Rozdział 52

Patrzył oszołomiony, jak przed nimi pojawia się znikąd posiadłość.
Drobny kawałek pergaminu popatrzył mu dłoń, płonąc nim zdążył go wypuścić.
Szedł krętą ścieżką w kierunku willi podpartej na kolumnach, podtrzymując Lily, która ciągle brakło sił.
Wszystko w około nich działo się zbyt szybko, żeby mógł nad tym nadążyć.
Gdy tylko przekroczyli próg domu od razu rzuciła się ku nich wysoka, przysadzista, starsza czarownica. Ujęła Lily pod ramię i nie czekając na zgodę jej, bądź Jamesa zaprowadziła ją do osobnego pokoju, zostawiając sam na sam z Rebecką, która usiadła na taboreciku i z zafascynowaniem zaczęła oglądać swoje buty.
- Co tu się dzieje? – zapytał, odzyskując powoli racjonalność. Natychmiast sięgnął do kieszeni, zaciskając palce na różdżce.
- To dość nieodpowiedzialne i nieuważne z twojej strony, że pozwoliłeś się tu przyprowadzić – powiedziała dziewczyna, nie zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem – gdyby mnie chcieli zabić śmierciożercy, byłabym bardziej ostrożna. Równie dobrze, mogłabym być jedną z nich.
 - A jesteś? – jakkolwiek dziecinnie i głupio zabrzmiało to pytanie, wypowiedział je nim zdążył w ogóle pomyśleć. To sprawiło, że Rebecca mimo woli uśmiechnęła się, wstała i ruszyła korytarzem.
- Chodź – rzuciła krótko – Zaraz powinni tu być twoi rodzice.
I znów poszedł za nią, nim zdążył w ogóle pomyśleć. Dziewczyna nie kwapiła się jednak, żeby mu cokolwiek więcej powiedzieć. Bez słowa, nalała do dwóch szklanek wody, postawiła je na stole i gestem głowy wskazała, żeby się napił.
Tym razem jednak nie posłuchał. Stał w drzwiach, zastanawiając się co powinien teraz zrobić. Pierwszym o czym pomyślał, była Lily.
Odwrócił się na pięcie, żeby wyjść.
- Nic jej nie jest – usłyszał za plecami stonowany głos Rebeccy – Klara ją opatruje. Usiądź, to chwile potrwa. A teraz i tak byś już nic zrobił – dodała obojętnie. Widząc, że nie jest do końca przekonany, dodała – Gdybym była śmierciożercą, już byś nie żył…
Nim odpowiedział, z holu dobiegł ich hałas i podniesione głosy. Zaraz potem do kuchni wpadła grupa ludzi, przekrzykując się między sobą.
- James!
Evelyn i Anthony przecisnęli się między ludźmi i rzucili w kierunku syna. Oboje dokładnie go obejrzeli, upewniając się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, przepytali szczegółowo .
W kuchni zapadła nagle głucha cisza – wszyscy łapczywie słuchali każdego słowa.
Drzwi otworzyły się, a do środka weszła Clara.
- Koniec tego dobrego – powiedziała twardo – Chcę go obejrzeć.. Poradzę sobie, Evelyn – dodała łagodnie i wyprowadziła chłopaka z kuchni.
Gdy tylko drzwi zamknęły się za nimi, wybuchło zamieszanie. Wszyscy zaczęli wzajemnie się przekrzykiwać.
- Dość! – zagrzmiał Moody, a jego donośny głos przedarł się przez gwar.
Każdy spojrzał na starego aurora, czekając aż ten powie coś więcej. Alastor jednak milczał – uznawszy, że wypełnił swój obowiązek zaprowadzając spokój, pokuśtykał ku kredensowi i wyciągnął z niego butelkę Ognistej Whisky, by zaraz potem zaklęciem przywołać do siebie szklankę.
Każdy obserwował z uwagą, jak auror nalewa sobie  niewielką ilość trunku, wypija ją i wraca do stołu.
- Chce ktoś? – zapytał, czując na sobie uważne spojrzenia wszystkich zgromadzonych w kuchni – Może minąć trochę czasu, nim Dumbledore się zjawi.

- Nic mi nie jest – powtórzył po raz kolejny James, mocno już podirytowany, kiedy Clara podjęła próbuję zajrzenia mu do oczu – Przecież już mówiłem, że to Lily…
- Nie pytam cię o zdanie – powiedziała opryskliwie staruszka i wykorzystując chwilę jego nieuwagi, zadarła jego głowę do góry i dokładnie przyjrzała się oczom – Muszę się tobą należycie zając, w przeciwnym razie Evelyn nigdy mi nie daruje tego zaniedbania.
- Kiedy nic mi nie jest – zdenerwował się James – nawet się nie uderzyłem.
- O tym, zadecyduję ja, mój chłopcze.
Chłopak chciał coś powiedzieć, ale drzwi pokoju otworzyły się i do środka weszła Lily. Posłała mu pełne niepokoju spojrzenie, wyszeptała bezgłośnie <i>Proszę</i> i uśmiechnęła, gdy przewrócił oczami i skapitulował, pozwalając by Clara dokładnie go obejrzała.
- Dziękuję ci, moja droga – powiedziała staruszka, nawet się nie obracając – Dobrze, że jest ktoś kto umie nad tobą zapanować. Jesteś doprawdy w gorącej wodzie kąpany.
Evans zachichotała, odgarnęła włosy, odsłaniając niewielki opatrunek na skroni. James zmarszczył brwi i z trudem pozostał na miejscu – poczuł nagle przygniatająca potrzebę objęcia Lily.
Lily, być może kierowana podobną potrzebę, a być może odczytując intencje Jamesa, podszedł bliżej, usiadła obok i wsunęła dłoń w dłoń chłopaka.
- No, skończyłam – oznajmiła zadowolona kobieta, zakładając ręce na biodra – I było się tyle awanturować?
- Przeżyje? – zapytała z powagą Lily, ale jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu.
- Najpoważniejszym obrażeniem jakie u niego spostrzegłam jest malinka na karku… Chociaż nie sądzę, że to robota śmierciożerców – zakończyła figlarnie kobieta, a policzki Lily pokrył rumieniec.
- W takim razie, możemy już iść? – zapytał James, podnosząc się, a staruszka potrząsnęła głową.
- Mowy nie ma. Myślę, że profesor Dumbledore będzie chciał was wysłuchać – powiedziała, kiwając głową żarliwie – Zostańcie tu, pójdę zobaczyć co też dzieje się w kuchni.

Wrzało. Gdy tylko próg domu przekroczył Albuse Dumbledore, między członkami Zakonu wybuchła najbardziej zażarta dyskusja, jaka miała do tej pory miejsce.
Tak bezpośredni i nieprzewidziany atak na członka rodziny członka Zakonu, w biały dzień na ruchliwej ulicy, wzbudził wiele różnych, sprzecznych emocji i zrodził problemy trudne do rozwiązania zadowalającego wszystkich.
- Jeśli dziś zaatakowali w biały dzień, dwójkę dzieci, co będzie dalej!? Posuwają się coraz dalej, nie możemy tego tak zostawić!
- Niby co chcesz zrobić, Stewart? Ministerstwo nie robi nic, żeby zaprzestać atakom! A nas jest zbyt mało, żeby ochronić wszystkich  - prychnął Moody, a kilka osób przyznało mu w milczeniu rację – Trzeba być czujnym!
 - Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić swoją czujność – odezwał się Perki – Nigdy nie wiesz, na kogo tym razem trafi.
Dorcas, która siedziała cicho, wpatrując się w ręce zaciśnięte na swoich kolanach, podniosła nieznacznie głowę, czując jak nagle robi jej się słabo. Słowa aurora uderzyły w nią jak grom z jasnego nieba – nagle doszło do niej, że wydarzenia dzisiejszego dnia są tylko i wyłącznie jej winą. Przecież ona wiedziała!
W ciągu ostatnich kilku tygodni wydarzyło się tak dużo, że zupełnie o tym zapomniała – pojawienie się ponownie w jej życiu Sievera wywróciło wszystko do góry nogami.
Poczuła, jak robi jej się słabo. Jak mogła być tak bezmyślna! Przekazywanie informacji mających zapewnić bezpieczeństwo członków Zakonu, było jej podstawowym obowiązkiem, a ona zawiodła w tak ważnej sprawie! Przecież ten chłopak mógł przez nią zginąć!
Omiotła rozpaczliwym spojrzeniem wszystkich członków Zakonu aż w końcu jej wzrok padł nad Potterów. Natychmiast opuściła głowę, nie mogąc znieść widoku zatroskanych i pełnych determinacji twarzy Evelyn i Anthonego.
- Spokojnie – przerwał zażartą kłótnię Moodyego i Perkiego Albus Dumbledore – I po raz kolejny, obaj macie rację… Poszukiwanie winnych nie cofnie tego, co się wydarzyło, ale możemy wyciągnąć wnioski.
- A co z tą dwójką? – zapytał nagle rozsądnie sędziwy czarodziej w długiej, karminowej szacie – Na pewno będą zadawać pytania… Wedle mojej opinii, wiedzą już zbyt dużo i powinniśmy…
- Potrzeba nam członków – odezwała się nagle Rebbeca Fox, po raz pierwszy zabierając głos – Widziałam ich w akcji, są naprawdę dobrzy a skoro i tak się dowiedzą może…
- Nie ma mowy!
- Nie!
Chóralny, żywy protest zagłuszył dalszą wypowiedź dziewczyny. Albus uniósł uspokajająco rękę i gestem wskazał na Becky, pozwalając jej skończyć mówić.
- Może warto ich wtajemniczyć.
- To czysty obłęd – powiedziała natychmiast Minerwa McGonagall, kręcąc głową – To jeszcze dzieci.
- Oboje są pełnoletni – poparł inicjatywę Perki – Sami o sobie decydują…
- James nie będzie w Zakonie – zaprotestowała natychmiast Evelyn – Nigdy się na to nie zgodzę, żeby moje dziecko ryzykowało życie!
- Oboje są pełnoletni – powtórzyła za Perkim wysoka czarownica z długim, haczykowatym nosem – Nikt nie może im zabronić.
Zapadła cisza. Oczy wszystkich zgromadzonych zebrały się na Dumbledorze.
- Na litość boską, ty chyba o tym nie myślisz! Albusie, bądź rozsądni oni dopiero co opuścili Hogwart! – odezwała się Minerwa, gdy mężczyzna nie odpowiedział.
- Niestety, ale muszę zgodzić się z Rebbecą – powiedział w końcu bardzo powoli – Są pełnoletni, to do nich należy wybór.
- Którego nie mają! Nic jeszcze nie wiedzą, po co ich w to wciągać!?

Znów wybuchło zamieszanie. Każdy zaczął się przekrzykiwać – działo się tak zawsze, gdy pojawiał się sporny problem i nie było komu go rozsądzić.
Albus Dumbledore milczał, mimo że do niego należało podjęcie ostatecznej decyzji.
Jeśli było coś, czego nienawidził bardziej od walk i przemocy, to było to właśnie przyjmowanie nowych członków. Gdyby zależało to od jego woli, pewnie by tego nie robił. Bo jak ze spokojem można pozwalać, by niewinni ludzie narażali swoje życie?
- Albusie, na litość boską!
Znów wszyscy spojrzeli na dyrektora, czekając na odpowiedź.
- Lily i James są pełnoletni i jeśli tylko wyrażą będą chcieli walczyć, nikt nie będzie im tego mógł zabronić – powiedział spokojnie, tonem kończącym dyskusję.
Nikt nie odważył się zaoponować.

Trudno być obojętnym na ludzką krzywdę i niesprawiedliwość. Nie da się spokojnie patrzeć na śmierć innych, której można by zapobiec. Nikt, kto posiada chociaż trochę uczyć, nie jest w stanie tego znieść. Zwłaszcza, jeśli wszyscy od niego tego oczekują.
Albus Dumbledore nosił miano jednego z najpotężniejszych magów świata. Jego wiedzy, umiejętności i doświadczenia pozazdrościłby mu nie jeden. Jeśli byłby ktoś, kto mógłby zmierzyć się z Voldemortem, mógłby być to tylko on.
Należy być jednak realistą – Voldemort miał za sobą sprzymierzeńców a sam Dubmledore, jak wielkim magiem nie był, niedbały sobie z nimi wszystkimi rady. Potrzebował pomocy i pomocą tą był właśnie Zakon.
Nie było jednaka niczego, czego nienawidziłaby tak, jak tego co miał zaraz zrobić.

- Nie rozumiem tego – powiedziała powoli Lily – Nie rozumiem, po co to zrobili. Przecież… Przecież im zależy na takich jak ja. Dlaczego zaatakowali ciebie?
James przyciągnął do siebie dziewczynę, obejmując ramieniem.
- Przecież to bez sensu – kontynuowała roztrzęsionym głosem – jesteś czystej krwi.
Nim zdążył w ogóle pomyśleć o odpowiedzi, ktoś udzielił jej zamiast niego.
- Najprawdopodobniej, zależało im na przestraszeniu twoich rodziców i wprowadzeniu paniki. Atak na dwie tak młode osoby, nie zaangażowane w walkę to łatwy sposób na zasianie niepokoju. Chociaż… - twarz dyrektora Hogawartu rozjaśnił lekki uśmiech – Podobno bardzo zdziwili się waszymi zdolnościami.
- Nadal nie rozumiem – przyznał James, marszcząc brwi. Lily nieznacznie przytaknęła głową – Czego chcą od rodziców? Przecież…
- To nieco bardziej skomplikowane i sądzę, iż będzie lepiej gdy sami wam to wyjaśnią – powiedział powoli dyrektor, dokładnie ważąc słowa. Sprawiał wrażenie, jakby wyraźnie bił się z myślami – Ja jednak jestem tu w nieco innej roli. Muszę was prosić, żebyście zachowali dla siebie to, co się dziś wydarzyło.
Lily i James wymienili zaniepokojone spojrzenia.
- To bardzo ważne – dodał po chwili.
James z trudem powstrzymywał się od zadania setki pytań, cisnących się na jego usta. Dyrektor wyraźnie to zauważył, bo jego twarz rozjaśnił cień łagodnego uśmiechu.
- Co to w ogóle za miejsce? – zapytała ostrożnie Lily.
- Przed chwilą w kuchni odbyła się bardzo żywa dyskusja nad tym, czy powinien odpowiadać na to pytanie, czy zachować odpowiedź dla siebie – oznajmił im, zmarszczył brwi i wsłuchał się w ciszę , którą przerwał łomot dochodzący z kuchni  - nie wykluczam, że nadal trwa… Jesteście w kwaterze głównej Zakonu Feniksa.
- Czego?

- Nie wygłupiaj się – Lauren pacnęła Syriusza w głowę, rzucając mu rozbawione spojrzenie – jesteś jak dziecko. Nie, nie, ty jesteś gorszy jak dziecko!
- No wiesz! – Syriusz fuknął na nią, krzyżując ręce na piersiach i ostentacyjnie odwracając się do niej placami – Nie gadam z tobą, skoro uważasz, że jestem na to zbyt niedojrzały!
Lauren z trudem przywołała na twarz powagę.
- Bo jesteś! – powiedziała surowo, zakładając ręce na biodrach – To był zamierzony, celowy i brutalny atak na bezbronną osobę!
Syriusz spojrzał na nią z mieszaniną szoku i przerażenia, tak szczerego, że z trudem opanowała cisnący się jej na usta uśmiech. W tej chwili przywodził jej na myśl małego chłopca.
- To nie w porządku, rzucać śnieżkami bez ostrzeżenia – podjęła, tym razem matczynym tonem, a Black uniósł wysoko brwi, zaskoczony tak nagłą zmianą jej tonu – Ty się nigdy nie zmienisz, prawda?
Potrząsną rozbawiony głową, na co Lauren zachichotała pod nosem i pozwoliła objąć się ramieniem.
- Nie waż się tego zrobić – powiedziała cicho, a Syriusz zrezygnowany opuścił rękę ze śnieżką, którą już celował w plecy Lauren – Skaranie boskie z tobą. Strach pomyśleć, jakie będą twoje dzieci.
- Jesteś strasznie nudna – oznajmił obrażonym tonem, a Lauren prychnęła cicho – Mam nadzieję, że nudne jak ty.
- Chciałbyś – pokazała mu język, cisnęła kulką śniegu w twarz i uciekła roześmiana, zostawiając oszołomionego Syriusza na ławce.

Dumbledore uśmiechnął się mimo woli na widok ich min.
- Zakon Feniksa – powiedział, a uśmiech natychmiast znikł z jego twarzy – to organizacja która ma na celu zwalczanie działalności Voldemorta i jego popleczników. Jesteście obecnie w kwaterze głównej.
- Nie miałam pojęcia, że coś takiego istnieje – wyszeptała Lily. Dumbledore znów uśmiechnął się.
- Takie jest założenie, żeby wiedziało o tym jak najmniej osób, niezaangażowanych walkę – wyjaśnił starzec, obserwując uważnie Lily i Jamesa.
Zdeterminowanie na twarzy chłopka dało mu odpowiedź na pytanie, którego miał w zamiar zadać.

- Nie wiem, James – powiedziała cicho Lily, podciągając kolana pod brodą – nie wiem sama, co o tym wszystkim myśleć, naprawdę. To brzmi niebezpiecznie.
- Wiem – zgodził się Potter, odgarniając włosy do tyłu. Zdjął okulary i przetarł oczy, myśląc gorączkowo – ale nie potrafię sobie wyobrazić, żeby siedzieć bezczynnie kiedy…
 Z dołu, ponowienie doszły ich podniecone krzyki Państwa Potter. Dyskutowali odkąd tylko wrócili z kwatery głównej  - o ile można w ogóle nazwać to dyskusją – i nic nie wskazywało na to, żeby doszli do porozumienia.
- Ja też – powiedziała szybko Lily. Wymienili przelotne uśmiechy, ściskając mocniej ręce, z które się trzymali. W pokoju panowała cisza, a Lily i James podjęli decyzję, która miała zmienić wszystko.
- Powiemy im? – zapytała po chwili Lily, a James zmarszczył brwi, wyraźnie bijąc się z myślami. Doskonale wiedział, co oboje myśleli na ten temat i był pewny, że ich decyzji nie zaakceptują. Jeśli był jakiś powód, który mógłby go powstrzymać od przyjęcia propozycji Dumbledora – to właśnie oni. No i może Lily.
Był jednak przekonany, że jakkolwiek byliby przeciwni, nie sprzeciwią się ich decyzji.

Dorcas Meadows odgarnęła włosy z czoła, nabrała głośno powietrza i zapukała. Po chwili milczenia, odpowiedziało jej krótkie <i>Proszę</i>. Weszła do środka.
- Dorcas, co cię tu sprowadza? – Albus Dumbledore spojrzał zaskoczony znad okularów na kobietę,
- Chciałam z panem porozmawiać – powiedziała cicho, zamykając za sobą drzwi – Chodzi o atak, na syna Potterów.
- Tak?
Zawahała się przez chwilę.
- O co chodzi? – zachęcił ją dyrektor, lustrując ją uważnym spojrzeniem przenikliwych oczu. Opuściła głowę, nie mogąc znieść jego wzroku.
- To moja wina – wyszeptała, czujac jak policzki płoną jej szkarłatem – Kilka tygodni temu w czasie jednego ze spotkań, planowano ten atak.
- Czemu nas nie uprzedziłaś? – zapytał tak spokojnie, że poczuła jeszcze większe wyrzuty sumienia. Jedną z najbardziej zdumiewających cech Dumbledora była umiejętność zachowania stoickiego spokoju niezależnie od sytuacji i targających nim emocji. W tej chwili, wprawiła ona Dorcas w jeszcze większe zakłopotanie.
- Zapomniałam… Potem działo się tak dużo – urwała, speszona – nic mnie nie usprawiedliwia.
Dumbledore milczał. Dorcas nie była pewna, czy dyrektor połączy to zaniedbanie z jej nieobecnością. Kilka tygodni temu, gdy tylko wróciła do domu, wyjaśniła mu wszystko jednak… nic było w stanie jej tego teraz usprawiedliwić.
- Błędy są przywilejem człowieka. Zwłaszcza w niesprzyjających warunkach, trudno naszemu umysłowi zapanować nad wszystkim. Na całe szczęście, wszystko skończyło się dobrze  - zakończył z cieniem uśmiechu na twarzy.
Dorcas nadal nie była w stanie spojrzeć mężczyźnie w twarz. Zacisnęła dłonie na kolanach, próbując opanować ich drżenie. Bezskutecznie.
Dumbledore najwyraźniej dostrzegł, że dziewczyna wcale nie jest uspokojona. Podjął więc ponownie.
- Chcę, żeby to było jasne, cieszysz się moim pełnym zaufaniem – powiedział stanowczo, przyglądając się jej z uwagą – Domyślam się, że kilkudniowa niedyspozycja po… karach jakie wymierzył ci Voldemort, pozbawiłyby zdolności racjonalnego myślenia i wiele silniejsze osoby niż ty. Sam czuję się odpowiedzialny za dzisiejsze wydarzenia, mogłem przewidzieć prędzej bądź później doszłoby do tego.
Pokrzepiona słowami mężczyzny, odważyła się podnieść głowę. Widząc to, posłał w jej stronę łagodny uśmiech.
- Co teraz? – zapytała, przypatrując się niepewnie dyrektorowi – Może mogłabym jakoś pomóc? Na pewno przyda się ktoś, żeby zapewnić im ochronę, może ja bym mogła…
- Obawiam się, że to nie będzie konieczne… - powiedział powoli Albus. Dorcas spojrzała na niego zaskoczona.
- Ale chyba się nie zgodzili? – zapytała przerażona, patrząc na niego zaskoczona – Przecież oni nawet nie wiedzą, w co się pakują…
- Myślę, że doskonale zdają sobie sprawę – przerwał jej krótko Albus  - W przeciwnym razie, nie prosiliby o czas do namysłu.

- Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jak ja się o ciebie martwiłam, głupia dziewczyno!? – Lauren od drzwi rzuciła się na przyjaciółkę i w ramach przywitania, z całej siły trzepnęła w tył głowy – Nie wróciłaś do domu, nie było cię u Jamesa! Żadnej karteczki, żadnej wiadomości…
- Witaj w moim świecie – rzuciła krótko Lily, zdejmując czapkę. Lauren spojrzała zaskoczona na przyjaciółkę, zmierzyła ją uważnym spojrzeniem.
- Co się stało? – zapytała krótko i wydała z siebie przerażony okrzyk, widząc rozcięcie na czole Evans – Matko, Lily, co się stało!?
- Nic… Ah, to… Mały wypadek – skłamała krótko, dotykając opatrunku – Zupełnie zapomniałam, że to mam.
- Jaki wypadek? Lily, odpowiedz, co się stało?
King pobiegła za przyjaciółką, czując że to wszystko podoba jej się coraz bardziej.
Lily westchnęła ciężko.
- Poślizgnęłam się – wzruszyła ramionami – Nic wielkiego. Potem pojechaliśmy z Jamesem do jego rodziców i… Wiesz, jacy są. Nie puścili nas do domu na noc.
- Okropnie się bałam – powiedziała szubko Lauren – Nie mogłaś napisać?
- Zapomniałam, przepraszam. To się więcej nie powtórzy, słowo.
- A jak zakupy? – zagadnęła szybko Lauren, chcąc zmienić temat. Lily jęknęła w duchu. Z tego wszystkiego, zupełnie o nich zapomniała.
- Nic nie znaleźliśmy – skłamała ponownie, odgarniając włosy z czoła – Będziemy musieli iść pewnie jeszcze raz. W ogóle, na Pokątnej było strasznie mało ludzi…
- Tak, słyszałam, że ostatnio świeci pustkmi – zgodziła się Lauren – Zresztą, przechodziłam tamtędy ostatnio.
Lily zgodziła się i zwróciła w kierunku swojej sypialni, ale Lauren była nieco szybsza. Jednym, zwinnym ruchem zawinęła przyjaciółkę do swojego pokoju.
- Pomożesz mi z kufrem – powiedziała twardo, zamykając za sobą drzwi – jeszcze nie rozpakowałam go po powrocie z Bostonu.
- Zawsze uważałam, że z ciebie bałaganiara – zachichotała Lily, gdy Lauren wyciągnęła z szafy torbę – jak przeżyłaś tyle czasu spakowana?
- Mam tu tylko drobiazgi, mało potrzebne – wzruszyła ramionami King, otwierając bagaż – Ale ile można. A teraz, powiedz mi co stało się naprawdę, bo w bajeczkę ze ślizganiem, nie uwierzę.
- Żadnej innej ci nie powiem – stwierdziła Evans, wyciągając z kufra kilka bluzek i układając je w kostkę – to nic wielkiego. Wszystko jest w najlepszym porządku, słowo daję. To tylko mały siniak, wystarczy, że James skakał obok mnie przez całą noc… Nie tak, jak myślisz – zastrzegła, widząc złośliwy uśmiech wstępujący na twarz przyjaciółkę – Ty masz coś spaczonego z psychiką.
- O niczym brzydkim nie pomyślałam – prychnęła King, chociaż uśmiech nie zlazł jej z twarzy. Wyjęła kilka książek z kufra i zaczęła układać je na półce – Szukałam tego…
- Nie wiem, jak można tyle czasu… - Lily urwała, kiedy z kieszenie jednego ze swetrów, wypadła na podłogę papierowa torebka. Zmarszczyła brwi, schyliła się. Lauren, zaciekawiona milczeniem przyjaciółki zwróciła głowę w jej stronę. Serce zabiło jej kilkakrotnie szybciej, kiedy Lily zajrzała do środka, blednąc gwałtownie.
- Lauren… Co to jest? – zapytała cicho, podnosząc głowę. Lauren przełknęła ślinę i odpowiedziała, starając się za wszelką cenę zachować spokój.
- Co?
- To! – Evans wyszarpała z opakowania małe, prostokątne pudełeczko – Co to jest!?
- Nie mam pojęcia – powiedziała natychmiast Lauren – Pożyczałam ten sweter Ave. To pewnie jej.
- Kłamiesz! – krzyknęła Lily, a na jej twarz wstąpił szkarłatny rumieniec złości – Po co ci to było!?
- To nie moje – powtórzyła dobitnie Lauren, nie patrząc w kierunku Lily, Wiedziała, że jej kłamstwo jest wyczuwalne nosem na kilometr, ale za żadną cenę nie miała zamiaru przyznać się Lily.
- Naprawdę sądzisz, że nabiorę się na tą głupotę? – zapytała wściekłą Evans, machając pudełeczkiem przed nosem Lauren – Pytam o raz ostatni, po co ci to! Odpowiedz, albo będziesz tłumaczyć to Syriuszowi!
- Nie zrobisz tego – powiedziała chłodno Lauren, a z jej twarzy odbiegły resztki koloru. Evans uniosła brwi.
- Skoro to nie twoje, będziesz umiała mu to wytłumaczyć – stwierdziła Lily. Wiedziała, że posuwa się teraz daleko, jednak King nie dała jej wyboru. Lauren podeszła do niej szybko, wyszarpnęła pudełeczko z ręki przyjaciółki.
- Nie twoja sprawa.

James zaklął, gdy na przywitanie zarobił mocne pacnięcie w czubek głowy.
- Za co? – zapytał oburzony Syriusza, który prychnął tylko krótko.
- Pomyśl!
- No dobra, przepraszam, zapomniałem napisać – zaśmiał się Potter – obiecuję, że więcej się to nie powtórzy.
- Martwiłem się – prychnął ponownie Syriusz – Wiesz, jakie miałem myśli! Mogłeś utopić się w rzece albo… mogło zaatakować cię stado krwiożerczych mrówek i… chyba nie byłeś na łaniach, co? Ja tam nie mam nic naprzeciwko ale Lily…
James roześmiał się.
- Byliśmy u rodziców – powiedział krótko James, ściągając płaszcz – Zapomniałem wysłać sowę. Wybacz.
- Żeby mi to był ostatni raz – ostrzegł Syriusz, poklepał przyjaciela po plecach i zaprowadził do kuchni – Powinieneś coś zobaczyć.
Podsunął mu pod nos najnowsze wydanie <i><b>Proroka Wieczornego</b></i>.
- <i>Seria kolejnych ataków</i> - przeczytał James i spojrzał zaskoczony na przyjaciela – Znów?
- W ciągu jednej doby zaatakowano kilkanaście czarownic i czarodziejów – objaśnił krotko Syriusz, podczas gdy James zgłębił się w lekturze artykułu – Nikomu nie stało się nic poważnego zupełnie jakby to…
- … były ostrzeżenia – dokończył James, składając gazetę – Kiepsko to wygląda… Uważaj na Lauren.
- Co? – Syriusz spojrzał zaskoczony na przyjaciela – Dlaczego?
- W przeważającej większości to młode osoby – objaśnił krótko James, podsuwając mu gazetę – z rodzin czarodziejów. Jeśli to tylko ostrzeżenia, nic złego się nie stanie ale… Większa ostrożność nie zawadzi.
Syriusz przyjrzał się jeszcze raz artykułowi, spojrzał na przyjaciela tak, jakby widział go pierwszy raz w życiu.
- Cholera – powiedział krótko, spoglądając to na gazetę, to na Jamesa – Mamy wojnę…

- Bierz kurtkę, płaszcz czy co tam na siebie wkładasz i chodź – oznajmiła z powagą Charlie, patrząc na Syriusza z progu.
- Co? Gdzie? Po co? – zapytał ogłupiały. Timble zakręciła rękami młynek nad głową, zirytowana.
 - Jestem wyprana psychicznie. Upiję cię i wyciągnę z ciebie wszystkie brudne tajemnice – powiedziała z zabójczą szczerością – Mam jutro spotkanie rodzinne i muszę myśleć o czyjś kłopotach i rozterkach, żeby je przeżyć.
- Myślałem, że gówno cie one obchodzą – zaśmiał się Syriusz, zakładając kurtkę i biorąc pod pachę czapkę i szalik  - Nie lepiej, żebyś sama się upiła, dla znieczulenia?
- Masz rację, gówno obchodzą – zgodziła się brutalnie, kiwając głową żarliwie – ale na kacu bywam nie miła, a nie chciałabym obrazić śmietanki towarzyskiej Londynu, będąc ledwo żywą. Czekam na odpowiedni moment – dodała, widząc jego zszokowaną minę. Zaśmiał się mimo woli.
- Jednak jesteś nienormalna – powiedział z powagą – Nic dziwnego, że ludzie uważają cię za chorą psychiczną.
- Błagam! Jestem czystej krwi. Każdy z nas ma w sobie coś z psychopaty – prychnęła. Zgodził się z nią w milczeniu.
- A dlaczego ja? – zapytał po chwili, patrząc na nią z ukosa – Masz cały Londyn do przepytywania.
- Lubisz to – zachichotała pod nosem – Inaczej byś ze mną nie poszedł. Po za tym, jesteś ciekawy i… Mam zamiar wypytać cię o twoją rudowłosą dziewuszkę.
- Zapomnij, nic ci nie powiem – pokręcił szybko głową – Mowy nie ma.
- I tak jutro zapomnisz, co mi powiedziałeś! – oburzyła się Charlie, stając w pół kroku – Nie bądź taki! Każdą mi zakładać wstrętną, falbaniastą szatę, pokręcą włosy i… założą pończochy! Bądź człowiekiem!
Złapała go za szalik i potrząsnęła z całej siły.
- Daj mi troszkę przyjemności przed dniem tortury… - wypieszczała tak nisko, że mało brakowało, a zabolałby go bębenki – Proszę…
- Jesteś wstrętną manipulantką.
- Dobrze ci to zrobi – powiedziała z przekonaniem, prowadząc go do małej gospody – Nie możesz o tym porozmawiać z przyjaciółmi, bo wszyscy przyjaźnią się z tą.. jak jej tam… nie ważne. Ja jej nawet nie lubię.
- Tu jest w cholerę głośno – zauważył Syriusz, a Charlie wzruszyła ramionami.
- Wynajęłam mały pokój. Nie jesteśmy aż tak blisko, żebym pokazała ci gdzie mieszkam – wzruszyła ramionami, pokazała mu język i wbiegła do gospody.

- Dlaczego ona? – zapytała nagle Charlie, obserwując z uwagą profil Syriusza  – Dlaczego akurat ona?
- Co? – zapytał lekko roztargnionym głosem – Nie rozumiem…
- Dlaczego akurat Lauren? – powtórzyła szybko zirytowana – Pamiętaj, że masz być szczery! Możesz mówić, przecież jutro zapomnisz, że powiedziałaś – dodała z błyskiem w oku – Więc, dlaczego ona?
- A dlaczego nie? – zapytał rozsądnie z lekkim uśmiechem.
- Daj spokój – westchnęła z irytacją, zabierając mu szklankę – Masz z nią same kłopoty. Jest wredna, zadufana w sobie, nie potrafi podjąć konsekwentnej decyzji, ciągle się wacha i jest nadpobudliwa, i ma skłonności do puszczania i notorycznego zatajania prawdy.
– To właśnie jest w niej wspaniałe - wzruszył ramionami Syriusz – Każdy ma jakieś wady, nie ma ideału.
- Ale ona ma ich pełen zestaw! Składa się z samych wad i… gdyby była chociaż ładna!
- Jest ładna – oburzył się szybko Syriusz.
- Jest piegowata… ruda… i piegowata! – Zdenerwowała się natychmiast Charlie, mocno zdenerwowana. Nalała do Syriuszowej szklanki kolejną porcję i jednym ruchem  opróżniła jej zawartość.
- Powtórzyłaś dwa razy piegowata.
- Bo jest bardzo piegowata! – wściekła się – Piegowaty, złośliwy rudzielec!
- Kocham jej piegi – oburzył się ponownie Syriusz – Są wspaniałe.
- A ty głupi – westchnęła – Dlaczego ona? Podaj mi jeden powód… Daj spokój, jutro i tak nic nie będziesz pamiętał, nie wygadam.
- Wiem, że nie wygadasz. Też nie będziesz nic pamiętać – uśmiechnął się Syriusz.
- Drugi raz tego błędu nie zrobię – powiedziała z powagą. Black wyszczerzył się z satysfakcją.
- Już zrobiłaś – wytknął, wskazując głową na dłonie, w których trzymała jego pustą szklankę. Charlie zerknęła w dół.
- Cholera jasna!
- Nie martw się, kiedyś ci się uda – pocieszył ją rozbawiony, klepiąc po ramieniu – W takim razie ja też mogę ci zadać pytanie?
- Nie odpowiedziałeś na moje – Wypomniała ze zrezygnowaniem – Nie będę pamiętać, ale posłuchać mogę.
- Proponuję układ. Ty odpowiesz na moje, ja na twoje. Uczciwa wymiana – dodał z błyskiem w oku.
- Zgoda.
Przez chwilę milczeli. Charlie wyjęła drugą szklankę, rozlała po równo do obu i zwróciła się do Syriusza.
- Więc dlaczego ona?
- Nie wiem – przyznał z powagą, wzruszając ramionami – Naprawdę nie wiem. Jest w niej coś wyjątkowego.
- Co?
- Nie wiem – powtórzył.
- Dlaczego z nią jesteś? Dużo lepiej i łatwiej byłoby, gdybyś był sam. Masz z nią same kłopoty…
- Może – ponownie wzruszył ramionami – Może masz rację. Może byłoby łatwiej.
- Ale…?
- Ale nie jest – uśmiechnął się lekko – Po prostu. Dla niej warto walczyć i się męczyć. Ma w sobie coś wyjątkowego.
- Chrzanisz od rzeczy – westchnęła – Sam nie wiesz, dlaczego z nią jesteś. Sprawi, że gdy będzie po trzydziestce na twojej głowie nie zostanie jeden ciemny włos, a mimo to z nią jesteś. Głupota.
- Skąd Charlie? – zapytał nagle, zmieniając temat – To twoje prawdziwe imię?
- Nie. Sama je wybrałam, jeszcze jako dziecko. Wszyscy tak do mnie mówią.
- Jak ono brzmi naprawdę? – zapytał, a Charlie potrząsnęła głową – Miała być szczerość.
- Nie powiem ci – prychnęła – Zna je tylko moja rodzina i nikt inny go nie pozna. Zapomnij.
- Nie grasz uczciwie – zauważył szybko Syriusz – Ja ci ufam, ty mi nie. Więcej nic ci nie powiem.
Zapadła chwila ciszy, podczas której oboje sączyli ze swoich szklanek. Kiedy zaczęła ich zmagać senność, Charlie powiedziała cicho.
- Grace.
- Słucham?
- Grace. Chciałeś znać imię – wyburczała cicho.
- Masz na imię Grace!? – zapytał zszokowany, patrząc na nią ogłupiały – Masz na imię Grace?!
- Nie każ mi tego powtarzać – burknęła ostrzegawczo – Bo to mogą być ostatnie słowa jakie usłyszysz.
- Dobra, dobra już siedzę cicho – zaśmiał się, wyciągając ręce w obronnym geście – To całkiem ładne imię…
- Przestań, jak jakaś święta cnota… - prychnęła – Nie waż się nikomu tego powtórzyć, jasne? Bo poznasz gniew Grace Amandy Mirabel Timble!
Roześmiał się, całkiem szczerze. Charlie spojrzała na niego zaskoczona.
- Czy ty, śmiejesz się ze mnie? – zapytała cicho, a Syriusz potrząsnął głową – Czy ty śmiejesz się z moich imion?
- Nie – potrząsnął ponownie głową, a w jego oczach pojawiły się łzy – Nie…
- Już po tobie, bydlaku! – prychnęła, podniosła się, chwiejąc na nogach i zaczęła podwijać rękawy  - Skopię ci twój artystyczny… akustyczny… aromatyczny… szlachecki kurwa tyłek! No dalej… dalej, wstawaj i tańcz… walcz znaczy, jak facet!
Z każdym zdaniem, wypowiedzianym przez dziewczynę, Black coraz trudniej oddychał. Nie przejął się ani trochę jej groźbami i w najlepsze zaśmiewał się do łez.
- Ignorujesz mnie, chamie! – krzyknęła oburzona, zataczając się chwiejnie – Ta zniewaga krwi wymaga! Podnoś czysto krwiste cztery litery, a pokaże ci gdzie twoje miejsce!
- Przecież ty ledwo stoisz – zaśmiał się Black, jeszcze bardziej rozjuszając dziewczynę. Timble, czując ja gotuje się w niej krew, zdarła z siebie koszulę, zostając w samym podkoszulku i wyciągnęła pięści, gotowa się bić jak prawdziwą damę przystało.
- Wstawaj, tchórzu – ostrzegła go, potknąwszy się o własne nogi – Wstawaj, bo jeśli każesz dłużej mi czekać, nie zostanie z ciebie nawet miazga, którą można by pochować! Wstawaj, póki możesz!
Syriusz może by i wstał, gdyby nie dopadła go kolejna salwa śmiechu. Timble rozbawiła go tak bardzo, że nie mógł wydusić z siebie słowa, a co dopiero stać o własnych siłach.
Pewna, że Syriusz nie przejmuje się jej groźbami, wzburzona ściągnęła z siebie podkoszulek, zostając w samym staniku, nie chcąc zapewnie zabrudzić go krwią biednego Syriusza, który bliski był przejścia na świat umarłych, bynajmniej nie z powodu pięści Charlie, ale śmiechu, który zabierał mu już dech w piersiach.
Widząc prawie nagie piersi Charlie – okryte jedynie cienkim, koronkowym i bardzo gustownym stanikiem, który więcej odkrywał niż zakrywał, otworzył oszołomiony oczy.
- Rozbierasz się – zauważył, zbity z pantałyku. Charlie przytaknęła głową, zapominając w pijackim szale o swojej wściekłości, rozpinając w pośpiechu rozporem spodni. Syriusz natychmiast przestał się śmiać. Uniósł się na łokciach, patrząc na nią z wymalowanym na twarzy przerażeniem – Dlaczego się rozbierasz?
- Zapłacisz mi za tą zniewagę! – zastrzegła, zupełnie zapominając o jaką zniewagę jej chodzi – Pożałujesz dnia, w którym przyszło ci to zrobić!
- W twoim rozumowaniu nie ma sensu…
- Wstawaj, żebym mogła utłuc cię na miazgę – warknęła, machając rękami. Teraz stała już w samej bieliźnie, a Syriuszowi wyraźnie ulżyło. Opadł z powrotem na poduszkę i znów roześmiał w momencie, gdy Charlie zrobiła zamach pięścią, żeby uderzyć go w twarz. Obróciła się w około swojej osi i padła jak długa, prosto na Blacka.
Kiedy tylko ich spojrzenia się spotkały, zapadła głucha cisza. Charlie przestała puszczać przekleństwa pod adresem Syriusza, on natomiast natychmiast przestał się śmiać.
W powietrzu natomiast zaczęło unosić się dziwne uczucie, które zwykle, nie przynosi nic dobrego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz