Rozdział 46

Czasem małe, niepozorne skaleczenie może doprowadzić do większej tragedii, niż duża rana. Zdarza się, że to małe pęknięcie, które wszyscy ignorują, sprawia, że cała budowla runie. Nie jednokrotnie zbagatelizowanie błahostki, może doprowadzić do wywołania dużego problemu.
Ani Lauren, ani Syriusz nie zdawali sobie sprawy z tego, że niewyjaśnione między nimi wątpliwości co do błahego błędu, mogą kosztować ich dużo więcej, niż się spodziewają.
Czasem bowiem zabójca ukrywa się przez pewien czas, by zaatakować w momencie, kiedy jesteśmy na to zupełnie nieprzygotowani.

Czuła, że już dłużej tego nie wytrzyma. Chociaż Syriusz starał się za wszelką utrzymywać wszelkie swoje emocje na wodzy, Lauren była więcej niż pewna, że kosztuje go więcej, niż to wszystko jest warte.
Żałowała, że wcześniej załagodziła tylko sprawę, nie wyjaśniając jej dokładnie. I chociaż to, co chciała zrobić, sprawiało ją wiele trudu, była pewna, że w tej chwili nie ma innego wyjścia.
- Powinniśmy  porozmawiać – oznajmiła, kiedy przepuścił ją w drzwiach – Tak nie może dłużej być.
Syriusz zmarszczył brwi, zmierzył ją niepewnym spojrzeniem i przytaknął. W tej chwili, oboje poczuli, że czeka ich bardzo trudna rozmowa.

Cisza bywa sprzymierzeńcem człowieka. Czasem to właśnie milczenie potrafi dać nam odpowiednio dużo czasu, by znaleźć wyjście z sytuacji.
Dlatego siedzieli obok siebie, milcząc jak zaklęci i próbując znaleźć słowa, które mogłyby im w tej chwili pomóc. Jakiekolwiek słowa przychodziły im do głowy, zaraz odrzucali je z obawą, iż nie oddają dokładnie tego, co oboje chcieliby powiedzieć.
Strach w tej chwili najbardziej ich ograniczał, a czas płyną powoli, śmiejąc im się szyderczo w twarz. Bo im dłużej milczeli, tym większy mętlik w głowie mieli i tym trudniej było wykonać pierwszy ruch.

- Co się dzieje? – spytała cicho, nie mogąc dłużej znieść tego milczenia. Doskonale wiedziała, co się dzieje, ale tylko to pytanie, wydawało jej się teraz mieć jakiś sens – Odsuwasz się, nie chcesz rozmawiać… Ja wiem, że… wiem, że postąpiłam źle, ale nie utrudniaj tego wszystkiego bardziej.
- Nie wiem, o co ci teraz chodzi – powiedział, za wszelką cenę unikając jej wzroku – Wyjaśniliśmy to wszystko… Zrobię herbatę – dodał, wstając.
- Niczego nie wyjaśniliśmy – wyszeptała – zostań, proszę…
- Czego ty ode mnie oczekujesz? – zapytał, odwracając się w jej stronę. Nadal na nią nie patrzył, wzrok utkwił w czubkach swoich butach – Co mam zrobić? Kiedy jestem zły, jest źle, kiedy staram się, żeby wszystko wróciło do normy, jest jeszcze gorzej… Co mam zrobić, do cholery..?
- Zrozumieć – wstała, zrobiła kilka kroków w jego stronę, niepewna, czy może się zbliżyć – nie chcę, żebyś udawał… Nie chcę, żebyśmy oboje udawali, to nie ma sensu. Chcę, żebyś zrozumiał…
- Nie rozumiem. Nie rozumiem, nie potrafię zrozumieć…! Nie wiem, co mam o tym sądzisz, rozumiesz?
- Ja…
- Po co to było? Po jaką cholerę to zrobiłaś?
- Mówiłam ci… musiałam mieć pewność – wyszeptała, doskonale zdając sobie sprawę, że pogrąża się jeszcze bardziej. Syriusz najwyraźniej był tego samego zdania, bo raptownie podniósł na nią wzrok.
- Może wyda ci się to dziwne, ale to mnie wcale nie uspokaja – oznajmił, patrząc na nią ze złością – To, że się wahałaś, ani trochę nie poprawia mi samopoczucia!
- Wiem… Wiem, że to żadne wytłumaczenie ale… nie mam innego! Nie wiem, czemu to zrobiłam! To się po prostu stało…
- Po prostu się stało… - powtórzył ciszej – Wiesz co, może zakończmy na dziś tą rozmowę, bo z każdą chwilą idzie ci coraz gorzej.
- Nie, posłuchaj! – podjęła po chwili dużo głośniej niż zamierzała, kiedy wyminął ją, chcąc opuścić pokój – Nie mogę ci wyjaśnić, czemu to zrobiłam, bo sama nie wiem… Nie jestem w stanie znaleźć nic na swoją obronę, ale… ale mimo tego pocałunku… Jesteś dla mnie najważniejszy, rozumiesz? Byłeś, jesteś… i będziesz…!
- Cholera… nawet nie wiesz, jak chciałbym, żeby to wystarczyło.
- Nie wierzysz… - powiedziała szeptem, zagryzając wargę – co mam zrobić, żebyś uwierzył? Zrobiłam głupotę, namąciłam między nami ale słowo daję, że nikt nigdy nie znaczył dla mnie tyle co ty i dla nikogo innego nie zrobiłabym tyle, ile zrobiłabym dla ciebie! Ta cholerna wymiana… - urwała gwałtownie, mając nadzieję, że Syriusz niedosłyszał ostatniego zdania. Black jednak odwrócił się w jej stronę, marszcząc brwi i przyglądając się jej uważnie.
- Wymiana? – powtórzył głucho, a Lauren poczuła, że traci grunt pod nogami – Jaka wymiana…? Wymiana z czym…? O czym ty mówisz?
- O międzynarodowej wymianie studentów, na którą się zakwalifikowałam – powiedziała cicho, a serce zabiło jej gwałtownie – Obejmuje dwa semestry w Bostonie.
- Dla… Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?
- Bo to nie było ważne… Złożyłam dokumenty jeszcze nim zostaliśmy parą… Myślałam, że mnie nawet nie przyjmą, zapomniałam o tym a potem… To nie ma teraz znaczenia – powiedziała szybko – Chodzi mi o to, że…
- Czekaj, zaraz, wróć – powiedział, przymykając powieki – Chcesz mi powiedzieć, że wyjeżdżasz na dwa semestry do Bostonu, i do tej pory nie miałaś okazji mi o tym nawet wspomnieć?
- Nie – zaprzeczyła – Nigdzie nie jadę, zrezygnowałam jeszcze przed wakacjami…
- Dlaczego?
- Bo nie chciałam was zostawiać – odpowiedziała zgodnie z prawdą – To bardzo dużo czasu, bardzo daleko stąd, nie chciałam wyjeżdżać na tyle czasu… To teraz nie ma znaczenia…
- Nie, mylisz się, właśnie teraz ma to ogromne znaczenie – powiedział, podchodząc do niej żwawo – Dlaczego do cholery mi nie powiedziałaś!?
- Byłam pewna, że mnie przyjmą. Nie mówiłam o tym nikomu, bo nie chciałam wprowadzać niepotrzebnego zamieszania.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, jak się dostałaś? – sprecyzował pytanie Syriusz, a Lauren jęknęła w duchu.
- Miałam to zrobić… Ale wtedy nie było już sensu!
- Nie ufasz mi – powiedział chłodno – masz wątpliwości, kłamiesz…
- Nie mam wątpliwości, to, że zostałam i jestem z tobą powinno tego dowodzić – przerwała mu rozpaczliwie.
- Podjęłaś tak ważną decyzję całkiem sama, mimo, że dotyczy ona nas dwojga! Zaprzepaściłaś życiową szansę, nawet nikomu o tym nie wspominając! Nie pomyślałaś o tym, co będzie jeśli nam się nie uda!? Nie pomyślałaś przez chwilę, że kiedyś możesz żałować podjętej pod wpływem chwili decyzji? To nie jest  wybór, który możesz w każdej chwili zmienić…
- Wiem! Myślisz, że się nie bałam? – zapytała, czując, że nie wytrzyma już zbyt długo i jeszcze chwila, a wybuchnie płaczem – Bałam! I nie miałam pewności! Ale postawiłam na ciebie, na nas, bo nie chciałam tego zaprzepaścić!
- Więc dlaczego mi nie zaufałaś? Czemu nawet nie wspomniałaś!? Jak chcesz, żebyśmy tworzyli związek, skoro nie potrafiłaś zaufać mi w tak ważnej sprawie?
- Też mi nie ufasz! Nie potrafisz uwierzyć, że ten pocałunek nic nie znaczył! Denerwujesz się, że nie powiedziałam ci o decyzji, która dotyczyła mojego życia i masz pretensje, bo wybrałam ciebie! Tak, zawahałam się, w głupim momencie na chwilę straciłam głowę… ale to nie zmieniło tego, co do ciebie czuje!
- Nie wiem, po co w ogóle ciągniemy tą awanturę.
- Masz rację, po co walczyć, lepiej od razu dać sobie spokój – warknęła, czując jak ogarnia ją bezsilność. Syriusz przez chwilę patrzył na nią z uwagą.
- Może to jest wyjście, skoro nie potrafimy sobie ufać w tak ważnych sprawach – oznajmił po chwili, a w jego głosie zabrzmiał dziwny chłód. Spojrzała na niego zaskoczona.
- Tego chcesz? – zapytała cicho, czując uporczywy ścisk w klatce piersiowej i modląc się, żeby zaprzeczył. Syriusz przez chwilę przyglądał się jej z uwagą.
- Nie – powiedział dużo ciszej, a Lauren poczuła jak ciężki kamień spada jej z serca – Nie chcę, ale nie wyobrażam sobie, żeby to teraz wyglądało tak jak wcześniej. Nie po tym…
Na chwilę, świat zatrzymał się w miejscu. Opadła na fotel, próbując uspokoić szalejące w jej piersi serce, które biło z nienaturalną prędkością, sprawiając z każdym uderzeniem więcej bólu. Patrzyła na niego, mając wrażenie, jakby to miały być ostatnie wspólne chwile, jakie podarował im los. Potem podniosła się, czując jak drżą jej nogi.
- Nie zmienisz decyzji…? – zapytała cicho, nie patrząc w jego stronę. Starała się za wszelką cenę nie rozpłakać. Chociaż było to tak głupie, zamierzała zachować resztki godności i nie pokazać łez.
- Nie… Lauren… - zrobił niepewny krok w jej stronę, otworzył usta, chcąc coś powiedzieć – My…
- Nie, tylko nie to – powiedziała, a głos zadrżał jej nagle – Nie waż się tego mówić. Nie waż się… Nie chcę… nie chcę żadnej przyjaźni… Nie…
- Nie, to nie… Nie to chciałem – zaprzeczył gwałtownie, czując jak kręci mu się w głowie. Lauren nadal stała odwrócona tyłem, jej ramiona drżały lekko i był pewien, że albo już płacze, albo zaraz będzie. Poczuł potrzebę przytulenia jej i pocieszenia, chciał odrzucić wszystkie inne sprzeczne uczucia, ale nie był w stanie teraz tego zrobić – Tak będzie lepiej…
- Lepiej już pójdę… - wyszeptała drżącym głosem, a po policzkach popłynęły jej strużki łez – Wiem czego chcę… Przykro mi, jeśli ty nie wiesz… Dowidzenia, Syriuszu…
Wyszła, nim zdążył w ogóle pomyśleć, by za nią pójść.
To zabawne, że zaczął żałować wszystkiego co między nimi zaszło, gdy tylko zamknęły się za nią drzwi. To śmieszne, ale zapomniał o co poszło – nagle wszystkie emocje jakie w nim buzowały nie pozostawiły po sobie nawet śladu znaku.

Sytuacja chyba wymknęła nam się spod kontroli, przebiegło przez myśl Lily, kiedy poczuła dłonie Jamesa na swojej skórze. Zrobiła chwiejny krok do przodu, podcięła się własną nogą i legła na… coś. Trudno było jej orzec, czy leżą na sofie czy dywanie. A może to była podłoga?
Tak naprawdę, straciła orientację. I nie tylko.
Jak doszło do tego, że znaleźli się nagle tak blisko siebie i stracili kompletnie kontrolę nad tym, co robią?
Nawet tego nie wiedziała. Gdy zostali sami, wypili jeszcze po jednej szklance Ognistej a potem?
No, jakoś to się potem potoczyło.
Lily pierwszy raz w życiu robiła coś tak spontanicznie i nawet nie miała czasu, by zastanowić się, czy tego chce, czy jest gotowa.  
Po prostu poddawała się chwili, odrzucając wszystkie wątpliwości na bok.
Po omacku sięgnęła do swojej bluzki, która nagle zaczęła jej mocno przeszkadzać. Już zaczęła szarpać się z rękawem, kiedy niespodziewanie rozległ się dzwonek do drzwi.
Popatrzyli na siebie nieprzytomnie.
- Pewnie pomyłka – wyszeptała Lily, ale żadne z nich nie powróciło do przerwanej czynności. Bo teraz nagle to przestało mieć sens, w głowie zaczęło jej szumieć i zdała sobie sprawa, że oboje są zbyt mocno wstawieni, żeby podejmować tak ważny krok.
Czy była gotowa, czy nie, nie chciała, żeby tak wyglądał ich pierwszy raz. A dzwonek do drzwi zabrzmiał ponownie.
Tym razem wstała, rozejrzała się ukradkiem dookoła, omiatając szybkim spojrzeniem pokój.
Idąc do przedpokoju, próbowała uporządkować fakty. Co robili?
Sprzątali w kuchni, resztki po spotkaniu. Jakim sposobem znaleźli się w sypialni? Tego nie mogła sobie przypomnieć. Emocje buzowały w niej zbyt mocno, żeby była w stanie coś zapamiętać. No, może alkohol też miał w tym swój udział.
Kiedy dotknęła klamki, była bliska stwierdzenia, że nie powinni zostawać sam na sam ze sobą i butelkami Whisky. Przynajmniej, dopóki nie postanowią czegoś będąc całkiem trzeźwymi, bo Lily Evans nada miała wątpliwości co do tego, czy jest tylko wstawiona, czy może już pijana.
Jaka by nie była, natychmiast otrzeźwiała, widząc siedzącą na schodach, zapłakaną Lauren. Natychmiast zapomniała o Jamesie, o swoich rozterkach – rzuciła się do przyjaciółki, objęła ją mocno ramieniem.
- Co się stało? – zapytała z troską, podnosząc dziewczynę ze schodów i próbując wprowadzić do domu. King otarła lekko mokre policzki, pociągnęła nosem.
- Ja… Syriusz.. My… Rozstaliśmy się.

- Myślisz, że nic jej nie będzie? – zapytała z niepokojem Lily, kiedy razem z Jamesem odprowadzali wzrokiem wchodzącą do domu Lauren. Przez prawie całą noc, Lily robiła wszystko, by uspokoić przyjaciółkę. Nie chciała jej pozwolić w takim stanie wrócić do domu. Była pewna, że roztrzęsiona i zapłakana natychmiast wzbudziłaby serię pytań od zatroskanych rodziców, a jak dobrze znała Państwa King, nie wróżyłoby to dobrze związkowi Lauren i Blacka. Bo czego jak czego, ale tego, że jest to tylko chwilowa decyzja podjęta pod wpływem emocji i Lily i James byli w stu procentach pewni – Może nie powinnam jej zostawiać sama?
- Myślę, że teraz powinna zostać sama – powiedział cicho Potter, obejmując dziewczynę ramieniem.
- Nadal jest roztrzęsiona. James, oni zauważą – wyszeptała.
- Zdziwiłbym się, gdyby tak nie było – stwierdził po chwili namysłu – To jej rodzice. Nie martw się, da sobie radę – dodał – Zobaczysz, że najdalej za tydzień wszystko będzie jak dawniej.
- No nie wiem, James. To wyglądało poważnie – oznajmiła, kiedy pewni, że Lauren jest już bezpieczna w domu, odwrócili się by wracać do Londynu – Już od czasu wyjazdu mieli kłopoty, a teraz decyzja o rozstaniu… wchodzą
- Lily, oni oboje bez siebie żyć nie mogą – zaśmiał się z wymuszeniem James, który mimo wszystko, czuł niepokój o przyjaciela – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. A teraz, chodź, mam pewien pomysł – dodał po chwili namysłu – Ufasz mi?
- Ja… Pewnie, skąd takie pytanie? – zapytała zbita z tropu.
- Tak po prostu. Chodź.

Kochana Maddie,
Nie masz pojęcia, jak cieszę się na powrót do Hogwartu. Okropnie stęskniłam się za tym stęchłym, wilgotnym, zimnym zamczyskiem. Nauczyciele od razu zadbali, żebyśmy nie mieli czasu nawet na odrobinę snu – myślą sobie chyba, że jak jesteśmy Krukonami, to nie potrzeba nam snu. A guzik prawda!
Jakby tego było mało, Irytkowi całkiem już odbiło. Pamiętasz, opowiadałam ci o poltergeistrze Irytku. Ten irytujący duszek, który zawsze hałasuje i toczy niekończącą się wojnę z woźnym. Otóż, teraz nie dość, że wojna nabrała rumieńców – jestem pewna, że to wina tego incydentu z kotką Filcha – Irytek ubrał tego burego kocura w strój błazna – i teraz woźny robi wszystko, by złapać drania. Mało tego, Irytek najwyraźniej postawił znaleźć sobie sprzymierzeńców wśród uczniów – od jakiegoś czasu nastała seria dziwnych wypadków i chodzą słuchy, że rozpoczął się nieoficjalny konkurs na nowych Huncwotów. Myślę, że w tym pokoleniu jednak, nikt równie dobry na razie się nie pokazał.
Sama więc rozumiesz, że jest naprawdę szalenie, jak zawsze z resztą. Z drugiej strony wiem, że już za rok będę tęskniła za tym wszystkim. Pamiętaj, żebym w przyszłym roku przywiozła się tu, chociaż do Hogsmeade. Gdybyś nie była tak daleko, mogłabyś mnie odwiedzić.
Mam nadzieję, że za rok zostaniesz w Londynie, bo jeśli sądzisz, że do ciebie pojadę aż do Francji, to jesteś w wielkim błędzie.
A skoro już przy tym jestem, może powiesz mi, jak mają się sprawy z Remusem? Utrzymujecie jeszcze kontakt listowy, czy urwał się na dobre? Byłoby szkoda, gdybyś to zaprzepaściła, z resztą znasz moje zdanie na ten temat, ale powtórzę to jeszcze raz, że urwę ci głowę i powieszę na babcinym płocie, jeśli to zniszczysz!! Mam nadzieję, że słyszysz pobrzmiewającą w moim głosie groźbę i jeśli jeszcze do niego nie napisałaś, to weźmiesz zaraz pergamin i machniesz mu list na kilka stóp długości!! Pamiętaj, że dowiem się, jeśli tego nie zrobisz!
Na koniec uchylę ci rąbka tajemnicy, że jestem na dobrej drodze, żeby umówić się na randkę z Rogerem – o ile nie byłaś zbyt śnięta, by zapamiętać, powinnaś wiedzieć, że od przeszło trzech miesięcy próbuję go poderwać i myślę, że w końcu mi się to uda.
Napisałabym więcej, gdyby nie czekająca na mnie obszerna praca domowa z transmutacji, historii magii – nie pamiętam czemu ją wybrałam do zdawania – eliksirów i astronomii.
Całuję
April

Maddie z uśmiechem zwinęła list od kuzynki, wsadziła do szuflady biurka, obok pozostałych. Po chwili namysłu, zdecydowała się na razie nie odpisywać – przeważał tu trochę leń a trochę brak czasu, bowiem lada moment miała wychodzić, o ile nie chciała się spóźnić na umówione spotkanie.
April bowiem nie miała zielonego pojęcia, że Maddie nie wróciła po wakacjach do domu.
Oficjalnym i głównym powodem, były studia, które chciała rozpocząć w Londynie. Od dawna w myślach planowała, żeby to tu, a nie we Francji się uczyć. Po długich dyskusjach z rodzicami, udało jej się ich przekonać, ż tutaj zdobędzie wykształcenie równie dobre, co w Paryżu czy każdym innym miejscu na świecie. No i nie byłaby sama – w końcu w Londynie miała rodzinę.
Drugim, znanym tylko jej powodem zostania w Angli, był Remus. Fakt, nie miała zamiaru nikomu się do tego przyznawać zwłaszcza, że na chwilę obecną nie łączyło ich nic, poza koleżeńskimi relacjami, ale Maddie w myślach miała plany, żeby w przyszłości ich relacje uległy zmiany. Na lepsze, rzecz jasne.
Nie wiedziała wprawdzie jeszcze jak do tego się zabrać – coś podpowiadało jej, że Lupin bardzo odbiega od wszystkich chłopaków z którymi do tej pory miała do czynienia. Miała jednak nadzieję, że z czasem uda jej się do niego zbliżyć na tyle, by przestał być tylko kolegą.

Gdyby ktoś mu powiedział rok temu, że z Lexie będą stanowili parę, wyśmiałby go w żywe oczy.
Teraz, gdyby ktoś mu powiedział, żeby dać sobie z nią spokój, śmiałby się jeszcze bardziej.
Bo chociaż wydawało się to być kompletnie szalone – jak wszystko w jego życiu – powoli zaczynał myśleć, że uzależnił się od obecności Lexie.
Dopóki byli w Hogwarcie, to, że widywali się codziennie było tak samo naturalne jak to, że codziennie widywał się z Chrisem czy Lauren.
Kiedy zaczęły się wakacje, codziennie widzenia z Lexie tłumaczył sobie przyzwyczajeniem i zabijaniem nudny.
Teraz była połowa września a Eddie zdał sobie sprawę, że widuje swoją walniętą dziewczynę częściej niż rodzinę czy przyjaciół.
A wraz z tym uświadomieniem, pojawiło się jeszcze jedno – Eddie nie pamiętał, kiedy ostatni raz trwał w zaparte na temat swojego biernego homoseksualizmu z wyboru i kilkakrotnie przyłapał się na nazywaniu McAdams swoją dziewczyną.
Jakkolwiek chciałby temu zaprzeczać, jedno było pewne – wpakował się w to zbyt mocno, żeby teraz coś z tym zrobić.

- Jesteśmy u ciebie – powiedziała cicho Lily, patrząc na prowadzącą do domu Potterów ścieżkę – Dlaczego?
- Ja poznałem już twoich rodziców, teraz twoja kolej – uśmiechnął się łobuzersko, a Lily cofnęła się gwałtownie, wpadając na pień brzozy.
- Nie, James – poprosiła, starając się za wszelką cenę znaleźć jak najdalej od posiadłości Potterów. Była już wprawdzie kiedyś u swojego chłopaka, ale państwa Potter nie było wtedy w domu a sama wizyta była bardzo krótka. James zaprzeczył ruchem głowy.
- Czego się boisz?  - zapytał unosząc wysoko brwi a Lily zagryzła zawstydzona wargę – Nie pogryzą cię.
- Wiem… Ale… To takie… zobowiązujące… Zobacz, jak ja wyglądam – jęknęła rozpaczliwie, a James zmierzył ją poważnym wzrokiem od góry, do dołu.
- Pięknie, jak zawsze.
- Nie ładnie tak wpadać, bez zapowiedzi… Jestem nie przygotowana – wybełkotała, a kora wbiła jej się boleśnie w żebra.
- Na co przygotowana? – zapytał teraz już lekko zaniepokojony.
- Że mnie nie polubią – wyszeptała zawstydzona swoimi obawami i spuściła szybko głowę, żeby nie dostrzegł rumieńców na jej buzi.
- Na pewno cię nie polubią – powiedział z powagą James a Lily jęknęła cicho. Potter przyciągną ją do siebie i lekko uniósł dłońmi jej brodę – Oni cię pokochają.
- Ale ty jesteś głupi – warknęła, zakładając ręce na piersi – Naprawdę się denerwuję. Chcę zrobić dobre wrażenie, a nie pokazać się w dresie, rozczochrana i niewyspana po kacu! Co sobie o mnie pomyślą?
- Że jestem cholernym szczęściarzem, że cie mam. Myślisz, że zwrócą na to uwagę? – prychnął a Lily naburmuszyła się jeszcze bardziej – Wiedzą o tobie więcej, niż sobie wyobrażasz, wiesz?
- Mimo wszystko… Proszę – wyszeptała cicho, a James wzruszył ramionami, przytulił ją do siebie mocno. Evans uśmiechnęła się, przymknęła powieki a kiedy je otworzyła, zamarła. Bo z domu Państwa Potter szła w ich kierunku niewysoka, szczupła kobieta o pucołowatej buzi i znajomo rozwichrzonych w około twarzy włosach.
- James… - wyszeptała Lily, delikatnie podnosząc usta do jego ucha – Ktoś idzie…
Potter dyskretnie zerknął przez ramię.
- Jesteś pewna, że nie chcesz dziś poznać rodziców? – zapytał rozbawiony, a kiedy kiwnęła głową, odsunął się gwałtownie i złapał ją za rękę – W takim wypadku w nogi!!
Pociągnął za sobą oszołomioną Lily, która potykając się pobiegała za nim.
Evelyn Potter patrzyła rozbawiona jak syn wraz z dziewczyną ucieka zaśmiewając w głos. Pokręciła głową, odwróciła się i wróciła do domu.

Zatrzymali się dopiero po dłuższej chwili, z trudem łapiąc oddech.
- Straciłem… kondycję – wyspał Potter, opierając się o płot jakiegoś domu – Cholera by cię wzięła, Lily Evans.
- Spadaj Potter – zaśmiała się – Czemu to zrobiłeś?
- Przecież nie chciałaś – uśmiechnął się a jego oddech zaczął się powoli normować – Nie będę cię do niczego zmuszać.
- Idziesz na wiele ustępstw – wyszeptała z lekkim uśmiechem – A sam przystępujesz na wszystko, czego chcę. To nie sprawiedliwe.
- Nie uskarżam się – wzruszył ramionami, objął ją w pasie i przyjrzał uważnie.
- A ja, tak. Idziesz na zbyt wiele ustępstw – powiedziała z powagą – Tak nie powinno być. Udany związek to kompromisy. Nie zgadzaj się na wszystko, dobrze?
- Dobrze.
- James!
Zaśmiał się, rozbawiony.
- To co mam odpowiedzieć? Lily, nie robię nic, czego nie chcę – uświadomił ją z powagą – Zgadzam się na to, co proponujesz bo tego chcę, a nie dlatego, że nie chcę cię urazić, jasne?
- W porządku… Chodźmy – złapała go za rękę i pociągnęła w stronę, z której przyszli – Pewnie na nas czekają.
- Przecież nie chciałaś – zawołał za nią – Nie byłaś gotowa.
- Może nigdy nie będę – wzruszyła ramionami – nie ważne, czy mnie lubią czy nie. Ważne, żebyś po prostu był.

Kiedy wieczorem Lily kładła się spać, czuła, że już dawno nie była tak spokojna jak teraz. Państwo Potter przyjęli ją bez mrugnięcia oka – spędzili bardzo miłe popołudnie, opowiadając serie anegdot z życia wziętych, co James skomentował, jako ośmieszanie go o oczach ukochanej.
Chociaż powiedział to w żarcie, Lily jeszcze bardziej poprawiło to wrażenia z tego dnia, do tego stopnia, że zupełnie zapomniała o kłopotach Lauren. 
Po raz pierwszy od miesięcy poczuła całkowity spokój i wszechogarniające ją poczucie szczęścia i bezpieczeństwa. Bo co by się nie działo, była pewna, że może liczyć na oparcie Jamesa.

- Może powinnam do niej pojechać? – zapytała następnego poranka Lily, kiedy  stojąc w sklepie z meblami, wybierała łóżko do swojego pokoju – Nie powinna być sama…
- Daj jej trochę czasu – polecił James, rozkładając się wygodnie na jednym z foteli, będąc wyjątkowo bliski drzemki.
- Ona nigdy nie zostawiła mnie w potrzebie – upierała się Lily.
- Myślisz, że twoje współczucie jest jej teraz potrzebne?
Lily westchnęła i w myślach przyznała mu rację, jednocześnie planując, by jeszcze dziś pojechać do przyjaciółki i wciągnąć w meblowanie i urządzanie mieszkania.
Takie odciągnięcie myśli, to było to, czego King teraz potrzebowała, a James miał w końcu marne pojęcia o tym, czego chce młoda kobieta po zerwaniu z chłopakiem. Nawet jeśli to tylko chwilowe zerwanie.
Równocześnie James, który jeszcze wczoraj po odprowadzeniu Lily do domu, złożył Syriuszowi niezapowiedzianą wizytę biorąc ze sobą dwie najlepsze towarzyszki życia każdego faceta – Ognistą i Whisky – i teraz cierpiał na skutki uboczne pożycia, myślał dokładnie o tym samym.
Chociaż Black cały wieczór zapierał się, że wszystko jest z nim w porządku i pod żadnym pozorem, nie żałuje podjętej decyzji i żałować jej nie będzie, Potter swoje wiedział.
- Swoją drogą, byłeś u Syriusza? – zapytała od niechcenia Lily, wyrywając Pottera z krótkiej drzemki, w jaką w końcu zapadł.
- Mhm – pokiwał głową – Twierdzi, że wie co robi.
- Idiota – powiedzieli równocześnie i uśmiechnęli się do siebie – Wybacz, wiem, że to twój przyjaciel. Oboje są głupi.
- Wiem – zgodził się od niechcenia – mało tego, on też wie. Tylko mi jeszcze tego nie powiedział. Łapa w pewnych sprawach, kontaktuje z lekkim opóźnieniem…
- Jesteś okropny! To twój przyjaciel…
- Właśnie. Jak ja mu nie powiem że jest kretynem, to skąd będzie wiedział?

Mimo zapewnienia Jamesa, że Lauren powinna teraz zostać sama, Lily nie mogła jej teraz zostawić. Ledwo pożegnała się z chłopakiem, od razu teleportowała się pod dom przyjaciółki.
Drzwi otworzyła jej Lisa, witając z promiennym uśmiechem.
- Dzień dobry – powiedziała natychmiast Lauren, kiedy kobieta, trochę zaskoczona, przepuściła ją do środka – Jest Lauren, chciałam zobaczyć, jak się czuje.
- Lauren nie było w domu od kilku dni, byłam pewna, że jest z wami… - powiedziała zaniepokojona, blednąc nagle i nerwowo wycierając ręce w fartuch – Coś stało?
- Jak to… nie było? Wczoraj odstawiliśmy ją do domu z Jamesem – wyszeptała Lily, a serce zabiło jej gwałtownie na samą myśl, że mogło stać się coś złego – Nie było jej tu?
- Nie… Richard! – zawołała Lisa, z trudem wydobywając z siebie głos. Mężczyzna wyszedł z  salonu, z okularami na czubku nosa ubrudzonego czerwonym atramentem.
- Dzień dobry – powiedział do Lily i zwrócił się do żony – Co się stało?
- Lauren… Była wczoraj w domu? – zapytała kobita, a Richard zaprzeczył krótkim ruchem głowy.
- Kiedy wróciłem do domu, nie. Myślałem, że jest z tobą – dodał patrząc wyczekująco na Lily, która przerażona patrzyła to po Lisie to znów po jej mężu.

Zawahała się, poczym zapukała mocno i przestępując z nogi na nogę wpatrywała się w numer domu przeklinając los za to, że czas ciągnie się teraz tak długo.
- Lily…? Co tu robisz? – zapytał zszokowany James, patrząc na roztrzęsioną dziewczynę.
- Lauren… Jest tu Lauren? – w drzwiach pojawił się Syriusz. Lily odepchnęła szybko Pottera i złapała za kołnierz przyjaciela – Lauren! Była tu!?
- Nie widziałem jej od przedwczoraj… Co się stało? – zapytał, czując jak robi mu się nagle zimno.
- Nie ma jej w domu… W ogóle jej nie było, odkąd ją tam zawieźliśmy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz