Rozdział 55

- Może coś źle usłyszałaś? – zapytała, obserwując uważnie Lauren, która kończyła zapakowywać drugą walizkę – Powinnaś przynajmniej go wysłuchać…
- Niczego sobie nie wymyśliłam, na własne uszy słyszałam co powiedział .Nie chcę go słuchać – powiedziała chłodno – nie chcę go widzieć… w ogóle nie chcę mieć z nim nic do czynienia…
- To będzie dość trudne – zauważyła Lily, wskazując znacząco na brzuch dziewczyny – Dobrze o tym wiesz…
- Gówno mnie to obchodzi – prychnęła Lauren -  Lily, ale ty nie waż mu się nic powiedzieć, jasne?
- Ale… - zaczęła, jednak King spojrzała na nią takim wzrokiem, że skapitulowała – Powinien wiedzieć – powiedziała tylko.
- Nie – ucięła szybko Lauren.
Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale uznała że na przekonanie do tej kwestii przyjaciółki, będzie miała jeszcze trochę czasu. Na razie sprawa była zbyt świeża, żeby negocjować.
- Gdzie pojedziesz? U rodziców sprawdzi pewnie w pierwszej kolejności – zmieniła temat, zaciskając ręce na kolanach.
- Wiem – przytaknęła Lauren, machnęła różdżką. Reszta ubrań spakowała się sama a cała reszta spakowała w worki i zniknęła. Pokój dziwnie opustoszał – Pojadę do dziadków, na wieś, a potem… Potem zobaczę.
Lily przytaknęła. Lauren wyciągnęła kawałek pergaminu, naskrobała na nim kilka zdań i wcisnęła do ręki Evans.
- Tu będę – powiedziała krótko – jakbyś chciała napisać albo mnie odwiedzić. Tylko…
- Wiem, ani słowa – uśmiechnęła się smutno, uściskała przyjaciółkę – jakbyś zmieniła zdanie, albo potrzebowała mankietu do wypłakania… zawsze możesz tu wrócić. Uważaj na siebie.
- Będę – przytaknęła głową Lauren.

Chociaż Lily trudno było pogodzić się z decyzją Lauren, była przekonana że to najlepsze, co może dla niej zrobić.
Gdyby tylko miała możliwość, pewnie pojechałaby razem z nią, rzucając wszystko co tu było.
Świadomość, że Lauren nie będzie sama tam, gdzie się wybiera podnosiła ją jednak na duchu i napawała przekoaniem, że gdy tylko minie trochę czasu a King ochłonie – wróci. W końcu zawsze wracała.
A Lily pozostało bardzo trudne zadanie, utrzymać w ścisłej tajemnicy wszystko to, co wiedziała przed wszystkim – nawet Jamesem.

Czas uciekał mu między palcami. Wiedział, że to iż Lauren była w domu kilkanaście minut temu nie oznacza, że będzie teraz. Był też pewny, że dziewczyna zrobi wszystko, bo zniknąć mu z oczu i jeśli nie znajdzie jej teraz – może nie znaleźć jej w ogóle.
Plując sobie w twarz, że nie poszedł tam natychmiast, gdy tylko zorientował się, że jej nie ma, biegł zawiłymi uliczkami Londynu.

Lily wcale nie wyglądała na zdziwioną, kiedy otworzyła mu drzwi. Sądząc po minie, jaką miała wywnioskował, że Lauren słyszała wszystko i podzieliła się nowinami z Evans. Nie był już pewny, czy to dobrze, czy źle.
- Nie ma jej – powiedziała krótko, wpuszczając go do środka – Spakowała się i wyszła dosłownie kilka minut temu.
I nie czekając aż coś powie, strzeliła go w twarz otwartą dłonią.
- Obiecałam przekazać – dodała, masując dłoń. Black aż zatoczył się od siły uderzenia, ale nie powiedział nic więcej – Powinieneś dostać jeszcze jednego, ale… Oh, ależ z ciebie kretyn – prychnęła, a głos nieco jej złagodniał – żeby zrobić taką głupotę…
- Gdzie ona jest? – zapytał zachrypniętym głosem – Muszę… Muszę z nią porozmawiać.
- Nie wiem – skłamała, przypatrując mu się uważnie. Jak bardzo starała się być na niego zła, mimo wszystko zrobiło się jej go zwyczajnie żal – I tak nie będzie chciała cię wysłuchać.
- Sprawdzę w domu – powiedział krótko, ale Lily zatrzymała go, łapiąc za ramię.
- To zły pomysł. Wątpię, żeby tam pojechała a trafisz na jej ojca. Jeśli wie, a wie na pewno… - urwała, patrząc na niego znacząco.
- To co mam zrobić? – zapytał bezradnie. Lily zacisnęła w kieszeni rękę na kartce, którą zostawiła jej Lauren. Przez ułamek sekundy poczuła nieodpartą chęć, żeby powiedzieć mu wszystko.
W końcu jak wiele żalu by nie miała, wiedziała, że zrobił tego naumyślnie. Co do tego, że przyjaciel poza Lauren świata nie widzi, była pewna i o wiele trudniej było jej go za to potępiać, niż gdyby była to świadoma zdrada.
- Nie mogę tak po prostu pozwolić jej odejść…
- Daj jej trochę czasu – powiedziała w końcu – Musi ochłonąć… Teraz możesz tylko pogorszyć sytuację…
Drzwi otworzyły się i do środka wpadł zziajany James.
- Dobra… Nie… wiem… nie wiem, o co… tu chodzi – wydyszał – ale… wcale mi… się to nie podoba! Co wy… wyprawcie?
- To nieco dłuższa historia – mruknął Syriusz. Lily wskazała gestem salon.

- Idiota – zdenerwował się James, kiedy Black skończył mówić. Lily wstała, przeszła salon dookoła poczym zupełnie niespodziewanie, wymierzyła drugi tego dnia cios w twarz Blacka. Syknęła z bólu.
- Zmieniłam zdanie, należało ci się…
- Nic ci nie jest? – zapytał łagodnie James, podchodząc do niej i oglądając rękę dziewczyny.
- Nie – powiedziała cicho – Ulżyło mi… Przepraszam – dodała do Syriusza – Ale naprawdę musiałam to zrobić.
- Mogłaś powiedzieć – wtrącił James – zrobiłbym to za ciebie..
- Nie, James – ucięła szybko temat Lily – Przestań, proszę, teraz to już bezcelowe.
Zapadła głucha cisza. Dłoń Lily ponownie zacisnęła się na ukrytym w kieszenie adresie. Targały nią sprzeczne uczucia – z jednej strony całym sercem była po stronie Lauren, z drugiej nie mogła obojętnie patrzeć na to, co przechodził teraz Syriusz. Każdy zasługuje na to, żeby zostać wysłuchanym, prawda?

Święta to czas magiczny. Lily od zawsze je uwielbiała, ale te zapowiadały się wyjątkowo nieciekawie. Miały to być ich pierwsze święta poza Hogwartem a Lily już dawno postanowiła, że spędzi je wraz z Jamesem.
- Rodzice nas zapraszają – powiedziała któregoś dnia – na Boże Narodzenie.
Potter kiwnął krótko głową na znak, że przyjmuje zaproszenie. Lily jednak tematu nie zamknęła.
- Wiesz, tak sobie myślałam – podjęła po chwili – że skoro Lauren nie ma, to Syriusz spędzi te święta sam, a…  nikt nie powinien być w święta sam – zauważyła rozsądnie – więc może sami coś zrobimy w Boże Narodzenie, a rodziców odwiedzimy w pod wieczór?
Potter spojrzał na nią zaskoczony. Lily westchnęła.
- Nie zrozum mnie źle… Jestem na niego wściekła – zastrzegła – ale jak głupim nie byłoby to, co zrobił, jest też moim przyjacielem i… będę się źle czuć, jeśli się go zostawi. Po za tym, to nasze pierwsze święta poza szkołą i w dodatku gdy jesteśmy razem i nie mam ochoty spędzać ich z oficjalnym i nadętym mężem mojej siostry – zakończyła szybko, a James wybuchł głośno śmiechem – Petunia potrafi pozbawić dobrego humoru największego miłośnika świąt. A mi zależy, żeby były wyjątkowe…
- Rozumiem – przerwał jej, rozbawiony – Też nie mam na to ochoty. Pomysł bardzo mi odpowiada… A jak Lauren? Dostałaś od nią jakąś wiadomość? – zapytał po chwili, obojętnym tonem. Lily uśmiechnęła się.
Doskonale wiedziała, skąd ta ostrożność u Jamesa. Już kilkakrotnie i on, i Syriusz a nawet Remus, próbowali delikatnie napomykać ten temat, w nadziei że Lily pęknie i przyzna, gdzie jest King.
- Święta spędzi z rodzicami – powiedziała krótko, a kiedy oczy Jamesa zaświeciły się, dodała – Pojechali do niej w zeszły weekend i wrócą po Sylwestrze.
Uśmiech natychmiast znikł z twarzy chłopaka.
- Czyli postanowione, że święta spędzimy razem? – zagadnęła po chwili – można by też zaprosić innych… Im więcej nas będzie, tym lepiej.

<i>23 grudnia 1978 r.
Kochana Lily,
Dziękuję ci za prezent, jest naprawdę wspaniały. Jestem pewna, że niedługo się przyda.
W odpowiedzi na lawinę pytań, jaką zasłałaś mnie w poprzednim liście, odpowiadam: radzę sobie, zdecydowanie lepiej, niż sama mogłabym się tego po sobie spodziewać.
Zdarza mi się wprawdzie raz na jakiś czas rzucić czymś o ścianę albo rozpłakać się nad miską owsianki, ale generalnie nie mam zbyt wielu takich sposobności.
Mama i babcia robią wszystko, żebym ciągle była czymś zajęta. W ciągu dnia nie ma chwili, żeby pójść do ubikacji a co dopiero rozpaczać nad złamanym sercem. Nawet tata zdaje się być zaangażowany w tą całą szopkę – ilekroć uda mi się zasępić i jestem bliska rozpaczania, pojawia się nie wiadomo skąd i zaczyna angażować mnie do jakiś zajęć. Ostatnio pomagałam mu sprawdzać prace semestralne studentów i katalogować książki.
Sama nie wiem, jak udało mi się wymknąć, żeby napisać ten list.
Powiedziałam im o ciąży. Nie miałam wyboru, zadawali strasznie dużo pytań a mnie nawet nie chciało się już kłamać. Było dużo lepiej niż mogłam się spodziewać.
Czasem mam wrażenie, że rodzice przywykli już do tego, że wpakowuje się  w kłopoty i zawsze robię wszystko nie w tej kolejności, co trzeba. Tata oczywiście się wściekł, jak to on, zaproponował, że załatwi sprawę. Nie wiem, co takiego nagadała mu mama, że nie wrócił do Londynu. To naprawdę cud, że zareagował tak spokojnie.
W Wigilię przyjadą dziewczyny z dzieciakami, będę więc miała zajęcie i chociaż na trochę wyrwę się spod kurateli i babci. Kocham je, ale czasem mam dość.
Jeśli chodzi o samopoczucie samo w sobie, nie dostrzegam żadnych uciążliwych objawów. W sumie, gdybym nie wiedziała, że to jest to, nigdy nie wpadłabym na pomysł, że mogę być w ciąży. Zabawne, prawda?
Na koniec, życzę ci wesołych, spokojnych i szczęśliwych świąt. Żałuję, że możemy ich zgodnie z planem spędzić razem.
Ucałuj ode mnie wszystkich – w ramach rozsądku, nie szastaj tymi całusami – Lauren.
P.S. Mam nadzieję, że prezent przypadnie ci do gustu. To mała wieś i sklepy nie oferują zbyt wiele, a nie miałam czasu na zakupy z katalogu. </i>

Te święta Lily zaplanowała w każdym, najmniejszym nawet szczególiku. Niestety, nie wszystko szło zgodnie z planem.
 Całą Wigilię spędziła w kuchni, przygotowując tradycyjne, świąteczne potrawy. Z całego, obszernego menu wyszło jej zaledwie kilka potraw – wszystkie inne wylądowały w koszu na śmieci, przypalone, niedogotowane bądź po prostu niezdatne do jedzenia.
Pod sam wieczór, James i Syriusz przywlekli choinkę tak wielką, że nie mogli wtaszczyć  - podjęli więc nieudaną próbę przycięcia drzewka. Kiedy w końcu wnieśli je do domu, mierzyło ledwie metr. Na tym kłopoty się nie skończyły.
- Lily? – zapytał James, obserwując dokładnie chwiejące się drzewko – Ale ty masz jakieś ozdoby, prawda?
Evans spojrzała na niego tak, jakby widziała go pierwszy raz w życiu, a przerażenie wstąpiło na jej twarz. Z całego zamieszania, zapomniała wyposażyć się w cokolwiek. W domu nie było ani jednej bombki!
- Spokojnie, bez paniki – powiedział szybko Syriusz – Poszukam czegoś na strychu, na pewno zostało cokolwiek po wuju.
To, co znaleźli w domu niezbyt nadało się na choinkę. James wyczarował więc prowizorycznie ozdoby, który w niczym nie dorównywały pięknym, kolorowym bombkom i łańcuchom, jakie co roku wieszali na choinkach.
Położyli się spać, pewni, że następny poranek będzie dużo lepszy, ale i on nie przyniósł poprawy.
Gdy tylko wstali, okazało się że za oknem nie ma śladu po śniegu, który jeszcze wieczorem pokrywał ulice. Zamiast tego padał wstrętny, mokry deszcz, tworząc na chodnikach wodnistą, szarą maź.
- Słuchajcie – powiedziała załamana Lily, podczas gdy James z Syriuszem nakrywali do stołu – Połowa jedzenia jest zepsuta.
- Jak to… Jak to zepsuta? – zdziwił się James, upuszczając talerze na ziemię i podbiegł do Lily, która z niezbyt zadowoloną miną wąchała pichcone przez pół wieczora jedzenie.
- Zepsute – jęknęła.
Kiedy pół godziny późnej, do drzwi zapukali goście, zastał ich widok żałosny, w niczym nie przypominający bajkowych świąt.
- Świąt nie będzie – oznajmiła załamanym tonem Lily. Remus, Peter, Maddie, Lexie i Eddie popatrzyli po sobie zaskoczeni.
- Jak…. Jak to nie będzie świąt? – zapytała ogłupiała Lexie.
- Po prostu… Całe jedzenie się zepsuło, James wybił zastawę obiadową, za oknem chlapa i nawet nie mamy choinki – Lily wskazała gestem na chwiejące się drzewko. Wszyscy opadli zszokowani na krzesła, patrząc po sobie z zawiedzionymi minami. Zapadła głucha cisza, którą przerwał nagle śmiech Jamesa.
- Nawet święta zepsuliśmy – wyjaśnił po chwili, całkiem już rozbawiony. Po chwili dołączył do niego Syriusz a nim minęła minuta, śmiali się wszyscy.
- Moment – przerwał ten śmiech Eddie, wstając – Świąt nie da się zepsuć! Dobra, nie mamy co włożyć do ust, choinka woła o pomstę do nieba i nawet nie ma nas tu wszystkich, ale na różowe koronki Morgany, jest Boże Narodzenie! Nie wyrwaliśmy się spod skrzydeł rodzin, żeby wrócić z podkulonymi ogonami, bo pierwsze dorosłe święta okazały się być… być…
- Porażką? Katastrofą? – podsunęła Lexie, ale Eddie uciszył ją gestem.
- Milcz, kreaturo, próbuję powiedzieć coś wzniosłego – prychnął – Pierwsze dorosłe święta okazały się być…
- Strzałem w dziesiątkę – wtrąciła szybko Maddie – Nikt nie powiedział, że są spisane na straty, da się je jeszcze uratować, jest wcześnie. Zamiast indyka możemy zrobić kanapki i… - poderwała się, zajrzała szybko do lodówki – sałatkę. To będą święta w uboższej wersji... Nadrobimy czymś do picia.
- Mam w pokoju dużo wina – podsunęła cicho Lily – Można by zrobić grzane…
- Właśnie – ucieszyła się Maddie – Po winie wszystko będzie wydawać się ładniejsze!
- Mogę powiększyć trochę choinkę – podłapał szybko Remus – Nie będzie kolosem ale powinna wypełnić trochę przestrzeni…
- Można by zawiesić na niej kartki świąteczne – zaproponował cicho Peter – i zdjęcia…
- Dokładnie – ucieszył się Eddie – O takie coś mi chodziło! Trzeba się brać do roboty, urządzimy najlepsze święta w naszym życiu!
Wszyscy, podniesieni na duchu, zabrali się natychmiast do pracy. Wrzało jak w ulu, kiedy każdy biegał od kąta do kąta, przygotowując kanapki, pilnując grzanego wina, czy podśpiewując pod nosem kolędy. Nim minęła godzina, zebrali się przy stole, suto zastawionym kanapkami, misą sałatki, pudełkiem herbatników i małą miseczką czekoladowych, nadziewanych kulek.
W ostatniej chwili Lily przypomniała sobie o pudełku słodyczy, które przesłała jej Lauren i placku drożdżowym, przygotowanym przez panią Evans.
Lexie i Maddie zasłoniły okna i rozstawiły wszędzie świeczki, wygrzebane w łazience, Huncwoci udekorowali drzewko sztucznym śniegiem, pocztówkami i zdjęciami.
Efekt przeszedł ich najśmielsze oczekiwania.

Dawno nie bawili się tak wspaniale. Całe popołudnie minęło im tak szybko, że nawet nie zauważyli kiedy trzeba było wracać do domu.
Lily i James pojechali zło życzyć życzenia do Evansów – nie obeszło się bez krótkiej awantury między siostrami – poczym wyciągnęli Syriusz do Potterów, gdzie spędzili część wieczora.
Objedzeni, lekko wstawieni po grzanym winie, poszli na Pokątną, gdzie co roku o tej porze odbywały się zabawy na lodzie.
Do tej pory, Lily tylko o tym słyszałam. Raz do roku, w wieczór Bożego Narodzenia, Pokątna zmieniała się w ulicę lodu. Na całą ulicę, wraz ze wszystkimi jej odgałęzieniami, rzucano zaklęcie Mroźnego Szaleństwa – brukowane uliczki pokrywała cienka tafla lodu. Rodziny czarodziejów tłumami zbierały się, żeby pojeździć na łyżwach i napić się ciepłego kakao w towarzystwie przyjaciół.
- Ale ja nie umiem jeździć na łyżwach! – broniła się Lily, gdy James i Syriusz siłą wciągnęli ją do Dziurawego Kotła.
- My też – powiedzieli niemal równocześnie, rozbawieni – Trzy pary łyżew, Tom.
- Zwariowaliście – piszczała Evans, kiedy siłą wciskali jej łyżwy na nogi – ja nie umiem, a tam jest stromo! Przewrócę się!
- Będziemy leżeć wszyscy – ucieszył się James – Daj spokój, czym jest kilka siniaków w porównaniu z niepowtarzalną przyjemnością wypicia kubka kakao z ubranym w czapkę mikołaja goblinem?
- Właśnie, czym!?
Zaśmiali się chóralnie i wprowadzili ją na Ulicę Pokątną. Lily zawsze dech zapierało na jej widok, jednak to co zobaczył teraz, nie mogło się równać niczym.
Każdy sklep, latarnia, kostka chodnika, a nawet gmach Banku Gringotta – wszystko, dosłownie wszystko – lśniło lodem. Na oszronionych szybach sklepów, lód tworzył fantazyjne wzory, girlandy ostrokrzewu, które dotąd zdobiły latarnie, lśniły teraz blaskiem.
Wszystko to wyglądało, jakby ktoś oblał to delikatnym szkłem.
- Fajne, prawda? – uśmiechnął się James, zadowolony, że udało mu się tak zaskoczyć Lily – przychodziłem tu z rodzicami jako mały chłopiec.
- Cudownie – wyszeptała – Ale ja nie umiem jeździć.
- To nic, pomogę ci. Widzimy się na dole? – dodał do Syriusza, który najwyraźniej również był tu pierwszy raz, bo kiwnął tylko głową, niezdolny wyrzucić z siebie słowa i zjechał; a właściwie przewrócił się po jednym kroku i stoczył się na pośladkach; w dół uliczki – jest w dużo lepszym humorze, niż ostatnio.
- Tak, masz rację – zgodziła się Lily i złapała kurczowo za ramię Jamesa – Myślałam, ze będzie dużo gorzej. James?
- Tak? – spojrzał na nią z uwagą. Próbowała za wszelką cenę zapanować nad nogami, które ślizgały się jej na wszystkie strony.
- Nie róbmy sobie tego, co oni – poprosiła cicho – Nie mogę patrzeć na to, jak on się katuje a… nie mogę mu pomóc, bo obiecałam Lauren.
- Trzymaj się – polecił łagodnie James – Czyli wiesz, gdzie jest?
- No wiem – zgodziła się – Ale obiecałam, że nie pisnę słowa. Jeśli mu powiem, a on do niej pojedzie, tylko pogorszy sytuację. Tylko bardziej się zatnie.
James złapał pod pachę, gdy znów straciła równowagę.
- Obiecaj mi, że po prostu będziemy szczęśliwi i nie będziemy sobie komplikować życia, dobrze? – spojrzała na niego prosząco.
- Nie wyobrażam sobie tego inaczej – powiedział łagodnie. Uśmiechnęła się, a James odwzajemnił uśmiech.
Zapadła cisza, podczas której zjeżdżali w dół uliczki. Co chwilę pomógł jej odzyskać równowagę, szepcząc do ucha instrukcje.
- Nie mogę po prostu zrobić tego, co on? – zapytała w końcu zrezygnowana Lily, wskazując brodą na Syriusza, który od dawna był już przy gmachu budynku, popijając kakao.
- Wolałbym nie – zaśmiał się cicho James. Lily spojrzała na niego oszołomiona, a po chwil również zachichotała.
- Jesteśmy podli – powiedziała, a James w odpowiedzi znów się zaśmiał – To nie jest śmieszne…
- Wiem…
Trwało dłuższą chwilę, nim udało im się uspokoić.
 - Uspokój się – trzepnęła chłopaka w bok – bo jak zapyta co nas bawi, nie będziemy umieli odpowiedzieć…
- To śmiech nerwowy – posunął szybko Potter. Kara jednak nadeszła. Machnął ręką, próbując ukryć, że się śmieje. Lily, bez podpory legła na pupę i ześlizgnęła się w dół, a zaraz potem dołączył do niej Potter, który stracił równowagę, pchnięty przez jakieś dziecko.
Zatrzymali się u stóp Syriusza.
- Co was tak bawi? – zapytał, marszcząc brwi. Po jego dobrym humorze nie zostało śladu.
Spojrzeli na siebie, wzruszyli równocześnie ramionami i znów roześmiali się.
Chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył. U szczytu ulicy rozległy się krzyk, a zaraz potem uliczkę wypełnił zielony blask. Po tafli lodu ześlizgnęło się kilka bezwładnych ciał.
Wybuchła panika. Ludzie, mając łyżwy na nogach, byli bezbronni – ci, który umieli jeździć, taranowali wręcz tych, którzy nie mogli utrzymać się na nogach. Grupa zakapturzonych postaci wyłoniła się zza bramy prowadzącej z Dziurawego Kotła.
Jedna z czarownic, nadzorująca bezpieczeństwo, machnęła szybko różdżką. Lód zniknął i znów pojawiła się brukowana uliczka. Łyżwy, pozmieniały się natychmiast w zwykłe buty.
To, co ułatwiło ucieczkę ludziom, ułatwiło też atak śmierciożercom. Rozbiegli się na wszystkie strony, miotając zaklęciami we wszystko i wszystkich.
Lily i James zerwali się na równe nogi. Obejrzeli się za Syriuszem, ale jego już nie było – wmieszał się w tłum tych, którzy rzucili się do walki.
- Nie ma nikogo z Zakonu? – zapytała oszołomiona Lily, a James wzruszył ramionami i wyszarpał różdżkę z kieszeni. Oboje ruszyli ku walczącym.
Uwagę Lily odwróciło dziecko, wkulone w kąt jednej z wystaw sklepowych. Wystarczyłaby chwila, żeby trafiło w nie pierwsze z brzegu zaklęcie. Podbiegła w tamtą stronę.
- Schowaj się – krzyknęła, odbezpieczając zaklęciem wejście do sklepu – Poszukaj zejścia do piwnicy i nie wychodź, dopóki nie przyjdę po ciebie…
Dziewczynka kiwnęła głową i szybko zniknęła za drzwiami.
Lily rozejrzała się i odskoczyła przed lecącym w jej stronę oszałamiaczem. Kolejne omal nie trafiło ją prosto w pierś. Drżąc na całym ciele, podniosła się z chodnika. Walczący przenieśli się w górę ulicy. Teraz ludzi było dużo mniej, a tłumie dostrzegła kilka osób, które znała z zakonu.
Pobiegła w tamtą stronę, w uchylając się przed kolejnym urokiem i natychmiast wtopiła się w tłum.
Trwało to jeszcze tylko chwilę. Rozległ się huk i śmierciożercy tak szybko jak się pojawili – zniknęli.
Rozejrzała się dookoła i natychmiast znalazła źródło tak nagłego wycofania się śmierciożerców. Pojawili się aurorzy z Ministerstwa.
- Nic ci nie jest? – zapytał Syriusz, znajdując się nagle tuż obok niej. Potrząsnęła głową.
- Nie… A tobie? Gdzie James?
- Tam – wskazał głową na Pottera, który rozglądał się dookoła – Co to w ogóle było?
- Nie wiem… - wyszeptała i nie czekając aż powie cokolwiek, podbiegła do Jamesa, który już ruszył w ich stronę.
- Wszystko w porządku? – zapytał z troską, oglądając ją dokładnie. Pokiwała głową i z całej siły przytuliła, oddychając płytko – Z tobą też? – zwrócił się do Syriusza, który tylko kiwnął krótko głową.
- W ty zawsze wiecie, gdzie być – usłyszeli za sobą kobiecy głos – A mnie omija najlepsza zabawa!
Becky przypatrywała się im z uwagą. Jej wzrok zatrzymał się na chwil dłużej na Syriuszu, a potem omiotła spojrzeniem pozostałą dwójką.
- Nic wam nie jest? Byliście tu od początku? – spytała, podchodząc bliżej – Zaraz przyjdzie do was ktoś ze starszych, będzie musieli złożyć raport, jako, że widzieliście wszystko.
Odwróciła się na pięcie i zniknęła wśród tłumu.
- Musze iść – powiedziała nagle Lily, wyswobadzając się z uścisku Jamesa – w sklepie jest dziecko… Załatwisz to?
Pokiwał głową.
- Kto to w ogóle był? – zapytał nagle Syriusz, wskazując w miejsce, gdzie przed chwilą stała Becky – jaki znowu raport? Wiesz o czymś, o czym nie wiem?
- Nawet nie wiesz, ile tego jest… - mruknął James i wskazał gestem głowy, żeby poszedł za nim.

Podczas gdy James i Syriusz przekazywali Moody’emu co wydarzyło się na Pokątnej, Lily wróciła do ukrytej w piwnicy sklepu dziewczynki. Odnalezienie rodziców dziecka zajęło jej dużo czasu.
Tymczasem na Pokątnej zjawił się Dumbledore.
- Poradziliście sobie? – zapytał Alastora, rozglądając się z uwagą po ulicy – Dużo rannych?
- Od nas nikt. Kilka czarownic ma niegroźne obrażenia, zabili siedem osób – wyliczył Moody – Ta trójka, była od początku. Rozmawiałem już z nimi.
- Złapaliście kogoś?
- Nie.
Dumbledore kiwnął głową, odwrócił się i zmierzył uważnym spojrzeniem stojących z boku Lily, Jamesa i Syriusza. Przez chwilę zawahał się, poczym podszedł w ich stronę.
- Dobry wieczór – odezwał się, a oczy całej trójki natychmiast zwróciły się w ich stronę – Kłopoty nadal do was lgną, prawda?
O ile James i Lily wcale nie byli zaskoczeni widokiem Dumbledora, Syriusz był i to bardzo. Spojrzał pytająco na Lily i Jamesa, którzy wymienili niepewne spojrzenia.
- Nie da się ukryć, panie profesorze – powiedział w końcu James, decydując że wymówkę na to dziwne spotkanie, wymyślą później.
- Uważajcie na siebie – poprosił, mierząc ich uważnie dokładnym spojrzeniem – Właściwie, to cieszę się, że widzę was tutaj we troję. Miałem zamiar złożyć wam wizytę – zwrócił się do Jamesa i Syriusza – Myślę, że możecie mi pomóc.

<i>26 grudnia 1978 r.
Kochana Lauren,
Dziękuję ci za sweter. Przydaje się, zwłaszcza teraz. Nie masz pojęcia, jak ciągnie przez okna, teraz gdy są takie zawieje. Sądzę, że gdyby nie James, zamarzłabym już dawno.
Święta minęły wspaniale. Oczywiście, nic nie wyszło.
Całe jedzenie, które przygotowałam, było do wyrzucenia. Kilka godzin pichcenia i wszystko do kosza, wyobrażasz sobie? Choinka została zniszczona w czasie wnoszenia do domu – nie wiem, naprawdę nie wiem, jak ci artyści to zrobili, że z prawie dwu metrowego drzewa, zrobili półmetrowy krzaczek! Więcej choinki było przed kamienicą niż w niej, naprawdę!
No tak, bo nie powiedziałam najważniejszego. W tym roku, święta robiliśmy sami. U nas, w naszym małym mieszkanku. Zaprosiliśmy chłopaków, Maddie, Eddiego i Lexie. Miało być wystawnie, pięknie… To naprawdę była porażka.
Mało tego, że nie mieliśmy choinki i jedzenia, to jeszcze James rozbił doszczętnie całą zastawę, którą kupiłam na nowe mieszkanie. Pamiętasz, tą białą, na która wydałam fortunę. Była tak rozbita, że nawet Reparo nie pomogło.
Na dworze chlapa, goście przyszli a myśmy zostali bez niczego. No i wtedy na ratunek przybył dzielny Eddie, który wygłosił mowę umoralniającą – swoją drogą, mam wrażenie, że między nim i Lexie coś się zmieniło. Są jacyś tacy… Inni po prostu. Nie umiem ci tego objaśnić.
W każdym razie, po tej jakże wartościowej mowie, Maddie zebrała nas wszystkich do kupy – a no tak, zapomniałam, dogadali się jakimś cudem z Lunatykiem. Zabij, nie wiem, co on jej powiedział lub zrobił, że tak szybko przestała się gniewać.
Jako danie główne, mieliśmy na Bożonarodzeniowym stole sałatkę warzywną i kanapki. Do tego zjedliśmy wszystkie słodycze, które mi przesłałaś i wypiliśmy całą skrzynkę wina na gorąco. Remus powiększył nieco choinkę – znów zaskoczyło mnie to, ile ten człowiek potrafi zrobić z niczego – którą ozdobiliśmy zdjęciami. To stworzyło niesamowity efekt! Na pewno by ci się spodobało, klimatycznie i… w każdym razie było klimatycznie, dopóki chłopaki nie zaczęli śpiewać…
Okropnie brakowało mi cię w te święta. Nie widziałyśmy się dopiero dwa tygodnie, a mnie już ciebie tak brakuje, jakby minął co najmniej rok.
W tym roku pierwszy raz widziałam Lodową Ulicę. To coś pięknego i pewnie byłby to uroczy wieczór, gdyby nie atak śmierciożerców. Okropne, że zniszczyli święta tylu rodzinom – kilka osób zostało zamordowanych, a z tego co się dowiedziałam, wiele jest jeszcze u Munga.
Cieszę się, że rodzice nie dają ci myśleć o tym wszystkim. To bardzo dobrze, nie powinnaś się denerwować, a po za tym o wiele łatwiej będzie ci to wszystko przejść, jeśli będziesz sobie z tym radziła stopniowo. Nie będę ci teraz truć o tym, co dzieje się tutaj, bo wiem, że nie będziesz tego czytała. Chce jednak, żebyś wiedziała, że wrócimy do tego tematu. Nie myśl nawet, że ci go odpuszczę.
Uważaj tam na siebie, dbaj o was – tak, kochana, o was – i koniecznie pisz o wszystkim, co się dzieje. Przesyłam ci dziennik, który kupiłam ostatnio – mnie robienie notatek wiele razy bardzo pomogło, spróbuj, tobie na pewno też ulży, jak przelejesz gdzieś swoje myśli. I nie martw się, jeśli to będzie przypominać bełkot pijanej wariatki – po ponad roku pisania pamiętnika zrozumiałam, że tak chyba musi to wyglądać.
Pozdrów rodziców,
Całuski, uściski i w ogóle wszystko,
Lilu
P.S Wszyscy też całują siebie – gorąco, obficie, namiętnie i w każdy inny, możliwy sposób</i>

Dumbledore zaproponował Syriuszowi przystąpienie do Zakonu. Nosił się z tym zamiarem – jak i zamiarem wciągnięcia do tego przedsięwzięcia Remusa – od dłuższego czasu, nie miał jednak do tej pory sposobności, by porozmawiać z nim sam na sam.
Obaj, zgodzili się bez chwili zwłoki. Na razie, ich przynależność do Zakonu miała polegać na zasadzie wprowadzeń – brali udział w spotkaniach i dostawali drobne zadania, które miały pomóc im potem.
Była to forma kompromisu między Dumbledorem a Potterami, o której żadne z młodych pojęcia nie miało.

Dopiero teraz przekonali się, jak wiele Ministerstwo maskuje. O ile o atakach informowano co kilka dni, był to zaledwie ułamek tego, co działo się naprawdę.
Nie było dnia, żeby nie doszły do nich wieści o kolejnych rannych, porwanych czy nawet martwych. Nic, ale to nic nie równało się jednak z masakrą, jaka miała mieć miejsce w Sylwestrową noc.

Poderwała się, słysząc stuknie do okna. Na paluszkach, żeby nie obudzić drzemiącego obok Jamesa, wygramoliła się z łóżka i podeszła bliżej. Zmarszczyła brwi, widząc na szybą znajomego puchacza, szarpnęła klamką i wpuściła ptaka, który opuścił list na biurko i przysiadł na oparciu krzesła, wyraźnie czekając na odpowiedź.
Zamknęła okno, rozerwała kopertę i zdziwiła się, widząc inny charakter pisma niż ten, który spodziewała się ujrzeć. Natychmiast przeczytała krótką wiadomość, zmarszczyła brwi i szybko odpisała, dając sowie odpowiedź i wypuszczając ją.
- James… James – szarpnęła nim lekko – Ja muszę na chwilkę wyjść.
- Ale… Ale sama? – zapytał zaspany, podnosząc nieznacznie głową – może iść z tobą…?
- Nie, poradzę sobie… Zostawię ci na stole w kuchni zapasowe klucze – dodała, wyciągając w pośpiechu z szafy sweter – Śpij jeszcze…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz