- To jest Charlie – przedstawiła Lily, siadając między
Jamesem a Syriuszem i składając na policzku swojego chłopaka czuły pocałunek –
Pracujemy razem.
Timble pokiwała tylko głową, zmierzyła podejrzliwym
spojrzeniem Syriusza i Petera, obok których były wolne miejsca i po chwili
wahania, rzuciła się niedbale obok Blacka, trącając go lekko łokciem w bok.
Peter odetchnął z ulgą i zacisnął mocniej ręce na kuflu ze swoim piwem, Syriusz
za to skrzywił się niezadowolony z przymuszonego sąsiedztwa.
Lily popatrzyła na to rozbawiona i zdecydowała się na małą
prezentację.
- To Syriusz – oznajmiła z naciskiem a Black posłał
mordercze spojrzenie w kierunku Charlie – A to Peter.
Pettigrew skulił się jeszcze bardziej niż zwykle – A gdzie
inni?
- Lunatyk się spóźni – powiedział James widząc, że nie może
liczyć na przyjaciół – Mają jakiś kłopot z… dojazdem – dokończył rozbawiony,
obserwując kątem oka Charlie i Syriusza, którzy rzucając sobie nieprzychylne
spojrzenia, walczyli o precelka.
- Przyniosę więcej – zaproponowała natychmiast Lily, ale
Timble zerwała się natychmiast z miejsca, z wyraźną ulgą, że może się oddalić i
zaraz była przy barze – Co to ma być? – zapytała z oburzeniem Evans, a Black
zmarszczył brwi.
- To ona zaczyna, widziałaś, jaką miała minę, jak tu
przyszła??
- Ona po prostu taka jest – wyjaśniła Lily – Przez cały
wieczór miała taką sama minę.
- Nie, on jej szczególnie podpadł – przerwał szybko James, a
Syriusz pokiwał głową.
- Straszna jest – wyszeptał Peter – Wygląda, jakby zaraz
miała nas wszystkich zadźgać precelkiem…
- Precelkiem nie da się zadźgać, można co najwyżej udławić –
poprawił go James, a Peter pokręcił głową.
- Wygląda na taką, co może i zadźgać…
- Na upartego, on ma rację – poparł przyjaciela Syriusz, a
Peter wypiął się dumnie, że ma takiego sojusznika – Wygląda na psychopatkę.
- Sami jesteście psychopaci – powiedziała bez przekonania
Lily – Ona sprawia tylko takie wrażenie, a tak naprawdę jest całkiem w
porządku…
- Nie obraź się kochana, ale myślę że coś ci się w główce
potentegowało – zaśmiał się James jednak nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo
Charlie wróciła niosąc miseczkę pełną precelków. Usiadła, podsunęła ją każdemu,
z wyjątkiem Syriusza, którego skrupulatnie ominęła i dopiero po chwili łaskawie
wróciła, z rozbawieniem podsuwając miseczkę. Syriusz prychnął obrażony, ale
precelka nie wziął.
Drzwi od gospody otworzyły się i do środka zajrzała
nieśmiało brązowowłosa dziewczyna. Omiotła otoczenie spojrzeniem i zniknęła z
powrotem, niezauważona przez nikogo, by wrócić chwilę potem, prowadząc za sobą Remusa,
który sprawiał wrażenie jakby wcale nie był zbyt entuzjastycznie nastawiony do
spotkania z przyjaciółmi. Jego nietęga mina zaraz znalazła swoje źródło – Lily,
zauważywszy go, poderwała się z miejsca na baczność i posłała w jego kierunku
pełne wyrzuty spojrzenie.
Obserwował z rozbawieniem, jak Lily objeżdża przyjaciela za
zatajenie tak ważnej informacji. Remus stał z opuszczoną smętnie głową, z
trudem ukrywając przed nią rozbawienie. Maddie, przyglądała się temu z lekkim
oszołomieniem, a Charlie wydawała się być zachwycona rozwojem sytuacji i z
pożądaniem łapała każde ich słowo, pałaszując precelka.
- Chodź do nas – zawołał Maddie a kiedy lekko zaskoczona
usiadła obok, podsunął pusty kufel, który czekał na ich przybycie i otworzył
butelkę z piwem, podając ją dziewczynie – Obawiam się, że to może nieco
potrwać.
- Lepiej się przygotuj, bo ciebie czeka coś podobnego –
dodał natychmiast Syriusz, a Charlie odwróciła na chwilę wzrok od Lupina i popatrzyła
na nich z zaciekawieniem – Jak ruda weźmie cię pod swoje ramiona już jej się
nie pozbędziesz.
- To zabrzmiało jak groźba – wtrąciła szybko Timble,
częstując całkiem zaskoczoną Maddie precelkiem – Jesteście jakąś sektą?
- Nawet jeśli, nie musisz się martwić, jesteś bezpieczna –
wymruczał Syriusz a Maddie szybko złapała za kufel, który trzymała na dystans i
opróżniła jednym łykiem połowę zawartości. Charlie przewróciła oczami.
- Nie unoś się tak, bo jeszcze się spocisz – odgryzła się dziewczyna
– Masz precelka.
- Nie chcę.
- Głupi jesteś – wzruszyła ramionami i nieco ożywiona
wyciągnęła przez stół rękę do przerażonej już Maddie – Charlie jestem.
- Maddie…
Remus wyraźnie stracił już cierpliwość, bo przerwał Lily i
gestykulując żywo coś jej tłumaczyć. Evans, równie zirytowana, sprawiała
wrażenie, jakby w ogóle jej nie słuchała. W końcu Remus zdecydował, że nie ma
co dłużej się denerwować, obszedł Lily i usiadł przy stoliku.
- Chodzisz z wariatką – rzucił do Jamesa – Wiedziałeś?
- Domyślałem się – zaśmiał się, a Lily podeszła do stolika i
wyraźnie zapomniała o nowej osobie w ich gronie, bo usiadła obok Charlie i
zwróciła się do Jamesa.
- Twój przyjaciel jest jednak dziwny.
- A mnie się wydało, że to ja jestem jebnięta – powiedziała cicho
Charlie – ale was to tylko wysłać na zamknięty do Munga!
- A ty to kto? – zapytał niezbyt grzecznie Remus, zauważając
ją w końcu. Maddie znów złapała kufel i opróżniła go do końca.
- Dolać ci? – zatroszczył się łagodnie Syriusz a dziewczyna
tylko pokiwała głową.
- Charlie, to usług – powiedziała niedbale dziewczyna teraz
wyraźnie już zadowolona, że dała się namówić Lily, żeby się do nich dosiąść – A
ty…
- Remus.
Pokiwała głową, przyjmując do wiadomości, a Lily prychnęła
obruszona a jej wzrok padł na Maddie, która znów odruchowo sięgnęła do kufla.
Syriusz złapał ją za nadgarstek i lekko pokręcił głową, poczym pochyliwszy się
lekko do przodu pod pozorem sięgnięcia po spornego precelka – którego w końcu
nikt nie zjadł – wyszeptał.
- Lepiej to zniesiesz na trzeźwo.
Kiedy wszyscy się rozeszli, było grubo przed północą. James
odprowadził do domu Lily, która całą drogę rozprawiała na temat Maddie. Wbrew
jego oczekiwaniom, dziewczyna wcale nie była zbyt entuzjastycznie nastawiona.
- Jest miła, ładna i naprawdę urocza, ale jakoś nie mogę się
przekonać – mówiła, kiedy szli opustoszałymi Londyńskimi uliczkami w stronę jej
mieszkania – Nie wiem, wydaje mi się być zbyt spokojna i stonowana, jak na
naszą bandę…
- A czy tu nie chodzi raczej o April? – odgadł rozbawiony
Potter, a Lily prychnęła lekko.
- Tak, chodzi o April. Lubię ją i… No myślałam, że między
nimi coś kiedyś będzie – mruknęła niezadowolona dziewczyna – Nie wiem, może
trochę za bardzo się tym przejmuję?
- Może – zgodził się Potter – Remus jest dużym chłopcem, da sobie radę. Ja osobiście mam
dobre odczucia.
- A Charlie? – zapytała Lily, a James natychmiast wybuchł
głośnym śmiechem – Daj spokój, nie jest aż tak okropna! Jest po prostu inna…
- Nie znasz jej – zauważył rozsądnie Potter – Widziałaś ją
pierwszy raz i…
- Chciałam ją trochę lepiej poznać, a w towarzystwie jest
łatwiej. Będę z nią spędzać teraz dużo czasu, prawda? No, więc co o niej
sądzisz?
- Potem jak się rozkręciła, wydawała się być całkiem
normalna, jeśli wiesz o co chodzi. Chociaż Łapa chyba jej nie polubi…
- Z wzajemnością – zaśmiała się Lily – Nie wiem, co im się
stało, ale warczeli na siebie cały wieczór.
- Na ich miejscu bym uważał, wiesz jak to bywa z tym
warczeniem, łatwo stracić głowę.
Lily skwitowała to milczeniem, nagle pochmurniejąc. James od
razu to zauważył – zacisnął mocniej rękę na ręce dziewczyny, przyciągnął do
siebie i objął ramieniem.
- Wróci – zapewnił ją – Zobaczysz. Pewnie zdecydowała się
zostać i nie ma czasu się odezwać. Wiesz jak to jest, kiedy zaczynasz wszystko
od nowa…
- Nawet nie pisze. Boje się, że stało się coś złego,
rozumiesz? Ona nie jest szczęśliwa, ma jakieś kłopoty, ja to wiem… A ja nawet
nie mogę jej pomóc!!
- Jeżeli nie chce twojej pomocy, to i tak być jej nie
pomogła – powiedział w końcu ze słyszalnym w głosie wyrzutem. Lily szybko
odgadła, że chłopak ma żal do Lauren i chociaż z jednej strony to rozumiała, z
drugiej trudno było jej to zaakceptować.
- Ale bym z nią była – wyszeptała cicho. Temu nie mógł
zaprzeczyć, nawet gdyby bardzo chciał.
Zatrzymali się przed wejściem do kamieniczki, w której
mieszkała Lily.
- Wejdziesz? – zapytała łagodnie, szukając w torebce kluczy.
James uśmiechnął się.
- Jest już późno, powinienem wracać do domu.
- Możesz zostać na noc – wypaliła nim zdążyła pomyśleć.
James spojrzał na nią zaskoczona – Możesz zostać na noc – powtórzyła już
spokojnie, bardziej stanowczo – Sam powiedziałeś, że jest już późno… Pokój
Lauren stoi pusty a jest tam wygodne łóżko, jeśli chcesz.. To znaczy, jeśli nie
chcesz… Oh, zapomnij – wybełkotała zawstydzona, przeklinając w myślach swój
brak pomyślunku. James przyglądał się rozbawiony, jak drżącymi rękami otwiera
drzwi, nie mogąc trafić kluczykiem do dziurki. Kiedy jej się to w końcu udało,
wpadła do środka, potknąwszy się o próg.
- Lily, spokojnie – powiedział, łapiąc ją w ostatniej chwili
za nadgarstek i przyciągnął do siebie, posyłając łagodny uśmiech – Chętnie bym
został, ale naprawdę muszę wracać do domu, rodzice się pewnie denerwują. Innym
razem.
- Dobrze – pokiwała głową, uśmiechając się – Innym razem.
Pozwoliła się pocałować na dowidzenia, zarzuciła ręce na
jego szyję.
- Uważaj na siebie – poprosiła, układając głowę na jego
ramieniu – Dobrze?
- Jak zawsze – obiecał, całując ją jeszcze raz i delikatnie
oswobodził z jej objęć – Dobranoc, Lily.
- Dobranoc.
Patrzyła za nim z lekkim uśmiechem, dopóki nie zniknął w
bocznej uliczce. Gdy usłyszała trzask teleportacji, zamknęła za sobą drzwi i
weszła na górę, nie mogąc przestać się uśmiechać.
Rozejrzała się po ciemnej uliczce, wsadziła głęboko ręce w
kieszenie i zaciskając je kurczowo na różdżce żwawo ruszyła przed siebie, rozglądając
się czujnie dookoła. Doświadczenie ostatnich dni nauczyło ją, że trzeba mieć
oczy dookoła głowy w każdej chwili.
Nie przeszła kilku stóp, kiedy usłyszała czyjeś przytłumione
kroki. Zwolniła, napinając całe ciało gotowa w każdej chwili odeprzeć atak. Gdy
weszła w światło latarni, zobaczyła zbliżający się cień. Natychmiast wyszarpała
różdżkę z kieszeni i obróciła się na pięcie.
- Drętowa!
Napastnika odrzuciło do tyłu. Charlie napięła się jeszcze
bardziej, zrobiła niewielki krok do przodu.
- Rictusempra!
Udało jej się uskoczyć w ostatniej chwili, jednak nie była
wystarczająco szybka, żeby zareagować na kolejne. Krzyknęła, gdy zaklęcie w nią
trafiło prosto w brzuch. Siła zaklęcia odrzuciła ją do tyłu, powalając na
chodnik.
Napastnik wynurzył się z cienia, z różdżką wycelowaną prosto
w nią i kiedy zaczynała myśleć, że to już koniec doznała oszałamiającego
olśnienia. Znała go.
- Ty bydlaku! – wrzasnęła z oburzeniem. Syriusz Black wyglądał
na równie zaskoczoną jak ona, nadal jednak mierzył w nią różdżką – Wiedziałam!
- Czego mnie zaatakowałaś!? – zapytał ostro.
- Szedłeś za mną! – krzyknęła cicho, a Black ku jej
zdziwieniu opuścił różdżkę, chowając ją do kieszeni.
- Wracałem do domu – oznajmił, wyciągając do niej rękę.
Zmierzyła go niechętnym spojrzeniem i chwyciła dłoń. Pomógł jej wstać i
patrzył, jak otrzepuje spodnie – Co tu robisz?
- Mieszkam blisko – powiedziała naburmuszona – Musiałeś się
tak skradać Wystraszyłeś mnie…
- Dlaczego? – zapytał bezczelnie szczery, obserwując ją
zaciekawionym spojrzeniem – Czego się boisz?
- Takie osoby jak ja muszą uważać na takich skurwysynów jak
ty – mruknęła niechętnie – wielkopańscy panicze, liżący buty tego skurwiela…
- Pochodzisz z rodziny mugoli – odgadł. Charlie zadarła wysoko
głowę i spojrzała na niego zadziornie.
- Gorzej, jestem czystej krwi – powiedziała twardo. Syriusza
wmurowało. Charlie zaśmiała się, odrzucając krótkie włosy z twarzy i prostując
się – Co się tak gapisz? Nie wyglądam na ulizaną panienkę z dobrego domu, co?
- O co ci chodzi? – zapytał wściekły. Jej osoba wyraźnie go
denerwowała – Czego ty ode mnie chcesz?? Jaki ty masz problem!?
- Mam problem z takimi jak ty, Black – wycedziła podchodząc
do niego – Uważającymi się za panów świata paniczów, którzy drygają jak im
zagra ten bydlak i próbują zniszczyć każdego, kto jest porządny i coś znaczy w
tym zasranym śmietniku.
- Czekaj, czekaj – przerwał jej szybko, a oczy zapłonęły mu
dzikim ogniem – Kim ty do cholery jesteś?
- Charlie Timble, czarownica czystej krwi, a dla takich jak
ty, zdrajczyni etc. – wyrecytowała – Więc daruj, że marnowałam twój cenny czas,
już mnie tu nie ma…
- Czekaj, czekaj – powtórzył, łapiąc ją za nadgarstek – Coś
ci się chyba w tym malowanym łebku pomyliło, wiesz? Masz bardzo nieaktualne i
niesprawiedliwe informacje, droga pani, bo tak się składa, że rozmawiasz z
hańbiącym honor rodziny wyrzutkiem – wycedził – następnym razem spytaj, zanim
wyciągniesz do mnie różdżkę, bo nie masz szans – dodał, poczym zgrabnie ją
wyminął i odszedł, zostawiając oszołomioną. Stała przez chwilę oszołomiona,
patrząc tępo w miejsce gdzie przed chwilą była jego twarz.
A potem odwróciła się i puściła pędem, doganiając go nim
doszedł do końca uliczki.
- Czekaj! – zawołała, próbując złapać oddech – Ja…
Przepraszam… Nie wiedziałam.
Zmierzył ją nieprzychylnym spojrzeniem. Charlie przyglądała
mu się z uwagą.
- Kilka dni temu Śmierciożercy zaatakowali moją starszą
siostrę. Wczoraj, mój bliźniak trafił do Munga – powiedziała szybko na wydechu
– Oni wszyscy są tacy jak ty… To znaczy…
- W takim razie czemu tu jeszcze stoisz? – zapytał wściekły.
- Bo mnie nie zabiłeś, chociaż miałeś okazję – prychnęła
zirytowana, wkładając ręce do kieszeni, obeszła go. Przez chwilę stał wyraźnie
bijąc się myślami a potem poszedł powoli w kierunku, w którym udała się
Charlie.
- Odprowadzę cię – powiedział obojętnym tonem – Lepiej żebyś
nie szwendała się sama.
- Bez łaski – mruknęła.
Szli obok siebie w całkowitym milczeniu. Ktoś, kto
przeszedłby obok mógłby ich wziąć za dwie obce osoby, które idą obok siebie
przypadkiem.
Jedynie rzucane przez nich co chwilę ukradkowe spojrzenia
mówiły o tym, że mogą iść razem.
Była nim zafascynowana. Do tej pory bez problemu od razu
odgadywała intencje ludzi a jego, wydawały się tak oczywiste! Tymczasem
pomyliła się.
Ciekawość zjadła ją od środka – kłębiło się w niej tyle
pytań, tyle niewiadomych, na które tylko on mógł odpowiedzieć. Do tej pory nie spotkała
nikogo takiego.
Zatrzymała się nagle, wskazując na swój budynek.
- To tu – powiedziała mimochodem a Syriusz rozwarł oczy ze
zdziwienia, przenosząc spojrzenie od zabitych deskami okien, przez napisy na
ścianach po wybite drzwi kamienicy.
- Tu? – Upewnił się, a Charlie pokiwała żywo głową.
- Usamodzielniam się – wyjaśniła – Rodzice chcieli mi coś
wynająć, ale mam dość życia na czyjś rachunek. Na razie to nie wiele, ale
jednak… Chcesz wejść na drinka? Wiszę ci porządne przeprosiny za dzisiejszy
wieczór – dodała bez ogródek, wyciągając klucz.
- Nie, lepiej nie – powiedział, wpatrując się w wybite cegły
w murze.
- Oh, przywykło się do wygody – odgadła przeciągając sylaby
– Nie bądź baba. Zobaczysz, jak mieszkają ludzie w prawdziwym świecie.
Otworzyła drzwi, przepuszczając go do środka. Przytrzymał je
jednak, pozwalając aż wejdzie pierwsza. Prychnęła z pogardą.
- Odpuść sobie, te drzwi nie zniosą takiego aktu dobrych
manier – powiedziała, a kiedy nie odpuścił, przeszła, warcząc pod nosem –
Dżentelmen się znalazł.
- Nie marudź – zawołał za nią a Charlie roześmiała się w
głos – Ty jednak jesteś niesamowita.
- W środku jest lepiej – oznajmiła z przekonaniem –
Przytulnie i milutko.
- Na pewno – wyszeptał do siebie, idąc za nią. Zatrzymała
się przed drzwiami z żelazną piątką przybitą na szczycie, wsadziła do nich
klucz, przekręciła i pchnęła, a kiedy nie drgnęły, kopnęła z całej siły.
Odskoczyły, a zadowolona Charlie weszła do środka i pomachała na Syriusza.
- Witam w moich skromnych progach – zachichotała z własnego
żartu, rzuciła plecak na podłogę i od razu skierowała się do indeksu
kuchennego.
Znajdowali się w małej kawalerce. Na samym środku, stała
wyjedzona przez mole kanapa, przy niej mały stolik, wyglądający jakby zaraz
miał się rozpaść. Przy oknie stał regał, zapełniony po sufit książkami. Na
podłodze leżał stary dywan, podłoga skrzeczała pod każdym, najmniejszym
naciskiem.
- Nie radzę ci siadać – ostrzegła Charlie, nawet nie
odwracając się, kiedy Syriusz podszedł do kanapy i trącił ją lekko nogą – Myślę,
że coś się w niej zalęgło… Siądź sobie na łóżku… To ten piankowy materac, tam w
rogu pokoju.
- Nie brzydzisz się tu spać? – zapytał Syriusz, a Charlie
wzruszyła ramionami.
- Jestem tu kilka godzin w ciągu dnia – wzruszyła ramionami –
Wbrew pozorom, nie ma tu szczurów ani karaluchów… Myszki – dodała, kiedy
spojrzał znacząco w stronę kanapy – albo coś innego… Nie mam okazji sprawdzić.
Podeszła, niosąc przed sobą dwie szklanki pełne czerwonego
płynu.
- Dobre… Śmiało, siadaj – dodała, stawiając drinki na podłodze
i rzuciła się na posłanie – Nie, czekaj! Zabiorę… - dodała zawstydzona, zabierając z podłogi
coś, co w mniemaniu Syriusza wyglądało na zużytą prezerwatywę – już.
- A tak na poważnie, wcale tu nie mieszkam – oznajmiła w
końcu – To opuszczony budek, przeznaczony pod rozbiórkę. Przychodzę tu czasem,
kiedy nie mam ochoty wracać do domu. To też nie było moje – dodała, wskazując
na gumkę – Jestem niewinną dziewicą.
- W to ostatnie, akurat nie wierzę – powiedział Syriusz,
biorąc drinka. Charlie zaśmiała się, oparła wygodnie o ścianę.
- I słusznie. Jestem rozwiązłą nierządnicą… Dlaczego się
wyłamałeś? – zapytała nagle, zupełnie poważnym tonem.
- Nie chcę o tym mówić.
- Daj spokój! Tak się postarałam, żeby umilić ci wieczór, a
ciebie stać tylko na nie chcę o tym mówić? – zirytowała się.
- Nie chcę o tym mówić – powtórzył twardo, a Charlie
prychnęła.
- A wiesz, że nie chcę
o tym mówić oznacza prawie zawsze potrzebuję
o tym mówić? – zapytała podchwytliwie – To nieme wołanie o pomoc!
- A ty co, psycholog? – zapytał z ironią.
- Dla ciebie mogę nim być – powiedziała od razu – No daj
spokój, nie znasz mnie! Co ci szkodzi trochę pogadać? Nikomu nie powiem, bo
niby komu?
- Pracujesz z Lily – przypomniał rezolutnie.
- Z kim? – zapytała całkowicie szczerze zaskoczona, a Syriusz
uniósł wysoko brwi.
- Lily. Ruda, piegowata, zielone oczy… bardzo upierdliwa?
- Aha! Nowa! Nie wiedziałam, że ma na imię Lily… - dodała do
siebie, a Syriusz zaczął się poważnie zastanawiać, czy z nią aby wszystko jest
w porządku.
- Po co się do nas dosiadłaś? – zapytał, teraz już
rozbawiony, a Charlie wzruszyła ramionami.
- Liczyłam na piwo za free – powiedziała z rozbrajającą
szczerością – I udało się!!
- Jesteś walnięta, wychodzę – oznajmił wstając, ale Charlie
nie wyglądała na taką, co odpuści łatwo.
- Wiesz, że zamykanie się na problemy powoduje, że nie da
się ich pokonać? Kłębiąc to w sobie nigdy nie zaznasz spokoju. Powiedzmy, że
chcę ci pomóc – zawołała za nim – Co ci szkodzi?
- Dlaczego mam ci ufać? Może jesteś psychopatką, albo jedną
z nich? Nie mam powodu, żeby ci to wszystko mówić. W ogóle… Skąd wiedziałaś,
kim jestem? – zapytał rozsądnie, odwracając się i mierząc ją podejrzliwym
spojrzeniem – Nie przedstawiałem ci się po nazwisku.
- Przedstawiłeś – powiedziała, trochę zbita z tropu.
- Nie, nie zrobiłem tego. Nigdy tego nie robię, chociażby po
to, żeby uniknąć sytuacji takich jak ta dziś. Skąd wiedziałaś, kim jestem? –
zapytał surowo, wyszarpując różdżkę z kieszeni – Kim jesteś?
- Charlie Timble – powtórzyła spokojnie – Rozgryzłeś mnie,
nie przedstawiałeś się. Sama cię rozpoznałam.
- Skąd? Nie znamy się.
- Nie. To TY mnie nie znasz – poprawiła go, westchnęła –
Widzisz sytuacja w mojej rodzinie jest nieco popieprzona. Rzekłabym, że jest
ostro popieprzona. Moi dziadkowie, to dwa różne światopoglądy na świat. Babka
jest czarownicą wyznającą zasady twojej rodziny, dziadek jest taki jak ty czy
ja… Wbrew wszystkiemu, kochają się dwoje ślepych idiotów i żeby nie wprowadzać
zamieszania i konfliktu, swojego syna, czyli mojego ojca, wychowali według
dwóch idei a kiedy dorósł, sam wybrał… Ze mną jest tak samo – dodała szybko,
kiedy Syriusz popatrzył na nią jak na idiotkę – Raz na jakiś czas muszę
odbębnić z babką bardzo nudne, arystokratyczne przyjątko u jakiś… znajomych –
prychnęła – Miałam nieprzyjemność poznać twoją rodzinę.
- Naciągane – osądził, nadal mierząc w nią różdżką – Inną
bajkę proszę, albo najlepiej prawdę.
- To jest prawda, imbecylu – zirytowała się – Ja po prostu
skojarzyłam fakty… Jesteś podobny do brata – dodała po chwili milczenia, dużo
ciszej – Nie znoszę tego wszystkiego, a ty… No, nie wiedziałam, że się
wyłamałeś. Dlatego mnie to tak interesuje… Nie miałeś wyboru i porównania, a
jednak się wyłamałeś.
- Miałem - powiedział – Przyjaciele to moje porównanie.
Podsunęła w jego kierunku szklankę z drinkiem, posunęła się,
robiąc miejsce.
- Słowo, że nic co powiesz, nie wyjdzie za mury tego budynku
– obiecała – Zwłaszcza, że za kilka dni już go tu nie będzie.
- Nie odpuszczasz – powiedział, ale usiadł, kapitulując.
Posłała mu uśmiech, prostując nogi i mierząc uważnym spojrzeniem – Zawsze
jesteś taka uparta?
- Yeap. Ale zmieniasz temat. To jak to było z tym
wyłamaniem, hm?
- Nijak – wzruszył ramionami – Pojechałem do Hogwartu,
trafiłem do Gryffindoru i… to wystarczyło.
- Bogowie, jeszcze Gryfon?
- Coś taka zdziwiona? Właściwie, kiedy ty skończyłaś
Hogwart? – zapytał.
- Nie skończyłam – powiedziała obojętnym tonem – Uczyłam się
w domu… Według waszego systemu, skończyłabym… rok temu.
- Kiedy się urodziłaś? – zainteresował się, a Charlie
uśmiechnęła lekko.
- 31 sierpnia 1959. Dasz wiarę, że kilka godzin i byłbym rok
młodsza? – zaśmiała się, a Syriusz natychmiast jej z wtórował.
- Byłabyś z nami na roku – uświadomił ją – Żałuj, jest
czego.
- Nie, nie ma – zaprzeczyła – No dobra, ale nadal nie wiem
wszystkiego, czego chciałam wiedzieć!! Co, tak po prostu trafiłeś do innego
domu i nagle zmieniłeś światopogląd? A może nigdy w niego nie wierzyłeś, co?
- Wierzyłem – przyznał się po chwili milczenia – Wierzyłem
tak jak może wierzyć ślepy jedenastolatek i pewnie wierzyłbym dalej, gdybym
trafił do Ślizgonów. Trudno o inną opcję, kiedy wpaja ci się coś odkąd tylko
nauczysz się mówić… Nadal pamiętam połowę tych bzdur – dodał skwaszony.
- Udało ci się – powiedziała cicho.
- Niestety tylko mnie – pociągnął ze szklanki i zaraz
zakrztusił się – Co to do cholery jest?
- Nie chcesz wiedzieć – zapewniła go Charlie – Mówisz o
swoim bracie? Myślałam, że się nie dogadujcie…
- Nie ważne.
- Nie ważne to po nie chcę o tym mówić drugie zdanie
wołające o pomoc. Może nawet bardziej głośnie…
- Upierdliwa jesteś, a ja nie powinienem w ogóle ci o tym
mówić. To nie jest twój interes.
- Daj spokój, chcesz mi o tym mówić – prychnęła zirytowana –
Mamy to znowu wałkować? Pewnie, mogę ci znów wyłożyć, dlaczego możesz mi zaufać,
ale tylko tracimy czas… A po za tym, to kurestwo jest tak mocne, że i tak
niczego nie zapamiętam, bo urwie mi się film!! Kurwa… - dodała po chwili sama
do siebie i uderzyła się ręką w głowę – ja to jednak jestem durna…
Rozśmieszyła go. Trudno było mu określić, czy to alkohol,
czy Charlie, ale zaczął się śmiać wbrew własnej woli i nagle nie mógł nad tym
zapanować.
W Charlie było coś takiego, co nie pozwalało mu jej odmówić.
Ciekawiła go, to był pewien niezdrowy rodzaj fascynacji, który ma tylko dwa
możliwe skutki – przynosi szczęście bądź kłopoty.
Syriusz nie był w stanie przeczuć, jak to się dla niego
skończy ale teraz zdecydował, że przecież już gorzej, niż w tej chwili, być nie
może. Wiedziała o nim i tak zbyt dużo, więc każda nowa informacja, nie mogła
przynieść większych konsekwencji.
- To nie było tak -
powiedział w końcu, kiedy udało mi się już uspokoić – Młody i ja… No, w pewnym
momencie, mieliśmy właściwie tylko siebie. Dopóki byłem w domu, wszystko było w
porządku, a potem… Nie, jednak nie chcę o tym mówić.
- Odtrącił cię – odgadła, przerywając krótką ciszę, jaka
zapadła między nimi – Kiedy zacząłeś się wyróżniać?
Pokręcił głową, zaprzeczając.
- Nie. Ja odtrąciłem jego, gdy nie słuchał tego, co mu
mówiłem. Potem on olewał mnie i… - zamilkł. Tym razem Charlie siedziała cicho,
a kiedy nic więcej nie powiedział, odezwała się.
- Mam brata bliźniaka, Kayla. Jako dzieci, trudno było nas
od siebie rozdzielić. A potem on poszedł do szkoły, a ja zostałam w domu… Jako
dziecko dużo chorowałam, miałam słabą odporność i rodzice zdecydowali, że
lepiej żebym uczyła się w domu, ale Kaylowi nie chcieli zabrać tej
przyjemności, skoro nie było to konieczne. Trafił do Ślizgonów… Po każdym
lecie, gdy wracał, coraz trudniej było się nam porozumieć… Wybrałeś drogę,
chociaż nikt ci jej nie pokazywał. Poszedłeś w nią ślepo, zupełnie pod prąd, bo
uczono cię czegoś innego i żyjesz twardo według swoich zasad, nie zmieniając
się bo inni od ciebie tego wymagają. Sam sobie stworzyłeś wybór i dałeś go
bratu… On wybrał inaczej.
Znów zapadła chwila milczenia.
- Ale to było tandetne – powiedział nagle Syriusz, już
normalnym tonem a Charlie zaśmiała się.
- Próbowałam cię pocieszyć! – usprawiedliwiła się z wyrzutem
– Nie jestem w tym dobra…
- Jesteś beznadziejna – zgodził się, za co zaraz, dostał
kuksańca w bok.
- Ale ci lepiej? – zapytała w końcu, a Syriusz wzruszył
tylko ramionami – Jesteś w takim wypadku spaczony emocjonalnie, wszystkim
wygadanie się, pomaga…
- Powiesz mi, co tu jest? – podjął w końcu, opróżniając
szklankę do dna – Wypiłem, więc jeśli to trucizna i tak jest za późno, a jestem
po prostu ciekaw.
- To tylko mocna wódka i sok – wyjaśniła, ziewając
przeciągle – Bardzo mocna wódka i sok. Mówiłam, nie jestem psychopatką… Robi
się późno, więc jeśli nie masz ochoty mnie przelecieć, lepiej spieprzaj, bo w
połączeniu z tymi piwami, które wypiliśmy u Rechoczących Wiedźm, za jakieś
dwadzieścia minut zetnie nas tak, że nie będziesz wiedział kiedy i co robiłeś.
Ani z kim…
- Nie, wcale nie jesteś psychopatką – powiedział rozbawiony,
wstając. Charlie również się podniosła.
- Nie jestem, gdybym była, to bym cię nie uprzedzała chyba,
nie?
Szli w milczeniu obok siebie. Remus raz po raz zerkał w jej
stronę z wyraźną obawą, Maddie z kolei sprawiała wrażenie bardzo rozbawionej. Lupin
miał wątpliwości, czy to wpływ piwa, którym napoiła ją Lily, czy może nie wie o
czymś, o czym wiedzieć powinien.
W każdym bądź razie, nie miał odwagi zapytać.
- Będziemy milczeli całą drogę? – odezwała się w końcu, a
Lupin wzruszył ramionami – Jakoś mało mówisz.
- Mało… Nie. Wydaje ci się.
Pokiwała głową, podniosła głowę.
- Ładna dziś noc – podjęła – Widać gwiazdy. Lubię gwiazdy.
Remus podniósł nieznacznie głowę. W oczy rażąco rzucała się
niepełna tarcza księżyca.
- Tak, są piękne – powiedział bez entuzjazmu.
- Widać księżyc –
zatrzymała się, poderwała głowę – Chyba niedługo będzie pełnia… Jak myślisz?
- Już była – odpowiedział krótko, nagle podenerwowany –
Chodźmy, jest już późno.
- Czekaj – zirytowała się, ale nie zrobiła ani kroku do
przodu. Zamiast tego przyciągnęła go do siebie – Jest piękna noc, romantyczny
nastrój… Chciałabym go dobrze wykorzystać.
Zarzuciła ręce na jego szyję, uśmiechnęła się kusząco i
złożyła na jego ustach namiętny pocałunek.
- Bardzo dobrze – pochwaliła go po chwili, z lekkim – A
odpowiedź na twoje pytanie, brzmi: oryginalni.
- Co? – zapytał ogłupiały.
- Oryginalni. Twoi przyjaciele. O to chyba chciałeś zapytać
przez cały wieczór, prawda? – odgadła bardzo trafnie – są niesamowici.
Złapała go za rękę i pociągnęła za sobą, z lekkim uśmiechem.
Remusowi jednak do śmiechu wcale nie było, bo właśnie dotarło do niego coś, co
wypierał dzielnie przez kilka ostatnich miesięcy.
Przeczesała włosy dłonią, myśląc gorączkowo. Sytuacja
wymknęła jej się spod kontroli, a teraz nie było już za późno na rozważania.
Rozejrzała się po namiocie, szukając wzrokiem swoich ubrań. Jak na złość,
nigdzie ich nie widziała.
Spojrzała na śpiącego obok Eddiego i zalała ją fala gorąca,
na wspomnienie poprzedniej nocy. Morgano, w życiu nie posądziłaby go takie
pokłady… no, właściwie nawet nie wiedziała czego. Była jednak pewna, że mimo,
iż to był Eddie, to było to jedno z najniezwyklejszych doświadczeń w jej życiu.
Nie żałowała. Bo niby czego? Utraconej niewinności, której
nigdy tak naprawdę nie miała? Jej ciało nie było dla niej żadnego rodzaju
świątynią, nie trzymała go dla nikogo szczególnego. Od zawsze uczono ją, że sex
jest tylko przyziemną przyjemnością a najważniejszy jest brak zaangażowania.
Jako kobieta pochodząca z rodu McAdamsów, nie powinna przywiązywać wagi do tego
z kim sypia.
Sięgnęła po kołdrę, owijając się nią szczelnie i delikatnie,
na paluszkach, wstała z pryczy. Rzuciła ostatnie spojrzenie na pochrapującego
mężczyznę i przeszła na drugi koniec namiotu, zbierając po sobie ubrania.
Czasem nie była wcale pewna, czy zasady, na jakich ją
wychowane, są właściwie. Bywały chwile, kiedy miała wątpliwości, czy to jest na
pewno styl życia, jaki chciałaby prowadzić. Potem jednak wracały do niej
wszystkie te historie, a wahanie odchodziło tak szybko, jak się pojawiało.
Teraz jednak, nawet setki opowieści rodzinnych, nie
wystarczyły, by przestała o tym myśleć.
Nie był to jej pierwszy raz z mężczyzną. To, że z nikim się
nie spotykała, nie oznaczało przecież, że nadal była dziewicą. Już rok temu, w
czasie wakacji, pozwoliła sobie na chwile zapomnienia.
Nie, pierwszy raz, zdecydowanie nie był aż tak porywającym
doświadczeniem, jak mówiono jej, że jest. Nie była nawet do końca pewna, czy
tego chce. Podjęła jednak decyzję sama, a każda kolejna noc, z każdym nowym
partnerem, była coraz lepsza.
Żadna jednak, nie była taka, jak ta. Trudno było się do tego
przyznać, nawet przed samą sobą, ale Eddie w pewien sposób był wyjątkowy.
Nie potrafiła określić z czego to wynikało, ale tej nocy,
czuła się naprawdę dobrze. Wyjątkowo, bezpiecznie, wspaniale. Tak, jak nie
czuła się jeszcze nigdy dotąd.
- Nie śpisz.
- Błyskotliwe – powiedziała, nie odwracając się.
- Poziom złośliwości w normie. Całe szczęście, już się
bałem.
- Wyczuwam ironię w twoim głosie, wiesz? – odwróciła się do
niego, przyglądając mu się z uwagą – Swoją drogą, jak na geja jesteś całkiem
niezły w łóżku.
Zmarszczył brwi, puszczając uwagę mimo uszu.
- Potraktuję to jako obelgę – powiedział, siadając i
rozglądając się po namiocie.
- Nie musisz.
Zaskoczyła go. Uniósł wysoko brwi. Prychnęła.
- Nie myśl sobie tylko Morgana raczy wiedzieć czego –
zastrzegła – To jednorazowy komplement. Na następny przyjdzie ci trochę
poczekać.
- Zacierasz moją wiarę w ciebie, zła kobieto. Byłem pewny,
że nie stać cię na nic miłego – powiedział, kiedy podeszła do pryczy i podała
mu ubranie, sama mając już na sobie pełne odzienie. Zaśmiała się, pochyliła, i
musnęła ustami jego czoło.
- Nigdy nie wolno być niczego pewnym – pokazała mu język, zadowolona
z siebie i wyszła z namiotu.
- Merlinie… Zepsułem ją!
Łup! Łup! Łup!
Syriusz przeklął pod nosem, obrócił się na bok i znów
przeklął. Światło, wpadające przez okno do pokoju, oślepiło go, a denerwujące
pukanie nie ustępowało.
Powoli otworzył jedno oko, by natychmiast je zamknąć. Było
zbyt jasno.
Łup! Łup! Łup!
- Co do… - zerwał się i natychmiast zamilkł. Kac był tak
wielki, że jego własny głos sprawiał mu fizyczny ból. Wieczór pamiętał jak
przez mgłę, nie mógł więc jednoznacznie określić, co było powodem jego
cierpienia. Nie zdążył się jednak dostatecznie długo nad tym zastanowić – gdyby
tylko mógł trzeźwo myśleć – bo chwilowe rozbudzenie, jakiego doznał, pozwoliło
organizmowi dołączyć kolejną, nieodłączną przypadłość występującą z kacem –
pragnienie.
Rzucił się łapczywie do łazienki, gdzie odkręcił kran i nie
będąc małostkowym, wsadził podeń głowę, roztwierając szeroko usta. Lodowate
krople wody, przyniosły mu błogie ukojenie. Mógłby tak spędzić cały dzień ,
gdyby tylko było to możliwe, ktoś jednak – jak doniosła mu ta bardziej trzeźwa
część mózgu – dobijał się do jego okna.
Złapał za ręcznik, wytarł się w niego i wyszedł z łazienki,
omiatając wzrokiem salon i jego wzrok padł na okno, zza którego szczerzył do
niego zęby James.
Przeszedł do holu, zbierając po drodze resztki swojego
ubrania, rzucił je w kierunku schodów i otworzył drzwi, gdzie stał już Potter.
- Serca nie masz? – powitał przyjaciela zachrypniętym głosem
– Wcześniej się nie dało?
- Wcześniej? Jest trzecia po południu – zaśmiał się
zdecydowanie za głośno James, wchodząc do środka. Widząc nieme cierpienie
wymalowane na twarzy Syriusza, zmarszczył brwi – Dobrze się czujesz?
- Wspaniale…
- Masz aż tak słabą głowę? – zdziwił się James, idąc za
Blackiem do salonu – Wypiliśmy wczoraj po dwa piwa tylko!
- Cii… - wyszeptał błagająco Black – Ja tu cierpię… Tylko
dwa?
- Ani jednego więcej. Byłeś trzeźwy jak rzadko.
- Musiałem coś potem wypić… - powiedział powoli, próbując
odzyskać pamięć.
- Nie wysilaj się teraz. Weź prysznic, a ja zrobię ci coś do
jedzenia – zarządził James – Remus zaraz tu będzie, ma jakiś poważny kłopot.
- Tylko nie kłopoty – jęknął i nie czekając na odpowiedź,
wyszedł.
- Jaki ze mnie idiota! – krzyknął Remus i nie zważając na
cichy jęk Syriusza, kontynuował trwającą od piętnastu minut litanię obelg pod
własnym adresem – Cholerny idiota!
- Cieszymy się, że nie brak ci samokrytycyzmu, ale może w
końcu powiesz, dlaczego jesteś takim idiotą? – zapytał rozbawiony James, a
Lupin walnął się z całej siły w czoło.
- Cholerny idiota!!
Boże, jaki ja jestem głupi! Co ja sobie w ogóle myślałem!
- Zapewne, że nim nie jesteś… Powiesz w końcu, co się stało?
Syriusz cierpi – wskazał łaskawym ruchem głowy na przyjaciela, który opróżnił
właśnie kolejną szklankę wody.
- Nic się nie stało! Jeszcze, nic się nie stało? Co ja sobie
w ogóle myślałem, wdając się w znajomość z Maddie!? Przecież ona.. a ja…
- No tak, mogłem się tego spodziewać – westchnął Potter,
prostując się w fotelu – Kiedy ty w końcu dorośniesz i przestaniesz martwić się
o cały świat?
- Ty nic nie rozumiesz – zirytował się Remus – Jak mogłem
sobie w ogóle myśleć że taka dziewczyna jak ona, będzie chciała byś z kimś
takim, jak ja!? Po co ja się w to wplątałem, przecież jak się dowie…
- Pomyślmy – przerwał mu natychmiast Potter – Ile razy to
już przeprowadzaliśmy podobną rozmowę… Cholernie dużo. Ile to już razy miałeś
te same wątpliwości… Niech no pomyślę… Łapo, masz jakiś pomysł?
- Od cholery – zdołał z siebie wydusić Syriusz, między jedną
szklanką wody a drugą. James klasnął z radością w ręce.
- Bardzo dobrze powiedziane. Przestań się do jasnej cholery
martwić na zapas – prychnął – Maddie to świetna dziewczyna i..
- Właśnie dlatego, nie powinienem narażać jej…
- Zaraz mu przypierdolę – wymruczał Syriusz – Ledwo siedzę,
ale na to znajdę siłę…
- Widzisz, zaraz doprowadzisz do ostateczności ledwo żywego
Syriusza – potwierdził szybko James – Nie decyduj za nią, co jest dobre, a co
złe.
- Ale… Ale przecież… Jeśli się dowie…
- Ty chyba próbujesz na siłę się unieszczęśliwić – zauważył
zirytowany James – Przestań myśleć, bo ci to szkodzi! Nawet, jeśli będzie jej
to przeszkadzać…
- Szczerze wątpię… - wtrącił ostatkiem sił Syriusz,
zieleniejąc na twarzy.
- Dziękuję ci za tą trafną uwagę… W każdym bądź razie, jeśli
nawet, to znaczy, że jest głupia i nie warta złamanego kunta.
Lupin otworzył usta, chcąc pewnie coś jeszcze dodać, ale
zamilkł pod wpływem spojrzenia przyjaciół. James westchnął, widząc, że Remus
nie jest do końca przekonany.
- Jeśli cię to tak bardzo męczy, powiedz jej – oznajmił w
końcu poważnym tonem – Przecież kiedyś i tak się dowie… Tak będziesz miał jasny
obraz. Chociaż moim zdaniem, niepotrzebnie się martwisz…
Zerknął w stronę Syriusza, szukając u niego poparcia, ale
Blacka nie było na swoim miejscu.
- Chyba trzeba go ratować – podjął zmęczonym tonem James,
wstając – Idiotą będziesz, jeśli przez własne tchórzostwo ją stracisz.
Ratowanie Syriusza, wcale nie okazało się bardzo łatwym
zadaniem. Przez resztę dnia, James wypróbowywał wszelkie znane mu sposoby na
kaca i tak naprawdę dopiero późnym popołudniem, udało mu się doprowadzić
przyjaciela do stanu niedużego używania.
Stosując zasadę klin klinem, obaj usadowili się w salonie,
gdzie dzierżąc po butelce piwa, oddawali się błogiemu nic nie robieniu. Siedzieli
w ciszy, popijając powoli piwa z butelek. Ani Jamesowi, ani Syriuszowi nie
spieszno było do tego, żeby przerwać milczenie,
- Brakuje mi jej - oznajmił ni stąd, ni zowąd Syriusz.
- Mhm...- James oparł się głową o fotel, jednym uchem
słuchając przyjaciela, drugim nie.
- Chyba nie powinienem był pozwolić jej odchodzić -
kontynuował coraz bardziej zawstydzony i zaskoczony swoimi nagłymi wyznaniami -
im więcej o tym myślę, tym bardziej uważam, że zachowałem się jak dzieciak i
skończony dupek…
- Mhm...
- Nie znajdę już takiej jak ona, nie? - zapytał przyjaciela,
a w jego głosie zabrzmiała panika. Po raz pierwszy od przeszło półtora miesiąca
pomyślał, że mógł ją stracić raz na zawsze. Myśl ta była obezwładniająca, jak w
ogóle mógł dopuścić do tego, żeby wyjechała?
- Mhm...
- ...
- Łapa? – zapytał nagle James, kiedy minęła chwila
milczenia. Potter wyprostował się, patrząc oszołomiony na przyjaciela.
- Mhm?
- Co ty tu jeszcze robisz? Ruszaj dupsko i zapierdalaj do
Bostonu, żeby ją odzyskać! – powiedział tonem wyrażającym szczere oburzenie
faktem, że Black tak spokojnie przyswaja myśl o swoim idiotyzmie.
- Co?
- Ruszaj dupę! Zależy ci na niej? – zapytał tonem, jakiego
zwykle używa się w stosunku do małych dzieci, tłumacząc im coś ważnego.
- Chyba… Pewnie! Ja… Bardzo…
- Więc zamiast siedzieć i wzdychać, że z ciebie kretyn, jedź
do niej! – powiedział zirytowany James. Syriusz przez chwilę patrzył na
przyjaciela, jakby nie za bardzo rozumiał, co ten do niego mówi.
- Myślisz… Mam szansę jeszcze?
- Nie, wysyłam cię tam dla zabawy! Oczywiście, przecież ona
poza tobą świata nie widzi, kretynie!
To zapewnienie wystarczyło Syriuszowi. Zerwał się z miejsca,
przewracając butelkę z piwem i wylewając jej zawartość na stolik. Nie przejął
się tym, tylko wybiegł z pokoju, by po chwili wrócić.
- Nie wiem, gdzie jest – oznajmił z mniejszym entuzjazmem,
rozkładając bezradnie ręce. James pokręcił głową, rozpaczając w myślach nad
kompletnym brakiem pomyślunku.
- Od tego właśnie, masz mnie.
Syriusz nienawidzili świstokilków. Nienawidził ich całym
sercem, a teraz czekała go długa podróż właśnie tym rodzajem komunikacji. Na
swojej trasie miał prawie cztery przesiadki i kilku godzinny rejs Dryfującym
Merlinem.
Tego dnia przekonał się, jak czas może się dłużyć. James
prawie siłą wyciągnął go do głównej siedziby Uniwersytetu, gdzie w dziale
wymiany prawie godzinę bajerowali starszą czarownicę, żeby podała im dane
dotyczące wymian studenckich. Co więcej, udało im się nawet – tu potrzebna była
bardzo wzruszająca, aczkolwiek zawierająca dużo prawdy historia o rozstaniu i
próbie odnalezienie ukochanej – zdobyć miejsce tymczasowego zamieszkania
Lauren, które każdy student wymiany zmuszony był podać. Nie mieli wprawdzie
pewności, czy to dziewczyna nadal tam jest, ni mniej jednak już godzinę później,
Black siedział na Dryfującym Merlinie, planując co też powie dziewczynie, gdy
ją w końcu zobaczy.
Tak naprawdę, panicznie się bał. Minął już ponad miesiąc,
odkąd widział ją po raz ostatni. Teraz był już w stu procentach pewien, że
popełnił największą głupotę, jaką mógł w ogóle zrobić, nie miał jednak żadnej
pewności, czy Lauren uważa podobnie. Musiał liczyć się porażką, chociaż na samą
myśl o tym… nie, nawet nie chciał o tym myśleć.
Odnalezienie odpowiedniej dzielnicy w Bostonie, zajęło mu
kilkadziesiąt minut. Rozprostował kartkę na której czarownica napisała mu adres
i poczuł jak nagle robi mu się słabo. Pergamin który trzymał w ręku, zmiękł od
spoconych dłoni, rozmazując atrament tak, że nie mógł nic rozczytać.
Popatrzył z rozpaczą po ciągu takich samych kamienic. Cała
podróż okazała się iść na marne. Istniało wielkie prawdopodobieństwo, że trafił
nie na tą ulicę, a znalezienie Lauren graniczyło z cudem.
Odgarnął włosy z czoła. Nie mógł wrócić, nie teraz, kiedy
zdecydował się tu przybyć. Musiał ją znaleźć, chociażby miał przeszukać cały
Boston.
- Lauren! – krzyknął stając pod pierwszym z brzegu oknem –
Lauren! Gdzie jesteś!? Kocham cię! Lauren!
Ktoś wyjrzał przez okno, patrząc na niego oszołomiony. Nie
przejął się tym, pobiegł na drugą stronę ulicy, i niezmorzony, z większą
determinacją niż kiedykolwiek wcześniej, zaczął wywoływać Lauren. Bo oto
właśnie, pierwszy raz w życiu zdał sobie sprawę, że kocha, a uczucie to było
tak rozpierające, że nie liczyło nic, jak tylko to, żeby ją znaleźć.
- Lauren!
Nie wiedział, jak długo tak biegał, nim doszło do niego, że
nie ma na co liczyć. Kilka razy – a może nawet kilkanaście – wydawało mu się,
że widzi ja w oknie, kiedy tylko jednak powracał w tamtą stronę wzrokiem,
okazywało się, że był to ktoś zupełnie inny, bądź nie było w nim nikogo.
Lauren King nie było tutaj, a jeśli była, nie chciała mieć z
nim nic wspólnego.
Zatrzymał się na skrzyżowaniu dwóch ulic, wpatrując się w
rozmytą kartkę. Teraz nie widać było na niej zupełnie nic.
Los dał mu szansę, a on jak ostatni kretyn ją zmarnował. Po
raz kolejny zaprzepaścił szansę na bycie szczęśliwym i była to tylko i
wyłącznie jego wina.
Obejrzał się ostatni raz na ulicę. Teraz wszystkie okna były
już puste – w jednym poruszała się delikatnie firanka, jakby ktoś przez nią
zaglądał.
- Lauren…? – powtórzył bezgłośnie, ledwo wydobywając z
siebie głos. Podbiegł szybko w tamtą stronę, czując jak zapala się w nim
iskierka nadziei – Lauren!?
Przez okno wyjrzała blada, ciemnowłosa dziewczyna,
obserwując go z zaciekawieniem. Westchnął, spuścił głowę i powoli ruszył ulicą.
Zrobił wszystko, co mógł. Czas wracać do domu i zacząć próbować ułożyć sobie
życie bez Lauren King.
- Posiadanie przyjaciół jest bardzo męczącą przyjemnością –
powitał Lily James, kiedy ta otworzyła mu drzwi – Zwłaszcza, gdy mają problemy
w tym samym czasie. Nie mogliby być tak szczęśliwi jak my?
Zaśmiała się, przepuszczając go do środka i składając
pocałunek na przywitanie.
- Widać na to nie wpadli – powiedziała z uśmiechem – Co się
stało.
- To był ciężki dzień – stwierdził zmęczonym tonem – Miałem
trzy poważne akcje ratunkowe.
- Brzmi poważnie – poprowadziła go do kuchni i nie pytając o
zdanie, wstawiła wodę na herbatę, poczym bezceremonialnie wpakowała się na
kolana – Opowiadaj.
- Najpierw Remus zaczął siać panikę… Wiesz, co ten idiota
wymyślił?
- Na pewno coś bardzo poważnego – odgadła z rozbawieniem
Lily.
- Wbił sobie do kudłatego łba, że jeśli Maddie się dowie o
futerkowym kłopocie, puści go w diabły i przez bitą godzinę musieliśmy mu
tłumaczyć, że znów przesadza.
- Wiesz… Ja wiem, że dla ciebie czy Syriusza to sprawa
oczywista – podjęła delikatnie Lily – ale on ma prawo się martwić… Widać, że ją
lubi a nie każdy ma takie poglądy jak ty czy ja… Zakładanie, że Maddie…
- Lily, widziałaś ją – przerwał jej szybko Potter – naprawdę
uważasz, że… nawet, podkreślam, nawet jeśli dowie się przypadkiem, będzie to
dla niej stanowiło problem?
- Wierzę, że nie – powiedziała od razu dziewczyna – ale sam
wiesz, że ludzie są różni i różnie reagują. Rozumiem Remusa, poza tym.. On już
taki jest.
- Na razie myślę, że go trochę uspokoiliśmy, chociaż to
pewnie kwestia czasu, żeby znów znalazł sobie problem.
- Przesadzasz – uśmiechnęła się, wstając, kiedy woda
zagotowała się – A pozostałe dwie?
- Twoja nowa koleżanka Charlie, boleśnie upiła wczorajszego
wieczora Syriusza – powiedział, teraz już rozbawiony Potter – Biedny Łapa potrzebował bardzo intensywnej
reanimacji…
- To wyjaśnia subtelny swąd piwa, jaki od ciebie zalatuje –
zaśmiała się Evans, zalewając herbatę – Ratowałeś go, jak rozumiem. To akurat
chyba nie było męczące.
- Nie byłoby, gdyby ten wariat nie zaczął myśleć!
- Oho. To faktycznie duży problem…
- Przestań – prychnął obruszony – Bo więcej ci nic nie
powiem, a może cię to zainteresować. Wyobraź sobie, że pod wpływem piwa, bądź
mijającego kaca, zachciało mu się myśleć i doszedł do wniosku, że jest idiotą…
- No cóż, to bardzo głęboka myśl, dobrze, że zna swoje wady…
- Nie chcesz słuchać, to nie – obraził się James, odwracając
głowę. Lily uśmiechnęła się i znów wpakowała na kolana chłopaka.
- Przepraszam, po prostu wszystko tak słodko dziś
wyolbrzymiasz – powiedziała, muskając ustami jego usta – Jego też musiałeś
wyprowadzić z błędu?
- Nie – mruknął, nadal nie udobruchany – Gdybyś chciała mnie
słuchać, wiedziałabyś, że istotą jego idiotyzmu jest Lauren i to, że pozwolił
na jej wyjazd. Pojechał do niej.
Na te słowa Lily puściła szyję Jamesa i zaraz potem leżała
już na podłodze z boleśnie obitą pupą.
- Co?
- To co słyszysz – uśmiechnął się z satysfakcją chłopak –
Pojechał jej szukać.
- Dlaczego mówisz mi o tym teraz!? – zapytała oburzona Lily,
gdy James pomógł jej wstać – Przecież… Właściwie, to dobrze, czy źle…?
- Nad tym akurat sam się zastanawiam – westchnął, biorąc
kubki z herbatą – Z jednej strony, to dobrze, prawda? W końcu się ruszył i przy
odrobinie szczęścia, może w końcu się dogadają ale jeśli jej nie znajdzie albo
co gorsza…
- Czemu to takie trudne? – zapytała cicho – Nie mogli by się
po prostu przestać… no przestać tak zachowywać!?
- Ich o to zapytaj…
- Chciałabym, ale nie mam możliwości! Lauren jest na drugim
końcu świata a Syriusz… właściwie, gdzie on jej szuka? Przecież… Przecież nie
wiemy, gdzie jest – powiedziała cicho. Przeszli do jej sypialni, gdzie James
postawił na stoliku oba kubki i zwrócił się do dziewczyny.
- No, właściwie, to chyba wie. To jest, tak nam się wydaje –
oznajmił powoli – Widzisz, poszliśmy do siedziby tej całej wymiany i stamtąd
dostaliśmy adres tymczasowego zamieszkania…
- Oh… To takie proste… - zauważyła cicho dziewczyna - Dlaczego ja właściwie na to nie wpadłam?
James zaśmiał się łagodnie, usiadł obok Lily i ucałował ją
łagodnie w policzek, przyciągając do siebie.
- Mam nadzieje że mu się uda
- powiedział cicho.
- Ja też…
W Londynie pogoda zdawała się z niego szydzić. Słońce oślepiało po
oczach a ludzie wykorzystując nagłe ocieplenie, chodzili ulicami w krótkich
podkoszulkach i okularach przeciwsłonecznych.
Syriusz wcale nie spieszył się do domu. Szedł powoli, obserwując ze
zmęczeniem wszystkich uśmiechających się do niego ludzi, mając szczerą ochotę
zabrać im to szczęście tak samo jak przewrotny los zabrał mu jego. Egoistycznie
pragnął żeby spadł deszcz, a ciemne chmury zasłoniło śmiejące mu się w twarz
słońce.
Syriusz po raz pierwszy w życiu poczuł jak to jest kochać i
równocześnie w tej samej chwili gdy zdał sobie z tego sprawę, utracił to.
Gdy doszedł w końcu do bramy prowadzącej do domu, sięgnął do
kieszeni spodni, szukając w niej różdżki. Zamarł w połowie ruchu, patrząc
oszołomiony w swoje drzwi.
Zwariował. Postradał resztę zmysłów, albo śni i zaraz ktoś
brutalnie z tego snu go obudzi.
Na progu drzwi, siedziała skulona, rudowłosa dziewczyna. Ubrana
tylko w cienki sweterek i spodnie, zaciskała kurczowo ręce na podróżnej
walizce, wpatrując się w czubki swoich butów.
Jak w amoku, pachnął bramkę, zapominając o tym, że ją otworzył.
Więc to tylko sen, pomyślał głupio wchodząc na teren posiadłości.
Lauren słysząc kroki, podniosła głowę a ich spojrzenia się
spotkały. Zerwała się na równe nogi i zrobiła gest, jakby chciała się rzucić w
jego stronę, ale w ostatniej chwili się zatrzymała.
- Syriusz… - powiedziała cicho. Jej głos zabrzmiał mu w głowie
donośnie, jakby go wykrzyczała – Ja…
Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie pozwoliła mu nawet
zebrać myśli, a co dopiero powiedzieć chociaż zdanie.
- Przepraszam… To było największa głupota, jaką kiedykolwiek
zrobiłam! Przepraszam cię za wszystko, za ten wyjazd, za Chrisa, za to że ci
nie powiedziałam i… - głos powoli jej się załamywał. Próbował jej przerwać, ale
ilekroć zebrał się w sobie, żeby coś powiedzieć, zapominał co to miało być –
byłam głupia, głupia jak nie wiem co i nadal jestem… i pewnie będę jeszcze nie raz, ale tak bardzo
za tobą tęsknię i nie wyobrażam sobie, żeby…
- Lauren! - Przerwał jej tak nagle i tak gwałtownie i tak ostro,
że sam nie był pewien, czy to z jego ust wydobyły się te słowa. Zamilkła
natychmiast, a całe ciało zaczęło jej spazmatycznie drżeć a oczy zalśniły od
zbierających się łez – Kocham cię – dokończył łagodnie, tak cicho, że sam ledwo
usłyszał, więc żeby upewnić się, że to do niej dotarło, powtórzył głośniej –
Kocham cię.
- Ale… Ale ja…
Nagle znalazł się tuż przy niej – sam nie wiedział kiedy przeszedł
dzielącą ich odległość – i powtórzył po raz kolejny tego dnia.
- Kocham cię.
Teraz, gdy stała tuż obok – czul jej nierówny, przyspieszony
oddech na swojej koszuli – mógłby jej to powtarzać w nieskończoność.
Łzy popłynęły jej po policzkach, nim zdążył odezwać się po raz
trzeci. Przyciągnął ją do siebie z całej siły, obejmując ramionami.
- Przepraszam – powtórzyła łamiącym się głosem – Przepraszam…
- Jesteś zimna jak lód – wyszeptał, kiedy znalazł po omacku jej
dłonie – Chodź się zagrzać.
Chociaż wcale nie chciał jej teraz puszczać, odsunął się delikatnie,
nadal trzymając chłodną rękę dziewczyny i sięgnął do drzwi, otwierając je. Gdy
została lekko w tyle, pociągnął ją lekko za sobą – w progu potknęła się
niezdarnie o własną walizkę, jednak nie przejęła się tym bardzo.
Podbiegła do niego, wyszarpała dłoń z uścisku, podniosła je do
jego twarzy, dotykając wierzchem policzka a potem delikatnie musnęła usta,
zupełnie, jakby robiła to po raz pierwszy w życiu.
- Już mi ciepło – wyszeptała mu do ucha, zarzucając ręce na szyję
– Ja ciebie też kocham.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz