Zapukała i weszła nie czekając na odpowiedź. James był na
dole, toteż Lauren była pewna, że Syriusz jest sam. A ona nie chciała, żeby
ktokolwiek im teraz przeszkadzał.
Domek był całkiem spory, przestronny i ładnie urządzony.
Zaprojektowany tak, że na dole znajdowała się kuchnia, duży przestronny salon i
łazienka, a całą górę zajmowały dwuosobowe sypialnie. Jak wyjaśnił im Eddie,
który w końcu zdecydował się przyjść wraz z nimi, domek w okresie letnim służy
jako ośrodek hotelowy, a właściciele, którzy prywatnie byli jego daleką
rodziną, tego lata nie uruchomili interesu, gdyż wyjechali na całe dwa miesiące
za granicę na wymarzoną, spóźnioną podróż poślubną.
Nim wszyscy się zagrzali i zajęli swoje pokoje, minęło sporo
czasu.
- To się robi dziecinne – oznajmiła sucho Lauren, opierając
się o ścianę. Syriusz, który leżał na łóżku czytając książkę, nawet na nią nie
spojrzał – Długo masz zamiar mnie ignorować? Chcę wiedzieć, na ile cichych dni
się przygotować.
Znów milczenie. Lauren odniosła wrażenie, że Black zupełnie
nie zauważył jej obecności.
- Możesz ze mną porozmawiać? – zapytała lekko zirytowana –
Syriusz, nie bądź dzieckiem.
Kiedy znów nie odpowiedział, podeszła żwawym krokiem w jego
stronę i jednym zwinnym ruchem, wyrwała mu z ręki książkę, odrzucając ją na
bok.
- Chcesz rozmawiać, proszę… Co masz mi do powiedzenia? –
zapytał chłodno, mierząc ją uważnym spojrzeniem.
- Przepraszam, zareagowałam zbyt gwałtownie – powiedziała –
Nie potrzebnie się wtrącałam i niesprawiedliwie na tobie wyżyłam…
- To wszystko? – zapytał szczerze zdziwiony – Nic więcej nie
masz mi do powiedzenia?
- Co jeszcze chcesz usłyszeć?
Syriusz wstał, zacisnął usta w cienką linię i spojrzał na
nią wściekły. Pierwszy raz w życiu obdarzył ją takim spojrzeniem i odruchowo
cofnęła się o krok.
- Mhm… Może coś w rodzaju, że po naszej kłótni… no nie wiem…
całowałaś się z byłym?
Zamarła w pół ruchu, wpatrując się w niego uporczywie. Spodziewała
się wszystkiego, ale nie tego.
Poczuła, jak robi jej się zimno. I tak niska temperatura,
opadła jeszcze niżej. Syriusz wpatrywał się w nią, teraz nawet nie kryjąc
wściekłości. A ona poczuła, że nagle straciła zdolność myślenia.
- Skąd… Skąd o tym wiesz?
- Ptaszek mi powiedział – prychnął – Widziałem was…
Poszedłem za tobą.
Zagryzła niepewnie wargę, zupełnie nie wiedząc, co powinna
teraz zrobić. Chciała mu powiedzieć, kiedy tylko się zamknął ten temat a teraz…
teraz poczuła, że przyjdzie jej bardzo srogo za płacić za głupotę.
- Mogę ci to wyjaśnić… - podjęła rozpaczliwie – To wszystko
nie jest… nie jest tym, czym się wydaje…
- Kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć? Zamierzałaś w ogóle
to zrobić, czy chciałaś pominąć ten nieistotny szczegół? Wiesz, może cię trochę
zdziwię, ale dla mnie to jednak jest dość ważny fakt.
- Chciałam ci powiedzieć – powiedziała natychmiast – Nie
miałam zamiaru tego ukrywać… Posłuchaj… To nie jest tak, jak ci się wydaje…
Syriusz, do cholery, jak miałam ci powiedzieć, skoro mnie przez cały dzień
ignorowałeś!?
- Nie jest tak, jak mi się wydaje? Masz mnie za idiotę? W
takim razie, jak jest?
- Chciałam się upewnić, że tamto jest przeszłością… Przez
chwilę… Przez chwilę miałam wrażenie, że jest mi bardziej bliski niż ty.
Musiałam mieć pewność, że to złudzenie, rozumiesz…? Inaczej… Inaczej nie dałoby
mi to spokoju…
- Miałaś wątpliwości? – zapytał cicho, a Lauren odgarnęła
włosy z czoła.
- Musiałam się upewnić – powtórzyła rozpaczliwie – że to
były tylko emocje…
- Mam nadzieję, że rozwiałaś wszelkie swoje wątpliwości –
mruknął, podchodząc do drzwi – Szkoda tylko, że je miałaś.
I zanim zareagowała, wyszedł, zamykając drzwi. Jęknęła,
opierając się o ścianę. Czuła, że przekonanie go, żeby przestał być zły, zajmie
jej sporo czasu.
- Napij się ze mną – powiedziała, podchodząc do Lily i
stawiając przed nią butelkę Ognistej. Evans rozgrywała właśnie partię szachów z
Lexie i była zbyt zajęta dopingowaniem swojego pionka, żeby od razu dotarło do
niej, co powiedziała przyjaciółka – Chyba rozwaliłam swój związek.
Obie jak na komendę odwróciły się w jej stronę, w rezultacie
pionek został rozgnieciony w drobny mak przez królową Lexie.
- Co zrobiłaś? – zapytała oszołomiona McAdams, zapominając o
swoim zwykłym olewaniu wszelkich spraw – Jak, na stringi Morgany!?
- Też chcesz się napić? Gdzie wszyscy? – zapytała
zrezygnowana dziewczyna, siadając obok Lily.
- Przestało padać, więc próbują naprawić namioty. Co się
stało? – zapytała zaniepokojona Lily, kiedy Lexie w pośpiechu rozlała ognistą
do szklanek.
- Wczoraj po kłótni z Syriuszem, pocałowałam Chrisa –
wyrzuciła z siebie, na co Lexie popatrzyła na nią kompletnie oszołomiona. Lily
przez chwilę bawiła się guzikiem swoje koszulki, nim doszło do niej, co takiego
powiedziała przyjaciółka.
- Co zrobiłaś? – powtórzyła i szturchnęła Lexie, która
jednym ruchem wypiła zawartość swojej szklanki.
- Nie patrz tak na mnie, wystarczy, że Syriusz powiedział co
o mnie sądzi – westchnęła zrezygnowana – Straciłam panowanie nad sytuacją! Byłam wściekła,
emocje wzięły górę i poczułam… Cholera, zwątpiłam.
Objaśniła pokrótce wydarzenia poprzedniej nocy.
- A to bydlak – wycedziła McAdams – podszedł cię! A taki
niepozorny…
- No dobrze, ale po cholerę powiedziałaś Syriuszowi o tym
dziś, kiedy nadal był zły? Postradałaś zmysły? – zapytała Lily, która polała po
drugiej szklance.
- Widział nas.
- O w mordę – Lexie, zbyt oszołomiona i podpita (słaba głowa
nagle dała o sobie znać ) zupełnie zapomniała o zwyczaju nieprzejmowania się
sprawami innymi. Wyglądała na wstrząśniętą całą tą sytuacją i zupełnie
przestała panować nad swoim panowaniem nad emocjami.
- To chyba wróży kłopoty, co? – zapytała zrezygnowana Lily,
a Lauren pokiwała lekko głową, wypiła do dna Whisky i pomyślała, że czeka ich
długi wieczór i ciężki ranek.
- No i co ja mam teraz zrobić? Jest wściekły, nie chce ze
mną rozmawiać! - jęknęla rozpaczliwie, ukrywając twarz w rękach. Lily, która
wypiła już dość sporą ilość Ognistej, czknęła i powiedziała z trudem dopierając
słowa.
- Uwiedź... go. To... zawsze... działa. Zawsze.
Lexie pokiwała gorliwie głową, wpychając do buzi kanapkę.
- Zabsze...
Lauren otworzyła usta, ale nie zdążyła nic więcej
powiedzieć, bo drzwi otworzyły się i do środka weszli pozostali obozowicze.
Popatrzyli zszokowani po całkiem pijanych dziewczynach.
- Co wy robicie? – zapytał lekko zaskoczony James.
- Rozmawiamy o życiu, śmierci i sexie – oznajmiła z powagą
Lexie. Zabrzmiałoby to pewnie poważnie, gdyby nie czkawka, której nagle dostała
– ale ty tego nie zrozumiesz…
- Jesteś kompletnie zalana – zauważył Eddie, a Lauren
ułożyła się wygodnie na podłodze, zwijając w kłębek i pogrążyła w drzemce –
Czemu zalałyście się bez nas?!
- Bo… was… nie lubimy – odpowiedziała szczerze Lexie,
podniosła się chwiejnie i wskazała oskarżycielsko na Chrisa – A… ciebie to już…
w ogóle!
- Żadna nowość – mruknął, a Lexie pokazała mu język.
- Pijemy! – krzyknęła do Lauren i Lily, ale obie dziewczyny
już pochrapywały, przytulone do siebie – Nie pijemy…
- Ty na pewno – powiedział zrezygnowany Eddie – Chodź,
położysz się spać, ty wredna pijaczyno.
- Tylko mnie nie macaj – ostrzegła, pozwalając by wziął ją
na ręce – Bo nie mam siły, żeby dać ci w łeb…
- A to nowość…
James popatrzył rozbawiony na śpiącą Lily i zwrócił się do
Syriusza.
- Weźmiesz ją? – zapytał, wskazując na Lauren. Alice i Chris
zaczęli sprzątać resztki, które zostały po dziewczynach, a Remus i Peter poszli
obserwować zmagania Eddiego z Lexie. Black kiwnął krótko głową, podchodząc
bliżej.
Potter podniósł Lily, która zarzuciła mu ręce na szyje i
wtuliła się mocno. Wyszli z salonu.
Syriusz przez chwile się zawahał, poczym najbardziej
delikatnie jak się dało, wziął na ręce Lauren.
- Syriusz – zawołała za nim Alice – Przypomnij reszcie, że
jutro rano idziemy na grzyby i trzeba wcześniej wstać.
Pokiwał głową i wyszedł z salonu.
Lily zachrapała głośno w łóżku obok. Black uśmiechnął się
mimo woli na widok rozłożonej w dramatyczniej pozie Lily, która najwyraźniej
ocknęła się na chwilę i próbowała przebrać, bo ściągnęła do połowy spodnie i
leżąc na wznak chrapała głośno.
Położył Lauren na tapczanie, odwrócił się, chcąc odejść, ale
zatrzymał się w pół kroku. Zerknął przez ramię na śpiącą dziewczynę, westchnął
i wrócił się.
Okrył ją szczelnie kołdrą, odgarnął włosy z czoła, przeklną
w myślach własną niekonsekwencję i wyszedł z sypialni, powstrzymując resztką
sił chęć, by pocałować ją na dobranoc.
Otworzyła oczy, przeciągnęła się i ziewnęła przeciągle. Gdy
jej wzrok padł na miejsce, w którym powinna znajdować się Lily, zmarszczyła
brwi. Bo Lily nie było.
Usiadła, rozejrzała się po sypialni – była sama. Zerknęła na
zegarek - dochodziła siódma rano.
Zmarszczyła brwi, próbując przywołać wspomnienia
wczorajszego wieczora. Tępy ból głowy mówił sam za siebie – dużo wypiła.
Dlaczego więc do cholery obudziła się tak wcześnie?
Wyskoczyła spod kołdry, zebrała swoje ubrania i weszła do
łazienki. Spojrzała w swoje odbicie, ziewnęła znów przeciągle i upięła włosy,
sięgnęła po szczoteczkę do zębów. Głowa nadal mocno ją bolała. Wróciła się do
sypialni i przewertowała zawartość torby w poszukiwaniu wywaru na ból głowy.
Znalazła go obok łóżka, co oznaczało, że Lily też potrzebowała pomocy.
Wywar zadziałał po kilku minutach. Wróciła do łazienki,
chcąc skończyć się ubierać i wtedy, do głowy przyszła jej szalona myśl.
Odsunęła się, rozebrała do naga, przez chwilę przyglądała się swojemu odbiciu.
Złapała za krótki szlafrok, narzuciła go na siebie i wybiegła z łazienki,
uśmiechając się do siebie szeroko. Jeśli to nie pomoże, nic nie pomoże,
pomyślała jeszcze.
Syriusza znalazła w kuchni. Stał oparty o blat, trzymając w
ręku kubek z kawą i w zamyśleniu wpatrywał się w okno, marszcząc przy tym brwi.
Przymknęła drzwi, bezszelestnie zrzuciła z siebie szlafrok
na podłogę.
- Syriusz.
Odwrócił się w jej stronę a kubek upadł na podłogę,
rozbijając się. Uśmiechnęła się figlarnie i podeszła do niego.
- Dzień Dobry – wyszeptała mu do ucha, przygryzając wargi.
Starała się ze wszystkich sił być jak najbardziej kusząca i zmysłowa. Chyba jej
się to udawało, bo Black zamarł w bezruchu.
Musnęła ustami jego szyję, czekając na reakcje. Okazała się
ona zupełnie inna, niż się spodziewała.
- Lauren, czyś ty na gacie Merlina rozum postradała? Ubierz
się! – Wyszeptał, rozglądając się za czymś, czym mógłby ją okryć.
- Cicho bądź – fuknęła, kładąc jego dłonie na swoich
biodrach i wróciła do całowania szyi – Próbuję rozwiać wszelkie wątpliwości w
sposób spontaniczny i pomysłowy.
- Spontanicznie, w domu jest jeszcze osiem osób – wymruczał,
powoli tracąc nad sobą panowanie.
- O tej porze wszyscy chrapią, siłą ich z łóżka nie
wyciągniesz – powiedziała, odsuwając się – Przecież sam wiesz.
Otworzył usta, żeby odpowiedzieć, gdy drzwi otworzyły się i
do środka wparowali… wszyscy, dokładniej rzecz ujmując. Lily, James, Alice,
Peter, Remus, Eddie, Lexie i Chris.
- O, już wstaliście, dobrze bo… - zaczęła Lily i urwała,
widząc całkiem nagą przyjaciółkę w objęciach półnagiego przyjaciela –
Merlinie!!
Lauren spojrzała zszokowana po wszystkich, wydała z siebie
pisk, zasłoniła piersi rękami i przyległa buzią do Syriusza. Black jęknął
słabo, zakrywając ciałem tyle ile się dało i rozejrzał się po kuchni, w poszukiwaniu
czegoś, czym mógłby ją okryć.
Pierwszy, zreflektował się Remus. Złapał za szlafrok, leżący
w wejściu i podrzucił go do Blacka, odwracając dyskretnie wzrok. Syriusz
pospiesznie zarzucił go na Lauren.
- Co wy tu robicie o tej porze!? – spytała King, odwracając
w ich stronę zaczerwienioną buzię – Zwykle śpicie o tej godzinie snem
sprawiedliwych!!!
- Grzyby… - wykrztusiła Alice, wypychając siłą z kuchni
oszołomionego Chrisa – Mieliśmy…
King jęknęła, znów wtuliła się w Syriusza i… roześmiała na
głos.
- Bardzo śmieszne, naprawdę – mruknął Black, poprawiając
szlafrok na jej ramionach – Chodź…
Wypchał ją z kuchni, śmiejącą się do rozpuku.
- Co za wariatka odwala taki numer…
- Zakochana – wypaliła i znów parsknęła śmiechem, ukrawając
głowę w jego ramieniu.
- Oszalałaś!? – zapytał, patrząc na nią z wyrzutem – Co ci
strzeliło do głowy, żeby rozbierać się w kuchni!?
Siedziała na brzegu tapczanu, nadal chichocząc jak głupia.
Przez chwilę pomyślała, że może jeszcze nie jest całkiem trzeźwa, szybko jednak
odrzuciła od siebie tą myśl.
- Trzeba mieć naprawdę nierówno pod sufitem, żeby wpaść na
tak idiotyczny pomysł – wymruczał i nie pytając ją o zdanie rzucił w jej kierunku
swoją bluzę, którą wyją z plecaka - Ubierz się, jest chłodno.
- Mogę pójść do siebie – powiedziała rozbawiona, odrzucając
mu bluzę. Siedziała właściwie nago, jeśli nie liczyć cienkiego szlafroka,
niedbale zarzuconego na plecy.
- Nigdzie nie idziesz, ubierz się nim zmarzniesz – warknął,
podając jej ubranie – Nie skończyliśmy rozmawiać.
- Nie założę – oznajmiła z uporem, rozbawiona, krzyżując
ręce na brzuchu, celowo zostawiając odkryte piersi – Tak będę siedzieć.
- Nie denerwuj mnie, ubieraj się – powiedział zirytowany i
nie bawiąc się w grzeczności, podszedł, przełożył bluzę przez jej głowę i
zaczął tarmosić się z jej rękami.
Zaśmiała się, padając na łóżko i przecisnęła się przez otwór
na głowę.
- Zmuś mnie – wyszeptała, pokazując mu język – Ale
uprzedzam, że będę walczyła dzielnie i twardo.
Powoli tracił cierpliwość, jednocześnie czując coraz większe
rozbawienie. Drażniła się z nim, a on głupi dawał się podpuszczać jak małe
dziecko.
- Nie boję się ciebie, mam przewagę – mruknął.
- Nie chcę się ubierać – powiedziała urażona, kiedy wstał i
jednym ruchem zrzuciła bluzę, rzucając ją na podłogę – Co ci szkodzi?
- Dekoncentrujesz mnie!
- O to chodzi – wzruszyła ramionami, wstając i podchodząc
bliżej – A tak w ogóle, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że ze mną
rozmawiasz.
- Ty mała, podstępna wiewiórko! Podeszłaś mnie!
- To było absolutnie przypadkowe – zastrzegła rozbawiona –
Nie jestem aż tak obyta, żeby celowo wykorzystywać swoje kobiece wdzięki –
dodała, a szlafrok zsunął jej się z ramienia, odkrywając… właściwie wszystko, co
było do odkrycia Lauren już odsłoniła.
- To cios poniżej pasa – wymruczał, odsuwając się od niej –
Nadal jestem na ciebie zły i nadal jestem zawiedziony.
Minął ją, starając się na nią nie patrzeć. Lauren
westchnęła, narzuciła na siebie szlafrok i zawiązała go szczelnie paskiem.
- Syriusz, czekaj – powiedziała, podchodząc do niego –
Porozmawiajmy. Już jestem grzeczna.
Niechętnie obrócił się w jej stronę. Delikatnie położyła
dłoń na jego ramieniu, przykrzywiła głowę.
- Przepraszam cię za wszystko – wyszeptała – zachowałam się
dziecinnie. A ty jesteś dla mnie ważny, wiesz, i nie chcę, żebyś był na mnie
zły. Syriusz…
- Jesteś przebiegła – wymruczał obruszony – awantury z tobą
są z góry skazane na niepowodzenie, jeśli tak ma wyglądać twoja argumentacja.
- To nie jest argumentacja – powiedziała z lekkim uśmiechem
– To pertraktacja.
- Ubierz się – poprosił, marszcząc brwi – Trzeba zejść na
śniadanie.
- Dzień Dobry – powiedziała pogodnie, wychodząc na taras i
przeciągając się. Wszyscy spojrzeli na nią z rozbawieniem i chóralnie
odpowiedzi. Zarumieniła się, ale nie skomentowała, a gdy każdy wrócił do
rozmowy, podeszła do Syriusza, pochyliła się nad nim i pocałowała w policzek.
- Cześć, rozpustnico – przywitał ją, robiąc miejsce obok
siebie – Cieszę się, że w końcu się ubrałaś.
- Nie bądź złośliwy – skarciła go, siadając obok. Wyciągnęła
rękę po bułeczkę – Zmusiłeś mnie do tego.
- Wariatka – powiedział rozbawiony – Kompletna wariatka.
- Mogłeś być mniej oporny – wytknęła mu ze śmiechem.
- A podobno to ja mam głupie pomysły.
- Bo masz – prychnęła – To nie ulega najmniejszym
wątpliwościom.
Szły obok siebie milcząc. Lily raz po raz patrzyła w jej
stronę – robiła to już w czasie śniadania. Lauren bawiło zachowanie
przyjaciółki – doskonale wiedziała, skąd wynika i że Lily nie potrafi zdobyć
się na odwagę, by zadać dręczące ją pytanie.
W końcu zatrzymała się i spojrzała na nią rozbawiona.
- No dalej, po prostu zapytaj. Wiem, że nie możesz
wytrzymać.
- Nie gniewaj się – poprosiła szybko Evans – ja po prostu…
Jest coś, o czym mi nie powiedziałaś?
- Zabrzmiałaś, jakbyś była moją matką – zaśmiała się King, a
Lily zarumieniła się mocno i opuściła zawstydzona głowę – Tak jakoś wyszło.
Lily pokiwała głową, zamyśliła się przez chwilę.
- To rano – podjęła Lauren – to była taka szalona,
spontaniczna decyzja. Zrobiliśmy to już – dodała, widząc że Evans otwiera
szeroko oczy – Nie teraz. Wcześniej. Jeszcze w Londynie.
- Przepraszam, że spytałam. To wasze sprawy i nie powinnam…
Wzruszyła ramionami.
- To też była spontaniczna decyzja – podjęła po chwili i
zachichotała – Strasznie ich dużo, co?
- Tacy jesteście – uśmiechnęła się Evans – Działacie pod
wpływem chwili. I nie żałujecie, prawda?
Lauren zaśmiała się cicho, opierając głowę o konar drzewa.
- Nie… Nawet trochę.
- … no a resztę już znasz – zakończył Eddie. Lexie zamyśliła
się przez chwilę, układając wszystko, co przekazał jej chłopak.
- Sama brałam w tym udział – powiedziała w końcu – pomogłam
im wrzucić mu środki przeczyszczające do kanapki.
- Ty wredna zołzo, mówiłem, że to tobie należą się pchły! Mogłem
się domyślić, że spisujesz z wrogiem – westchnął zirytowany. Lexie jednak nadal
nad czymś rozmyślała.
- Czyli, że to wszystko zaczęło się od tej drabiny, tak?
- No zgadza się – pokiwał głową – Od drabiny, tak. A
właściwie, od pękniętej pryczy.
- Która pękła w naturalny sposób ze starości? – upewniła
się, a kiedy Eddie pokiwał głową, Lexie zagryzła lekko dolną wargę – A gdyby
okazało się, że to nie było naturalne i ktoś jej… pomógł?
- Pomógł? Jak pomógł? Kto? Ty coś wiesz?
- No, pomógł… Dajmy na to, że ktoś, na przykład… bo ja wiem…
ja, przepiłował rano nóżkę… - wymruczała zakłopotana, opuszczając wzrok.
- Przepiłowałaś nóżkę!? Ty!?
- Nie, nie nóżkę… dwie… może trzy… wszystkie. I zagłówek…. –
powiedziała cienko, wymijającym tonem. Eddie popatrzył na nią zszokowany.
- Ty? Ty przepiłowałaś nóżki?
- I odkręciłam kilka śrubek – dodała mimochodem, nagle
kurcząc się w sobie. Spojrzała na niego znad powiek, zgarbiła ramiona i wydęła
usta w dziubek.
- Śrubki też!? – zapytał z niedowierzaniem Mauer, a Lexie
zrobiła się jeszcze mniejsza niż zwykle – Czemu na gacie Merlina?!
- No wiesz… założyłam, że… Syriusz przypisze zasługi
Chrisowi co też zrobił i zechce się odegrać…
To było za te eliksiry… Nie jesteś zły, prawda?? – posłała mu smutny
uśmiech, szurnęła nogą o piach.
Mauer poczuł jak trafia go szlag. Już ułożył w głowie
poetycką wiązankę pod jej adresem, kiedy na nią spojrzał i nagle wszystkie
słowa wyleciały mu z głowy.
Bo Lexie skuliła się całkiem w sobie i z niewinnym wyrazem
twarzy patrzyła na niego przepraszająco. Tak krucho, delikatnie i niewinnie,
nie wyglądała jeszcze nigdy, a Mauerowi skojarzyła się nieodzownie z małym,
biednym szczeniaczkiem albo słodką sierotką. A ktoś taki jak Eddie, nie może
być nieczuły na taki widok.
- Ty zaczęłaś całą tą wojnę – powiedział oszołomiony –
Wypuściłaś Pandorę z puszki… Ty…
Chciał zrobić jej awanturę, ale nadal nie był w stanie
wykrztusić z siebie słowa a im dłużej na nią patrzył, tym mniej zły był!
A potem doszło do niego, że dał się nabrać na jej niewinność
jak pierwszy lepszy. Było jednak zbyt późno.
- Ty wredna kreaturo – wycedził – przebiegła, potworna
kobieto! Otumaniłaś mnie, żeby uchylić się od odpowiedzialności! Jesteś zła –
powiedział, akcentując ostatnie słowo – bardzo zła. Powinienem wyzwać cię od
przebiegłych… ale przez twoje nędzne sztuczki zabrakło mi epitetów! Cholera,
niezła jesteś…
Uśmiechnęła się niewinnie, zamrugała zalotnie i popatrzyła
na niego.
- Inni uznaliby za słodkie, że dałeś się tak urobić –
zaszczebiotała – ja zostawię to bez komentarza.
Dopiero ostatnie trzy dni, pozwoliły im naprawdę odpocząć.
Po zakończeniu wszelkich wojen, walk z namiotami i innymi przeciwnościami,
mogli się w pełni oddać relaksowi i nic nie robieniu.
Były to dni tak spokojne, pełne błogiego lenistwa, iż
najciekawszym wydarzeniem była burza, jaka nawiedziła ich w ostatnią noc.
Powrót do domu nie był jednak wcale upragniony i każdy z
wielką chęcią zostałby jeszcze kilka dni.
Mając na uwadze doświadczenia z poprzedniej podróży,
zdecydowali się na powrót pociągiem.
Każdy czarodziej po zakończeniu szkoły ma kilka, zależnych
od jego zainteresowań i ambicji, opcji.
Jeśli zawód, który chce wykonywać wymaga dodatkowego
przeszkolenia, dzielny mag musi kontynuować edukację i doskonalić swoje
umiejętności.
Dotyczy to w szczególności zawodów wymagających szczególnych
umiejętności, których w szkole się nie poznaje – uzdrowiciele, osoby pracujące
ze zwierzętami czy zajmujące wysokie stanowiska w Ministerstwie, muszą najpierw
przejść wiele ciężkich szkoleń lub wybrać tradycyjną metodę i zacząć studiować.
Studia, są też opcją dla osób, od których nie tyle wymaga
się poszerzania wiedzy, o ile one same chcą to robić. Zdobywanie nowych
informacji o swoich zainteresowaniach, jest pociągające dla wielu młodych
czarodziei, nie dziwnym więc, że prawie połowa wybiera tą ścieżkę.
Magiczne jednostki kształcące, dzielą się na niższe i wyższe
szczeble. Rządzą się one swoimi własnymi prawami, czasem podobnymi do tych
mugolskich, czasem znów całkowicie się od nich różniące, posiadające wyjątkowo
mało wspólnych punktów.
Rekrutacje, odbywają się na różnych zasadach, indywidualnie
przystosowywanych dla każdej osoby.
Jeśli chciałbyś spisać wszystkie zasady, indywidualne dla
każdej uczelni, miejsca szkoleniowego czy pracodawcy, pogubiłbyś się nim wyjąłbyś
pergamin i pióro.
Jedynym z największych ośrodków kształcenia w Wielkiej
Brytanii jest Londyński Uniwersytet Magiczny. Nie można sugerować się nazwą –
prawda jest taka, że w samym mieście znajduje się tylko główny budek uczelni, w
którym mieszczą się kominki i świstokliki, odsyłające studentów do odpowiednich
miejsc.
Już ponad dwieście lat temu, zdecydowano się na taką
strukturę uczelni. Wcześniej, budynek główny zawierał wszystkie najważniejsze
jednostki. Okazało się być to jednak zgubne przy takim zróżnicowaniu kierunków
kształcenia i ogromie możliwości wyboru. Chaos, jaki panował, zmusił główne
władze uniwersytetu do rozdzielnia siedzib na oddzielne możliwości a w samym
Londynie, została tylko główna fila studencka, która równocześnie stanowiła punkt
wyjściowy dla studentów.
File połączone były wzajemnie między sobą i tylko w ten
sposób można poruszać się z jednej, do drugiej, gdyż ich położenie, stanowi po
dziś dzień tajemnicę.
Londyński Uniwersytet Londyński jest więc kolebką edukacji
młodych czarodziejów i czarownic. Kształci zarówno w kierunku nauk ścisłych,
takich jak alchemia, astrologia, medycyna, magia stosowana czy zielarstwo, jak
i humanistycznych, jak historia bądź literatura.
Są przypadki, kiedy młody czarodziej bądź czarownica chce
podjąć naukę związaną ze światem poza magicznym. Pozwala im to na swobodne
życie wśród mugoli i wykonywanie ich zawodów, mając jednak nieograniczoną
możliwość do pracy w tej samej lub pokrewnej dziedzinie w świecie magii.
Aby było to jednak możliwe, czarodziej lub czarownica musi
posiadać dyplom uczelni, który ważny będzie zarówno jednym, jak i drugim świecie. Rozwiązanie
tego problemu wynaleziono już kilkaset lat temu i przez ponad trzysta lat była
to jedyna forma studiowania – największe uczelnie świata zawierały w sobie
zarówno wydziały kierunków magicznych jak i nie magicznych. Mag, który ukończy
taki uniwersytet, posiadał wiedzę wystarczającą do życia wśród mugoli, oraz
wśród czarodziei.
Poszerzające się możliwości oraz rosnące wymagania sprawiły,
że tylko garstka absolwentów Hogwartu decyduje się na ten rodzaj edukowania.
Lily od zawsze lubiła nauki ścisłe. Już po pierwszym
tygodniu nauki w Hogwarcie, wiedziała, że eliksiry są przedmiotem, z którym
kiedyś zwiąże swoją przyszłość.
Chociaż od tego czasu minęło siedem lat, przekonanie Lily
nie zmieniło się ani trochę. Naturalną koleją losu jest więc to, że zdecydowała
się pogłębiać swoje zainteresowanie.
Lily zdecydowała się na studia. Alchemia to kierunek
powszechnie uważany za trudny, wymagający wyjątkowego daru, który Evansówna
niewątpliwie posiadała. Od zawsze wiadomym było, że jest to jej mocna strona a
nauka i sporządzanie wywarów przychodziło jej z naturalną łatwością, której nie
jeden by jej pozazdrościł.
Rozpoczęcie dwuletnich studiów*, wymagało od niej jednak
pewnego uporządkowania spraw, które do łatwych należało. Jednym z najbardziej
pilnych zadań, było znalezienie lokum.
Uniwersytet Londyński posiadał wprawdzie internat, w którym
studenci mogli się zakwaterowywać na czas nauki, Lily jednak bardziej
interesowało wynajęcie pokoju poza granicami uczelni.
Tym sposobem stanęła przed trudnym i ciężkim zadaniem
znalezienia sobie mieszkania.
Lauren podobnie jak Lily, zawsze wiedziała co chce robić.
Zielarstwo było jej pasją jeszcze nim poszła do szkoły – rośliny interesowały
ją w każdej formie od dziecka i był to jedyny przedmiot, na którego temat
wiedziała wystarczająco dużo, by zabłysnąć już na pierwszych lekcjach w
pierwszej klasie.
Wymiana, na którą dostała się w wakacje, dawała jej
możliwość studiowania właściwie w każdym miejscu na świecie. Obejmowała ona
kilka wielkich, prestiżowych uczelni, które połączone ze sobą, gwarantowały
studentowi wybór w obrębie grupy. Londyński Uniwersytet jednak się do tej grupy
nie zaliczał i Lauren czekały trudne, wrześniowe testy klasyfikujące. Chociaż
poziom między uczelnią zgrupowaniem uczelnianym a Londyńskim uniwersytet był
bagatelnie różny, dostanie się tam, było równie trudne.
Szybko jednak okazało się, że to nie testy, nie szukanie
mieszkania będą największym problem, z jakim przyjdzie jej się zmierzyć.
Liza i Richard wrócili z podróży pod sam koniec sierpnia,
zaledwie trzy dni po powrocie do domu Lauren. Po gorących powitaniach, Richard
natychmiast udał się do łazienki wziąć prysznic a matka z córką poszły do
kuchni, by natychmiast przedyskutować wydarzenia wakacji.
Lauren postawiła dwa kubki z herbatą na stole i usiadła obok
matki. Liza jednak zerwała się z krzesła.
- Kochanie, zwariowałaś? Obiad sam się nie zrobi.
- Pomogę ci – zaproponowała szybko Lauren, ale kobieta
gestem ręki wskazała jej miejsce.
- Siedź, dość się jeszcze w życiu na gotujesz – fuknęła
kobieta i machnęła szybko różdżką.
- No dobrze, opowiadaj, bo umieram z ciekawości! Jak było?
Co zwiedziliście? Wypoczęliście, prawda?
- Oh, oczywiście! Chociaż tempo zwiedzania było szaleńcze!
Zwiedzanie całej Europy nie jest na nasz wiek.
- Głupoty opowiadasz, mamo – skarciła ją dziewczyna – no ale
opowiadaj, proszę!
- Mnie, najbardziej podobał się Paryż. Piękne miasto,
klimatyczne… Twój ojciec zdecydowanie wolał Rzym. Jak dla mnie, nie ma tam nic
ładnego, ale wiesz, że ona ma świra na punkcie tych historycznych miast,
powinnam była o tym myśleć, jak za niego wychodziłam. Bułgarskie plaże są nadal
tak samo wspaniałe jak wtedy, gdy byliśmy tam ostatnio. I wiesz, odwiedziliśmy
Państwa Smith, podczas przejazdu przez Szwajcarię, Henrich coś dla ciebie dał.
Lauren zarumieniła się na wspomnienie kolegi. Doskonale
pamiętała wakacje pomiędzy czwartą a piątą klasą, kiedy zadurzyła się do
szaleństwa w przystojnym szwajcarze. Na całe szczęście, przeszło jej zanim
skończyły się wakacje, a o całej sprawie nie wspomniała nikomu.
- Szkoda mi trochę tego, że z wami nie pojechałam. Tyle
fajnych rzeczy zobaczyliście – westchnęła.
- Oh, jestem pewna, że sama również dobrze się bawiłaś –
powiedziała kobieta, a Lauren kiwnęła głową a jej buzię rozjaśnił uśmiech – Ale
kochanie, mam nadzieję, że się zabezpieczacie?
Lauren, która właśnie upiła trochę swojej herbaty – głównie
po to, żeby coś zrobić a nie kierowana pragnieniem – wypluła wszystko co miała
w buzi na stół.
- Proszę…? – wychrypiała, ocierając ręką brodę i zakaszlała.
Liza machnęła niecierpliwie ręką.
- Daj spokój, miałam sama kiedyś osiemnaście lat, jeszcze
pamiętam, jak to jest! Wiem, że to wasze intymne sprawy ale…
- Mamo!
- Lauren…
Dziewczyna zarumieniła paskudnie, opuszczając zawstydzona
głowę i wydała z siebie cichy pomruk, mający w jej znaczeniu oznaczać: tak.
Liza najwyraźniej odgadła intencje córki, po kiwnęła
uspokojona głową.
- To nie jest nic, czego miałabyś się wstydzić – powiedziała
w końcu, tak samo wesołym głosem jakim prowadziła całą rozmowę – Wiem, że
jesteś rozsądną dziewczyną i wierzę, że ten chłopiec też jest, ale sama
rozumiesz, musiałam się upewnić. Tylko, nie mów nic ojcu! Zabiłby ciebie, że to
robisz i mnie, bo ci pozwalam. I twoje siostry, zapewne też
Lauren skrzywiła się, nie będąc pewną o co chodzi matce.
Liza znów machnęła niecierpliwie ręką, w której trzymała różdżkę, a jeden z
ziemniaków wyskoczył z garnka i upadł na podłogę.
- Oh, dobrze wiem, że nie zawsze wracałaś do domu na noc –
powiedziała z powagą – Twoje siostry kilka razy cie nie zastały. Oczywiście,
ojciec nic nie wie, a przynajmniej udaje, że nie wie. Te jego zasady bywają
strasznie męczące… No chyba nie myślisz że Viv i Sheryl robiły na drutach kiedy
pierwszy raz zostały same w domu!
Lauren po raz drugi tego popołudnia opluła się herbatą.
- Uważaj kochanie, to bardzo stary stół – poprosiła łagodnie
Liza – Lepiej wytrzyj to, nim tato wróci spod prysznica i zacznie pytać…
Lauren chociaż bardzo chciała wierzyć, że najgorsze ma za
sobą, nie mogła pozbyć się wrażenia, że nie wszystko jest tak, jak być powinno.
Przez niemal cały czas, miała narastające przeczucie, że w
zachowaniu jej chłopaka jest coś fałszywego i im więcej o tym myślała, tym
bardziej pewna była, że jeszcze nie wszystko między nimi wróciło do normy, a
najgorsze dopiero ich czeka.
Kilka razy próbowała poruszyć ten temat – szybko jednak
traciła długo zbieraną odwagę, a na samą myśl o tym, co może wywołać kolejna awantura,
przechodziły ją nieprzyjemne dreszcze.
Wmawiała więc sobie z całą siłą woli, że inne zachowanie
Syriusza jest tylko wynikiem jej przewrażliwienia i wyrzutów sumienia, które
wcale a wcale nie chciały minąć, mimo wyjaśnienia całej, niefortunnej sprawy z
Chrisem.
Bo Lauren, powoli przestawała rozumieć swoje postępowanie a
znalezienie dla niego wytłumaczenia stało się dużo trudniejsze niż pierwszego
dnia. Nie, to wcale nie oznaczało, że coś w jej uczuciach względem Syriusza czy
Chrisa uległo zmianie. Wszystko było tak jak dawniej, a może nawet i lepiej.
Tego jednego w tym wszystkim była pewna – Collins był dla niej co najwyżej
wspomnieniem i za żadne skarby nie zmieniłaby tego.
Były dwa wyjaśnienia jego zachowania – albo był mniej twardy
albo bardziej zaangażowany niż do tej pory sądził.
Bo jakby na to nie patrzeć, i ile nie starałby się o tym nie
myśleć, coś nie pozwalało zapomnieć mu o Lauren i Chrisie.
Pewnie, był świadom tego, że może to być zwykła zazdrość i
niepewność. W końcu stawał w obliczu człowieka, z którym Lauren była związana
ponad dwa lata i który był dla niej bardzo ważny.
Starał się jak mógł, by o tym zapomnieć i wrócić do
normalnego układu. Na początku szło mu to całkiem nieźle, jednak odkąd wrócili
do Londynu, wątpliwości wróciły ze zdwojoną siłą i o wiele trudniej było mu nad
tym zapanować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz