Rozdział 48

- To jest Charlie – przedstawiła Lily, siadając między Jamesem a Syriuszem i składając na policzku swojego chłopaka czuły pocałunek – Pracujemy razem.
Timble pokiwała tylko głową, zmierzyła podejrzliwym spojrzeniem Syriusza i Petera, obok których były wolne miejsca i po chwili wahania, rzuciła się niedbale obok Blacka, trącając go lekko łokciem w bok. Peter odetchnął z ulgą i zacisnął mocniej ręce na kuflu ze swoim piwem, Syriusz za to skrzywił się niezadowolony z przymuszonego sąsiedztwa.
Lily popatrzyła na to rozbawiona i zdecydowała się na małą prezentację.
- To Syriusz – oznajmiła z naciskiem a Black posłał mordercze spojrzenie w kierunku Charlie – A to Peter.
Pettigrew skulił się jeszcze bardziej niż zwykle – A gdzie inni?
- Lunatyk się spóźni – powiedział James widząc, że nie może liczyć na przyjaciół – Mają jakiś kłopot z… dojazdem – dokończył rozbawiony, obserwując kątem oka Charlie i Syriusza, którzy rzucając sobie nieprzychylne spojrzenia, walczyli o precelka.
- Przyniosę więcej – zaproponowała natychmiast Lily, ale Timble zerwała się natychmiast z miejsca, z wyraźną ulgą, że może się oddalić i zaraz była przy barze – Co to ma być? – zapytała z oburzeniem Evans, a Black zmarszczył brwi.
- To ona zaczyna, widziałaś, jaką miała minę, jak tu przyszła??
- Ona po prostu taka jest – wyjaśniła Lily – Przez cały wieczór miała taką sama minę.
- Nie, on jej szczególnie podpadł – przerwał szybko James, a Syriusz pokiwał głową.
- Straszna jest – wyszeptał Peter – Wygląda, jakby zaraz miała nas wszystkich zadźgać precelkiem…
- Precelkiem nie da się zadźgać, można co najwyżej udławić – poprawił go James, a Peter pokręcił głową.
- Wygląda na taką, co może i zadźgać…
- Na upartego, on ma rację – poparł przyjaciela Syriusz, a Peter wypiął się dumnie, że ma takiego sojusznika – Wygląda na psychopatkę.
- Sami jesteście psychopaci – powiedziała bez przekonania Lily – Ona sprawia tylko takie wrażenie, a tak naprawdę jest całkiem w porządku…
- Nie obraź się kochana, ale myślę że coś ci się w główce potentegowało – zaśmiał się James jednak nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo Charlie wróciła niosąc miseczkę pełną precelków. Usiadła, podsunęła ją każdemu, z wyjątkiem Syriusza, którego skrupulatnie ominęła i dopiero po chwili łaskawie wróciła, z rozbawieniem podsuwając miseczkę. Syriusz prychnął obrażony, ale precelka nie wziął.
Drzwi od gospody otworzyły się i do środka zajrzała nieśmiało brązowowłosa dziewczyna. Omiotła otoczenie spojrzeniem i zniknęła z powrotem, niezauważona przez nikogo, by wrócić chwilę potem, prowadząc za sobą Remusa, który sprawiał wrażenie jakby wcale nie był zbyt entuzjastycznie nastawiony do spotkania z przyjaciółmi. Jego nietęga mina zaraz znalazła swoje źródło – Lily, zauważywszy go, poderwała się z miejsca na baczność i posłała w jego kierunku pełne wyrzuty spojrzenie.

Obserwował z rozbawieniem, jak Lily objeżdża przyjaciela za zatajenie tak ważnej informacji. Remus stał z opuszczoną smętnie głową, z trudem ukrywając przed nią rozbawienie. Maddie, przyglądała się temu z lekkim oszołomieniem, a Charlie wydawała się być zachwycona rozwojem sytuacji i z pożądaniem łapała każde ich słowo, pałaszując precelka.
- Chodź do nas – zawołał Maddie a kiedy lekko zaskoczona usiadła obok, podsunął pusty kufel, który czekał na ich przybycie i otworzył butelkę z piwem, podając ją dziewczynie – Obawiam się, że to może nieco potrwać.
- Lepiej się przygotuj, bo ciebie czeka coś podobnego – dodał natychmiast Syriusz, a Charlie odwróciła na chwilę wzrok od Lupina i popatrzyła na nich z zaciekawieniem – Jak ruda weźmie cię pod swoje ramiona już jej się nie pozbędziesz.
- To zabrzmiało jak groźba – wtrąciła szybko Timble, częstując całkiem zaskoczoną Maddie precelkiem – Jesteście jakąś sektą?
- Nawet jeśli, nie musisz się martwić, jesteś bezpieczna – wymruczał Syriusz a Maddie szybko złapała za kufel, który trzymała na dystans i opróżniła jednym łykiem połowę zawartości. Charlie przewróciła oczami.
- Nie unoś się tak, bo jeszcze się spocisz – odgryzła się dziewczyna – Masz precelka.
- Nie chcę.
- Głupi jesteś – wzruszyła ramionami i nieco ożywiona wyciągnęła przez stół rękę do przerażonej już Maddie – Charlie jestem.
- Maddie…
Remus wyraźnie stracił już cierpliwość, bo przerwał Lily i gestykulując żywo coś jej tłumaczyć. Evans, równie zirytowana, sprawiała wrażenie, jakby w ogóle jej nie słuchała. W końcu Remus zdecydował, że nie ma co dłużej się denerwować, obszedł Lily i usiadł przy stoliku.
- Chodzisz z wariatką – rzucił do Jamesa – Wiedziałeś?
- Domyślałem się – zaśmiał się, a Lily podeszła do stolika i wyraźnie zapomniała o nowej osobie w ich gronie, bo usiadła obok Charlie i zwróciła się do Jamesa.
- Twój przyjaciel jest jednak dziwny.
- A mnie się wydało, że to ja jestem jebnięta – powiedziała cicho Charlie – ale was to tylko wysłać na zamknięty do Munga!
- A ty to kto? – zapytał niezbyt grzecznie Remus, zauważając ją w końcu. Maddie znów złapała kufel i opróżniła go do końca.
- Dolać ci? – zatroszczył się łagodnie Syriusz a dziewczyna tylko pokiwała głową.
- Charlie, to usług – powiedziała niedbale dziewczyna teraz wyraźnie już zadowolona, że dała się namówić Lily, żeby się do nich dosiąść – A ty…
- Remus.
Pokiwała głową, przyjmując do wiadomości, a Lily prychnęła obruszona a jej wzrok padł na Maddie, która znów odruchowo sięgnęła do kufla. Syriusz złapał ją za nadgarstek i lekko pokręcił głową, poczym pochyliwszy się lekko do przodu pod pozorem sięgnięcia po spornego precelka – którego w końcu nikt nie zjadł – wyszeptał.
- Lepiej to zniesiesz na trzeźwo.

Kiedy wszyscy się rozeszli, było grubo przed północą. James odprowadził do domu Lily, która całą drogę rozprawiała na temat Maddie. Wbrew jego oczekiwaniom, dziewczyna wcale nie była zbyt entuzjastycznie nastawiona.
- Jest miła, ładna i naprawdę urocza, ale jakoś nie mogę się przekonać – mówiła, kiedy szli opustoszałymi Londyńskimi uliczkami w stronę jej mieszkania – Nie wiem, wydaje mi się być zbyt spokojna i stonowana, jak na naszą bandę…
- A czy tu nie chodzi raczej o April? – odgadł rozbawiony Potter, a Lily prychnęła lekko.
- Tak, chodzi o April. Lubię ją i… No myślałam, że między nimi coś kiedyś będzie – mruknęła niezadowolona dziewczyna – Nie wiem, może trochę za bardzo się tym przejmuję?
- Może – zgodził się Potter – Remus jest dużym  chłopcem, da sobie radę. Ja osobiście mam dobre odczucia.
- A Charlie? – zapytała Lily, a James natychmiast wybuchł głośnym śmiechem – Daj spokój, nie jest aż tak okropna! Jest po prostu inna…
- Nie znasz jej – zauważył rozsądnie Potter – Widziałaś ją pierwszy raz i…
- Chciałam ją trochę lepiej poznać, a w towarzystwie jest łatwiej. Będę z nią spędzać teraz dużo czasu, prawda? No, więc co o niej sądzisz?
- Potem jak się rozkręciła, wydawała się być całkiem normalna, jeśli wiesz o co chodzi. Chociaż Łapa chyba jej nie polubi…
- Z wzajemnością – zaśmiała się Lily – Nie wiem, co im się stało, ale warczeli na siebie cały wieczór.
- Na ich miejscu bym uważał, wiesz jak to bywa z tym warczeniem, łatwo stracić głowę.
Lily skwitowała to milczeniem, nagle pochmurniejąc. James od razu to zauważył – zacisnął mocniej rękę na ręce dziewczyny, przyciągnął do siebie i objął ramieniem.
- Wróci – zapewnił ją – Zobaczysz. Pewnie zdecydowała się zostać i nie ma czasu się odezwać. Wiesz jak to jest, kiedy zaczynasz wszystko od nowa…
- Nawet nie pisze. Boje się, że stało się coś złego, rozumiesz? Ona nie jest szczęśliwa, ma jakieś kłopoty, ja to wiem… A ja nawet nie mogę jej pomóc!!
- Jeżeli nie chce twojej pomocy, to i tak być jej nie pomogła – powiedział w końcu ze słyszalnym w głosie wyrzutem. Lily szybko odgadła, że chłopak ma żal do Lauren i chociaż z jednej strony to rozumiała, z drugiej trudno było jej to zaakceptować.
- Ale bym z nią była – wyszeptała cicho. Temu nie mógł zaprzeczyć, nawet gdyby bardzo chciał.  
Zatrzymali się przed wejściem do kamieniczki, w której mieszkała Lily.
- Wejdziesz? – zapytała łagodnie, szukając w torebce kluczy. James uśmiechnął się.
- Jest już późno, powinienem wracać do domu.
- Możesz zostać na noc – wypaliła nim zdążyła pomyśleć. James spojrzał na nią zaskoczona – Możesz zostać na noc – powtórzyła już spokojnie, bardziej stanowczo – Sam powiedziałeś, że jest już późno… Pokój Lauren stoi pusty a jest tam wygodne łóżko, jeśli chcesz.. To znaczy, jeśli nie chcesz… Oh, zapomnij – wybełkotała zawstydzona, przeklinając w myślach swój brak pomyślunku. James przyglądał się rozbawiony, jak drżącymi rękami otwiera drzwi, nie mogąc trafić kluczykiem do dziurki. Kiedy jej się to w końcu udało, wpadła do środka, potknąwszy się o próg.
- Lily, spokojnie – powiedział, łapiąc ją w ostatniej chwili za nadgarstek i przyciągnął do siebie, posyłając łagodny uśmiech – Chętnie bym został, ale naprawdę muszę wracać do domu, rodzice się pewnie denerwują. Innym razem.
- Dobrze – pokiwała głową, uśmiechając się – Innym razem.
Pozwoliła się pocałować na dowidzenia, zarzuciła ręce na jego szyję.
- Uważaj na siebie – poprosiła, układając głowę na jego ramieniu – Dobrze?
- Jak zawsze – obiecał, całując ją jeszcze raz i delikatnie oswobodził z jej objęć – Dobranoc, Lily.
- Dobranoc.
Patrzyła za nim z lekkim uśmiechem, dopóki nie zniknął w bocznej uliczce. Gdy usłyszała trzask teleportacji, zamknęła za sobą drzwi i weszła na górę, nie mogąc przestać się uśmiechać.

Rozejrzała się po ciemnej uliczce, wsadziła głęboko ręce w kieszenie i zaciskając je kurczowo na różdżce żwawo ruszyła przed siebie, rozglądając się czujnie dookoła. Doświadczenie ostatnich dni nauczyło ją, że trzeba mieć oczy dookoła głowy w każdej chwili.
Nie przeszła kilku stóp, kiedy usłyszała czyjeś przytłumione kroki. Zwolniła, napinając całe ciało gotowa w każdej chwili odeprzeć atak. Gdy weszła w światło latarni, zobaczyła zbliżający się cień. Natychmiast wyszarpała różdżkę z kieszeni i obróciła się na pięcie.
- Drętowa!
Napastnika odrzuciło do tyłu. Charlie napięła się jeszcze bardziej, zrobiła niewielki krok do przodu.
- Rictusempra!
Udało jej się uskoczyć w ostatniej chwili, jednak nie była wystarczająco szybka, żeby zareagować na kolejne. Krzyknęła, gdy zaklęcie w nią trafiło prosto w brzuch. Siła zaklęcia odrzuciła ją do tyłu, powalając na chodnik.
Napastnik wynurzył się z cienia, z różdżką wycelowaną prosto w nią i kiedy zaczynała myśleć, że to już koniec doznała oszałamiającego olśnienia. Znała go.
- Ty bydlaku! – wrzasnęła z oburzeniem. Syriusz Black wyglądał na równie zaskoczoną jak ona, nadal jednak mierzył w nią różdżką – Wiedziałam!
- Czego mnie zaatakowałaś!? – zapytał ostro.
- Szedłeś za mną! – krzyknęła cicho, a Black ku jej zdziwieniu opuścił różdżkę, chowając ją do kieszeni.
- Wracałem do domu – oznajmił, wyciągając do niej rękę. Zmierzyła go niechętnym spojrzeniem i chwyciła dłoń. Pomógł jej wstać i patrzył, jak otrzepuje spodnie – Co tu robisz?
- Mieszkam blisko – powiedziała naburmuszona – Musiałeś się tak skradać Wystraszyłeś mnie…
- Dlaczego? – zapytał bezczelnie szczery, obserwując ją zaciekawionym spojrzeniem – Czego się boisz?
- Takie osoby jak ja muszą uważać na takich skurwysynów jak ty – mruknęła niechętnie – wielkopańscy panicze, liżący buty tego skurwiela…
- Pochodzisz z rodziny mugoli – odgadł. Charlie zadarła wysoko głowę i spojrzała na niego zadziornie.
- Gorzej, jestem czystej krwi – powiedziała twardo. Syriusza wmurowało. Charlie zaśmiała się, odrzucając krótkie włosy z twarzy i prostując się – Co się tak gapisz? Nie wyglądam na ulizaną panienkę z dobrego domu, co?
- O co ci chodzi? – zapytał wściekły. Jej osoba wyraźnie go denerwowała – Czego ty ode mnie chcesz?? Jaki ty masz problem!?
- Mam problem z takimi jak ty, Black – wycedziła podchodząc do niego – Uważającymi się za panów świata paniczów, którzy drygają jak im zagra ten bydlak i próbują zniszczyć każdego, kto jest porządny i coś znaczy w tym zasranym śmietniku.
- Czekaj, czekaj – przerwał jej szybko, a oczy zapłonęły mu dzikim ogniem – Kim ty do cholery jesteś?
- Charlie Timble, czarownica czystej krwi, a dla takich jak ty, zdrajczyni etc. – wyrecytowała – Więc daruj, że marnowałam twój cenny czas, już mnie tu nie ma…
- Czekaj, czekaj – powtórzył, łapiąc ją za nadgarstek – Coś ci się chyba w tym malowanym łebku pomyliło, wiesz? Masz bardzo nieaktualne i niesprawiedliwe informacje, droga pani, bo tak się składa, że rozmawiasz z hańbiącym honor rodziny wyrzutkiem – wycedził – następnym razem spytaj, zanim wyciągniesz do mnie różdżkę, bo nie masz szans – dodał, poczym zgrabnie ją wyminął i odszedł, zostawiając oszołomioną. Stała przez chwilę oszołomiona, patrząc tępo w miejsce gdzie przed chwilą była jego twarz.
A potem odwróciła się i puściła pędem, doganiając go nim doszedł do końca uliczki.
- Czekaj! – zawołała, próbując złapać oddech – Ja… Przepraszam… Nie wiedziałam.
Zmierzył ją nieprzychylnym spojrzeniem. Charlie przyglądała mu się z uwagą.
- Kilka dni temu Śmierciożercy zaatakowali moją starszą siostrę. Wczoraj, mój bliźniak trafił do Munga – powiedziała szybko na wydechu – Oni wszyscy są tacy jak ty… To znaczy…
- W takim razie czemu tu jeszcze stoisz? – zapytał wściekły.
- Bo mnie nie zabiłeś, chociaż miałeś okazję – prychnęła zirytowana, wkładając ręce do kieszeni, obeszła go. Przez chwilę stał wyraźnie bijąc się myślami a potem poszedł powoli w kierunku, w którym udała się Charlie.
- Odprowadzę cię – powiedział obojętnym tonem – Lepiej żebyś nie szwendała się sama.
- Bez łaski – mruknęła.
Szli obok siebie w całkowitym milczeniu. Ktoś, kto przeszedłby obok mógłby ich wziąć za dwie obce osoby, które idą obok siebie przypadkiem.
Jedynie rzucane przez nich co chwilę ukradkowe spojrzenia mówiły o tym, że mogą iść razem.

Była nim zafascynowana. Do tej pory bez problemu od razu odgadywała intencje ludzi a jego, wydawały się tak oczywiste! Tymczasem pomyliła się.
Ciekawość zjadła ją od środka – kłębiło się w niej tyle pytań, tyle niewiadomych, na które tylko on mógł odpowiedzieć. Do tej pory nie spotkała nikogo takiego.
Zatrzymała się nagle, wskazując na swój budynek.
- To tu – powiedziała mimochodem a Syriusz rozwarł oczy ze zdziwienia, przenosząc spojrzenie od zabitych deskami okien, przez napisy na ścianach po wybite drzwi kamienicy.
- Tu? – Upewnił się, a Charlie pokiwała żywo głową.
- Usamodzielniam się – wyjaśniła – Rodzice chcieli mi coś wynająć, ale mam dość życia na czyjś rachunek. Na razie to nie wiele, ale jednak… Chcesz wejść na drinka? Wiszę ci porządne przeprosiny za dzisiejszy wieczór – dodała bez ogródek, wyciągając klucz.
- Nie, lepiej nie – powiedział, wpatrując się w wybite cegły w murze.
- Oh, przywykło się do wygody – odgadła przeciągając sylaby – Nie bądź baba. Zobaczysz, jak mieszkają ludzie w prawdziwym świecie.
Otworzyła drzwi, przepuszczając go do środka. Przytrzymał je jednak, pozwalając aż wejdzie pierwsza. Prychnęła z pogardą.
- Odpuść sobie, te drzwi nie zniosą takiego aktu dobrych manier – powiedziała, a kiedy nie odpuścił, przeszła, warcząc pod nosem – Dżentelmen się znalazł.
- Nie marudź – zawołał za nią a Charlie roześmiała się w głos – Ty jednak jesteś niesamowita.
- W środku jest lepiej – oznajmiła z przekonaniem – Przytulnie i milutko.
- Na pewno – wyszeptał do siebie, idąc za nią. Zatrzymała się przed drzwiami z żelazną piątką przybitą na szczycie, wsadziła do nich klucz, przekręciła i pchnęła, a kiedy nie drgnęły, kopnęła z całej siły. Odskoczyły, a zadowolona Charlie weszła do środka i pomachała na Syriusza.
- Witam w moich skromnych progach – zachichotała z własnego żartu, rzuciła plecak na podłogę i od razu skierowała się do indeksu kuchennego.
Znajdowali się w małej kawalerce. Na samym środku, stała wyjedzona przez mole kanapa, przy niej mały stolik, wyglądający jakby zaraz miał się rozpaść. Przy oknie stał regał, zapełniony po sufit książkami. Na podłodze leżał stary dywan, podłoga skrzeczała pod każdym, najmniejszym naciskiem.
- Nie radzę ci siadać – ostrzegła Charlie, nawet nie odwracając się, kiedy Syriusz podszedł do kanapy i trącił ją lekko nogą – Myślę, że coś się w niej zalęgło… Siądź sobie na łóżku… To ten piankowy materac, tam w rogu pokoju.
- Nie brzydzisz się tu spać? – zapytał Syriusz, a Charlie wzruszyła ramionami.
- Jestem tu kilka godzin w ciągu dnia – wzruszyła ramionami – Wbrew pozorom, nie ma tu szczurów ani karaluchów… Myszki – dodała, kiedy spojrzał znacząco w stronę kanapy – albo coś innego… Nie mam okazji sprawdzić.
Podeszła, niosąc przed sobą dwie szklanki pełne czerwonego płynu.
- Dobre… Śmiało, siadaj – dodała, stawiając drinki na podłodze i rzuciła się na posłanie – Nie, czekaj! Zabiorę…  - dodała zawstydzona, zabierając z podłogi coś, co w mniemaniu Syriusza wyglądało na zużytą prezerwatywę – już.
- A tak na poważnie, wcale tu nie mieszkam – oznajmiła w końcu – To opuszczony budek, przeznaczony pod rozbiórkę. Przychodzę tu czasem, kiedy nie mam ochoty wracać do domu. To też nie było moje – dodała, wskazując na gumkę – Jestem niewinną dziewicą.
- W to ostatnie, akurat nie wierzę – powiedział Syriusz, biorąc drinka. Charlie zaśmiała się, oparła wygodnie o ścianę.
- I słusznie. Jestem rozwiązłą nierządnicą… Dlaczego się wyłamałeś? – zapytała nagle, zupełnie poważnym tonem.
- Nie chcę o tym mówić.
- Daj spokój! Tak się postarałam, żeby umilić ci wieczór, a ciebie stać tylko na nie chcę o tym mówić? – zirytowała się.
- Nie chcę o tym mówić – powtórzył twardo, a Charlie prychnęła.
- A wiesz, że nie chcę o tym mówić oznacza prawie zawsze potrzebuję o tym mówić? – zapytała podchwytliwie – To nieme wołanie o pomoc!
- A ty co, psycholog? – zapytał z ironią.
- Dla ciebie mogę nim być – powiedziała od razu – No daj spokój, nie znasz mnie! Co ci szkodzi trochę pogadać? Nikomu nie powiem, bo niby komu?
- Pracujesz z Lily – przypomniał rezolutnie.
- Z kim? – zapytała całkowicie szczerze zaskoczona, a Syriusz uniósł wysoko brwi.
- Lily. Ruda, piegowata, zielone oczy… bardzo upierdliwa?
- Aha! Nowa! Nie wiedziałam, że ma na imię Lily… - dodała do siebie, a Syriusz zaczął się poważnie zastanawiać, czy z nią aby wszystko jest w porządku.
- Po co się do nas dosiadłaś? – zapytał, teraz już rozbawiony, a Charlie wzruszyła ramionami.
- Liczyłam na piwo za free – powiedziała z rozbrajającą szczerością – I udało się!!
- Jesteś walnięta, wychodzę – oznajmił wstając, ale Charlie nie wyglądała na taką, co odpuści łatwo.
- Wiesz, że zamykanie się na problemy powoduje, że nie da się ich pokonać? Kłębiąc to w sobie nigdy nie zaznasz spokoju. Powiedzmy, że chcę ci pomóc – zawołała za nim – Co ci szkodzi?
- Dlaczego mam ci ufać? Może jesteś psychopatką, albo jedną z nich? Nie mam powodu, żeby ci to wszystko mówić. W ogóle… Skąd wiedziałaś, kim jestem? – zapytał rozsądnie, odwracając się i mierząc ją podejrzliwym spojrzeniem – Nie przedstawiałem ci się po nazwisku.
- Przedstawiłeś – powiedziała, trochę zbita z tropu.
- Nie, nie zrobiłem tego. Nigdy tego nie robię, chociażby po to, żeby uniknąć sytuacji takich jak ta dziś. Skąd wiedziałaś, kim jestem? – zapytał surowo, wyszarpując różdżkę z kieszeni – Kim jesteś?
- Charlie Timble – powtórzyła spokojnie – Rozgryzłeś mnie, nie przedstawiałeś się. Sama cię rozpoznałam.
- Skąd? Nie znamy się.
- Nie. To TY mnie nie znasz – poprawiła go, westchnęła – Widzisz sytuacja w mojej rodzinie jest nieco popieprzona. Rzekłabym, że jest ostro popieprzona. Moi dziadkowie, to dwa różne światopoglądy na świat. Babka jest czarownicą wyznającą zasady twojej rodziny, dziadek jest taki jak ty czy ja… Wbrew wszystkiemu, kochają się dwoje ślepych idiotów i żeby nie wprowadzać zamieszania i konfliktu, swojego syna, czyli mojego ojca, wychowali według dwóch idei a kiedy dorósł, sam wybrał… Ze mną jest tak samo – dodała szybko, kiedy Syriusz popatrzył na nią jak na idiotkę – Raz na jakiś czas muszę odbębnić z babką bardzo nudne, arystokratyczne przyjątko u jakiś… znajomych – prychnęła – Miałam nieprzyjemność poznać twoją rodzinę.
- Naciągane – osądził, nadal mierząc w nią różdżką – Inną bajkę proszę, albo najlepiej prawdę.
- To jest prawda, imbecylu – zirytowała się – Ja po prostu skojarzyłam fakty… Jesteś podobny do brata – dodała po chwili milczenia, dużo ciszej – Nie znoszę tego wszystkiego, a ty… No, nie wiedziałam, że się wyłamałeś. Dlatego mnie to tak interesuje… Nie miałeś wyboru i porównania, a jednak się wyłamałeś.
- Miałem - powiedział – Przyjaciele to moje porównanie.
Podsunęła w jego kierunku szklankę z drinkiem, posunęła się, robiąc miejsce.
- Słowo, że nic co powiesz, nie wyjdzie za mury tego budynku – obiecała – Zwłaszcza, że za kilka dni już go tu nie będzie.
- Nie odpuszczasz – powiedział, ale usiadł, kapitulując. Posłała mu uśmiech, prostując nogi i mierząc uważnym spojrzeniem – Zawsze jesteś taka uparta?
- Yeap. Ale zmieniasz temat. To jak to było z tym wyłamaniem, hm?
- Nijak – wzruszył ramionami – Pojechałem do Hogwartu, trafiłem do Gryffindoru i… to wystarczyło.
- Bogowie, jeszcze Gryfon?
- Coś taka zdziwiona? Właściwie, kiedy ty skończyłaś Hogwart? – zapytał.
- Nie skończyłam – powiedziała obojętnym tonem – Uczyłam się w domu… Według waszego systemu, skończyłabym… rok temu.
- Kiedy się urodziłaś? – zainteresował się, a Charlie uśmiechnęła lekko.
- 31 sierpnia 1959. Dasz wiarę, że kilka godzin i byłbym rok młodsza? – zaśmiała się, a Syriusz natychmiast jej z wtórował.
- Byłabyś z nami na roku – uświadomił ją – Żałuj, jest czego.
- Nie, nie ma – zaprzeczyła – No dobra, ale nadal nie wiem wszystkiego, czego chciałam wiedzieć!! Co, tak po prostu trafiłeś do innego domu i nagle zmieniłeś światopogląd? A może nigdy w niego nie wierzyłeś, co?
- Wierzyłem – przyznał się po chwili milczenia – Wierzyłem tak jak może wierzyć ślepy jedenastolatek i pewnie wierzyłbym dalej, gdybym trafił do Ślizgonów. Trudno o inną opcję, kiedy wpaja ci się coś odkąd tylko nauczysz się mówić… Nadal pamiętam połowę tych bzdur – dodał skwaszony.
- Udało ci się – powiedziała cicho.
- Niestety tylko mnie – pociągnął ze szklanki i zaraz zakrztusił się – Co to do cholery jest?
- Nie chcesz wiedzieć – zapewniła go Charlie – Mówisz o swoim bracie? Myślałam, że się nie dogadujcie…
- Nie ważne.
- Nie ważne to po nie chcę o tym mówić drugie zdanie wołające o pomoc. Może nawet bardziej głośnie… 
- Upierdliwa jesteś, a ja nie powinienem w ogóle ci o tym mówić. To nie jest twój interes.
- Daj spokój, chcesz mi o tym mówić – prychnęła zirytowana – Mamy to znowu wałkować? Pewnie, mogę ci znów wyłożyć, dlaczego możesz mi zaufać, ale tylko tracimy czas… A po za tym, to kurestwo jest tak mocne, że i tak niczego nie zapamiętam, bo urwie mi się film!! Kurwa… - dodała po chwili sama do siebie i uderzyła się ręką w głowę – ja to jednak jestem durna…
Rozśmieszyła go. Trudno było mu określić, czy to alkohol, czy Charlie, ale zaczął się śmiać wbrew własnej woli i nagle nie mógł nad tym zapanować.
W Charlie było coś takiego, co nie pozwalało mu jej odmówić. Ciekawiła go, to był pewien niezdrowy rodzaj fascynacji, który ma tylko dwa możliwe skutki – przynosi szczęście bądź kłopoty.
Syriusz nie był w stanie przeczuć, jak to się dla niego skończy ale teraz zdecydował, że przecież już gorzej, niż w tej chwili, być nie może. Wiedziała o nim i tak zbyt dużo, więc każda nowa informacja, nie mogła przynieść większych konsekwencji.
- To nie było tak  - powiedział w końcu, kiedy udało mi się już uspokoić – Młody i ja… No, w pewnym momencie, mieliśmy właściwie tylko siebie. Dopóki byłem w domu, wszystko było w porządku, a potem… Nie, jednak nie chcę o tym mówić.
- Odtrącił cię – odgadła, przerywając krótką ciszę, jaka zapadła między nimi – Kiedy zacząłeś się wyróżniać?
Pokręcił głową, zaprzeczając.
- Nie. Ja odtrąciłem jego, gdy nie słuchał tego, co mu mówiłem. Potem on olewał mnie i… - zamilkł. Tym razem Charlie siedziała cicho, a kiedy nic więcej nie powiedział, odezwała się.
- Mam brata bliźniaka, Kayla. Jako dzieci, trudno było nas od siebie rozdzielić. A potem on poszedł do szkoły, a ja zostałam w domu… Jako dziecko dużo chorowałam, miałam słabą odporność i rodzice zdecydowali, że lepiej żebym uczyła się w domu, ale Kaylowi nie chcieli zabrać tej przyjemności, skoro nie było to konieczne. Trafił do Ślizgonów… Po każdym lecie, gdy wracał, coraz trudniej było się nam porozumieć… Wybrałeś drogę, chociaż nikt ci jej nie pokazywał. Poszedłeś w nią ślepo, zupełnie pod prąd, bo uczono cię czegoś innego i żyjesz twardo według swoich zasad, nie zmieniając się bo inni od ciebie tego wymagają. Sam sobie stworzyłeś wybór i dałeś go bratu… On wybrał inaczej.
Znów zapadła chwila milczenia.
- Ale to było tandetne – powiedział nagle Syriusz, już normalnym tonem a Charlie zaśmiała się.
- Próbowałam cię pocieszyć! – usprawiedliwiła się z wyrzutem – Nie jestem w tym dobra…
- Jesteś beznadziejna – zgodził się, za co zaraz, dostał kuksańca w bok.
- Ale ci lepiej? – zapytała w końcu, a Syriusz wzruszył tylko ramionami – Jesteś w takim wypadku spaczony emocjonalnie, wszystkim wygadanie się, pomaga…
- Powiesz mi, co tu jest? – podjął w końcu, opróżniając szklankę do dna – Wypiłem, więc jeśli to trucizna i tak jest za późno, a jestem po prostu ciekaw.
- To tylko mocna wódka i sok – wyjaśniła, ziewając przeciągle – Bardzo mocna wódka i sok. Mówiłam, nie jestem psychopatką… Robi się późno, więc jeśli nie masz ochoty mnie przelecieć, lepiej spieprzaj, bo w połączeniu z tymi piwami, które wypiliśmy u Rechoczących Wiedźm, za jakieś dwadzieścia minut zetnie nas tak, że nie będziesz wiedział kiedy i co robiłeś. Ani z kim…
- Nie, wcale nie jesteś psychopatką – powiedział rozbawiony, wstając. Charlie również się podniosła.
- Nie jestem, gdybym była, to bym cię nie uprzedzała chyba, nie?

Szli w milczeniu obok siebie. Remus raz po raz zerkał w jej stronę z wyraźną obawą, Maddie z kolei sprawiała wrażenie bardzo rozbawionej. Lupin miał wątpliwości, czy to wpływ piwa, którym napoiła ją Lily, czy może nie wie o czymś, o czym wiedzieć powinien.
W każdym bądź razie, nie miał odwagi zapytać.
- Będziemy milczeli całą drogę? – odezwała się w końcu, a Lupin wzruszył ramionami – Jakoś mało mówisz.
- Mało… Nie. Wydaje ci się.
Pokiwała głową, podniosła głowę.
- Ładna dziś noc – podjęła – Widać gwiazdy. Lubię gwiazdy.
Remus podniósł nieznacznie głowę. W oczy rażąco rzucała się niepełna tarcza księżyca.
- Tak, są piękne – powiedział bez entuzjazmu.
-  Widać księżyc – zatrzymała się, poderwała głowę – Chyba niedługo będzie pełnia… Jak myślisz?
- Już była – odpowiedział krótko, nagle podenerwowany – Chodźmy, jest już późno.
- Czekaj – zirytowała się, ale nie zrobiła ani kroku do przodu. Zamiast tego przyciągnęła go do siebie – Jest piękna noc, romantyczny nastrój… Chciałabym go dobrze wykorzystać.
Zarzuciła ręce na jego szyję, uśmiechnęła się kusząco i złożyła na jego ustach namiętny pocałunek.
- Bardzo dobrze – pochwaliła go po chwili, z lekkim – A odpowiedź na twoje pytanie, brzmi: oryginalni.
- Co? – zapytał ogłupiały.
- Oryginalni. Twoi przyjaciele. O to chyba chciałeś zapytać przez cały wieczór, prawda? – odgadła bardzo trafnie – są niesamowici.
Złapała go za rękę i pociągnęła za sobą, z lekkim uśmiechem. Remusowi jednak do śmiechu wcale nie było, bo właśnie dotarło do niego coś, co wypierał dzielnie przez kilka ostatnich miesięcy.

Przeczesała włosy dłonią, myśląc gorączkowo. Sytuacja wymknęła jej się spod kontroli, a teraz nie było już za późno na rozważania. Rozejrzała się po namiocie, szukając wzrokiem swoich ubrań. Jak na złość, nigdzie ich nie widziała.
Spojrzała na śpiącego obok Eddiego i zalała ją fala gorąca, na wspomnienie poprzedniej nocy. Morgano, w życiu nie posądziłaby go takie pokłady… no, właściwie nawet nie wiedziała czego. Była jednak pewna, że mimo, iż to był Eddie, to było to jedno z najniezwyklejszych doświadczeń w jej życiu.
Nie żałowała. Bo niby czego? Utraconej niewinności, której nigdy tak naprawdę nie miała? Jej ciało nie było dla niej żadnego rodzaju świątynią, nie trzymała go dla nikogo szczególnego. Od zawsze uczono ją, że sex jest tylko przyziemną przyjemnością a najważniejszy jest brak zaangażowania. Jako kobieta pochodząca z rodu McAdamsów, nie powinna przywiązywać wagi do tego z kim sypia.
Sięgnęła po kołdrę, owijając się nią szczelnie i delikatnie, na paluszkach, wstała z pryczy. Rzuciła ostatnie spojrzenie na pochrapującego mężczyznę i przeszła na drugi koniec namiotu, zbierając po sobie ubrania.
Czasem nie była wcale pewna, czy zasady, na jakich ją wychowane, są właściwie. Bywały chwile, kiedy miała wątpliwości, czy to jest na pewno styl życia, jaki chciałaby prowadzić. Potem jednak wracały do niej wszystkie te historie, a wahanie odchodziło tak szybko, jak się pojawiało.
Teraz jednak, nawet setki opowieści rodzinnych, nie wystarczyły, by przestała o tym myśleć.
Nie był to jej pierwszy raz z mężczyzną. To, że z nikim się nie spotykała, nie oznaczało przecież, że nadal była dziewicą. Już rok temu, w czasie wakacji, pozwoliła sobie na chwile zapomnienia.
Nie, pierwszy raz, zdecydowanie nie był aż tak porywającym doświadczeniem, jak mówiono jej, że jest. Nie była nawet do końca pewna, czy tego chce. Podjęła jednak decyzję sama, a każda kolejna noc, z każdym nowym partnerem, była coraz lepsza.
Żadna jednak, nie była taka, jak ta. Trudno było się do tego przyznać, nawet przed samą sobą, ale Eddie w pewien sposób był wyjątkowy.
Nie potrafiła określić z czego to wynikało, ale tej nocy, czuła się naprawdę dobrze. Wyjątkowo, bezpiecznie, wspaniale. Tak, jak nie czuła się jeszcze nigdy dotąd.
- Nie śpisz.
- Błyskotliwe – powiedziała, nie odwracając się.
- Poziom złośliwości w normie. Całe szczęście, już się bałem.
- Wyczuwam ironię w twoim głosie, wiesz? – odwróciła się do niego, przyglądając mu się z uwagą – Swoją drogą, jak na geja jesteś całkiem niezły w łóżku.
Zmarszczył brwi, puszczając uwagę mimo uszu.
- Potraktuję to jako obelgę – powiedział, siadając i rozglądając się po namiocie.
- Nie musisz.
Zaskoczyła go. Uniósł wysoko brwi. Prychnęła.
- Nie myśl sobie tylko Morgana raczy wiedzieć czego – zastrzegła – To jednorazowy komplement. Na następny przyjdzie ci trochę poczekać.
- Zacierasz moją wiarę w ciebie, zła kobieto. Byłem pewny, że nie stać cię na nic miłego – powiedział, kiedy podeszła do pryczy i podała mu ubranie, sama mając już na sobie pełne odzienie. Zaśmiała się, pochyliła, i musnęła ustami jego czoło.
- Nigdy nie wolno być niczego pewnym – pokazała mu język, zadowolona z siebie i wyszła z namiotu.
- Merlinie… Zepsułem ją!


Łup! Łup! Łup!
Syriusz przeklął pod nosem, obrócił się na bok i znów przeklął. Światło, wpadające przez okno do pokoju, oślepiło go, a denerwujące pukanie nie ustępowało.
Powoli otworzył jedno oko, by natychmiast je zamknąć. Było zbyt jasno.
Łup! Łup! Łup!
- Co do… - zerwał się i natychmiast zamilkł. Kac był tak wielki, że jego własny głos sprawiał mu fizyczny ból. Wieczór pamiętał jak przez mgłę, nie mógł więc jednoznacznie określić, co było powodem jego cierpienia. Nie zdążył się jednak dostatecznie długo nad tym zastanowić – gdyby tylko mógł trzeźwo myśleć – bo chwilowe rozbudzenie, jakiego doznał, pozwoliło organizmowi dołączyć kolejną, nieodłączną przypadłość występującą z kacem – pragnienie.
Rzucił się łapczywie do łazienki, gdzie odkręcił kran i nie będąc małostkowym, wsadził podeń głowę, roztwierając szeroko usta. Lodowate krople wody, przyniosły mu błogie ukojenie. Mógłby tak spędzić cały dzień , gdyby tylko było to możliwe, ktoś jednak – jak doniosła mu ta bardziej trzeźwa część mózgu – dobijał się do jego okna.
Złapał za ręcznik, wytarł się w niego i wyszedł z łazienki, omiatając wzrokiem salon i jego wzrok padł na okno, zza którego szczerzył do niego zęby James.
Przeszedł do holu, zbierając po drodze resztki swojego ubrania, rzucił je w kierunku schodów i otworzył drzwi, gdzie stał już Potter.
- Serca nie masz? – powitał przyjaciela zachrypniętym głosem – Wcześniej się nie dało?
- Wcześniej? Jest trzecia po południu – zaśmiał się zdecydowanie za głośno James, wchodząc do środka. Widząc nieme cierpienie wymalowane na twarzy Syriusza, zmarszczył brwi – Dobrze się czujesz?
- Wspaniale…
- Masz aż tak słabą głowę? – zdziwił się James, idąc za Blackiem do salonu – Wypiliśmy wczoraj po dwa piwa tylko!
- Cii… - wyszeptał błagająco Black – Ja tu cierpię… Tylko dwa?
- Ani jednego więcej. Byłeś trzeźwy jak rzadko.
- Musiałem coś potem wypić… - powiedział powoli, próbując odzyskać pamięć.
- Nie wysilaj się teraz. Weź prysznic, a ja zrobię ci coś do jedzenia – zarządził James – Remus zaraz tu będzie, ma jakiś poważny kłopot.
- Tylko nie kłopoty – jęknął i nie czekając na odpowiedź, wyszedł.

- Jaki ze mnie idiota! – krzyknął Remus i nie zważając na cichy jęk Syriusza, kontynuował trwającą od piętnastu minut litanię obelg pod własnym adresem – Cholerny idiota!
- Cieszymy się, że nie brak ci samokrytycyzmu, ale może w końcu powiesz, dlaczego jesteś takim idiotą? – zapytał rozbawiony James, a Lupin walnął się z całej siły w czoło.
-  Cholerny idiota!! Boże, jaki ja jestem głupi! Co ja sobie w ogóle myślałem!
- Zapewne, że nim nie jesteś… Powiesz w końcu, co się stało? Syriusz cierpi – wskazał łaskawym ruchem głowy na przyjaciela, który opróżnił właśnie kolejną szklankę wody.
- Nic się nie stało! Jeszcze, nic się nie stało? Co ja sobie w ogóle myślałem, wdając się w znajomość z Maddie!? Przecież ona.. a ja…
- No tak, mogłem się tego spodziewać – westchnął Potter, prostując się w fotelu – Kiedy ty w końcu dorośniesz i przestaniesz martwić się o cały świat?
- Ty nic nie rozumiesz – zirytował się Remus – Jak mogłem sobie w ogóle myśleć że taka dziewczyna jak ona, będzie chciała byś z kimś takim, jak ja!? Po co ja się w to wplątałem, przecież jak się dowie…
- Pomyślmy – przerwał mu natychmiast Potter – Ile razy to już przeprowadzaliśmy podobną rozmowę… Cholernie dużo. Ile to już razy miałeś te same wątpliwości… Niech no pomyślę… Łapo, masz jakiś pomysł?
- Od cholery – zdołał z siebie wydusić Syriusz, między jedną szklanką wody a drugą. James klasnął z radością w ręce.
- Bardzo dobrze powiedziane. Przestań się do jasnej cholery martwić na zapas – prychnął – Maddie to świetna dziewczyna i..
- Właśnie dlatego, nie powinienem narażać jej…
- Zaraz mu przypierdolę – wymruczał Syriusz – Ledwo siedzę, ale na to znajdę siłę…
- Widzisz, zaraz doprowadzisz do ostateczności ledwo żywego Syriusza – potwierdził szybko James – Nie decyduj za nią, co jest dobre, a co złe.
- Ale… Ale przecież… Jeśli się dowie…
- Ty chyba próbujesz na siłę się unieszczęśliwić – zauważył zirytowany James – Przestań myśleć, bo ci to szkodzi! Nawet, jeśli będzie jej to przeszkadzać…
- Szczerze wątpię… - wtrącił ostatkiem sił Syriusz, zieleniejąc na twarzy.
- Dziękuję ci za tą trafną uwagę… W każdym bądź razie, jeśli nawet, to znaczy, że jest głupia i nie warta złamanego kunta.
Lupin otworzył usta, chcąc pewnie coś jeszcze dodać, ale zamilkł pod wpływem spojrzenia przyjaciół. James westchnął, widząc, że Remus nie jest do końca przekonany.
- Jeśli cię to tak bardzo męczy, powiedz jej – oznajmił w końcu poważnym tonem – Przecież kiedyś i tak się dowie… Tak będziesz miał jasny obraz. Chociaż moim zdaniem, niepotrzebnie się martwisz…
Zerknął w stronę Syriusza, szukając u niego poparcia, ale Blacka nie było na swoim miejscu.
- Chyba trzeba go ratować – podjął zmęczonym tonem James, wstając – Idiotą będziesz, jeśli przez własne tchórzostwo ją stracisz.

Ratowanie Syriusza, wcale nie okazało się bardzo łatwym zadaniem. Przez resztę dnia, James wypróbowywał wszelkie znane mu sposoby na kaca i tak naprawdę dopiero późnym popołudniem, udało mu się doprowadzić przyjaciela do stanu niedużego używania.
Stosując zasadę klin klinem, obaj usadowili się w salonie, gdzie dzierżąc po butelce piwa, oddawali się błogiemu nic nie robieniu. Siedzieli w ciszy, popijając powoli piwa z butelek. Ani Jamesowi, ani Syriuszowi nie spieszno było do tego, żeby przerwać milczenie,
- Brakuje mi jej - oznajmił ni stąd, ni zowąd Syriusz.
- Mhm...- James oparł się głową o fotel, jednym uchem słuchając przyjaciela, drugim nie.
- Chyba nie powinienem był pozwolić jej odchodzić - kontynuował coraz bardziej zawstydzony i zaskoczony swoimi nagłymi wyznaniami - im więcej o tym myślę, tym bardziej uważam, że zachowałem się jak dzieciak i skończony dupek…
- Mhm...
- Nie znajdę już takiej jak ona, nie? - zapytał przyjaciela, a w jego głosie zabrzmiała panika. Po raz pierwszy od przeszło półtora miesiąca pomyślał, że mógł ją stracić raz na zawsze. Myśl ta była obezwładniająca, jak w ogóle mógł dopuścić do tego, żeby wyjechała?
- Mhm...
- ...
- Łapa? – zapytał nagle James, kiedy minęła chwila milczenia. Potter wyprostował się, patrząc oszołomiony na przyjaciela.
- Mhm?
- Co ty tu jeszcze robisz? Ruszaj dupsko i zapierdalaj do Bostonu, żeby ją odzyskać! – powiedział tonem wyrażającym szczere oburzenie faktem, że Black tak spokojnie przyswaja myśl o swoim idiotyzmie.
- Co?
- Ruszaj dupę! Zależy ci na niej? – zapytał tonem, jakiego zwykle używa się w stosunku do małych dzieci, tłumacząc im coś ważnego.
- Chyba… Pewnie! Ja… Bardzo…
- Więc zamiast siedzieć i wzdychać, że z ciebie kretyn, jedź do niej! – powiedział zirytowany James. Syriusz przez chwilę patrzył na przyjaciela, jakby nie za bardzo rozumiał, co ten do niego mówi.
- Myślisz… Mam szansę jeszcze?
- Nie, wysyłam cię tam dla zabawy! Oczywiście, przecież ona poza tobą świata nie widzi, kretynie!
To zapewnienie wystarczyło Syriuszowi. Zerwał się z miejsca, przewracając butelkę z piwem i wylewając jej zawartość na stolik. Nie przejął się tym, tylko wybiegł z pokoju, by po chwili wrócić.
- Nie wiem, gdzie jest – oznajmił z mniejszym entuzjazmem, rozkładając bezradnie ręce. James pokręcił głową, rozpaczając w myślach nad kompletnym brakiem pomyślunku.
- Od tego właśnie, masz mnie.

Syriusz nienawidzili świstokilków. Nienawidził ich całym sercem, a teraz czekała go długa podróż właśnie tym rodzajem komunikacji. Na swojej trasie miał prawie cztery przesiadki i kilku godzinny rejs Dryfującym Merlinem.
Tego dnia przekonał się, jak czas może się dłużyć. James prawie siłą wyciągnął go do głównej siedziby Uniwersytetu, gdzie w dziale wymiany prawie godzinę bajerowali starszą czarownicę, żeby podała im dane dotyczące wymian studenckich. Co więcej, udało im się nawet – tu potrzebna była bardzo wzruszająca, aczkolwiek zawierająca dużo prawdy historia o rozstaniu i próbie odnalezienie ukochanej – zdobyć miejsce tymczasowego zamieszkania Lauren, które każdy student wymiany zmuszony był podać. Nie mieli wprawdzie pewności, czy to dziewczyna nadal tam jest, ni mniej jednak już godzinę później, Black siedział na Dryfującym Merlinie, planując co też powie dziewczynie, gdy ją w końcu zobaczy.
Tak naprawdę, panicznie się bał. Minął już ponad miesiąc, odkąd widział ją po raz ostatni. Teraz był już w stu procentach pewien, że popełnił największą głupotę, jaką mógł w ogóle zrobić, nie miał jednak żadnej pewności, czy Lauren uważa podobnie. Musiał liczyć się porażką, chociaż na samą myśl o tym… nie, nawet nie chciał o tym myśleć.
Odnalezienie odpowiedniej dzielnicy w Bostonie, zajęło mu kilkadziesiąt minut. Rozprostował kartkę na której czarownica napisała mu adres i poczuł jak nagle robi mu się słabo. Pergamin który trzymał w ręku, zmiękł od spoconych dłoni, rozmazując atrament tak, że nie mógł nic rozczytać.
Popatrzył z rozpaczą po ciągu takich samych kamienic. Cała podróż okazała się iść na marne. Istniało wielkie prawdopodobieństwo, że trafił nie na tą ulicę, a znalezienie Lauren graniczyło z cudem.
Odgarnął włosy z czoła. Nie mógł wrócić, nie teraz, kiedy zdecydował się tu przybyć. Musiał ją znaleźć, chociażby miał przeszukać cały Boston.
- Lauren! – krzyknął stając pod pierwszym z brzegu oknem – Lauren! Gdzie jesteś!? Kocham cię! Lauren!
Ktoś wyjrzał przez okno, patrząc na niego oszołomiony. Nie przejął się tym, pobiegł na drugą stronę ulicy, i niezmorzony, z większą determinacją niż kiedykolwiek wcześniej, zaczął wywoływać Lauren. Bo oto właśnie, pierwszy raz w życiu zdał sobie sprawę, że kocha, a uczucie to było tak rozpierające, że nie liczyło nic, jak tylko to, żeby ją znaleźć.
- Lauren!

Nie wiedział, jak długo tak biegał, nim doszło do niego, że nie ma na co liczyć. Kilka razy – a może nawet kilkanaście – wydawało mu się, że widzi ja w oknie, kiedy tylko jednak powracał w tamtą stronę wzrokiem, okazywało się, że był to ktoś zupełnie inny, bądź nie było w nim nikogo.
Lauren King nie było tutaj, a jeśli była, nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
Zatrzymał się na skrzyżowaniu dwóch ulic, wpatrując się w rozmytą kartkę. Teraz nie widać było na niej zupełnie nic.
Los dał mu szansę, a on jak ostatni kretyn ją zmarnował. Po raz kolejny zaprzepaścił szansę na bycie szczęśliwym i była to tylko i wyłącznie jego wina.
Obejrzał się ostatni raz na ulicę. Teraz wszystkie okna były już puste – w jednym poruszała się delikatnie firanka, jakby ktoś przez nią zaglądał.
- Lauren…? – powtórzył bezgłośnie, ledwo wydobywając z siebie głos. Podbiegł szybko w tamtą stronę, czując jak zapala się w nim iskierka nadziei – Lauren!?
Przez okno wyjrzała blada, ciemnowłosa dziewczyna, obserwując go z zaciekawieniem. Westchnął, spuścił głowę i powoli ruszył ulicą. Zrobił wszystko, co mógł. Czas wracać do domu i zacząć próbować ułożyć sobie życie bez Lauren King.

- Posiadanie przyjaciół jest bardzo męczącą przyjemnością – powitał Lily James, kiedy ta otworzyła mu drzwi – Zwłaszcza, gdy mają problemy w tym samym czasie. Nie mogliby być tak szczęśliwi jak my?
Zaśmiała się, przepuszczając go do środka i składając pocałunek na przywitanie.
- Widać na to nie wpadli – powiedziała z uśmiechem – Co się stało.
- To był ciężki dzień – stwierdził zmęczonym tonem – Miałem trzy poważne akcje ratunkowe.
- Brzmi poważnie – poprowadziła go do kuchni i nie pytając o zdanie, wstawiła wodę na herbatę, poczym bezceremonialnie wpakowała się na kolana – Opowiadaj.
- Najpierw Remus zaczął siać panikę… Wiesz, co ten idiota wymyślił?
- Na pewno coś bardzo poważnego – odgadła z rozbawieniem Lily.
- Wbił sobie do kudłatego łba, że jeśli Maddie się dowie o futerkowym kłopocie, puści go w diabły i przez bitą godzinę musieliśmy mu tłumaczyć, że znów przesadza.
- Wiesz… Ja wiem, że dla ciebie czy Syriusza to sprawa oczywista – podjęła delikatnie Lily – ale on ma prawo się martwić… Widać, że ją lubi a nie każdy ma takie poglądy jak ty czy ja… Zakładanie, że Maddie…
- Lily, widziałaś ją – przerwał jej szybko Potter – naprawdę uważasz, że… nawet, podkreślam, nawet jeśli dowie się przypadkiem, będzie to dla niej stanowiło problem?
- Wierzę, że nie – powiedziała od razu dziewczyna – ale sam wiesz, że ludzie są różni i różnie reagują. Rozumiem Remusa, poza tym.. On już taki jest.
- Na razie myślę, że go trochę uspokoiliśmy, chociaż to pewnie kwestia czasu, żeby znów znalazł sobie problem.
- Przesadzasz – uśmiechnęła się, wstając, kiedy woda zagotowała się – A pozostałe dwie?
- Twoja nowa koleżanka Charlie, boleśnie upiła wczorajszego wieczora Syriusza – powiedział, teraz już rozbawiony Potter – Biedny  Łapa potrzebował bardzo intensywnej reanimacji…
- To wyjaśnia subtelny swąd piwa, jaki od ciebie zalatuje – zaśmiała się Evans, zalewając herbatę – Ratowałeś go, jak rozumiem. To akurat chyba nie było męczące.
- Nie byłoby, gdyby ten wariat nie zaczął myśleć!
- Oho. To faktycznie duży problem…
- Przestań – prychnął obruszony – Bo więcej ci nic nie powiem, a może cię to zainteresować. Wyobraź sobie, że pod wpływem piwa, bądź mijającego kaca, zachciało mu się myśleć i doszedł do wniosku, że jest idiotą…
- No cóż, to bardzo głęboka myśl, dobrze, że zna swoje wady…
- Nie chcesz słuchać, to nie – obraził się James, odwracając głowę. Lily uśmiechnęła się i znów wpakowała na kolana chłopaka.
- Przepraszam, po prostu wszystko tak słodko dziś wyolbrzymiasz – powiedziała, muskając ustami jego usta – Jego też musiałeś wyprowadzić z błędu?
- Nie – mruknął, nadal nie udobruchany – Gdybyś chciała mnie słuchać, wiedziałabyś, że istotą jego idiotyzmu jest Lauren i to, że pozwolił na jej wyjazd. Pojechał do niej.
Na te słowa Lily puściła szyję Jamesa i zaraz potem leżała już na podłodze z boleśnie obitą pupą.
- Co?
- To co słyszysz – uśmiechnął się z satysfakcją chłopak – Pojechał jej szukać.
- Dlaczego mówisz mi o tym teraz!? – zapytała oburzona Lily, gdy James pomógł jej wstać – Przecież… Właściwie, to dobrze, czy źle…?
- Nad tym akurat sam się zastanawiam – westchnął, biorąc kubki z herbatą – Z jednej strony, to dobrze, prawda? W końcu się ruszył i przy odrobinie szczęścia, może w końcu się dogadają ale jeśli jej nie znajdzie albo co gorsza…
- Czemu to takie trudne? – zapytała cicho – Nie mogli by się po prostu przestać… no przestać tak zachowywać!?
- Ich o to zapytaj…
- Chciałabym, ale nie mam możliwości! Lauren jest na drugim końcu świata a Syriusz… właściwie, gdzie on jej szuka? Przecież… Przecież nie wiemy, gdzie jest – powiedziała cicho. Przeszli do jej sypialni, gdzie James postawił na stoliku oba kubki i zwrócił się do dziewczyny.
- No, właściwie, to chyba wie. To jest, tak nam się wydaje – oznajmił powoli – Widzisz, poszliśmy do siedziby tej całej wymiany i stamtąd dostaliśmy adres tymczasowego zamieszkania…
- Oh… To takie proste… - zauważyła cicho dziewczyna -  Dlaczego ja właściwie na to nie wpadłam?
James zaśmiał się łagodnie, usiadł obok Lily i ucałował ją łagodnie w policzek, przyciągając do siebie.
- Mam nadzieje że mu się uda  - powiedział cicho.
- Ja też…

W Londynie pogoda zdawała się z niego szydzić. Słońce oślepiało po oczach a ludzie wykorzystując nagłe ocieplenie, chodzili ulicami w krótkich podkoszulkach i okularach przeciwsłonecznych.
Syriusz wcale nie spieszył się do domu. Szedł powoli, obserwując ze zmęczeniem wszystkich uśmiechających się do niego ludzi, mając szczerą ochotę zabrać im to szczęście tak samo jak przewrotny los zabrał mu jego. Egoistycznie pragnął żeby spadł deszcz, a ciemne chmury zasłoniło śmiejące mu się w twarz słońce.
Syriusz po raz pierwszy w życiu poczuł jak to jest kochać i równocześnie w tej samej chwili gdy zdał sobie z tego sprawę, utracił to.
Gdy doszedł w końcu do bramy prowadzącej do domu, sięgnął do kieszeni spodni, szukając w niej różdżki. Zamarł w połowie ruchu, patrząc oszołomiony w swoje drzwi.
Zwariował. Postradał resztę zmysłów, albo śni i zaraz ktoś brutalnie z tego snu go obudzi.
Na progu drzwi, siedziała skulona, rudowłosa dziewczyna. Ubrana tylko w cienki sweterek i spodnie, zaciskała kurczowo ręce na podróżnej walizce, wpatrując się w czubki swoich butów.
Jak w amoku, pachnął bramkę, zapominając o tym, że ją otworzył. Więc to tylko sen, pomyślał głupio wchodząc na teren posiadłości.
Lauren słysząc kroki, podniosła głowę a ich spojrzenia się spotkały. Zerwała się na równe nogi i zrobiła gest, jakby chciała się rzucić w jego stronę, ale w ostatniej chwili się zatrzymała.
- Syriusz… - powiedziała cicho. Jej głos zabrzmiał mu w głowie donośnie, jakby go wykrzyczała – Ja…
Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie pozwoliła mu nawet zebrać myśli, a co dopiero powiedzieć chociaż zdanie.
- Przepraszam… To było największa głupota, jaką kiedykolwiek zrobiłam! Przepraszam cię za wszystko, za ten wyjazd, za Chrisa, za to że ci nie powiedziałam i… - głos powoli jej się załamywał. Próbował jej przerwać, ale ilekroć zebrał się w sobie, żeby coś powiedzieć, zapominał co to miało być – byłam głupia, głupia jak nie wiem co i nadal jestem…  i pewnie będę jeszcze nie raz, ale tak bardzo za tobą tęsknię i nie wyobrażam sobie, żeby…
- Lauren! - Przerwał jej tak nagle i tak gwałtownie i tak ostro, że sam nie był pewien, czy to z jego ust wydobyły się te słowa. Zamilkła natychmiast, a całe ciało zaczęło jej spazmatycznie drżeć a oczy zalśniły od zbierających się łez – Kocham cię – dokończył łagodnie, tak cicho, że sam ledwo usłyszał, więc żeby upewnić się, że to do niej dotarło, powtórzył głośniej – Kocham cię.
- Ale… Ale ja…
Nagle znalazł się tuż przy niej – sam nie wiedział kiedy przeszedł dzielącą ich odległość – i powtórzył po raz kolejny tego dnia.
- Kocham cię.
Teraz, gdy stała tuż obok – czul jej nierówny, przyspieszony oddech na swojej koszuli – mógłby jej to powtarzać w nieskończoność.
Łzy popłynęły jej po policzkach, nim zdążył odezwać się po raz trzeci. Przyciągnął ją do siebie z całej siły, obejmując ramionami.
- Przepraszam – powtórzyła łamiącym się głosem – Przepraszam…
- Jesteś zimna jak lód – wyszeptał, kiedy znalazł po omacku jej dłonie – Chodź się zagrzać.
Chociaż wcale nie chciał jej teraz puszczać, odsunął się delikatnie, nadal trzymając chłodną rękę dziewczyny i sięgnął do drzwi, otwierając je. Gdy została lekko w tyle, pociągnął ją lekko za sobą – w progu potknęła się niezdarnie o własną walizkę, jednak nie przejęła się tym bardzo.
Podbiegła do niego, wyszarpała dłoń z uścisku, podniosła je do jego twarzy, dotykając wierzchem policzka a potem delikatnie musnęła usta, zupełnie, jakby robiła to po raz pierwszy w życiu.
- Już mi ciepło – wyszeptała mu do ucha, zarzucając ręce na szyję – Ja ciebie też kocham.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz