Gdybyś zapytał Jamesa, Syriusza, Remusa czy Petera, co to
znaczy być Huncwotem, każdy odpowiedziałby to samo. Bycie Huncwotem to stawanie
u boku drugiego w każdej sytuacji, wspieranie go w trudnych chwilach, dzielnie
się z nim radościami i branie na swoje barki współ winy, ufanie sobie Być Huncwotem to znaczy być przyjacielem, w
każdej, nawet najbardziej błahej sytuacji.
Nie dziwne więc, że chociaż Remus czuł lekki niepokój na
myśl o zemście Syriusza, ochoczo pomógł mu odwrócić uwagę innych. Nie będzie
zaskoczeniem, że chociaż Peter bał się panicznie tego, co wydarzy się gdy ktoś
się dowie, posłusznie pomógł robić zamieszanie Remusowi. Naturalnym jest, że
James z radością włamał się wtedy do namiotu, przeszukując dokładnie Chrisową
apteczkę.
Pod hasłem Huncwot, ukryta jest jeszcze jedna, bardzo ważna
cecha – wytrwałość.
- Możesz mi wyjaśnić – zapytał Eddie, wystawiając twarz do
słońca. Wykorzystywał chwilę spokoju, bo Lexie, która wstała lewą nogą i przez
cały dzień się nad nim wytrząsała, zniknęła w namiocie. Usiadł więc wygodnie na
krzesełku, wyprostował nogi i zaczął relaksować – dlaczego to jemu
podrzuciliśmy te małe drapieżniki? Bądź co bądź, cała ta niefortunna seria wypadków
mogła być wypadkiem losowym, a taka Lexie na przykład… Czerpie z tego tyle
przyjemności!
- Czy jako jej chłopak, nie powinieneś wykazać solidarności?
Co z was w ogóle za para? – zapytał rozbawiony Collins, patrząc ukradkiem znad
książki na przyjaciela.
- Innowacyjna - odpowiedział z powagą Eddie - Nie zrozumiesz
tego.
- Nie będę próbował.
- Myślisz, że to koniec? Dobrze się bawiłem i nadal mam coś
w zanadrzu – oznajmił z entuzjazmem Mauer – Na każdym obozie na którym byłem,
robiliśmy sobie kawały. Najbardziej podchwytliwym, była pasta do zębów!
- To stąd te uszczerbki na twojej psychice! Lexie może z
tobą nie jeździła?
- To było już kiedy byłem anormalny – poprawił go z powagą
Eddie – Złudne twe nadzieje, na dostrzeżenie źródła mej oryginalności.
- Powinieneś się leczyć.
- Wiem, ale nie licz na to.
- Remus, na bokserki Merlina, uważaj!
Lily spojrzała z przerażeniem na Remusa, który potknąwszy
się o korzeń drzewa wpadł w miskę z wodą, w której właśnie zmywała naczynia.
Mokry Lupin otarł pianę z czoła i zmrużył oczy, kiedy piana z płynem dostała mu
się pod powieki.
- Fajtłapo, zrobisz sobie krzywdę – westchnęła rudowłosa,
pomagając mu wstać i sadzając na pieńku – April ma wpaść, to już drugi raz
dziś.
Lupin uśmiechnął się krzywo i zaraz tego pożałował, bowiem
piana wpłynęła mu między kąciki ust. Przekląwszy złośliwy los, zaczął pluć na
oślep po ziemi. Plan, który uknuł Syriusz, mimo swej prostoty wymagał od
wszystkich wiele poświęceń i co ważniejsze, ostrożności. Musieli zrobić
wszystko, by ani dziewczyny, ani Chris z Eddiem, nie dostrzegli ich działań.
Ciągnięcie zapałek, wyłoniło go jako głównego odciągacza
uwagi. Wolałby wprawdzie stoczyć walkę twarzą w twarz z Voldemortem, niż
podpaść Lily czy Lexie, ale cóż – los postanowił, że to on i Peter muszą zająć
dziewczyny.
Zza pleców słyszał, jak Peter obrzuca pytaniami zirytowaną
Lexie. Mały spisywał się na medal – Remus był pewny, że zaraz McAdams
wybuchnie, a wtedy uwagę wszystkich pochłonie ratowania Ogoniastego z wnętrza
piekła. Nie pomylił się.
- Nie ruszaj się – poleciła Lily, próbując wytrzeć mu oczy,
ale sama bardziej skupiona była na Lexie, która z mordem w oczach zbliżała się
w kierunku Petera. Remus pomyślał, że Evans mogłaby się pospieszyć, bo sam też
by popatrzył i otworzył nawet usta, chcąc ją upomnieć, ale nic nie dał rady
powiedzieć. Muskająca mu po omacku twarz Lily, wsadziła ręcznik prosto w usta
Lupina z taką siłą, że spadł z konara – U…
- Nie waż się powiedzieć Ups!
– wycedził, a zakłopotana Lily oblała się rumieńcem.
- Upadłeś…
Usłyszeli huk dochodzący zza pleców i oboje, równocześnie
obrócili się w tamtą stronę. Remus otarł w pośpiechu twarz. Zgodnie z
przypuszczeniami, Peterowi udało się. To była jedna z jego najlepszych cech –
zwykle cichy, małomówny Peter potrafił momentalnie pochłonąć czyjąś uwagę.
Często wykorzystywali tą cechę podczas szlabanów – kiedy tylko mieli dość, mały
Peter zaczynał zagadywać pilnującą ich osobę, dając pozostałym szansę ucieczki,
poczym sam zostawał wypuszczony wcześniej. Nie zdarzyło się jeszcze, by im się
nie udało.
Teraz było podobnie. Lexie tak zezłościło gadanie
Ogoniastego, że wściekła wcisnęła mu kanapkę do buzi. Peter, który nadal mówił,
zakrztusił się. Stojąca nieopodal Lauren ruszyła mu pomóc, Lexie, z
wściekłością zaczęła okładać go ręcznikiem po głowie.
Alice rzuciła się na nią od tyłu, próbując odciągnąć od
Petera. Momentalnie odskoczyła, kiedy McAdams ugryzła ją w rękę. Wtedy wszelkie
nerwy puściły, a skrywana od dawna niechęć wypłynęła na wierzch. Wściekła Alice
ruszyła do ataku, ale Lexie była szybsza – zwinnie odskoczyła w bok, sprawiając
tym samym, że dziewczyna wpadła do tej samej miski, w której przed chwilą leżał
Remus. Tym razem to Lily pobiegła pomagać Alice, ale kiedy Remus tylko zdał
sobie sprawę, że zaraz zapanuje spokój, a James i Syriusz wpatrują się w to
oszołomieni, zdecydował się na desperacki krok. W ostatniej chwili podstawił
Evans nogę, sprawiając równocześnie, że dziewczyna wpadła na Alice a miska, w
której siedziała dziewczyna, pękła. James, ocknął się, jednak zamiast wpadać do
namiotu, rzucił się do Lily. Lauren nadal waliła krztuszącego się Petera w
plecy, a Syriusz, który miał stać na czatach, zdezorientowany rozłożył
bezradnie ręce.
Głośne odgłosy zbawiły Eddiego i Chrisa. Obaj natychmiast
rzucili się w kierunku dziewczyn – Lexie wykorzystywała chwilę, okładając
niespodziewającą się niczego Alice ściereczką. Peter rozejrzał się – Syriusz
stał przy wejściu do namiotu, rzucając w jego kierunku dziwne gesty. Chłopak
dopiero po chwili zrozumiał, że Lauren, straciwszy zajęcie, obserwowała z
rozbawieniem całą akcję i w każdej chwili mogła dostrzec Blacka. Zdesperowany
Peter, rzucił przyjacielowi przepraszające spojrzenie i pchnął Lauren w sam
środek rozróby, poczym rzucił się pomagać Jamesowi i Chrisowi wyjąc dziewczyny
z resztek miski.
Syriusz wpadł do namiotu i natychmiast rzucił się do szafki,
w której trzymali wszystkie medykamenty. Dziewczyny, dla spokoju ducha, rzuciły
na nią jakieś zaklęcia i żaden z nich nie wiedział, jak je złamać. Toteż
potrzeba było trochę czasu, nim Syriuszowi udało się przełamać
„zabezpieczenia”. Szybko wyciągnął potrzebną mu buteleczkę, dla pewności,
wyczarował jej duplikat, zabezpieczył ponownie szafkę i wypadł z namiotu. Na
jego szczęście, zamieszanie nadal trwało.
Wściekła do granic możliwości Lexie, kłóciła się zawzięcie z
Eddiem, okładając go mechanicznie ręcznikiem po głowie. Jamsowi udało wyjąc się
z resztek misek Lily i razem z Lauren oglądali z niepokojem jej pozdzierane
łokcie. Chris posadził Alice obok i dyskutował z nią o czymś szeptem, Peter
pomagał Remusowi oczyścić włosy z resztek jedzenia.
Lexie machnęła w geście mocno ręką, i uderzyła z całej siły
siedzącego za nią Chrisa. Eddie powiedział coś zezłoszczony, Lexie już
szykowała się do ataku, kiedy Syriuszowi wpadł nagle do głowy szalony pomysł. Szybko
przemknął do dziewczyny, odciągnął ją na bok, a Eddie zwrócił się akurat do
Chrisa.
- Wstrzymaj swe nerwy na wodzy – powiedział szybko Black – mam
dla ciebie pewną propozycję, myślę, że ci się spodoba.
- A co, jeśli ona jest po jego stronie? – zapytał z
niepokojem James, kiedy pół godziny później sprzątali pobojowisko, jakie sami
wywołali.
- Żartujesz? Przecież gdyby mogła, zrzuciłaby go Rowu
Mariańskiego związanego Totalusem i zakneblowanego!
- Tak, gdyby to nie było karalne, pewnie dawno by to zrobiła
– zgodził się Remus.
- Karalne? Każdy go spędzi z nim chwilę powiedziałby, dałby
jej kwiaty za pozbawienie tej męki – zaśmiał się Potter – No dobra, masz rację,
możemy jej zaufać.
- Co to za pomysł? – usłyszeli za swoimi plecami. Spojrzeli
na nią rozbawieni.
- Masz może ochotę przyczynić się do uprzykrzenia życia
naszemu ulubionemu koledze? – zapytał z uśmiechem James, a oczy Lexie zabłysły
złowrogo.
- Jak bardzo uprzykrzyć?
- Wystarczająco, byś miała go z głowy na cały dzień –
powiedział z powagą Syriusz – Może i nawet wieczór.
- Mów dalej, dobrze się zaczyna.
- Pomysł dobry – pokiwała głową z uznaniem – Ale od razu
załapią, że to wy.
- No wiesz!? – zapytał z oburzeniem James – Czemu?
- A mówią, że jesteś inteligentny. Po akcji z robakami,
spodziewają się odwetu. Chyba nie myślisz, że Lily i Lauren nic nie zauważyły –
prychnęła – naiwny jesteś. Dobrze wiedzą, co się święci. Akcja dobra, ale i tak
wpadniecie. No, chyba, że wam pomogę.
Wydali obruszone pomruki niezadowolenia.
- Jeśli dobrze to rozegramy, nie zorientują się.
- Co, masz zamiar jeszcze komuś podać ten cud specyfik?
- Dobre – zgodziła się z Syriuszem Lexie – Nie miałabym nic
naprzeciw, żeby Eddie czy Alice podzieli los tego naszego kolegi, ale miałam na
myśli coś bardziej wyrafinowanego.
- Co wyrafinowanego może być w biegunce!? – zapytał nadal
urażony wcześniejszymi słowami Lexie James.
- Nic. Ale można to zaaranżować, kretynie.
- Próbuj – podsunęła Syriuszowi pod nos kiełbaskę i zamknęła
fiolkę z eliksirem – No, dawaj.
Black niepewnie ugryzł kawałek i szybko wypluł.
- Zepsuta!
- Nie, jest dobra – pokręciła głową i pokazała buteleczkę –
To taka stara sztuczka.
- Nosisz to ze sobą zawsze? – zapytał oszołomiony Remus z
nutką podziwu w głosie. Lexie prychnęła.
- Razem z zestawem mały alchemik i przenośną kuchenką.
- Kobiece torebki zawsze mnie intrygowały – wyszeptał z
lękiem Peter, który nie wyłapał wyczuwalnej ironii.
- To był sarkazm – uświadomił go dyskretnie Remus – Więc
skąd masz to cudo?
- Trochę ziół i krótka wizyta w aptece. Pomyślałam, że może
się przydać. Tym oto sposobem, mamy proste i skuteczne zatrucie żołądkowe.
- Gdzie ty się uchowałaś przez te wszystkie lata? – zapytał
z niedowierzaniem Syriusz – gdybyś wcześniej ukazała swoje zdolności, byłabyś piątym
Huncwotem!
- Dużo jeszcze o mnie nie wiesz – uśmiechnęła się przebiegle
– Bardzo dużo.
- Utwierdzam się w przekonaniu, iż nie chcę z tobą mieć na
pieńku – powiedział powoli Remus – jesteś przerażająco przebiegła.
- Schlebiasz mi.
Zgodnie z planem, następnego ranka, Lexie zgłosiła się do
przygotowywania śniadania. Zadbała, by w części kanapek znalazło się trochę jej
cud eliksiru a wszyscy dość szybko zorientowali się, iż ser zdecydowanie nie
nadaje się do jedzenia. Wtedy do akcji wkroczyli Huncwoci, dyskretnie dolewając
odrobinę drugiego cud eliksiru i nie trzeba było długo czekać, żeby Chris
wymknął się niepostrzeżenie do łazienki, gdzie spędził znaczną część reszty
dnia.
Dziewczyny, zgodnie z założeniem Lexie, wzięły to za zwykłe
zatrucie. Niestety, Chris tak naiwny nie był i nawet nie dopuścił siebie myśli,
o niestrawności.
- Zbyt dużo wypadków – oznajmił, kiedy Eddie dyskretnie
zasugerował zepsute jedzenie – Nie uwierzę w to.
- Znam ten ton. Co wymyśliłeś?
- Sztuczkę równie starą, jak ta.
James przeciągnął się wygodnie na swojej pryczy i spojrzał w
kierunku Syriusza. Black spał sobie smacznie na lewym boku, pochrapując cicho.
Potter zmarszczył brwi, bo jednak coś było nie tak.
- Remus! Remus - wyszeptał, szarpiąc lekko przyjaciela za
rękę - Co odwala Syriusz? Po cholerę mu ta ręka w garnku?
Lupin wymamrotał coś niewyraźnie i przekręcił się na drugi
bok.
- Remus! Remus!
- Skąd mam wiedzieć po co mu... Jest tam woda? - zapytał
nagle, otwierając oczy. James wychylił się nieznacznie.
- No jest...
- Natychmiast go obudź - Lupin wyskoczył z pryczy,
podbiegając do Syriusza. James obserwował jak przyjaciel wkłada rękę do
garnuszka i blednie. Potem odwrócił się, westchnął ciężko i powiedział bardzo
powoli i poważnie.
- Rozpoczęła się prawdziwa wojna.
- Co jest? Co się stało?
- To taka mugolska sztuczka – wyszeptał Remus, szarpiąc
przyjaciela za rękaw – Łapa, obudź się, tylko bądź cicho.
- Czemu mam być głośno? – zapytał zaspanym głosem Black,
odwracając się na plecy i odgarniając włosy z czoła. Zmarszczył brwi – Mam
mokrą rękę… Nie zrobił tego – wycedził przez zęby, patrząc na Remusa jakby
widział go pierwszy raz w życiu. Lupin
spuścił głowę.
- Obawiam się, że zrobił – wyszeptał, próbując zachować
powagę – Bardzo źle jest?
Black poruszył się, zmarszczył brwi, usiadł.
- Nie. Sucho – zamyślił się – Ale i tak go zabiję – dodał
stanowczo, zeskakując z pryczy.
- Czekaj, czekaj!!
- Wiesz, zaczynam się nieco niepokoić – powiedziała cicho
Lauren, obserwując z niepokojem Syriusza – Wydaje mi się, że dzieje się coś
złego.
- Mnie to mówisz? To już czwarta dziura w tym tygodniu –
westchnęła Lily, pokazując na sklepienie namiotu – Jeszcze kilka dziur i
będziemy spały pod gołym niebem. Mam wrażenie, że zasklepienie nie wiele
zdziała… Coś mówiłaś?
- Syriusz. James. Oni coś kombinują. To są te miny, widzisz?
W ogóle, zachowują się dziwnie ostatnio. I te wszystkie… wypadki! Słowo daję,
że widziałam, jak wczoraj Syriusz specjalnie kopnął piachem w oczy Chrisa! A to
wiaderko z wodą… Zabij, że w życiu nie uwierzę, że Chris budował piasek i
przypadkiem potknął się akurat obok Jamesa i Syriusza! On nie buduje zamków!
Lily zachichotała.
- Jesteś przewrażliwiona – powiedziała z uśmiechem – Są
grzeczni, naprawdę się starają. Może się nie kochają, ale na pewno nie robią
nic specjalnie.
- Mów co chcesz, coś się święci. A te robaczki? Nikogo
innego nie obeszły, a Syriusza nie było cały dzień!
Lily zaśmiała się, przypominając sobie szczegóły, które
wyjawił jej James.
- No dobra, to akurat nie był chyba przypadek, ale lepiej,
żeby załatwili to między sobą. Został już tylko tydzień, skoro nie doszło do
rękoczynów, nie dojdzie. To tylko zwykłe żarciki, normalne.
- A ja ci mówię, że coś złego z tego wyniknie.
- Wiesz, że jeśli Lauren się o tym dowie, a na pewno się
dowie, zabije cie? – upewnił się James, ziewając przeciągle. Black pokiwał
głową.
- Nie zabije – powiedział, szukając różdżki – Zostaw to
mnie.
James westchnął.
- Po co ci to? Brniesz w to i brniesz…
- To on zaczął – wzruszył ramionami Syriusz – Nie chcesz,
nie musisz mi pomagać.
- Zwariowałeś? Tobie, zawsze.
Wymienili uśmiechy i po omacku ruszyli do pryczy, na której
smacznie chrapał Chris. Gdzieś z boku dochodził ich miarowy oddech Eddiego i
Remusa, Peter chrapał najgłośniej w drugim końcu namiotu.
Syriusz uderzył kolanem o metalowy stelaż i uśmiechnął się w
ciemności do Jamesa.
- Wingardium Leviosa!
Materac uniósł się o kilka cali. Ruszyli powoli przed siebie
– James uchylił wyjścia, przez które pomógł przenieść śpiącego chłopaka.
- Ej, czekaj – wymruczał podchodząc – To Peter! Utopiłby
się! Ej, właśnie, słuchaj a….
- Umie pływać. Pytałem.
- Dobra. To szybko, odnosimy małego i po Collinsa. Chce być
rozbudzony, jak będę patrzeć jak cię morduje.
Lauren ocknęła się, słysząc szelest koło namiotu.
Zaniepokojona, wyjrzała zza kapy i musiała zamrugać, by upewnić się, czy dobrze
widzi. Dwie ciemne postacie, kierowały się w stronę jeziora, lewitując przed
sobą dużą, bezkształtną masę.
Czując, że jej się to nie spodoba, złapała za bluzę,
upewniła się że ma różdżkę i pobiegła za nimi.
- Uważaj, bo się obudzi – ostrzegł James, gdy Black potknął
się o wystający konar i omal nie przewrócił.
- Nic mi nie jest… No dobra, jesteśmy na miejscu.
- Co wy tu robicie?
Odwrócili się, zasłaniając śpiącego na materacu Chrisa.
Przed nimi stała Lauren – ubrana tylko w krótkie szorty i bluzę, patrzyła na
nich podejrzliwie. Syriusz całą siłą zaciskał palce na różdżce, modląc się, by
zaklęcie wytrzymało, dopóki nie spławią dziewczyny.
- My? Co mu tu robimy? No właśnie, James, co my tu robimy?
- My? Pływamy – skłamał szybko Potter, czując jak robi mu
się gorąco – Będziemy pływać. Noc taka piękna, księżyc na niebie, gwiazdy…
Idealna pora na nocną kąpiel.
- Pływacie?
- Tak – zgodzili się. Chris zachrapał.
- Co to było?
- Sowa? – wypsnęło się Jamesowi, a King spojrzała na niego
jak na kretyna – Taka specjalna odmiana. Sowa…
- Chrapka – wtrącił Syriusz – Sowa Chrapka. Tutejsza
odmiana. Bardzo rzadka, to wielkie szczęście że udało nam się ją… nie!
- No nie! – Syknęła King, przechodząc obok – Co to ma być!?
- To miała być niespodzianka – wyszeptał Black – Nie psuj
jej!
- Syriusz! Masz w tej chwili, zanieść go do namiotu!
- A mogę chociaż wsadzić mu rękę do ciepłej wody?
- Syriusz!
- On to zrobił – wycedził zrezygnowany.
- Opuść różdżkę. Natychmiast!
Oboje nie przemyśleli tej decyzji. W momencie, gdy Syriusz
szarpnął ręką, opuszczając ją z rezygnacją, Lauren wydawała zduszony okrzyk.
Zrozumiał o chwilę za późno – usłyszeli plusk wody i krzyk, dochodzący zza
pleców. A potem na brzeg wyłonił się mokry i wściekły do granic możliwości
Chris.
- Wiem, że nie uwierzysz, ale to był wypadek – powiedział
Syriusz z trudem powstrzymując śmiech.
- Zabiję cię – wycedził, a Syriusz cofnął się o krok – Słowo
honoru, że cię zabiję.
- To było zupełnie przypadkiem… znów. Miałem cię zanieść do
namiotu ale nie skupiłem się… Wrzuciłeś mi pchły do poduszki!
- Mrówki w zupie!
- Jaszczurka w śpiworze – przypomniał Syriusz.
- Spodnie na drzewie? Mówi ci coś?
- Piach w gaciach!?
- Wrzuciłeś mnie do jeziora! Dwa razy!
- Myślałem, że to Lupin – powtórzył zirytowany chłopak – Ile
razy mam to powtarzać!
Lauren obserwowała tą licytację, czując narastający
niepokój. Chris tymczasem robił się coraz bardziej wściekły i dziewczyna
poczuła dziwne przeczucie, że lada moment będzie świadkiem jak po raz pierwszy
w życiu Christopher Collins straci swoją anielską cierpliwość.
Nie pomyliła się.
Chris, automatycznie sięgnął po różdżkę, a kiedy jej nie
znalazł, postanowił wykorzystać co natura mu dała. Ruszył na Blacka z pięściami
i gdyby nie natychmiastowa reakcja Jamesa, kto wie jakby się to skończyło.
Zaklęcie tarczy odrzuciło chłopaka do tyłu, ale rozjuszonemu Syriuszowi to
wystarczyło, by odebrać atak. Znów zareagował James, najpierw wyczarowując
tarczę, a potem rozbrajając przyjaciela.
Lauren wykorzystała moment, by odciągnąć chłopaka.
- Musimy porozmawiać – wycedziła wściekła, ciągnąc go za
sobą.
- Zwariowałeś!? Co to do cholery było!?
- Sam zaczął – powiedział wściekły Black – Miałem siedzieć z
założonymi rękami?
- Tak, dokładnie, tak miałeś robić! – krzyknęła, czując jak
zalewa ją kolejna fala złości – Po co w to właziłeś, trzeba było odpuścić!
- Odpuścić!? Złamał mi prycz, do cholery! Miałem go olać?
- Tak, dokładnie, to miałeś zrobić! Korona z głowy by nie
spadała, bylibyście kwita i zapanowałby spokój! A ty jak dziecko rozpętałeś jakąś
dziecinną grę!
- Więc to moja wina?
- Tak, twoja! Nie obchodzi mnie, czy tamto było wypadkiem,
czy nie! Fakt jest taki, że wrzuciłeś go do wody więc nie krzyw się, że nie
został obojętny!
- Czego go bronisz? – zapytał podchodząc bliżej. Pobladła,
zaciskając usta w cienką linię – Też mógł odpuścić.
- Syriusz, tu nie ma znaczenia kto odpuścił, a kto nie! Tu
chodzi o zwykłe zasady przyzwoitości! Wiedziałeś, że sytuacja jest napięta,
wiesz co między nami było i powinno tobie właśnie zależeć, żeby był spokój, a
ty jak dziecko na samym wstępie… Myślałam, że będziesz umiał zachować się
dojrzale! W tym jednym, jedynym przypadku!
- Ile razy mam powtarzać, że to był wypadek! Przeprosiłem,
do cholery, co miałem jeszcze zrobić!
- Nic, zrobiłeś wystarczająco – warknęła, odwracając się na
pięcie i odmaszerowała, zostawiając wściekłego Syriusza samego z sobą.
- Powinnam cię opieprzyć – warknęła, podchodząc do ogniska,
gdzie siedział Chris, próbując się zagrzać – Cholerny idioto, mam nadzieję, że
jesteś zadowolony. Nie mogłeś odpuścić?
- Raz mu odpuściłem – wymruczał, robiąc jej miejsce obok
siebie .
- Tamto nie była jego wina – powiedziała cicho – I to
jezioro też było wypadkiem. Dziecinnym, ale jednak.
- Jezioro olałem, ale drabinka na pewno nie złamała się
sama.
- Prycz też się sama nie złożyła – przypomniała zmęczonym
głosem. Spojrzał na nią, marszcząc brwi.
- To nie ja, słowo honoru – powiedział szczerze, okrywając
się szczelniej ręcznikiem – Przyznaję się do wyciągnięcia go przed namiot,
podrzucenia pcheł, ręki w wodzie, co i tak nie wypaliło, i tych wszystkich inny
drobiazgów, ale pryczy nie ruszyłem.
- Czyli opieprzyłam go za mało – westchnęła zrezygnowana –
Pewnie sama pękła.
- Pokłóciliście się – odgadł, przypatrując jej się z uwagą –
znam tą minę. Jesteś teraz bardzo podatna na wszelkie bodźce zewnętrze. Wiem,
bo w takim samym stanie byłaś, kiedy pocałowałem cię pierwszy raz. Pokłóciłaś
się wtedy z…- zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie imię jednego z chłopaków
Lauren – Oh, nie pamiętam już z kim. Ale miałaś dokładnie taką samą minę.
- Nigdy mi o tym nie mówiłeś – wyszeptała, podnosząc buzię –
Dlaczego?
- No wiesz, to nie było czyste zagranie, wykorzystałem
moment – uśmiechnął się, zdając sobie sprawę, że nagle są dość blisko siebie.
- Nie o tym mówię – powiedziała cicho – Nigdy nie mówiłeś,
że wiesz, kiedy się z kimś pokłóciłam. Znasz mnie aż tak dobrze?
- Nie – zaprzeczył – Tylko trochę.
Odwróciła się w jego stronę, uderzając nosem w jego nos.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu, odkrywając z zaskoczeniem,
jak blisko są.
- Wiedziałam, że ty wiesz – wyszeptała nagle – Tamtego
wieczoru, kiedy się zeszliśmy. Wiedziałam, że to zrobisz, kilka razy wcześniej
przymierzałeś się do tego.
- O tym też nie wspomniałaś.
- Chyba trochę zbyt mało rozmawialiśmy… W ciągu tego
tygodnia dowiedziałam się o tobie więcej niż przez te dwa lata – powiedziała
ledwie dosłyszalnie – To anormalne.
Przytaknął. Nadal stykali się nosami – byli zdecydowanie
zbyt blisko siebie, a jednak ani ona, ani on nie potrafili zmusić się do tego,
by się odsunąć. A potem – może był to wpływ księżyca, a może po prostu tego
chcieli – ich usta złączyły się w delikatnym pocałunku.
Trwało to zaledwie krótką chwilę, ale wystarczyło, by oboje
odzyskali zdrowy rozsądek. Odsunęli się niezależnie od siebie, dokładnie w tym
samym momencie.
- Przepraszam – wyszeptała Lauren – Nie wiem, czemu…
- To nie powinno mieć miejsca – powiedział cicho Chris,
wstając – To nie miało miejsca.
- Ej?
Odwróciła się do niego.
-Dobranoc.
Uśmiechnęła się lekko, odgarniając włosy z czoła. Wbrew
wszystkiemu, poczuła się nagle dużo lepiej. Bo czy po takim wieczorze, coś może
poprawić samopoczucie lepiej niż rozwianie wszelkich wątpliwości, jakie się
miało?
Lauren przez zaledwie ułamek sekundy, zawahała się, czy jest
szczęśliwa bez Chrisa. Ten pocałunek pozwolił jej uwierzyć, że decyzja o
zerwaniu, była najlepszą w jej życiu. Była pewna, że Collins pomyślał dokładnie
o tym samym.
A Syriusz? Nim zajmie się jutro rano. Wstała, otrzepała
piżamę z liści i weszła do namiotu, zapinając tropik.
Nie zauważyła, że jest odprowadzana czymś spojrzeniem.
Zacisnął mocno pięści, obserwując jak Lauren wchodzi do
namiotu. Poszedł za nią, żeby przeprosić. Kiedy ją znalazł, siedziała już przy
ognisku, z nim.
W pierwszej chwili miał zamiar im przerwać. Grzecznie
przeprosić oboje i załagodzić niezręczność sytuacji, jaką wywołał.
Teraz żałował, że za nią poszedł. To, co zobaczył i usłyszał,
zaskoczyło go. Przez chwilę rozważał, co robić. Miał szczerą ochotę pokazać
Collinsowi, co sądzi na jego temat. Zanim jednak podjął jakąkolwiek decyzje,
odwrócił się i przemaszerował w kierunku jeziora.
Pogoda zepsuła się raptownie. Następnego ranka przywitały
wszystkich ciemne chmury, a zaraz potem zlewny deszcz. Śniadanie postanowili
więc przygotować na wiacie domku, gdzie stał mały stolik i kilka krzeseł.
- Twoja kawa – powiedziała Lauren, stawiając kubek przed
Syriuszem. Black nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem, pochłonięty rozmową z
Jamesem.
- Co mu się stało? – zapytała szeptem Lily, kiedy Lauren do
niej podeszła. Wzruszyła ramionami.
- Obraził się. Wczoraj się trochę pokłóciliśmy – oznajmiła obojętnym
tonem, zalewając pozostaje kubki – Jeśli sądzi, że go pierwsza przeproszę, to
się myli.
- O co wam poszło? – zapytała z rozbawieniem Lily, krojąc
warzywa na kanapki .
- Oj, to bardzo długa historia…
- Jest nas dziesięcioro, ktoś musi zrobić śniadanie. Mamy
dużo czasu, opowiadaj.
- … a rezultat widzisz sama – zakończyła i spojrzała
oburzona na chichoczącą Lily – Co w tym śmiesznego?
- Myślę, że podchodzisz do tego nieco zbyt emocjonalnie.
Trzeba było ich zostawić samym sobie. Widzisz – podjęła po chwili, marszcząc
brwi – to ich własny spór, a ty wtrącając się, musiałaś obrać pewną stronę. Robiąc
wyrzuty Syriuszowi, wzięłaś stronę Chrisa… Nie dziw się, że jest urażony,
okazałaś się być bardziej lojalna wobec byłego chłopaka.
Lauren popatrzyła na nią zszokowana. Zwykle to ona
wygłaszała umoralniając gadki Lily,
zwłaszcza na temat związków, a teraz to ona okazała się wytykać jej błędy.
- Nie stanęłam po żadnej stronie, obaj dostali opieprz.
- Ale Syriusz dostał go pierwszy i nie wie, że z Chrisem też
rozmawiałaś, prawda? Wnioski nasuwają się same.
King westchnęła, niechętnie przyznając przyjaciółce rację.
Zawahała się i dodała trochę zawstydzona.
- Oh, nie cierpię, kiedy masz rację – mruknęła, smarując ze
złością kanapkę masłem – To co według ciebie mam zrobić? Nie mogę mu odpuścić,
bo wyjdzie, że miał rację, a jej nie miał! Nie powinien był tego robić, to było
niepoważne!
- No dobra, tu nie mogę się z tobą nie zgodzić – westchnęła
cicho Lily – To było akurat głupie, ale to tylko Syriusz. Nie wymagaj od niego
zbyt wiele.
Pokiwała głową, spojrzała ukradkiem na chłopaka, który
siedział naburmuszony rzucając wszystkim dookoła chłodne spojrzenia. I wtedy
przypomniała sobie o jeszcze jednym wydarzeniu tej nocy i poczuła wyrzuty
sumienia, na samą myśl o tym, co będzie, kiedy Syriusz dowie się o pocałunku.
Dla niej było to wszystko, czego potrzebowała i nie widziała
w tym nic złego, ponieważ tylko pomogło jej utwierdzić się w przekonaniu, że wszystko
jest tak, jak powinno być. Była jednak świadoma, że jeśli Syriusz się dowie,
jej argumentacja może do niego nie przemówić.
- Jest jeszcze coś – podjęła po chwili, marszcząc brwi – ale
to już jest temat na rozmowę w bardziej odosobnionym miejscu…
Pogoda zepsuła się całkiem. Po śniadaniu wrócili do
namiotów, które niestety wcale nie miały ochoty przyjmować ich w taką pogodę.
Okazało się szybko, że nie są zbyt odporne na deszcz – przez płócienny tropik
woda przeciekała zupełnie, jakby go nie było. Kiedy rzucili zaklęcia, mające
ochronić ich przed deszczem, zaczęły dawać się we znaki stare dziury, które
zarówno dziewczyny, jak i chłopaki łatali przez ostatnie kilka dni. Magiczne
szwy pękały jeden po drugim i po całej
powierzchni namiotów, porozstawiane były wiadra. W końcu wszyscy skupili się w
około siebie w namiocie męskim, gdyż ten okazał się być bardziej szczelny niż
damski. Pojawił się jednak inny problem – chociaż woda nie lała im się na
głowy, przez szpary przy podłodze dostawało się chłodne powietrze, a wyczarowane ogniki wcale nie dawały
potrzebnego ciepła.
- Może moja propozycja nie spotka się z entuzjazmem, ale
trzydzieści stóp dalej, jest duży, ciepły dom, w którym są całe sufity i ściany
– zaproponowała Lily, wtulając się w ramie Jamesa, który pieszczotliwie okrył
ją szczelniej kocem. Lauren zatrzęsła zębami, otuliła się mocniej swetrem, ale
nie zbliżyła się nawet o cal do siedzącego obok Syriusza. Zamiast tego
podkuliła nogi pod siebie i wyciągnęła ręce do ognika.
- Lily ma racje, te warunki są nie ludzkie – zgodziła się z
nią Alice – Eddie, daj kluczyk.
- Nie – powiedział z powagą Mauer i zatrząsł zębami – Umowa
była jasna, jesteśmy blisko natury.
- Natura nas nie chce, obędzie się bez nas jedną noc –
wtrącił podenerwowany Chris, któremu wyjątkowo upór przyjaciela działał dziś na
nerwy – To nie jest śmieszne, daj klucz i chodźmy się ogrzać.
- Nie – powtórzył Eddie, nieświadom tego, że jest w
otoczeniu sam przeciw dziewięciu, z czego przynajmniej czwórka była w bardzo
nerwowych nastrojach – Umowa to umowa.
- Nie denerwuj mnie, oddaj ten cholerny klucz – warknęła
Lexie, szturchając go w bok – Jesteśmy zmarznięci, głodni i mokrzy. Nawet mnie
nie chce się z tobą kłócić.
Wielka kropla deszczu spadła na czubek głowy Lauren, która
poczuła, że zaczyna gotować się ze złości. Dopóki Lily nie wypowiedziała na
głos myśli ich wszystkich, o wiele łatwiej było jej marznąć.
- Eddie, proszę, oddaj klucz – poprosiła zmęczonym tonem –
To nie ma sensu, nie zmuszaj nas do użycia przemocy.
- Nie bądź upartym wypierdkiem – dodała Lexie – Też
marzniesz.
- A natura!?
- Odpłacę naturze w… naturze – mruknęła McAdams, a wszyscy
mimo woli uśmiechnęli się lekko – Dawaj ten klucz, zanim wszyscy stracimy
cierpliwość.
- Mhm… Nie.
Syriusz, który do tej pory nie odezwał się słowem, a od
samego rana chodził wyjątkowo podminowany, wstał, szukając w kieszeni różdżki.
James natychmiast poderwał się za nim, również zanurzając ręce w kieszeniach.
- Klucz – powiedział twardo Potter, a Lily uśmiechnęła się
pod nosem na myśl o tym, jak męski w tej chwili był jej chłopak – Już.
- Nie.
Teraz obok Pottera i Blacka znalazł się Chris, który chociaż
różdżki przy sobie nie miał, wyglądał na równie stanowczego co pozostała
dwójka. Eddie niezrażony pokręcił głową.
Kiedy jednak z siedzenia podniósł się wiecznie spokojny
Remus, Eddie zatracił resztki wiary w siebie, chociaż wcale nie dał po sobie
tego poznać i niewzruszony, odmówił ruchem głowy.
- Oh, ale z was ciamajdy – mruknęła Lexie – Accio klucz!
- Jak uważacie, ale tracicie cenne doznania i doświadczenia
– powiedział twardo, ani myśląc ruszyć się z miejsca. Kiedy wszyscy wstali i
zgodnie opuścili namiotem, wzruszył ramionami, okrył się kocem i przybliżył do
ognia. Minęła chwila, kiedy wróciła Lexie.
- Nie bądź dumnym idiotą, chodź – mruknęła, ciągnąc go za
rękę – jak się przeziębisz, będę miała wyrzuty sumienia w dręczeniu
ciebie. No już…
Westchnął zrezygnowany, spojrzał z tęsknotą na ogień i
poszedł za Lexie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz