- Nie chodziłaś do Hogwartu, prawda?
Maddie zaprzeczyła ruchem głowy. Szli do April, rozmawiając
żywo. Steward dreptała za nimi, nadal we wrotkach na nogach, a Lucky biegał
dookoła, szczekając cały czas.
- Moi rodzice, mieszkają we Francji. Uczyłam się w domu. W
tym roku zdałam ostatnie egzaminy – powiedziała z uśmiechem. Usłyszeli huk za
swoimi plecami, jednak ani Lupin, ani Steward nie zwrócili na to uwagi.
April, zaplątana w smycz przez Luckiego runęła na ziemię, a
labrador legł obok niej i z entuzjazmem rzucił się by lizać jej buzię.
Westchnęła, widząc jak kuzynka i Remus oddalają się zupełnie nie zwracając
uwagi na ich brak.
- Hej! Czekajcie!
Odwrócili się i oboje, niemal równocześnie wybuchli
śmiechem.
- Nie to, że chcę wam przeszkadzać, ale moglibyście mi
pomóc!?
Tymczasem.
Syriusz westchnął znudzony, rozkładając się na ławce.
- Gdzie on jest? Jest już wpół!
- Może coś się stało? To nie podobne do zawsze punktualnego
Remusa, żeby tak się spóźniać – powiedział James. Black zmarszczył brwi.
- Może nas po prostu wystawił?
- To jeszcze mniej do niego podobne – oznajmił James i
wszyscy zgodzili się z nim w milczeniu. Fakt
faktem, Remus nie zjawił się na wyznaczonym miejscu o wyznaczonej porze.
- Poczekajmy jeszcze trochę – podsunął Syriusz – a potem,
najwyżej się go poszuka.
- Jak się poznaliście? – zapytała Maddie, przyklejając
plaster do rozcięcia na kolanie April. Po jej drugiej stronie, Remus opatrywał
właśnie rozcięcie, jakiego dziewczyna nabawiła się na łokciu.
- Przez bal. Pisałam ci – dodała szybko, a dziewczyna
pokiwała głową.
- Czyli to na ciebie ściągała te wszystkie nieszczęścia?
Mogłam się domyślić – zachichotała, a Lupin spłoną rumieńcem – kurcze, ale
późno, a my mamy dziś jeszcze powtarzać – dodała do kuzynki. Remus w roztargnieniu
spojrzał na zegarek i omal nie spadł z krzesła, widząc która jest godzina.
- Jasny gwint! Oni mnie zabiją! Byłem umówimy!! Musze iść,
przepraszam was. Miło było cię poznać!
I wybiegł, zanim zdążyły zareagować.
Maddie przez chwilę patrzyła w miejsce w którym przed
momentem był Remus i zwróciła się do April.
- Słodki jest.
- Podobasz mu się – oznajmiła z powagą Steward. Dziewczyna
udała, że zupełnie jej to nie obchodzi. A przynamniej wydawało jej się, że tak
jest.
- Tak sądzisz? – spytała niby od niechcenia, a tymczasem
oczy zaświeciły jej się błyskiem podniecenia.
- Jestem pewna, nie odrywał od ciebie wzroku. Z wzajemnością
z resztą.
- Głupoty gadasz – prychnęła Maddie, chociaż wyraźnie
rozpromieniła się – myślisz… że mogłabym się z nim… no ja wiem, umówić na kawę
czy coś?
- Na pewno.
Spóźnił się prawie godzinę. Zaniepokojeni już mocno
Huncwoci, planowali rozpoczęcie poszukiwań przyjaciela i mocno im ulżyło, kiedy
wrócił.
Na wszelkie pytania, odpowiedział wymijająco, dość szybko
więc przestali dopytywać. Przez całe spotkanie Remus był jednak zupełnie
nieobecny, odzywając się tylko co jakiś czas i to bez ładu i składu.
Ponieważ jednak na każdą próbę wyciągnięcia co się stało,
odpowiadał tak samo nieskładnie, zdecydowali poczekać na inną okazję.
- Lily, kochanie, pomożesz nam?
Wbiegła po schodach i weszła do pokoju, gdzie Petunia
szykowała się do ślubu.
- Potrzymaj proszę te spinki – powiedziała Grace, podając
córce wsuwki i sięgnęła po lokówkę. Petunia siedziała w samym szlafroku, z
długimi blond włosami opadającymi na plecy. Biała, pełna falban i koronek
suknia ślubna wisiała na szafie.
- Mamy okropne opóźnienie – westchnęła Grace, zakręcając
włosy córce – Wszyscy już są?
- Chyba tak – powiedziała Lily, opierając się o bok szafy i
przyglądając odbiciu siostry w lustrze – Tato kończy właśnie ustawianie
krzeseł. Niedługo będzie można zaczynać.
- Nie zostało nam już dużo – zapewniła szybko Grace –
Petunia jest już prawie gotowa.
Lily pokiwała głową i zaczęła bawić się spinkami. Czuła na
sobie uważne spojrzenie siostry, robiła jednak wszystko, by na nią nie patrzeć.
- Nie szykujesz się? – usłyszała nagle i drgnęła, wyrwana z
zamyślenia.
- Z domu mogę wyjść w samym podkoszulku – powiedziała
chłodno. Grace westchnęła ciężko, ale nic nie powiedziała. Z trudem pogodziła
się z myślą, że młodsza córka nie zostanie na ślubie siostry. Mimo wielu próśb,
jakie kierowała i ona, i Sam, Lily była nie ugięta.
- Myślałam, że jednak zostaniesz – odpowiedziała Petunia tak
cicho, że i Lily i Grace były pewne, że się przesłyszały. Starsza Evansówna
wydawała się jednak zawstydzona tym nagłym stwierdzeniem.
- Myślałam, że nie chcesz, żebym została.
- Nie chce – wycedziła natychmiast – Ale ludzie będą pytali,
jeśli cię nie będzie.
Lily przyjrzała się z uwagą siostrze. Ostanie zdanie,
wypowiedziane z typowym dla Petunii przekąsem, nie było w stanie zaćmić w Lily
przeczucia, że jednak nie to było powodem.
- Lily, zostań – poprosiła cicho Grace.
- Umówiłam się już z Jimem.
Zapadła krótka chwila. Petunia wyraźnie walczyła z samą
sobą. Lily wiedziała, że siostra prędzej odwołałby ślub, niż zgodziła się, by
taki dziwak jak James pojawił się na jej weselu. Jakże się więc zdziwiła, gdy
Petunia odezwała się ponownie.
- Niech przyjdzie z tobą.
Lily patrzyła na nią zaskoczona, zupełnie nie wiedząc co o
tym myśleć. Chłód i pogarda w głosie siostry jednogłośnie mówiły za tym, że
chodzi tylko i wyłącznie o dobrą reputację. A jednak, czy Petunia przystałaby
na takie ustępstwo, gdyby chodziło tylko o to?
- Idź się przyszykować – poprosiła łagodnie Grace – My sobie
poradzimy.
Evans skinęła głową, podała Petunii spinki i cicho wyszła z
sypialni. Może jednak nie wszystko stracone?
- Co się zmieniło? – zapytał zaskoczony James, kiedy Lily
oznajmiła mu że nastąpiła zmiana planów – Czemu zostajesz?
- Poprosiła – powiedziała obojętnie – dba o reputację.
Potter spojrzał na nią zaskoczony. Lily wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, o co tu chodzi. Nie chce mi się o tym myśleć –
dodała szybko.
- To dobrze.
- Pójdziesz ze mną – oznajmiła szybko – Zgodziła się. A
teraz, musisz wyjść. Chcę się ubrać.
Ślub był bardzo czarowny. Chociaż Lily nie podzielała gustu
siostry i sama nie chciałaby aż tylu gości, strojności i wygód, nie mogła
powiedzieć, że ceremonia nie była ładna.
Petunia wyglądała naprawdę pięknie i nawet Vernon
prezentował się przy niej w zupełnie innym świetle.
Przyjęcie weselne, za które odpowiadali Państwo Dursley było
wystawne i bardzo eleganckie. Lily nie czuła się zbyt dobrze w tym towarzystwie
i takiej atmosferze a sądząc po minie Jamesa, on również nie był specjalnie
zadowolony. Wyrwali się więc najszybciej jak się dało i resztę wieczoru
spędzili, zgodnie z planami wraz z resztą przyjaciół w domu Lauren.
Evans zauważyła, że relacje między King i Blackiem, zmieniły
się. Oboje zachowywali się inaczej niż do tej pory, poświęcali sobie więcej
uwagi niż wcześniej i – może to było tylko jej wyobrażenie – byli niemal
nierozłączni. Kiedy Lily zapytała o to przyjaciółkę, ta tylko pokręciła szybko
głową i zaśmiała się głośno.
- Długo się nie widzieliśmy, tęsknimy.
Zupełnie inaczej, zachowywał się też Remus, który nie dość,
że spóźnił się sporo na umówioną godziną, to jeszcze uciekł na samym początku,
tłumacząc się ważną sprawą.
- Coś się dzieje – oznajmił Syriusz a James i Peter zgodzili
się z nim w milczeniu – Chyba coś go trapi.
- Nie wygląda na smutnego, bardziej rozkojarzonego –
zauważyła szybko Lily.
– Może się zakochał?
– zażartowała Lauren i wszyscy zachichotali na tą myśl, by zaraz potem
zawstydzić się, że tak niechybnie nabijają się z przyjaciela – To na pewno nic
złego.
- Cześć – Lily uśmiechnęła się do stojącego w progu Syriusza
– przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale nie miałeś jakiś informacji od
Lauren? Byłam u niej rano, ale sąsiadka powiedziała że od kilku dni jej nie
widziała. Martwię się.
Black podrapał się niezręcznie po głowie i przepuścił ją w
drzwiach.
- Właściwie, to tak – powiedział, zachęcając ją gestem by
zdjęła szatę wierzchnią – nawet wiem, gdzie jest.
- Gdzie? Czemu nic nie pisałeś?
- Lily! Co ty tu
robisz!?
- Tutaj – odpowiedział Syriusz, a Lily zaskoczona zamrugała
, patrząc to na nią, to znów na niego – Zostawię was same – dodał, łapiąc za
kurtkę i wyszedł, zanim zdążyły
zareagować.
- Co tu robisz? – spytała, wchodząc za przyjaciółką do
kuchni.
- Koczuję – wyjaśniła zakłopotana Lauren – Przepraszam, że
cię oszukałam, bałam się, że możesz tego nie zrozumieć, to dość skomplikowane…
Herbaty?
- Mieszkasz tu?
- No, w pewnym sensie – zgodziła się, nie patrząc na Lily –
To wszystko stało się takie… To jest takie… Postawiła serwis na stole i usiadła
naprzeciw Evans. Zalała herbatą filiżanki, wzięła ze stołu łyżeczkę i powoli
zaczęła nią mieszać.
- Takie?
- Nie… Nie wiem… Tak – podjęła w końcu decyzję – Wiesz, to
jest zupełnie inne. Do tej pory, byliśmy jak każda para nie myślałam o tym, co
dalej. I jakoś tak wyszło… Nigdy nie przeżyłam czegoś takiego, Lily. Jest mi z
nim tu tak dobrze, czas nie ma znaczenia,
a jednak nie umiem powiedzieć, określić, co do niego czuję. Wiem tylko,
że nie wytrzymałabym tam nawet chwili, po prostu. Oh, to takie dziwne i
nienaturalne…
- Lauren – przerwała jej wywód Lily, wyraźnie rozbawiona
wpatrując się w przyjaciółkę – Posoliłaś herbatę.
- Co? – dziewczyna ocknęła się i powąchała swoją filiżankę –
Nie, niemożliwe – upiła i zakrztusiła się. Poderwała z krzesła, podbiegła do
zlewu i jednym ruchem pozbyła się zawartości naczynka – Cholera.
- Może i mało wiem – podjęła Lily, podczas gdy King płukała
sobie usta. Jak zawsze, wsypała do filiżanki dwie czubate łyżeczki. Evans mogła
sobie tylko wyobrażać, jak niedobra musiała być jej herbata – ale wydaje mi
się, że wyczuwam coś poważnego w powietrzu.
- Co masz na myśli? – spytała Lauren, między jednym
płukaniem, a drugim. Lily uśmiechnęła się szeroko.
- Trąci mi tu czymś bardzo poważnym. To już chyba nie jest
zwykłe młodzieńcze zakochanie.
- Daj spokój!
Lily roześmiała się głośno.
- Nie wiem… Nie umiem nazwać po imieniu tego, co nas łączy – przyznała nagle Lauren,
opuszczając głowę – Nie umiem tego
zdefiniować. Już nie. W ogóle o tym nie mówimy! Jest mi tu z nim tak cudownie
dobrze, on jest cudowny ale… Nie wiem nawet, co czujmy... Cholera, że akurat w
tych sprawach ma zawsze tak mało do powiedzenia!
Lily nie potrafiła powstrzymać chichotu. Nagły wybuch
przyjaciółki, rozbawił ją.
- Nie martw się – zagadnęła łagodnie – Wszystko się jakoś
wyjaśni. Rodzice wiedzą, że tu jesteś?
- Skąd! Tata by mnie zabił, gdyby się dowiedział, że tu
jestem. Nie ma się czym niepokoić – dodała szybko widząc znaczące spojrzenie
Lily – Ale wiesz, jaki on jest. Przed ich powrotem wrócę do domu.
- Wiesz, może nie powinnam się wtrącać – powiedziała szybko
Evans – ale powinnaś im powiedzieć. Wrócisz do domu i co? Przestaniesz tu
przychodzić? Jeśli już teraz…
- Nie lubię być sama w domu – powiedziała natychmiast a Lily
rzuciła jej ironiczne spojrzenie – No dobrze, nie wiem, co będzie potem. Nie
chcę teraz o tym myśleć…
- Angażujesz się. Oboje się angażujecie.
King nie powiedziała nic.
Lauren się angażowała. Lily zaskoczyło to, jak jej
przyjaciółka w tak szybkim tempie podejmowała kolejne decyzje. I wydawała się
ich tak bardzo pewna!
Evans zazdrościła przyjaciółce tej cechy. Ona sama do
wszystkiego dochodziła przecież dużo wolnej. I jak na złość, nawet kiedy
doszła, długo musiała się zbierać, by podjąć jakiś krok. W porównaniu do dawnej
siebie, była po prostu słaba.
Lubiła Jamesa. Nawet bardzo, ufała mu i miała ku temu
podstawy. Był zawsze wtedy, kiedy potrzebowała jego pomocy i wsparcia, nawet,
kiedy go o to nie prosiła. Po prostu, zjawiał się zawsze wtedy, gdy go
potrzebowała i trwał, nawet ona tego nie chciała.
Pewna cząstka jej samej krzyczała o więcej. Też chciała w
sobie zdobyć tyle odwagi i siły, by w końcu coś zrobić. Miała wrażenie, że
trwają w jednym punkcie. A może jej się tak tylko wydawało?
Evans usiadła wygodnie na jednej z ławek ustawionych wzdłuż
alejek. Nie chciało jej się wracać do domu – było piękne, sierpniowe
popołudnie. Spotkanie z przyjaciółką,
skłoniło ją, żeby zrobić coś więcej. Nie, nie chciała robić nic głupiego i nie
przemyślanego. Ale wyzwoliło to w niej silną potrzebę, by z Jamesem się
zobaczyć.
- Przepraszam, że tak bez uprzedzenia – powiedziała cicho,
kiedy James przepuścił ją w drzwiach. Trafienie tu, zajęło jej wiele czasu,
nigdy nie odwiedzała jeszcze chłopaka.
- Za co przepraszasz!? Nawet nie wiesz, jak się cieszę –
przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował. Chociaż widzieli się kilka dni
temu, już tak bardzo za nią tęsknił.
- Widziałam się z Lauren i… musiałam przyjechać. Bardzo
tęskniłam – wyszeptała zawstydzona, a James zaśmiał się.
- Jesteśmy sami, rodzice pojechali do dziadków. Chodź –
pociągnął ją za sobą i zaprowadził do salonu – co się stało?
- Nic… Wiesz, pojechałam do Lauren i nie było jej w domu.
Nigdy nie zgadniesz, gdzie ją zastałam. U Syriusza. Siedzi u niego od kilku
dni, wyobrażasz to sobie? Mówi, że tylko na chwilę. Nie wierzę – dodała z
uśmiechem. James pokazał jej sofę i sam usiadł obok. Zmarszczył brwi, nie za
bardzo rozumiejąc przesłanie tej rozmowy. Czy tylko po to przebyła taki kawał
drogi?
- Cieszę się z ich szczęścia bo widzę, że są bardzo
szczęśliwi razem i…
- I…? – Był coraz bardziej zaciekawiony. Lily wyraźnie
gryzła się z myślami. W końcu nabrała głęboki wdech.
- Czy ja cię trzymam na dystans?
- Co!?
- Wszyscy dookoła, w jakiś sposób robią coś więcej. Idą do
przodu, a my, stoimy w miejscu, między nami nic się nie zmienia. Nie… nie
przeszkadza ci to?
- Czego? Zaraz – Potter wstał, patrząc na dziewczynę
zupełnie tak, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Nie rozumiał zupełnie nic
z tego, co mówiła – Nie rozumiem, o co ci chodzi.
- Wtedy, kiedy pokłóciłam się z Petunią i powiedziałam, że
nie wrócę do domu, powiedziałeś, że mogę zostać u was. Odmówiłam ci, a może ty…
- Ja, chciałem ci pomóc, bo tej pomocy potrzebowałaś. Lily,
posłuchaj – powoli zaczęło dochodzić do niego, co tak naprawdę trapiło jego
dziewczynę. Usiadł obok nie, całkiem spokojny, ujął lekko jej rączki powiedział
bardzo pewnie i spokojnie – to nie była… ja nie chciałem, żebyś odczytała to w
ten sposób. Jesteś dla mnie bardzo ważna i gdybym mógł nie zostawiłbym cię
nawet na krok, ale ja niczego od ciebie nie oczekuję. Jeśli nie chcesz na razie
nic zmieniać, to wszystko zostanie tak jak jest. Nie przeszkadza mi to. Ważne,
żebyś po prostu była.
Uśmiechnęła się lekko.
- Nie trzymam cię na dystans? Nie hamuję…
- Zobaczmy… - Zbliżył się do niej tak, że czuła przy
policzku oprawki jego okularów. Musnął ustami jej wargi, a potem pocałował ją,
śmiało i pewnie. Odwzajemniła pieszczotę, odruchowo zarzucając ręce na jego
szyję. Z trudem się odsunął, tylko na chwilę – Nie, na pewno nie trzymasz mnie
na dystans.
- Jesteś niesprawiedliwy – powiedziała rozbawiona,
zatrzymując się nagle – Jestem zmuszona stanąć w obronie April. Jako jej
kuzynka, nie zgodzę się na… Właściwie, to ona nie szła z nami?
Remus rozejrzał się dookoła. Kiedy wychodzili, mógłby przysiąc,
że April szła z nimi. Był niemal pewny, że szła tuż za nim. Tymczasem po
dziewczynie nie było śladu.
- Wydawało mi się, że z nami szła – stwierdził powoli,
trochę ogłupiały – dałbym sobie różdżkę zabrać, że z nami była!
- Merlinie, zgubiliśmy April! – krzyknęła histerycznie
Maddie – Ta sierota pewnie zaraz wpakuje się w jakiś kłopoty! Wujek mnie
zabije…
- Spokojnie, znajdzie się – powiedział z powagą, myśląc
gorączkowo. Kiedy ostatnio ją widział?
April sięgnęła po omacku do miski z chrupkami
kukurydzianymi, drugą ręką przerzucając ze znudzoną miną ostatni numer
<i>Czarownicy</i>. Do grodu weszła Ora, podeszła do córki i
postawiła przed nią szklankę z sokiem i słomką.
- A gdzie Maddie? Myślałam, że będziecie się uczyć.
- Maddie jest zajęta – powiedziała z uśmiechem dziewczyna –
Sądzę, że bardzo. A ja sobie teraz odpoczywam.
- Zajęta, czym?
April uśmiechnęła się sama do siebie. Nie mogła powiedzieć
matce, że bratanica jej męża spaceruje sobie właśnie po Londynie w towarzystwie
pewnego sympatycznego chłopaka, w którym bezapelacyjnie się zadurzyła. Z
wzajemnością, zresztą.
April wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia. Może nie
tyle miłość, co zafascynowanie, które mogło się szybko w miłość przerodzić.
Maddie i Remus na pewno właśnie czegoś takiego doświadczali. April cieszyło to,
jak nagle rozwinęła się ta sytuacja.
Już w kilka dni po pierwszym spotkaniu, April napisała do
Lupina, zwracając się o poradę w kwestii czysto naukowej. Remus z przyjemnością
przyjął zaproszenie, chociaż Steward były pewne, iż nie miało to żadnego
związku z nauką. Naturalnie, żadna nie rozpaczała z tego powodu, wręcz
przeciwnie, Maddie była wręcz wniebowzięta.
Dalej, wszystko potoczyło się samo. Steward nawet nie
musiała poczynić większego wysiłku, by zatrzymać Lupina na dłużej, bowiem
Maddie, nawet chyba nie zdając sobie z tego sprawy, umówiła się na kolejne, a
potem kolejne i kolejne spotkanie. Początkowo, April trzymała się ich, obserwując
rozwój znajomości, szybko zaczęło ją to nudzić, toteż dziś zdecydowała się
zostawić ich samych. Nie była wprawdzie pewna, czy zwrócili uwagę jak
oznajmiła, że wraca do domu, ni mniej jednak nie było ich już drugą godzinę, a
to się liczyło.
- Czy to ma może coś wspólnego z twoim kolegą, z którym od
jakiegoś czasu się spotkacie?
- Jest już bardziej jej kolegą, niż moim – powiedziała
rozbawiona dziewczyna i wróciła do czytania – sądzę, że dobrze się bawi.
- Zgubiliśmy April! Gubiłam już wiele osób, ale nigdy nie
zgubiłam April! April nie da się zgubić, ona sama się pilnuje!
Remus podrapał się po czole, myśląc gorączkowo. Nie mógł
sobie przypomnieć, kiedy ostatnio ją widział. Był tak zajęty rozmową z Maddie i
samą nią, że zupełnie nie zwracał uwagi na Steward.
- Może wróciła do domu? – zaproponował – Albo została w
lodziarni Fortescue?
Maddie zamyśliła się, chociaż skupienie się w tej chwili,
kosztowało ją wiele trudu. April była dla niej jak młodsza siostra.
- Była z nami jeszcze w lodziarni – powiedziała w końcu
powoli i spojrzała na zegarek – Ale jeśli nawet ją tam zostawiliśmy, pewnie
jest już w domu.
- Czyli najpierw sprawdzimy tam?
- Tak, i lepiej żeby tam była bo nie wiem jak wyjaśnię
cioci, że ją zgubiliśmy! - westchnęła i zachichotała, bo mimo dramatyzmu
sytuacji w jakiej się znaleźli, śmieszyła ją ona. April była w końcu już
dorosłą kobietą a oni, zgubili ją zupełnie jakby była małym dzieckiem.
Wparowała do domu, potykając się w progu. Szybko złapała
równowagę i chwiejąc się na boki, popędziła w stronę salonu, ciągnąc za sobą
Remusa.
Poszukiwania rozpoczęli od parku, potem zajrzeli na Pokątną,
by upewnić się, że April nie zajada się lodami w lodziarni. Jakim więc było dla
nich zdziwieniem, gdy Fortunce oznajmił, że byli u niego tylko we dwoje!
Kompletnie oszołomieni, zaniepokojeni i zdezorientowani, nie tracąc czasu na
dodatkowe postoje, pobiegli więc do domu.
Wpadli jak burza do ogrodu, ledwo łapiąc oddech. April
wylegiwała się na kocu, obłożona książkami, wystawiając buzię do słońca.
Słysząc poruszenie, leniwie podniosła głowę i spod przymkniętych powiek
zmierzyła ich od stóp do głów.
Uśmiechnęła się szeroko, widząc, że oboje trzymają się za
ręce.
- No cześć, jak było?
Maddie wyraźnie zapomniała o tym, że jej rączka jest w
uścisku dłoni Lupina, bo kiedy skoczyła do kuzynki z okrzykiem wściekłości,
Remus poleciał za nią przodu i… wywrócił się, potykając o własne stopy,
zwalając ją z nóg.
April odskoczyła do tyłu, zachichotała cicho.
- Farsa się odwróciła, ale wszystko zostaje w rodzinie –
powiedziała z satysfakcją, kiedy zszokowany Remus podniósł się na rękach i
rozejrzał dookoła nieprzytomnym wzorkiem.
- Gdzie ty byłaś!?
- W domu – Steward jak gdyby nigdy nic podniosła się,
usiadła na kocu i zabrała swoje notatki – mówiłam, że zostaję.
- Nie, nie mówiłaś – poprawił ją Remus, pomagając podnieść
się Maddie.
- Owszem, mówiłam. Widocznie nie słuchaliście uważnie. Zaraz
– spojrzała na nich zaskoczona – Chcecie mi powiedzieć, że dopiero teraz
zorientowaliście się, że mnie z wami nie było!?
Spojrzeli po sobie, trochę zawstydzeni, opuszczając z winą
głowy.
- No pięknie…
- Masakra – zaśmiała się, siadając na ławce i robiąc miejsce
Remusowi – Wykazaliśmy się.
- Słowo daję, że nic nie mówiła – powtórzył, patrząc na
Maddie z rozbawieniem – Jestem tego pewny!
- Następnym razem, nigdzie jej nie zabierzemy – oznajmiła z
udawaną powagą dziewczyna – Potem znów będziemy główkować, czy poszła, czy nie…
Swoją drogą, wygłupiliśmy się w tej lodziarni.
- Moja noga długo tam nie postanie – zgodził się Remus.
Przez chwilę, siedzieli w ciszy, delektując się chwilą. Robiło się późno,
słonce powoli zbliżało się ku zachodowi. Przestało być gorąco, wiał lekki,
przyjemny wiaterek a na uliczkach było coraz mniej ludzi.
- Ładny wieczór – powiedziała cicho – naprawdę ładny.
- Obstawiałem, że będzie padło – oznajmił nagle, ni z
gruszki, ni z pietruszki Remus. Maddie zachichotała, a kiedy do chłopaka
doszło, co powiedział, zawstydzony odwrócił głowę. Zagryzła wargę, przechylając
lekko głowę na bok.
- Też tak myślałam – uśmiechnęła się delikatnie – Byłam tego
niemalże pewna.
- Jutro, na pewno będzie.
- Myślę, że będzie słonecznie – zachichotała.
- Zobaczysz, będzie burza… ta rozmowa nie ma sensu – dodał
po chwili, a Maddie zgodziła się w milczeniu. Po chwili jednak odezwała się
rozbawiona.
- Rozmowy bez sensu też są przyjemne.
- Nie uda ci się – powiedziała z powagą, mierząc Jamesa
spojrzeniem – Nie jesteś do tego zdolny.
- Jestem, pewnie, że jestem! Mogę to zrobić!
- James, nie wydurniaj się, nie musisz tego robić –
powtórzyła, teraz już proszącym tonem – Proszę, zrobisz sobie krzywdę, nie
warto.
- Powiedziałem, że dam radę, to dam – upierał się, a Lily
westchnęła ciężko.
- James, proszę, nie teraz . Zrobisz coś sobie a przecież
niedługo wyjazd! Błagam, bądź rozsądny.
- Sama powiedziałaś, że każdy umie, to ja też dam radę. Po
za tym, to nie może być trudniejsze od latania!
Lily westchnęła ciężko i usiadła na ławce, patrząc z
powątpiewaniem na swojego chłopaka. Przecież wiedziała, że bierze wszystko do
ciebie. Wiedziała, że uprze się i nie odpuści. Po co w ogóle otwierała buzię?
- Nie bądź głupi. To nie czas na wypadki.
- Nie wierzysz we mnie – oznajmił, siadając obok niej.
- Oczywiście, że wierzę. Ale nigdy tego nie robiłeś, a jeśli
coś ci się stanie… James, za tydzień wyjeżdżamy a połamany, nigdzie nie
pojedziesz. Proszę, zostaw to dziś. Twoja męska duma poczeka trzy tygodnie.
- Skoro ty umiesz, to dlaczego ja miałbym nie dać rady? Sama
mówiłaś, że prawie każdy to potrafi! Zobaczysz, że nic mi nie będzie.
- Zobaczysz, że powiem: a nie mówiłam.
James prychnął, wstał, odetchnął głęboko i zgrabnie wskoczył
na siodełko roweru, który Lily, specjalnie na jego prośbę wyprowadziła z
komórki na podwórku. Zasalutował dziewczynie, zacisnął ręce na kierownicy,
postawił nogę na pedale odepchnął się i… pojechał. A potem, zgodnie z
przypuszczeniami Lily, stracił panowanie nad kierownicą i legł z hukiem na
asfalt.
Evans pisnęła, poderwała się z ławki i doskoczyła do
chłopaka, podnosząc z niego rower. Pochyliła się nad Jamesem, pomogła mu usiąść
i spojrzała w oczy, obejmując rękami jego twarz.
- A nie mówiłam – powiedziała powoli, wyraźnie i dobitnie, z
trudem powstrzymując śmiech.
- Wielką satysfakcję z tego czerpiesz, prawda?
- Ogromną – pomogła mu wstać i dodała cieplejszym tonem –
Nic ci nie jest? Coś cię boli?
- Wszystko w porządku – stwierdził, podnosząc rower i szybko
wskoczył na niego ponownie – Jeszcze raz. Au…
- Co się stało? – zapytała z troską, kiedy zeskoczył z
siodełka, krzywiąc się niemiłosiernie. Potter nic nie mówiąc, począł
rozmasowywać sobie dotkliwie stłuczone pośladki. Nie mogła się nie roześmiać.
- To akurat nie jest śmieszne.
- Może chcesz jednak jakiś kompres? – zapytała z troską,
kiedy pół godziny siedzieli, a właściwie to ona siedziała, na ławce w ogrodzie,
zajadając się rogalikami z czekoladą. James stał obok niej, przestępując z nogi
na nogę i krzywiąc się przy tym za każdym razem – Albo poczekaj trochę, tata
niedługo powinien być, opatrzy cię…
- Nic mi nie jest! – powiedział natychmiast James – stoję
bo… jest mi wygodniej. W każdej chwili mogę usiąść.
- To usiądź – poprosiła, robiąc mu miejsce obok siebie.
James popatrzył z wahaniem na drewnianą, bardzo twardo wyglądającą ławkę i
skrzywił się na samą myśl o szczeblach uciskających stłuczoną kość ogonową.
- Wolę jednak postać. Stąd mam lepszy widok.
- Ale oszukujesz – zachichotała, wstając – Poczekaj no
moment, zaraz wrócę.
- Lepiej? - zapytała, układając się na kocu obok chłopaka i
wyciągając się wygodnie przed siebie.
- O niebo.
- Mówiłam, że tak będzie – westchnęła, odgarniając włosy z
czoła chłopaka – Czemu ty mnie nigdy nie słuchasz, co?
- Hej, ryzyko zawodowe – fuknął, przymykając powieki. Dotyk
jej dłoni na jego policzku był wyjątkowo przyjemny. Zachichotała.
- Teraz będziesz zawodowo cierpiał – oznajmiła – Kość
ogonowa boli. Długo.
- Są na to sposoby. Gdybyśmy po każdym otłuczeniu mieli się
męczyć tyle ile każdy mugol, Quidditch byłby grą wymarłą – zaśmiał się – jutro
zapomnę, że coś się w ogóle stało.
- Oh, to nie w porządku! Ja cierpiałam ze zdartymi kolanami
a ty tak po prostu weźmiesz eliksir i zapomnisz o wszystkim?
- Lily, no wiesz – James podniósł się, usiadł, skrzywił i
kontynuował poważnie – Zostanie ślad hańby! Żeby tak się upokorzyć przed
wybranką serca…
Roześmiała się, i gestem przywołała go do siebie.
- Mam dla ciebie układ – wyszeptała mu do ucha – Zapomnę o
całej sprawie i hańbie, jeśli coś zrobisz?
- Co?
- Zapłacisz, odpowiednią cenę – powiedziała figlarnie,
układając buzię w dziubek – Ale musisz się bardzo, bardzo, bardzo postarać.
- Coś się wymyśli…
Usiadła na krześle, które jej podstawił i rozejrzała się z
zainteresowaniem po pokoju.
- Mieszkasz sam? – zapytała i zmarszczyła lekko brwi na
widok rozrzuconych na łóżku fotografii, wycinków gazet i listów – Morgano, co
to jest?
Eddie, który aktualnie szukał w szafie koszuli, rzucił
krótkie spojrzenie w tamtą stronę.
- Zdjęcia. Uzupełniam ramki – dodał, wracając do wertowania
zawartości szafy – Te które mam, pochodzą z okresu trzeciej klasy. Niestety,
młodość przemija a dziwnie patrzy mi się na twarz Chrisa na kacu.
- Masz zdjęcie Chrisa na kacu! Pokaż!
Lexie zerwała się z miejsca i natychmiast podbiegła do
fotografii, wertując je pospiesznie.
- To ty? – zapytała – Wyglądałeś okropnie. Jeszcze gorzej
niż teraz!
- Myślałem, że to niemożliwe. Poczekaj chwilę, ty wredna
diablico – rzucił – zaraz wrócę.
Drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem. Lexie zagarnęła kilka
zdjęć i zaczęła oglądać je ze średnim zainteresowaniem. Przedstawiały Eddiego z
różnego okresu życia, z różnymi osobami. Kilka z nich, mogło nie mieć więcej
niż rok, większość jednak sięgały głęboko pierwszej klasy i wcześniej.
Zachichotała, odnajdując pożądaną fotografię. Z lubością
przyglądała mu się przez chwilę, poczym odłożyła je na stolik i sięgnęła po
inne, przedstawiające samego Mauera, które, wedle jej osądu, było sprzed końca
roku. Odłożyła na bok, chcąc poprosić Eddiego o sprezentowanie go jej i miała
wstać, kiedy coś przykuło jej uwagę.
- Znalazłaś? – Eddie wparował do pokoju, rozejrzał się
nieprzytomnie, szukając czegoś spojrzeniem.
- Eddie, co to jest? – zapytała, nim zdążyła zareagować i
pokazała mu fotografię, trzymaną w ręku. Mauer natychmiast pobladł, a jego
twarz nabrała nagle surowego wyrazu.
- Skąd to wzięłaś?
- Było tu – wskazała na łóżko i podeszła bliżej – To ja się
pytam, czemu je ciągle trzymasz?
Eddie, zabrał jej zamaszystym ruchem fotografię, jednym
szybkim ruchem przedarł na pół i wrzucił do kosza na śmiecie.
- Zaplątało się.
Rozejrzał się po pokoju, teraz zupełnie rozkojarzony. Lexie zacisnęła
wargi, patrząc na niego podejrzliwie. Nie wiedziała - nie umiała wyjaśnić –
dlaczego widok zdjęcia Penn Carter wśród kolekcji Mauera tak bardzo ją
poruszył. Przez chwilę poczuła irracjonalną złość na chłopaka. Dlaczego przez
tyle czasu, nie pozbył się zdjęcia dawnej miłości? Po co ciągle je trzymał,
skoro tak bardzo poruszała go każda wzmianka na jej temat? I dlaczego, na złote
figi Morgany, tak bardzo poruszyło to ją!?
- Zaplątało? – powtórzyła, zaciskając usta w cienką linię i
chcąc nadać swojemu tonowi jak najbardziej twardej nuty. Równocześnie,
odrzucała irytujący głos w jej głowie, który jak zacięta płyta powtarzał:
zaangażowanie – Ale skądś się zaplątać musiało.
- Nie wiem, skąd się wzięło – powiedział chłodno, nawet na
nią nie patrząc. Zmarszczyła brwi. Jeszcze nigdy, nie odezwał się do niej takim
tonem. Pierwszy raz w życiu widziała też, żeby był aż tak poważny – Daj mi
spokój.
Zabolało bardziej, niż myślała, że będzie. Zawstydziła się,
swoim zachowaniem. Wiedziała, że to temat, którego Eddie poruszać nie chce.
Przez chwilę walczyła ze sobą, co powinna zrobić, aż w końcu, podeszła do niego
i nim zdążył zareagować, mocno przytuliła.
Stali tak, ogłupiali tym dziwnym rozwojem sytuacji nie do
końca pewni, co należy zrobić teraz.
- Też mi się wszystko plącze w pokoju – powiedziała cicho –
Zdziwiłbyś się, jak wiele tego jest. Nie patrz tak, mam dzień dobroci dla
szowinistycznych łajdaków. I brakuje ci czegoś tam – dodała wskazując na
zdjęcia - A teraz chodź, trzeba ci kupić jakąś ładną ramkę, ten szajs nie
nadaje się do niczego.
- Jesteś walnięta – zawołał za nią, trochę nie całkiem
pojmując to, co się przed chwilą stało – I to bardzo ładny szajs!
- Może dla ciebie, ja w tym stała nie będę – oznajmiła,
zabierając zamaszystym ruchem wybraną wcześniej fotografię – I zabieram to.
Chcę mieć cel do rzucania lotkami, kieszonkowa fotografia jest już cała
podziurawiona.
Eddie przez chwilę wahał się, czy Lexie żartuje czy jest
poważna, poczym wzruszywszy ramionami wyszedł za nią.
Lexie rzuciła niedbale lotką, trafiając w sam środek
fotografii, wiszącej na ścianie. Uśmiechnęła się z satysfakcją, rzucając się na
łóżko. Z latami, była w tym coraz lepsza.
Cały pokój dziewczyny, obwieszony był kolorowymi plakatami z
mugolskich pism, które jako młodsza dziewczyna kolekcjonowała. Nie lubiła ich –
w prawie każdym była przynajmniej jedna dziura, dorysowane wąsy czy szpetne
okulary. Czemu je wieszała? chyba bardziej z przyzwyczajenia.
Zamyśliła się, zeskoczyła z łóżka i podeszła do fotografii,
w której tkwiły dwie lotki. Oko i nos, idealnie. Wyszarpała je pospiesznie i
przeklęła, gdy magiczna taśma, którą zdjęcie było przymocowane, odkleiła się od
korkowej tabliczki.
Złapała je, wyrzuciła do kosza i wtedy przypomniało jej się
o ramce, spoczywającej spokojnie na dnie torby.
Rano dowiedziała wraz z Eddiem sklep, w którym wybrała mu
ładną, ozdobną ramkę a sama, kupiła dla siebie trochę inną, ale równie ładną.
Wyszarpała ją, wyciągnęła pośpiesznie zdjęcie i z
zadowoleniem przyczepiła je na miejsce tego, które się odczepiło, poczym
zdecydowanym ruchem rzuciła lotką, trafiając prosto w nos.
Kiedyś przynosiło jej to więcej satysfakcji.
Zamyśliła się, rozejrzała po pokoju i skrzywiła mocno. Nie
lubiła go. Kiedy była młodsza, a jej przekonania silniejsze, uwielbiała tu
przebywać. Teraz, te wszystkie plakaty i zdjęcia przytłaczały ją.
Podeszła do szafy, wyciągając z niej tekturowe pudełko.
Trzymała tam wszystkie swoje skarby – listy, pocztówki, kilka zdjęć najbliższych
i wiele rzeczy, które od dawna ukrywała przed rodziną.
Usiadła na podłodze i zaczęła przeglądać zawartość pudła,
myślami będąc przy porannej rozmowie z Mauerem. Sama nie wiedziała, co tak
naprawdę się wydarzyło. Nie rozumiała swojego zachowania. Przez chwilę poczuła
dziwną złość na niego. Zirytowało ją to zdjęcie. A potem, poczuła się jeszcze
dziwniej. Bo Lexie nigdy nie była zazdrosna. Aż do dziś.
Przecież nic się nie zmieniło, pomyślała, przyglądając się
swojemu pamiętnikowi, wszystko jest tak, jak było. My, jesteśmy tacy sami.
Dlaczego to mnie tak ruszyło?
Jeszcze raz spojrzała po pokoju. A potem, wstała, sięgnęła
po różdżkę i zaczęła kolejno odczepiać wszystkie zdjęcia i plakaty wiszące na
ścianach. Kiedy skończyła, wrzuciła je do śmietnika. Na ich miejsce zaczęła
przyczepiać listy, kartki, kilka fotografii z siostrami i kuzynkami, parę
szkiców. Pokój nabierał zupełnie innego wyglądu.
Jej wzrok padł na pustą ramkę.
- W sumie, czemu by nie?- powiedziała do siebie, oglądając
ją z uwagą, poczym pokręciła głową i wrzuciła ją do kosza, A potem, wyciągnęła
z torebki zdjęcie Eddiego, które rano starannie włożyła do portfela, podeszła
do wolnego miejsca przy korku, zerwała papierową fotografię która była wcześniej
w ramce i na jej miejsce, przyczepiła Mauera.
Rozejrzała się z zadowoleniem po nowym wystroju sypialni,
pokiwała głową z uznaniem dla własnego dzieła.
- Miękniesz, Lexie. Będziesz tego żałować, wszyscy są tacy
sami – wymruczała, wpatrując się w zdjęcie Eddiego, który właśnie pokazał jej
język – nawet jak są inni…
Z cichym westchnieniem wrzucił resztę fotografii do pudełka
po butach i wsunął je głęboko pod łóżko. Poszło szybciej niż myślał. Zrzucił
się na materac, zmarszczył brwi.
Nie mógł powiedzieć, że rozumiał wszystko, co się dziś
wydarzyło. Miał niejasne poczucie, że Lexie też nie do końca to pojmowało.
Już dawno obiecał sobie, że nie będzie o tym myślał. Szło mu
bardzo dobrze, w ogóle nie wracał do tematu swojego fatalnego zauroczenia.
Czasem zdarzało mu się znaleźć jakąś „pamiątkę” tamtych dni, wrzucał jej wtedy
bez najmniejszego mrugnięcia. Dlaczego więc tak bardzo uderzyło go to dziś?
Próbował nie myśleć o tym, że to Lexie je znalazła. Próbował
nie myśleć o tym, że widział – a może tylko tak mu się zdawało – złowrogie
ogniki w jej oczach. Próbował nie myśleć o jej swojej reakcji. Za cholerę mu
nie wychodziło.
Lexie po raz kolejny go zadziwiła. Merlinie, jak on o niej
mało wiedział! Ciągle dowiadywał się czegoś nowego – czasem śmiał się, że ona
sama jest tym równie zaskoczona co on.
Zeskoczył z łóżka, przypominając sobie o leżącej na biurku
ramce, którą rano samodzielnie wybrała, po czym wcisnęła mu ją do ręki.
- Wywal tamten szajs – powiedziała, nieudolnie próbując
ukryć zawstydzenie, gdy dołożyła do tego swoje zdjęcie – bo niedobrze mi, jak
na niego patrzę.
Lexie ze zdjęcia patrzyła na niego w ten znajomy sposób –
wykrzywiała usta w złowrogim uśmiechu i był przekonany, że lada moment zacznie
go wyzywać.
- Szaleństwo – powiedział sam do siebie, stawiając
fotografię obok innych – Czyste szaleństwo. Jesteś głupi jak każdy inny, Eddie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz