogoda, prawda? – podjęła natychmiast kobieta, zmieniając szybko temat.
I po raz kolejny pogoda okazała się najbardziej neutralnym i rozluźniającym tematem, a żart Anthonego szybko przeszedł w zapomnienie. Przez niektórych.

- Przepraszam cię  – powiedział od razu – Nie wiem, co to miało być…
- Szaleństwo – zaśmiała się Lily.
- Tak – pokiwał głową James. Podeszli do stołu i zaczęli sprzątać.
- Ślub – prychnęła Lily – ale wymyślił… Jesteśmy za młodzi!
- Zgadza się – przytaknął od razu James – Mamy dopiero po dziewiętnaście lat…
- Ja mam – podchwyciła szybko Lily, wstawiając talerze do zlewu. Im dłużej o tym rozmawiali, tym mnie pewności było w jej głosie – Ty dopiero skończysz…
- Będziemy mieli długie lata, żeby to zrobić – Powiedział James. Zapadła krótka cisza, podczas której oboje zajmowali się zmywaniem talerzy. Z nieznanych sobie powodów, robili to bez magii.
- Ja nie wiem, jak mógł na coś takiego wpaść – kontynuowali temat, idąc do sypialni – A to podobno młodzi ludzie zbytnio się spieszą…
- Gdybyśmy sami o zaproponowali, uznałoby że to brak odpowiedzialności – oznajmił James, a Lily pokiwała gorliwie głową.
- Totalna głupota – stwierdziła kolejne dwadzieścia minut później, wychodząc z łazienki i układając ubrania na krześle – No ale to był tylko żart…
- Dokładnie – zgodził się szybko Potter, wskakując do łóżka – Po za tym, kto myśli o ślubie w czasie wojny!
- Kto by chciał brać ślub w czasie wojny…!
- Pobierzemy się, kiedy to wszystko się skończy. Kiedyś – oznajmił James, a Lily przytaknęła mu żarliwe.
- Kiedyś… - zgodziła się cicho.
Zapadła cisza, tak głucha, że słychać było tylko stukanie zegra. Lily położyła się obok Jamesa, układając głowę na jego piersi. Nagle doszło do nich, że nie tylko rozmawiają na temat ślubu, ale w dodatku zgodnie uznali, że go wezmą.
Lily przełknęła ślinę. Teraz, kiedy po raz pierwszy padło między nimi to słowo, Lily zaczęła o tym myśleć głębiej. Kochała Jamesa, wierzyła, że on kocha ją i tak naprawdę fakt, że pewnego dnia zostaną mężem i żoną, wydawał się jej całkiem naturalny. A to, kiedy ten dzień nadejdzie, było zupełnie inną sprawą.
-  Lily? – zapytał nagle James, siląc się na obojętny ton – A, tak czystko teoretycznie…
- Tak, James?
- Gdybym zapytał cię teraz o rękę – zaczął ostrożnie, chociaż wewnątrz cały drżał z emocji – Co byś mi odpowiedziała?
- Teoretycznie… - powtórzyła cicho Lily, próbując zapanować nad drganiem głosu – Teoretycznie odpowiedziałabym… tak.
- Teoretycznie – zgodził się James, próbując ukryć jak wielką radość przyniosła mu jej odpowiedź. Znów zapadła cisza.
- Jim? – zapytała cichutko Lily po chwili – A… Też teoretycznie…
- Tak, Lily?
- Gdybym spytała teraz, czy chcesz się ze mną ożenić… Co byś mi odpowiedział?
- Tak – powiedział bez wahania a Lily rozpromieniła się. Szybko jednak opanowała zbytnią radość i pokiwała głową na znak, że zrozumiała.
- Lily…? – podjął po chwili Potter, a Evans szybko na niego spojrzała, teraz niezdolna ukryć podniecenia na twarzy. Policzki zaróżowiły się jej od emocji, a oczy lśniły intensywnym blaskiem.
- Tak…?
Teraz zapadła cisza tak głucha, że słychać było tylko ich głośne oddechy i szaleńcze bicia serca. Lily za wszelką cenę próbowała zachować spokój – jej dłonie drżały, zaciśnięte na brzegu kołdry. Oblizała nerwowo usta, przypatrując mu się wyczekująco.
James przełknął ślinę, a w gardle pojawiła się znikąd wielka gula.
- Wyjdziesz za mnie? – spytał, nim zdążył się powstrzymać. Twarz Lily rozjaśnił szeroki uśmiech. Szybko jednak przypomniała sobie, że powinna zachować w tej chwili powagę, z trudem więc zmusiła się, żeby go ukryć.
- Tak – odpowiedziała i nie mogła nie uśmiechnąć się szeroko na widok rozradowanej twarzy Jamesa – Wyjdę za ciebie...

- Ale miałam sen… - wyszeptała zaspana Lily, kiedy obudził ją ciepły oddech Jamesa tuż nad jej twarzą. Leżała z zamkniętymi oczami, uśmiechając się błogo -… wspaniały.
- Co ci się śniło? – spytał szeptem, muskając ustami czubek jej nosa. Zachichotała.
- Przyszli rodzice na obiad… I wyszło strasznie, wszyscy byli tacy spięci aż nagle twój tata zażartował o ślubie i wiesz co?
- Zgodziłaś się – powiedział szeptem. Lily otworzyła szybko oczy i spojrzała na niego zaskoczona – Albo miałem ten sam sen, albo..
- To nie był sen… - ucieszyła się i pocałowała go – A myślałam, że w rzeczywistości takie rzeczy nie mają miejsca.
- Mają – uśmiechnął się – ale nie trwają wiecznie. Musimy wstać, niedługo będzie spęd gości. Pamiętasz, urodziny, świętowanie…
- Pamiętam – jęknęła, przytulając Jamesa z całej siły do siebie – Możemy udawać, że nas nie ma?
James udał, że się zastanawia, poczym pokręcił głową i nim zareagowała, wyskoczył z łóżka.
- Ruszaj się – zawołał dziarsko – Trzeba zrobić śniadanie!
- Nie jestem głodna – zaśmiała się, rozciągając na całym łóżku – Poleżę tu sobie, a ty jedz.
- Zapomnij – pokręcił głową ze śmiechem i wskoczył na nią – Jak dam ci buzi, to wstaniesz?
Zamyśliła się, poczym pokiwała rozradowana głową, krzyżując palce pod kołdrą. James pocałował ją namiętnie i wstał, ale Lily ani myślała się ruszyć.
- Oszukiwałam – zachichotała, pokazując mu dłoń – Taka byłam zła!
Potter wyglądał, jakby mu ktoś wylał znów wiadro wody na głowę. Niewiele myśląc doskoczył do niej, złapał za kostki i jednym zwinnym ruchem wyciągnął z łóżka na podłogę.
- Boli! – zaprotestowała ze śmiechem, leżąc na ziemi – I tak nie wstanę! Leżeć będę!
James westchnął, pochylił się i owinął Lily kołdrą, poczym przerzucił sobie przez ramię.
- Skoro nie wstajesz po dobroci, pójdziesz siłą. Życzysz sobie lodowaty prysznic, czy może lodowatą kąpiel?
- Ciepłe naleśniki? – zaproponowała nieśmiało, ale Potter zaśmiał się złowrogo.
- Za późno na negocjacje.
- Gorący i dziki seks? – skusiła, a James zatrzymał się gwałtownie i zamyślił chwilę, poczym ruszył dalej.
- Nie – powiedział rozbawiony – Gorący i dziki seks też mnie nie przekupią.
- Naleśniki, gorący, dziki seks i… ciasto z bitą śmietaną? – zapytała zdesperowana, a James znów się zatrzymał.
- Z pierzynką? – zapytał podejrzliwie, a Lily przez moment zastanawiała się, co dokładnie miało by być z pierzynką. Potem odpowiedziała.
- Z czym tylko zechcesz.
- Nie – powiedział, pchając drzwi od łazienki – To zabawniejsze… Chociaż – zawahał się – Za gorący, dziki seks wrzucę cię do ciepłej wody…
- Naleśniki – zaczęła się targować, patrząc na niego przez ramię – do letniej.
- Gorący seks, letnia woda i zrobię bąbelki.
- Zgoda – powiedziała, wzruszając ramionami. James machnął różdżką, a wanna sama napełniła się wodą. Kolejne machnięcie i wzbiła się lekka, puszysta piana. A moment później, Lily Evans owinięta w kołdrę znalazła się w wannie.
- Mogłeś mnie wyjąć z kołdry – zaśmiała się Lily, wynurzając się i stając – teraz będziesz ją suszył…
- Jakoś to zniosę – roześmiał się, pomagając dziewczynie wyszarpać się z kołdry a potem wyszedł z łazienki, zostawiając ją samą.

Kiedy wyszła z łazienki, w mieszkaniu unosił się słodki zapach świeżo smażonych naleśników. Uśmiechnęła się i poszła do kuchni, gdzie czekała już na nią góra złocistych placków i miseczka białego sera.
- Rozpieszczasz mnie – wyszeptała Jamesowi do ucha, zachodząc go od tyłu i obejmując w pasie.
- Czasem muszę – powiedział rozbawiony – Jedz, póki ciepłe.
- Poczekam na ciebie – odpowiedziała, podchodząc do blatu – Co chcesz do picia?
- Kawy – rzucił krótko. Lily uśmiechnęła się, nalała wody i stuknęła różdżką w kierunku radia, a kuchnię wypełniła cicha melodia. James rzez chwilę zajmował się tylko naleśnikami, aż w końcu odstawił patelnię na bok, zakrył nieusmażone jeszcze ciasto i odszedł do Lily, łapiąc ją za rękę i okręcając dookoła siebie.
- Zwariowałeś? Co Ty robisz?
- Tańczę z moją… właściwie, kim Ty teraz dla mnie jesteś? – Spytał zatrzymując się nagle i patrząc na nią rozbawiony.
- Narzeczoną – uświadomiła go ze śmiechem. Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- … narzeczoną – dokończył więc i zanim zdążyła odpowiedzieć porwał ją do kolejnych pląsów. Okrążyli całą kuchnię i James zamierzał się do kolejnego okrążenia, gdy jego stopa natrafiła na łyżkę, która spadła z blatu. Potknął się lecąc do przodu a Lily w ataku desperacji złapała za pierwszą rzecz, jaką miała pod ręką. Para upadła a razem z nimi, spadł garnek z ciastem na naleśniki.
- Dobrze, że zdążyłeś coś usmażyć – zaśmiała się, patrząc z rozbawieniem jak próbuje zetrzeć ciasto z twarzy.

- Po prostu mi powiedz, co mam zrobić.
Miranda zmarszczył brwi, upijając z filiżanki trochę zielonej herbaty i spojrzała z uwagą na siedzącą przed nią kobietę.
- Jest dorosła – odpowiedziała spokojnie, odstawiając filiżankę – Żadna z nas nie ma na nią wpływu. To tylko jej decyzja, Liso.
- Przecież wiesz, jakie to jest ryzyko – powiedziała przerażonym tonem – Ty najlepiej wiesz, co się może stać.
- Lauren też wie – powiedziała spokojnie Miranda – Powiedziałam jej dokładnie to samo co tobie, nawet więcej. Lauren zna to ryzyko i jest go świadoma… Obiecała być rozsądna.
- Przestań, znasz ją – westchnęła cicho Lisa – Zawsze najpierw działa a potem myśli i za to płaci… Po prostu nie chcę, żeby stało się coś złego… Może gdybyś…
- Do czego mam ją namówić? – spytała szybko Miranda a Lisa natychmiast potrząsnęła głową.
- Nie o to mi chodzi, nigdy bym nie… Ja po prostu chcę, żeby była trochę bardziej rozsądna a tylko ty możesz na nią wpłynąć… Masz u niej autorytet, wysłucha cię… Proszę cię, Mirando…
- Zrobiłam co w mojej mocy – powtórzyła spokojnie kobieta – Lauren jest dorosła i jestem pewna, że teraz nabierze trochę więcej rozsądku. Kobiety w ciąży się zmieniają, Lauren jest świadoma, że tu nie chodzi tylko o jej dobro, ale też dziecka. Zależy jej, Liso i wierzę, że nie zrobi nic, co mogłoby ich narazić na niebezpieczeństwo. Wierzę w nią.
Położyła szeroką dłoń na drobnej rączce Lisy, uśmiechając się szeroko.
- Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze – powiedziała łagodnie – Nie pokazuj, że się martwisz, to tylko stworzy niepotrzebnie napiętą atmosferę a tego jej nie trzeba. Bądź spokojna.
Lisa westchnęła, pokiwała głową i westchnęła.
- Jakie to szczęście, że nie mam więcej dzieci…

- I znów się spotykamy.
Zatrzymała się, zaciskając mocno powieki i biorąc kilka głębszych oddechów. Zacisnąwszy kurczowo dłoń na różdżce, odwróciła się stają twarzą w twarz z Sieverem.
- Cóż za przypadek – zironizowała, zadzierając twarz. Zaśmiał się drwiąco, opierając się luzacko o ścianę. Serce zabiło jej kilkakrotnie szybciej.
- Nie wierzę w przypadki – powiedział spokojnie. Zbyt spokojnie, jak dla Dorcas.
Jedną z najbardziej znienawidzonych u niego cech był właśnie ten spokój. Beztroski, nigdy niczym nie zmęczony spokój, jakim nie pochwaliłby się nawet Dumbledore. Siever nigdy, ale to przenigdy się nie uniósł.
- Myślałem, że o tym wiesz – dodał, przypatrując się jej z powagą. Prychnęła.
- Nie wszystko da się zaplanować – powiedziała krótko, odwracając się na pięcie. Złapał ją za ramię.
- Kiedyś uważałaś inaczej – wyszeptał jej do ucha. Dorcas poczuła dreszcz, przechodzący na wylot całe jej ciało. Okropną mieszankę obrzydzenia i podniecenia, strachu i złości, wstrząsającą tak dogłębnie, że trudno było jej zmusić się do najmniejszego ruchu, mimo, że mężczyzna dawno już puścił jej rękę – Skąd taka nagła zmiana?
- Dostałam nauczkę. Nie wszystko da się zaplanować.
- Mylisz się – stwierdził dyplomatycznie, obchodząc ją dookoła. Mówiła spokojnie, jakby uczestniczył w kółku dyskusyjnym i omawiał właśnie jakiś bardzo skomplikowany temat – Wszystko da się zaplanować i przewidzieć. Wystarczy tylko być odpowiednio sprytnym i spostrzegawczym, by dostrzec czego po kim można się spodziewać.
- Widać brakowało mi którejś z tych cech – wycedziła, patrząc na niego uważnie – Czego ty chcesz, co?
- Tylko rozmawiam – usprawiedliwił się natychmiast, podnosząc ręce w obronnym geście – Ciągle mnie atakujesz, chociaż nie masz powodu… Przecież cię nie wydałem.
- Ale to zrobisz – syknęła mu prosto w twarz. Nawet nie zauważyła, kiedy znalazł się tak bliska. Kolejna cecha, za którą go tak bardzo nienawidziła – jak tylko dostaniesz to, czego chcesz, prawda?
- Ranisz mnie – zaśmiał się drwiąco. Cofnęła się  o krok czując, że jest zbyt blisko. Zdecydowanie zbyt blisko – Naprawdę sądzisz, że mam jakiś cel?
- Lubisz mieć władzę – wycedziła. Oddech stał się jej nierówny i płytki, a serce zabiło jak oszalałe. Igrała z ogniem i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
- Lubię – zgodził się cicho i wyciągnął dłoń w jej stronę – a ty lubisz być uległa - kontynuował. Opuszki jego palców musnęły jej policzek. Chociaż pozornie wydawał się to najbardziej delikatny gest, jaki można sobie wyobrazić, Dorcas poczuła, jakby dostała w twarz.
Odskoczyła, drżąc na całym ciele. Patrzył z satysfakcją na jej reakcję i wiedziała, że dokładnie o to mu chodziło.
- Nie rób tego nigdy więcej – wycedziła i obeszła go dookoła. Uśmiechnął się drwiąco ale jej nie zatrzymał.
- W twoim głosie słychać coraz mniej pewności – powiedział za nią – ulegniesz i sama mi dasz tego, czego chcę. Czego chcemy oboje.
- Jeżeli mnie chcesz – wyszeptała, odwracając się w jego stronę – będziesz musiał mnie zabić, bo sama ci się nigdy oddam.
I wyszła nie dbając o to, że być może właśnie przypieczętowała wyrok własnej śmierci.

Siever jeszcze przez długą chwilę patrzył w miejsce, w którym zniknęła Dorcas a potem z jego twarzy zniknął uśmiech. Westchnął, wyciągnął z kieszeni paczkę mugolskich papierosów i zapalił jego, opadając wygodnie na fotel. Dym wypełnił mu nozdrza, drażniąc je.
Nigdy nie palił w obecności Dorcas. Nie tolerowała tego, a on to szanował. Sam nie był zbyt pewny, dlaczego – zawsze robił to co chciał i dostawał tego, czego chciał i gdyby tylko odpowiednio mocno się zaparł, pewnie wygrałaby z nią tą walkę.
Nawet teraz, kiedy nawet nie chciała go oglądać, powstrzymywał się od zapalenia w jej obecności, chociaż w pewnym momencie jego organizm błagał o szluga.
Nie powinien się był nią przejmować. Mógł robić co tylko zechciał, w końcu miał nad nią pełną kontrolę. Nawet, jeśli nie chciała tego przyznać, w tej chwili dosłownie trzymał jej życie w dłoniach.
Jakby była zwykłą, szmacianą kukiełką, którą on mógł kierować przy pomocy patyczka i kilku sznurków.
Każdy na jej miejscu tańczyłby tak, jakby mu zagrał.
Ale ona tego robiła i wiedział, że nie zrobi. Dorcas była ulepiona z twardej gliny. Twardszej, niż można było się spodziewać.
I to właśnie tylko dlatego tak kurczowo się je trzymał. Była wyzwaniem, które przyjął dawno temu. Wyzwaniem, dla którego wpakował w najdziwniejszą grę, jaką los mógłby mu postawić na drodze.

- Jesteście niepokojąco pogodni – oznajmił nagle Remus, obserwując z przerażeniem entuzjazm, z jakim para szykowała herbatę  - i szczęśliwi… Co się dzieje?
- Nie można być już szczęśliwym? – zapytał rozbawiony James, podając Lily kubki – Zazdrosny...?
- Kochanie, to nie ten przyjaciel – przypomniała mu subtelnie Lily, a Syriusz zmarszczył brwi i już otwierał usta, żeby się odszczeknąć, ale Remus dyskretnie nadepnął mu na stopę i posłał znaczące spojrzenie, że ma milczeć. Lily zachichotała i musnęła ustami policzek Jamesa.
- Dobra, to co was tak ucieszyło? – zainteresowała się Maddie, uznając, że mężczyznom brak jest wyczucia.
Lily i James wymienili ukradkowe spojrzenia a ich twarze rozjaśnił uśmiech.
- Powiemy im? – spytała konspiracyjnym szeptem Lily, a James westchnął ciężko. To tylko wzbudziło niepokój przyjaciół. Zdecydowanie, to było coś, czym należało się martwić. Ich zachowanie było zbyt podejrzliwe, żeby teraz tak je zostawić. W końcu tak nienaturalna radość bez żadnego powodu jest bardzo podejrzliwa i mogą się za nią kryć jakieś dramatyczne wydarzenia. A radość tych dwojga była zbyt wielka, by była naturalna.
- Nie wiem – stwierdziła Lily, zastanawiając się. Oboje świetnie się bawili, obserwując zmieniające się reakcje przyjaciół na tak dziwne zachowanie – A musimy?
- Dobra, o co chodzi? – Zdenerwował się Syriusz, już nie na żarty.
Miny obojga natychmiast zmieniły się i teraz patrzyli na nich z powagą, tak wielką, że w pokoju zapadła głucha cisza. Goście upewnili się natychmiast, że sprawa jest poważna.
- Musimy wam coś powiedzieć – oznajmiła Lily mrożąco poważnym głosem. James kiwnął tylko głową.
On sam obawiał się zabrać głos – o wiele trudniej było mu pohamować śmiech, Lily natomiast robiła to z zadziwiającą powagą.
- To bardzo poważna sprawa, dlatego proszę, zachowajcie spokój – kontynuowała – Być może początkowo się przerazicie, ale postanowiliśmy wczoraj, bo niemałym fiasku z kolacją, że lepiej dla wszystkich będzie jeśli… 
I tu nastąpiła dramatyczna pauza, którą wszyscy bardzo źle zinterpretowali. Maddie i Remus, poderwali się na równe nogi i zaczęli wyrażac głębokie poruszenie i oburzenie na „wieść” którą zagłuszyli, Syriusz zaraz przyłączył się do nich, wyzywając od idiotów i tylko jedyny Peter zastanawiał się, dlaczego są tak radośni, skoro zdecydowali się – w mniemaniu wszystkich gości – rozstać.

- … się pobierzemy – dokończył cichutko Lily. Minęła chwila, nim dotarło do nich, co powiedzieli.
Remus i Maddie natychmiast umilkli i usiedli zmieszani. Syriusz stał, nie pewny co dokładnie usłyszał i zastanawiając się, o co tu chodzi.
A Peter zwyczajnie pogubił się w sytuacji więc po prostu milczał.
Lily i James natomiast zachichotali pod nosem.
- Już wiem o co tu chodzi – powiedział w końcu Remus – Znów naćpali się czekoladą.
Roześmiali się.
- Nie – zaprzeczyła Lily, stawiając herbatę na tacy i lewitując ją do stołu. James wziął ciasto i podążył za narzeczoną (ale fajnie tak o nich pisać!! :D dop. Autorki) – Mówimy poważnie… chcemy się pobrać… jeszcze nie teraz – dodała widząc, że Syriusz otwiera już usta – Za jakiś czas. Może w przyszłym roku, może jeszcze w tym.
James uśmiechnął i pochylił nad Lily.
- Tak naprawdę – wyszeptał – to w polewie czekoladowej do naleśników mogło być nieco wywaru euforii, wiesz?
Lily roześmiała się i spojrzała na przyjaciół które miny świadczyły o tym, że jeszcze do końca do siebie nie doszli po szokujących wiadomościach. Trudno było jednak określić czy chodziło o ich błędne szokujące wieści czy może jednak te prawdziwe.

- To niesamowite – oznajmił Remus, kręcąc głową z uśmiechem – Dopiero kłóciliście się o żuka a teraz…
- Tak szybko dorastają – wzruszył się Syriusz, a Lily zachichotała. James uśmiechnął się szeroko i przyciągnął ją do siebie.
- Jakiego żuka? – zainteresowała się szybko Maddie, a wszyscy prócz niej wybuchli głośnym śmiechem. Zaczęli jej opowiadać, przekrzykując się wzajemnie między sobą.
- Jakby ktoś wtedy powiedział, że dwa lata później się zaręczą, każdy wyśmiałby go – stwierdził Syriusz – Prędzej bym uwierzył, że się przez ten czas zabiją, niż zejdą…
- Czasem mało brakowało – zgodziła się Lily i uśmiechnęła – A propos, lepiej napiszę do Lauren, bo jeśli się dowie, że wiedzieliście pierwsi, mogę nie dożyć własnego ślubu…
- Odpukać! – zameldował szybko James. On, Syriusz, Remus i Peter natychmiast zaczęli wzajemnie stukać się w czoło, marszcząc się przy tym straszliwie. Lily zatrzymała się w pół kroku, a Maddie rozszerzyła oczy zdziwienia – W dzisiejszych czasach lepiej nie ryzykować – wyjaśnił pokrótce.
- Od kiedy jesteście zabobonni? – spytała rozbawiona Evans, odwracając się do nich. Remus westchnął.
- To nie zabobonność, to przezorność – wyjaśnił natychmiast.
- Jak z płodnymi ławkami* – dodał szybko Syriusz. Lily otworzyła buzię ze zdziwienia – No wiesz, niby nikt tego nie robi, ale nikt też w niej nie siądzie…
- Nie rozumiem – powiedziała powoli Lily – Jakie płodne ławki?
- No… Płodne – wtrącił szybko James – nie słyszałaś o Kulcie Płodnych Ławek? W szkole każdy o tym słyszał…
Huncwoci pokiwali głowami. Nawet Maddie się zgodziła, chociaż nie uczęszczała do Hogwartu.
- Nie mam pojęcia o czym mówicie – powiedziała rozbawiona Lily – Co to jest płodna ławka?
- Każda ławka w klasie, znajdująca się najbliżej drzwi – wyrecytował szybko Remus – Pojęcie wprowadzone przez starszych uczniów.
- No wiesz, napalone pary wpadające do klas w namiętnym uniesieniu – machnął ręką Syriusz – wybierają pierwszą ławkę najbliżej drzwi, to bardzo praktyczne…
- Nie trzeba pędzić na drugi koniec sali – dodał James – Wprowadzono to pojęcie, bo wyobraź sobie co by było, gdyby każdy zastanawiał się co się działo na ławce, przy której siedzi… - spojrzał znacząco na Syriusza, który zaczerwienił się cały.
- To funkcjonowało już wcześniej! – usprawiedliwił się, a wszyscy z wyjątkiem Maddie zachichotali – I to wcale nie była pierwsza ławka przy drzwiach…
- Była – uświadomiła go rozbawiona Lily.
- Przypadek – mruknął Black.
- Czyli to dlatego te najbliżej drzwi, są zawsze puste – zastanowiła się Lily, a wszyscy pokiwali głowami – A co z nauczycielami?
- No wiesz, są plotki odnośnie kilku… Nie wymienię nazwisk – dodał szybko Remus – którzy podobno też…
- Nie kończ! – poprosił natychmiast James – Wolę nie wiedzieć… Ci złośliwsi, sadzają tam za karę… Jestem pewni, że wiedzą…
- To chore – zaśmiała się Lily – Chociaż coś w tym… Zaraz wrócę – dodała szybko – Tylko wyślę sowę…
Wyszła z pokoju, a wszyscy od razu spojrzeli na Syriusza, który zmarszczył brwi.
- Spróbuj – podpowiedział szybko James – jest w dobrym humorze, może ci coś powie.
Black kiwnął głową i wyszedł za Lily.

* Dedykacja tego rozdziału jest dla Lils, która zainspirowała mnie do pomysłu Płodnych Ławek :) Nieświadomie, ale jednak.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz