Rozdział 53

- Przestań panikować, bo nie masz czym – mruknęła Lauren, kiedy dziesięć minut później Lily wciągnęła ją do kuchni na przesłuchanie – Nie zrobiłam nic złego, MAMO!
- Lauren! Na cholerę ci test ciążowy!?
- No wiesz, testy ciążowe robi się zwykle wtedy, gdy ma się podstawy by sądzić, że można być w ciąży – powiedziała całkiem spokojnie King. Teraz, była już całkiem spokojna i gotowa, by wyjaśnić wszystko przyjaciółce.
- Ale ty chyba… - zaczęła Lily, mierząc ją uważnym spojrzeniem. King potrząsnęła głową.
- Nawet go nie robiłam – powiedziała, wzruszając ramionami – Kupiłam go w Bostonie, na wszelki wypadek, ale zanim zdecydowałam się go zrobić… Nie było już potrzeby. Po co miałam komukolwiek o tym mówić, co?
Lily zmarszczyła brwi, ale ta wersja wydarzeń chyba ją przekonała, bo więcej nie powiedziała. Wyciągnęła torebkę z apteki w kierunku przyjaciółki, ale w ostatniej chwili cofnęła ją do siebie.
- Lauren?
- Tak?
- Kłamiesz – powiedziała krótko. King poczuła, jak zalewa ją fala złości.
- Nie, nie kłamię – powtórzyła – Powiedziałam ci wszystko.
- Na rachunku jest data sprzed tygodnia – Lily pokazała torebkę, na której ktoś przyczepił spinaczem paragon – A pudełko jest puste.
King zbladła, czując jak narasta w niej panika. Teraz nie miała już wyboru – ostatnia deska ratunku przepadła. Chociażby nie wiadomo jak kombinowała, nie miała wyboru i musiała się przyznać.
- Zupełnie zapomniałam, że je tak schowałam – powiedziała cicho, siadając na krześle obok Lily – Wrzuciłam je ze swetrem do kufra, bo miał przyjść Syriusz i nie miałam czasu wymyśleć nic lepszego…
- A test? Jaki był wynik?
- Nie wiem – wzruszyła ramionami – Stchórzyłam, nim dało się go odczytać… Robiłam go w łazience na uczelni i po prostu wyszłam… Bałam się, że będzie pozytywny.
- Czemu nic nie powiedziałaś? – zapytała oszołomiona Lily, podchodząc do Lauren i obejmując ją ramieniem – Pomogłabym ci…
- Było mi wstyd – jęknęła Lauren, a po jej policzkach pociekło kilka łez – To był taki głupi błąd, pominęłam dawkę eliksiru który przypisał mi lekarz i…
- Długo? – zapytała krótko Evans, a Lauren zamyśliła się przez chwilę. Nie odpowiedziała – Lauren… Długo?
- Trzy… Cztery tygodnie. Nie jestem pewna… Może więcej. – wyszeptała, opuszczając głowę – To najgorszy z możliwych momentów. Teraz, kiedy w końcu wszystko zaczęło się dobrze układać i jest względny spokój… Przecież ojciec mnie zabije i będzie miał rację!
- Przestań panikować – powiedziała ostro Lily, próbując zachować resztki zdrowego rozsądku, co wcale nie było taką prostą rzeczą – Bo być może sama się tylko nakręcasz. Przede wszystkim musisz iść do lekarza… A jeśli to nie, to chociaż zrobić test… Ulży ci – dodała szybko – zobaczysz.
Potrząsnęła głową. Lily zaczęła myśleć gorączkowo, szukając argumentów.
Wiedziała, że w tej chwili decyzjami przyjaciółki kieruje nie rozsądek, ale zwykłe emocje. Była przerażona i Evans doskonale to rozumiała, była jednak pewna, że dopóki trwa w niepewności, nie uda jej się uspokoić. A to mogło się skończyć źle.
- Posłuchaj - podjęła po chwili, dużo łagodniej – nie masz się czym martwić, jasne? Wszystko będzie dobrze, jaki by nie był wynik testu. Ale dopóki go nie zrobisz, niczego się nie dowiesz… Pomyśl… Nawet jeśli będzie pozytywny, nie jesteś sama, nie? Polegacie na sobie, nic złego się nie stanie.

I znów ten ból głowy. Rozsadzający od środka, nieznośny ból, towarzyszący najmniejszemu nawet poruszeniu głowy. Obezwładniający.
Charlie bardzo powoli otworzyła oko. Słońce zza okna padło na jej twarz. Natychmiast zacisnęła powiekę, czując jak ból głowy ponownie rozsadza jej głowę.
Przez chwilę leżała nieruchomo, wsłuchując się w swój oddech. A potem, bardzo powoli otworzyła oczy. Minął o wiele dłuższy ułamek sekundy, niż jej organizm przywykł do światła. Spojrzała na zegarek na nadgarstku i zerwała się na równe nogi. Od godziny powinna być na rodzinnym spędzie.
Zaraz pożałowała tak nagłego ruchu. Jęcząc przeciągle opadła na poduszkę i krzyknęła przeraźliwie, kiedy okazało się, że poduszka oddycha. Wyskoczyła z łóżka, spojrzała oszołomiona na swoje nagie ciało. W pośpiechu okryła się kawałkiem prześcieradła, leżącego na podłodze i nieznacznie nachyliła się, chcąc sprawdzić z kim spędziła tą noc.
- O rzeż kurwa – wyszeptała, a serce na moment jej stanęło – Nie. Bez jaj… Znowu to samo…
Syriusz Black chrapną krótko, przekręcając się na bok.

- Wstawaj, idioto – potrząsnęła nim z całej siły. Od dwudziestu minut nieustannie próbowała zwlec z łóżka Syriusza, który spał jednak tak mocno, że wszelkie znane jej sposoby zawiodły – Black, zwlecz swoje cztery litery, szybko!
- Czego chcesz? – wychrypiał przeraźliwie, przymrużając powieki – Chcę spać.
- Co robiliśmy w nocy? – zapytała przerażona, potrząsając nim mocno – Skup się, to ważne!
- Skąd mam wiedzieć? Nic nie pamiętam – powiedział krótko i nie kwapiąc się na nic więcej, opadł na z powrotem na poduszkę. Charlie jęknęła.
- No to będą prawdziwe jaja – szepnęła, próbując zebrać myśli do kupy. Kac wyraźnie jej to utrudniał.
W końcu podjęła błyskawiczną decyzję. Podbiegła do stolika, wyszarpała z szuflady kawałek kartki, nabazgrała na nim kilka słów, zebrała ubrania i wyszła z pokoju, kładąc zwitek pergaminu na poduszce obok głowy Syriusza. Jeśli faktycznie niczego nie pamiętał, wszystko powinno pójść według jej planu.

- Lauren, wszystko w porządku? Jesteś pewna, że nie potrzebujesz mojej pomocy? – Lily przytknęła głowę do drzwi łazienki. King siedziała w niej już kilkanaście długich minut i nic nie wskazywało na to, żeby miała wyjść.
- Wszystko jest w porządku – usłyszała w odpowiedzi i znów zapanowała cisza.
- Masz już wynik? – zagadnęła Lily, mnąc brzeg koszulki. Miała wrażenie, że denerwuje się tak, jakby to na swój wynik czekała.
- Nie.
- Czekasz? – odgadła łagodnie, zerkając na zegarek.
- Nie.
- Ale już zrobiłaś…? – zapytała z powagą, prostując się.
- Nie…
- Lauren! – krzyknęła oburzona Lily.
- Wiem!
Drzwi od łazienki otworzyły się.
- Nie mogę – pisnęła – Po prostu nie mogę!
- Ja za ciebie tego nie zrobię – zirytowała się Lily – Wiem, że się boisz, ale inaczej się nie dowiesz. Rozmawiałyśmy o tym… Zrób, a potem razem poczekamy na wynik, dobrze? – zakończyła łagodnie, a Lauren chociaż niechętnie, weszła do łazienki – Wszystko będzie dobrze!

<i>Zaspałam na herbatkę. Z kaca musisz ratować się sam, to kara za to, że pozwoliłeś bym się też upiła. Pokój jest zapłacony do wieczora – potraktuj to jako prezent z okazji świąt.
Ch.</i>
Lepsze to, niż nic – pomyślał Syriusz, odkładając kartkę na bok i rozglądając się w poszukiwaniu czegoś do picia. Charlie musiał trawić mocny kac, bo nawet kwiaty z wazonu leżały na podłodze bez kropli wody.
Zastanawiając się, czy te wieczory aby na pewno są dla nich zdrowe, wygramolił się niezdarnie z łóżka. Ziewnął przeciągle, skrzywił, gdy ból głowy dał o sobie znać i żwawym jak na kaca krokiem poszedł w stronę łazienki, z bezpośrednim zamiarem zaspokojenia pragnienia.

Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak.
Wskazówki zegara jeszcze nigdy nie poruszały się tak wolno. Lily i Lauren siedziały na brzegu kanapy w salonie, ściskając się z całej siły za dłonie i wpatrując w okrągłą tarczę zegara.
Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak.
Czekanie nie miało końca. Dziesięć minut jeszcze nigdy nie trwało tak długo. W pewnym momencie, obie zaczęły poważnie się zastanawiać, czy zegar przypadkiem nie stanął.
Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak.
Powtarzanie sobie, że wszystko będzie dobrze, zdziała cuda. Nikt nie powiedział, że trzy tygodnie obsuwy, muszą oznaczać ciążę. Może to po prostu zwyczajny stres?
Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak.
Lily sama nie wiedziała, dlaczego tak bardzo się denerwowała. W pewnej chwili nasunęło jej się kilka dziwnych skojarzeń na ten temat.
Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak.
Czyżby zegar zaczął się cofać, czy to zwidy?
Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak.
Czekanie powoli zaczęło stawać się nie do wytrzymania.  Czas zaczął grać z nimi w jakąś okrutną gierkę. Miały wrażenie, jakby spędziły na tej kanapie kilka długich godzin.
Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak.
Tylko spokojnie. Wskazówki nagle zaczęły przesuwać się z zawrotną szybkością. A one, zapomniały ile miały czekać.
Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak.
Lauren zaczęły nawiedzać wszystkie czarne scenariusze. Świat zaczął przybierać czarne kształty. Czując, jak robi jej się słabo, osunęła się na kanapkę, próbując trzymać się myśli, że wszystko jest dobrze.
Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak.
Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak.
- Już – powiedziała nagle Lily, odrywając wzrok od zegara – Gotowa?
- Nie  - Lauren potrząsnęła głową, podnosząc się z poduszki – Nie gotowa.
- Mam zobaczyć? – zapytała troskliwie Evans wskazując na leżący na stoliku test. Lauren zawahała się przez chwilę.
- Nie, ja zobaczę – powiedziała drżącym głosem – Wszystko na pewno będzie dobrze. Musi być.
Sięgnęłą rękę
Wyciągnęła rękę i przyciągnęła do siebie prostokącik. Powtarzając w myślach, że wszystko jest w porządku bez względu na wynik, sprawdziła.
Przez chwilę siedziała nieruchomo, wpatrując się tempo przed siebie. Lily obserwowała ją z niepokojem, pełna najgorszych przeczuć.
King przełknęła ślinę.
- Pozytywny – powiedziała cicho – Jest pozytywny.
Lily natychmiast wyrwała przyjaciółce test i dokładnie go obejrzała. Spojrzała na Lauren jakby widziała ją pierwszy raz w  życiu.
- Pozytywny – wyszeptała – Merlinie, jest pozytywny!

- Gdzie ty się podziewałeś całą noc i dlaczego z Charlie? – zapytał na powitanie James, a Syriusz rzucił mu zaskoczone spojrzenie.
- Skąd wiesz, że z nią?
- Zawsze tak wyglądasz po spotkaniu z nią – wzruszył ramionami James, bardzo rozbawiony – każdy wie, że jak wracasz tak do domu, to byłeś z Charlie.
- Zamknij się – prychnął Syriusz, ale najwyraźniej przemyślał wszystko co powiedział mu przyjaciel, bo odwrócił  się do niego przez ramię – Serio?
- Serio – zaśmiał się Potter – Lunio nawet nazwał to tak fajnie… czekaj… Syndrom Timble!
- A to futrzak… Już ja mu dam.
- Chodź, dam ci coś na ból głowy – Potter klepnął przyjaciela po ramieniu i pchnął w kierunku kuchni. Przywykł już do tego, że raz na jakiś czas Charlie niespodziewanie porywała Syriusza, by oddać go w krytycznym stanie dnia następnego.
Pewnego razu, pokusił się nawet żeby za nimi iść – kierowany trochę ciekawością a trochę chęcią upewnienia się, że Black nie robi nic głupiego.
Po tym jak całą noc siedział ukryty pod peleryną-niewidką, przekonał się, że nie dzieje się tam nic, co dziać się nie powinno. Przy okazji dowiedział się kilku ciekawych faktów z życia przyjaciela, o których do tej pory pojęcia nie miał.
- Więc jakie to okrutne prawdy tym razem z siebie wyciągnęliście? – zapytał rozbawiony, stawiając przed Syriuszem kubek z najmocniejszym eliksirem na ból głowy, jaki dotąd znaleźli.
- Zabij, że nie pamiętam – pokręcił głową, próbując sobie cokolwiek przypomnieć – Zdaje się, że powiedziała mi jak mam na imię, ale… zapomniałem.
- Mógłbyś chociaż raz jej się nie dać. Może mówić ciekawe rzeczy.
- Stary – zaśmiał się Black i natychmiast tego pożałował – ona potrafi zagadać samą siebie a co dopiero mnie! Myślisz, że dlaczego zawsze ma większego kaca?
- Zachlejecie się kiedyś na śmierć – oznajmił z rozbawieniem Potter – Macie na siebie destrukcyjny wpływ. Zaczynam być zazdrosny.
- Nie martw się, marna przyjemność z takiego chlania – zapewnił go Syriusz, wypijając wszystko, co podsunął mu przyjaciel – Gdybym chociaż coś pamiętał.
- W końcu sobie przypomnisz, jak zawsze – pocieszył go James, zerknął na zegarek i wstał – Muszę iść, umówiłem się z Lily. Powodzenia, z kacem.
- Dzięki…

Charlie zawsze mawiała, że są trzy rodzaje kaca. Kac fizjologiczny, moralny i najgorszy: fizjologiczno-moralny.
Każdy miała nie raz, jednak nic nie równało się z wybuchową mieszanką, jakie stanowiły oba.
Żaden jednak nie był tak wielki, jak ten. Bo z kim i gdzie by się nie przespała, komu nie zrobiłaby krzywdy lub czego by nie zniszczyła, nigdy nie tykała się tego, co nie należało do niej. Nawet, a może zwłaszcza, cudzych facetów.
To była jedna z kilku, niewielu zasad, jakie posiadała dziewczyna. Jak bardzo by się jej ktoś nie podobał, nigdy nie wyciągnęła ku niemu ręki chociażby nie wiadomo co.
A teraz, zupełnie nie wiadomo jak, złamała jedną z najświętszych zasad. I, o ironio!, nawet tego nie pamiętała!
Był to zdecydowanie najgorszy kac fizjologiczno-moralny, jakiego dotąd miała.
Trudno było znaleźć jej dogodne dla wszystkich wyjście z tej sytuacji, a czasu nie miała zbyt wiele. Bo o ile ona nigdy nie przypominała sobie, co działo się w czasie jej schadzek-popijawek z Syriuszem, o tyle on przypominał sobie zawsze.
Czasem tego samego dnia, czasem po kilku ale w końcu – przypominał sobie. A do tego czasu, ona musiała wymyśleć co zrobić z bagnem, w jakie – prawdopodobnie, bo pewności nie miała – wspólnie się wpakowali.
Tymczasem podjęła jedno, wielkie postanowienie – nigdy więcej nie będzie pić z kimś, kogo nie zamierza uwieść.

To była dziwna znajomość dla nich obojga. Zarówno Syriusz, jak i Charlie nie do końca pojmowali jej zasady.
Ich po prostu nie było.
Raz na jakiś czas – zazwyczaj zależało to od humoru i zapotrzebowań dziewczyny – wychodzili razem w całkowicie przypadkowe miejsce, by tam, przy pomocy sławnych już drinków-morderców, upijać się do błogiej nieprzyjemności. Nim tracili przytomność, wyciągali z siebie nawzajem różne dziwne fakty z własnego życia, które być może wykorzystywaliby przeciw sobie – gdyby tylko je pamiętali.
Jak dziwnie by to nie brzmiało, obojgu pasował taki układ. To specyficzne połączenie różnych relacji, jak i pewne podobieństwo do siebie, dawało im wiele korzyści.

Patrzyły na siebie oszołomione, zupełnie nie wiedząc co powinny teraz zrobić. To wszystko wydawało być abstrakcyjne i nierealne.
- To jakaś pomyłka – powiedziała cicho Lauren – On nie może być pozytywny.
Lily nie odpowiedziała nic, zbyt oszołomiona, żeby cokolwiek powiedzieć.
Lauren zerwała się na równe nogi i zaczęła krążyć z jednego końca pokoju, do drugiego, wyginając nerwowo palce ręki. Zaczęła mówić, szybko, chaotycznie i bez sensu, wyrzucając z siebie wszystko, co tylko przyszło jej na myśl.
- Syriusz – powiedziała nagle Lily, a w pokoju zabrzmiała głucha cisza – Musisz mu powiedzieć.
- Nie – Pokręciła głową natychmiast Lauren – Nie teraz. Jeszcze nie.
Evans nic nie powiedziała. Nawet nie wiedziała za bardzo, co.
Namawiając King do zrobienia testu, święcie wierzyła, że będzie negatywny.
- Kiedy mu powiesz? – zapytała po chwili cicho, a Lauren zatrzymała się nagle w pół kroku. Powoli zwróciła się do przyjaciółki.
- Nie wiem…
Evans westchnęła, próbując zebrać myśli. Zdecydowanie, sytuacja wymknęła się spod kontroli. Nie mogła potępiać Lauren za jej zachowanie – wyobrażała sobie jak teraz się czuje i była pewna, że to tylko kwestia czasu, żeby jej nastawienie się zmieniło.
Zadzwonił dzwonek do drzwi.
Lauren spojrzała na nią zaskoczona, ale Lily podniosła się natychmiast.
- To James – wyjaśniła krótko – Spławię go.
- Nie musisz…
W odpowiedzi Lily uśmiechnęła się pokrzepiająco i wybiegła do holu.
- Co się stało? – zapytał od wejścia James – Źle wyglądasz…
- Nic się nie stało – powiedziała szybko Lily – Nie mogę dziś iść.
Przez myśl przebiegło jej, że na pewno nie jest to dobre potwierdzenie jej słów. Nie miała jednak teraz ani chwili na to, żeby szukać fałszywych wymówek, rzuciła więc pierwszą, jaka wpadła jej do głowy.
- Rozwalamy z Lauren salon.
- Co… co robicie?  - zapytał lekko oszołomiony Potter, a Lily zaczęła modlić się w duchu, żeby King miała tyle rozumu, by słuchać jaką wymówkę wybrała Evans. Miała.
Rozległ się huk przewracanego stolika od kawy.
- Rozwalamy salon – powiedziała krótko – Wpadłyśmy na pomysł, że przydałoby się małe przemeblowanie w domu – urwała, bo z pokoju doszedł ją krzyk Lauren.
- Lily! Szafa się przewraca!
- Wybacz, potrzebuje mnie – powiedziała szybko, cmoknęła Jamesa na pożegnanie i wypchnęła za drzwi, dodając w locie – Napiszę wieczorem.
Zamknęła mu drzwi przed nosem.
- Oni dziś wszyscy powariowali – pokręcił głową z rozbawieniem, gdy zza drzwi doszedł go kolejny huk i stłumiony śmiech Lily – Ciekawe, co broi Lunatyk…

Pozwoliła, by objął w pasie i pocałował. Zamruczała z zadowoleniem, gdy musnął ustami jej szyję. Odchyliła głowę do tyłu, przymknęła powieki. Jej ręce powędrowały do guzików jego koszuli. Gdy udało jej się po omacku rozpiąć pierwszy od góry, Remus nagle odsunął się.
- Nie – powiedział, odgarniając włosy z czoła. Spojrzała na niego nieprzytomnym spojrzeniem, starając się unormować oddech.
- Czemu?
- To zły pomysł.
- To nie jest odpowiedź – stwierdziła i jednym ruchem, ściągnęła z siebie koszulkę – Nie przyjmuję jej do wiadomości.
Podeszła bliżej, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała. Z trudem oparł się pokusie i odsunął ją od siebie.
Nie mógł tego zrobić, dopóki nie wiedziała.
- Nie – powtórzył trochę bardziej stanowczo. Maddie jednak zdawała się go nie słyszeć; po raz kolejny podeszła do niego i sprawie rozpięła koszulę. Złapał ją za nadgarstki – Nie.
- Dlaczego? – spytała zirytowana, wyszarpując się z jego uścisku. Zaklął w duchu, była uparta i wiedział, że nie przestanie. A on, nie mógł tego zrobić, jeśli tego nie wiedziała. Czułby się z tym źle i nie mógł na to pozwolić.
Odsunął się, podchodząc do okna i spróbował opanować emocje, nim Maddie ponowi atak. Musiał jej powiedzieć, nie miał wyboru.
Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, zaszła go od tyłu. Złapała za kołnierz i powoli zaczęła zsuwać koszulę z jego pleców. Odwrócił się, naciągając ja z powrotem na swoje ciało. Maddie nie przejęła się porażką – stanęła na palcach i zatopiła usta w jego ustach, przyciągając go do siebie.
Na ułamek sekundy zatracił się – wykorzystała go, przeciągając w stronę łóżka.
- Maddie, muszę ci coś powiedzieć… - wysapał, gdy tylko udało mu się oderwać się od niej na chwilę – Musisz o czymś wiedzieć.
- Powiesz mi potem – odparowała, zrzucając z siebie spódnicę.
Jęknął w duchu. Miał ochotę zapomnieć o wyrzutach i pozwolić sobie na chwilę zatracenia. Przecież byli razem tyle czasu, ufali sobie, niby dlaczego miałaby…
Nie, właśnie dlatego musi jej powiedzieć.
- Maddie, jestem wilkołakiem.
Nie przypuszczał, że przyjdzie mu to tak łatwo. I nie spodziewał się jej reakcji.
Zamarła, z rękami zaciśniętymi na jego koszuli. Wpatrywała się w niego zaskoczona, oddychając płytko.
- Co?
- Jestem wilkołakiem – powtórzył mniej pewnie, a wszelkie wątpliwości jakie zwykle miał, powróciły z podwójną siłą.
- Cze… Dlaczego teraz? – spytała cienkim głosem, nadal wpatrując się w niego uporczywie. Czuł, jak jej ciało sztywnieje w jego objęciach. Zwolnił uścisk, przyglądając się jej uważnie.
<i>Nie, niemożliwe… Nie ona.</i>
- Powinnaś wiedzieć.
Cofnęła się, obejmując rękami ramiona. Skuliła się sama w sobie, nadal nie od odrywając od niego wzorku.
- Czemu teraz? – spytała cicho, zagryzając wargi. Zrobił krok w jej stronę, wyciągając rękę w jej stronę.
- Maddie…
– Nie.
Zrobiła krok w tył, przełykając głośno ślinę.
- Ja… Po prostu… Zostaw mnie samą. Proszę…
Spojrzał na nią błagalnie. Odwróciła twarz, zagryzając mocno wargi. Wyszedł bez słowa, zamykając za sobą drzwi. Gdy tylko miała pewność, że jest sama, opadła z westchnieniem na łóżku i rozpłakała się.

- Jesteś zła i okrutna – powiedziała Lauren, podnosząc stolik i stawiając go na swoim miejscu – żeby tak kłamać.
- Pomogłaś mi w tym – zauważyła rozbawiona Lily, poprawiając fotel, który również uległ przestawieniu – Szafa się przewraca?
- Musiałam go zaskoczyć, żeby nie wpadło mu do głowy, żeby nam pomóc – wzruszyła ramionami – Co im powiemy, gdy spytają dlaczego nie ma przemeblowania?
- Że coś mu się pomyliło? – podsunęła Evans, a Lauren uśmiechnęła się.
Lily, zadowolona, że akcja z Jamesem poprawiła przyjaciółce nieco humor, postanowiła zmienić temat.
- Chyba, że naprawdę zrobimy małe przemeblowanie – dodała z błyskiem w oku – Przydałoby się zmienić to i owo… Ten układ jest dość niewygodny.
- Mnie pasuje – wzruszyła ramionami King  - Nigdy nie mówiłaś, że coś jest źle.
- Meblowałam ten pokój z Jamesem i Syriuszem, a wiesz jakie oni mają pojęcie na ten temat – kontynuowała Lily – Wszystkie decyzje podejmowałam na szybko, bo im się spieszyło!
- Masz jakiś pomysł? – zapytała King, siadając na fotelu i patrząc z uwagą na Lily, która w pośpiechu omiotła spojrzeniem cały salon – Bo chyba masz, co?
- Może…

Pomysł z przemeblowaniem pokoju, okazał się strzałem w dziesiątkę. Regał, stół, fotele i kanapa latały po całym salonie, prawie pół dnia, nim znalazły dobre dla siebie miejsce.
Nie obyło się bez małych wypadków. Podczas przenoszenia małej szafeczki, Lauren straciła panowanie nad zaklęciem i mebel uderzył z całej siły w ścianę. Mimo usilnych prób reanimacji, szafki uratować się nie dało a jej szczątki, wylądowały na śmietniku.
Regał z książkami natomiast, niezabezpieczony odpowiednio, wyrzucił z siebie całą zawartość na podłogę. Lilu oberwała opasłym tomem <i>Leksykonu roślin trujących</i> a n jej głowie, pojawił się guz, idealnie współgrając z niezagojonym rozcięciem na skroni.
Gdy wieczorem, zmęczone, posiniaczone, podrapane i zakurzone usiadły w nowo urządzonym salonie, odetchnęły z ulgą, że już po wszystkim.
- Nie chce mi się wierzyć, że mugole robią to wszystko bez różdżek – podjęła nagle Lauren, owijając plastrem przycięty w zawiasach palec.
- Nie wszyscy są tak niezdarni jak my – zachichotała Lily, dezynfekując dziurkę po drzazdze – Okropnie się zmęczyłam.
Wzrok Lauren padł na leżący wśród bandaży i plastrów test. Wzięła go do ręki, obejrzała ze wszystkich stron.
- Cholernie dużo się teraz zmieni – powiedziała cicho. Lily zerknęła na nią z ukosa.
- Na pewno – zgodziła się z nią Evans – Co zrobisz?
- Na razie nic.. Pójdę do lekarza – dodała po chwili namysłu – I dopiero jak się wszystko potwierdzi… Wtedy powiem Syriuszowi i rodzicom.
- Dobry plan – uśmiechnęła się Lily – Bardzo dobry.. Podaj mi plaster…
- Proszę. I… Lily? – zagadnęła po chwili milczenia – Dzięki, że ze mną zostałaś… I za wszystko.
- Już ci kiedyś powiedziałam: taki mój zakichany obowiązek… - zachichotała Lily, zakładając plaster na palec.

Walną z wściekłością w blat stołu.
Idiota!! Jak mógł tak długo z tym zwlekać?! Jak mógł pozwolić, żeby oboje się zaangażowali, nie mówiąc jej o tym!? Jak mógł sądzić, że zrozumie, gdy powie jej o tym później?
Jeszcze nigdy, nie czuł się tak koszmarnie jak teraz. Mógł przewidzieć, że to się tak skończy. Wszystko było zbyt piękne, by trwało długo.
- Sam jesteś sobie winien – powiedział do siebie, a jego głos potoczył się echem po pustej kuchni.
Musiał spojrzeć prawdzie w oczy – szczęście, nie było dla niego. Powinien był zdać sobie z tego sprawę już dawno temu.

Zrzuciła jednym zamaszystym ruchem wszystko, co znajdowało się na toaletce. Flakoniki z perfumami roztrzaskały się w konfrontacji z podłogą. To wywołało u niej kolejny napad płaczu.
Opadła na krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Nadal była w samej bieliźnie. Koronkowy komplet zdawał się palić ją w ciało. Wybierała go tyle czasu, specjalnie dla niego! Zerwała się z na równe nogi i pośpiesznie zrzuciła z siebie bieliznę. Łkając cicho, podeszła do komody, wyjmując z niej szlafrok i zarzuciła go na siebie. Otarła mokre policzki.
Jak on mógł! Jak mógł to zrobić! Jak mógł ją tyle czasu okłamywać!
Zamknęła szufladę z trzaskiem.  Rozpacz, powoli przeradzała się we wściekłość. Tyle czasu, tyle miesięcy, które razem spędzili! Tyle zwierzeń, sekretów! Ufała mu tak bardzo, a on nie powiedział jej nic!
Odgarnęła włosy z czoła, podejmując w ułamku sekundy decyzję. Złapała za rozrzucone po podłodze ubrania i wbiegła do łazienki, zatrzaskując drzwi.

Walnęła w drzwi pięścią. Raz, potem drugi, trzeci. Im bliżej była, tym większa wściekłość ją ogarniała.
Kiedy otworzył drzwi, była na granicy furii.
- Maddie? Co ty tu…
- Jak mogłeś!? – spytała, dźgając go palcem w pierś – Jak mogłeś to zrobić?! Jak mogłeś mi nie powiedzieć!? Tyle czasu! Tyle miesięcy, a ty nie pisnąłeś nawet słowa!
- Chciałem ale…
- Ale co!? No powiedz to! Bałeś się!
- Tak!
- Ty draniu! – rzuciła się na niego z pięściami – Jak mogłeś!? Jak mogłeś ocenić mnie tak nisko, ty podły łajdaku!! Naprawdę według ciebie jestem aż taką suką?
- Nie, ja tylko…
- Tylko co!?
Miała ochotę zrobić mu krzywdę. Zranić, tak jak on, zranił ją. Szukała słów, którymi mogła by go ugodzić, jednak żadne, które przyszło jej do głowy, nie przechodziło jej przez gardło.
- Maddie, posłuchaj – spróbował, podchodząc bliżej. Iskierka nadziei obudziła się w nim i wiedział, że jeśli teraz nie spróbuje, kolejnej szansy nie będzie.
- Nie dotykaj mnie – wycedziła, odsuwając się – Nie chcę! Nie! Nie mogę uwierzyć… Nie chcę cię więcej widzieć!
Odwróciła się na pięcie i wybiegła z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi.

Dorcas drgnęła i rozejrzała się czujnie po pokoju. Zacisnąwszy dłonie na różdżce, wstała od biurka. Machnęła, a dokumenty które przeglądała zniknęły, zamknięte w szufladzie.
Powoli przeszła do holu, nie zapalając przy tym żadnego ze świateł.
Klamka drzwi wejściowych poruszała się, a nagle ustąpiła.
Dorcas machnęła różdżką, a przeciwnika zwaliło z nóg.
- Na mózg ci padło!? – usłyszała oburzony, dziewczęcy głos z podłogi. Zapaliła światło.
- Cholera, ja cię kiedyś zabiję – warknęła, pomagając dziewczynie wstać.
- Też się cieszę, że cię widzę – prychnęła, otrzepując spodnie – Ale ty masz tu burdel… I nie mów do mnie Cholera, mam imię.
- Grace, ja cię kiedyś zabiję – poprawiła się zirytowana Dorcas – Co tu robisz?
- Nie mów do mnie Grace… – powiedziała krótko Charlie, przeciągając się i nie czekając na odpowiedź, przeszła do salonu. Dorcas westchnęła, ale nie zaprotestowała – Znów nie było cię na herbatce – dodała, patrząc na nią znacząco – inaczej od progu spytałabyś, dlaczego nie było mnie.
- Nie oceniaj mnie, sama nie jesteś lepsza – prychnęła Dorcas – W jakie kłopoty wpakowałaś się tym razem?
- Skąd myśl, że wpakowałam się w kłopoty? – zapytała Charlie, częstując się jabłkiem leżącym w koszyczku na stole – Nie wierzysz, że się stęskniłaś?
Dorcas roześmiała się drwiąco.
- Zawsze przychodzisz tutaj, gdy wpakujesz się w jakieś kłopoty – przypomniała. Charlie wzruszyła ramionami.
- No dobra, może mam mały kłopot. Ale malutki. Tyci… tyci. Dopóki nie odzyska pamięci.
- Ty się nigdy nie zmienisz, prawda? – zaśmiała się Dorcas, kręcąc głową z politowaniem. Charlie wzruszyła ramionami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz