Rozdział 37

James Potter padł na łóżko, czując, że jest tak najedzony iż nie da rady ruszyć się przez następne kilka godzin. Evelyn wcisnęła w niego takie ilości jedzenia jakich żaden normalny człowiek by nie dał rady w sobie pomieścić. James jednak jadł, wszystko co podsunęła mu matka, bo widział jak wielką przyjemność jej to sprawia.
James był jedynym dzieckiem swoim rodziców, w dodatku urodził się kiedy oboje byli już w podeszłym wieku. Evelyn która miała wyjątkowo silny instynkt macierzyński, gdyby mogła uchyliłaby mu nieba. Od zawsze miał wszystko co najlepsze, był w centrum uwagi rodziców. W zamian, dawał im wszystko to, czego oni pragnęli od niego.
I chociaż wiązało się to ze zbytnią nadopiekuńczością, która często bywała uciążliwa, zwłaszcza gdy zaczął dorastać, pozwalał na to. Tyle mógł zrobić.
Był podobny do obojga rodziców. Niektórzy śmiali się, że był ich krzyżówką idealną, zbierając po obojgu wszystkie najlepsze cechy. Potter westchnął, wyciągając się przeciągle.
Nudziło mu się. Przywykł do ciągłej obecności Blacka – w ostatnie wakacje wprawdzie spędził tu wiele mniej czasu, ale przynajmniej te pierwsze, pełne przejedzenia i rozpieszczenia, spędzali razem. Miał trochę za złe przyjacielowi, że tym razem zostawił go z tym samym. No, i cholernie się o niego niepokoił.
Evelyn i Anthony od razu przyjęli Syriusza pod swój dach i zaczęli traktować jak drugiego syna, którego chcieli zawsze mieć. James był pewny, że jeszcze nie raz usłyszy ubolewanie matki nad losem biednego, osamotnionego Syriusza, który pewnie nie ma co włożyć do ust i umiera z samotności.
W ubiegłe wakacje Anthony przynajmniej raz w tygodniu, wracając z pracy musiał kontrolować stan w jakim znajdował się Syriusz, James odwiedzał przyjaciela co kilka dni a każdą niedzielę Black spędzał u Potterów.
Spróbował się podnieść i jękną, gdy cała zawartość żołądka podniosła się do góry. Z westchnieniem położył się na wznak, zagasił różdżką światło i zdecydował poczekać na zbawienny sen w ciemności.

Kiedy w twoim domu mieszkają same kobiety, nie ma szansy na znalezienie spokoju.
Lexie wyróżniała się trochę na tle swojej jakże licznej rodziny. Lubiła spokój i ciszę i denerwował ją szum, jaki ciągle panował w każdym zakątku domostwa.
Było ich osiem. Ona, matka, babka, dwie siostry i trzy siostrzenice. I Daniel. Daniel był jednym z niewielu chłopców w ich rodzinie. Był synem siostry matki Lexie, Bonnie. Bonnie, wraz z trzema córkami mieszkała osobno, Daniel jednak, mocno zżyty z babką, został tu.
McAdamsówny od dawna starły się, by w ich rodzinie rodziły się same dziewczęta. Stosowały do tego różne podstępy – zażywały eliksiry, wybierały odpowiednie dni cyklu, czasem stosowały mnóstwo innych dziwnych rytuałów. Nie wiedziały dokładnie które z nich przynosiły skutek i czy w ogóle przynosiły, ale prawda była taka, że gdy już jakiś chłopiec się urodził, był rzadkością na skalę jednorożców.
Chłopcy byli wychowywaniu w ogóle zasady, by szanować kobiety odpowiedni sposób. Zazwyczaj, opuszczali rodzinny dom od razu po ukończeniu szkoły, lub byli oddawani pod opiekę ojca, jeśli taki był znany. Jasnym było, że żaden młody chłopiec nie zechce stosować się do surowych zasad, jakie wpajały mu McAdamsówny.
Bonnie znała ojca Daniela, jednak zdecydowała wychować się go sama. Był wysokim, szczupłym młodzieńcem, z sięgającymi ramion ciemnymi włosami, które wiązał zazwyczaj w kucyk z tyłu głowy. Miał łagodne rysy. I nie zgadzał się z ani jednym słowem, które wtaczały mu wszystkie kobiety w rodzinie.
Był starszy od Lexie o sześć lat. Sprowadzał przypadkowo spotkane dziewczyny. A w ramach wpojonego mu szacunku do kobiet, na wstępie z rozbrajającą szczerością uprzedzał, że chce wykorzystać i porzucić. Co ciekawe, żadna nigdy mu nie odmówiła.
Lexie była najmłodsza z sióstr. Dwie starsze – Annie i Holly – miały już kilkuletnie córeczki.
Penny, matka sióstr, była w wieku Lexie, gdy urodziła pierwsze dziecko. Szkołę kończyła będąc na samym początku ciąży. Podobnie było z Annie i Holly. Lexie, wyróżniła się więc i pod tym względem na tle rodziny. Pewna jednak była, że na razie nie ma zamiaru wdawać się w tradycję rodzinną.
Jako mała dziewczynka, kiedy chciała uciekać od wszystkich kuzynek, chowała się do schowka pod schodami. Była malutka nawet jak na swój wiek, więc mieściła się w nim bez kłopotu. Teraz, jako młoda kobieta, nadal wykorzystywała swoją dawną kryjówkę. To było jedyne miejsce gdzie miała chwilę spokoju.
Ziewnęła, zrzucając pająka chodzącego po jej ramieniu, oparła się głową o ścianę.

Mieli ponad półtora miesiąca do planowanego wyjazdu. Eddie powiedział im tylko, że zatrzymają się pod namiotami tuż przy jeziorze, na obrzeżach małej miejscowości. Mieli jechać tam w połowie sierpnia i spędzić prawie trzy tygodnie.
Lily, zdecydowała się pomóc rodzicom i już od pierwszego dnia wakacji zajęła się przygotowaniami. Ślub Petunii i Vernona miał się odbyć w pod koniec lipca. Czasu było więc bardzo mało, a pracy bardzo dużo. Petunia była wyjątkowo wymagającą panną młodą, wszystko musiało być idealne i wspaniałe, a Lily siłą powstrzymywała się, by nie powiedzieć co sądzi i pomysłach siostry.
- Lily kochanie, sądzę, że jesteś niesprawiedliwa – powiedziała Grace, kiedy drugiego dnia Lily ostro skrytykowała projekt tortu.
- Nie, mamo. To bardzo egoistyczne, że powiadomili wszystkich miesiąc przed ceremonią. A na dodatek wszystko ma odbyć tu. Widziałaś listę gości, wiesz, ile to będzie wymagało pracy.
- Damy sobie radę – pocieszyła ją kobieta – Zaproszenia już dawno rozesłane, a pracy wcale nie będzie dużo. Może będzie nam ciasno przez te dwa dni, ale przecież państwo Dursley też przyjmą pod swój dach część gości i obiecali swój wkład w przygotowania.
- Jaki? Oh, wiem! Na obiad podamy pieczoną siostrę pana młodego zapiekaną w jabłkach! Będzie wytwornie i nikt się nie zorientuje…
- Lily! – skarciła ją Grace ale sama nie była w stanie powstrzymać się od uśmiechu – Wiem, że masz wakacje i chciałabyś odpocząć przed początkiem roku, ale będę musiała poprosić cię o pomoc w kawiarni. Sama nie dam rady ogarnąć tego wszystkiego.
- Pewnie mamo, pomogę – powiedziała Lily, składając pościel. Grace spojrzała z wdzięcznością na córkę.
- A wiesz, wybieramy się jutro z Petunią do Londynu, szukać sukni ślubnej. Może pójdziesz z nami?
- Nie sądzę, żeby ją interesowało moje zdanie – powiedziała chłodno Lily.
- Przy okazji może wybrałybyśmy coś dla ciebie – dodała kobieta, patrząc z nadzieją na córkę – Jako druhna musisz ładnie wyglądać.
- Mamo, powiedziałam ci już, że Petunia nie życzy sobie mojej obecności na swoim ślubie, a co dopiero żebym była jej świadkiem. Pomogę wam w przygotowaniach, ale na ślub nie przyjdę. Nie będę się wpraszała. Ale do Londynu pojadę, chciałabym się spotkać z Jamsem.
Grace kiwnęła głową, wiedząc, że to będzie trudne, by przekonać córki do rozejmu, ale nic więcej nie powiedziała.

Lauren miała zostać sama w domu, po raz pierwszy w życiu bez opieki rodziny i sióstr. Richard i Liza wybierali się, z racji pierwszego samotnego wyboru – w długą podróż dookoła Europy, na którą odkładali pieniądze od wielu, wielu lat.
Lauren szczerze zazdrościła im tak wielkiej podroży i w duchu przyrzekała, że kiedyś sama – a może z kimś – też ją odbędzie.
W związku z pierwszym egzaminem dojrzałości, jaki miała zdawać, oboje rodzice od kilku dni, w przerwach na pakowanie, przekazywali jej wszystkie niezbędne wskazówki odnośnie domu.
- Lauren, kochanie – powiedziała Liza, kładąc przed córką opasły tom w czerwonej skórze – To jest książka kucharska. Nie chciałabym, żebyś żywiła się tylko samymi kanapkami i jajecznicami, musisz urozmaicać sobie dietę. Wszystkie ciekawe przepisy, masz zaznaczone a w razie potrzeby, możesz poprosić sąsiadów o pomoc.
- Wiem, mamo, pani Hanks jest kucharką i na pewno nie pogardzę jej pomocą – zapewniła dziewczyna.
- Poprosiłam ją, żeby od czasu do czasu przyszła ci pomóc.
- Mamo… Zaangażowałaś w ten wyjazd wszystkich sąsiadów? – Zażartowała Lauren i mina natychmiast jej zrzedła gdy zobaczyła wyraz twarzy Lizy – Zaangażowałaś! Proszę, jak mam się nauczyć samodzielnego życia, skoro zostawiasz mnie pod opieką połowy miasteczka!
- Nie połowy, skarbie – poprawiła ją zawstydzona kobieta – Bardzo się martwię. Jesteś jeszcze taka młoda, nie miałaś jeszcze okazji, żeby samej o siebie zadbać.
- Jestem dużą dziewczynką – powiedziała łagodnie Lauren – Umiem czytać, wiem, kogo prosić o pomoc, a gdy nie poradzę sobie sama, pojadę do Vivien lub Sheryl.
- A może jednak zaprosiłabyś na trochę do siebie Lily? Nie byłabyś…
- Lily ma ślub siostry – ucięła dziewczyna – Nie może zostawić samych rodziców.

Syriusz nienawidził sprzątać. Nigdy nie musiał tego robić – nie licząc uprzątania dormitorium raz do roku – i zupełnie nie miał do tego cierpliwości. W dodatku nie miał pojęcia o zaklęciach czyszczących – prócz <i>Chłoszczyść</i>, które niestety nie pomagało mu w tej chwili zbyt wiele. Zaczynał żałować, że nie poprosił o pomoc Evelyn. Przejrzał tysiące ksiąg w bibliotece wuja Alfarda, żadna jednak nie mówiła nic o sprzątaniu.
Syriusz był więc zmuszony robić wszystko ręcznie i nie mając o tym zielonego pojęcia.
Opadł na kanapę, którą już pierwszego wieczora doprowadził do porządku i zaczął zastanawiać się nad wycieczką na Pokątną w celu znalezienia jakiejś pomocy w Esach i Floresach, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi.
Zaciekawiony poderwał się, przebiegł do holu, potknął się o dziwną figurkę stojącą w progu i przytrzymującą drzwi  do salonu, żeby się nie zamknęły i pociągnął za klamkę.
- James?
- Kontrola rodzicielska! – Krzyknął ucieszony Potter, szczerząc zęby w uśmiechu – Mama nerwowo nie wytrzymuje, że siedzisz sam siedzisz i nic nie piszesz.
Syriusz wpuścił przyjaciela do środka.
- Merlinie, stary, co to, epoki lodowcowej ci się zachciało? Wiem, że jest gorąco, ale żeby aż tak? – James zatrząsł się z zimna a Syriusz od razu sięgnął do wieszaka i podał mu jedną ze swoich bluz.
- To grube mury, muszę wietrzyć bo w przeciwnym razie śmierdzi jak cholera –wyjaśnił, prowadząc go do salonu – Niestety, kominek nie wyrabia na grzaniu.
- Nie zamarzasz tu? – Zdziwił się James, siadając na sofie i podając mu plecak z którym przyszedł – Prowiant.
- Od trzech dni jadę na ścierach – powiedział Syriusz, pokazując ręką cały pokój – nie czuję zimna. I nie narzekaj, dopiero się urządzam.
- Właśnie, w plecaku masz też książkę z zaklęciami, mama pomyślała, że może ci się przydać.
- Ta kobieta jest niesamowita, dzięki – ucieszył się Black, rzucając się na fotel. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, aż w końcu Syriusz się poderwał – Chcesz coś do picia?
- Nie, dzięki wpadłem tylko na chwilę. Umówiłem się z Lily – wyjaśnił widząc pytające spojrzenie przyjaciela – No ale przechodząc do rzeczy, wybacz, ale muszę to zrobić. Masz co jeść?
- Tak.
- Wygodnie ci tu?
- Tak.
- Czujesz się szczęśliwy?
Podczas tej krótkiej wymiany zdań, obaj z trudem zachowywali powagę.
- Tak.
- Jesteś pewny, że nie chcesz wrócić? – Tym razem Potter zapytał z powagą, obserwując przyjaciela, chociaż doskonale znał odpowiedzieć.
- Tak. Mówiłem ci już…
- Wiem, wiem. Chciałem się upewnić. Jak chcesz, mogę tu wpaść jutro i pomóc ci zapanować nad chaosem – dodał po chwili, patrząc na zegarek – Nudzę się w domu jak mops, a jeśli spędzę tam jeszcze kilka dni, nie wbiję się w żadne spodnie.
Syriusz spojrzał na niego sceptycznie i obaj pomyśleli o tym samym – jeśli Potter przyjdzie, nie zrobią nic a kiedy wyjdzie, będzie dwa razy więcej do sprzątania. Pokiwał więc głową wstał.
- Powodzenia w tej nierównej walce. Napisz jak ci idzie i pamiętaj, że możesz jeszcze zmienić zdanie.
- Baw się dobrze z rudą i uważaj na spodnie.

Wyrzucała z siebie przekleństwa pod tematem siostry z prędkością karabinu maszynowego. James słuchał w spokoju lekko rozbawiony, czekając aż wyrzuci z siebie wszystko.
- Masz rację, zołza jakich mało – powiedział, zatrzymując się i spojrzał jej w oczy – Może zapomnij o tym teraz…?
- Oh, jesteś okropny – wyszeptała słabo, gdy pochylił się nad nią – Próbujesz odwrócić moją uwagę?
- A skąd – zaperzył się, mówiąc tak cicho, że ledwo go dosłyszała – nic z tych rzeczy.
- Nie miałabym nic naprzeciwko – powiedziała, mrużąc oczy i zarzucając mu ręce na szyję – Wręcz przeciwnie, bardzo chętne…
- No teraz to mnie przekonałaś.

- Powinnaś iść – oznajmił, gdy pół godziny później szli uliczkami Londynu, trzymając się za ręce – będziesz żałowała, jeśli to ominiesz.
- Ona nie chce, żebym tam była – westchnęła Lily – A ja nie będę się wpraszać.
- Uparciuch z ciebie, i to tego głupi. Jest zazdrosna, ale na pewno chce, żebyś przyszła. Obu wam będzie przykro.
- Nie zrozumiesz tego – westchnęła dziewczyna, marszcząc nos – To nie jest tak oczywiste jak wszystkim się zdaje. Każdy myśli, że wie o co tu chodzi, ale wy nic nie wiecie! Ani ty, ani Lauren, ani nawet rodzice! Wy tego nie rozumiecie!
- Więc mi wyjaśnij – poprosił łagodnie – To może ci pomogę.
- Petunia mnie nienawidzi. Uważa mnie za nic, rozumiesz? Jestem dla niej dziwadłem. I to nie jest zwykła zazdrość. A ja nie mam już sił ani ochoty, by walczyć o to, żeby mnie zaakceptowała. Skoro nie chce mieć siostry, nie będzie jej miała.
James milczał przez chwilę, aż potem powiedział, bardzo powoli.
- Myślę, że jednak wcale tak nie uważasz. Ana ślub i tak pójdziesz – dodał ciepłym tonem, gładząc delikatnie jej policzek – Nawet twój upór cię przed tym nie powstrzyma.
- A co u Syriusza? – spytała, chcąc zmienić temat a James zaśmiał się pod nosem.
- Walczy z kurzem, zgnilizną i epoką lodowcową a ja nie wiem co mam powiedzieć w domu, żeby jutro nie wkroczyły do niego posiłki specjalne.
- Kłam jak z nut, tak jak zawsze – wzruszyła ramionami a Potter pokręcił głową z powagą.
- Nie ma takiej opcji. Mama wyczuje kłamstwo na milę.
- Więc pomiń prawdę, tak jak zawsze – podsunęła a James znów zaprzeczył.
- To też nie przejdzie.
- Jesteś Huncwotem, czy nie? – zapytała z powagą a James westchnął ciężko.
- Jestem, ale nie w domu. Kiedyś się przekonasz o czym mówię.

- Jesteś już dorosła – powiedziała Liza obserwując uważnie córkę. Lauren przytaknęła – Odpowiedzialna.
- Tak.
- Masz swój rozum. Możemy ci zaufać, prawda?
- Mamo…
Liza spojrzała na męża, który wzruszył ramionami.
- Lauren to rozsądna dziewczyna – powiedział w końcu, z charakterystyczną dla siebie chrypką – Nie wiem tylko na ile ufam temu chłoptasiowi…
- Syriusz też jest rozsądny – wtrąciła szybko Lauren, wiedząc do czego prowadzi ta rozmowa.
- Może… Ale gdybym z nim tak porozmawiał… Jak mężczyzna z mężczyzną…
- Richard! Rozmawialiśmy o tym po twojej ostatniej rozmowie.
- Nie chce, żeby jakiś małolat skrzywdził moją córeczkę – prychnął mężczyzna, zaciskając rękę na rączce torby – To tylko niezbędna profilaktyka.
- Mowy nie ma – powiedziała Liza – Żadnej profilaktyki, dopóki się nie zaręczy! Twoja ostania rozmowa…
- Nie był jej godny.
- Uciekł z płaczem – oburzyła się kobieta a Lauren westchnęła ciężko, patrząc jak rodzice nakręcają sami siebie.
- Był zwykłym mazgajem, nie gotowym do związku…
- Oczywiście, że nie był gotowy! Miał jedenaście lat i chciał ją zabrać do wesołego miasteczka na lody!
Vivien i Sheryl, które właśnie weszły do kuchni, parsknęły śmiechem na wspomnienie pierwszej „randki” Lauren, która skończyła się prawdziwym niewypałem.
Kiedy jako sześcioletnia dziewczynka zaprzyjaźniła się z chłopcem z sąsiedztwa, każdy z westchnieniem obserwował ich dziecięce zabawy. Byli tak rozkoszni w swoich relacjach, że wszyscy w żartach prorokowali, że kiedyś wyrośnie z nich piękna para. Lauren i Andy byli niemalże nierozłączni, spędzali razem każdy dzień, w zimie chodząc na sanki, w lecie siedząc w ogródku. Aż do tego felernego dnia.
Liza do dziś rozpływa się nad widokiem tej dwójki – malutkiej Lauren z rudymi włosami związanymi w dwa kucyki, zielonej sukience z krótkim rękawkiem i białym kołnierzykiem i żółtej chustce na głowie, oraz Andym w dżinsowych, krótkich spodenkach, tenisówkach, kolorowych szelkach i kraciastej koszulce, trzymającym bukiet stokrotek.
To był ostatni raz, kiedy Lauren go widziała. Rodzice chłopca zabronili mu przychodzić do niej w odwiedziny, a kiedy Lauren poszła do szkoły, kontakt całkiem się urwał. A Richard dostał zakaz ingerowania w sprawy sercowe córek.
- To bez znaczenia…
- Mamo, tato, dość – przerwała Lauren, czując rumieńce na twarzy – Nie ma sensu tego roztrząsać. Tato, nie będziesz więcej tego robił, prawda? Proszę, obiecaj, że nie będziesz rozmawiał z Syriuszem. Tato…
- Obiecuję – powiedział niechętnie a Liza ze złością złapała go za rękę pokazując wszystkim skrzyżowane palce.
- Tato!
- To mój ojcowski obowiązek – oznajmił dobitnie – Lizo, idziemy.
- To zależy tylko ode mnie! Uważaj na siebie i pisz – poprosiła, całując córkę, pomachała do dwóm pozostałych i wyszła za mężem.
- Biedny facet, już mu współczuję – westchnęła cicho Sheryl – Jeśli ci na nim zależy, trzymaj ich z dala od siebie. No, na nas też już czas. Wpadniemy za kilka dni. I nie martw się – dodała ciszej – uprzedzimy cię.

- To cię kiedyś wpędzi w kłopoty – oznajmiła Lexie, gdy zadowolony Daniel wkroczył do kuchni, otworzył lodówkę i wyjął z niej mleko. Podrapał się po czole, sięgnął po szklankę i spojrzał na Lexie.
- Nie rozumiem. Co?
- To.
Wskazała gestem głowy na okno, zza którego widać było niską brunetkę opuszczającą teren posesji.
- Ah, to. To nic – wzruszył ramionami – Powinnaś spróbować.
- Próbowałam – ucięła Lexie, wracając do lektury – nic wielkiego.
- Nie liczy się – Daniel rozsiadł się na krześle, założył nogi na stół i ziewnął przeciągle – Ja mówię o dojrzałym seksie…
- Z niedojrzałą, nawiną nastolatką która dałaby ci w każdej publicznej toalecie?
Uśmiechnęła się z satysfakcją, widząc jak mina mu rzednie. Wróciła do lektury.
- Nie wiesz, co tracisz – oznajmił w końcu – gdybyś próbowała patrzeć trochę dalej niż tylko na swoje obowiązki, byłoby ci łatwiej.
- Nie będę przyjmowała rad od faceta, który ściąga do domu łatwe idiotki. Dojrzyj, stwórz związek, a wtedy pogadamy.
Zmarszczył brwi, które chwilę potem podjechały wysoko do góry. Wyprostował się, zdjął nogi z blatu i przybliżył.
- Związek? Dojrzały? Czy ktoś tu aby nie łamie zasad i się nie angażuje?
Spojrzała na niego z lekceważeniem.
- Goń się. Nie twój interes.
Daniel już otworzył usta, kiedy niespodziewanie drzwi się otworzył i weszła Sarah, najstarsza mieszkanka domu.
- Co tam, dzieciaki? – zapytała z entuzjazmem patrząc na wnuki.
- W porządku, babciu – uśmiechnęła się Lexie, wstała, odłożyła gazetę, ale Daniel złapał ją za nadgarstek.
- To jeszcze nie koniec.
Prychnęła lekceważąco, wyszarpała rękę, podniosła dumnie głowę i wyszła z kuchni.

- To gadaj, skąd go wzięłaś i ile ci dał, że dałaś się w to wciąć?
Zignorowała go, wystawiając buzię do słońca. Między nimi panowały specyficzne stosunki. Był jak jej starszy brat – to z nim zawsze się najbardziej z rodziny kłóciła ale też na niego mogła liczyć. To Daniel słuchał, kiedy musiała się wygadać – a było to zjawisko bardzo rzadkie – to on wpajał jej, że powinna  żyć tak jak chce a nie tak, jak inni chcą. Dzięki niemu, w jakiś sposób wyróżniła się wśród reszty. Nauczył być ją sobą. Ona w zamian, kryła jego wybryki przed babką, pomagała, kiedy pomocy potrzebował.
- Daj spokój, nie powiesz mi, że tak po prostu urzekł cię pięknymi oczami – prychnął, wyciągając się na leżaku i sięgnął po szklankę z lemoniadą – Musiał cię jakoś do siebie przekonać. Jak daleko w tym siedzisz?
- Nie siedzę. To nie jest nawet związek – odpowiedziała krótko, nawet nie otwierając oczu.
- Głupoty gadasz – stwierdził Daniel, mrużąc oczy – Musisz siedzieć. Inaczej nie chrzaniłabyś o zaangażowaniu. Ale muszę cię rozczarować, prędzej czy później odejdzie.
- Wal się – mruknęła – Nie chcę o tym mówić.
- Ja cię tylko uprzedzam, jak facet kobietę. Chcesz sobie oglądać z nim świat, proszę bardzo, ale uważaj, żebyś zbyt mocno w to nie weszła.
- Po pierwsze, nie siedzę w tym. Jesteśmy w wolnym, niezależnym układzie. Nawet go nie lubię. Po drugie, nawet jeśli bym go polubiła, a tak nie jest, nic by nie dostał. Po trzecie, nawet jakby dostał, jest inny niż wy wszyscy i polegałoby to tylko na tym samym układzie co teraz. Nie zależy mi na nim.
- I nie obeszłoby się, gdyby odszedł, tak?
- Ludzie odchodzą, zwłaszcza mężczyźni. Tak było, jest i będzie. Zamknij się, bo chcę się opalać a twoje gadanie mi przeszkadza – wymruczała.
Daniel westchnął, wyprostował się na leżaku i przez chwilę milczał.
- To nie lubisz go ani trochę, co?
- Nie znoszę go. Jest denerwujący i gada od rzeczy – oznajmiła z powagą Lexie.
- Nie znosisz go mniej niż mnie, czy więcej?
Szkarłatny rumieniec pokrył jej buzię. Nie odpowiedziała.
- Dobra mała, słuchaj – powiedział, wyzbywając się swojego oschłego, czepliwego tonu i zmieniając go na ciepły i łagodny – Nie potępiam cię. To fajnie, że coś zmieniasz, znasz mój stosunek do tego całego haremu bez maharadży. Ale proszę cię, uważaj i pomyśl nim pójdziesz na coś więcej, bo wszyscy, nawet jak jesteśmy inni, a wierzę, że on inny jest, jesteśmy tacy sami. Nie daj się po prostu otumanić, dobra?
- Nie dam – zapewniła go cicho a po chwili dodała – Merlinie, nie patrz tak na mnie! Nie jestem zakochana!
Uniósł wysoko brwi, rozbawiony jej nagłym wybuchem. Westchnęła.
- Idź lepiej zaliczać puszczalskie nastolatki – powiedziała zmęczona, zakładając okulary przeciwsłoneczne na nos – a moje serce zostaw w spokoju.
- Jak sobie życzysz.

Otworzył drzwi i omal się nie przewrócił, gdy Lauren rzuciła się na niego z piskiem radości.
- Ale ja za tobą tęskniłam! – powiedziała, przytulając się mocno – Nie mogłam wcześniej przyjechać, bo rodzice mieli wyjeżdżać. No, pokaż się.
Odsunęła się, zmarszczyła brwi.
- Wszystko tak, jak zostawiłam – ucieszyła się, a Syriusz przyciągnął ją do siebie i pocałował na przywitanie.
- Tęskniłem.
- Fajnie tu masz – powiedziała, rozglądając się po holu – Ale okropnie brudno.
- Hej, sprzątam od początku wakacji – mruknął obrażony, a Lauren w ramach przeprosin złożyła soczystego buziaka na jego policzku – Chcesz coś pić? Jeść? O, zabierzesz trochę, wczoraj dostałem kolejną paczkę od mamy Jamesa a jeszcze nie zjadłem poprzedniej. Ona chyba myśli, że tu mieszka szwadron cały.
Zachichotała, odgarniając włosy z buzi i poszła za Blackiem do kuchni.
- Dużo ci jeszcze zostało?
- Na razie chcę uporządkować tylko te pomieszczenia, w których będę siedział – powiedział, szukając po szafkach kubków – Ale strasznie wolno idzie. Nie umiem tych zaklęć.
- Pomogę ci – oznajmiła – I tak siedzę sama w domu, tak przynajmniej zrobię coś pożytecznego. I nie będę musiała gotować – dodała z łobuzerskim uśmiechem.
- Możesz zabrać wszystko – powiedział i krzyknął z satysfakcji, wyciągając dwa, wielkie kubki z jednej z szafek – Jeszcze nie pamiętam gdzie coś jest.
- Daj, zrobię to – zaproponowała, wstając – Zimno tu, powinieneś napalić w kominku.
- Paliłem całą noc – zaśmiał się, podchodząc do niej i objął ją mocno w pasie – Cholernie mi ciebie brakowało.
- Przeszkadzasz mi – wyszeptała, a jej ruchy zwolniły się nagle – Syriusz, rozmawialiśmy o tym, nie mogę parzyć herbaty, kiedy…
- Nie – zaprzeczył z uśmiechem – Rozmawialiśmy o jedzeniu śniadania, nauce i warzeniu eliksirów. O herbacie nie było mowy.
- Walnę cię.
Zaśmiał się, ale posłusznie odsunął i oparł o blat obok niej.
- Nic tu nie zmienisz?
- Na razie, nie. Przeniosłem trochę szpargałów z salonu do jednego z pokoi no i zniosłem książki z biblioteki, są w sypialni.
Uśmiechnęła się, nasypała herbaty do kubków i upewniwszy się, że woda się gotuje podeszła do Blacka.
- Teraz możesz mi przeszkadzać.

Lauren przez najbliższy tydzień codziennie pomagała Blackowi w porządkowaniu. Udało im się doprowadzić do porządku nie tylko pomieszczenia w których miał mieszkać Black, ale również niewielką część pozostałych pomieszczeń. W domu nadal było zimno i utrzymywał się zapach wilgoci i zgnilizny.
Ponieważ jednak Lauren mieszkała spory kawałek drogi od Londynu, a podróż Błędnym Rycerzem do najprzyjemniejszych nie należała, powoli zaczęło męczyć ją dojeżdżanie, zwłaszcza, że w czasie porządkowania mieli bardzo mało czasu dla siebie, a kiedy już takowy znaleźli, trudno było im wrócić do pracy.

Jęknęła i odsunęła się, kładąc na wznak na dywanie, który chwilę wcześniej usiłowali wytrzepać. Bezskutecznie.
- Byłby tu łady ogród – powiedziała, łapiąc oddech i wystawiła buzię do słońca – Mamie na pewno by się spodobał.
- Bredzisz.
- Wiem. Robi się późno – dodała po chwili, wciągając powietrze – Powinnam wracać, nim zrobi się całkiem ciemno. Wiesz, że podróż Błędnym Rycerzem trwa nawet godzinę.
- To do niczego – oznajmił, siadając i podrapał się po karku.
- A no. Jutro nie przyjadę – dodał, przyciągając go do siebie i przytulając się mocno – Wieczorem mam zapowiedzianą wizytację sióstr.
 - Zostań – powiedział tak nagle, że zaskoczył sam siebie. Spojrzała na niego oszołomiona, wspierając się na łokciach.
- Słucham?
- Zostań. Po co masz się tłuc Błędnym Rycerzem co noc, skoro tu masz łóżek pod dostatkiem. Marnujesz tylko czas i pieniądze.
Uśmiechnęła się lekko i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Syriusz konturował, najwyraźniej chcąc wykorzystać chwilę odwagi, na jaką się zdobył.
- Po za tym, zaraz się ściemni. Jestem pewny, że twoja rodzina miałaby mi za złe, że puszczam cię nocą samą, tak niepewnym środkiem lokomocji jakim jest Rycerz i jeszcze tylko po to, żebyś spędziła noc w pustym domu. To nie odpowiedzialne z mojej strony.
- Jaki ty jesteś troskliwy – powiedziała cicho – I bardzo ci za to dziękuję, ale nie mam nawet szczoteczki do zębów ani bielizny na zmianę.
- Jutro rano będziesz w domu – stwierdził z powagą – Chciałbym z tobą spędzić chociaż jeden wieczór. Wczorajsze wieszanie zasłon się nie liczy – dodał gdy otworzyła usta.
- Dobrze – zgodziła się, przytulając mocno do niego – Skoro tak stawiasz sprawę.

<i>
Kochana Vivien,
przepraszam Cię, ale nie będę mogła was dziś przyjąć. Umówiłam się wczoraj z Lily, ma pierwszy wolny wieczór od dwóch tygodni i zdecydowałam zostać na noc. Odezwę się bliżej weekendu.
Całuję, Lauren. </i>

Ziewnął, przeciągnął się i wtulił w poduszkę, okrywając po sam czubek nosa. Noc była zimna, a szczelina między szybą a ramą okna, przepuszczała coraz więcej powietrza.
Drgnął, słysząc kroki na korytarzu. Drzwi otworzyły się cicho, a światło palące się w holu oświetliło ciemną postać stojącą w progu.
Black poderwał się i zapalił lampkę, zrzucając pościel na podłogę.
Lauren zarumieniła się mocno. Ubrana w jego podkoszulek krótkim rękawkiem i ściskała w ręku zieloną poduszkę.
- Coś się stało? – spytał zaniepokojony, gdy opuściła głową i przygryzła wargę. Przedreptała do niego, usiadła na brzegu sofy, podkulając bose stopy.
- Mogę tu z tobą posiedzieć?
Zamrugał, przypatrując się jej zaskoczony. Była wyraźnie zakłopotana.
- Tam… jest tak pusto – powiedziała cicho, opuszczając zawstydzona głowę – A ja się czuję taka… samotna.
Zaśmiał się łagodnie.
- Wskakuj – przesunął się, robiąc jej miejsce – jest zimno.
Uśmiechnęła się, kładąc się obok niego. Przyciągnął ją bliżej siebie, układając poduszkę na swoim ramieniu. Wtuliła się w niego mocno.
- Syriusz?
- No? – spytał, okrywając ją szczelniej.
- Diabelsko tu zimno – wyszeptała, a on przytulił się jeszcze mocniej do niej – Chodź do mnie.
- Chyba liczyłem, że o to poprosisz – powiedział, nie kryjąc ulgi. Wygramoli się niezręcznie z łóżka, ona zabrała swoją poduszkę i oboje, najszybciej jak się dało, przeszli do sypialni.
- Dobranoc – wyszeptała King układając się na boku. On objął ją w pasie, wtulił twarz w jej włosy, całując uprzednio jej policzek.
- Dobranoc.

- Jesteś zły, podstępny i niegodny – powiedziała rozbawiona. Syriusz prychnął.
- Hej, to ty chciałaś – przypomniał, łapiąc ją za rękę – Do niczego cię nie namawiałem.
- Jutro naprawdę musze być w domu – oznajmiła, stając na palcach i całując go w policzek – Rodzice na mnie napuścili sąsiadki.
- Osobiście wsadzę cie w autobus, zaraz po śniadaniu – obiecał. Uśmiechnęła się, zmarszczyła brwi.
- Nie robimy nic złego – powiedziała z powagą, gdy ruszyli Pokątną – To oszczędne, zarówno czasowo, jak i finansowo, zbankrutowałabym na przejazdach…
- Oczywiście…
- I mamy więcej czasu na pracę i sprzątanie.
- Naturalnie.
- Po za tym, jesteśmy dorośli i odpowiedzialni!
- Pewnie!
- Sypiam w innym pokoju, więc to prawie jak Hogwart!
- Coś mi się zdaje, że próbujesz się usprawiedliwić – zauważył rozbawiony, a Lauren walnęła go w głowę.
- Chodź tu, potrzebuję bielizny i piżamy. Ależ ty jesteś zły i podstępny!
Zaśmiał się ale posłusznie poszedł za dziewczyną.

Wskoczyła pod kołdrę i westchnęła z wyrazem ulgi. Syriusz spojrzał na nią rozbawiony, gdy przykryła się po sam nos, dygocąc z zimna. Rzuciła mu krótkie, pełne wyrzutów spojrzenie, wciskając głowę jeszcze głębiej w poduszkę. Zaśmiał się serdecznie, odgadując, co chodzi jej po głowie.
Odłożył książkę na szafkę, zmienił pozycję z siedzącej na półsiedzącą i niedbałym ruchem, przyciągnął do siebie Lauren, układając jej głowę na swoim torsie. Wtuliła się w niego, wzdychając z zadowoleniem.
- Jutro zajmę się tym oknem – obiecał, składając na czubku jej głowy krótki pocałunek. Podniosła głowę, obdarzyła go ciepłym uśmiechem i poprawiła zsuwającą z ramion kołdrę.
- Czemu nie jest ci zimno? – spytała ochryple, kuląc się jeszcze bardziej niż do tej pory – Tu musi być z minus dwadzieścia!
- A tam, przesadzasz – machnął ręką – Byłoby ci cieplej, gdybyś nie brała tak długich kąpieli. W łazience jest chłodno.
- Gadanie – mruknęła, w myślach przyznając mu rację. Pokręcił zrezygnowany głową, machinalnie gładząc jej ramię. Zapadła krótka cisza, przerywana tylko tykaniem starego zegara, wiszącego na ścianie.
- Syriusz?
- Mhm?
Lauren podniosła się nieznacznie na łokciach, układając brodę na jego brzuchu i spojrzała na niego spod powiek.
- Chciałbyś się ze mną kochać?

Patrzył na nią, nie będąc w stanie wykrztusić ani słowa. Nic dziwnego, zaskoczyła go tym pytaniem.
Chociaż byli razem już trochę czasu, nigdy nie poruszyli tego tematu. Syriusz nie wiele o tym wiedział, instynkt podpowiadał mu jednak, że lepiej będzie, jeśli pozwoli wypadkom na samodzielny rozwój.
Nie chciał niczego planować, nad niczym się zastanawiać a już na pewno o tym rozmawiać.
Drugą sprawą był fakt, że pod żadnym pozorem nie zamierzał naciskać.
Tak, szalał za nią, była dla niego najważniejsza i zrobiłby dla niej wszystko. Pragnął jej bliskości, jak nikogo innego, ale nie chciał w żaden sposób wyrządzić jej krzywdy.
Dlatego czekał, aż sytuacja rozwinie się sama. Nie spodziewał się jednak, że to ona poruszy ten temat.

Lustrowała dokładnie jego twarz, próbując dostrzec w niej jakikolwiek znak reakcji. Od pewnego czasu, myślała o tym więcej, niż kiedykolwiek. Nie byłby to jej pierwszy raz – z Chrisem była niemalże trzy lata, zdołała poznać już co to sex, mimo, że nie przyznała się do tego nawet przed Lily. Była to ich skrzętnie skrywana tajemnica, zbyt intymna, by z kimkolwiek się nią dzielić.
Zwłaszcza, że zdobyli się na to tylko raz i ani ona, ani on, nie wynieśli z tego dobrych wspomnień.
Pewnie, zdawała sobie sprawę, że z czasem musiało być lepiej. Uznali jednak, że oboje nie są na to jeszcze gotowi.
Teraz była. Syriusz był dla niej kimś, kim Chris nie miał okazji stać się nawet na moment przez te trzy lata. Była dla niego w stanie zrobić wszystko, poświęcić wszystko, byleby tylko był blisko. Byleby był z nią.
A w tej chwili, prócz tego wszystkiego, pragnęła go jak nigdy dotąd.
Kiedy jednak widziała, jak bardzo go zaskoczyła, zaczęła zastanawiać się, czy on czuje to samo.

- Chciałbyś się ze mną kochać? – powtórzyła ciszej i mniej pewnie, zagryzając dolną wargę. Nadal milczał, coś w jego twarzy jednak, zaczęło się zmieniać. Mijał pierwszy szok, ustępując miejsca nieznanemu jej do tej pory wyrazowi.
Bardzo powoli, nie chcąc w żaden sposób zakłócić tej chwili, przesunęła się wyżej, tak by ich twarze znalazły się na tej samej wysokości. Nie przerywając nawet na moment kontaktu wzrokowego, złożyła na jego ustach krótki pocałunek. Potem drugi, trzeci i kolejny.
Poruszył się i delikatnie pogłaskał ją zewnętrzną stroną dłoni po policzku, a potem oddał pocałunek – bardziej odważnie i namiętnie niż ona.
To nieme przyzwolenie, wystarczyło im obojgu.

Nie wiedziała, skąd u niej ostatnimi czasami tyle zdecydowania. Do tej pory wszystko musiała przemyśleć. Nie lubiła podejmować decyzji pod wpływem chwili. Tymczasem w ciągu kilku miesięcy, zaczęła kierować się impulsem we wszystkich, najważniejszych wyborach, jakie przed nią stawiał los. Może to było głupie, może przyjdzie jej kiedyś za to zapłacić – nie odrzucała od siebie tej możliwości. Ale czy przywilejem młodości nie jest popełnianie błędów, które potem w dorosłym życiu, będzie się żałowało?
Lauren King zdecydowała, że jeśli ma czegoś żałować, woli to robić teraz, a nie za dwadzieścia lat.

Powoli, z pełnym skupieniem i precyzją, starał się poznać każdy czuły punkt jej ciała. Do tej pory, wydawało mu się, że wie o niej tak dużo. Teraz okazało się, że jeszcze tak wiele musi się nauczyć i dowiedzieć. Delikatnie gładził dłońmi jej biodra, muskał opuszkami palców wcięcie tali. Z namaszczeniem dotykał piersi, obserwując i starając się wyłapać najmniejszą reakcję. Nie miał pojęcia, na jak wiele może sobie pozwolić. Instynkt za wszelką cenę próbował go opanować. Pożądanie było niemal obezwładniające, coraz trudniejsze do wytrzymania, a ona wzmagała je jeszcze namiętnymi pocałunkami i niecierpliwymi pieszczotami. Nie ułatwiała mu tego ani trochę.

Drażniło ją to, jak delikatnie się z nią obchodzi. Każdy, najmniejszy dotyk, doprowadzał ją do szaleństwa. Nie mogła znieść tej ostrożności. Nigdy nie doznała od nikogo takiej ilości czułości, jaką on teraz jej okazywał. Pożądanie wzrastało w niepokojącym tempie. Powoli, przejmowało każdy cal jej ciała. A Syriusz, zamiast pomóc jej je okiełznać, tylko je wzmagał, każdym delikatnym muśnięciem ust i rąk.

Coraz trudniej było mu zapanować nad tym, co się między nimi działo. Przestawał myśleć, niewidzialna siła sama nim kierowała, nie dając nawet chwili na zastanowienie. Nie chciał już myśleć, chciał być po prostu blisko, tak blisko, jak się tylko dało.

Całował ją coraz bardziej namiętnie, przynosząc coraz większą rozkosz. Żałować? Czego miałaby żałować? Jak mogła się w ogóle wahać, chociaż przez ułamek sekundy? Nie panowała już nad tym, co się z nią działo. Traciła kontrolę, obezwładniające uczucie zupełnie odbierało jej jakiekolwiek możliwość. Były tylko zmysły – wyostrzone, pobudzone do granic wytrzymałości.

Nie wiedział, ile jeszcze da radę wytrzymać. Kompletnie zatracił się w jej ciele, nie był już w stanie odróżnić czy to jawa, czy sen. Chciał już tak postać na zawsze – z twarzą tuż przy jej twarzy, czując nierówny, ciepły oddech na szyi, z dłońmi wplecionymi w jej włosy.

Przestała myśleć. Przestała oddychać. Mogłaby nie jeść, nie pić, nie oddychać do końca świata, byleby tylko nie przerywać tej chwili. Jednej, magicznej, prawdziwej. Czuła. Jego ciepłe, rozgrzane ciało. Dłoń, niecierpliwie błądzącą we włosach, zagubioną w plątaninie ciał, jaką tworzyli. Usta, muskające delikatnie, ostatnimi siłami szyję. Merlinie, czego miałaby żałować?

Obudził ją powiew chłodu. Przekręciła się powoli na plecy, ziewnęła przeciągle i nagle zdała sobie sprawę, że nadal jest całkiem naga, a kołdra, którą zwykle się okrywali, leży zwinięta na podłodze, w kłębowisku jej koszulki i bielizny Syriusza.
Powoli, najciszej jak się dało, zeszła z łóżka. Materac skrzypiał przy byle ruchu i tym razem wydał z siebie długi skrzek. Syriusz jednak spał zbyt mocno, by miało go to obudzić. Podniosła kołdrę, wyciągnęła z niej koszulkę i przykryła śpiącego chłopaka, nie mogąc odmówić sobie złożenia krótkiego pocałunku na czubku jego głowy.
Nałożyła szybko koszulkę, spojrzała na zegarek i wydala z siebie zduszony okrzyk. Dochodziło południe.
Kiedy zamknęła drzwi od łazienki, oparła się o niej i jęknęła przeciągle, a na jej buzię wstąpił lekki uśmiech.

Trudno określić, co czuł kiedy się obudził. Była to mieszanina tak skrajnych uczuć, jakich nigdy nie doświadczył wcześniej. Obrócił się, chyba bardziej z przyzwyczajenia, chcąc objąć Lauren, ale jej nie było. Zmarszczył brwi, usiadł i rozejrzał się po sypialni. 
Nie było śladu znaku po bytności Lauren. Przez chwilę pomyślał, że być może mu się to wszystko przyśniło. A potem, drzwi otworzyły się i na paluszkach wkroczyła Lauren, w szlafroku i z ręcznikiem na głowie. Na początku nie zauważyła, że siedzi ogłupiały na łóżku patrząc na nią tak, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Na paluszkach, podeszła do krzesła, na którego oparciu powiesiła swoją koszulkę nocną. I wtedy go zobaczyła.
- Dzień dobry – powiedziała promiennie, uśmiechając się do niego – Czemu mu się tak przyglądasz?
- Ja… Nie wiem – przyznał, trochę ogłupiały. Lauren podeszła do niego, zgrabnie wskoczyła do łóżka i pocałowała na przywitanie.
- Wiesz, że dochodzi już pierwsza? Zjemy śniadanie czy poczekamy trochę i pójdziemy na obiad? 
- Nie jestem głodny – stwierdził bez zastanowienia. Lauren ułożyła się wygodnie na poduszce, zmrużyła lekko oczy.
- Ja też.
Pociągnęła go za przedramię, przyciągając do siebie.

Lily wybiegła z domu zatrzaskując z hukiem drzwi. Zbierające się nad Privet Drive chmury przez cały dzień skłębiły w jedną, ciemną plamę. Niebo przeszyła błyskawica. Lily otarła cieknące po jej policzkach łzy, sięgnęła do kieszeni po woreczek z pieniędzmi, który nosiła od czasu wycieczki na Pokątną i szybko przeliczyła monety.
A potem ruszyła przed siebie. Z nieba zaczęły skapywać pojedyncze krople zimnego deszczu. Po dniach upałów, ta nadchodząca burza miała przynieść cudowne orzeźwienie. Lily czuła, że to idealne odzwierciedlenie jej humoru.
Zatrzymała się, rozejrzała czy nikt jej nie obserwuje i machnęła szybko różdżką, zgodnie z instrukcjami, które kiedyś przekazała jej Lauren.
Przez chwilę nie wydarzyło się nic. A potem wielki, fioletowy autobus dosłownie pojawił się znikąd tuż obok niej.
- Witam w Błędnym Rycerzu – powitał ją niski, korpulentny jegomość, zniżając się tak nisko, że wydawało się że zaraz uderzy długim nosem w swoje buty – Pani wzywała?
- Tak – powiedziała twardo, ocierając policzki i weszła do autobusu – Zamawiałam.
- Dokąd jedziemy?
- Daleko. Daleko stąd – wyszeptała siadając przy oknie i przykładając buzię do szyby.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz