Rozdział 38

Nie wiedziała, ile przystanków przejechała. Nie wiedziała, dokąd zmierza.
Konduktor próbował ją kilka razy zagadać, kiedy jednak zbywała go milczeniem,  zaprzestał. Co kilka przystanków informował, gdzie są.
Lily go nie słuchała. Nie obchodziło ją, dokąd pojedzie. Nie ważne było, co się dalej z nią stanie. Chciała po prostu uciec jak najdalej od domu. I nigdy więcej tam nie wrócić.
Ale przecież nie mogła tak cały czas jechać bez celu. Musiała gdzieś się zatrzymać, dokądś pójść.
Dokąd? Było tyle miejsc, w które mogła się udać, a jednak każde wydawało się jej niewłaściwe. Mogła pojechać do dziadków, rodziny, przyjaciół, mogła sama wynająć pokój – miała konto w banku Gringotta w którym zostawiła trochę oszczędności.
- Wie pani, dokąd jedzie? – zapytał kolejny raz konduktor. Lily przełknęła ślinę, otarła policzki i spojrzała na niego.
- Tak, wiem – powiedziała ochrypłym tonem – Wiem.

- Dziękuję – wyszeptała biorąc resztę i wychodząc z autobusu. Nim odwróciła się, jego już nie było. Deszcz i tu lał jak z cebra. Szybko przebiegła pod bramę, pchnęła ją i dobiegła do drzwi wejściowych. Zadzwoniła i czekając, skuliła z zimna. Deszcz padał coraz intensywniej, zrobiło się chłodno a ona nawet nie miała gdzie się okryć. Zapukała znów, potem trzeci raz ale odpowiadała jej ta sama cisza.
Bezsilna rozpłakała się doszczętnie, opadając na ziemię. Wszystko się sypało!
Nie miała już siły, żeby znów wzywać Błędnego Rycerza i tłuc się niewygodnym transportem. Dokąd? Do Jamesa? Nie miała pewności, czy jest w domu. Syriusz? On na pewno był, ale adres zostawiła u siebie w pokoju. Nie, Lily, to nie twój pokój.
Przytuliła się do drzwi, całkiem bezsilna. Deszcz moczył jej ubranie, włosy. Krople mieszały się z łzami. Niebo przecinały błyskawice. Jedna, druga, trzecia. Wiatr wiał z niewyobrażalną siłą. Może się schować?
Po co?
Huk grzmotów. Trzask łamanych drzew. Świst wiatru.
Merlinie, jak zimno! Co ty tu robisz, Lily? Wracaj do domu, Lily!
Domu? Jakiego domu, nie mam domu. Nie będę miała domu.
Błysk pioruna przecinającego niebo. Ale jasno!! Coraz większe krople deszczu spadają na je ciało. Dlaczego to boli?
Kap, kap, kap.

- Lily! Lily! Słyszysz mnie? Cholera, Syriusz, coś jest nie tak.
Lauren pochyliła się nad przyjaciółką, próbując ją docucić. Po burzy nie było już śladów, jeśli nie liczyć kilku połamanych gałęzi. I nieprzytomnej Evansówny pod drzwiami.
Lauren miała być w domu rano. Ale zerwała się zlewa i nie chciała w taką pogodę wracać. Przeczekali, a kiedy wróciła – coś kazało zabrać jej Blacka ze sobą – zastała leżąca pod drzwiami Lily. Zimną, zmarzniętą i morką.
- Zabierzmy do środka – powiedział Syriusz, a Lauren niechętnie odsunęła się, pozwalając by Black wziął ją na ręce. Otworzyła drzwi, wpuściła ich do środka i zaprowadziła do salonu, gdzie Syriusz ułożył nieprzytomną Lily na sofie. King zniknęła na chwilę a gdy wróciła niosła ciepłe koce i suche ubranie.
- Zrobię herbaty – zaproponował Syriusz, kiedy Lauren zajęła się przyjaciółką.
Wszedł do kuchni, gubiąc się po drodze kilka razy, machnął różdżką, wstawiając wodę i oparł się rękami o blat.
Coś się musiało stać i to coś bardzo poważnego, sądząc po stanie w jakim była Lily. Evans do najwrażliwszych nie należała, a do takiej ostateczności musiało ją doprowadzić coś naprawdę okrutnego, czego się nie spodziewała.
Zaniepokojony spojrzał przez okno. A jeśli zaatakowali jej rodzinę? Może powinien zawiadomić Jamesa i obaj sprawdzić co się dzieje?
Potarł czoło, próbując zebrać myśli. Woda zawrzała. Szybko przywołał zaklęciem kubki – nie miał czasu na szukanie na oślep – wsypał herbatę i drżącymi dłońmi zaniósł do pokoju, gdzie Lauren przykrywała już przebraną Lily.
- Ma gorączkę – powiedziała szeptem, dotykając jej czoła – Może powinniśmy wezwać lekarza?
- Dobry pomysł – Syriusz podszedł do nich i pochylił się nad Evans. Delikatnie dotknął jej policzka, zmarszczył brwi – Musiało stać się coś złego.
- Wiem. Syriusz, to moja wina, gdybym była w domu… - jęknęła, ale Black zaprzeczył ruchem głowy.
- To ja cię zatrzymałem. Już dawno chciałaś wracać
- Boże, co się stało… Syriusz, może ktoś powinien sprawdzić co u nie w domu…? Może… może stało się coś złego?
- Ściągnę Jamesa – powiedział, sięgając do kieszeni – Cholera, byłoby łatwiej gdybym umiał się teleportować.
- Możesz skorzystać z kominka – wyszeptała King, podchodząc do okna i wyjrzała przez nie – Sąsiedzi są w domu. Sprowadzę pomoc. Przenieście się najpierw tu, dobrze?

Nadal zimno. Przeszywające każdy cal ciała. Obezwładniające, wychodzące gdzieś ze środa samej niej. Nie do zniesienia.
Głosy. Głos. Cały czas ten sam, jeden, drwiący i pełen nienawiści. Dlaczego? Dlaczego to mówi? Czemu to tak boli?
Niech to się w końcu skończy!
Pojawia się ciepło. Miłe, przyjemne, delikatne, przeradzające się w ogień. Znów boli, ale inaczej. Zalewająca fala ciepła i zimna. Razem, naprzemiennie.
I głosy. Inne, znajome, ciepłe…

- Lily? Lily? Lily! Dzięki Bogu!
Lauren spojrzała na przyjaciółkę, czując jak cały strach z niej wypływa.
- Boże, Lily co ty zrobiłaś? Zgłupiałaś?
Evans zatrzęsła się zimna, mimo tego, że okryta była dwoma grubymi kocami. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydostał się z jej gardła.
- Nie mów nic – poleciła jej łagodnie King – Masz gorączkę. Pan Twain dał ci eliksir przed chwilą. Powinno być lepiej. Oh, to było takie głupie! Tak mi przykro, byłam u Syriusza, padał deszcz i…
- Przepraszam – wyszeptała Evans zachrypniętym głosem – Nie wiedziałam, gdzie iść.
- Nie szkodzi – powiedziała szybko Lauren, przytulając przyjaciółkę – Zawsze jesteś tu mile widziana. Przecież wiesz. Co się stało? Bałam się, że może coś wam się stało… Nie, nic nie mów! Niech eliksir zacznie działać.
Evans trzęsła się koszmarnie w uścisku przyjaciółki. Ogień zmienił kolor i zaraz potem wyskoczył z niego umorusany sadzą Syriusz. Na widok Lily odetchnął z ulgą. Zaraz za nim wyszedł Potter, blady jak ściana i bez słowa rzucił się w kierunku Lily.
- Ale mnie nastraszyłaś!
Wzdrygnęła się pod wpływem dreszczy. James okrył ją mocno kocem i przyjrzał uważnie. Była przeraźliwie blada, oczy świeciły jej się niezdrowym błyskiem. Mokre włosy przylegały do czoła, krople potu spływały po skroniach.
- Co was tak długo zatrzymało? – zapytała Syriusza Lauren, nie wypuszczając Evans z objęć – Nie było cię przeszło godzinę!
- Nie było mnie w domu, musiał czekać – wyjaśnił Potter i zwrócił się do Lily – Co się stało?
Evans nie odpowiedziała. Lauren wymieniła z Jamesem zaniepokojone spojrzenia.
- W domu wiedzą, że tu jesteś? Mogą się martwić, a lekarz powiedział, że nie wolno ci… - zaczęła Lauren, chcąc zmienić temat, ale do salonu wszedł wysoki, szczupły mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu, a widząc zgromadzonych w około chorej ludzi, pokręcił głową.
- Dajcie jej teraz spokój, jest za słaba na rozmowy – powiedział twardym tonem – Musi dużo odpoczywać.
Podszedł bliżej, dotknął ponad głową Lauren czoła Evans, odwrócił się i podszedł do stolika, gdzie leżała jego torba.
- Prześpisz się? – spytała łagodnie King a kiedy Lily pokiwała głową, odwracając wzrok wstała. James natychmiast ją ubiegł, okrywając szczelnie kocem i gdyby Syriusz siłą go nie odciągnął do kuchni, pewnie zostałby z Lily.

- Co się działo, jak nas nie było? – zapytał natychmiast Black, kiedy tylko upewnili się, że rudowłosa zasnęła. Nie musieli długo czekać, ledwo odeszli a Lily przymknęła powieki i pogrążyła się w niespokojnej drzemce.
- Poszłam po sąsiada – powiedziała Lauren, czując wielką gulę gardle. Mówiła z trudem, coraz bardziej zachrypniętym i drążącym głosem – dał jej od razu jakiś silny eliksir na gorączkę, powiedział, że trzeba czekać…
Urwała. Był taki moment, kiedy bała się o przyjaciółkę bardziej niż kiedykolwiek. Drzwi od kuchni otworzyły.
- Teraz niech śpi – powiedział Twain – Przez najbliższe kilka dni nie ma mowy, żeby nawet wstała z łóżka dalej niż do łazienki. Musi przyjmować dużo płynów, zostawiłem wam wywar na gorączkę, podawaj jej kiedy wzrośnie. Może powinnaś napisać do rodziców? – zwrócił się bezpośrednio do Lauren, która natychmiast pokręciła głową.
- Nie, poradzę sobie. To jest podróż ich życia, nie mogę im jej przerwać.
- Pomożemy – zaoferował od razu James, a Black pokiwał głową – Ile tylko będzie trzeba.
- Zajrzę do was wieczorem – powiedział mężczyzna, kiwając głową – Gdyby wcześniej coś się działo, wiesz gdzie mnie szukać. Do widzenia.
- Trzeba poinformować Państwa Evans – odezwała się natychmiast Lauren, ocierając skrawkiem rękawa policzek – Napiszę do nich sowę, że Lily tu jest.

Lily przez kolejne kilka dni dochodziła do zdrowia. Nadal była bardzo słaba i małomówna, większość dnia przesypiała i nikomu nie udało się dowiedzieć co doprowadziło ją do takiego stanu.
Państwo Evans odpisali, iż z niechęcią przystają na to, żeby ich córka siedziała tak dużo czasu u Lauren, chora, zwłaszcza że Sam jest lekarzem i Lauren bardzo dużo czasu zajęło przekonanie ich, że tak będzie najlepiej.
James spędzał u nich tak dużo czasu, jak to było tylko możliwe. Pojawiał się w kominku każdego dnia, przynosząc ze sobą gorące porcje ciepłych posiłków, przygotowanych przez Evelyn specjalnie dla Lily. Evans wyraźnie poprawiał się humor na widok chłopaka, ale nawet jemu nie chciała nic powiedzieć.
Kiedy po pięciu dniach odzyskała wystarczająco dużo sił, by wyjść na pierwsze ogrodowe wietrzenie, wydawała się być dużo silniejsza.
- Tylko się okryj – poleciła Lauren, podając jej drugi koc i podkładając poduszkę pod głowę. Evans zaśmiała się i zaraz tego pożałowała – Nie śmiej się, bo będziesz kasłać.
- Mam na sobie dwie bluzy, na dworze dwadzieścia stopni a ty chcesz mnie jeszcze przykrywać kocem! Proszę, Lauren, czuję się już lepiej.
- A jeśli cię przewieje?
- Będzie z ciebie nadopiekuńcza matka. Współczuję twoim dzieciom.
Lauren uśmiechnęła się. Lily odgryzła jej się pierwszy raz odkąd tu była. Wyraźnie jej się poprawiało.
- Przepraszam, że tak siedzę ci na głowie – podjęła po chwili ciszy, zaciskając ręce na kocu – Wyniosę się za kilka dni.
- Lubię jak tu jesteś. Samej mi tu smutno. Lily… Co się stało? Ja wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać, ale martwimy się…
- Pokłóciłam się z Petunią – mruknęła dziewczyna, odwracając wzrok – Trochę nas poniosło.
- I to tobą tak wstrząsnęło? – zdziwiła się King. Lily nie raz kłóciła się z siostrą, nie było to żadną nowością.
- Po ślubie zamieszkają z rodzicami. Petunia przejmie obowiązki pani domu – powiedziała z kwaśną miną Evans – Dała mi mocno do zrozumienia, że mnie tam nie chce.
- Wyrzuca cię?! Przecież to twój dom! Wychowałaś się tam i… Oh!
- Jestem nie mile widziana w rodzinnym domu. Zupełnie nie potrzebnym balastem. A tak w ogóle, to nie jest mój dom, bo wybrałam szkołę dziwolągów i od lat mnie tam nie było.
Lauren zabrakło słów. Lily mówiła spokojnie, opanowanie, z żalem dosłyszalnym w głosie.
- To nie do niej należy decyzja – powiedziała po chwili King – nie ma prawa o tym decydować. Nie przejmuj się.
- Nie przejmuję – wyszeptała cicho Lily – Ale tam nie wrócę. Nie zniosę jej łaski, że mnie <i>gości</i>.
- Nie daj się! Ta szkapa nie ma prawa robić ci wyrzutów! Decyzja należy przede wszystkim do twoich rodziców, nie pozwól żeby…
- Nie będę ich do tego mieszała – oznajmiła twardo Lily – I tak widzę, że mają dość naszych awantur. Po prostu, od nowego roku szkolnego, znajdę coś sobie w Londynie. Idealna okazja.
King gotowała się ze wściekłości, ale nie była w stanie teraz się wyładować, widząc, że sama z trudem próbuje być opanowana.
W gruncie rzeczy, kiedy już dostatecznie ochłonęła, zrozumiała, że Petunia zawsze tak uważała i nie raz to powtarzała. Tak naprawdę od dawna dawała jej to do zrozumienia. Czemu tym razem tak ją to zabolało? Bo wszystkie te słowa padły na raz, w gniewie i było w nich więcej jadu i nienawiści niż do tej pory.

- Żartujesz!?
James wypuścił z rąk blaszkę z ciastem od Evelyn i pobladł natychmiast. Syriusz zatrzymał się w pół kroku do wyjścia z kuchni, z ręka na klamce drzwi tarasowych.
- Nie, nie żartuję – powiedziała Lauren, zaciskając usta w cienką linię – Wyobrażacie to sobie!? To siostry! Paranoja!
- Cholera jasna – warknął Potter – Chętnie pokazałbym tej…
- Tej, co?
Do kuchni weszła Lily, z kocem zarzuconym na ramiona. Mimo że ucieszyła się na widok chłopaka, wiedziała o czym rozmawiają i natychmiast przybrała poważną minę.
- Nie wtrącajcie się – poprosiła, podając King termometr i stawiając kubek po herbacie na stole – to nic. Poradzę sobie sama.
- Jesteś pewna? – zapytał łagodnie James, podchodząc do Lily i całując ją na przywitanie – Mamy przewagę liczebną.
- Wierzę. Ale to nadal moja siostra, żadne klątwy nie wchodzą w grę.
- Nie mówiliśmy o klątwach – podchwycił natychmiast Syriusz – myślałem bardziej o małym sabotażu. Myszy w torcie, karaluchy na parkiecie…
- Diabelskie sidła w bukiecie – podsunął szybko Potter. Lily posłała mu znaczące spojrzenie, ale mimo wszystko jej buzię rozjaśnił cień uśmiechu.
- Kuszące, ale nie. Dajcie spokój, naprawdę już staram się o tym nie myśleć. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
- Ale nie chcesz tam wrócić – oznajmił James, a Lily pokiwała głową – W takim razie, pójdziesz do mnie. Mama nie może wprost przeboleć, że ma tylko jedną…
- Nie, zostanie tu – przerwała mu szybko Lauren – Rodziców nie ma do końca wakacji, a ja we wrześniu chcę się przenieść bliżej uczelni. Na razie skorzysta z pokoju Sheryl…
- Mam dużo łóżek – wtrącił się Syriusz, nie mogąc odmówić sobie tej przyjemności – Za dużo.
- Nie daj kusić, materace są twarde, kołdry ciężkie, śmierdzą zgnilizną, w ramach są korniki, a pierz ze strusia w poduszkach uczula  – powiedziała z powagą Lauren. Black prychnął.
- W większości już nie ma, a pierz wytrzepałem i…
- Halo, ja też mam tu coś do powiedzenia! Zaraz, skąd to wszystko wiesz? – zapytała Lily, patrząc na Lauren z zaskoczeniem.
- Pomagam mu sprzątać – mruknęła wymijająco King – Ale nie o tym tu mowa!
- Jesteście kochani, ale wrócę do końca wakacji do domu – oznajmiła Lily – To tylko kilka tygodni, a Petunia z mężem i taką jadą na cały sierpień w podróż po ślubną.
- No ale – zaczęła szybko Lauren – Przecież…
- Nie, Lauren – powiedziała stanowczo Evans – Skończmy ten temat. Chyba się położę, kiepsko się czuję.
I zanim zdążyli powiedzieć coś więcej wyszła, zamykając za sobą drzwi.
- Wie co robi? – zapytał z powątpiewaniem Black, a Lauren westchnęła ciężko, wymieniając spojrzenie z Jamesem.
- Mam nadzieję. Merlinie, naprawdę mam taką nadzieję.

Lily przestąpiła z nogi na nogę, wpatrując się z wahaniem w drzwi i przytrzymując się kurczowo sztachetek płotu. James obserwował ją z pewne odległości, czekając na jakiś ruch ze strony dziewczyny, ta jednak wyraźnie walczyła z sobą.
W końcu podszedł bliżej, położył rękę na jej dłoni, a kiedy na niego spojrzała z niepokojem, uśmiechnął się ciepło.
- Nie musisz tam iść – powiedział łagodnie – nikt cię do tego nie zmusza.
- Chcę to zrobić – oznajmiła drżącym głosem – dla rodziców. Nie zniżę się do jej poziomu. I nie dam jej tej satysfakcji.
- Iść z tobą?
Przez chwilę wydawało mu się, że odmówi. Potem jednak kiwnęła nieznacznie głową, zacisnęła uścisk na jej ręce.

- Mamo, nic mi nie jest, Lauren się mną zaopiekowała, cały czas byłam…
- Lily Danelle Evans!
Dziewczyna podskoczyła na dźwięk ostrego głosu ojca, który właśnie wszedł do kuchni. James poderwał się z krzesła, zupełnie nie wiedząc po co robi.
- Czy ty sobie zdajesz sprawę, co myśmy tu przechodzili? Znikasz nagle a potem dostajemy krótki list, nie pisany przez ciebie, że spędzisz kilka dni u Lauren!? Chora? Nie masz w domu ojca lekarza?
- Tato, ja wiem – powiedziała szybko dziewczyna – Ale złapała mnie burza, mocno przemarzłam bo Lauren nie było w domu a ja chciałam na nią poczekać. Zrobiło się zimno i…

Lily zmuszona była wysłuchać długiej, pouczającej mowy na temat rozsądku, dojrzałości i poszanowania zdrowia. Następnie, została przebada przez ojca, podczas gdy James został gruntowanie przepytany przez Grace.
Kiedy Lily wyjaśniła rodzicom wszystko, a James upewnił się, że wszystko jest z nią dobrze, Potter wrócił do domu.
Evansówna wiedziała, że czeka ją jeszcze jedna ważna rozmowa, która tym razem miała potoczyć się według jej wyobrażenia.

- Musimy pogadać – powiedziała chłodno, wchodząc do salonu i zamykając drzwi. Petunia odwróciła się, otworzyła usta, ale Lily była szybsza – nie, najpierw ja powiem ci to, co mam do powiedzenia. Możesz sobie mnie nienawidzić do woli. Nic mnie to nie obchodzi. Możesz sobie uważać, że nie masz siostry droga wolna. Możesz mnie tu nie chcieć, mogę dla ciebie przestać istnieć. Ale to jest dom naszych rodziców, TY jesteś moją SIOSTRĄ i zanim zdecydujesz zapomnieć o moim istnieniu, pomyśl przez chwilę o nich.
I zanim Petunia zdążyła odpowiedzieć, wyszła z salonu i pobiegła do ogrodu, pomóc Grace która właśnie oglądała różne wzory obrusów.
Tego dnia Lily podjęła ważną w swoim życiu decyzję. Od teraz, miała zostać jedynaczką. A może była nią od dawna?

Być starszą siostrą nie jest łatwo. Petunia zdawała sobie z tego sprawę od dziecka. Lily, jako młodsza, zawsze miała wszystko, było jej wolno wszystko, wszystko uchodziło jej na sucho i wszystko robiła idealnie. Była córeczką rodziców, w około której kręcił się jej świat.
Jako dziecko, często czuła się odrzucona i niezauważana. A jednak, Lily była jej młodszą siostrzyczką i mimo tego, że zawsze była w jej cieniu, Petunia kochała ją i dbała, by nie stało się nic złego.
Były nie rozłączne. Wszystko robiły razem, wszędzie chodziły razem, bawiły się razem. Różnica wieku między nimi nie wynosiła nawet pełnego roku. Jedenaście miesięcy, tylko tyle dzieliło siostry.
Petunia znosiła to, że Lily uważano za lepszą córkę. Znosiła to, że to ona była bliżej z rodzicami. Znosiła to, że to Lily, a nie ona, dostawała wszystko to, co chciała. Nie potrafiła jednak znieść tego, że to Lily dostała list, a nie ona.
Petunia zazdrościła siostrze tego, że przyjdzie jej żyć w tak wspaniałym miejscu, jakim jest Hogwart.
Postanowiła więc, w całej swojej dziecięcej zawziętości, ukarać siostrę za wszystkie przywileje jakie ją spotkały, a jakie jej, Petunii, nie zostały dane. Z czasem coraz łatwiej było jej ją nienawidzić.

Bycie młodszą siostrą nie jest prostą rzeczą. Lily zdawała sobie z tego sprawę.
Nieustanne dorównywanie starszej siostrze, którą stawiano jej za wzór. Próba zdobycia akceptacji tego co robi i zdobycia pochwały. Petunii można było więcej – jako starsza, to ona zawsze zdobywała nowe przywileje. Wcześniej zaczęła chodzić sama na dwór, nie musiała się niemalże cały czas pilnować, to ona pierwsza mogła iść spać po ósmej wieczorem. To po niej Lily dostawała dużo rzeczy, to jej, musiała dorównać.
A jednak mimo tego wszystkiego, Lily kochała bardzo siostrę. Ufała je bezgranicznie, wiedziała, że pod jej opieką nie stanie się jej krzywda. Zawsze chciała być jak najbliżej Petunii, denerwowała się, kiedy nie mogła gdzieś z nią pójść czy czegoś robić.
Kiedy jednak dostała list z Hogwartu i stanęła przed perspektywą poznania nowego – bajkowego wręcz – świata poczuła, że rodzi się między nimi bariera. Z każdym rokiem, była ona coraz mocniej wyraźna.
Teraz, nie łączyło ich nic. Prawie nic.

Jeśli było coś, co mogło nakłonić Petunię i Lily do kompromisu, byli to niewątpliwie rodzice. Mimo wszystkich ran, które siostry zadały sobie wzajemnie, obie łączyła miłość do Grace i Sama. Nie były w stanie zapomnieć o wszystkim, co się stało. Nie widziały szansę na odbudowanie siostrzanej przyjaźni. Ale były w stanie okazywać sobie tylko – a może aż – suchą obojętność.
Tego popołudnia, niezależnie od siebie, Lily i Petunia Evans zdecydowały nigdy więcej nie pokłócić się w obecności rodziny. I chociaż było to trudne, ktoś może powie, że niewykonalne – podjęły wszelkie próby, by tak się stało.
Żadna nie zdawała sobie wtedy sprawy, i miała sobie już nigdy jej nie zdać, że tak naprawdę łączy ich wiele więcej niż przypuszczają.

- Ty, jak się zdajesz, to nie masz żadnego pomysłu co dalej, prawda?
James spojrzał z powagą na przyjaciela, który wzruszył ramionami, rozkładając się wygodnie na sofie w salonie.
- Mam wakacje od pomysłów – oznajmił z przekonaniem Syriusz – To zamieszanie z Lily, wyprowadziło mnie z rytmu.
- Tak, na pewno – prychnął z ironią Potter i uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją – To nie zamieszanie Lily, tylko brak Lauren cię wyprowadził z rytmu. Popatrz na to, widać tu kobiecą rękę.
Potter zatoczył koło nad głową, a Syriusz, niechętnie był zmuszony przyznać mu rację. King, celowo, a może z przyzwyczajenia, zadbała o takie drobne szczegóły o których on, nigdy by nie pamiętał. Zawieszenie czystych zasłon, kilka doniczek z kwiatami, serwetka na dębowym stoliku – niby tak niewielkie szczegóły, a jednak nadawały całemu pomieszczeniu zupełnie inny, cieplejszy klimat. Taki, o który on by nie zadbał.
- Oj, stary, uzależniasz się – westchnął Potter – A to podobno ja jestem beznadziejny przypadek.
Black rzucił pod jego kierunkiem kilka niecenzuralnych słów, a kiedy James roześmiał się w głos, westchnął znudzony.
- Z Lily już wszystko dobrze?
- Wróciła do domu – powiedział James, marszcząc brwi – i wygląda na to, że kryzys minął.
- To Evans, ona ma pazury – zaśmiał się Syriusz – Potrafi pogonić kota.
- Ano, potrafi – zgodził się Potter, nie mogąc odmówić sobie uśmiechu.

Lauren opadła znudzona na łóżko, westchnęła ciężko. Odkąd Lily wróciła do domu, siedziała tu sama. Przywykła już do czyjejś obecności i znów odczuwała ten niepokój.
Nie lubiła siedzieć sama. Po kilku dniach przyzwyczajała się do tego, że nie ma do kogo się odezwać słowem, ale kiedy była tu Lily, przywykła do tego, że sama nie jest.
Sheryl zapowiedziała się popołudniu na kontrolę rodzicielską. Miała to być jedna z ostatnich wizyt – obie siostry wyjeżdżały w następnym tygodniu na krótki urlop wraz z dziećmi a Lauren miała jechać z nimi.
King przystała na to bez szemrania – nie chciała spędzić tyle czasu w domu chociaż…
Zamyśliła się przez chwilę. Chociaż miała inny pomysł.
Zerwała się, złapała za leżący na stoliku pergamin i w pośpiechu napisała kilka zdań, modląc się, by wszystko ułożyło się po jej myśli.

- To nie ładnie tak kłamać siostrom – oznajmił Syriusz, podając jej talerzyk z kanapkami. Pokazała mu język, układając się wygodnie w fotelu.
- Nie kłamałam – powiedziała, rzucając się łapczywie na jedzenie. Od rana nic nie jadła – Po prostu nie powiedziałam im całej prawdy. Merlinie, Syriusz, kocham swoje siostry i lubię z nimi spędzać czas, ale one obie mają już zupełnie inne życie niż ja. Nie wytrzymałabym z nimi dwóch tygodni.
- Ze mną wytrzymasz?
- Do tej pory nie narzekałam – pokazała mu język, a Black zaśmiał się, siadając obok dziewczyny i niby od niechcenia przyciągnął ją bliżej siebie.
- A mnie ten pomysł się jednak nie podoba – stwierdził po chwili namysłu, gładząc machinalnie jej ramię. Podniosła na niego zaskoczone spojrzenie a Black westchnął ciężko i wyjaśnił – Przyzwyczaisz mnie, że tu jesteś i co? Potem sobie pójdziesz a ja zostanę sam.
- Może czasem cię odwiedzę – powiedziała z łobuzerskim uśmiechem – Lily pewnie zgodzi się nas kryć przed rodzicami.
- No nie, a gdzie zasady?
Roześmiała się.
- I kto o to pyta?
- No dobra, wygrałaś – stwierdził z rezygnacją, poczym pocałował ją lekko – Cieszę się, że tu jesteś.

- Da się wytrzymać – powiedziała Lily, a James przyjrzał się jej z niepokojem – nie rozmawiamy ze sobą prawie wcale, ale też się nie kłócimy. Jest strasznie dużo pracy, zostały tylko dwa dni.
- Pójdziesz?
- Nie – Lily zasępiła się na chwilę i odbiła nogami od ziemi, a huśtawka na której siedziała poderwała się do góry – Nie pójdę.
- Jesteś tego pewna?
- Tak James, jestem. Daj spokój ona mnie tam nie chce. Tolerujemy się bo musimy, ale wcale nie chcę spędzać z nią więcej czasu niż musze. Co, uważasz, że powinnam iść?
James zamyślił się przez chwilę, przypatrując dziewczynie. Potem powiedział, bardzo powoli i ostrożnie.
- Uważam, że chcesz iść, tylko się boisz.
- Nie boję się! – zaprzeczyła, natychmiast zatrzymując huśtawkę nogami. Piach wzbił się w górę.
- Jeśli nie pójdziesz, udowodnisz jej, że wygrała. Jako jej siostra, masz prawo tam być, zostałaś zaproszona.
- Z przyzwoitości – prychnęła Evans – daj spokój, James, nie muszę jej niczego udowadniać.
- Nie, ty chcesz jej coś udowodnić – powiedział i zaśmiał się, kiedy Lily obrażona skrzyżowała dłonie na piersiach. Podszedł do niej, objął od tyłu, pochylając się tak, by jego twarz znalazła się tuż przy jej uchu - A jeśli potem będziesz żałować?? Zawsze możesz wyjść, kiedy będziesz miała dość.
- Pójdziesz ze mną?
- Nie wiem, czy to aby dobry pomysł – zmarszczył brwi, a Lily zamyśliła się przez chwilę.
- Bez ciebie nigdzie nie pójdę.

- To nie zajmie dużo czasu – obiecał z powagą, a Lauren zachichotała.
- Nie tłumacz mi się – powiedziała, nalewając sobie herbaty do kubka – A po za tym, ja wychodzę z tobą. Pójdę na Pokątną, mam tam parę spraw do załatwienia i przy okazji wyślę sowę do Eddiego.
- Wyjazd, cholera, zapomniałem – Black uderzył się ręką w czoło – Kiedy?
- Za trzy tygodnie. Gdzie się umówiliście?
- Przy parku.
- Myślałam, że idziecie na piwo – zauważyła rozsądnie, a Syriusz zaśmiał się głośno.
- Bo tak jest. Za dużo tłumaczenia. Zadowoli cię odpowiedź, że założyłem się z Rogaczem że będę aportować?
Zakrztusiła się.
- Nie, ale mam przeczucie, że mógłbyś być aż tak szalony…

Remus przybył zbyt wcześnie na miejsce. Nie mając nic innego do roboty, postanowił się przejść po parku. W końcu i tak umówili się w środku.
Zatrzymał się nagle, słysząc dochodzący z oddali kobiecy krzyk. Błyskawicznie sięgnął po różdżkę nie zdążył jednak wyszarpać jej z kieszeni, bo ktoś wpadł na niego, przewracając na brzuch. Zaklął siarczyście, ocierając twarz z błota.
- Ups…!!
Tuż obok jego twarzy, pojawiła się wielka, czarna, psia morda, ziejąca głośno do jego ucha. Lupin zamrugał, klnąc na swój los i usłyszał dochodzący go zza pleców chichot, uciszony przeciągłym sykiem – ten odgłos doszedł go z o wiele bliższej odległości.
- Przepraszam pana, nic się panu nie stało!?
Zamarł zaskoczony. Ciężar zelżał i zaraz potem, drobna dłoń odciągnęła psa spod jego twarzy. Obrócił się natychmiast – nie mylił się. Przed nim stała April – poobijana, w zielonym kasku na głowie, z kolorowymi ochraniaczami na kolonach i łokciach i… w wrotkach!
- Merlinie, dziewczyno, życie ci nie miłe?
Otworzyła szeroko usta, zaskoczona.
- Remus!
Najszybciej, jak pozwoliły jej na to wrotki, doskoczyła do niego. Nogi rozjechały jej się i byłaby upadła, gdyby w ostatniej chwili nie złapał jej za łokieć.
- Ale fajnie, że się spotkaliśmy! – pisnęła, obserwując go uważnie – ale się upaprałeś.
- Nie no, co ty.
Patrzył, jak siada na ławce, próbując zmyć błoto z płaszcza.
- Tak nie zejdzie.
Odwrócił się i dopiero teraz zauważył, że nie są sami. Przed nim stała średniego wzrostu dziewczyna – ubrana w podobny zestaw co April, trzymała na smyczy wielkiego, czarnego labradora, który mierzył go uważnym spojrzeniem, merdając ogonem.
- To jest Lucky – wyjaśniła dziewczyna, widząc, że Remus wpatruje się w psa – A ja jestem Madeleine.  Albo Maddie.
- To moja kuzynka – dodała April, podnosząc się, by zaraz potem polecieć do przodu, wpadając na Remusa – Daruj, że tak na ciebie lecę. Nie jestem w tym dobra, dopiero się uczę.
Lupin nawet nie zauważył, że dziewczyna przytrzymuje się jego ramienia. Wpatrywał się w Maddie oniemiały, nie mogąc oderwać od niej wzorku.
Steward najwyraźniej zauważyła minę kolegi, bo uśmiechnęła się szeroko zza jego ramienia do kuzynki.  Ona jednak nie zauważyła tego gestu – również przyglądała się Lupinowi z wysokim zainteresowaniem, a na jej buzię wkroczył delikatny uśmiech.
Pierwszy ocknął się Remus. Nie zważając na przyczepioną do jego ramienia April, podszedł do Maddie. Steward, straciwszy podporę, legła na ziemię.
- Remus Lupin.
- Wiedziałam, że to się kiedyś obróci przeciw mnie – jęknęła April, podnosząc się z ziemi – Mam dla was propozycję. Zabiorę was do siebie, gdzie napijemy się herbaty a ty – zwróciła się do Lupina – Umyjesz twarz.
Remus dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest cały w błocie. Na widok miny chłopaka, Maddie zachichotała. April z trudem zachowała powagę. Wyglądało na to, że właśnie została świadkiem narodzin czegoś wyjątkowego.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz