Rozdział 44

Zapukała i weszła nie czekając na odpowiedź. James był na dole, toteż Lauren była pewna, że Syriusz jest sam. A ona nie chciała, żeby ktokolwiek im teraz przeszkadzał.
Domek był całkiem spory, przestronny i ładnie urządzony. Zaprojektowany tak, że na dole znajdowała się kuchnia, duży przestronny salon i łazienka, a całą górę zajmowały dwuosobowe sypialnie. Jak wyjaśnił im Eddie, który w końcu zdecydował się przyjść wraz z nimi, domek w okresie letnim służy jako ośrodek hotelowy, a właściciele, którzy prywatnie byli jego daleką rodziną, tego lata nie uruchomili interesu, gdyż wyjechali na całe dwa miesiące za granicę na wymarzoną, spóźnioną podróż poślubną.
Nim wszyscy się zagrzali i zajęli swoje pokoje, minęło sporo czasu.
- To się robi dziecinne – oznajmiła sucho Lauren, opierając się o ścianę. Syriusz, który leżał na łóżku czytając książkę, nawet na nią nie spojrzał – Długo masz zamiar mnie ignorować? Chcę wiedzieć, na ile cichych dni się przygotować.
Znów milczenie. Lauren odniosła wrażenie, że Black zupełnie nie zauważył jej obecności.
- Możesz ze mną porozmawiać? – zapytała lekko zirytowana – Syriusz, nie bądź dzieckiem.
Kiedy znów nie odpowiedział, podeszła żwawym krokiem w jego stronę i jednym zwinnym ruchem, wyrwała mu z ręki książkę, odrzucając ją na bok.
- Chcesz rozmawiać, proszę… Co masz mi do powiedzenia? – zapytał chłodno, mierząc ją uważnym spojrzeniem.
- Przepraszam, zareagowałam zbyt gwałtownie – powiedziała – Nie potrzebnie się wtrącałam i niesprawiedliwie na tobie wyżyłam…
- To wszystko? – zapytał szczerze zdziwiony – Nic więcej nie masz mi do powiedzenia?
- Co jeszcze chcesz usłyszeć?
Syriusz wstał, zacisnął usta w cienką linię i spojrzał na nią wściekły. Pierwszy raz w życiu obdarzył ją takim spojrzeniem i odruchowo cofnęła się o krok.
- Mhm… Może coś w rodzaju, że po naszej kłótni… no nie wiem… całowałaś się z byłym?
Zamarła w pół ruchu, wpatrując się w niego uporczywie. Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego.
Poczuła, jak robi jej się zimno. I tak niska temperatura, opadła jeszcze niżej. Syriusz wpatrywał się w nią, teraz nawet nie kryjąc wściekłości. A ona poczuła, że nagle straciła zdolność myślenia.
- Skąd… Skąd o tym wiesz?
- Ptaszek mi powiedział – prychnął – Widziałem was… Poszedłem za tobą.
Zagryzła niepewnie wargę, zupełnie nie wiedząc, co powinna teraz zrobić. Chciała mu powiedzieć, kiedy tylko się zamknął ten temat a teraz… teraz poczuła, że przyjdzie jej bardzo srogo za płacić za głupotę.
- Mogę ci to wyjaśnić… - podjęła rozpaczliwie – To wszystko nie jest… nie jest tym, czym się wydaje…
- Kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć? Zamierzałaś w ogóle to zrobić, czy chciałaś pominąć ten nieistotny szczegół? Wiesz, może cię trochę zdziwię, ale dla mnie to jednak jest dość ważny fakt.
- Chciałam ci powiedzieć – powiedziała natychmiast – Nie miałam zamiaru tego ukrywać… Posłuchaj… To nie jest tak, jak ci się wydaje… Syriusz, do cholery, jak miałam ci powiedzieć, skoro mnie przez cały dzień ignorowałeś!?
- Nie jest tak, jak mi się wydaje? Masz mnie za idiotę? W takim razie, jak jest?
- Chciałam się upewnić, że tamto jest przeszłością… Przez chwilę… Przez chwilę miałam wrażenie, że jest mi bardziej bliski niż ty. Musiałam mieć pewność, że to złudzenie, rozumiesz…? Inaczej… Inaczej nie dałoby mi to spokoju…
- Miałaś wątpliwości? – zapytał cicho, a Lauren odgarnęła włosy z czoła.
- Musiałam się upewnić – powtórzyła rozpaczliwie – że to były tylko emocje…
- Mam nadzieję, że rozwiałaś wszelkie swoje wątpliwości – mruknął, podchodząc do drzwi – Szkoda tylko, że je miałaś.
I zanim zareagowała, wyszedł, zamykając drzwi. Jęknęła, opierając się o ścianę. Czuła, że przekonanie go, żeby przestał być zły, zajmie jej sporo czasu.

- Napij się ze mną – powiedziała, podchodząc do Lily i stawiając przed nią butelkę Ognistej. Evans rozgrywała właśnie partię szachów z Lexie i była zbyt zajęta dopingowaniem swojego pionka, żeby od razu dotarło do niej, co powiedziała przyjaciółka – Chyba rozwaliłam swój związek.
Obie jak na komendę odwróciły się w jej stronę, w rezultacie pionek został rozgnieciony w drobny mak przez królową Lexie.
- Co zrobiłaś? – zapytała oszołomiona McAdams, zapominając o swoim zwykłym olewaniu wszelkich spraw – Jak, na stringi Morgany!?
- Też chcesz się napić? Gdzie wszyscy? – zapytała zrezygnowana dziewczyna, siadając obok Lily.
- Przestało padać, więc próbują naprawić namioty. Co się stało? – zapytała zaniepokojona Lily, kiedy Lexie w pośpiechu rozlała ognistą do szklanek.
- Wczoraj po kłótni z Syriuszem, pocałowałam Chrisa – wyrzuciła z siebie, na co Lexie popatrzyła na nią kompletnie oszołomiona. Lily przez chwilę bawiła się guzikiem swoje koszulki, nim doszło do niej, co takiego powiedziała przyjaciółka.
- Co zrobiłaś? – powtórzyła i szturchnęła Lexie, która jednym ruchem wypiła zawartość swojej szklanki.
- Nie patrz tak na mnie, wystarczy, że Syriusz powiedział co o mnie sądzi – westchnęła zrezygnowana – Straciłam  panowanie nad sytuacją! Byłam wściekła, emocje wzięły górę i poczułam… Cholera, zwątpiłam.
Objaśniła pokrótce wydarzenia poprzedniej nocy.
- A to bydlak – wycedziła McAdams – podszedł cię! A taki niepozorny…
- No dobrze, ale po cholerę powiedziałaś Syriuszowi o tym dziś, kiedy nadal był zły? Postradałaś zmysły? – zapytała Lily, która polała po drugiej szklance.
- Widział nas.
- O w mordę – Lexie, zbyt oszołomiona i podpita (słaba głowa nagle dała o sobie znać ) zupełnie zapomniała o zwyczaju nieprzejmowania się sprawami innymi. Wyglądała na wstrząśniętą całą tą sytuacją i zupełnie przestała panować nad swoim panowaniem nad emocjami.
- To chyba wróży kłopoty, co? – zapytała zrezygnowana Lily, a Lauren pokiwała lekko głową, wypiła do dna Whisky i pomyślała, że czeka ich długi wieczór i ciężki ranek.

- No i co ja mam teraz zrobić? Jest wściekły, nie chce ze mną rozmawiać! - jęknęla rozpaczliwie, ukrywając twarz w rękach. Lily, która wypiła już dość sporą ilość Ognistej, czknęła i powiedziała z trudem dopierając słowa.
- Uwiedź... go. To... zawsze... działa. Zawsze.
Lexie pokiwała gorliwie głową, wpychając do buzi kanapkę.
- Zabsze...
Lauren otworzyła usta, ale nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo drzwi otworzyły się i do środka weszli pozostali obozowicze. Popatrzyli zszokowani po całkiem pijanych dziewczynach.
- Co wy robicie? – zapytał lekko zaskoczony James.
- Rozmawiamy o życiu, śmierci i sexie – oznajmiła z powagą Lexie. Zabrzmiałoby to pewnie poważnie, gdyby nie czkawka, której nagle dostała – ale ty tego nie zrozumiesz…
- Jesteś kompletnie zalana – zauważył Eddie, a Lauren ułożyła się wygodnie na podłodze, zwijając w kłębek i pogrążyła w drzemce – Czemu zalałyście się bez nas?!
- Bo… was… nie lubimy – odpowiedziała szczerze Lexie, podniosła się chwiejnie i wskazała oskarżycielsko na Chrisa – A… ciebie to już… w ogóle!
- Żadna nowość – mruknął, a Lexie pokazała mu język.
- Pijemy! – krzyknęła do Lauren i Lily, ale obie dziewczyny już pochrapywały, przytulone do siebie – Nie pijemy…
- Ty na pewno – powiedział zrezygnowany Eddie – Chodź, położysz się spać, ty wredna pijaczyno.
- Tylko mnie nie macaj – ostrzegła, pozwalając by wziął ją na ręce – Bo nie mam siły, żeby dać ci w łeb…
- A to nowość…
James popatrzył rozbawiony na śpiącą Lily i zwrócił się do Syriusza.
- Weźmiesz ją? – zapytał, wskazując na Lauren. Alice i Chris zaczęli sprzątać resztki, które zostały po dziewczynach, a Remus i Peter poszli obserwować zmagania Eddiego z Lexie. Black kiwnął krótko głową, podchodząc bliżej.
Potter podniósł Lily, która zarzuciła mu ręce na szyje i wtuliła się mocno. Wyszli z salonu.
Syriusz przez chwile się zawahał, poczym najbardziej delikatnie jak się dało, wziął na ręce Lauren.
- Syriusz – zawołała za nim Alice – Przypomnij reszcie, że jutro rano idziemy na grzyby i trzeba wcześniej wstać.
Pokiwał głową i wyszedł z salonu.

Lily zachrapała głośno w łóżku obok. Black uśmiechnął się mimo woli na widok rozłożonej w dramatyczniej pozie Lily, która najwyraźniej ocknęła się na chwilę i próbowała przebrać, bo ściągnęła do połowy spodnie i leżąc na wznak chrapała głośno.
Położył Lauren na tapczanie, odwrócił się, chcąc odejść, ale zatrzymał się w pół kroku. Zerknął przez ramię na śpiącą dziewczynę, westchnął i wrócił się.
Okrył ją szczelnie kołdrą, odgarnął włosy z czoła, przeklną w myślach własną niekonsekwencję i wyszedł z sypialni, powstrzymując resztką sił chęć, by pocałować ją na dobranoc.

Otworzyła oczy, przeciągnęła się i ziewnęła przeciągle. Gdy jej wzrok padł na miejsce, w którym powinna znajdować się Lily, zmarszczyła brwi. Bo Lily nie było.
Usiadła, rozejrzała się po sypialni – była sama. Zerknęła na zegarek - dochodziła siódma rano.
Zmarszczyła brwi, próbując przywołać wspomnienia wczorajszego wieczora. Tępy ból głowy mówił sam za siebie – dużo wypiła. Dlaczego więc do cholery obudziła się tak wcześnie?
Wyskoczyła spod kołdry, zebrała swoje ubrania i weszła do łazienki. Spojrzała w swoje odbicie, ziewnęła znów przeciągle i upięła włosy, sięgnęła po szczoteczkę do zębów. Głowa nadal mocno ją bolała. Wróciła się do sypialni i przewertowała zawartość torby w poszukiwaniu wywaru na ból głowy. Znalazła go obok łóżka, co oznaczało, że Lily też potrzebowała pomocy.
Wywar zadziałał po kilku minutach. Wróciła do łazienki, chcąc skończyć się ubierać i wtedy, do głowy przyszła jej szalona myśl. Odsunęła się, rozebrała do naga, przez chwilę przyglądała się swojemu odbiciu. Złapała za krótki szlafrok, narzuciła go na siebie i wybiegła z łazienki, uśmiechając się do siebie szeroko. Jeśli to nie pomoże, nic nie pomoże, pomyślała jeszcze.

Syriusza znalazła w kuchni. Stał oparty o blat, trzymając w ręku kubek z kawą i w zamyśleniu wpatrywał się w okno, marszcząc przy tym brwi.
Przymknęła drzwi, bezszelestnie zrzuciła z siebie szlafrok na podłogę.
- Syriusz.
Odwrócił się w jej stronę a kubek upadł na podłogę, rozbijając się. Uśmiechnęła się figlarnie i podeszła do niego.
- Dzień Dobry – wyszeptała mu do ucha, przygryzając wargi. Starała się ze wszystkich sił być jak najbardziej kusząca i zmysłowa. Chyba jej się to udawało, bo Black zamarł w bezruchu.
Musnęła ustami jego szyję, czekając na reakcje. Okazała się ona zupełnie inna, niż się spodziewała.
- Lauren, czyś ty na gacie Merlina rozum postradała? Ubierz się! – Wyszeptał, rozglądając się za czymś, czym mógłby ją okryć.
- Cicho bądź – fuknęła, kładąc jego dłonie na swoich biodrach i wróciła do całowania szyi – Próbuję rozwiać wszelkie wątpliwości w sposób spontaniczny i pomysłowy.
- Spontanicznie, w domu jest jeszcze osiem osób – wymruczał, powoli tracąc nad sobą panowanie.
- O tej porze wszyscy chrapią, siłą ich z łóżka nie wyciągniesz – powiedziała, odsuwając się – Przecież sam wiesz.
Otworzył usta, żeby odpowiedzieć, gdy drzwi otworzyły się i do środka wparowali… wszyscy, dokładniej rzecz ujmując. Lily, James, Alice, Peter, Remus, Eddie, Lexie i Chris.
- O, już wstaliście, dobrze bo… - zaczęła Lily i urwała, widząc całkiem nagą przyjaciółkę w objęciach półnagiego przyjaciela – Merlinie!!
Lauren spojrzała zszokowana po wszystkich, wydała z siebie pisk, zasłoniła piersi rękami i przyległa buzią do Syriusza. Black jęknął słabo, zakrywając ciałem tyle ile się dało i rozejrzał się po kuchni, w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby ją okryć.
Pierwszy, zreflektował się Remus. Złapał za szlafrok, leżący w wejściu i podrzucił go do Blacka, odwracając dyskretnie wzrok. Syriusz pospiesznie zarzucił go na Lauren.
- Co wy tu robicie o tej porze!? – spytała King, odwracając w ich stronę zaczerwienioną buzię – Zwykle śpicie o tej godzinie snem sprawiedliwych!!!
- Grzyby… - wykrztusiła Alice, wypychając siłą z kuchni oszołomionego Chrisa – Mieliśmy…
King jęknęła, znów wtuliła się w Syriusza i… roześmiała na głos.
- Bardzo śmieszne, naprawdę – mruknął Black, poprawiając szlafrok na jej ramionach – Chodź…
Wypchał ją z kuchni, śmiejącą się do rozpuku.
- Co za wariatka odwala taki numer…
- Zakochana – wypaliła i znów parsknęła śmiechem, ukrawając głowę w jego ramieniu.

- Oszalałaś!? – zapytał, patrząc na nią z wyrzutem – Co ci strzeliło do głowy, żeby rozbierać się w kuchni!?
Siedziała na brzegu tapczanu, nadal chichocząc jak głupia. Przez chwilę pomyślała, że może jeszcze nie jest całkiem trzeźwa, szybko jednak odrzuciła od siebie tą myśl.
- Trzeba mieć naprawdę nierówno pod sufitem, żeby wpaść na tak idiotyczny pomysł – wymruczał i nie pytając ją o zdanie rzucił w jej kierunku swoją bluzę, którą wyją z plecaka - Ubierz się, jest chłodno.
- Mogę pójść do siebie – powiedziała rozbawiona, odrzucając mu bluzę. Siedziała właściwie nago, jeśli nie liczyć cienkiego szlafroka, niedbale zarzuconego na plecy.
- Nigdzie nie idziesz, ubierz się nim zmarzniesz – warknął, podając jej ubranie – Nie skończyliśmy rozmawiać.
- Nie założę – oznajmiła z uporem, rozbawiona, krzyżując ręce na brzuchu, celowo zostawiając odkryte piersi – Tak będę siedzieć.
- Nie denerwuj mnie, ubieraj się – powiedział zirytowany i nie bawiąc się w grzeczności, podszedł, przełożył bluzę przez jej głowę i zaczął tarmosić się z jej rękami.
Zaśmiała się, padając na łóżko i przecisnęła się przez otwór na głowę.
- Zmuś mnie – wyszeptała, pokazując mu język – Ale uprzedzam, że będę walczyła dzielnie i twardo.
Powoli tracił cierpliwość, jednocześnie czując coraz większe rozbawienie. Drażniła się z nim, a on głupi dawał się podpuszczać jak małe dziecko.
- Nie boję się ciebie, mam przewagę – mruknął.
- Nie chcę się ubierać – powiedziała urażona, kiedy wstał i jednym ruchem zrzuciła bluzę, rzucając ją na podłogę – Co ci szkodzi?
- Dekoncentrujesz mnie!
- O to chodzi – wzruszyła ramionami, wstając i podchodząc bliżej – A tak w ogóle, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że ze mną rozmawiasz.
- Ty mała, podstępna wiewiórko! Podeszłaś mnie!
- To było absolutnie przypadkowe – zastrzegła rozbawiona – Nie jestem aż tak obyta, żeby celowo wykorzystywać swoje kobiece wdzięki – dodała, a szlafrok zsunął jej się z ramienia, odkrywając… właściwie wszystko, co było do odkrycia Lauren już odsłoniła.
- To cios poniżej pasa – wymruczał, odsuwając się od niej – Nadal jestem na ciebie zły i nadal jestem zawiedziony.
Minął ją, starając się na nią nie patrzeć. Lauren westchnęła, narzuciła na siebie szlafrok i zawiązała go szczelnie paskiem.
- Syriusz, czekaj – powiedziała, podchodząc do niego – Porozmawiajmy. Już jestem grzeczna.
Niechętnie obrócił się w jej stronę. Delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu, przykrzywiła głowę.
- Przepraszam cię za wszystko – wyszeptała – zachowałam się dziecinnie. A ty jesteś dla mnie ważny, wiesz, i nie chcę, żebyś był na mnie zły. Syriusz…
- Jesteś przebiegła – wymruczał obruszony – awantury z tobą są z góry skazane na niepowodzenie, jeśli tak ma wyglądać twoja argumentacja.
- To nie jest argumentacja – powiedziała z lekkim uśmiechem – To pertraktacja.
- Ubierz się – poprosił, marszcząc brwi – Trzeba zejść na śniadanie.

- Dzień Dobry – powiedziała pogodnie, wychodząc na taras i przeciągając się. Wszyscy spojrzeli na nią z rozbawieniem i chóralnie odpowiedzi. Zarumieniła się, ale nie skomentowała, a gdy każdy wrócił do rozmowy, podeszła do Syriusza, pochyliła się nad nim i pocałowała w policzek.
- Cześć, rozpustnico – przywitał ją, robiąc miejsce obok siebie – Cieszę się, że w końcu się ubrałaś.
- Nie bądź złośliwy – skarciła go, siadając obok. Wyciągnęła rękę po bułeczkę – Zmusiłeś mnie do tego.
- Wariatka – powiedział rozbawiony – Kompletna wariatka.
- Mogłeś być mniej oporny – wytknęła mu ze śmiechem.
- A podobno to ja mam głupie pomysły.
- Bo masz – prychnęła – To nie ulega najmniejszym wątpliwościom.

Szły obok siebie milcząc. Lily raz po raz patrzyła w jej stronę – robiła to już w czasie śniadania. Lauren bawiło zachowanie przyjaciółki – doskonale wiedziała, skąd wynika i że Lily nie potrafi zdobyć się na odwagę, by zadać dręczące ją pytanie.
W końcu zatrzymała się i spojrzała na nią rozbawiona.
- No dalej, po prostu zapytaj. Wiem, że nie możesz wytrzymać.
- Nie gniewaj się – poprosiła szybko Evans – ja po prostu… Jest coś, o czym mi nie powiedziałaś?
- Zabrzmiałaś, jakbyś była moją matką – zaśmiała się King, a Lily zarumieniła się mocno i opuściła zawstydzona głowę – Tak jakoś wyszło.
Lily pokiwała głową, zamyśliła się przez chwilę.
- To rano – podjęła Lauren – to była taka szalona, spontaniczna decyzja. Zrobiliśmy to już – dodała, widząc że Evans otwiera szeroko oczy – Nie teraz. Wcześniej. Jeszcze w Londynie.
- Przepraszam, że spytałam. To wasze sprawy i nie powinnam…
Wzruszyła ramionami.
- To też była spontaniczna decyzja – podjęła po chwili i zachichotała – Strasznie ich dużo, co?
- Tacy jesteście – uśmiechnęła się Evans – Działacie pod wpływem chwili. I nie żałujecie, prawda?
Lauren zaśmiała się cicho, opierając głowę o konar drzewa.
- Nie… Nawet trochę.

- … no a resztę już znasz – zakończył Eddie. Lexie zamyśliła się przez chwilę, układając wszystko, co przekazał jej chłopak.
- Sama brałam w tym udział – powiedziała w końcu – pomogłam im wrzucić mu środki przeczyszczające do kanapki.
- Ty wredna zołzo, mówiłem, że to tobie należą się pchły! Mogłem się domyślić, że spisujesz z wrogiem – westchnął zirytowany. Lexie jednak nadal nad czymś rozmyślała.
- Czyli, że to wszystko zaczęło się od tej drabiny, tak?
- No zgadza się – pokiwał głową – Od drabiny, tak. A właściwie, od pękniętej pryczy.
- Która pękła w naturalny sposób ze starości? – upewniła się, a kiedy Eddie pokiwał głową, Lexie zagryzła lekko dolną wargę – A gdyby okazało się, że to nie było naturalne i ktoś jej… pomógł?
- Pomógł? Jak pomógł? Kto? Ty coś wiesz?
- No, pomógł… Dajmy na to, że ktoś, na przykład… bo ja wiem… ja, przepiłował rano nóżkę… - wymruczała zakłopotana, opuszczając wzrok.
- Przepiłowałaś nóżkę!? Ty!?
- Nie, nie nóżkę… dwie… może trzy… wszystkie. I zagłówek…. – powiedziała cienko, wymijającym tonem. Eddie popatrzył na nią zszokowany.
- Ty? Ty przepiłowałaś nóżki?
- I odkręciłam kilka śrubek – dodała mimochodem, nagle kurcząc się w sobie. Spojrzała na niego znad powiek, zgarbiła ramiona i wydęła usta w dziubek.
- Śrubki też!? – zapytał z niedowierzaniem Mauer, a Lexie zrobiła się jeszcze mniejsza niż zwykle – Czemu na gacie Merlina?!
- No wiesz… założyłam, że… Syriusz przypisze zasługi Chrisowi co też zrobił i zechce się odegrać…  To było za te eliksiry… Nie jesteś zły, prawda?? – posłała mu smutny uśmiech, szurnęła nogą o piach.
Mauer poczuł jak trafia go szlag. Już ułożył w głowie poetycką wiązankę pod jej adresem, kiedy na nią spojrzał i nagle wszystkie słowa wyleciały mu z głowy.
Bo Lexie skuliła się całkiem w sobie i z niewinnym wyrazem twarzy patrzyła na niego przepraszająco. Tak krucho, delikatnie i niewinnie, nie wyglądała jeszcze nigdy, a Mauerowi skojarzyła się nieodzownie z małym, biednym szczeniaczkiem albo słodką sierotką. A ktoś taki jak Eddie, nie może być nieczuły na taki widok.
- Ty zaczęłaś całą tą wojnę – powiedział oszołomiony – Wypuściłaś Pandorę z puszki… Ty…
Chciał zrobić jej awanturę, ale nadal nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa a im dłużej na nią patrzył, tym mniej zły był!
A potem doszło do niego, że dał się nabrać na jej niewinność jak pierwszy lepszy. Było jednak zbyt późno.
- Ty wredna kreaturo – wycedził – przebiegła, potworna kobieto! Otumaniłaś mnie, żeby uchylić się od odpowiedzialności! Jesteś zła – powiedział, akcentując ostatnie słowo – bardzo zła. Powinienem wyzwać cię od przebiegłych… ale przez twoje nędzne sztuczki zabrakło mi epitetów! Cholera, niezła jesteś…
Uśmiechnęła się niewinnie, zamrugała zalotnie i popatrzyła na niego.
- Inni uznaliby za słodkie, że dałeś się tak urobić – zaszczebiotała – ja zostawię to bez komentarza.

Dopiero ostatnie trzy dni, pozwoliły im naprawdę odpocząć. Po zakończeniu wszelkich wojen, walk z namiotami i innymi przeciwnościami, mogli się w pełni oddać relaksowi i nic nie robieniu.
Były to dni tak spokojne, pełne błogiego lenistwa, iż najciekawszym wydarzeniem była burza, jaka nawiedziła ich w ostatnią noc.
Powrót do domu nie był jednak wcale upragniony i każdy z wielką chęcią zostałby jeszcze kilka dni.
Mając na uwadze doświadczenia z poprzedniej podróży, zdecydowali się na powrót pociągiem.

Każdy czarodziej po zakończeniu szkoły ma kilka, zależnych od jego zainteresowań i ambicji, opcji.
Jeśli zawód, który chce wykonywać wymaga dodatkowego przeszkolenia, dzielny mag musi kontynuować edukację i doskonalić swoje umiejętności.
Dotyczy to w szczególności zawodów wymagających szczególnych umiejętności, których w szkole się nie poznaje – uzdrowiciele, osoby pracujące ze zwierzętami czy zajmujące wysokie stanowiska w Ministerstwie, muszą najpierw przejść wiele ciężkich szkoleń lub wybrać tradycyjną metodę i zacząć studiować.
Studia, są też opcją dla osób, od których nie tyle wymaga się poszerzania wiedzy, o ile one same chcą to robić. Zdobywanie nowych informacji o swoich zainteresowaniach, jest pociągające dla wielu młodych czarodziei, nie dziwnym więc, że prawie połowa wybiera tą ścieżkę.
Magiczne jednostki kształcące, dzielą się na niższe i wyższe szczeble. Rządzą się one swoimi własnymi prawami, czasem podobnymi do tych mugolskich, czasem znów całkowicie się od nich różniące, posiadające wyjątkowo mało wspólnych punktów.
Rekrutacje, odbywają się na różnych zasadach, indywidualnie przystosowywanych dla każdej osoby.
Jeśli chciałbyś spisać wszystkie zasady, indywidualne dla każdej uczelni, miejsca szkoleniowego czy pracodawcy, pogubiłbyś się nim wyjąłbyś pergamin i pióro.

Jedynym z największych ośrodków kształcenia w Wielkiej Brytanii jest Londyński Uniwersytet Magiczny. Nie można sugerować się nazwą – prawda jest taka, że w samym mieście znajduje się tylko główny budek uczelni, w którym mieszczą się kominki i świstokliki, odsyłające studentów do odpowiednich miejsc.
Już ponad dwieście lat temu, zdecydowano się na taką strukturę uczelni. Wcześniej, budynek główny zawierał wszystkie najważniejsze jednostki. Okazało się być to jednak zgubne przy takim zróżnicowaniu kierunków kształcenia i ogromie możliwości wyboru. Chaos, jaki panował, zmusił główne władze uniwersytetu do rozdzielnia siedzib na oddzielne możliwości a w samym Londynie, została tylko główna fila studencka, która równocześnie stanowiła punkt wyjściowy dla studentów.
File połączone były wzajemnie między sobą i tylko w ten sposób można poruszać się z jednej, do drugiej, gdyż ich położenie, stanowi po dziś dzień tajemnicę.
Londyński Uniwersytet Londyński jest więc kolebką edukacji młodych czarodziejów i czarownic. Kształci zarówno w kierunku nauk ścisłych, takich jak alchemia, astrologia, medycyna, magia stosowana czy zielarstwo, jak i humanistycznych, jak historia bądź literatura.
Są przypadki, kiedy młody czarodziej bądź czarownica chce podjąć naukę związaną ze światem poza magicznym. Pozwala im to na swobodne życie wśród mugoli i wykonywanie ich zawodów, mając jednak nieograniczoną możliwość do pracy w tej samej lub pokrewnej dziedzinie w świecie magii.
Aby było to jednak możliwe, czarodziej lub czarownica musi posiadać dyplom uczelni, który ważny będzie zarówno  jednym, jak i drugim świecie. Rozwiązanie tego problemu wynaleziono już kilkaset lat temu i przez ponad trzysta lat była to jedyna forma studiowania – największe uczelnie świata zawierały w sobie zarówno wydziały kierunków magicznych jak i nie magicznych. Mag, który ukończy taki uniwersytet, posiadał wiedzę wystarczającą do życia wśród mugoli, oraz wśród czarodziei.
Poszerzające się możliwości oraz rosnące wymagania sprawiły, że tylko garstka absolwentów Hogwartu decyduje się na ten rodzaj edukowania.

Lily od zawsze lubiła nauki ścisłe. Już po pierwszym tygodniu nauki w Hogwarcie, wiedziała, że eliksiry są przedmiotem, z którym kiedyś zwiąże swoją przyszłość.
Chociaż od tego czasu minęło siedem lat, przekonanie Lily nie zmieniło się ani trochę. Naturalną koleją losu jest więc to, że zdecydowała się pogłębiać swoje zainteresowanie.
Lily zdecydowała się na studia. Alchemia to kierunek powszechnie uważany za trudny, wymagający wyjątkowego daru, który Evansówna niewątpliwie posiadała. Od zawsze wiadomym było, że jest to jej mocna strona a nauka i sporządzanie wywarów przychodziło jej z naturalną łatwością, której nie jeden by jej pozazdrościł.
Rozpoczęcie dwuletnich studiów*, wymagało od niej jednak pewnego uporządkowania spraw, które do łatwych należało. Jednym z najbardziej pilnych zadań, było znalezienie lokum.
Uniwersytet Londyński posiadał wprawdzie internat, w którym studenci mogli się zakwaterowywać na czas nauki, Lily jednak bardziej interesowało wynajęcie pokoju poza granicami uczelni.
Tym sposobem stanęła przed trudnym i ciężkim zadaniem znalezienia sobie mieszkania.

Lauren podobnie jak Lily, zawsze wiedziała co chce robić. Zielarstwo było jej pasją jeszcze nim poszła do szkoły – rośliny interesowały ją w każdej formie od dziecka i był to jedyny przedmiot, na którego temat wiedziała wystarczająco dużo, by zabłysnąć już na pierwszych lekcjach w pierwszej klasie.
Wymiana, na którą dostała się w wakacje, dawała jej możliwość studiowania właściwie w każdym miejscu na świecie. Obejmowała ona kilka wielkich, prestiżowych uczelni, które połączone ze sobą, gwarantowały studentowi wybór w obrębie grupy. Londyński Uniwersytet jednak się do tej grupy nie zaliczał i Lauren czekały trudne, wrześniowe testy klasyfikujące. Chociaż poziom między uczelnią zgrupowaniem uczelnianym a Londyńskim uniwersytet był bagatelnie różny, dostanie się tam, było równie trudne.
Szybko jednak okazało się, że to nie testy, nie szukanie mieszkania będą największym problem, z jakim przyjdzie jej się zmierzyć.

Liza i Richard wrócili z podróży pod sam koniec sierpnia, zaledwie trzy dni po powrocie do domu Lauren. Po gorących powitaniach, Richard natychmiast udał się do łazienki wziąć prysznic a matka z córką poszły do kuchni, by natychmiast przedyskutować wydarzenia wakacji.
Lauren postawiła dwa kubki z herbatą na stole i usiadła obok matki. Liza jednak zerwała się z krzesła.
- Kochanie, zwariowałaś? Obiad sam się nie zrobi.
- Pomogę ci – zaproponowała szybko Lauren, ale kobieta gestem ręki wskazała jej miejsce.
- Siedź, dość się jeszcze w życiu na gotujesz – fuknęła kobieta i machnęła szybko różdżką.
- No dobrze, opowiadaj, bo umieram z ciekawości! Jak było? Co zwiedziliście? Wypoczęliście, prawda?
- Oh, oczywiście! Chociaż tempo zwiedzania było szaleńcze! Zwiedzanie całej Europy nie jest na nasz wiek.
- Głupoty opowiadasz, mamo – skarciła ją dziewczyna – no ale opowiadaj, proszę!
- Mnie, najbardziej podobał się Paryż. Piękne miasto, klimatyczne… Twój ojciec zdecydowanie wolał Rzym. Jak dla mnie, nie ma tam nic ładnego, ale wiesz, że ona ma świra na punkcie tych historycznych miast, powinnam była o tym myśleć, jak za niego wychodziłam. Bułgarskie plaże są nadal tak samo wspaniałe jak wtedy, gdy byliśmy tam ostatnio. I wiesz, odwiedziliśmy Państwa Smith, podczas przejazdu przez Szwajcarię, Henrich coś dla ciebie dał.
Lauren zarumieniła się na wspomnienie kolegi. Doskonale pamiętała wakacje pomiędzy czwartą a piątą klasą, kiedy zadurzyła się do szaleństwa w przystojnym szwajcarze. Na całe szczęście, przeszło jej zanim skończyły się wakacje, a o całej sprawie nie wspomniała nikomu.
- Szkoda mi trochę tego, że z wami nie pojechałam. Tyle fajnych rzeczy zobaczyliście – westchnęła.
- Oh, jestem pewna, że sama również dobrze się bawiłaś – powiedziała kobieta, a Lauren kiwnęła głową a jej buzię rozjaśnił uśmiech – Ale kochanie, mam nadzieję, że się zabezpieczacie?
Lauren, która właśnie upiła trochę swojej herbaty – głównie po to, żeby coś zrobić a nie kierowana pragnieniem – wypluła wszystko co miała w buzi na stół.
- Proszę…? – wychrypiała, ocierając ręką brodę i zakaszlała.
Liza machnęła niecierpliwie ręką.
- Daj spokój, miałam sama kiedyś osiemnaście lat, jeszcze pamiętam, jak to jest! Wiem, że to wasze intymne sprawy ale…
- Mamo!
- Lauren…
Dziewczyna zarumieniła paskudnie, opuszczając zawstydzona głowę i wydała z siebie cichy pomruk, mający w jej znaczeniu oznaczać: tak.
Liza najwyraźniej odgadła intencje córki, po kiwnęła uspokojona głową.
- To nie jest nic, czego miałabyś się wstydzić – powiedziała w końcu, tak samo wesołym głosem jakim prowadziła całą rozmowę – Wiem, że jesteś rozsądną dziewczyną i wierzę, że ten chłopiec też jest, ale sama rozumiesz, musiałam się upewnić. Tylko, nie mów nic ojcu! Zabiłby ciebie, że to robisz i mnie, bo ci pozwalam. I twoje siostry, zapewne też
Lauren skrzywiła się, nie będąc pewną o co chodzi matce. Liza znów machnęła niecierpliwie ręką, w której trzymała różdżkę, a jeden z ziemniaków wyskoczył z garnka i upadł na podłogę.
- Oh, dobrze wiem, że nie zawsze wracałaś do domu na noc – powiedziała z powagą – Twoje siostry kilka razy cie nie zastały. Oczywiście, ojciec nic nie wie, a przynajmniej udaje, że nie wie. Te jego zasady bywają strasznie męczące… No chyba nie myślisz że Viv i Sheryl robiły na drutach kiedy pierwszy raz zostały same w domu!
Lauren po raz drugi tego popołudnia opluła się herbatą.
- Uważaj kochanie, to bardzo stary stół – poprosiła łagodnie Liza – Lepiej wytrzyj to, nim tato wróci spod prysznica i zacznie pytać…

Lauren chociaż bardzo chciała wierzyć, że najgorsze ma za sobą, nie mogła pozbyć się wrażenia, że nie wszystko jest tak, jak być powinno.
Przez niemal cały czas, miała narastające przeczucie, że w zachowaniu jej chłopaka jest coś fałszywego i im więcej o tym myślała, tym bardziej pewna była, że jeszcze nie wszystko między nimi wróciło do normy, a najgorsze dopiero ich czeka.
Kilka razy próbowała poruszyć ten temat – szybko jednak traciła długo zbieraną odwagę, a na samą myśl o tym, co może wywołać kolejna awantura, przechodziły ją nieprzyjemne dreszcze.
Wmawiała więc sobie z całą siłą woli, że inne zachowanie Syriusza jest tylko wynikiem jej przewrażliwienia i wyrzutów sumienia, które wcale a wcale nie chciały minąć, mimo wyjaśnienia całej, niefortunnej sprawy z Chrisem.
Bo Lauren, powoli przestawała rozumieć swoje postępowanie a znalezienie dla niego wytłumaczenia stało się dużo trudniejsze niż pierwszego dnia. Nie, to wcale nie oznaczało, że coś w jej uczuciach względem Syriusza czy Chrisa uległo zmianie. Wszystko było tak jak dawniej, a może nawet i lepiej. Tego jednego w tym wszystkim była pewna – Collins był dla niej co najwyżej wspomnieniem i za żadne skarby nie zmieniłaby tego.

Były dwa wyjaśnienia jego zachowania – albo był mniej twardy albo bardziej zaangażowany niż do tej pory sądził.
Bo jakby na to nie patrzeć, i ile nie starałby się o tym nie myśleć, coś nie pozwalało zapomnieć mu o Lauren i Chrisie.
Pewnie, był świadom tego, że może to być zwykła zazdrość i niepewność. W końcu stawał w obliczu człowieka, z którym Lauren była związana ponad dwa lata i który był dla niej bardzo ważny.
Starał się jak mógł, by o tym zapomnieć i wrócić do normalnego układu. Na początku szło mu to całkiem nieźle, jednak odkąd wrócili do Londynu, wątpliwości wróciły ze zdwojoną siłą i o wiele trudniej było mu nad tym zapanować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz