Rozdział 54

Słuchała w skupieniu opowieści Charlie, z trudem powstrzymując się od komentarzy. Kiedy jednak doszła do momentu, którego nie pamiętała, nie była w stanie milczeć.
- I właśnie dlatego nikt nie chce z tobą pić – zaśmiała się – No dobra, ale nie rozumiem problemu. Mało razy zdarzyła ci się przypadkowa historia? Jedna w tą czy w tamto nie robi różnicy…
- Jesteś jednak tępa – westchnęła zirytowana Charlie – I wcale mnie nie słuchasz! Facet jest zajęty!
- Więc po co się obok niego kręciłaś? 
Nie odpowiedziała. Zamiast tego, wyraźnie się speszyła – opuściła nisko głowę, wymruczała coś niewyraźnie.
- Słucham?
- Zaciekawił mnie – wyrzuciła z siebie – to Syriusz Black.
Dorcas wytrzeszczyła na nią oczy.
- Co? Syn Blacków? Charlie, na mózg ci padło!?
Poderwała się na równe nogi, przewracając krzesło.
- Po cholerę ci to? – zapytała, dużo głośniej niż zamierzała.
- To ten starszy – powiedziała szybko dziewczyna. Dorcas uniosła wysoko brwi, patrząc zaskoczona na Charlie – Ciekawy z niego… Okaz. Po za tym, może trudno ci w to uwierzyć, ale jest do nas naprawdę podobny. Zaintrygował mnie, ale nie jest bardzo uparty i potrzebowałam większego nakładu sił, żeby czegoś się o nim dowiedzieć… Jest naprawdę pokręcony.
- A ty nienormalna – westchnęła, siadając na krześle Dorcas i spojrzała na Charlie uważnie – Jesteś pewna, że się z nim przespałaś?
- Nic nie pamiętam, ale wszystko wskazuje na to, że tak.
- A on? – dopytywała się Dorcas – Pamięta coś?
- Nie – pokręciła głową – Inaczej dawno by mnie zabił. Ale sobie przypomni.
- Mówiłam ci, że to się kiedyś obróci przeciw tobie – zauważyła rozsądnie Dorcas, podchodząc do kranu i nalewając sobie wody do szklanki – Nie potrafisz wyciągać wniosków….
Zapadła krótka chwila milczenia. Obie kobiety wpatrywały się w okno, myśląc zawzięcie.
- Siever wie, że donoszę dla Dumbledorea – oznajmiła nagle Meadows. Charlie spojrzała na nią tak, jakby widziała ją pierwszy raz w życiu.
- Pieprzysz? Co ten śmieć robi u śmierciożerców!?
- Zawsze miał nietypowe upodobania – wzruszyła ramionami, próbując przybrać obojętny wyraz twarzy.
- Skąd wie? – zapytała Charlie, patrząc z uwagą na Dorcas. Ponowni wzruszyła ramionami – Uważaj na niego, Dorcas. Trzymaj się z daleka, póki możesz.
- Staram się – wyszeptała kobieta, przypatrując się szklance – Uwierz mi, Charlie, staram się jak mogę, ale on cały czas się kręci i… ma nade mną przewagę... jeśli to się wyda, zabiją mnie bez dwóch zdań.
- Powinnaś powiedzieć Dumbledorowi – powiedziała natychmiast Charlie, ale Dorcas potrząsnęła głową.
- Nie mogę. Jestem mu potrzebna, nie ma nikogo wśród nich…
- Więc pozwolisz, żeby ten bydlak się tobą bawił?! – Charlie uderzyła ze złością w blat stołu – Myśli, że ma cię garści! Będzie tobą kierować jak marionetką! Dorcas, ale ty chyba z nim nic nie…
- Nie! Nie, oczywiście, że nie – zaprzeczyła od razu Dorcas – Drugi raz nabrać mu się nie dam.
Charlie chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zdecydowała się milczeć. Wpatrywała się uważnie w Dorcas, próbując znaleźć sposób, żeby jakoś jej pomóc. To była jedna bliska jej osoba, na którą zawsze mogła polegać i której ufała bardziej niż sobie. W końcu, jak bardzo by się nie wypierały, były siostrami.
 -Grace? – zapytała cicho Dorcas, podnosząc głowę i patrząc na nią z uwagą.
- Tak?
- Boję się – jej szept, tak slaby, pełen przerażenia i drżący, wstrząsną Charlie. Jak długo się znały, Dorcas nigdy się nie bała i zawsze stawiała wyzwaniom z podniesioną głową, nawet jeśli wiedziała, ile może stracić.
Wstała od stołu, podeszła do Meadows i objęła ją ramieniem, przyciągając do siebie.
- Wiem, Dor. Ja też.

- Nie rozbieraj się – powiedział na przywitanie Syriusz, nawet nie zdziwiony, że Potter wrócił tak szybko – Lunatyk nas potrzebuje.
- Cholera, co wy wszyscy dziś macie!? – zdenerwował się James – Jakiś zły dzień.
- Czemu? – Black wypchnął przyjaciela za drzwi i w pośpiechu zamknął drzwi domu.
- Lily zamknęła mi drzwi przed nosem. Twierdzi, że demolowały z Lauren salon, ale założę się o galeona, że to chodziło o coś zupełnie innego… a Lunatyk, co też znów zrobił?
- Powiedział Maddie – wyjaśnił krótko Black, a kiedy James nie zareagował, spojrzał znacząco w kierunku nieba. Potter pokiwał głową.
- To chyba dobrze, co? – zapytał, marszcząc brwi – Dobrze, że jej powiedział, nie?
- No problem w tym, że chyba nie. Ale nic więcej nie wiem, Peter sam ledwo był to w stanie wyjaśnić.
- A co Glizdek ma z tym wspólnego? – zdziwił się James, zatrzymując w pół kroku. Syriusz westchnął zirytowany, że przyjaciel tak wolno kojarzy fakty.
- Chyba nie uważasz, że  Remus sam by do nas zafiukał, co? Nadążaj!

- Wyczuciem, to cię jednak los nie obdarzył – powiedział rozbawiony James, kiedy po dwóch godzinach usilnych namawiań i trzech butelkach Ognistej Whisky Odgena, udało im się wyciągnąć z przyjaciela wszystko, co wydarzyło się poprzedniego wieczora – Trochę taktu, w sprawach seksu i przyznawania się do wilkołactwa, trzeba być bardzo delikatnym i ostrożnym.
- Nie wolno łączyć tych dwóch spraw jednocześnie – zgodził się Syriusz, kiwając z powagą głową. Peter chłonął łapczywie każde słowo, które padło z ich ust – Każdy idiota wie, że to diabelskie i wybuchowe połączenie.
- Zgadza się – przytaknął James – Popełniłeś dwa podstawowe błędy. Przede wszystkim, wykazałeś się wielkim nietaktem. Zapamiętaj sobie raz na zawsze <i>nie</i> to najgorsze, co możesz powiedzieć w czasie gry wstępnej. Nie ma znaczenia, czy masz powód, <b>nie wolno</b> ci mówić <i>nie</i>.
- W zasadzie, najlepiej, żebyś nie mówił nic – dodał Syriusz tonem znawcy. James przytaknął – A skoro już musisz, to niech to nie będzie pod żadnym pozorem <i>nie</i>.
- Więc co ma powiedzieć? – zapytał szybko Peter z wypiekami na twarzy – Zamiast <i>nie</i>?
- Im się nie odmawia – powiedział z przekonaniem Syriusz, ignorując fakt, że ich wywód wcale nie pomaga Remusowi.
- Ja tam się nie dziwię, że się wkurzyła – zakończył James, a Syriusz i Peter przytaknęli mu z powagą i spojrzeli na pobladłego Remusa.
- Musiałem jej powiedzieć!
- Zgadza się, ale wybrałeś zły moment – powiedział z rozbawieniem James – nie trudno domyśleć, że zawsze nadchodzi taki moment, gdy coś zaczyna się zmieniać. A ty jak ostatni kretyn czekałeś nie wiadomo ile, mimo, że każdy dookoła mówił ci, że nie ma po co.
- Przejdzie jej – dodał z powagą Syriusz – W końcu ochłonie i jej przejdzie. To nie futerkowy problem stanowi problem.
- A ty następnym razem pomyśl dwa razy, nim coś palniesz – dodał Potter i mimo woli zachichotał – Skaranie boskie z tobą, nawet Peter łapie najprostsze zasady. Trzeba ci wszystko tłumaczyć jak małemu dziecko, kroczek po kroczku.
Widząc, że Lupin nie jest nawet trochę przekonany, James westchnął i przysiadł się bliżej.
- Nie łam się – powiedział, klepiąc go pocieszająco po ramieniu – W tym całym zamieszaniu, bardziej uderzył ją brak zaufania. To naprawdę dobry znak..
- Dokładnie! Nawet jak cię zostawi będziesz żyć ze świadomością, że powodem nie był futerkowy problem! – zakończył zadowolony ze swojego błyskotliwego podsumowania Peter.
Jamesowi i Syriuszowi opadły ręce, ale na twarz Lupina mimo woli wstąpił delikatny uśmiech.

Otworzyła drzwi, rzuciła torebką o podłogę.
- Lily, jesteś? – zawołała, ściągając szalik. Rozległ stukot dochodzący z kuchni i do holu wpadła Lily, ubrana w żółty fartuch.
- Jestem! I co?  - zapytała z wypiekami na twarzy. Lauren wzruszyła ramionami, wieszając płaszcz do szafy. Podniosła torebkę i spojrzała na przyjaciółkę.
- Siódmy tydzień.
- Gratulacje? – zapytała niepewnie Evans, obserwując z uwagą reakcję Lauren. Kiedy rano przyjaciółka wychodziła do lekarza, wydawała się w dużo lepszym nastroju niż tydzień wcześniej, gdy robiły test.
- Chyba tak?
- No to gratulacje – ucieszyła się Lily, obejmując King – teraz powiesz Syriuszowi?
- Nie mam wyboru. Chociaż… Sama nie jestem pewna, jak się do tego zabrać – powiedziała, marszcząc brwi – Czuję, że będą z tego kłopoty.
- Opowiadasz głupoty – prychnęła Lily – Będzie trudno… Wierzę w was.
- Wiadomo coś z Remusem? – zapytała Lauren, wchodząc za Lily do kuchni i rozcierając zmarznięte ręce. Lily, jednym zwinnym ruchem posadziła ją na krześle i machnąwszy różdżką, wstawiła wodę na herbatę – Co ty robisz?
- Dbam o ciebie – uśmiechnęła się Evans – Przyzwyczajaj się lepiej. Nie wiem, co z Remusem, z tego co mówił James, bez zmian.
- Kiepsko – zmartwiła się Lauren, marszcząc brwi – Może trzeba byłoby z nią pogadać? Ja wiem, że to było dość nierozsądne z jego strony i na jej miejscu zrobiłabym to samo, ale jednak..
- Myślałam już o tym – powiedziała Lily – Ale uważam, że to zły pomysł. Niech rozwiążą to sami, między sobą.
King przytaknęła, w myśl tego że zgadza się z przyjaciółką i zaczęła przypatrywać się z uwagą swoim paznokciom.
- Co się dzieje? – zapytała z troską Lily, widząc minę przyjaciółki. Lauren wzruszyła ramionami.
- Tak sobie właśnie pomyślałam, że okropnie dużo się ostatnio pozmieniało a… to dopiero początek, nie? Popatrz na nas wszystkich… Jeszcze dwa lata temu nie odzywałaś się do Jamesa a teraz…
Evans uśmiechnęła się na miłe wspomnienia.
- Niedługo będzie rok, gdy jesteśmy razem – zgodziła się – To był bardzo spokojny rok…
- Szczęściarze – zachichotała King – Też bym tak chciała… W ciągu ostatnich kilku miesięcy więcej czasu chyba się kłóciliśmy nie byliśmy razem, niż tworzyliśmy spokojny związek. Te ostatnie tygodnie to najspokojniejszy okres w moim życiu od ponad roku…
- Teraz będzie już tylko lepiej – zapewniła ją Lily i spojrzała na zegarek – Kurcze, muszę już iść. Umówiłam się z Jamesem.
- Wracasz jeszcze dziś? – zapytała rozbawiona Lauren, a Lily potrząsnęła głową.
- Nie wiem, ile nam to zajmie… Pewnie wrócimy do niego, będzie po prostu bliżej.
- To spotkamy się pewnie rano – zaśmiała się King, kiedy woda na herbatę zawrzała i wstała, żeby zalać kubek – Pójdę dziś do Syriusza. Akurat, będziemy mieć spokój bez waszej paplaniny.

Można by wiele powiedzieć o Charlie ale nie to, że potrafiła długo wytrzymać z winą.
Nie znosiła czuć się winna. Poczucie winy sprawiało jej większy ból niż cokolwiek innego.
Teraz, zjadło ją od środka. Niemal co chwilę zerkała na wejście pubu, spodziewając ujrzeć się w nim rozwścieczonego Syriusza. Na samą myśl o tej rozmowie, robiło jej się słabo ale równocześnie, chciała mieć to już za sobą. Wiedziała, że łatwiej będzie jej wtedy funkcjonować.
Ale Blacka nie było coraz dłużej, a ona nie mogła wytrzymać z samą sobą. Kiedy tylko pomyślała, jak wielką cenę może przyjść mu zapłacić za jej głupotę, poczucie winy narastała.
Aż w końcu podjęła drastyczną decyzję. Powie mu, co – prawdopodobnie – zaszło między nimi, chociażby to miała być ostatnia rzecz, jaką przyjdzie jej zrobić.

Złapała go mocniej za dłoń. Uśmiechnął się pokrzepiająco i poprowadził ją między członkami. Witali się skinieniem głowy z tymi, których kojarzyli z widzenia, przystawali przy ludziach znanych im trochę lepiej.
 - Dzień Dobry panie dyrektorze.
Mężczyzna oderwał się na chwilę od rozmowy z wysoką, szczupłą kobietą. Spojrzała w ich stronę z zainteresowaniem.
- Dzień dobry, cieszę się, że przyszliście. To jest Rebecca Fox – wskazał na towarzyszącą mu kobietę – a to…
- Lily Evans – powiedziała Lily, wyciągając rękę. Rebecca z uśmiechem ją uścisnęła i skierowała spojrzenie na Jamesa.
- My się znamy.
- Rebecca, miło mi was poznać. Czyli nowi – powiedziała. Tym razem, wydawała się być w o wiele lepszym nastroju, niż gdy widzieli.
Przytaknęli i zanim zdążyli się odezwać, wtrącił się Dumbledore.
- Chciałbym pogawędzić, ale niestety muszę zamienić przed spotkaniem kilka słów z Alastorem. Becky, będziesz tak dobra i zajmiesz się Lily i Jamesem?
- Naturalnie. Chodźcie – zachęciła ich, gestem wskazując na krzesła – jestem w Zakonie od kilku tygodni, nie wiem dużo więcej niż wy. Sądzę, że profesor Dumbledore powiedział wam czym się zajmujemy…
Lily słuchała, obserwując z zainteresowaniem kobietę. Sądziła, że mogła być w ich wieku – może starsza o rok czy dwa. Miała długie, sięgające pasa włosy, związane w niedbały kucyk z tyłu głowy. Kilka luźnych pasemek opadało jej na zielono-piwne oczy. Spod szaty wystawały wytarte dżinsy i ciemny podkoszulek z logiem nieznanej Evans kapeli. Mówiła szybko z wyraźnym irlandzkim akcentem, gestykulując przy tym intensywnie.
- I to chyba wszystkie nudy, które należałoby wam przekazać – zakończyła i westchnęła głęboko – Właściwie, to kiedy wy skończyliście Hogwart? Wyglądacie okropnie młodo.
Wymienili rozbawione spojrzenia.
- To nasz pierwszy rok poza szkołą.
- Na gacie Merlina! Perki, mamy juniorów!
Tym razem, spojrzenia jakie między sobą wymienili nie miały w sobie nic z rozbawienia. Podszedł do nich kolosalnie wysoki i szczupły czarodziej z ciemną, kozią bródką. Zmierzył ich zaciekawionym spojrzeniem zielonych oczu.
- Coraz młodsi się zaciągają – westchnął i opadł na miejsce obok – To dobrze, za dużo tu rozlatujących się próchen. Nie umniejszam zasług Dumbledorea czy Moodyego, niech mnie piorun strzeli jak skłamię, że takich jak oni brakuje, ale ci wszyscy Śmierciożercy ledwo wyrośli z nocników. Za cholerę nie odgadniesz co im po łbie chodzi.
- Perki, znów zaczynasz – westchnęła Becky, kręcąc głową – Perki, wbrew pozorom jest grubo po sześćdziesiątce i…
- Nie musisz rozprowadzać, ile mam lat, smarkulo. Ledwo co szkołę skończyła i myśli, że może ubliżać starszym.
- Nie ubliżam ci – westchnęła – stwierdzam fakty. Nie mniej jednak, nie możesz już mówić, że jestem najmłodsza. Są w tyle o cztery lata, kozi łbie.
- Merlin mi świadkiem, że kiedyś cię zabiję i wyślę twojej matce sową te kości, których nie zje mój pies – pokręcił głową, wstając – Powodzenia, młodziki. Siostrzenic mi się zachciało, psia kość – mruknął, oddalając się od nich. Rebecca westchnęła ciężko, spojrzała najpierw na Lily, potem na Jamesa i oznajmiła  z pełną powagą.
- To mój wuj. Kochany facet. Ale chyba was nie przestraszył, co?
Nie zdążyli odpowiedzieć, gdy wszyscy zebrani w pokoju zaczęli kierować się w stronę krzeseł. Becky uśmiechnęła się.
- Zaczyna się. Pilnujcie swoich krzeseł i… nie dajcie się zabić.

- Zmarzłaś – powiedział z wyrzutem, wpuszczając Lauren do środka – Kiedy nauczysz się pisać, że przyjdziesz? Nie zawsze jestem w domu…
- I tak sowy dochodzą do ciebie z opóźnieniem. A niespodzianki są fajne – powiedziała z figlarnym uśmiechem.
- Pozwól więc sobie dać klucz – poprosił, pewny, że tym razem rozmowa utknie w tym samym punkcie. Już kilka razy próbował ją do tego namówić, kobieta jak dotąd była jednak niegięta.
- Może pozwolę – uśmiechnęła się szeroko, zdejmując czapkę. Spojrzał na nią podejrzliwe, pochylił się i powąchał ją dokładnie.
- Piłaś coś? Brałaś? Jesteś nienaturalnie szczęśliwa…
- Głupek – zachichotała, ściągając płaszcz – Miałam ciężki tydzień i cieszę się, że w końcu cię widzę. Powoli zapominałam, jak wyglądasz…
- Ale ty kadzisz – zaśmiał się, całując ją na powitanie – Jesteś pewna, że nic nie brałaś?
- W stu procentach – powiedziała rozbawiona – Chcę z tobą pogadać.
Przyjrzał jej się uważnie.
- Potem – powiedział krótko, łapiąc za rękę i przyciągając do siebie – Ja też się stęskniłem…
Uśmiechnęła się, przyjrzała mu z uwagą. Nim straciła kontakt z rzeczywistością, zdążyła pomyśleć, jak wielką szczęściarą jest.

- Remus…
Zatrzymał się w pół kroku i obrócił, natrafiając nogą na taflę lodu. Nie udało mu się utrzymać równowagi – padł jak długi, tłukąc sobie boleśnie pośladek.
Wielki, czarny labrador doskoczył do niego, liżąc go obficie po twarzy.
Madzie przewróciła oczami, ale na jej twarz wstąpił mimowolny uśmiech, gdy patrzyła jak Remus próbuje uratować się przed wyznaniami uczuć, jakimi obdarza go pies.
Oboje wiedzieli, że nie przestanie, dopóki Maddie tego nie zechce.
- Lucky… Dość – powiedziała w końcu łagodnie, a jej twarz znów stężała, gdy Lupinowi udało się podnieść – Zawsze jesteś tak niezdarny, czy tylko czasem?
- Zaczęło się, odkąd poznałem April – przyznał szczerze. Stali na pewną odległość od siebie.
Mimo zapewnień przyjaciół, nie miał odwagi podejść, bliżej.
- W to akurat wierzę – przypatrywała się mu uważnie – Miałam nadzieję cię tu spotkać.
- Naprawdę? – spojrzał na nią zaskoczony.
Wyraz jej twarzy nie złagodniał ani trochę – wyraźnie widział wymalowane na niej obojętność i chłód, a jednak…
- Lucky tęsknił – dodała krótko, a pies znów podskoczył w jego kierunku – Nie.
- Też mi go brakowało – powiedział, przywołując do siebie psa. Lucky zatrzymał się w połowie drogi między Maddie a Remusem, patrząc to na jedno, to na drugie i wyraźnie bił się z sobą – Przepraszam…
- Co sobie myślałeś? – zapytała chłodno, odgarniając włosy, które wiar zawiał jej na twarz – że tak po prostu ci odpuszczę? Po tym, co zrobiłeś powinnam w ogóle się do ciebie nie odzywać. Nie zasługujesz, żebym się do ciebie odzywała.
- Wiem, że ze mnie idiota – przerwał jej szybko – nawet Peter jest bardziej ogarnięty co należy jak robić… Ale ja przy tobie po prostu głupieje…
Urwał, zawstydzony tym wyznaniem. Maddie mimo woli zachichotała, zakrywając usta ręką.
Lupinowi przez myśl przebiegło, że nigdy dotąd nie była piękniejsza – w brązowym kożuszku, czerwonej czapce z czekoladowymi lokami rozrzuconymi w około buzi rumianymi policzkami, mogłaby kandydować do siedmiu cudów świata.
- Słabo się starasz – przyznała chłodno – ale nie zaprzeczę, że idiotą jesteś.
- Nikt nie zaprzeczy – wypsnęło się Remusowi, a Maddie znów zachichotała.
- Z drugiej strony – powiedziała powoli, nadal starając się zachować resztki obojętnego tonu – Biedna ta, co na ciebie trafi… Twoje wyczucie równa się zeru, a może nawet i mniej…
- Obiecuję nad sobą popracować – zaoferował szybko, zrobił krok w jej stronę i znów się poślizgnął. Tym razem nie wytrzymała i roześmiała się na głos.
Podeszła powoli, pochyliła się i spojrzała na niego z uwagą.
- Posłuchaj mnie uważnie, Lupin – powiedziała krótko – jestem nadal na ciebie wściekła, chcę, żeby to było jasne. I minie trochę czasu, nim mi całkiem przejdzie. Jednak uprzedzam, że jeśli jeszcze raz zrobisz taki numer, więcej mnie nie zobaczysz, jasne?
Zdążył tylko przytaknąć głową, gdy Lucky znów się na niego rzucił, najwyraźniej czując, że Lupin znów jest w łaskach właścicielki.

Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bowiem Syriusz skutecznie jej nie zamknął. Opadła więc posłusznie na kanapkę, decydując, że na rozmowy będzie jeszcze czas.
Nie dane było jej jednak długo cieszyć się ukochanym, bo minęła zaledwie chwila, gdy Black poderwał się jak oparzony i spojrzał na nią tak, jakby widział pierwszy raz w życiu.

Wszystko wróciło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Każdy szczegół tamtego wieczoru powrócił do niego i tkwił przed oczami tak wyraźnie, że sam nie był pewny, czy to jawa, czy sen.
<i>Obróciła się w około swojej osi i padła jak długa, prosto na Blacka.
Kiedy tylko ich spojrzenia się spotkały, zapadła głucha cisza. Charlie przestała puszczać przekleństwa pod adresem Syriusza, on natomiast natychmiast przestał się śmiać. Przyglądali się sobie w milczeniu. To alkohol tak działał, czy naprawdę oboje poczuli coś, czego wcześniej nie czuli?
Pochyliła się nieznacznie, przechylając głowę. Czuł jej ciepły oddech na swojej twarzy, nierówny i płytki, pachnący niestrawioną jeszcze wódką.</i>
- Syriusz, co się dzieje? – Lauren przyjrzała mu się z uwagą, odgarniając grzywkę, by spojrzeć mu w oczu.
Odskoczył, bojąc się, że może zobaczyć to co widział on.
<i>To nie było nawet muśnięcie. Ich wargi zetknęły się samymi czubkami, a już po chwili tonęli w namiętnym pocałunku. Świat wirował dookoła, stali się głusi na dźwięki, zapachy.
Pospiesznie zrzucane części garderoby lądowały na podłodze w najdalszych zakątkach pokoju…</i>
- Syriusz, mówię do ciebie… - Lauren machnęła mu ręką przed oczami.
- Zaraz wrócę – rzucił krótko, wstając i zarzucając na siebie koszulę – Musze kogoś zabić…
<i>Nie liczyło się nic. Pożądanie i namiętność całkowicie zagłuszyła wszystko, co mogłoby kazać im przestać. Oddawali się chwili i sobie wzajemnie, delektując się każdym szczegółem, smakując tą chwilę najbardziej dogłębnie jak tylko było to możliwe…</i>
Dopadł do drzwi frontowych i otworzył je dokładnie w tym momencie, kiedy Charlie zdecydowała się zapukać.
- Musimy pogadać…
- Zabiję cię – wycedził, złapał za nadgarstek i wciągnął do środka, nie bawiąc się w dobre maniery. Nie protestowała, kiedy wciągnął ją do pokoju, zatrzasną drzwi i spojrzał z rządzą mordu wymalowaną na twarzy.
- Co ty sobie myślałaś do jasnej bitej cholery!? – krzyknął, a dziewczyna skuliła się na dźwięk jego głosu – Co to kurwa miało być!?
- Wiem, sytuacja nieco wymknęła nam się spod kontroli ale… przysięgam że nie miałam takiego zamiaru – usprawiedliwiła się, robiąc niepewny krok w tył – nie mam pojęcia, co się wtedy wydarzyło, nie pamiętam absolutnie nic ale…
- Nie!? To ja ci mogę wszystko opowiedzieć! – naskoczył na nią, czując że lada moment eksploduje – Pamiętasz jeszcze, jak zaczęłaś się rozbierać czy mam opowiadać już od tego, jak wskoczyłaś do łóżka!?
- Czyli jednak… - zaskoczyło ją to. Do tej pory, miała cień nadziei, że jednak nic się nie zdarzyło a teraz… - Posłuchaj… Nie miałam takiego zamiaru. To…
- Posłuchaj siebie – warknął, a Charlie znów skuliła się w sobie – Jeśli wiedziałaś, że to się może tak skończyć, trzeba było nie zaczynać! Ja ma dziewczynę, do cholery jasnej!
- W porządku, to moja wina, wiem – powiedziała, próbując za wszelką cenę go uspokoić – Miałam nie pić, ale…
- Nie, do jasnej cholery, to nie jest twoja wina. To moja wina, bo powinienem od początku trzymać się od ciebie z daleka!
Opuściła głowę.
- To była tylko głupia zabawa – odezwała się po chwili, trochę spokojniej – I dla ciebie i dla mnie. Nie miałam pojęcia że to się tak skończy i.. to nie miało żadnego znaczenia…
- Powiedz to Lauren – wysyczał – zejdź mi z oczu, nim naprawdę zrobię ci krzywdę.
Kiwnęła głową, minęła go.
- Przepraszam i… przykro mi – powiedziała na dowidzenia i wyszła, nim powiedział coś jeszcze.

Wpatrywała się oszołomiona w miejsce, w którym przed chwilą siedział Syriusz. Z holu dobiegły ją przytłumione kroki i odgłos szarpaniny.
Złapała różdżkę i najciszej jak tylko potrafiła wyszła w porę, żeby zobaczyć jak Syriusz znika w jednym z ostatnich pokoi w korytarzu.
Niewiele myśląc poszła za nim, nadal trzymając różdżkę w pogotowiu. Zza drzwi dobiegł ją krzyk mężczyzny. Przyłożyła ucha do drewna, nasłuchując.
Serce zabiło jej kilkakrotnie szybciej. Nabrała głośno powietrza, próbując zachować spokój. Na próżno.
Pohamowując chęć wejścia do środka, odwróciła się na pięcie i wybiegła z domu, zgarniając po drodze płaszcz.
Przekraczając próg domu przez myśl przeszło jej, jaką jest idiotką.

Nie płakała. Być może była zbyt zszokowana, być może zbyt wściekła ale nie była zdolna wydobyć z siebie nawet jednej kropli łzy.
Serce ściskała jej niewidoczna pięść, wykręcając we wszystkie strony. Fale gorąca i zimna uderzały jedna po drugiej, uniemożliwiając oddech.
W tej chwili, Lauren nie wiedziała gdzie ma iść, co zrobić. Była pewna tylko jednego – jej noga nigdy nie postanie w domu, z którego właśnie wyszła.
Zwróciła się na pięcie i pognała ulicą przed siebie. Byle dalej.

Przetarł czoło, myśląc gorączkowo. Charlie wyszła kilka minut temu, a on nie mógł się w sobie zebrać, żeby wrócić do Lauren. Bo niby co miałby jej teraz powiedzieć?
Wściekłość powoli ustępowała miejsca przerażeniu. Na samą myśl o tym, co zaraz się wydarzy, robiło mu się niedobrze. Szansa, że Lauren zechce wysłuchać go do końca, była równa zeru.
Odwrócił się i powoli – najwolniej jak się tylko da – wrócił tam, gdzie ją zostawił. Tyle, że Lauren wcale tam nie było.
Pociemniało mu przed oczami, a żołądek podskoczył do gardła. Jak głupi zaczął biegac od pokoju do pokoju, sprawdzając najmniejszy nawet zakamarek domu, z piwnicą i strychem włącznie.
- Jasna cholera – mrugał, odgarniając włosy i myśląc gorączkowo, co właściwie mogło się stać. Do głowy przychodziły mu tysiące najgorszych scenariuszy i sam nie miał pojęcia, który wydawał mu się gorszy.
I kiedy był zdecydowany ściągnąć kogoś do pomocy, jego wzrok padł na wieszak w holu.
Płaszcza Lauren nie była. Wyszła sama.

- Poczekaj chwilę – poprosiła, stając na palcach i składając krótki pocałunek na policzku Jamesa – Wezmę tylko koszulkę i możemy iść.
- Naprawdę nie możesz wziąć którejś mojej? – zapytał, patrząc jak Lily grzebie w torebce w poszukiwaniu kluczy – Co to za różnica?
- Żadna – wzruszyła ramionami – Ale skoro byliśmy blisko, po co robić zamieszanie? Wejdziesz?
- Poczekam tutaj – powiedział rozbawiony, Evans posłała mu słodki uśmiech i zniknęła za drzwami.
Od razu uderzyło ją, że dzieje się coś złego. Wszystkie szafki w holu były pootwierane, przez salon przeszedł tajfun, a drzwi sypialni Lauren były rozdziawione na oścież. Niekompletne części garderoby leżały na progu pokoju.
- Lauren? To ty? – zapytała zaniepokojona, podchodząc powoli w tamtym kierunku i zaciskając dłoń na ukrytej w kieszeni płaszcza różdżce – Lauren…
Pokój był pusty. Na środku stał wielki kufer, z powrzucanymi do środka na byle jak ubraniami, książkami i kosmetykami. Wszystkie szafki były opróżnione, a to, co nie wylądowało w walizce leżało rozrzucone dookoła niej. Lauren jednak nie było.
- Lauren? – zawołała, wychodząc z pokoju – Jesteś w domu?
Pchnęła drzwi od łazienki i odetchnęła z ulgą, widząc King pochyloną nad muszlą.
- Wystraszyłaś mnie… - powiedziała łagodnie, podchodząc do przyjaciółki i klękając obok niej – Masz mdłości?
Kiwnęła krótko głową.
- Co to za tajfun przeszedł przez nasze mieszkanie? – zapytała cicho, odgarniając jej włosy z karku – Hej, rudzielcu…
King podniosła głowę a Lily poczuła, jak cała krew odpływa jej od mózgu. Załzawiona, opuchnięta i blada jak ściana Lauren wydusiła z siebie tylko dwa słowa.
- Pakuję się…
- Co? Po co? – zapytała oszołomiona, kładąc rękę na ramieniu King – Co się stało?
- Wracam do rodziców – powiedziała cicho i znów objęła muszlę.
Lily zerwała się na równe nogi, pobiegła do drzwi.
- James – zawołała do stojącego u spodu schodów Pottera.
- W końcu…
- Nie idę – powiedziała przepraszającym tonem – Muszę zostać z Lauren…
- Co się stało? – zapytał zaniepokojony, a Lily potrząsnęła głową.
- Nie mam pojęcia – przyznała – Wracaj do domu, a ja spróbuję się dowiedzieć… Sprawa wygląda poważnie.
Pokiwał głową i niezbyt chętnie pożegnał się z Lily.
Kiedy wróciła do mieszkania, King była już w sypialni. W nieco lepszej formie, pakowała rzeczy do walizki. Na widok Lily nie odezwała się ani słowem.
- Pokłóciłaś się z Syriuszem? – odgadła, ale Lauren tylko potrząsnęła głową – A byłaś w ogóle u niego?
Kiwnięcie. Lily przytaknęła w milczeniu.
- Powiedziałaś mu…?
Cisza. Kilka tomów książek uderzyło z hukiem w podłogę.
- Lauren…
- Nie zdążyłam – powiedziała krótko, a falownik z perfumami, które używała na co dzień wylądowały w koszu na śmieci. Lily zmarszczyła brwi, obserwując jak King z wkłada do kufra ich wspólne zdjęcia, a pozostałymi kolejno ciska z furią o ścianę.
Słyszała prawda o ciążowych wahaniach nastrojów, ale nie sądziła, żeby mogło to mieć aż taką skalę.
- Przestań – powiedziała w końcu Lily, łapiąc ją za rękę i odciągając od ramki ze zdjęciem, którego nie mogła rozbić – Patrz, skaleczyłaś się… Chodź, opatrzę ci to i powiesz mi, co się stało, dobrze? – zagadnęła łagodnie, wyprowadzając ją z łazienki – Tylko spokojnie, w porządku?
- Nie mam czasu, Lily – odezwała się zachrypniętym głosem – On tu pewnie niedługo przyjdzie a ja… nie chcę go oglądać…
- W porządku, powiem, że cię nie ma – powiedziała łagodnie Lily, decydując, że to najlepsza droga do uspokojenia przyjaciółki – Tylko powiedz, co się stało, bo inaczej ci nie pomogę…
Lauren zawahała się, patrząc z uwagą na przyjaciółkę. Lily posadziła ją na fotelu i przywołała apteczkę.
- On z nią był – wydusiła z siebie i zacisnęła usta w cienką linię – Z Charlie... – dodała, widząc, że Lily nie za bardzo rozumie o co chodzi. Apteczka wypadła Evans z ręki i z cichym stuknięciem uderzyła w podłogę.

- To nie jest dobry miesiąc – oznajmił na przywitanie James, kiedy tylko Syriusz wychylił się z pokoju – Ciągle same kłopoty.
- To znaczy? – zapytał lekko nieprzytomnym tonem Black.
- Właśnie wracam od Lily – wyjaśnił – Lauren znowu chyba wpakowała się w jakieś kłopoty, bo Lily zdołała wyrwać się tylko na chwilę, żeby powiedzieć że musi zostać – zmarszczył brwi – Nie wiesz, co mogło się stać? Wyglądała na zaniepokoją…
Po minie Syriusz odgadł, że wie. Uniósł wysoko brwi, ale Syriusz nic więcej nie powiedział.
- Jest w domu? – zapytał po chwili,  wychodząc z pokoju.
- Chyba jest, skoro Lily została… - powiedział powoli, obserwując uważnie przyjaciela – Ej, stary, co się dzieje? Pokłóciliście się?
- Nie – odpowiedział krótko – Idę. Może uda mi się z nią porozmawiać…
- Nie wiem o co tu chodzi – powiedział do siebie James, kiedy Syriusz wybiegł w pośpiechu z domu – ale wcale mi się to nie podoba.

Przez chwilę stał w miejscu, a potem odwrócił się i poszedł za przyjacielem mając poczucie, że może być mu potrzebny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz