Rozdział 50

Lily cofnęła się, pchnięta lekko przez Jamesa. Zahaczywszy nogą o swoją nogą straciła równowagę i nim zdążyła zareagować, legła na ziemię ciągnąc za sobą ściskającego ją Jamesa.
Nie wiele im to przeszkodziło i nawet nie przerwali, żeby się podnieść. Oboje byli pewni, że nadszedł moment żeby przekroczyć granicę, do której zbliżali się już od dłuższego czasu.  Miejsce nie miało teraz znaczenia. Nic nie miało.
Liczyła się ta chwila, ten moment i to, że byli razem a reszta nie istniała ani dla niej, ani dla niego. Do czasu.
Kiedy ręka Jamesa powędrowała do bluzki Lily, a górny guziczek odskoczył lekko pchnięty przez jego palec, nagle coś wyraźnie im przeszkodziło.
Drzwi od sąsiadującego pokoju trzasnęły z hukiem o ścianę z taką siłą, że jedna z szybek zatrzęsła się niebezpiecznie.
„Cholera”, pomyślała ze złością Lily, otwierając oczy. Nie miała jeszcze pewności, czy zezłościł ją fakt, że się coś stało, czy raczej to, że im przerwano.
- Cholera – powiedział głośno James, przetaczając się na plecy – Co im znowu?
- Ja tam nie idę – oznajmiła zmęczonym głosem Evans – Mam dość ich kłopotów. Ty idź.
- Musimy w ogóle iść? Niech sami sobie radzą, przeczekajmy – zaproponowała. James zawahał się chwilę, zgodził ruchem głowy, usiadł i przyciągnął do siebie Lily. Nie tkwili tak jednak nawet chwili, bowiem zaraz drzwi trzasnęły po raz drugi i nie minęła nawet sekunda, jak trzeci.
- Cholera – powiedzieli równocześnie, wstając i dobiegli do drzwi. Lily w pośpiechu zapięła guziczek bluzki i wyszli z pokoju.

*Jakiś czas wcześniej*

- A ty, byłaś z kimś? – powtórzył trochę bardziej twardo, obserwując ją z uwagą. Nim odpowiedziała, minęła dłuższa chwila.
- Nie… Tak… To znaczy… Nie.
- To tak, czy nie? – zapytał obserwując ją z uwagą. Lauren sprawiała wrażenie zakłopotanej, a im dłużej zwlekała z odpowiedzią, tym bardziej on czuł się zirytowany.
- Nie – powtórzyła ze spuszczoną głową tak cicho, że ledwo ją dosłyszał. Wbrew wszystkiemu wcale go to nie uspokoiło. Wręcz przeciwnie, poczuł się jeszcze bardziej zaniepokojony.
- Tak czy nie? – spojrzał na nią, czując że traci powoli resztki cierpliwości.
- Nie…! – powiedziała lekko piskliwym głosem i dodała szeptem – Nie wiem…
- Co? Jak… Jak to nie wiesz?
Tego było zbyt dużo. Poderwał się jak oparzony, siadając na brzegu łóżku i wpatrywał się w nią tak, jakby właśnie oznajmiła mu, że jest facetem. Miał świadomość, ze po Lauren można spodziewać się wszystkiego, ale w tej chwili poczuł, że przekroczyła wszelkie wyrzuty.
 - Jak to nie wiesz!?
- Nie wiem… Poczekaj, Syriusz!
Łup! Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem. Nie minęło jednak kilka sekund, kiedy wrócił. Ręce trzęsły mu się od z trudem powstrzymywanych emocji.
- Jakim prawem robiłaś mi wyrzuty skoro sama… - zaczął, ale Lauren natychmiast mu przerwała, podrywając się z łóżka.
- Z nikim nie byłam! – powiedziała natychmiast – Próbuję ci powiedzieć…
- Mówiłaś, że nie wiesz!
- Daj mi skończyć! Chciałam iść do łóżka z innym – krzyknęła, jakby wyrzucała z siebie coś, co długo leżało jej na sercu – Sądziłam, że tak będzie mi łatwiej o tobie zapomnieć…
Odwrócił się, chcąc znów wyjść ale tym razem złapała go za nadgarstek, przytrzymując.
- Nie każ mi się z sobą szarpać bo nie mam teraz na to siły – poprosiła słabo,  blednąc na twarzy – Wiem, że to głupie rozumowanie, dlatego tego nie zrobiłam… Nie mogłam…
- Skąd więc u ciebie wahanie? – zapytał surowo, nadal na nią nie patrzeć.
- Bo byłam wtedy mocno wstawiona i nie pamiętam całej nocy… Wiem, że odmówiłam i wracałam do domu ale… nie wiem jak do niego trafiłam – zakończyła zawstydzona, puszczając jego rękę.
- Jesteś… Jesteś… - odwrócił się w jej stronę, a Lauren skuliła się w sobie jeszcze bardziej.
- Wiem…
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zdecydował, że jest zbyt wzburzony, żeby kontynuować tą rozmowę. Odwrócił się więc ponownie i wszedł, zatrzaskując za sobą drzwi ale po chwili zmienił zdanie i znów wpadł do pokoju, ale nie zdołał wydusić z siebie słowa a złość nagle zaczęła znikać. Lauren siedziała na brzegu łóżka, z nogami podkulonymi pod brodę, blada z kropelkami potu na czole. Trzęsła się lekko – miał wątpliwości czy to dreszcze od gorączki czy płaczu – a gdy podniosła głowę, chcąc coś powiedzieć, oczy lśniły jej niezdrowo.
Westchnął zrezygnowany, zrobił podszedł do niej i delikatnie dotknął rozpalonego czoła.
- Czy ty raz w życiu mogłabyś najpierw pomyśleć, a dopiero potem działać? – zapytał z wyrzutem w głosie, teraz już łagodnie, podchodząc do szafki gdzie stał wywar przeciwgorączkowy.
- Powiedział ten najrozsądniejszy – mruknęła, obserwując go z uwagą – nie chcę znów załagadzać sytuacji…
- Nie masz siły iść sama do łazienki, a co dopiero się kłócić – uciął – porozmawiamy o tym jak wyzdrowiejesz…
Urwał, bo drzwi otworzyły się i do środka wpadła Lily razem z Jamesem. Oboje z rumieńcami na twarzy, w lekko zmiętych ubraniach nie wyglądali na zbyt zadowolonych przymusem interwencji.
- Co się znowu dzieje? – zapytała niezbyt grzecznie Lily, wyraźnie zirytowana – Znowu się kłócicie?
- Już w porządku – powiedział od razu Syriusz i korzystając z chwilowej nieuwagi Lauren, wetknął jej łyżkę obrzydliwego eliksiru pieprzowego do ust. Dziewczyna zakrztusiła się, zaskoczona i zrobiła odruch do wyplucia, ale i tym razem Syriusz był szybszy. Zatkał jej usta i przechylił głowę w drogą stronę, zmuszając do połknięcia.
- Sama bym wzięła… - wykrztusiła, dławiona atakiem kaszlu.
- Tak było szybciej – wzruszył ramionami – Już będziemy cicho – dodał uspokajająco. Lily przypatrywała się im z uwagą, pokiwała głową i oboje wszyli, zamykając drzwi.
- Jesteś okropny – wychrypiała, ledwo wydobywając z siebie głos.
- Połóż się – polecił łagodnie – Porozmawiamy jutro.
Przez chwilę wydawało się, że będzie chciała zaprotestować. W końcu jednak uznała, że nie da rady wykrztusić z siebie głosu, toteż zrezygnowana weszła pod kołdrę, pokazując mu gestem że to nie koniec. Zgodził się w milczeniu, układając obok.
A złość? Tak po prawdzie, powoli zupełnie o niej zapominał a kiedy wstał następnego ranka, nie było po niej śladu. Jedne co pozostało to myśl, że jest kompletnym szaleńcem decydując się na bycie z Lauren. Ale czy bez szaleństwa życie byłoby tak ekscytujące?

- Nie ma na co czekać, moi drodzy. Nadszedł czas, żeby wziąć sprawy w swoje ręce, to co!
Domownicy spojrzeli ze średnim zainteresowaniem na staruszkę, odrywając się na chwilę od swoich zajęć.
- Co znów wymyśliłaś, mamo? – zapytała Penn, odkładając czyste naczynia do szafki – Jakie znów sprawy? W co ty chcesz się wtrącić? Tylko nie mów, że zamierzasz włączać się w ruch poparcia Dumbledora lub Sama-Wiesz-Kogo…
Ethel prychnęła i splunęła na podłogę.
- Jeszcze by tego brakowało, żebym poparła tą szuję, ot co! Jestem stara i zniedołężniała, ale mam swój rozum! – wszyscy skwitowali tą odpowiedź milczeniem, chociaż przez myśl Penn przeszło pytanie, o której szui mówi matka – Chodzi o naszego aniołka.
- Lexie? – zdziwiła się Penn, a Daniel nastawił uszu – O co znów chodzi? Oh, mamo, proszę… Nie zaczynaj znowu…
- Moje dziecko, dałam jej dużo czasu… Ona nie umie sobie sama z tym poradzić, powinnyśmy jej pomóc, ot co!
- Może ona nie jest jeszcze gotowa. Nie każda z nas dojrzewa do tego tak szybko.
- Jest gotowa, drogie dziecko. Nie każę jej od razu, już… Ale powinna zacząć się rozglądać, nie znajdzie partnera z dnia na dzień. Moja dobra znajoma ma bardzo przystojnego wnuka, obiecała podesłać mi go tutaj w najbliższym czasie. Najpierw sama muszę ocenić, czy jest wart naszego aniołka, ot co!
- Mamo, a ja uważam że to zły pomysł – powiedziała Penn, a Daniel poderwał się z miejsca i wbiegł z kuchni, z bezpośrednim zamiarem ostrzeżenia kuzynki. Niestety, ledwo doszedł do pokoju jego głowę zaprzątało coś zupełnie innego i o Lexie zapomniał.

Lauren chorowała prawie tydzień. Ze względu na ciągle powracają gorączkę, została u Lily, gdzie już następnego dnia zaczęła doglądać jej przybyła specjalnie do Londynu, Lisa. Syriusz zmuszony był – może nazwanie tego przymusem nie jest odpowiednim określeniem, bo robił to z własnego wyboru – unikać towarzystwa ukochanej przez prawie cały tydzień. Przychodził zawsze, kiedy miał pewność, że matka Lauren wróciła do domu i nie wychodził, dopóki nie wróciła. Po zaledwie trzech dniach stało się to uciążliwe, toteż Black zdecydował zaprzestać ciągłego unikania i pojawiał się od czasu do czasu w ciągu dnia.
Do temu więcej nie powrócili. Lauren wprawdzie próbowała go kilkakrotnie poruszać, Syriusz jednak ucinał rozmowę za każdym razem, twierdząc że uważa ten temat za całkiem zamknięty.
Tymczasem Lily zdecydowała się wziąć dodatkowe zmiany w Trzech Wiedźmach. Lauren zadeklarowała wprawdzie, że zapłaci rachunki za ten i następny miesiąc w ramach rekompensaty, Lily jednak postanowiła wykorzystać większe dysponowanie czasem, na zebraniem oszczędności.
- Po prostu wezmę kilka wieczorów, kiedy zaczną się egzaminy nie będę miała na to czasu – wyjaśniła któregoś dnia Jamesowi, układając głowę na piersi chłopaka – teraz, póki mam jeszcze trochę wolnego czasu.
Potter zgodził się na to, chociaż bez zbytniego entuzjazmu.

- Lily… Oh – Lauren westchnęła, weszła do kuchni i postawiła kubek po herbacie na blacie, poczym przeszła do siedzącej na kanapie przyjaciółki, która przysypiała z książką na kolanach – Malutka, przesadzasz chyba troszkę. Kiedy ostatnio spałaś osiem godzin?
- Jakoś ze dwa dni temu…
- Tak nie można – powiedziała szybko Lauren – musisz odpoczywać.
- Odpocznę – obiecała szybko Lily – To ostatni tydzień, obiecuję. Już nawet powiedziałam, że od następnego wracam normalnie….
- Masz szczęście…
- Jak tam z Syriuszem? – zapytała Lily, patrząc z uwagą na przyjaciółkę – Przestaliście się już kłócić o wszystko?
- Tak… Sądzę, że tak – powiedziała powoli i zastanowiła się przez chwilę – Nie za bardzo chce ze mną o tym rozmawiać.
- Lauren, tak nie można znowu…
- Wiem! Wiem, Lily naprawdę wiem ale… ilekroć poruszę z nim ten temat, od razu go ucina i mówi, że uważa go za zamknięty.
 - W takim  razie nie otwieraj go więcej – powiedziała od razu Lily – Tak będzie lepiej, uwierz. Skoro Syriusz uważa, że wszystko sobie wyjaśniliście, nie ma sensu, żebyś go naciskała.
- Pewnie masz rację… A jak z tobą i Jamesem? – spytała nagle, a Lily uśmiechnęła się zmęczona.
- Dobrze, bez zmian… Nadal – Lauren podniosła zszokowana głowę, słysząc w głosie przyjaciółki nutkę zawodu. Zmarszczył lekko brwi.
- Bez zmian…
- Tak… Wszystko jest tak jak było, idealnie. Od roku niezmiennie…
- Oh! – Lauren złapała aluzje, którą nieświadomie Lily jej posłała – O to chodzi…!
Evans podniosła buzię, patrząc na nią lekko nieprzytomnym spojrzeniem. A potem pod wpływem znaczącego, rzucanego jej przez Lauren, oblała się szkarłatnym rumieńcem, opuszczając nisko głowę zawstydzona.
- Jesteś znudzona? – zapytała zszokowana King, poprawiając się w foelu.
- Raczej zirytowana… - wyznała cicho Lily – Zawsze kiedy wydaje się że coś… To coś nam przerywa!
Lauren z trudem powstrzymała cisnący się na jej usta uśmiech. Poklepała pocieszająco przyjaciółkę po ramieniu, a ta spojrzała na nią z istną rozpaczą w oczach.
- Zawsze – powtórzyła, jakby chciała podkreślić jak bardzo ją to męczy.
- Biedactwo… Nie martw się, w końcu wam wyjdzie… Jeśli bardzo ci zależy, mogę zostawić cię samą na któryś weekend…
- Nie chcę tego planować – oburzyła się Lily, a Lauren pokiwała ze zrozumieniem głową – Gdyby to było takie proste, już dawno… Oh, jestem głupia, co?
- Nie, nie jesteś – zaprzeczyła natychmiast Lauren – Jest dla ciebie po prostu ważny. Doskonale cię rozumiem. Daj się rozwinąć wypadkom…
Evans prychnęła, ale nic więcej nie powiedziała. Tymczasem Lauren uznała, że najwyższy czas zmienić temat.
- Wiesz co sobie pomyślałam?
- Jestem żałosna?
- Tak, to też – zaśmiała się Lauren, a Lily dała jej kuksańca w bok – Nie pamiętam kiedy ostatnio spędziłyśmy troszkę czasu we dwie. Zawsze ktoś z nami jest a… Pamiętasz kiedy, ostatnio spędziłyśmy cały dzień tylko we dwie, na babskich plotkach, zajadając się dyniowymi pasztecikami?
- Wieki temu – westchnęła Lily – Przez te sercowe zawirowania nie miałyśmy na to sposobności.
- To co, w ten weekend? – zaproponowała z błyskiem w oku Lauren, a Lily zamyśliła się.
- Zobaczysz, że coś nie wypali. Wpadną rodzice, James albo Syriusz albo…
- Nie tu! – zgorszyła się od razu Lauren – Głupia nie jestem… Myślałam bardziej, żeby ruszyć się gdzieś za miasto… Wiesz, mam namiar na ludzi, którzy wynajmowali nam czasem domek w lecie. Cisza, spokój i niedaleko od miasta. Co ty na to?
- Dopiero odłożyłam trochę oszczędności a ty już chcesz, żebym je wydała? – jęknęła Lily, chociaż pomysł bardzo jej się podobał. Lauren machnęła zirytowana ręką.
- Nie martw się o to, ja wszystko załatwię… Ty po prostu masz być.
- Daj spokój, jeszcze tego brakuje żebym miała tam jechać na twój rachunek… Tak nie można, Lauren.
- Skołujesz prowiant – westchnęła Lauren. Ten pomysł podobał jej się tak bardzo, że wszystkie przeszkody były do pokonania – Proszę… Mama wymyśliła, że koniecznie muszę zabrać Syriusza na obiad, a wiesz jaki jest tata… chciałbym im oszczędzić tej przyjemności, tak długo jak się da…
- O to chodzi, ty wredna ruda małpo! – zaśmiała się Evans, rzucając w nią poduszką – Dobra, skoro tu chodzi o życie Syriusza, niech ci będzie.

- To tylko weekend – powiedziała łagodnie Lily, przytulając się do Jamesa – bardzo dawno nie byłyśmy nigdzie tylko we dwie… To się nie liczy. Ciągle któryś z was nam przeszkadza.
- No wiesz, powinienem się obrazić – prychnął James, czochrając ją po głowie – ranisz mnie.
- Wiesz, że nie o to chodzi… Nie mam nic naprzeciw twojemu towarzystwu, wręcz przeciwnie… Jest ono dla mnie bardzo pożądane.
Spojrzała na niego z figlarnym uśmiechem, a w jej oczach zalśniły złowrogie ogniki. Potter roześmiał się, przyciągnął ją bliżej do siebie i pocałował.
- Będę za tobą tęsknić – wyszeptał jej do ucha – Jesteś pewna, że musisz jechać?
- Nie muszę… ale chcę. Nie bądź zaborczy – poprosiła słodko – Stęskniłam się za nią, mamy sobie naprawdę dużo do opowiedzenia, wiesz…?
- Dwa dni? – upewnił się, a Lily potrząsnęła głową – może jakoś wytrzymam.

- Dwa dni? – powtórzył Syriusz, obserwując ją z uwagą – no nie wiem… Nie da się krócej?
- Przestań – zaśmiała się, obserwując go z rozbawieniem.
- O czym można rozmawiać przez dwa dni!?
- No wiesz… Mam jej do opowiedzenia wiele szczegółów naszego życia – powiedziała powoli – Jest tego troszkę.
- Nie zrobisz tego… - powiedział bez przekonania, a Lauren uśmiechnęła się figlarnie.
- Kochany, w jakim ty świecie żyjesz… Naturalnie, że zrobię.
- Ah tak… - wyszeptał powoli, wstając i podchodząc do niej – I opowiesz jej wszystko?
- Wszyściutko – zgodziła się Lauren – Co do najmniejszego szczególiku.
- I to też? – zapytał powoli, poczym pocałował ją delikatnie. Przytaknęła głową.
- Od tego zacznę…
Zaśmiał się, pocałował ją znów, tym razem znacznie dłużej i śmielej niż za pierwszym. Zarzuciła ręce na jego szyję, oddając się kompletnie pocałunkowi.
- I to? – zapytał odsuwając się na nieznaczną odległość. Lauren zawahała się.
- Tak, to też…
Pisnęła, kiedy złapał ją w pół, przerzucił przez ramię i ruszył w kierunku sypialni.
- Mogę sama iść – oznajmiła mu, nawet nie kwapiąc się do wyrywania – Tak tylko mówię…!
Znów pisnęła, kiedy niezbyt delikatnie rzucił ją na łóżko.
- Opowiesz jej wszystko? – powtórzył z niezwykłą jak na sytuację powagą. Lauren zgodziła się kiwnięciem głowy, podczas gdy Syriusz zrzucił z siebie koszulę – Wszystko, wszystko?
- O tak… - zgodziła się, niezbyt skupiona na samej rozmowie, bo jej wzrok pochłonęła właśnie naga klatka piersiowa Syriusza.
- Nic nie zataisz? – upewnił się, a Lauren otworzyła lekko usta. Mimo tego, że znała go już tak dobrze, nadal miewała drobne problemy z koncentracją, gdy tylko pozbywał się koszuli. Tym razem były to problemy na tyle poważne, że nie zauważyła również braku swojej koszuli.
- Nic… - Na podłodze, obok jej koszuli, wylądowały jej spodnie. Teraz powoli przestawała kontaktować, a jej myśli krążyły w około tego, co miało się zaraz wydarzyć.
- O niczym  nie zapomnisz? – kontynuował tymczasem Syriusz i jego spodnie zostały na podłodze. Rzucił się na łóżko obok Lauren.
- Mhm… - wymruczała tylko, kiedy zaczął obsypywać pocałunkami jej szyję.
- Jesteś absolutnie pewna, że zapamiętasz wszystko co wydarzy się w tej sypialni? – dobiegł ją z odległej galaktyki cichy pomruk Syriusza. Pokiwała tylko głową, niezdolna wyrzucić z siebie chociażby słowo - W takim razie to by było na tyle – zakończył brutalnie, odsuwając się i zeskakując zgrabnie z łóżka.
- Co… Ale… Ale… Czemu? – zapytała piskliwie, patrząc na niego wzrokiem dziecka, któremu zabrano zabawkę.
- Nie dam ci materiału do plotek – wzruszył ramionami z łobuzerskim uśmiechem, a Lauren zmrużyła wściekle oczy, obserwując jak Black wciąga spodnie.
- Ty potworze, zrobiłeś to celowo… 
- Tak – zgodził się bez wahania – To też możesz powtórzyć.
Złapała za poduszkę i cisnęła nią w jego twarz, siadając na łóżku.
- Grabisz sobie – ostrzegł ją z błyskiem w oku, a Lauren pokazała mu język, sięgając po koszulę. Nie wzięła jej jednak, bowiem Syriusz rzucił się na nią z bojowym okrzykiem.
- Ha, zwołałam cie do łóżka – ucieszyła się, ale i tym razem Syriusz zgasił jej zapał.
- Nie licz na nic, mam inne sposoby – powiedział, a King jęknęła, doskonale wiedząc co ją zaraz czeka. Niewiele myśląc, natychmiast zmieniła temat.
- Jedź ze mną w sobotę na obiad do rodziców.
Syriusz zatrzymał usta tuż nad jej odsłoniętym brzuchem. Powoli podniósł głowę, patrząc na nią podejrzliwie.
- Zgrywasz się.
- Nie, mówię poważnie – zaprzeczyła, bo nagle wpadł jej do głowy pewien pomysł – Mama nalegała, żebym cię przywiozła. Sam rozumiesz, chciałaby, żebym cię przedstawiła, tak bardziej oficjalnie.
- A Lily? Miałaś z nią jechać…
- Wiesz, tak sobie pomyślałam – Lauren usiadła, a Syriusz nadal nie spuszczał z niej wzroku – że lepiej jej zrobi, jak pojedzie z Jamesem. Co ty na to…? To tylko jedno popołudnie…
- Nie wiem, czy to dobry pomysł…
- Bardzo dobry! – powiedziała od razu Lauren – Proszę. To dla mnie ważne… No dobrze, ważne dla rodziców. Ale dla nas też, bo chciałabym żeby zobaczyli, że można ci ufać. Jedno małe popołudnie…
- Wiem, że będę tego żałować…
- Spójrz na to z innej strony – skusiła go z błyskiem w oku – Nie pojadę z Lily, nie będę jej nic opowiadać…
- Wiedziałem, że tylko to chodzi ci po głowie!

Eddie zatrzymał się przed bramą i spojrzał z zaciekawieniem na ścieżkę prowadzącą do domu. Przechylił się lekko na drugą stronę, wahając przez chwilę.
Znalezienie tego adresu kosztowało go sporo wysiłku a teraz nagle zaczął się denerwować, czy robi dobrze. W końcu jednak, zdecydował się schować strach do tiary. Pchnął bramkę i żwawym krokiem przeszedł przez ogródek.
Na pierwszy rzut oka widać było kobiecą rękę w około domu. Eddie wcisnął dzwonek, przestępując z nogi na nogę.
„Pakujesz się do jaskini lwa. Trzeba się było rzucić od razu z mostu…”
Drzwi otworzyły się i przywitała go drobna staruszka, wspierająca się na lasce. Obdarzyła go surowym spojrzeniem, omiotła od góry do dołu i zanim zdążył się odezwać, powiedziała:
- Wiedziałam, że się tu w końcu zjawisz, chłopcze.
Przepuściwszy go do środka, przykuśtykała kawałek i przysiadła na taborecie przy schodach.
- Ściągaj ten płaszcz, w środku jest ciepło, ot co! I pospiesz się, nie mam całego dnia.
- Szukam Lexie – powiedział lekko ogłupiały Mauer, patrząc oszołomiony na kobietę.
- Zgadza się chłopcze, dobrze trafiłeś. Spodziewałam się ciebie.
 -Słucham?

Prawie że wypadł z domu, potykając się w progu. Ethel patrzyła zaskoczona, jak wybiega z posesji i znika za rogiem, zarzucając za sobą w pośpiechu płaszcz.
Dysząc ciężko, doszedł aż do kolejnej przecznicy. Tam zatrzymał się, pochylił próbując unormować oddech.
Przywitanie Ethel zdziwiło go bardzo, ale to dalszy przebieg rozmowy zupełnie wytrącił z równowagi.
Spodziewał się, że ta wizyta może nie okazać się zbyt przyjemną – w końcu nie miał pewności co do reakcji Lexie oraz jej rodziny na jego obecność – ale rzeczywistość przeszła naśmiejesz oczekiwania.
Kiedy tylko Ethel oznajmiła mu, iż się go spodziewała, od razu pomyślał, że Lexie powiedziała im o nim. Jednak rozmowa zaraz zeszła na zupełnie inny tor, nawet jego, a przecież to on zawsze dziwił, zszokowała.
Zestaw pytań, jakie zadała mu staruszka, zupełnie wykraczał poza przeciętne normy rzeczy, które chce się wiedzieć o partnerze wnuczki. Konwersacja ta przypomniała Eddiemu rozmowę o pracę, a zestaw pytań kwestionariusz medyczny.
I kiedy w końcu zdecydował się zapytać, szybko pożałował, słysząc odpowiedź.
Zaszła pomyłka, dla niego, szczęśliwie nieszczęśliwa. Bo jak inaczej nazwać fakt, iż właśnie dowiedział się, że jego dziewczyna szuka kandydata na ojca dla swojego dziecka?
Eddie wiedział o tych wszystkich dziwactwach, jakie wyczyniały kobiety w rodzinie Lexie. Wiedział, że ona sama wyznaje ich zasady i w miarę możliwości, nie zwracał uwagi na te wszystkie fanaberie i przymykał na nie oko, tak jak ona znosiła jego podejście do pewnych spraw.
A jednak, tego było jak dla niego zbyt dużo. Mógł znosić to wszystko, póki nie dotyczyło to go w żaden sposób, ale przecież kłamała przez cały czas, a tego wybaczyć nie mógł.
Tylko w jaki sposób wyjaśnić to cholerne kłucie w okolicy serca?

Dawno nie był tak rozbity, jak teraz. Przeklinał na los za to, że znów dał się w to wszystko wciągnąć.
Dlaczego zaufał akurat jej, skoro doskonale wiedział, że robić tego nie powinien? Przez chwilę pozwolił sobie na odrobinę słabości, otworzył się i po raz kolejny, dostał za to dupę.
Kreatury bez serca. Wszystkie, co do jednej, z Lexie na czele.
- Idiota ze mnie – westchnął, siadając przy barze, a Chris spojrzał na niego zaniepokojony. Przez te wszystkie lata, tylko raz widział przyjaciela w takim stanie i był pewny, że nie wyniknie z niego nic dobrego.
- Co jest? – zapytał, machając do barmana o szklankę Ognistej Whisky – Eddie?
- Kreatura bez serca – wymruczał, zmarszczył brwi, złapał za szklankę i opróżnił ją za jednym razem – Przestało mnie to bawić.
- Pokłóciłeś się z Lexie – odgadł Collins, ale ku jego zdziwieniu Eddie pokręcił głową.
- Gorzej. Zakochałem się.
- To nie trudno zauważyć – westchnął Chris, poprawiając się wygodnie na taborecie – I stąd ten podły nastrój?
Zaprzeczył ruchem głowy i opróżnił długą szklankę. Collins dyskretnie wskazał na barmana, by wstrzymał się z kolejką. Eddie nigdy nie miał mocnej w głowie i kolejną, przypłaciłby utratą przytomności. A następnego dnia, zatnie się na dobre i nie powie, co zaszło między nim, a McAdmas.
Chris mimo niechęci, jaką darzył Lexie, wierzył, że są razem na swój sposób szczęśliwi. Widział, że ta mała diablica uszczęśliwiała jego przyjaciela i teraz, kiedy widział go w takiej rozsypce – a przecież to Eddie, na gacie Merlina, niewzruszony, zawsze wesoły Eddie!! – chciał pomóc. A do tego, potrzebował wiedzy.
- Jest jak one wszystkie – wyspał ciężko – A nawet gorsza. Jest dużo gorsza.
- Wiem, mówisz to od zawsze. A co zrobiła tym razem?
- Nic. Jest po prostu sobą – urwał, spojrzał do pustej szklanki i przesunął ją do barmana – Jest tylko Aleksandrą McAdmas.
I zanim Chris zdążył cokolwiek jeszcze z niego wyciągnąć, opróżnił trzecią z rzędu szklankę. Wystarczyło, by nie był w stanie powiedzieć nic więcej.

Złamane serce boli. Zwłaszcza, kiedy uświadamiamy sobie, że kochamy.
Eddie nie potrzebował płomiennych wyznań. Nie potrzebował zapewnień, obietnic, słów. Od dawna w nie nie wierzył. Lexie była taka jak on. Nigdy tego od niego nie oczekiwała. Lubił ten niezależny, nieokreślony układ.
Nawet nie zdał sobie sprawy, kiedy przerodził się w związek, oparty nie tylko na tym, że oboje związku nie chcą. Bo Eddie się zakochał i nawet, jeśli nie dopuszczał do siebie tej myśli, teraz zdał sobie sprawę.
Uwierzył, że Lexie może ufać i może na niej polegać. A ona, kłamała.
To nie fakt, że szukała kandydata na ojca go najbardziej ugodził. To nie możliwość, że była z innymi go bolała. Sex był tylko fizycznością, fizjologią do której nie przykładał wagi. Chociażby nie wiadomo z iloma była, nic do nich nie czuła. Ale kłamała. Przez cały czas kłamała, zatajając przed nim plany, a była to jedna, jedyna zasada, jaką ustalili. Szczerość.

- Mam coś dla ciebie – oznajmiła Lauren, wchodząc do sypialni przyjaciółki i podając jej małą torebeczkę na rzemyku. Lily powoli otworzyła ją, a na łóżko wypadł zestaw kluczy i karteczka z adresem.
- Co to?
- Adres i klucze do tego domku, o którym ci mówiłam.
- Ah, fajnie, ale po co mi to teraz dajesz? – zapytała zaskoczona Lily, nie rozumiejąc skąd u Lauren takie zadowolenie – Przecież wiesz gdzie to jest…
- No wiem, ale ja nie jadę – oznajmiła z uwagą Lauren.
- Mam jechać sama? – zapytała zbita z tropu Lily, podnosząc głowę. Lauren zwariowała, całkowicie jej odbiło, albo znów dostała gorączki i majaczyła.
- Nie, z Jamesem. Oh Lily, pomyśl tylko – prychnęła Lauren, widząc sceptyczne spojrzenie przyjaciółki – Będzie mieć całe dwa dni tylko dla siebie… Oboje tego potrzebujecie.
- No nie wiem… A co z naszym wyjazdem?
- Będą jeszcze setki okazji. Wytrzymałyśmy tyle, damy radę jeszcze te kilka dni więcej…
- Denerwujesz mnie – prychnęła Lily – Najpierw naciskasz, żebyśmy jechały a teraz się migasz… Masz coś do ukrycia?
- Nie, nie mam – zaprzeczyła Lauren – Ale wam te dwa dni bardziej się przydadzą. Sama mówiłaś, że macie kłopoty z pobyciem tylko we dwoje… To czasem jest koniczne.
- A ty? Co będziesz robiła? – zapytała Lily, a Lauren wzruszyła ramionami.
- Zabiorę Syriusza do rodziców… Nie ominiemy tego, ale wolę zrobić to teraz niż potem wysłuchiwać, że się migamy…
- Da sobie radę – zapewniła ją Lily – Twoja mam już go lubi, nie? Kiedy jedziecie?
- W sobotę na obiad – westchnęła cicho King. Lily spojrzała na nią rozbawiona.
- Lauren, obie wiemy, że jak pojedziecie w sobotę, to wrócicie dopiero w niedzielę. Znasz chyba własną matkę, ona was nie puści.
- Wiem, wiem Lily. Ja to wiem, mama to wie i ty to wiesz… Ale Syriusz nie. Nie za bardzo wiem, jak mu to powiedzieć.
- No ale chyba powiesz…?
- Spróbuję. A jeśli nie… Jeśli nie, to będę walczyć z mamą. Coś wymyślę… To jak, pojedziesz? Wszystko jest już opłacone, to taki mój prezent z okazji… no jakiejś tam okazji.
- Naprawdę nie wiem, czy to jest dobry pomysł…
- Nie masz lepszego – powiedziała z uśmiechem Lauren – Obie wiemy, że nie chcesz żebym tam była.
I nie czekając na odpowiedź wyszła, zostawiając Lily samą.
- I ona się dziwi, że dawno nie rozmawiałyśmy – westchnęła rozbawiona Lily, chociaż pomysł przyjaciółki bardzo przypadł jej do gustu.

W ciągu ostatnich miesięcy, Lauren bała się wiele razy, wielu różnych rzeczy. Bała się po pocałunku z Chrisem, po kolejnych kłótniach z Syriuszem, bała się kiedy wyjechała i wróciła. Bała się spotkania z rodzicami, tego co będzie musiała im wyjaśnić, bała się rozmowy z Lily i reakcji przyjaciół na jej powrót. Jednak jej strach w tamtych dniach był niczym w porównaniu z tym, co czuła kiedy oboje teleportowali się pod dom.
Perspektywa spędzenia całego popołudnia z rodzicami – a zwłaszcza Richardem – napawała ją lękiem tak wielkim, że było to nie do opisania. Doskonale pamiętała co ojciec wyczyniał, gdy Vivien i Sheryl przyprowadzały kolejno swoich chłopaków i jak mało z nich przetrwało tą wizytę.
- Poczekaj – powiedziała, zatrzymując się przed bramką prowadzącą do domu.
Syriusz spojrzał na nią z niepokojem – Lauren była niemal pewna, że denerwuje się równie mocno co ona sama.
Sięgnęła do kołnierzyka jego koszulki, pod pretekstem poprawienia go i podjęła.
- Muszę cię ostrzec – zaczęła drżącym głosem – że to, co się tam wydarzy może być nieco zrażające. Tata potrafi być destrukcyjny, zwłaszcza w stosunku do osób które przyprowadzamy do domu.
Kiwnął tylko głową, ale Lauren nadal majstrowała przy jego koszulki.
- Nie zwracaj na to uwagi – dodała z powagą – Bądź po prostu sobą, ignoruj wszelkie próby zastraszenia i te okropne spojrzenia, które tak lubi rzucać…
- Nie pomagasz mi – powiedział, teraz lekko blady Syriusz. Lauren uśmiechnęła się delikatnie.
- Próbuję cie tylko uświadomić, że jesteś pierwszą osobą którą przyprowadzam do domu i tata może próbować… co ja gadam, będzie próbował na pewno, lekko cię zastraszyć swoją osobą… Myśli, że w ten sposób uznasz, że nie jestem tego warta…
- Lauren – przerwał jej Syriusz, poluzowując kołnierzyk – wytrzymałem z tobą ostatnie pół roku. Spotka mnie tam coś gorszego od atrakcji, jakie nam zafundowałaś?
King zawahała się, przemyślawszy dokładnie kwestię i potrząsnęła głową.
- Nie, chyba aż tak źle nie będzie…
- W takim razie chodźmy – objął ją ramieniem, przyciągając do siebie. Zatrzymała się znów, stanęła na palcach i musnęła delikatnie ustami jego usta.
- Chodźmy – zgodziła się.

Lexie była zła. Nie, poprawka, ona nie była zła. Była absolutnie, zdecydowanie wkurzona i bliska mordu.
Lexie była lekceważona. Zwyczajnie w świecie lekceważona przez Eddiego. I bynajmniej, wcale jej się to nie podobało.
Kiedy nie przyszedł na umówione spotkanie, zdecydowała, że musiało wydarzyć się coś ważnego. Gdy odesłał jej notkę bez przeczytania, nawiedziło ją lekkie poczucie, że coś jest nie tak.
Ale gdy nie otworzył jej drzwi i kazał stać na wycieraczce prawie dwadzieścia minut, chociaż widziała jak wchodził do domu, Lexie trafił szlag.
Bo co jak co, ale lekceważyć się nie pozwoli. Pełna gotowości, by skopać chudy tyłek chłopaka, postanowiła zaczarować na niego pod domem.
Nie przypuszczała jednak, jak skończy się ten dzień.

- Eddie!
Dogoniła go, złapała za nadgarstek i zmusiła, by spojrzał w jej stronę.
- Co to ma do cholery znaczyć? Nie otwierasz mi drzwi, chociaż wiem, że jesteś w środku, nie przychodzisz na umówione spotkanie… - Urwała, gdy odepchnął ją od siebie – Na mózg ci padło!?
- Już dawno. Zostaw mnie w spokoju – warknął, odwracając się na pięcie.
- Tak rozmawiać, nie będziemy! – Krzyknęła za nim. Nie zareagował. Podbiegła w jego stronę, z całej siły kopnęła w łydkę.
- Oszalałaś!?
- Tobie padło na mózg, kretynie! Co ty wyprawiasz!? Co to ma być, do cholery! Odpowiedz!
W ciszy, otworzył drzwi, złapał ją za ramię i wciągnął do środka, zatrzaskując drzwi. Zdziwiła ją ta stanowczość – nigdy dotąd w tak się nie zachował.
Cofnęła się, zaniepokojona, ale Eddie, milcząc przeszedł obok niej, nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem.
- Nie będziemy o tym rozmawiać na środku ulicy – wycedził w progu i wszedł do pokoju. Nabrała powietrza i poszła za nim.
- Powiesz mi, co ci odjebało? Skąd te fochy? Znudziłam ci się? Wystarczy powiedzieć, niczego innego nie powinnam się spodziewać…
Odwrócił się w jej stronę, zaciskając mocno szczęki. Był wściekły.
- Jesteś bezczelna! Zawsze wiodłaś w tym prym, ale teraz przesadziłaś! Ja się znudziłem!? To ty się puszczasz i jeszcze zgrywasz głupią idiotkę!
- Co ty pieprzysz!?
- Jesteś zwykłą, puszczalską zdzirą. Byłaś nią, jesteś i zawsze będziesz. Jak wy wszystkie – wycedził przez zęby – Jak… Skąd mogę mieć pewność, że nie kłamałaś przez cały ten czas!? Nie, co ja gadam, pewnie, że kłamałaś! Mam nadzieję, że dobrze bawiłaś, owijając sobie mnie w około palca!
Podszedł do niej, złapał ją za ramiona i spojrzał, z taka wściekłością wymalowaną na twarzy, jakiej nie widziała u niego jeszcze nigdy.
- Powinienem od początku wiedzieć, że prędzej czy później do tego dojdzie! Wielka panna McAdams, która ma w nosie uczucia innych i troszczy się tylko o swoje wielkie szczęście! Nie jesteś jak one wszystkie, jesteś jeszcze gorsza! Wiesz, na czym polega twój problem!? Nie potrafisz kochać! Nie jesteś zdolna do żadnych uczuć, bo nigdy ich nie zaznałaś! Cała twoja rodzina żyje od zawsze nienawiścią, przyjmuje tylko to i nic innego! Nie potraficie dawać ani brać! A nawet, jeśli któraś z was by spróbowała, nie jesteście w stanie tak funkcjonować! Zamykacie się na wszystkich, tworzycie w około siebie grubą skorupę! Wysysasz wszystko, co wartościowe! chodzi ci tylko o jedno i gówno obchodzi cię to, czy kogoś to rani, czy nie!
- Nie masz racji…
Zabolało, zupełnie tak, jakby wymierzył jej policzek. Mógłby to zrobić – pewnie bolałoby mniej niż to, co w tej chwili mówił.
Pękła. Łzy pociekły ciurkiem po jej policzkach. Pospiesznie otarła je wierzchem dłoni – na próżno, zaraz potem pojawiły się kolejne. On jednak zdawał się zupełnie nie zwracać na to uwagi – krzyczał coraz głośniej.
- Nie, mam rację! Traktujesz wszystkich przez taki sam pryzmat! Wszyscy, w twoich oczach są tacy sami! Nie przejmujesz się nikim, prócz samej siebie! Kiedyś zostaniesz sama, zgorzkniała, z bękartami, którym nie będziesz mogła nawet powiedzieć kto jest ich ojcem i które będą tak samo nienawidzić ludzi jak ty. I znienawidzisz siebie za to, kim się stałaś! Powinienem cię znienawidzić, a ja, głupi kretyn cię kocham! Wiesz co? Wynoś się…
Spojrzał na nią i urwał. Nieudolnie próbowała otrzeć policzki – rozmazała się, zagryzła wargi i opuściła szybko głowę. Nie chciała, żeby ją taką widział.
Zamilkł. Nagle zabrakło mu słów, jakie mógłby jej powiedzieć. Stał i patrzył bezradny jak płacze, opuszczając nisko brodę.
- Wiem o dziecku – powiedział sucho – Byłem po ciebie, twoja babka wzięła mnie za… potencjalnego ojca – niemal wypluł ostatnie dwa słowa, zacisnął mocno szczęki i odwrócił się, nie mogąc dłużej znieść jej widoku. Podniosła szybko buzię.
- O czym ty mówisz? Jakie dziecko? Jaki ojciec…? – spytała, ocierając szybko policzki – Co ty chrzanisz!? Ja… Oh.
Teraz, to wszystko zaczęło mieć sens.
- Nic o tym nie wiedziałam – wyszeptała, a łzy znów popłynęły po jej policzkach – Nie miałam zamiaru z nikim spać. Pójdę sobie…
Odwróciła się, podeszła do drzwi, czując że nie wytrzyma tu ani chwili dłużej. Przeszła przez hol, otworzyła drzwi i zamarła czując silny uścisk na swoim ramieniu. Zanim zdążyła zareagować, odwrócił ją w swoją stronę.
- Zarobisz w szczękę – wychrypiała, starając się zabrzmieć w groźnie. To nic, że przyciskał ją do siebie tak blisko, że nie mogła się ruszyć – Uprzedzam.
- Kretyn ze mnie, bo pokochałem taką zołzę jak ty – powiedział cicho – Chyba upadłem na głowę.
- Na pewno – wychrypiała, pociągając nosem.
Przyjrzał jej się uważnie. Pociągnęła nosem, zagryzając wargę. Nigdy dotąd nie widział, żeby płakała. Nie przypuszczał, że w ogóle potrafi płakać.
- Nie jesteś taka bezduszna jak sądziłem – powiedział. Szarpnęła się lekko.
- Puść mnie – wycedziła – Natychmiast.
Posłusznie cofnął się.
- Jesteś kretynem. Kompletnym, pozbawionym rozumu kretynem!
- Wiem.
- Jak mogłeś mi nie ufać? Dlaczego w to uwierzyłeś, przecież wiesz, że bym tego nie zrobiła!
- Wiem.
- Zachowałeś się jak ostatni łajdak! Jak mamy być razem, skoro mi nie ufasz!? Idiota!
- Wiem.
- Jestem na ciebie wściekła! Koszmarnie wściekła! Nigdy nikt mnie tak nie zranił!
- Wiem…
- Wszystkie pokolenia mężczyzn, nigdy, przenigdy nie zraniły żadnej z nas tak, jak ty mnie dziś!
- Wiem…
- Wolałabym, żebyś zostawił mnie samą z dzieckiem, żebyś mnie zdradzał, okłamywał, bił, gwałcił! Wszystko byłoby lepsze niż to!
- Wiem…
- Kompletny, zdziecinniały idiota! – Krzyczała coraz głośniej, wyładowując na nim całą złość. A on, opuściwszy głowę, przytakiwał, wiedząc że zasłużył na każdą obelgę.
- Wiem…
- A ja, jestem taką samą nawiną idiotką, bo cię kocham – zakończyła bezsilnie.
- Wiem - Podniósł głowę i spojrzał na nią – Zaraz. Co?
Opuściła głowę zawstydzona swoim wyznaniem. Tak naprawdę wcale nie zamierzała mu tego powiedzieć –  można by rzec, że słowo „kocham” wypsnęło jej się. Dopóki nie wypowiedziała tego na głos, wcale o tym nie myślała i nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.
- Co powiedziałaś? – powtórzył przypatrując się jej z uwagą. Sam nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić. Zgłupiał, całkowicie zgłupiał a Lexie wydawała się być tak samo ogłupiała jak on.
- Gówno – prychnęła, zaciskając usta w cienką linię i odwracając buzię. Głos zadrżał jej lekko, policzki nabrały różowego odcieniu – Było słuchać.
- Lexie… - zagadną ją – Co powiedziałaś…
- Pstro. Nie powtórzę.
- Powtórz - Chciał usłyszeć to jeszcze raz. Lexie, odsłaniające swoje uczucia była czymś tak rzadkim i wyjątkowym, że nie mógł sobie darować.
- Spadaj – warknęła – Nic ci więcej nie powiem. Idę stąd.
Odwróciła się, ale znów nie pozwolił jej odejść. Złapał za rękę i stanowczym ruchem przyciągnął ją do siebie. Tym razem nie protestowała – jej policzki pokrył delikatny rumieniec.
- Jesteś dupkiem – oznajmiła z powagą, a Eddie kolejny raz przytaknął.
- Wiem.

Lisa. Syriusz. Richard. Syriusz. Kęs. Richard. Lisa. Kęs. Richard. Syriusz. Łyk…
I tak w kółko od ponad dwudziestu minut. Gdyby ktoś policzył ile czasu poświęciła na obserwowaniu tej trójki, ale i jadła, różnica okazałaby się diametralna. Ale nie było to konieczne – wystarczyło spojrzeć jej talerz.
- Nie smakuje ci? – zapytała w końcu Lisa, a Lauren potrząsnęła szybko głową.
- Jest wspaniałe, mamo, przeszłaś samą siebie. Znów.
- Powinnaś więcej jeść – wytknęła jej kobieta, a Lauren jęknęła w duchu, zaciskając pod stołem dłoń na dłoni Syriusza – Wyglądasz bardzo mizernie.
- Nie dbasz zbyt o siebie – wtrącił Richard, a pozostała trójka od razu odebrała wyraźną aluzję w kierunku Syriusza – Powinnaś się bardziej pilnować. Mógłbyś czasem zwrócić na nią uwagę.
- To nie jest takie proste… - mruknął pod nosem Syriusz, a Lauren zachichotała pod nosem.
- Dbam o siebie – zapewniła po chwili, próbując zachować powagę – Jestem grzeczna..
Richard. Syriusz. Richard. Kęs. Syriusz. Łyk. Lisa. Richard…
- Kochanie, nadal nie jesz – powiedziała po chwili Lisa, przerywając milczenie - Nie obraź się, mówię to kierowana tylko troską o ciebie, ale wyglądasz nienajlepiej… Ostatnio przeszłaś ciężkie przeziębienie, powinnaś dużo jeść…
- Nie mam apetytu – przerwała wywód matce Lauren, natychmiast uświadamiając sobie swój błąd – Jem, mamo, naprawdę. Trzy solidne posiłki dziennie…
Wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale pod wpływem kolejnego znaczącego chrząknięcia Richarda, umilkła.
Kęs. Kęs. Syriusz. Richard. Kęs. Kęs. Łyk. Lisa. Syriusz. Richard….

Iris omiotła czujnym spojrzeniem stojącą przed nią parę. Podciągnęła okulary, zmrużyła oczy,  sięgnęła po laskę.
- Chatka już czeka – powiedziała chrapliwie kierując się do drzwi – Znajduje się w głąb lasu, kilka minut drogi stąd. Wszystko co niezbędne jest w niej zapewnione, kominek, kuchnia, łazienka i świecie…
- Świecie? – powtórzyła zaskoczona Lily, a Iris zerknęła na nią przez ramię.
- Świecie. Nie mamy lamp, uważam to za stratę czasu i niepotrzebne korzystanie z różdżek. Jestem tradycjonalistką, po za tym przyjezdni lubią ten klimat. Chatka ma jedną izbę sypialnianą – kontynuowała – Z jednym dużym łóżkiem…
- Jednym? – powtórzyli równocześnie Lily z Jamesem, a Iris znów obdarzyła ich krótkim spojrzeniem.
- Nie martwicie się, jest na tyle duże, że zmieści was oboje – zapewniła z uśmiechem, opacznie odgadując ich niezbyt pewne miny – Komin rozpala się sam, gdy temperatura spadnie poniżej odpowiedniej dla…
<i>Jedno łóżko… Lauren, jesteś martwa… </i>pomyśleli znów równocześnie Lily i James, nawet nie zdając sobie sprawy ze zgodności myśli.
- To tu – zakończyła niespodziewanie Iris, wyciągając w stronę Lily kluczyk – W razie pytań, wiecie gdzie mnie szukać. Koce są w komodzie w sypialni, pościel świeżo zmieniona… Nie pałętajcie się nocą po okolicy, jest nieprzyjemnie… Miłego pobytu – zakończyła pogodnie i odeszła, wyraźnie zadowolona.
Lily posłała Jamesowi niepewny uśmiech, otworzyła drzwi i weszła do środka, przytrzymując je Jamesowi, który zaczął wtaszczać bagaż.
Korzystając z chwili rozejrzała się dookoła. Znajdowali się w wąskim korytarzu, obitym jasnymi deskami. Na małych drewnianych gzymsach stały tlące się jasnym światłem świece. Po przeciwnej stronie drzwi wejściowych, były jeszcze jedne.
- Chyba tam – oznajmił nagle James – ładnie tu.
- Tak, masz rację – zgodziła się i powoli przeszła korytarzem, wchodząc do drugiej izby.
Pokój nie mógł być większy od tego w którym mieszkała w Londynie. Przy ścianie po przeciwnej stronie od drzwi, stało wygodnie wyglądające, potężne łóżko, obok niewielka komoda. Kilka kroków od Lily znajdował się kominek a niewiele przed nim – kanapa i mały stolik.
- Tam jest chyba kuchnia – powiedziała cicho Lily wskazując gestem głowy na drzwi – Jesteś głodny?
- Okropnie – przytakną i oboje czym prędzej wyszli z pokoju.

- Powinniśmy już iść – powiedziała w końcu Lauren, zerkając dyskretnie na zegarek – Robi się późno.
- To może zostaniecie na noc? – zapytała od razu Lisa, a Lauren poczuła jak za jej plecami, Syriusz napiął się cały. Posłała matce uśmiech – Jest miejsce, a jutro przecież i tak przyjdziesz na obiad, po co marnować czas?
Syriusz pomyślał, żeby zaproponować, by Lauren została sama, szybko jednak odrzucił tą myśl, zerkając niepewnie na Richarda – Tak rzadko mamy cię w domu, bardzo się stęskniliśmy…
Lauren spojrzała niepewnie na Syriusza i od razu odgadła, co chodzi po głowie chłopakowi. Pokręciła tylko dyskretnie głową i zwróciła się do rodziców.
- Mamo, wiesz, chcieliśmy jeszcze dziś… - zaczęła, ale urwała widząc proszące spojrzenie Lisy. Richard uniósł wysoko brwi, mierząc parę surowym, bardzo znaczącym spojrzeniem – Naprawdę musimy dziś iść. Przyjadę do was w przyszły weekend, na całe dwa dni – zaproponowała, a Lisa rzuciła krótkie spojrzenie na Syriusza i znów spojrzała na córkę – Będziesz mnie miała dla siebie.
- Oh, dobrze, skoro tak bardzo nie chcecie, nie zmuszę was do niczego – powiedziała z cichym westchnieniem kobieta a Lauren jęknęła w duchu, przeklinając matkę za używanie tak podstępnych sztuczek i obiecując sobie w duchu, że sama nigdy nie zrobi tego swoim dzieciom – Miałam nadzieję, że spędzimy razem miły wieczór…
- Lauren… - wyszeptał cicho Syriusz, pochylając się nad dziewczyną. Podniosła głowę i ich spojrzenia spotkały się. Popatrzyła na niego prosząco, a Black przytaknął krótko głową, wiedząc, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia.
Lisa uśmiechnęła się szeroko, a Richard przewrócił oczami.

<i>Lexie, jesteś naiwna idiotką. Nie, nie próbuj mi nawet przerwać! Mówiłam ci, że to się dla ciebie źle skończy! Uprzedzałam cię, że ta znajomość przysporzy ci samych kłopotów! I teraz co? Nie dość, że ten idiota cię zranił, oskarżając o takie świństwo to jeszcze wyznałaś mu miłość! Na mózg padłaś, mała durna kretynko!? </i>
<b>Nie, po prostu chcę spróbować, jasne? </b>
<i>Pewnie, że teraz nie żałujesz. Ale za jakiś czas, ten bydlak cię zrani. Co z tego, że powiedział, że kocha? Kłamał, jak wszyscy inni. Powinnaś być bardziej rozsądna, mała durna gąsko. Tyle lat wszyscy cię uprzedzali, a ty jak ostatnia durna dziewuszka dałaś się tak wrobić! Trzeba było z tego uciekać, kiedy była jeszcze możliwość! </i>
<b>Przestań ględzić, durna babo. Nic nie wiesz, nic nie rozumiesz. </b>
<i>Czasem wydaje mi się, że jesteś kompletnie bezmyślna! W jakim ty świecie żyjesz!? Facet obraża cię, mówi prosto w twarz, że jesteś puszczalską dziwką chociaż nie zrobiłaś nic złego, zarzuca ci, że nie umiesz kałamać, a ty wybaczasz mu ot tak sobie!? </i>
<b>A Ty jesteś idiotką! Zapatrzoną w ideały, które wplotły ci te wszystkie zranione kretynki, nie potrafisz zrozumieć, że nie wszyscy są bydlakami. Może gdyby dać im odrobinę szansy, wszystko potoczyłoby się inaczej. </b>
<i>I czego się teraz spodziewasz, co? Marzy ci się ślub w białej sukni, garstka dzieci i siedzenie w domu, gotując, piorąc i sprzątając? Przecież to nie jest twoje życie! Rusz głową, Lexie, nie tego pragniesz. On cię pociąga, intryguje ale kiedyś, zrani jak każdy inny! </i>
<b>A może właśnie tego chcę? A może teraz moja kolej?! Zawsze to ty i twoje żelazne zasady decydowały, a może ja naprawdę pragnę trochę więcej niż samotne życie i przypadkowy seks z obleśnymi typami z mlecznych barów? Lexie, pomyśl raz w życiu trochę inaczej! Lubisz być z kimś! </b>
<i>Nie, nie prawda, nie lubię. Męczy mnie! Lubię seks, to jest akurat przyjemna część tego układu, ale nic więcej. Bądź mądra, Lexie, on cię wykorzysta! </i>
<b>Skoro jesteś tak przeciwna, to czemu nadal tu jesteś, co? Czemu pozwoliłaś mi powiedzieć mu, że go kocham skoro sama lepiej wiesz? I czemu mam mu nie wierzyć, sądzisz, że tak sam z siebie zdenerwował się na słowa Ethel? </b>
<i>… Bo to facet … </i>
<b>Brak ci dowodów. Sama chcesz z nim być. A teraz bądź cicho, jestem zajęta.</b>
- Co ty do cholery odwalasz? – zdenerwowała się Lexie, odrywając od własnych myśli i posyłając Eddiemu pełne wyrzuty sumienie – Nadal masz na sobie spodnie!!
Eddie, którzy od dłuższej chwili przypatrywał się jej z rozbawieniem, wzruszył ramionami ale nim zdążył coś powiedzieć, przyciągnęła go do siebie i namiętnie pocałowała.
<i>Nawet nie umie się skupić na grze wstępnej… Jak mamy coś z tego osiągnąć? </i>
<b>Byłoby łatwiej, gdybyś mi nie przeszkadzała! </b>
<i>… </i>
<b>… </b>
<i>… </b>
<i>Cofam wszystkie zarzuty…</i>

Objął ją w pasie, przyciągając do siebie. Mruknęła z satysfakcją, zadowolona z obrotu spraw.
Opadli bezwiednie na podłogę, potknąwszy się o wzajemnie o swoje nogi. Lily rozbawiło to niesamowicie – przerwała na chwilę pocałunek, zaśmiała się cicho, odchylając głowę w tył. James natychmiast i skutecznie zatkał jej usta, zmuszając jednoznacznie do kontynuowała pieszczot.
Nie protestowała, wręcz przeciwnie robiła wszystko, by tylko ułatwić mu sprawę. Lily była przekonana o tym, czego w tej chwili pragnie i była pewna, że James jest tego pewny tak samo. Jakże się myliła!!
Kiedy rękaw jej bluzki zsunął się, odsłaniając nagą skórę, delikatnie wyswobodziła się z uścisku ukochanego i jednym, niezbyt zwinnym ruchem, ściągnęła z siebie zawadzająca część garderoby. Gdy jednak sięgnęła do zapięcia stanika, nieoczekiwanie złapał ją za nadgarstek.
- Lily… Nie… - zaczął, a Evans podniosła na niego zszokowane spojrzenie – Nie – powtórzył.
Przełknęła ślinę, czując jak gardło ściska jej się boleśnie. Nagle zrobiło jej się cholernie głupio – zerwała się i bez słowa wyszła z pokoju, próbując powstrzymać łzy cisnące jej się do oczu.
 - Lily… - zaczął cicho, wychodząc na taras. Lily siedziała na huśtawce, bujając się wolno z kolanami podsuniętymi pod brodę.
- Co? – zapytała, kiedy okrył jej ramiona kocem – Dziękuje…
- Przepraszam – powiedział od razu, siadając obok i obejmując ją ramieniem. Siedziała spięta, nie ułożyła głowy na jego piersi tak, jak zwykła to robić – Lily…
- Nie przepraszaj, nie masz za co – wymruczała od razu – To ja się wygłupiłam… Powinnam… Nie ważne, zapomnij o tym…
Wstała, chcąc odejść ale James złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie zdecydowanym ruchem.
- Lily, ja chcę to zrobić – oznajmił jej, bez zbędnej romantyczności – Naprawdę tylko…
- Tylko co?
- Uważam, że nie jesteś gotowa – oznajmił z zaskakującą szczerością. Podniosła zaskoczona głowę, patrząc na niego tak jakby widziała go pierwszy raz.
- Słucham…?
- Chodzi o to – podjął, trochę zawstydzony – że zawsze kiedy… kiedy cokolwiek się dzieje, jesteś spięta i niepewna. Mam wrażenie, jakbyś chciała mieć to po prostu za sobą im szybciej, tym lepiej…
- To nie prawda – zaprzeczyła, potrząsając głową  - Chcę to zrobić, bo ja… - urwała, zawstydzona i opuściła głowę, a jej buzia pokryła się szkarłatnym rumieńcem.
- Chcę mieć po prostu pewność, że jesteś do tego gotowa i nie będziesz żałować… - wyszeptał jej do ucha, przyciągając do siebie. Tym razem ułożyła delikatnie głowę na jego ramieniu – Nie chcę, żebyś się spieszyła ze względu na mnie.
- Chcę z tobą być – powtórzyła tak cicho, że nie była nawet pewna czy ją słyszy – Jestem gotowa.
Nie powiedział już nic więcej. Siedzieli w milczeniu, delektując się tą chwilą.
- Lily? – zagadnął po pewnym czasie, marszcząc brwi – Co chciałaś powiedzieć?
- Słucham? – podniosła na niego wzrok, doskonale wiedząc o którą część rozmowy mu chodziło – Kiedy?
- Zaczęłaś coś mówić i urwałaś… - naprowadził, a Lily znów obalała się rumieńcem. Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Chciałam powiedzieć że ja… ja… - zająknęła się.
- Że ty… - naprowadził ją, zaciskając mocniej jej dłoń.
- Ja… No wiesz… Oh, ale ty jesteś okropny – prychnęła, widząc jak dobrze bawi się jej chłopak. Uderzyła Jamesa z całej siły w ramię i obruszona obróciła do niego plecami, wyswobadzając się z jego objęć.
Uśmiechnął się pod nosem, przybliżył do dziewczyny i delikatnie ujął w pasie, układając głowę na ramieniu Lily.
- Wiem – wyszeptał jej do ucha – ja ciebie też.

<i>Jak mogłeś dać się tak wrobić tej złowieszczej kreaturze! Przecież ona kłamie, kłamie jak z nut wykorzystując na tobie wszystkie swe niegodne sztuczki! Jest podstępna w całej swojej podstępności a ty dajesz się nabierać na tą słodką, anielską powłokę!!! </i>
<b>Jest mniej podstępna, niż sama myśli, tylko po prostu jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. Panuję nad całą sytuacją i nie musisz się wtrącać, ty paplający od rzeczy niepoprawny ktosiu. </b>
<i>Jest podstępna i dziś pokazała ci to dobitnie! Chyba nie wierzysz w te wszystkie kłamstwa, których ci nagadała? Przecież wiesz, że prędzej dałaby się spalić na stosie, niż powiedziałaby, że cię kocha! A nawet jeśli – wycofa się, nim zdążysz pomyśleć! I niby z jakiej racji ta stara wariatka miałaby organizować cały ten cyrk bez jej wiedzy, co? Przecież te kreatury są wolne i niezależne, same podejmują decyzje! </i>
<b>Za dużo myślisz i przez to gadasz głupoty. A gdzie zaufanie i wiara, którym zawsze szastasz na lewo i prawo? Nie wszystkie kreatury są takimi samymi kreaturami, niektóre są porządnymi kreaturami. </b>
<i>Porządne kreatury? Czy ty siebie słyszysz, naiwny biedaku? Dałeś się po raz kolejny zwieść. Wykorzystuje cię, tak jak wykorzystywała cię ona. Obudzisz się z ręką w łajnie, uciekaj, póki masz jeszcze do tego szansę. Dałeś się tak łatwo zmiękczyć, kilka łez i już robisz, co tylko chce, łasisz się jak pies do kawałka mięsa. </i>
<b>A nie pomyślałeś przez chwilę, że może warto zaryzykować? Mniejszym złem jest bycie ze najgorszym złem niż z mniejszym. Gorzej być już przecież nie może, jest najgorsza w swoim gatunku, prawda? </b>
<i>W jednym masz rację, gorszej nie znajdziesz. </i>
<b>Dla nas nadziei już nie ma, a przynajmniej oszczędzimy innym biedakom tej specyficznej przyjemności obcowania z tą diablicą. I będziemy mogli ich uprzedzić, przed czyhającym na ich biedne serca złem. </b>
<i>Poświęcimy się dla dobra ogółu…. </i>
<b>Czym jest nasza jedna skołatana dusza, w obliczu tych wszystkich ofiar! Ocalimy niewinnych przed zgubnym wpływem jadu tej małej, przerażającej diablicy o słodkim jak miód obliczu!! </b>
<i>Niech więc tak się stanie! Postawmy czoła tej okropnej męce i rzućmy się na pożarciu lwicy! </i>
<b>… </b>
<i>Ale nie możesz zaprzeczyć, że nie wszystkie aspekty tego poświęcenia, są okrutne i nieludzkie, prawda? </i>
<b>Choćbym chciał, nie mogę… </b>


- Przepraszam cię za nich – wyszeptała Lauren, prowadząc chłopaka do swojego pokoju, znajdującego się na samym końcu korytarza – Nawet nie wiesz, jak mi głupio… że też musiała użyć takiego podstępu!
- Daj spokój, nic się nie stało – uśmiechnął się – Mam tylko nadzieję, że twój tata nie zlinczuje mnie w czasie kolacji.
- On tylko wygląda na tak groźnego – zapewniła go z lekką niepewnością w głosie – nie daj się wystraszyć a wszystko będzie dobrze.
- To zabrzmiało niepokojąco w twoich ustach – zaśmiał się a Lauren zachichotała i otworzyła drzwi.
- To tu. Będziesz spał w pokoju gościnnym, jest po drugiej stronie korytarza. Przyniosę ci ręczniki i coś do spania… Ale to później – dodała, wchodząc za chłopakiem do środka – Najpierw krwawa kolacja, do której mamy chwilę czasu.
- Powinniśmy się spodziewać kontroli? – zapytał, siadając na krześle przy stoliku, a Lauren wpasowała się na swoje łóżko i pokiwała żywo głową.
- Jestem pewna, że zaraz albo tu wpadnie tata, albo mama zawoła nas na kolację… Przepraszam, że zniszczyłam nasze plany, odbiję ci to w przyszłym tygodniu – obiecała z delikatnym uśmiechem, a Syriusz natychmiast odwzajemnił gest.
- W to nie wątpię – powiedział, za co zaraz dostał potężny cios pluszowym pieskiem. Skrzywił się, podniósł zabawkę i obejrzał ją dokładnie – Co to?
- Pan Mrusio*. Moja ulubiona zabawka z dzieciństwa. Nie mogłam bez niego zasnąć – wyjaśniła z powagą – oddaj, bo zrobisz mu krzywdę – dodała z obawą, patrząc jak Syriusz zagląda mu pod pluszowe uszko – Jest bardzo delikatny.
- A ty nienormalna – zaśmiał się – To tylko trochę waty i wełny…
- No wiesz!! – oburzyła się, zabierając mu miśka i przytulając do siebie – Ranisz go! Nie słuchaj, nie wie co mówi – dodała z czułością do zabawki – Jesteś bez serca – wyszeptała w stronę Syriusza, który śmiejąc się do rozpuku, omal nie spadł z krzesła.
- Przepraszam, więcej nie będę – obiecał – Skoro jest dla ciebie tak ważny, czemu go tu zostawiłaś??
- Pilnuje pokoju – wyjaśniła, odkładając zabawkę na poduszkę i posłała mu rozbawione spojrzenie – Nie patrz tak na mnie, ta zabawka to wspomnienie całego mojego dzieciństwa! Nie powiesz mi, że ty nic takiego nie miałeś.
- Nie, nie miałem – powiedział z powagą, zastanawiając się przez chwilę – W ogóle miałem mało zabawek.
- Oh – wyrwało jej się – To okropne! Biedaku ty mój…
Spojrzał na nią jak na kretynkę, Lauren jednak to nie zraziło. Zeskoczyła z łóżka, podeszła do niego i wpakowała się na kolanach, obejmując go mocno.
- Wszystko z tobą dobrze? – upewnił się, nie bardzo rozumiejąc o co jej chodzi. Lauren prychnęła, zamachnęła się ręką i uderzyła go w potylicę – Za co!?
- Ja cie żałuję a ty się ze mnie śmiejesz! Okazuję ci empatię, doceń to – prychnęła. Spojrzał na nią z czułością. Posłała mu jeden z swoich najpiękniejszych uśmiechów, pogładziła dłonią policzek, pochyliła się i…
- Kochani, chodźcie na kolację – drzwi otworzyły się i do środka zajrzała Lisa – Oh, nie przeszkadzajcie sobie… Poczekamy.
- Nie, już idziemy – powiedziała szybko Lauren, ześlizgując się z kolan Syriusza, który posłał jej rozbawione spojrzenie i posłusznie wyszedł za kobietami z pokoju.

- Richard, a może jednak pozwólmy im razem spać – podjęła łagodnie Lisa, kiedy po kolacji zabrali się za sprzątanie ze stołu, podczas gdy Lauren zabrała Syriusza na krótki spacer po okolicy – są dorośli, możemy im ufać.
- Nie ma mowy – powiedział twardo mężczyzna – Ten dom ma zasady, których nasze córki powinny bezwzględnie przestrzegać. Nawet, jeśli nie przestrzegają ich poza nim.
- Kochanie, naprawdę nie pamiętasz, jak to było kiedy byliśmy w ich wieku? – zapytała łagodnie, patrząc na niego z ukosa – Młodzi, beztroscy…
- Właśnie pamiętam – wyburczał mężczyzna – Nie chcę, żeby popełniła głupi błąd, którego będzie żałowała…
- A ty czegoś żałujesz? – zapytała podejrzliwie kobieta, odkładając ściereczkę i mierząc małżonka pytającym spojrzeniem.
- Oczywiście, że nie – prychnął – Ja miałem szczęście.
- Nasze córki też mają – zapewniła go kobieta – A Lauren szczególnie… Popatrz tylko na nich, jest z nim tak szczęśliwa i beztroska… Może na niego liczyć, przecież już tyle razy jej to udowodnił – dodała łagodnie.
Richard pomruczał coś pod nosem, a kiedy zdał sobie sprawę, że żona nadal bacznie go obserwuje, dodał.
- Może i mogła trafić gorzej, co nie zmienia faktu, że są pewnie sprawy w których powinniśmy być konsekwentni – oznajmił, a Lisa westchnęła cicho.
- Jeśli będziemy ją teraz chronić o wszelkich błędów, nie nauczy się wyciągać z nich wniosków. Błędy są przywilejem młodości, mój drogi – dodała łagodnie – Na twoim miejscu nie martwiłabym się o nią, sądzę, że bardzo dobrze trafiła… Zauważ, Lauren ma najtrudniejszy charakter spośród naszych córek i spodziewałam się, że o wiele trudniej będzie znaleźć kogoś, kto zdoła ją okiełznać…
Tym razem, Richard powstrzymał się od odpowiedzi. Lisa, biorąc milczenie za zgodę, uśmiechnęła się łagodnie i podsumowała.
- Nie rozumiem, czemu tak bardzo próbujesz utrzymywać, że masz kontrolę nad życiem naszych córek, skoro dobrze wiesz, że nie masz. Jeśli to kwestia spraw męskich, to naprawdę was nie rozumiem.

- Dobranoc – powiedziała cicho, składając krótki pocałunek na ustach Syriusza – Śpij dobrze.
- Wzajemnie. Nie szalej za bardzo z Panem Mrusiem – poprosił, a Lauren zachichotała pod nosem.
- Postaram się, ale nie gwarantuję niczego. Bardzo dawno go nie widziałam, tęskniłam się… A wiesz, że kiedy jestem stęskniona.. – urwała, kiedy zatkał jej buzię rękę i brutalnie wepchnął do jej sypialni.
- Nie kończ, jeśli nie chcesz, żebym był zazdrosny o pluszowego pieska i potraktował go jako potencjalnego rywala – ostrzegł rozbawiony – Dobranoc.
Zaśmiała się, ale nie dał jej nic więcej powiedzieć, tylko pocałował na dobranoc i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Lauren zachichotała, oparła się plecami o drzwi, poczym podeszła do szafki, skąd wzięła koszulkę nocną.

Leżała w łóżku, wpatrując się w sufit. Odwykła od kładzenia się spać o tak wczesnej porze i chociaż wiedziała, że rano przyjdzie jej wstawać wcześnie na śniadanie, nie mogła się zmusić do snu.
Ponad to, brakowało jej obecności Syriusza. Przez cały dzień, trzymali się na dystans w obawie przed karcącym spojrzeniem Richarda – oboje nie mieli na nie ochoty.
Usiadła, zapaliła lampkę nocną i odgarnęła włosy, rozglądając się po pokoju. Przez chwilę zastanawiała się nad zejściem do salonu i poszukaniem czegoś do czytania, a potem wpadł jej do głowy pewien pomysł. Wstała, zgasiła światło i po ciemku wyszła z pokoju, zamykając cicho drzwi. Na paluszkach przemknęła na drugi koniec korytarza i nie pukając, otworzyła drzwi, gdzie zgodnie z jej przypuszczeniami na łóżku siedział Syriusz, nie śpiąc.
- Widzę, że cierpisz jak ja – uśmiechnęła się, zamykając drzwi.
- Jest aż tak do niczego? – zapytał z łobuzerskim uśmiechem Syriusz, a Lauren potknęła się o własne nogi, kiedy wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Zatkała szybko usta, próbując zapanować nad samą sobą i wpakowała się do łóżka obok Syriusza, nadal chichocząc.
- Stęskniłam się…  – powiedziała, przytulając się. Syriusz spojrzał na zegarek.
- Wytrzymałaś tylko pół godziny? Nie wiedziałem, że jesteś aż tak uzależniona.
- Miałam cię przy sobie cały dzień a nawet nie zdążyłam się nacieszyć – powiedziała z uśmiechem – To trudne przy tacie, który ciągle uważa, że jestem niewinną niewiastą…
Uśmiechnął się, przyciągnął ją do siebie.
- Zdradzić ci sekret? – zapytała po chwili, podnosząc się na łokciach i obracając w jego stronę – Jesteś dorosłą wersją Mrusia. Nie umiem bez ciebie zasnąć…
- To było najsłodsze wyznanie, jakie padło z twoich ust – oznajmił z przekonaniem, kiedy położyła głowę na jego piesi.
Uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała. Zapadła cisza. Nim zdążyli się zorientować, oboje zapadli w głęboki sen.

*Imię nadane na cześć mojego kochanego, pluszowego pieska :P

- Wstawaj – szarpnęła go brutalnie za ramię, wyskakując z łóżka – Wstawaj, uparty idioto i ubieraj się!
- Po jakiego grzyba? – zapytał Eddie, tłumiąc ziewnięcie – Czego chcesz.
- Idziemy stąd – oznajmiła mu Lexie, wciągając na siebie w pośpiechu ubranie.
Decyzja, którą podjęła dosłownie kilka minut wcześniej, była najbardziej szalonym krokiem na jaki mogła się zdobyć – nawet dla niej – i wymagała pośpiechu, na wypadek gdyby zmieniła zdanie. W końcu w każdej chwili mogła zacząć myśleć, prawda?
- Gdzie? – Eddie usiadł na łóżku, przeciągnął się – Daj spokój, nigdzie nie idę. Chce spać, jak koniecznie nie  chcesz siedzieć, to sobie idź.
- Idziesz ze mną. Szybko, nim się rozmyślę – warknęła mocno podenerwowana, ciskając w niego koszulą – Jazda!
- Odbiło ci? Gdzie ci tak spieszno?? – zapytał Eddie i wskoczył niechętnie z łóżka.
- Idziemy do mnie – powiedziała Lexie, zapinając spodnie – Poznasz moją rodzinę.
Eddie zaplątał się w koszuli, który właśnie na siebie wciągał. Lexie westchnęła podirytowana, podeszła i jednym ruchem nakierowała jego głowę na dziurę.
- Że co? – zapytał oszołomiony patrząc na nią tak, jakby widział ją pierwszy raz w życiu – czemu??
- Chcę usłyszeć, jaka jestem głupia – wzruszyła ramionami – Żeby oszczędzić nam kolejny swat, idioto! Zakładaj gacie i wychodzimy, szybko, no!

 Pociągnęła go, niezbyt delikatnie, otworzyła drzwi i rzuciła niechętne spojrzenie.
- Nie myśl sobie nie wiadomo co, jasne? – warknęła – Jesteś tu tylko dlatego, że nie chce się przed tobą więcej tłumaczyć, bo komuś wpadnie do głowy jakiś głupi pomysł.
- Bo teraz się nie tłumaczysz – zauważył rozsądnie Eddie, wyraźnie zadowolony – Ale miałem okazję poznać już twoją uroczą babcię i chyba nie…
- Zamknij się – uciszyła go – Nie tłumaczę się. Objaśniam, jasne?
- Lexie, to ty? – drzwi kuchenne otworzyły się i do holu zajrzała Penn. Widząc, że córka nie jest sama, postanowiła dyskretnie się wycofać, ale dziewczyna była szybsza.
- Mamo, czekaj.
Eddie skupił się, postanawiając wyciągnąć z tej chwili jak najwięcej. Miał przeczucie, że to może być dość pouczające doświadczenie.
Penelopa weszła do holu, mierząc towarzysza córki uważnym spojrzeniem. Przez chwilę lustrowała go dokładnie uważnym i pełnym nieufności spojrzeniem – wcale nie był tym zaskoczony – a potem spojrzała na córkę. Wystarczyła chwila, by na jej twarz wstąpił wyraz niepewności i podejrzenia, który Eddie tak dobrze znał u Lexie.
- Miło, że zaczęłaś się interesować chłopcami – powiedziała powoli, nie odrywając od córki wzroku.
Lexie zbliżyła się dyskretnie do Eddiego poczym zrobiła coś, czego wcale się nie spodziewał: ujęła go mocno za dłoń. Spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, a Lexie wzniosła oczy ku górze, mówiąc bezgłośnie :wyjaśnię ci to później, poczym zwróciła się znów do matki.
- To jest Eddie – oznajmiła pewnym głosem, podnosząc głowę wysoko do góry. Eddiemu przez myśl przeszło, że powinien coś powiedzieć, ale to co zdołał z siebie wydusić, zdecydowanie nie było tym, co miał w zamiarze powiedzieć.
- …
- Dzień… dobry – wykrztusiła z siebie Penelopa, a drzwi otworzyły się i do środka wkroczyła Ethel. Na widok Eddiego, jej twarz rozjaśnił pogodny uśmiech.
- Mówiłam, że się sobie przypodobają – oznajmiła z radością córce, zapominając, że nie doszło do jej planowanego spotkania z chłopkiem – To idealny partner dla naszego aniołeczka…
Na te słowa w Eddiem zagotowały się dwa, zupełnie sprzeczne uczucia. Z jednej strony poczuł ochotę, żeby wygarnąć staruszce co sądzi na temat jej zdania, z drugiej nie mógł powstrzymać prychnięcia na nazywanie Lexie <i>aniołeczkiem</i>. Lexie rzuciła mu karcące spojrzenie.
- Babciu, Eddie i ja znamy się jeszcze ze szkoły – wyjaśniła i nagłe zacięła się, bo wyduszenie z siebie słów które chciała wygłosić, okazało się dużo trudniejsze niż sądziła.
Wszyscy, łącznie z Eddiem zaczęli wypatrywać się w nią wyczekująco.
- Ja i Eddie… My… Pomóż mi – syknęła w jego stronę, ale Mauer pierwszy raz w życiu postanowił milczeć. Zacisnął mocno usta, czekając co powie dziewczyna. Poprzysięgając mu zemstę, zakończyła kulawo – To mój chłopak.
Penn i Ethel zinterpretowały to zupełnie inaczej, niż było w zamyśle Lexie, bo pokiwały tylko z aprobatą głową. Zdenerwowana niezrozumieniem dziewczyna, postanowiła rozwiać ich wątpliwości.
- Jesteśmy razem od szóstej klasy – oznajmiła. Reakcja była błyskawiczna.
Obie kobiety pobladły nagle – Ethel zacisnęła kurczowo kościste palce na lasce – wytrzeszczając oczy na dziewczynę. Eddie, zaskoczony bezpośredniością Lexie, spojrzał na nią pytająco. A Lexie, niezrażona kontynuowała swój wywód.
- Nasza znajomość opiera się na wzajemnym doprowadzaniu do szału. Eddie zna moje poglądy na życie, w pełni je akceptuje, nie licząc tego że się z nimi nie zgadza. Spędzamy razem większość czasu i dopiero kilka tygodniu temu, pierwszy raz spędziliśmy razem noc. Ah, no tak i użyłam zabezpieczenia.
Tego było już zbyt wiele dla wszystkich. Eddie autentycznie wybałuszył oczy na swoją dziewczynę, Ethel złapała się ściany, żeby nie upaść, a Penn nerwowo odgarnęła włosy z czoła, nie kryjąc szoku na nagłe wyznanie córki.
Na tym jednak nie miało się skończyć. Lexie zrobiła dyskretnie kilka kroków w tył, zbliżając się do drzwi i ciągnąc za sobą drzwi. Eddie zbyt późno zreflektował się, co chce zrobić jego dziewczyna, żeby ją powstrzymać.
- A tak na koniec dodam, że wczoraj powiedziałam, że go kocham.
Ethel zakołysała się, łapiąc za serce. Penn wciągnęła ze świstem powietrze do płuc, a Eddiemu opadła szczęka. Lexie patrzyła na to z rozbawieniem, wyraźnie zadowolona z rewelacji, które przekazała rodzinie.
- Pomyślałam, że warto to wyjaśnić, zważywszy na ostatnie okoliczności – dodała na zakończenie i zwróciła do się chłopaka – A teraz, jeśli życie jest ci miłej, wiej ile sił w nogach – wyszeptała, zerkając kątem oka na matkę i babkę – nie ręczę, czy przeżyjesz ich reakcje.
Pchnęła go w kierunku drzwi, korzystając w faktu, że jest zbyt oszołomiony, żeby stawiać opór. Zamknęła drzwi, spojrzała na Penn i Ethel.
- Zwykle gęba mu się nie zamyka – powiedziała beztrosko – Ktoś chce herbaty??

- Lauren? - Lisa otworzyła delikatnie drzwi od sypialni córki - Kochanie, wstałaś już? Zaraz będzie śniadanie... Lauren? - Rozejrzała się, jednak w pokoju dziewczyny nie było.
Zmarszczył brwi, wyszła i skierowała swoje kroki do łazienki, jednak zgaszone światło i uchylone drzwi od razu dały jej odpowiedź - tam też jej nie było. Spojrzała z lękiem na drzwi pokoju gościnnego, zawahała się i nie widząc innego wyboru, podeszła i zapukała cicho. Gdy odpowiedziała jej cisza, pchnęła je lekko i dyskretnie zajrzała a to, co zobaczyła sprawiło, że na jej twarz od razu wstąpił uśmiech.
- Richard... - zawołała, widząc męża wychodzącego z sypialni - Chodź coś zobaczyć - wyszeptała, patrząc z czułością na drzemiącą w objęciu Syriusza córkę - Nie są rozkoszni?
Twarz jej męża natychmiast stężała i Lisa mogłaby przysiąc, że wąsy zatrzęsły mu się złowrogo.
- Kochanie, spokojnie, oni tylko śpią - powiedziała łagodnie, łapiąc go za rękę powstrzymującym gestem - Wyglądają razem tak ładnie...
- Miała spać u siebie w pokoju - wymruczał, niezbyt cicho, napinając się całym ciałem - Już ja im dam...
- Zostaw - poprosiła cicho - Niech śpią... Wiem, że masz te swoje zasady, ale nie robią nic złego, po co zakłócać im sen?
- A... A śniadanie?
- Zjedzą jak wstaną - wzruszyła ramionami, zamykając drzwi - Richard....
- Nie dość, że złamali zasady panujące w tym domu, to jeszcze nie zejdą na śniadanie? Liso...
- Odpuść, najdroższy...
- Nie odpuściłem żadnemu gagatkowi, dlaczego mam odpuścić jemu? - zapytał zezłoszczony, a Lisa spojrzała na niego srogo.
- Bo chciałabym, żeby chociaż jedna nasza córka wychodziła za mąż bez lęku, że wystraszysz jej narzeczonego przed samym ołtarzem!
- Za...mąż? Ślub!? Liso, ty chyba nie...
- Tylko teoretyzuję - ucięła - Powiedz im chociaż jedno słówko nie tak, jak trzzeba na ten temat, a słowo daję, że nie odezwę się do ciebie przez najbliższe kilka lat! - uprzedziła lojalnie i posłała mu ciepły uśmiech - niech się sobą cieszą. Przecież i tak widzę, że go lubisz…
- Bzdura – warknął bez większego przekonania – Mogę go co najwyżej… tolerować. Lekko. Nic więcej.
- To i tak więcej, niż w którymkolwiek innym przypadku – zauważyła z satysfakcją – na tym etapie związków dziewczynek, nie użyłbyś nawet słowa znosić, a co dopiero tolerować!
- Jest najmłodsza, mogę jej pozwalać na trochę więcej, dlatego też lekko, podkreślam to kochanie, lekko toleruję jej chłopaka – usprawiedliwił się mężczyzna – to jest tak lekko, że balansuje na granicy znoszenia i tolerowania.
- Bardzo lekko – zgodziła się dla świętego spokoju – Naturalnie, kochany – poczym dodała pod nosem tak, że tylko ona to usłyszała – A ja i tak wiem, że go lubisz.

Otworzyła leniwie jedno oko, przeciągnęła się, ziewnęła i nagle doszło do niej, że jest w pomieszczeniu, którego nie zna. Usiadła, rozejrzała się dookoła, przeklęła, spojrzała na zegarek, przeklęła ponownie, poczym zerknęła na poduszkę, gdzie spał Syriusz i z jej ust wydobyło się trzecie przekleństwo.
Wyskoczyła z łóżka, szarpnęła gwałtownie za ramię chłopaka.
- Syriusz, obudź się, jest przeraźliwie późno!! – Black przekręcił się, spojrzał na nią zaspany – Powinniśmy być dawno na dole! Mnie, nie powinno tu być w ogóle!
- Co…? O cholera – jęknął, siadając i przecierając oczy rękami – Mamy kłopoty?
- Będziemy mieć, jeśli zaraz nie zejdziemy na dół – powiedziała otwierając drzwi – Ubieraj się, spotkamy się w kuchni.
- Dzień dobry.
Z jej ust wydobyło się kolejne przekleństwo, a gdy zdała sobie z tego sprawę, instynktownie przeklęła ponownie. Przymknęła powieki i bardzo powoli obróciła się w stronę stojącego na szczycie schodów Richarda.
- Dzień dobry, tato…
- Wiesz, która jest w ogóle godzina? – zapytał surowo – Liczę, że wychodziłaś z pokoju gościnnego, bo budziłaś naszego gościa – dodał mierząc ją podejrzliwym spojrzeniem.
- Przepraszam, zaspaliśmy – powiedziała cicho, rada, że ojciec sam znalazł wytłumaczenie – Zapomniałam nastawić budzik… Zaraz zejdziemy.
- Żeby mi to był ostatni raz – zastrzegł, musnął ją lekko w policzek na dzień dobry i zszedł po schodach.
- Cholera, mało brakowało… - wyszeptała do siebie o chwilę za wcześnie.
- Wyrażaj się!

Drzwi pokoju Lexie otworzyły się cicho i do środka weszła Ethel, jak zwykle podtrzymując się na lasce. Nie pytając wnuczkę o zdanie, odsunęła krzesło stojące przy biurku, siadła na nim i rozejrzała się po pokoju, zatrzymując wzrok na dłużej na ściance z fotografiami.
- Musimy porozmawiać, drogie dziecko – odchrząknęła, wyprostowując nogę – Popełniasz wielki błąd, drogie dziecko. Wielki.
- Nie jestem zdziwiona – powiedziała Lexie, mierząc pewnym siebie spojrzeniem babkę – teraz powiesz mi cała historię naszej rodziny, wygłosisz mowę o wolności i niezależności, prawda?
- Nie – odpowiedziała z zaskakującą szczerością Ethel, zbijając Lexie z pantałyku – Znasz tą historię, nie ma po co ci jej opowiadać. Ale opowiem ci coś bardziej aktualnego, drogie dziecko. Nie jakąś legendę, tylko autentyk, który przeżyłam na własnej skórze, drogie dziecko. Byłam w twoim wieku, głupia, młoda i naiwna i pozwoliłam sobie uważać, że mogę być jak inne, drogie dziecko. A on był takim ładnym, miłym chłopcem. Malował, bardzo dużo, artysta o wrażliwej duszy. Pisał mi wiersze, ach, gdybyś ty je widziała! Piękne, romantyczne, aż dziw brał, że mężczyzna potrafi tak dobierać słowa! Takiemu, niejedna oddałaby się z zamkniętymi oczyma, drogie dziecko!
- I ty oddałaś? – zapytała z zaciekawieniem Lexie. Ethel prychnęła oburzona.
- Chciałam, ale on nie chciał! Uparł się, że pierw ślub, a dopiero potem konsumpcja, ot co! Dziś takiego już nie znajdziesz, drogie dziecko! Kusiłam go, a wiesz, że miałam czym, ale był twardy jak kamień. A ja, co tu gadać, młoda, naiwna…
- Zakochałaś się! – wydusiła z siebie oszołomiona Lexie, ale babka pokręciła tylko głową, prostując nogę, która boleśnie jej ścierpła.
- Nie, drogie dziecko. To była fascynacja, pełna namiętności i ciekawości, bo takich to nie często się widuje. Przyznam ci się, że był to ciekawy okres mojego życia. Naturalnie, nikt o tym nie wiedział! To była ścisła tajemnica, drogie dziecko, łatwo wyobrazić sobie, co by moje siostry powiedziały! Spotykaliśmy się w tajemnicy, w różnych romantycznych, pięknych miejscach. Byłam młoda i naiwna, drogie dziecko, ot co. I dałam się otumanić. Oświadczył się, obiecywał piękne życie, namawiał, żebyśmy uciekli i zaczęli życie razem – tu obie wydały z siebie rytualne prychnięcie, mające wyrażać głęboką odrazę to tego typu romantyzmu – a ja, byłam młoda i naiwna, ot co! A gdybyś ty słyszała, z jaką pasją o tym mówił, to były najbardziej wzruszające kłamstwa, jakie w życiu słyszałam! Datę ślubu wyznaczyliśmy, w ścisłej tajemnicy, zabukował nam bilety pociągiem, wszystko było niemal gotowe! Miał być ślub, a potem ucieczka we dwoje, ot co, drogie dziecko.
- I co? – zapytała podniecona Lexie, poprawiając się wygodnie na łóżku – Zostawił cię? Uciekł, sam?
- Nie, drogie dziecko, nie uciekł – westchnęła Ethel – Jakim by to było prostym, gdyby uciekł.
- No tak, miał inną – odgadła z cichym westchnięciem Lexie. Ale Ethel znów zaprzeczyła ruchem głowy.
- Gdyby miał inną, dziecko, gdyby miał. Ale nie miał.
- To co zrobił? – zapytała ogłupiała dziewczyna, patrząc lekko oszołomiona na babkę.
- Nic, ale by zrobił, gdybym przyszła na ślub, drogie dziecko! Nie ma ideałów na świecie, drogie dziecko! A takie otumanienia, w młodym wieku, w jakim jesteś, są naturalne. Możesz sobie myśleć, że twój jest inny, ale on jest taki sam! Zapamiętaj  moje słowa, dziecko, taki sam!
- Przyznam, że nie bardzo rozumiem – powiedziała powoli Lexie, marszcząc brwi – To ty, odeszłaś, nie on?
- Odeszłam, drogie dziecko, odzyskałam resztki rozumu, jaki mi pozostał, ot co! Oczywiście, potem bolało, a jakże, zwłaszcza, kiedy przychodził i prosił, żebym wróciła, ale bolało by bardziej, a teraz, drogie dziecko, wiem jaka byłam głupia, angażując się – westchnęła ciężko, kiwając głową. Lexie zaczęła zastanawiać się, czy jej babka zawsze była nienormalna, czy dopiero teraz jej się pogorszyło, kiedy Ethel ocknęła się z mechanicznego kiwania głową i dodała z surową nutą – Bo oni wszyscy, są tacy sami, drogie dziecko! Zostaw go, póki jeszcze możesz, drogie dziecko! Ja wiem, że on w twoich oczach jest ideałem bez skazy, który mówi ci piękne rzeczy, wysyła kwiaty i czekoladki, dba o twoją czystość i chce ślubu ale pamiętaj, że kiedyś cię skrzywdzi.
- Nigdy nie zrobił żadnej z tych rzeczy – powiedział z powagą Lexie, coraz bardziej zagubiona w tej rozmowie. Ethel z koleji słowa wnuczki zupełnie zbiły z pantałyku.
- Nie?
- Nie.
- Ale zrobi!!
- Wezmę twoja słowa pod uwagę – stwierdziła z lekkim rozbawieniem Lexie. Ethel wstała, odchrząknęła głośno, pokiwała się chwilę na lasce i podeszła do drzwi. W ułamku sekundy, kiedy otwierała drzwi, Lexie zauważyła skrawek szaty Penn, znikający za futryną. Ethel wyszła na korytarz, poczym wsadziła głowę do środka i dodała, ciszej i od niechcenia.
- A tak między nami, drogie dziecko, to uważam, że nie wszyscy mężczyźni są łajdakami, tylko my mamy pecha.
I wyszła, zamykając za sobą drzwi i zostawiając oszołomioną Lexie sam na sam z sobą.

- James… - Weszła do kuchni, owijając się szczelniej kocem. Spojrzał na nią pytająco, znad nowego wydania <i>Proroka Codziennego</i>.
- Zmarzłaś – westchnął, kręcąc głową – Uprzedzałem cie, żebyś nie siedziała zbyt długo, bo ranek jest chłodny…
- Nie, nie o to chodzi – zaprzeczyła cicho, usiadła na krześle obok – Ja… Ja sobie pomyślałam, że może będzie lepiej gdy… Jeśli wrócimy trochę wcześniej.
Spojrzał na nią zaskoczony tą nagłą prośbą. Lily zagryzła wargę, opuszczając lekko wzrok.
- Nie czuję się najlepiej, chyba trochę się przeziębiła – kontynuowała. Uniósł wysoko brwi. Znał ją wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że kłamie i dlaczego to robi. Czekał, aż skończy – Co o tym myślisz?
- Jeśli chcesz wracać, nie widzę problemu – powiedział łagodnie, przypatrując jej się – ale jesteś pewna, że to nie ma nic wspólnego z naszą wczorajszą rozmową?
Zarumieniła się, opuszczając nisko głowę.
- Mam wrażenie, że oboje jesteśmy skrępowani swoją obecnością – wyszeptała – Wiem, że to głupie… Zepsułam cały nas wyjazd.
- Daj spokój – potrząsnął głową, nie zgadzając się z jej słowami – Nie zgadzam się z tobą. Jeśli chcesz wrócić, to w porządku – dodał, wstając i podchodząc do niej – Będzie jak chcesz.
- Ale ty jesteś uległy – westchnęła cicho, kiedy przytulił ją do siebie – Zgodzisz się na wszystko, co zaproponuję?
- W granicach rozsądku – zaśmiał się jej do ucha. Zachichotała – Ten wyjazd faktycznie nie wyszedł najlepiej. Może w domu będzie lepiej.
- Może. Pójdę nas spakować.

- Jesteś szaloną, pozbawioną skrupułów, rozsądku i pomyślunku nienormalną wariatką!
- Też mi przykro, że muszę cię oglądać – odpowiedziała na pełne entuzjazmu powitanie Eddiego – Twój entuzjazm jak zwykle przyprawia mnie o mdłości.
- Co to miało być!? – zamachał nerwowo rękami, zupełnie nie wiedząc jakich słów użyć, żeby okazać jak bardzo niemądra jest – Nie masz wyczucia, diabelska istoto!
- Z nimi trzeba bez skrupułów, inaczej uważają, że sobie robisz żarty – wyjaśniła krótko Lexie, rzucając się beztrosko na fotel – Krótkie cięcie. Od kiedy przejmujesz się wyczuciem? Myślałam, że gardzisz nim bardziej niż mną? Ah, tak, to ja…
Westchnęła.
- Dobra, pustogłowy klocu, wyjaśnijmy coś sobie. Nie codziennie muszą słuchać płomiennych wyznań z ust którejś z nas, było to dość okrutne i brutalne ale…
- Płomiennych? Z większym zaangażowaniem recytujesz recepturę eliksiru na biegunkę – prychnął obruszony.
- Nie umiem wyrażać uczuć, jestem zimną suką, zapomniałeś?
W odpowiedzi, wymruczał tylko coś niewyraźnie. Przez myśl przeszło mu wprawdzie napomknięcie, że aż tak źle z jej uczuciami nie jest, szybko jednak przypomniał sobie, że mogłaby to potraktować jako obrazę a ponad to… nadal czuł się zły za okrucieństwo, jakim okazała się w stosunku do rodziny.
Chociaż wcale ich nie lubił, był świadom że tak nagła wiadomość mogła zniszczyć budowane przez wielki fundamenty do czegoś wielkiego a on i Lexie przecież w tak okrutny sposób to zniszczyli.
- Więc bardzo źle było? – zapytał w końcu ze średnim zainteresowaniem – Po tym, jak wyrzuciłaś mnie za drzwi, nie dając prawa głosu? – wypomniał.
- Spodziewałam się, że będzie gorzej. Dom nadal stoi a dziś nikt już o tym nie pamięta – zamyśliła się przez chwilę – Możliwe, że to wypierają, wypadałoby im przypomnieć…
- Czerpiesz z tego radość? – zapytał oburzony Eddie, a Lexie zamyśliła się przez chwilę, poczym odpowiedziała z mniejszym już entuzjazmem.
- Jak teraz tak o tym wspomniałeś, to nie, chyba nie… - oznajmiła powoli, zamyślając się – Czerpię radość tylko i wyłącznie z męczenia i dręczenia ciebie.
- Ktoś inny uznałby to pewnie za wielką obrazę, ja potraktuję to jako płomienne wyzwanie, ty diablico – uświadomił ją Eddie, teraz całkiem już zadowolony.
- Nie licz, że usłyszysz coś innego…

- Mamo, co zrobiłaś tacie? – Lauren ostrożnie zagadnęła matkę, kątem oka obserwując siedzących w salonie Syriusza i Richarda. Obaj mężczyźni milczeli, co zarówno Lauren jak i Lisa potraktowały jako dobry znak.
Dotychczas, ilekroć młody mężczyzna przekraczał próg tego domu, pierwszym co Richard czynił gdy zostali sami, była poważna rozmowa z wybrakiem swojej ukochanej córki.
Lauren kilkukrotnie była świadkiem, jak przerażeni młodzieńcy opuszczali w pośpiechu dom i więcej w jego progu nie stawali, sama nie miała jednak nieprzyjemności, by tego doświadczyć. Bo o ile wszystkie jej poprzednie związki były na tyle krótkie, że ojciec po prostu o nich nie wiedział, o tyle Chrisa zwyczajnie nie miała okazji zaprosić na obiad – tym sposobem, Syriusz był pierwszym chłopkiem, którego przedstawiła oficjalnie rodzinie.
Równocześnie, miała wielką nadzieję, że i ostatnim.
- Co miałabym mu zrobić? – odpowiedziała pytaniem na pytaniem Lisa, nie rozumując jasnej aluzji jaką zawarła w pytaniu córka. Lauren westchnęła zirytowana.
- Milczą – powiedziała dobitnie – Jesteśmy tu już drugi dzień i mieli kilka sposobności do rozmowy, tymczasem tata kiedy tylko zostają sami, całkowicie ignoruje Syriusza.
- Nie mów mi tylko, że ci to przeszkadza – oburzyła się Lisa – Twoje siostry wiele by dały, żeby ojciec ignorował ich wybranków…
- Wiem, ale nie rozumiem, dlaczego? – dopytywała się szybko Lauren- jest nadzwyczaj… łagodny. To do niego nie podobne. Jest chory, zmęczony, coś go może boli? Mamo, martwię się, nie jest sobą!
- Kochanie, nie siej niepotrzebnej paniki – poprosiła obojętnym tonem Lisa – Poprosiłam go, żeby się postarał… Po za tym, może po prostu z tego wyrósł i dojrzał i sądzę że w końcu zrozumiał, że jesteście już dorosłe i potraficie dokonywać rozsądnych wyborów – zakończyła wykład Lisa, podniosła talerz z ciastem i weszła do salonu.

<i> Po za tym, może po prostu z tego wyrósł i dojrzał i sądzę że w końcu zrozumiał, że jesteście już dorosłe i potraficie dokonywać rozsądnych wyborów…</i> głos matki rozbrzmiewał w głowie Lauren jak zacięta płyta w megafonie. Słyszała to zdanie raz po raz i im bardziej zapadało jej w głowie, tym bardziej w je wątpiła.
Bo oto kiedy próg domu przekroczyły Vivien i Sheryl razem z rodziną, Richard nagle zupełnie odzyskał swój zwykły, opryskliwy i pełen pogardy dla zięciów humor.
W całej swojej opryskliwości skupił się jednak na Robbiem i Billu, Syriusza natomiast w dalszym ciągu skrzętnie ignorował.
- Co on mu zrobił? – zapytała Lauren Vivien, obserwując jak jej małżonek po raz kolejny tego dnia zostaje zrugany bez większego powodu.
Lauren zmarszczyła brwi.
- Nie mam pojęcia – przyznała całkiem szczerze – Nie jestem pewna, czy aby na pewno to dobry znak…
- Znając tatę, ma pewnie jakiś plan – zauważyła cicho Sheryl – Nie wierzę, że tak po prostu odpuścił… Całe życie czekał, żeby odstraszyć ci ukochanego… To niezbędne przeżycie każdej z nas…
- Jesteś okropna! – oznajmiła jej z wyrzutem Vivien – wiesz, że to nie o to chodzi…
- Wiem, wiem – pokiwała głową kobieta, a Lauren poczuła, że jest coraz bardziej zaniepokojona – Ale to do niego takie niepodobne… Zwykle robi wszystko, żeby uprzykrzyć im  życie a dla Syriusza jak jest nadzwyczaj miły… W jego znaczeniu tego słowa, oczywiście.
- Są dwa wyjścia – zakończyła Vivien- Albo z jakiegoś nieznanego nam powodu tata sobie odpuścił, albo stara się uśpić waszą czujność.
- Ale mnie pocieszyłyście – mruknęła zrozpaczonym głosem Lauren – Wielkie dzięki…
- Nie martw się, jeśli to ten to nawet tata go nie zrazi – zaśmiała się łagodnie Vivien – Wiem co mówię…

Richard nie lubił ludzi. Z zasady był typem samotnika i – nie licząc oczywiście Lisy i córek – lubił gdy dawano mu spokój. Po prostu nie przepadał za ludźmi, zwłaszcza tymi młodymi.
Paradoks, zważywszy na to, że pracował jako wykładowca historii na jednym z uniwersytetów dla czarodziejów. W czasie zajęć starał się jednak hamować swoją niechęć i chociaż chodziła za nim opinia jednego z najsurowszych wykładowców, był jednocześnie bardzo lubiany i na swoje zajęcia przyciągał tłumy.
Co nie zmieniało faktu, że nie lubił młodych ludzi. Zwłaszcza płci męskiej, która kręciła się w około jego trzech ukochanych córek.
Choć minęły lata odkąd Vivien i Sheryl wyszły za mąż, Richard nie mógł wyzbyć się nawyku ganienia swoich zięciów. Weszło mu to tak głęboko w krew, że nawet gdyby się starał – a nikt nie powiedział, że tak było – to nie mógłby już przestać. Nie lubił ani jednego, ani drugiego i nikt, ani nic nie mogło tego zmienić.
Z Syriuszem Richard jednak miał problem.
Do tej pory nie musiał martwić się o swoją najmłodszą córkę. Chociaż to ona zawsze była tą która kłopoty miała we krwi, nie miał okazji spotkać nikogo, kto mógłby stanowić dla niej zagrożenie. Czasem wspominała wprawdzie o jakimś chłopaku ze szkoły, były to związki jednak tak krótkie, że nigdy nie zdążył sobie nawet zacząć zaprzątać tym głowy. Przez ponad rok ostrzył sobie wprawdzie zęby na Chrisa, nie udało mu się jednak nigdy spotkać go na tyle długo, żeby zrobić cokolwiek.
Problem z Syriusze polegał na tym, że Richard zupełnie nie był przygotowany na jego obecność. Pojawił się znikąd wtedy, gdy Lauren była już dość mocno zaangażowana i sprawiał wrażenie, jakby łatwo sobie nie mógł odpuścić.
Był jeszcze jeden mały szczegół, dość trudny do ominięcia. Mimo wielkiej chęci, żeby odczuwać niechęć co do chłopaka, Richard miał cholernie dobre przeczucie co do niego i w żaden sposób nie mógł sobie pozwolić na tradycyjną już rozmowę, jaką przeprowadzał z każdym nowo poznanym, potencjalnym kandydatem na męża córki. Gdy dodać do tego jeszcze słabość wobec Lauren, której zawsze pozwalał na odrobinę więcej, znalazł się w bardzo trudnej dla siebie sytuacji.
Postanowił więc poczekać, aż przeczucie minie lub młody Black popełni błąd – a do tego czasu, zdecydowany był zwyczajnie go ignorować.

Oboje byli pewni, że dużo czasu minie nim znów powrócą do tematu swojego pierwszego razu. Pewność ta była tak wielka, że zarówno Lily jak i James, postanowili zupełnie odsunąć od siebie ten temat.
W końcu, oboje zupełnie błędnie odczytali swoje intencje i można by nawet rzecz, że wykazali się pewnym brakiem zaufania wobec siebie.
Cóż, niestety ten świat jest tak skonstruowany, że kiedy zdecydujemy się czegoś nie robić i w ogóle o tym nie myśleć - odłożyć podjęcie pewnego kroku na pewien czas… Zwykle dzieje się to szybciej, niż można by się tego spodziewać.
Ironią losu można nazwać to, że momencie gdy Lily i James zdecydowali się dać sobie trochę czasu… No cóż, czas zdecydował właściwie za nich.

Wspięła się na palcach, chcąc pocałować Jamesa na dowidzenia w policzek. Potter wyraźnie miał jednak inny plan, bo nim jej usta zdążyły dotknąć jego skóry, przyciągnął ją do siebie zdecydowanym ruchem i złożył namiętny pocałunek.
Nie miał zamiaru pozwolić, żeby ten weekend tak się skończył. Był pewny, że jeśli teraz czegoś nie zrobi, zacznie się między tworzyć granica, którą potem trudno będzie im pokonać. Cofnął się do samego początku, a tego by nie zniósł.
James Potter był zdecydowany zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Bo z której strony by na to nie patrzył, Lily stawała się dla niego najważniejszą osobą na świecie – Merlinie, kogo tu oszukiwać, Lily Evans od dawna była dla niego najważniejsza – a każda chwila z dala, kiedy była blisko kosztowała go zbyt wiele.
Nie zaprotestowała, kiedy pchnął ją w kierunku ściany, przyciskając do niej. Popatrzyła tylko zaciekawiona, a w jej oczach zalśnił nieznany mu dotąd znak. Nie czekając na dalsze przyzwolenia, znów pocałował ją zachłannie. Przylgnęła do niego całym ciałem, oddając się pieszczotom.

Nie takiego obrotu spraw się spodziewała, kiedy przekroczyli próg jej mieszkania. Narastające w czasie drogi powrotnej napięcie mówiło samo za sobą – trudno będzie im teraz powrócić do czeg0kolwiek.
I chociaż irytowało ją to niesamowicie, postanowiła zrobić wszystko, by nie pokazywać jak przykro jej jest.
Tym bardziej zdziwiła się nagły wybuchem namiętności, jaki przywitał ją u progu domu. Albo źle odczytywała milczenie Jamesa , albo to powrót wzbudził w nim takie zachowanie.
Nie zamierzała jednak w żadnym wypadku protestować. Wręcz przeciwnie – pozostała całkowicie bierna, oddając inicjatywę w ręce ukochanego. I nie pożałowała ani trochę.

Serce biło jej jak oszalałe, kiedy niecierpliwie siłował się z zapięciem od jej stanika. Siedziała nieruchomo, czując jak całe ciało drży jej z powstrzymywanych z trudem emocji.
Mimo woli zachichotała, gdy James wydał z siebie okrzyk triumfu a biustonosz zsunął się jej z piersi. A potem nagle zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy ktoś widzi ja nago i irracjonalnie zarumieniła się, odwracając delikatnie głowę, by nie widzieć twarzy Jamesa, który z uwagą lustrował ją od góry do dołu.
James przylgnął do niej, całując delikatnie po twarzy, szyi, zgłębieniu pod obojczykiem… Przymknęła powieki, przyciskając go bliżej. W tej chwili zupełnie zapomniała o speszeniu, pragnęła tylko i wyłączenie żeby tu był i nie przestawał.

Zupełnie nie tak sobie to wyobrażała. Była przekonana, że ten pierwszy raz będzie pełen niespodzianek, przyjmowała do wiadomości, że wcale nie musi idealny, ale to co się działo, zupełnie przekraczało jej wyobrażenia.
Spodziewała się nieporadności i speszenia. Tymczasem oboje byli pewni, nie wahając się nawet chwili.
Nigdy dotąd nie doznała tyle namiętności i czułości.
Nigdy dotąd nie poczuła takiego ciepła.
Nigdy dotąd nikt nie dotykał jej w ten sposób, nie pieścił ciała, nie całował w ten sposób.
Chciała, żeby to wszystko nie przemijało i trwało wieczność.

Kiedy obudziło ją następnego dnia poranne słońce, wpadające przez okno sypialni, pierwszą myślą jaka wpadła jej do głowy było pytanie, skąd pod koniec października słońca.
Dopiero po dłuższej chwili zaczęło dochodzić do niej co wydarzyło się poprzedniej nocy a na jej twarz wstąpił od razu błogi uśmiech. Nie myślała o tym co nie wyszło. Nie myślała o tym czego nie udało im się doświadczyć.
Myślała o tym, jak wspaniałej bliskości oboje zaznali i jak bardzo chciała doznawać jej częściej.
Obróciła się powoli i uśmiechnęła, widząc tuż obok swojej twarzy, twarz Jamesa. Nie spał – wpatrywał się w nią uważnie, gładząc delikatnie po ramieniu.
- Dzień dobry – powiedziała cicho, podciągając kołdrę pod samą brodę – Długo nie śpisz?
- Troszkę – wzruszył ramionami, uśmiechając się – Jesteś głodna?
- Troszkę – odpowiedziała, oblewając się rumieńcem i wprawiając chłopaka w jeszcze większe rozbawienie – Śmiejesz się ze mnie!
- Troszkę. Jesteś urocza gdy się tak rumienisz – oznajmił jej, za co natychmiast dostał poduszką w twarz – Tego ci nie daruję…
- Nie boję się ciebie – prychnęła Lily i zaraz tego pożałowała. James bowiem, wykorzystując chwilę jej nieuwagi, powalił ją na poduszkę, przytrzymując za ręce – I co mi teraz zrobisz?
- Jeszcze nie wiem – powiedział James, przyglądając się jej z uwaga – ale to nie będzie nic miłego.
- Pamiętaj, że jestem bezbronna, a wszelka przemoc jest w tym kraju karana… - przypomniała rezolutnie Lily, próbując nadać swojemu głosowi pewnej nuty. Mimo wszystko było to bardzo trudne, gdy walczyła z rozbawieniem.
- Nadal masz łaskotki? – zapytał od razu James, a Lily natychmiast pobladła, a na jej twarz wstąpiło mimowolne przerażenie.
- Nie… - pisnęła cieniutko a brwi Jamesa uniosły się – Nie odważysz się…
- Jesteś pewna? – zapytał, uśmiechając się z satysfakcją, nim jednak Lily zdążyła coś powiedzieć z przedpokoju dobiegł ich hałas – Lauren? – spytał Lily, marszcząc brwi i puszczając jej ręce. Dziewczyna podniosła się na łokciach i spojrzała na zegarek stojący na szafce nocnej.
- Za wcześnie…

Dorcas Meadowes siedziała spięta, rzucając ukradkowe spojrzenia na siedzących obok Śmierciożercach. Wszyscy wpatrywali się w Lorda Voldemorta, który ze średnim sobie zainteresowaniem wysłuchiwał relacji braci Lestrange o nieudanej próbie wciągnięcia w swoje szeregi Willarda i Hildy Eastów. Meadowes nie raz widziała Rudolfa i Rabastana w akcji i była pełna podziwu dla pary czarodziei, że udało im się wyjść z tej akcji żywo, równocześnie jednak wyjątkowo im w tej chwili współczuła świadoma kary, jaka niechybnie ich spotka.
- A czego ty, dziś się dowiedziałaś? – usłyszała tuż przy swoim uchu. Czując, jak robi jej się zimno, wyprostowała się sztywno, przełknęła ślinę. Pierwszą zasadą podczas spotkań było zachowywanie zimnej krwi. Zwłaszcza w jej przypadku, chwilę słabości mogła przypłacić w najlepszym wypadku klątwą Cruciatus, w najgorszym życiem.
- Zebranie zostało przerwane, nim powiedzieli coś ważnego, mój panie – odpowiedziała głośno, świadoma, jak modulacja głosu jest w tej chwili ważna – Przez całe spotkanie dyskutowano na temat nowych członków, panie…
- Mają kogoś nowego? – zapytał prawie że szeptem Czarny Pan, podchodząc tak blisko, że Dorcas poczuła jak krople potu spływają jej po czole. Śmierciożercy wpatrywali się w nią z zainteresowaniem, wyczekując na potknięcie, które zaoferowałoby im trochę rozrywki, a bracia Lestrange z nadzieją, iż jej błąd może uchować ich od kary.
- Chcieli wprowadzić kilku młodych arurorów, ale od czasu przyjęcia Potterów, żaden wniosek nie został przyjęty przychylnie – powiedziała. Voldemort przez chwilę przeszywał ją spojrzeniem. Serce na chwilę stanęło jej w nieruchomo.
 – Jak ma się sprawa Potterów, Dohołow? – zapytał niespodziewanie, trochę głośniej niż do tej pory, a Antoni drgnął na swoim krześle.
- Niestety bez zmian, panie, ale myślę, że jestem na dobrej drodze, żeby przestali być tak twardzi – oznajmił, podnosząc wysoko głowę.
- Mów dalej.
- Chodzi o ich syna, mój panie. Oboje są bardzo opiekuńczy względem niego, myślę, że gdyby… - zaczął śmielej, ale Voldemort przerwał mu, najwyraźniej znudzony, obracając między palcami różdżkę.
- Dobrze, zajmij się tym. Potrzebujemy wśród swoich szeregów czarodziei, a oni są wyjątkowo cenni – Dobrze się spisałeś. Ale wasza trójka – dodał już ciszej, wpatrując się uważnie w Dorcas – bardzo mnie zawiodła…
Poczuła, jak krew odpływa jej od twarzy. Serce, waliło jak oszalałe, dłonie kurczowo zacisnęła na kolanach. Jej organizm próbował przygotować się na karę, która lada moment została jej wymierzona.
Ale na ból nie da się przygotować. Klątwa Cruciatus ugodziła ją tak niespodziewanie, że w pierwszej chwili nie wiedziała nawet, co się dzieje. A potem, każda tkanka jej ciała zawyła boleśnie, jakby ktoś rozrywał ją na miliony strzępków.
Bo tutaj panowały inne zasady. Tutaj płaciło się za wszystko bardzo wysoką cenę. Tutaj, nie wybaczało się błędów nigdy.

Z trudem się teleportowała. Niezdolna utrzymać się na nogach opadła na kolana, zginając się w pół.
Całe jej ciało pulsowało rwącym bólem – wiedziała, że skutki zaklęcia jeszcze długo będą dawały jej we znaki.
Klęczała nieruchomo, a krople potu spływały jej po twarzy. Poczuła, że robi jej się niedobrze. Opuściła głowę jeszcze niżej, podbierając się dłońmi o ziemię.
- Powinnaś być uważniejsza – usłyszała za sobą. Drgnęła i powoli podniosła głową. Nie dała radę sięgnąć po różdżkę. Siever Pones stał oparty o wielki dąb, przyglądając jej się dziwnym wzrokiem. Przez chwilę wydawało jej się, że dostrzegła w nim coś na kształt współczucia – Nawet nie wiesz, jak łatwo cie wytropić.
- Czego chcesz? – wydusiła z siebie z trudem panując nad drżeniem ciała. Każdy miesień buntował się przed najmniejszym ruchem.
- Lubię patrzeć na słabość innych – powiedział chłodno, przyglądając się jej z satysfakcją.
- Spieprzaj.
Odwróciła twarz. Zawartość żołądka podbiegła jej do gardła.
- Jesteś głupia – kontynuował Siever- stoisz nie po tej stronie barykady, Meadows. Powinnaś się bardziej pilnować.
Z trudem zmusiła się, by na niego spojrzeć. Przypatrywał się jej z drwiącą miną, czekając na ruch.
- Lubisz się bawić z ludźmi, prawda?
- Bardziej lubię ich mieć w swojej władzy. Jeśli nie chcesz żeby cię przejrzeli, powinnaś przynieść czasem przydatną Informację – oznajmił, podchodząc do niej – Nie wydam cię. Martwa na nic mi się przydasz, Meadows.
- Spieprzaj – powtórzyła i nim zdążyła się odsunąć, zwymiotowała. Siever przypatrywał się jej z uwagą i odrazą, poczym pochylił się i jednym zdecydowanym ruchem pociągnął za ręce, pomagając wstać.
Opadła bezsilnie, nie będąc w stanie utrzymać się w pozycji pionowej.
- Nie mam zamiaru – oznajmił jej, zarzucając jej dłonie na swojej szyi i podnosząc ją – Nie dyskutuj ze mną. W tej chwili, twój los jest w moich rękach. Nie tylko w przenośni.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz