Rozdział 56

Pchnęła drzwi <i>Kawaiarenki pod różami</i> i rozejrzała się dookoła z uwagą. Lisa King zamachała do niej ze stolika tuż przy oknie, uśmiechając się delikatnie. Lily odwzajemniła gest i zastanawiając się, o co może chodzić podeszła.
- Dzień dobry – powiedziała łagodnie kobieta, wskazując jej miejsce po przeciwnej stronie – Usiądź. Mam nadzieję, że nie zepsułam ci żadnych planów? Richard jest na poprawce szaty wyjściowej więc pomyślałam, że to dobra okazja, żeby zamienić z tobą kilka słów… napijesz się czegoś? – zapytała, kiedy podeszła do nich niska, pulchna dziewczyna w dwóch warkoczach.
- Kawę poproszę…
- Dwie kawy – poprawiła ją szybko Lisa – Dla mnie z miodem, jeśli można…
Kiwnęła głową i oddaliła się.
- O co chodzi? Coś się stało? Chodzi o Lauren…
- Tak – zgodziła się szybko kobieta – Ale nie bój się, nic złego się nie dzieje – dodała szybko, widząc minę Lily – Po prostu pomyślałam, że może ty wiesz co się właściwie wydarzyło? Lauren… Powiedziała mi nieco, ale nie jestem pewna, ile w tym wszystkim prawdy… Nie zrozum mnie źle, ufam jej, ale była bardzo roztrzęsiona a po za tym… trudno mi w to wszystko jakoś uwierzyć. 
- Nie wiem, czy będę umiała pani pomóc – powiedziała powoli Lily, marszcząc brwi – Sama też wiem tylko tyle, ile zdołałam wydusić z niej i Syriusza i… Ich wersje właściwie pokrywają się…
- Chętnie wysłucham, jeśli tylko masz czas…
Lily kiwnęła głową, zgadzając się w milczeniu.

Nie mówiła długo. Opowiedziała szczegółowo wszystko, czego dowiedziała się od Lauren i Syriusza, zgrabnie pomijając wiadomość o dziecku. Nie była pewna, czy Lauren nie okłamała jej, pisząc, że przyznała się rodzicom.
- Przykra sprawa – powiedziała ze smutkiem Lisa, biorąc łyk kawy – Naprawdę wierzyłam, że im się uda… I jeszcze to dziecko.
Pokręciła głową, jakby sama myśl o tym wszystkim, sprawiała jej ból.
- Lauren powiedziała państwu?
- Tak… była tak zszokowana tym wszystkim, że wyrzuciła z siebie wszystko jak tylko przyjechaliśmy.
- Jak ona się czuje?
Lisa zawahała się, dobierając słowa.
- Lepiej – powiedziała w końcu, marszcząc brwi – Początkowo chodziła jak cień siebie… Próbowałyśmy ją z mamą zająć czymś innym, ale trudno było zwrócić na coś jej uwagę aż w końcu Wigilię ni stąd ni z owąd pękła… Nie mogliśmy jej uspokoić, a jeszcze w Boże Narodzenie pociągała nosem ale… Chyba jej to pomogło.
Lily uśmiechnęła się smutno. Była niemal pewna, dlaczego to akurat w święta Lauren pękła a myśl ta wcale nie poprawiła jej humoru. Lisa zauważyła to, bo jej rzuciła w jej stronę pytające spojrzenie.
- W święta zostali parą – wyszeptała cicho – Minąłby rok.
- Oh – wyrwało się kobiecie – Oh. Nie miałam pojęcia… To wiele wyjaśnia… Naprawdę wierzyłam, że będą razem szczęśliwi…
- Lauren nie chce wrócić?
Pokręciła głową ze smutkiem.
- Nie. Nie chce nawet o tym słyszeć a… A ja nie naciskam. Nie jest gotowa. Zmieni zdanie – powiedziała z przekonaniem kobieta – Minie trochę czasu, przestanie aż tak boleć i wtedy zmieni zdanie…

Biegła ile sił w nogach, żeby zdążyć do domu przed czasem. Spotkanie z Lisą zajęło dużo więcej czas niż się spodziewała i nagle z całego dnia, pozostało jej zaledwie kilka godzin na przygotowanie do wieczornego wyjścia.
Zatrzymała się jak wryta, widząc przed wejściem do kamieniczki Maddie, która wpatrywała się z nieukrytym wahaniem w drzwi, jakby zastanawiała się czy wejść, czy może lepiej nie.
W końcu najwyraźniej zdecydowała się na pierwsze wyjście po dotknęła klamki i pchnęła.
- Maddie – zawołała Lily, a dziewczyna odwróciła się w jej stronę – Nie ma mnie tam.
Odwróciła się i spojrzała na nią, wyraźnie zmieszana.
- Cześć – powiedziała cicho, odgarniając włosy za ucho – Ja właśnie… do ciebie… Możemy chwilę porozmawiać?
- Pewnie – powiedziała Lily, przechodząc obok i przepuszczając dziewczynę w drzwiach.
- Na pewno nie będę przeszkadzać? Jest Sylwester i pewnie chciałabyś się przygotować… Zdaje się, że wieczorem gdzieś idziecie…
- Nie ma kłopotu – uśmiechnęła się Evans – I tak wszystko idzie nie po mojej myśli od samego rana, a szykować aż tak długo się nie będę.
Otworzyła drzwi mieszkania. Maddie uśmiechnęła się w podzięce i zaczęła ściągać szalik.
- Napijesz się czegoś? – spytała Lily, wskazując jej salon – Kawa? Herbata? Cokolwiek?
- Może herbaty – powiedziała cicho dziewczyna, idąc za Evans do części kuchennej – Jesteś pewna, że nie będę przeszkadzać? Mogę przyjść kiedy indziej…
- Daj spokój – machnęła ręką Lily – Jest jeszcze dość wcześnie. O co chodzi?
Postawiła kubek z herbatą na blacie i spojrzała wyczekująco na Maddie, która nadal wyglądała, jakby nie była przekonana, czy aby na pewno chce rozmawiać.
- Chciałam… - zaczęła i urwała, wyraźnie zakłopota – Bo ja chciałam porozmawiać o Remusie – wyrzuciła z siebie jednym tchem, świdrując Lily uważnym spojrzeniem.
Evans spojrzała na nią zaskoczona.
- Bo chodzi o to, że ja… że…
Widząc zakłopotanie na twarzy dziewczyny, Lily poczuła jak nagle robi jej się chłodno. Natychmiast przestała się uśmiechać.
- Masz wątpliwości – odgadła, a gardło ścisnęło jej się boleśnie. Maddie wyglądała, jakby nie za bardzo wiedziała o co chodzi. Dopiero po chwili skojarzyła fakty.
- Nie – potrząsnęła energicznie głową – nie, w żadnym wypadku, nie tylko… Tylko mam wrażenie, że on ma – wyrzuciła z siebie. Najwyraźniej przyniosło jej to ulgę, bo odetchnęła nieco głębiej.
Znów zapadła cisza. Lily nie za bardzo wiedziała, co powinna teraz powiedzieć. Maddie ujęła kubek w dłonie i napiła się z niego, poczym dodała, widząc niepewność wymalowaną na twarzy Evans.
- Nie zrozum mnie źle – podjęła, trochę ciszej – Nie chodzi o to, że… Po prostu nie za bardzo mam z kim o tym porozmawiać, a ty znasz go trochę dłużej i… Ja po prostu cały czas mam wrażenie, że trzyma mnie na dystans, jakby mi nie ufał…
- Przywykniesz – wyrwało się Lily zdawkowym tonem, a gdy doszło do niej co powiedziała, oblała się szkarłatnym rumieńcem – Chodzi mi o to, że… że on taki po prostu jest – sprostowała natychmiast.
Maddie wcale nie wyglądała na uspokojoną tą odpowiedzią.
Lily odetchnęła, próbując zebrać myśli.
- To jest tak – podjęła powoli, dokładnie ważąc słowa – że… to nie chodzi o to, że… Nie potrafię ci tego wyjaśnić. Remus taki po prostu jest i sądzę, że po prostu trudno mu… trudno mu tak od razu komuś zaufać. Taka jest po prostu jego natura a… to że ci powiedział, tak szybko, bo ja dowiedziałam się po siedmiu latach znajomości… 
Spojrzała na nią ze znaczącym uśmiechem.
- Po prostu musi minąć trochę czasu – powiedziała, przeklinając się w myślach. Ostatnim czasem zdecydowanie zbyt wiele razy powtarzała tą kwestię – Jemu naprawdę zależy. Uwierz…
Zapadła krótka cisza. Lily odgarnęła włosy.
- Nie jestem dziś w stanie zbyt wiele z siebie wykrzesać – westchnęła, powstrzymując rozbawienie – Rozmawiałam z mamą Lauren i ta rozmowa nieco wytrąciła mnie z nastroju udzielania rad…
- Właśnie, co z Lauren? – zainteresowała się Maddie, wyraźnie zadowolona ze zmiany tematu i w dużo lepszym nastroju niż jeszcze pół godziny tematu – Masz z nią w ogóle jakiś kontakt?
- Tak – kiwnęła głową - Ale nie za bardzo wiem, na ile mogę ufać temu, co mi pisze. Niby, dziś pani King potwierdziła każde słowo ale…
Urwała. Nie była za bardzo pewna, ile można jej powiedzieć a coś podpowiadało jej, że i tak zbyt bardzo się wygadała.
- Sama nie jestem pewna – zakończyła zrezygnowana – Beznadziejna sytuacja. Myślałam, czy by do niej pojechać, ale… teraz nie ma szans, żeby się wyrwać.
- Głupia sytuacja. W ogóle… Charlie? Nigdy bym na to nie wpadła, nie wyglądała na zainteresowaną i prawdę mówiąc momentami wydawało mi się, że… ona ogólnie nie jest zainteresowana…
Lily spojrzała zaskoczona na Steward, nie bardzo rozumiejąc, co ta ma na myśli. Dziewczyna oblała się szkarłatnym rumieńcem.
- Odniosłam wrażenie, że nie interesuje się zbytnio mężczyznami – powiedziała zawstydzona, a do Lily doszło do czego pije dziewczyna. Zachichotała.
- Oh… O to chodzi… A wiesz… Wiesz, że o tym nie pomyślałam… - zaśmiała się – Faktycznie, też nie widziałam jej nigdy, żeby zwracała uwagę… No, ale teraz już wiemy, że nie…
- Ta…  -  westchnęła Maddie – Matko, ja ci przeszkadzam, miałam tylko na chwilę!
Zerwała się, przewracając kubek. Rzuciła się, żeby po sobie posprzątać.
- Nic nie szkodzi – uśmiechnęła się Lily, machnęła różdżką i sprzątnęła ze stołu – Jakie plany na wieczór?
- Wybiorę się pewnie do Rechoczących Wiedźm z innymi – powiedziała Maddie – jest pełna ale Remus się upierał, żebym nie siedziała sama więc…
- Dobrze robił – uśmiechnęła się – Na pewno będzie fajnie. Sama bym poszła…
- A wy, jakie plany? – zapytała Maddie, przechodząc do holu i ubierając się. Lily wyszczerzyła zęby
- Idziemy na bal maskowy – powiedziała rozbawiona.
- Bal maskowy? A gdzie wyście znaleźli bal maskowy?
- Rodzice załatwili nam zaproszenia, tuż pod Londynem.  Okropnie mi się nie chce…
- Będziecie się doskonale bawić – zapewniła ją szybko Maddie – Zawsze tak jest! Miłej zabawy i szczęśliwego Nowego Roku…
- Wzajemnie – pożegnała ją Lily i zamknęła drzwi, uśmiechając się delikatnie.

W Rechoczących Wiedźmach panował wyjątkowy, jak na tą okazję, spokój. Po raz pierwszy od wielu tygodni, można było powiedzieć, że bar tętnił pustkami.
Chociaż pub miał swoich stałych klientów, nawet oni w Sylwestrową Noc wybierali się na Ulicę Pokątną, gdzie w prawie każdej kawiarence, tawernie czy gospodzie, organizowane były huczne imprezy.
Mimo wszystko, Charlie zdecydowała się wziąć zmianę na ten wieczór. Dopiero co wróciła z domu po świętach – rodzina zmusiła ją, żeby zostać prawie dwa tygodnie i udzielić się, pokazując z dobrej strony.
Naturalnym było, że teraz musiała odreagować. A mając do wyboru powitanie Nowego Roku samej w domu, bądź samej w pracy – wybrała drugą opcję. W końcu rok temu, były tu aż dwie osoby, nie licząc właścicielek.
Timble zerknęła rozbawiona w ich stronę – obie siedziały przy stoliku, chichocząc nad butelką ginu, czerwone na twarzy.
Charlie przeciągnęła, stuknęła różdżką w szafę grającą, pogłaśniając muzykę i wyłożyła się wygodnie na krześle, kładąc nogi na ladzie.
I kiedy już pogrążała się w drzemce, drzwi gospody otworzyły się i do środka wtoczyła lawina ludzi. Charlie poderwała się, krzesło zachwiało i legło do tyłu.
- Co za idioci przychodzą do tej dziury w Sylwestra… - wymruczała, podnosząc się z ziemi i otrzepując spodni – Cały Londyn ich a… Cholera.
Patrzyła z przerażeniem, jak wyżej wspomniani idioci zajmują stolik, dostawiając do niego krzesła. Eddie, Lexie, Peter, Maddie i Syriusz, przywołali gestem do siebie dwójkę nieznanych jej dotąd osób, robiąc przy tym wyjątkowo dużo hałasu. Jej spojrzenie zatrzymało się na chwilę dłużej na Blacku i poczuła, że robi jej się słabo na samą myśl o tym, że będzie musiała ich obsłużyć. Wyglądał na wyjątkowo naburmuszonego i niezadowolonego.
Zerknęła niepewnie w stronę pracodawczyń, które wyglądały na równie zaskoczone, co ona. Patrzyły z przerażeniem to na klientów, to znów na butelkę ginu, jakby nie wiedziały, co robić. W końcu machnęły ręką do Charlie, przywołując ją do siebie.
- Zajmij się nimi – powiedziała jedna z nich – dostaniesz podwójną gażę.
- Wolałabym… - zaczęła nieśmiało, ale one już jej nie słyszały, wymykając się na zaplecze. Jęknęła w duchu, czując, że to będzie najgorszy wieczór jej życia i powoli ruszyła do stolika.

Miał ochotę kogoś zabić. Nie bardzo był pewny, czy Jamesa, za to że go w to wciągnął, Eddiego, za to, że zorganizował towarzystwo czy może Remusa, który nasłał Maddie i Petera, żeby dopilnowali, by się zjawił w Rechoczących Wiedźmach.
Miał cudowny plan, przespania całego wieczora, tymczasem był zmuszony siedzieć w barze w otoczeniu ludzi, z którymi wcale nie miał ochoty być.
Nawet perspektywa toczenia bezkarnej wojny z Chrisem nie wydawała się być tak ciekawa, gdy w pobliżu nie było nikogo, kogo ich zachowanie mogłoby denerwować.
I wtedy, okazało się, że w lokalu jest Charlie.
- To jakiś żart – mruknął zrezygnowany, poprzysięgając zemstę przyjaciołom, za to, że go w to wpakowali. Peter najwyraźniej wyczuł, że jest w tarapatach, po odsunął się od niego z krzesłem tak daleko, jak było to możliwe.
- Co podać? – zapytała, nie patrząc nawet w jego kierunku. Rozpoczął się harmider, gdy wszyscy zaczęli składać zamówienia. Trwało to dłuższą chwilę, aż w końcu inicjatywę przejął Eddie.
- Ognistą. Dużo Ognistej – powiedział krótko aczkolwiek bardzo stanowczo – I coś bardziej ruchliwego dla ucha, w końcu to Sylwester.
- Całe szczęście, że nie wpadło mu do głowy przynosić czapeczek, jak rok temu – wyszeptał do Alice Chris, a dziewczyna zachichotała. Wypowiedział to w złej godzinie, bo oto Mauer wyjął ze swej kieszeni mały, brązowy woreczek, rozwiązał go i wyspał na stół mnóstwo kolorowych masek, czapeczek, szali z kolorowych piór i wiele innych, typowo sylwestrowych dodatków.
Alice i Maddie z radością rzuciły się, by wybrać sobie to, co im się podobało. Peter patrzył na to z powątpieniem, poczym sięgnął nieśmiało po papierowy kapelusik i wcisnął go sobie na głowę.
Eddie, z równie wielkim  entuzjazmem co Alice i Maddie, wygrzebał wśród ozdób coś dla siebie, poczym sięgnął po lśniący kapelusz i wcisnął go na Syriuszową głową.
- Rozchmurz się – zawołał z radością – ten felerny rok dobiega końca! To, jak powitasz nowy, zwiastuje to, jakim będzie!
Black miał na końcu języka, że na pewno gorszy niż miniony, uznał jednak, że lepiej będzie milczeć.
Niewątpliwą poprawę humoru przyniósł mu widok Chrisa, ściągające ze złością różową, połyskującą perukę, którą z czułością nałożyła mu Alice.
- Ani się waż – warknęła Lexie, kiedy Eddie zamachał jej przed nosem czapeczką w zielone kropki.
- Będziesz wyróżniać się spośród tłumu…
- Przeżyję.
Charlie, która bardzo dosłownie potraktowała zamówienie, wytaszczyła zza lady wielką beczkę z wypalonym napisem <i>Ognista Whisky</i>.
Wszyscy patrzyli ogłupieli, jak próbuje przytaszczyć ją do ich stołu. W końcu, Syriusz, który siedział z brzegu podniósł się i z cichym westchnieniem podszedł w jej stronę, wyciągając z kieszeni różdżkę.
- Czuję kłopoty – wyszeptał Peter – Ma różdżkę…
- Jest rozsądny – powiedziała cicho Maddie – Prawda…?
- Ostrożność nie zaszkodzi – szepnął powoli Chris, przesuwając się bliżej, by w razie potrzeby ruszyć na pomoc.
- Nie masz umiaru, prawda? – zapytał Syriusz, machnął różdżką i przetransportował beczkę do stołu – Nie można było  butelek?
- Miało być dużo – wzruszyła ramionami – Gdybym przyniosła każdemu po jednej, nie wyszłoby dużo mniej.
- Cóż za ekonomizm…
Chris odsunął się, robiąc miejsce. Charlie postawiła szklanki na stole i odwróciła się, wracając za bar. Eddie natychmiast rzucił się, żeby polać. Obsłużenie kraniku zajęło mu nieco czasu, kiedy jednak skończył polewać, rozejrzał się z radością po wszystkich.
- Do dna, moi drodzy! Na Nowy Rok!

O ile pierwsze dwie kolejki nie wywarły na nich żadnego wrażenia, o tyle trzecia wyjątkowo rozluźniła atmosferę. Wszyscy zrobili się zdecydowanie bardziej pogodni i z większym entuzjazmem podchodzili do dobrego nastroju Eddiego.
Nawet Syriusz przestał siedzieć całkiem nadęty i rzucił krótki komentarz w kierunku Chrisa.
Lexie, prawie pobiła Eddiego, gdy spróbował założyć jej maskę na głowę, a Peter, który był wyjątkowo tanecznym nastroju, pierwszy porwał Maddie do tańca.
Im więcej pili, tym lepiej się bawili. Po czwartej kolejce, Lexie zgodziła się założyć kapelusik a Peter przestał uciekać na widok Charlie.
- Idziemy – zawołała Maddie, łapiąc Blacka za rękę – Zatańczymy.
- Nie idę – powiedział stanowczo Syriusz, wyszarpując rękę z jej uścisku. Sięgnął do szklanki i upił z niej nieco.
- No chodź – nalegała łagodnie Maddie – Proszę, jeden taniec, tak nie można. Obiecałam mieć na ciebie wzgląd.
- Nie – powtórzył krótko, ignorując ją całkowicie.
- Daj spokój, nie pójdzie – wzruszyła ramionami Alice, przechodząc bokiem – Ja z tobą zatańczę.
- Nie – potrząsnęła głową Maddie, odchrząknęła i zaczęła słodko – Syriusz?
- Tak?
- Ruszaj ten zapchlony tyłek i raz dwa na parkiet! – krzyknęła tak gwałtownie, że Black spadł z krzesełka – Jazda!
Przeczołgał się obok i bez chwili zwłoki doskoczył do tańczących, zbyt oszołomiony, żeby zareagować. Zadowolona z siebie Maddie poszła za nim, wypinając dumnie pierś do przodu.
- No – powiedziała do siebie z pełną satysfakcją.

Charlie zerknęła na zegar. Dochodziła dziesiąta. Towarzystwo bawiło się w najlepsze. Ona sama, rozważała nalanie sobie czegoś, wiedziała jednak, że wtedy nie będzie nikogo, kto mógłby obsłużyć ewentualnych klientów.
Wzięła więc kawałek szmatki, decydując się, ze nadeszła chwila, by uprzątnąć stół przy którym akurat nie było nikogo.
Ledwo jednak dotknęła blatu, usłyszała za sobą.
- Nie pijesz?
- Pracuję – powiedziała, patrząc przez ramię na Syriusza, który przypatrywał się jej z uwagą – Powiedziałeś jej?
- Nie – obszedł stół siadając tak, żeby ją widzieć. Zmarszczyła brwi, rozglądając się czujnie dookoła – Nie musiałem. Słyszała nas.
Upuściła szklankę, która rozbiła się, zderzywszy z podłogą.
- Żartujesz? – zapytała, blednąc – Jaja sobie robisz?
- Nie.
Przez chwilę wahała się. W tej chwili nie przypominała w żaden sposób tej pewnej siebie, nie patrzącej na innych dziewczyny. Była wyraźnie skruszona.
- Przykro mi – powiedziała cicho, zagryzając wargi – Nie chciałam… Pijesz?
Podstawiła mu przed nos szklankę. Potrząsnął głową.
- Ktoś musi ich zabrać do domu – oznajmił – Na chwilę obecną, wygląda, że to będę ja.
- Dobrze się bawią – powiedziała, wzruszając ramionami –Do północy im ulży… Jak to przyjęła?
Nie była pewna, czy powinna o to pytać. W tej chwili nie miała pojęcia, na co może sobie pozwolić, a na co nie. Widząc jego minę, dodała szybko.
- Wiem, ze spieprzyłam sprawę… Przykro mi, chciałabym to jakoś naprawić… Mogę z nią pogadać, jeśli…
- Powodzenia, jeśli ją znajdziesz – mruknął – Ja próbowałem i nic z tego nie wyszło. Nawet mnie nie wysłuchała…
Milczała, wpatrując się w swoje buty.
- Też tam byłem – powiedział krótko – Ponoszę taką samą winę jak ty.
I nie czekając na odpowiedź wstał i ruszył na parkiet, widząc, ze Maddie piorunuje go spojrzeniem.

Przed jedenastą, beczka została opróżniona. Wtedy to pojawił się bardzo istotny problem do rozwiązania.
- I co dalej? – zapytał Eddie, chwiejąc się – Kolejna beczka?
- Dwie beczki! – krzyknęła Lexie, bardzo pijana. Zawiesiła się na ramieniu Chrisa, najwyraźniej biorąc go za Eddiego – Wynieśmy się stąd w jakieś mniej ustronne miejsce, abyś mógł mi pogadać jaka to jestem okrutna…
Zadarła głowę, jej oczy rozszerzyły się w niemym wyrazie przerażenia, a ust rozwarły bezwładnie.
- Morganoooo, skurczyłeś się!
- Tu jestem – westchnął zrezygnowany Mauer. Lexie zerknęła w jego stronę, zmarszczył brwi i przekręciła głowę z powrotem na Chrisa.
- Nie jesteś Eddiem – powiedziała odkrywczo – Znam cię?
Chris najwyraźniej zastanawiał się nad tym samym.
Eddie, który jako jeden z nielicznych był jeszcze w stanie spróbować myśleć, rozejrzał się po wnętrzu pubu. Peter próbował drzemać pod stołem. Maddie uparcie walczyła z Syriuszem, który odmawiał dłuższego pozostania na parkiecie. Wychodziło na to, że alkohol dodawał Steward dużo śmiałości. Charlie, próbowała podnieść Alice ze stołu, ale ta raz po raz zataczała się i z powrotem na niego opadała.
Jednym słowem, wszyscy byli pijani.
- Jedną beczkę – zadecydował Eddie.
Charlie przestała podnosić Alice i odwróciła się, ale przerwał jej szybko Syriusz.
- Nie – powiedział stanowczo – Idziemy. Jeśli zaraz się stąd nie wyniesiemy, zabiję dziewczynę własnego przyjaciela i każdy sąd mnie za to uniewinni…
Maddie zachichotała z satysfakcją. W końcu udało jej się odciągnąć myśli Blacka od Lauren! Wprawdzie musiała użyć do tego pewnej ilości Ognistej  - nie była pewna, ile kolejek w niego wmusiła, nim przestał się opierać – ale odniosła osobisty sukces i była z tego całkiem pewna.
A Syriusz? Dla świętego spokoju zrobiłby wszystko.
- To… Gdzie idziemy? – zapytał dziarsko Eddie, a Peter poderwał się pod stołem i uderzył głową w blat.
- A gdzie jest najbliżej?
Zapadła krótka cisza. Każdy kalkulował w myślach, ile czasu zajmie mu dotarcie do domu. Nawet Charlie, nie zapytana o zdanie, zaczęła się nad tym zastanawiać.
Black westchnął, znając odpowiedź.
- Dwie beczki na wynos! – zawołał dziarsko Eddie, ale Syriusz znów zatrzymał gestem Charlie.
- Nie trzeba.
- Dziewojo, poderwij z podłogi tego biedaka i ruszajmy – zwrócił się do niej Eddie, ale Syriusz pokręcił szybko głową.
- Ona jest niebezpieczna. Jej nie chcę. Z nią się nie pije.
- W takim razie weźmiemy jego – powiedział rezolutnie Eddie, łapiąc za rękę Chrisa, o którym na chwilę wszyscy zapomnieli.
- Jego też nie chcę – oznajmił z powagą Syriusz – On… On też jest niebezpieczny.
- Więc… - Eddie zamyślił się. Zainteresowani opuścili w spokoju pub – zabierzemy oboje!
- Zgoda – wzruszył ramionami Syriusz, któremu znów wszystko było obojętne i wyszedł za resztą. Wyglądało na to, że prawdziwy bal dopiero miał się zacząć.

Śmiali się, ślizgając w śniegu i potykając o własne nogi, niezdolni zobaczyć zbyt wiele w zawiei.
Syriusz podtrzymywał chwiejącą się Lexie. Eddie zniknął z przodu, goniąc Charlie z kulką śniegu w ręku.
- Zabiją się zaraz – pokręcił głową Black i zatrzymał się. Przez śnieżną zasłonę przebijał się niewyraźny kształt. Sięgnął odruchowo do kieszeni, próbując wytężyć wzrok. W świetle latarni zamigotała mu pomarańczowa poświata.
- Cholera – wyszeptał, mrugając szybko. Kształt poruszył się i nim zdążył podejść bliżej, zniknął, tak nagle jak się pojawił.
Przetarł oczy. Najwyraźniej wariował, albo alkohol uderzył mu do głowy. Mógłby przysiąc, że to była Lauren.
- W porządku? – zagadał go Peter, potykając się o swoje nogi.
- Ta, wszystko w porządku…

Dochodziła północ, a w Mary’s Hall House zabawa trwała w najlepsze. Panie, wystroje w wytworne suknie i panowie, noszący na sobie eleganckie surduty wirowali na parkiecie, przy akompaniamencie orkiestry. Bal, urządzony w stylu dziewiętnastowiecznym, przyciągnął niemal pół wioski.
Wino lało się strumieniami, rozchichotane panienki puszczone samopas na pożegnanie starego roku, dawały zwodzić się jurnym młodzieńcom, którzy tylko czekali na ten dzień.
Nic, ani nikt nie mogło zepsuć zabawy.
Pani domu zniknęła w jednym z pokoi, gdzie zgromadziła zapasy najlepszego szampana jaki udało jej się zdobyć. Wraz z małżonkiem naszykowała kilka tuzinów kieliszków, ustawiając je na tacach. W tym samym czasie, ma podwórzu przygotowano już sztuczne ognie, które miały uwiecznić wybicie północy. W końcu jeśli rok nie zacznie się hucznie, cały nowy będzie owiany nudą.
Goście zebrali się na tarasie, odliczając północ. Nikt nie zauważył grupki nieznajomych, która wtopiła się w tłum. Oni też mieli świętować Nowy Rok, chociaż w sposób zupełnie inny.
Trzy. Dwa. Jeden.
Rozległ się huk wystrzału szampana. Sztuczne ognie wystrzeliły w niebo tysiącami kolorów i kształtów.
Zielony blask wypełnił Mary’s Hall House.
- Szczęśliwego Nowego Roku!

Zacisnęła kurczowo dłoń na rączce walizki. Śnieg sypał tak bardzo, że zasłaniał jej cały świat – ledwo widziała dokąd zmierza.
Kierowała się drogą na pamięć.
Sama nie wiedziała, dlaczego to robi. Kierowana bardziej impulsem, niż rozsądkiem, spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i wsiadła w pierwszy pociąg do Londynu.
Im bliżej celu była, tym serce mocniej jej waliło. Drżała, czując jak buzują w niej wszelkie emocje. Teraz, kiedy minęło trochę czasu, wydawało się jej, że jest gotowa. Ponad to, nadchodził Nowy Rok. Lepszy rok.
Jak inaczej miałaby go zacząć, jak od nie wyjaśnienia spraw, które były niewyjaśnione.
Zatrzymała się, rozglądając dookoła. Z oddali dochodziły ją krzyki i śmiechy. Zmarszczyła brwi, a serce podskoczyło jej do serca, kiedy zdała sobie sprawę, że doskonale zna te głosy.
<i>Syriusz…</i>, przebiegło jej przez myśl. Słysząc, że są już coraz bliżej, wskoczyła do pierwszej bramy, na jaką trafiła.
Teraz, kiedy był tak blisko, zdała sobie sprawę, że nie jest gotowa na tą rozmowę. Teraz, prawdopodobnie rozszarpała by go na strzępy lub tylko pogorszyła sprawę. Serce zakłuło ją boleśnie i znów poczuła, że zbiera się jej na łzy.
Wychyliła się, chcąc zobaczyć, czy odeszli. Przez zawieję dostrzegła niewyraźne kształty – cofnęła się natychmiast. Przez chwilę słychać było jeszcze głosy, które ucichły tak nagle, jak się zaczęły.
- Szczęśliwego Nowego Roku – wyszeptała, wychodząc z bramy i oddalając się w przeciwnym kierunku.

To, co działo się kiedy doszli na miejsce, jest wprost nie do opisania.
Ci, którzy byli jeszcze w miarę na chodzie, rzucili się do kuchni, by przygotować coś do jedzenia. Syriusz zniknął na chwilę i wrócił, niosąc potężną ilość Ognistej Whisky.
To prawie całkiem skosiło tych, którzy mieli słabsze głowy i przed północą, Peter drzemał na podłodze w łazience natomiast Maddie – ułożyła się z poduszką na podłodze i zapadła w lekką drzemkę.
Na polu bitwy, zostali w miarę trzeźwi Eddie i Syriusz, całkiem trzeźwa Charlie, oraz na wpół przytomny Chris, zataczająca się Alice i Lexie, która poczuła wzmożony popęd i dobierała się do każdego.
W końcu Charlie, dość znudzona, podała jej butelkę Ognistej i Lexie powędrowała do krainy Morfeusza i sama wzięła jedną dla siebie.
Na efekt, nie trzeba było czekać długo.

Popatrzyła na niego nieprzytomnym spojrzeniem, próbując zawzięcie przypomnieć sobie co  takiego chciała mu powiedzieć. Syriusz,  który wyglądał na równie pijanego co ona, pociągną zdrowo ze szklanki, pełnej… Charlie straciła już rachubę, co piją, za każdym razem bowiem gdy kończyła im się butelka, Black przynosił z spiżarni coś innego.
Rozejrzała się ukradkowo i zdołała dostrzec tylko Eddiego, dyskutującego o czymś z ledwo przytomnym Chrisem. Prócz tej dwójki, wszyscy inni spali lub zniknęli w zakamarkach domu.
- Skąd… Tyle tego masz? – zapytała w końcu, wpatrując się w naklejkę na butelce Ognistego Piwa Hectora Brainbroken’a*.
- Zapasy… Wuja Alpharda – wybełkotał, kiwając się na swoim miejscu – Okazało się, że cała piwnica jest pełna… Gdzie Remus i Mabbie… die…?
- To Remus był? – zapytała oszołomiona, opróżniając do końca butelkę – Pusta…
- Przyniosę więcej – zaoferował, wstając i chwiejnym krokiem wyszedł z salonu, odbijając się od ściany, gdy nie trafił w drzwi, Charlie przez chwilę wpatrywała się w kominek, poczym wstała, podeszła powoli do radia i pogłośniła, słysząc swój ulubiony kawałek. A potem, doszedł ją głuchy odgłos upadającego ciała.
Serce podskoczyło jej do gardła. Wybiegła z salonu – trafiając przy tym  tylko dwa razy w  ścianę – i zaczęła biegać jak szalona po holu, szukając piwnicy. Zajęło jej to dłuższą chwilę, ale w końcu dostrzegła otwarte drzwi, prowadzące na dół.
Syriusz siedział lekko oszołomiony na samym końcu schodów, a kiedy ją dostrzegł, zamrugał,
- Zjechałem – oznajmił, a Charlie złapała się poręczy – Przypadkiem… Chce jeszcze raz!
- Nic ci nie jest? – zapytała, decydując się zejść i wybić mu ten głupi, nawet jak na jej stan upojenia, pomysł.
- Nie – zaprzeczył – Zjechałem.
- Wiem – Powoli zeszła kilka stopni, a jej lęk wysokości nagle dał o sobie znać, kiedy zobaczyła niezbyt solidnie zbite schody – Jesteś pijany jak but…
Zaśmiał się, przytrzymał mocno schodów, żeby nie upaść.
- Ty też, i ci nie wypominam – stwierdził w końcu, kiedy Charlie zeszła z ostatniego stopnia.
- Niezły zapas… - powiedziała z zachwytem – Ty padalcu, czego się wcześniej nie chwaliłeś?!
- Bo byś mi wypiła – uciął, przechodząc wzdłuż półek – Auł!
- Dupek – mruknęła, pokazując mu język – Co teraz wypijemy? Zwariowałeś, chcesz mieszać?! – krzyknęła na niego, kiedy zdjął z półki zieloną butelkę. Syriusz wzruszył ramionami.
- Już mieszałaś, co za różnica? – zapytał, a Charlie wzruszyła ramionami i wzięła drugą butelkę, taką samą, poczym otworzyła ją szybko.
- Za Lily i Jamesa! – powiedziała, oklepany tego wieczora toast, wznoszony dzielnie od północy, stukając butelką w butelkę – Niech im się wiedzie!
- Za Lily i Jamesa!

Weszła na palcach do domu, zamykając za sobą drzwi. Rozejrzała się z uwagą po korytarzu, nasłuchując głosów rodziców, jednak w domu nie było nikogo.
Postawiła walizkę na ziemi, szybko ściągnęła kurtkę i nie zapalając światła, przeszła do kuchni. Zapaliła światło i uśmiechnęła się na widok nieskazitelnie czystej kuchni Lisy King.
O ile dobrze się orientowała, rodzice mieli spędzić ten wieczór na balu, organizowanym przez znajomych Richarda, bardzo niedaleko domu. Przez chwilę rozważała, żeby do nich iść, szybko jednak zrezygnowała.
Mieli przez nią wystarczająco dużo zmartwień, żeby jeszcze przerywać im zabawę. Zwłaszcza, że ojciec tak rzadko dawał się wyciągnąć z domu.
Machnęła różdżką, wstawiając wodę na herbatę i zerknęła na zegarek. Dochodziła północ. Westchnęła. Ile by teraz dała za lampkę schłodzonego szampana!
Czekając, aż herbata się zaparzy, zaniosła walizkę do sypialni, a kiedy wybiła północ, wzniosła wysoko toast filiżanką, uśmiechając się  do siebie łagodnie.
Nowy rok musi być lepszy niż ten. Sama tego dopilnuje.

Rozsadzało jej głowę. Było jej niedobrze. I cholernie zimno, ale o tym już myślała najmniej w obliczu wielkiego kaca, z jakim przyszło jej się zmierzyć.
Otworzyła lekko jedno oko, czując, że jeśli zaraz się czegoś nie napije, gardło wyschnie jej na suchy wiór. Wbrew przypuszczeniom, nie oślepiło jej światło słońca – wręcz przeciwnie, panował przyjemny półmrok, a jedynym źródłem światła, było małe okienko u szczytu sufitu.
Rozejrzała się dookoła i z zaskoczeniem odkryła, że leży na piwnicznej podłodze, okryta kawałkiem koszuli. Nie jej, w dodatku.
Nie zdążyła się nad tym głębiej zastanowić, bo właściciel zachrapał zza jej pleców. Powoli odwróciła głowę, bojąc się tego, co zobaczy. Budziła się już w różnych miejscach, z różnymi osobami, ale nigdy dotąd nie była to piwnica. Miała więc pełne prawo do obaw, z kim spędziła noc.
Odpowiedź przeszła jej wyobraźnię.
- O w mordę… - wyszeptała i szybko pacnęła mężczyznę w nagie ramie. Poruszył się, wydał z siebie lekki jęk i powoli otworzył oczy. A kiedy zobaczył, w samej bieliźnie Charlie, poderwał się i szybko odskoczył w odpowiednią odległość.
- Co ty do cholery wyprawiasz!? – krzyknął i oboje się skrzywili, bo odezwał się zdecydowanie zbyt głośno.
- Miałam nadzieję że ty mi powiesz! – syknęła zachrypniętym głosem – Co tu się do cholery dzieje? Gdzie my w ogóle jesteśmy?? I czemu znów nie mam na sobie ubrania!
Black rozejrzał się dookoła, zmarszczył brwi i spojrzał na Charlie, która zapinała guziki jego koszuli.
- W mojej piwnicy… Ale my nie… - spojrzał na nią z błaganiem w oczach, a dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Nic nie pamiętam, kretynie! Urwał mi się film!! Merlinie… - jęknęła – Ależ ja mam kaca…
- Cholera by cię wzięła, znowu to samo! Jesteś niereformowalna i…
- Ludzie, błagam, ciszej…
Zapadła głucha cisza. Syriusz i Charlie spojrzeli na siebie z przerażeniem wymalowanym na twarzy, nie mając odwagi żeby coś powiedzieć. A potem, bardzo powoli zwrócili głowy do tyłu.
Chris leżał kawałek od nich i mimo usilnych modlitw, również  nie był w pełni ubrany.
Podniósł lekko głowę i ich dostrzegł.

Obudził ich wrzask. Przerażający, bardzo głośny wrzask, dochodzący spod podłogi.
Wszyscy zerwali się na równe nogi, rozglądając dookoła.
- To… Z piwnicy? – zapytał zachrypnięty Eddie, wychodząc na korytarz. Peter wyjrzał rozczochrany z łazienki.
Mauer pchnął drzwi i powoli zszedł po schodach, uważając, by nie spaść.
To, co zobaczył, przeszło jego wszelkie wyobrażenia.
Z jednej strony piwnicy, stał Chris. W samych bokserkach, rzucał oburzone spojrzenie na stojących po przeciwnej stronie Charlie i Syriuszowi, którzy wyglądali na całkiem ogłupiałych zaistniałą sytuacją.
Charlie, zerkała to na jednego, to na drugiego, kręcąc głową, sama do siebie.
- To się nie stało, to się nie mogło stać, to się nie stało…
- Dzieńdoberek – powitał ich Eddie. Cała trója zwróciła w jego stronę zaskoczone spojrzenia.
- Nie… nie masz spodni – wysapała Timble, wskazując na niego ręką – Gdzie są twoje spodnie!?
- Pewnie, że nie mam – zgodził się Eddie – Nikt w domu nie ma… Tak uważam…
Odwrócił się, omiótł spojrzeniem wszystkich, którzy byli w pobliżu i zwrócił się ponownie do Charlie.
- Tak jest, wszyscy nie mają spodni…
- Ale… Ale dlaczego?

Doznałeś kiedyś takiego uczucia, że będąc w głębokim szoku, zapomniałeś wszystkiego, łącznie z tym, jak się nazywasz?
Syriusz, Charlie i Chris doznali. Oszołomieni swoim półnagim widokiem, zupełnie zatracili zdolność przypominania faktów i tym razem, nie miało to nic wspólnego z dużą ilością alkoholu.
Kiedy zaprowadzono ich do kuchni i uraczono po szklance mleka – na kaca, profilaktycznie – fakty wieczoru, a raczej poranka, powoli zaczęły powracać.
- Poker? – spytała oszołomiona Charlie – Graliśmy w pokera?
- Na fanty – zgodziła się Lexie, która była w wyjątkowo opłakanym stanie.
- Kiedy ja nawet nie wiem jak się gra w pokera!
- Między innymi dlatego, jako pierwsza zostałaś prawie naga – uświadomiła ją słabym głosem Maddie, skulona w kącie między szafkami z wielkim dzbankiem wody w rękach. Syriusz na jej widok wyobraził sobie, co zrobiłby mu Lupin, gdyby ich teraz zobaczył.
- Skąd ty się wziąłeś w piwnicy? – zapytał zaskoczony Syriusz Chrisa – Charlie do mnie doszła i już tam zostaliśmy, ale ciebie nie pamiętam…
- Przyszedłem jak spaliście – powiedział Collins, przykładając do policzka ścierkę z lodem. Z nieznanych Syriuszowi powodów, Chris miał obfitego siniaka, zajmującego pół twarzy – Zwaliłem się z tych walonych schodów i zaliczyłem zderzenie z wysuniętą szufladą… Chyba próbowałem znieczulić się jakimś winem, bo też zasnąłem…
- Dobry początek roku – westchnęła Alice – Ludzie, z wami się nie da świętować, jesteście niebezpieczni w skutkach…
- To oni – wskazał głową odruchowo Syriusz, na Charlie i Chrisa – Oni przynoszą kłopoty… I  że akurat w Nowy Rok musiałem obudzić się z waszą dwójką…
 - Biedaku, ale ja ci współczuję tego roku – powiedziała słabo Lexie – Nie będzie dobry, tak czuję…
- Nie prorocz – skarciła ją Alice, podnosząc się – Trzeba coś zjeść… Masz coś w lodówce, czy prowadzisz tryb życia ja ci dwaj?
- Coś powinno być – mruknął Syriusz, czując jak zaczyna zjawiać się wielki przyjaciel kac.

Trawieni kacem, mało zjedli. Wszyscy reflektowali bardziej płyny  – szklanki raz po raz napełniały się wodą.
Około południa, gdy mieli pewność, że dadzą radę iść, zdecydowali się rozejść do domów. W momencie, gdy ubierali się, walcząc z ubraniami które nie chciały się założyć – bardzo dużo czasu zajęło im zidentyfikowanie samotnie leżących części garderoby, a jeszcze więcej odnalezienie ich wszystkich. Mimo usilnych prób, Peter był tylko w jednej skarpetce a stanik Lexie – zginął bezpowrotnie i nawet zaklęcia go nie przywołały.
Co ciekawe, nikt nie był w stanie powiedzieć, kiedy dokładnie McAdamsówna go zgubiła.
Maddie wycofała się dyskretnie, taranowana przez tych którzy próbowali założyć buty. Jej wzrok padł na sowę, próbującą dostać się przez okno, do środka. Nie czekając na reakcję Syriusza, wpuściła ptaka, który opuścił nowe wydanie Proroka Codziennego na dywan i wyleciał, tak szybko jak wpadł.
- Zobaczę sobie, dobrze? – zwróciła się do niego, wykorzystując fakt, że na razie nie ma szans na wyjście.
Rozwinęła gazetę na pierwszej stronie, przebiegła wzrokiem nagłówek, informujący o kolejnym ataku i po chwili wróciła, gdy w oczy rzuciła jej się znajoma nazwa.
- Gdzie Lily i James spędzali Sylwestra? – zapytała Blacka, dokładnie czytając artykuł – Mieli iść na jakiś bal, prawda?
- Ta… - powiedział powoli Syriusz, zastanawiając się przez chwilę – Gdzieś w okolicy Londynu. Maskowy… Rogacz mówił mi nazwę… Coś z Kerry…
- Mary’s Hall House…? – zapytała dziewczyna, bladnąc gwałtownie i wpatrując się w artykuł. Szamotanina nagle ustała i wszyscy wpatrywali się w nią wyczekująco.
- Tak, dokładnie. A co? – spytał zaniepokojony, podchodząc do niej i zaglądając przez ramię na pierwszą stronę. Kolor zniknął całkowicie z jego twarzy.


<b>BRUTALNY ATAK NA MUGOLI W CZASIE ZABAWY SYLWESTROWEJ! WŚRÓD OFIAR SĄ CZARODZIEJE!</b>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz