Na
wstępie dodam: uczniowie zdają egzaminy z różnych przedmiotów. Zakłam, że
części praktyczne, mają przydzielone indywidualnie, żeby się nie nakładały na
siebie, toteż stąd wyniknie rozbieżność.
-
Nie martw się, będzie dobrze – powiedział, odgarniając włosy z buzi dziewczyny
i uśmiechnął się lekko – Część teoretyczną masz w małym paluszku, sam cię
pytałem.
-
Boję się, że nie zdam – wyszeptała Lily, spuszczając wzrok – jest jeszcze tyle,
czego nie umiem. Co, jeśli zdam zbyt słabo?
-
Daj spokój, jesteś lepsza niż ci się wydaje. Słyszałaś, co powiedziała
McGonagall…
-
Tak, pamiętam. Poczyniłam duże postępy w tym roku i mam coraz większą wiedzę.
Ale skąd wiesz, że to wystarczy?
-
Wystarczy – zapewnił ją z powagą i pocałował troskliwie w czubek nosa.
-
A jeśli nie?
-
Zawsze będziesz miała mnie. Pobierzemy się, zamieszkamy w jakimś cichym miejscu
i będziesz w ciszy zajmować się wychowywaniem dziecka – podsunął – Co ty na to?
Evans
roześmiała się. James odwzajemnił uśmiech, przyciągając ją bliżej siebie.
Chciała odpowiedzieć, jednak wtedy drzwi od sali otworzyły się i wyszedł
Dumbledore, zapraszając ich do środka. Złapał ją za rękę i razem weszli do
środka.
-
Powodzenia – wyszeptał jej do ucha, gdy przysadzista czarownica wskazała jej
miejsce w jednym z pierwszych rzędów.
-
Coś mi się zdaje, że obie zanadto się przejmujecie – zaśmiał się, obserwując
jak Lauren nerwowo zaciska ręce na chusteczce higienicznej. Dziewczyna
spojrzała na niego przerażonym wzrokiem.
-
Wszystko zapomniałam! Wszystko, czego się uczyłam!
-
Wszystko sobie przypomnisz – Zapewnił ją, delikatnym ruchem zabierając jej
chustkę, którą w nerwowym geście przyłożyła do ust – Jedzenie chustek ci nie
pomoże, może co najwyżej przysporzyć ci bólu brzucha.
Zachichotała
nerwowo, spojrzała na zegarek i zmarszczył brwi.
-
Oni się znów na nas patrzą – wyszeptała, wskazując gestem głowy na stojących po
przeciwnej stronie Krukonów, którzy nie odrywali od nich wzroku – Czemu?
-
Jakby ci to powiedzieć… Prawdopodobnie każdy z nich mi zazdrości – wyszeptał
jej do ucha – Chcesz ich podenerwować?
-
Niby czego ci tak zazdroszczą? – spytała zadziornie, zapominając na chwilę o
swoich nerwach.
-
Ciebie, oczywiście.
Otworzyła
usta, chcąc rzucić ripostą o słodkich słówkach, ale ja ubiegł.
-
Czasem trzeba.
-
Spokojnie, nie martw się, wszystko będzie w porządku – zapewnił z powagą Remus,
klepiąc pocieszająco Petera po ramieniu – Nauczyciele dopuścili cię do
egzaminów, więc umiesz tyle, żeby je porządnie zdać. Kto wie, może ich nawet
zaskoczysz!
-
I nie zdam?
Lupinowi
ręce opadły.
-
Jak czegoś zapomnisz, pisz co wiesz – poradził – Po za tym, uczyłeś się tak
długo, że na pewno wszystko zapamiętasz. Czekoladę zjadłeś?
-
Tak – pokiwał głową chłopak – Zjadłem nawet dwie, na wszelki wypadek.
-
Bardzo dobrze – pochwalił go Remus, a chłopak wyciągnął z kieszeni kolejną
tabliczkę – Zaraz, co robisz? Będzie ci niedobrze.
-
To było wczoraj – przyznał Peter, a Lupin westchnął.
-
Tylko nie spowoduj wybuchu – poleciła szybko Lily – Pamiętaj, że tym razem ci
nie pomogę, więc musisz być bardzo skupiona. Umiesz to, rozluźnij się, nie
denerwuj a wszystko pójdzie dobrze.
-
Nie pomyl składników – dodał szybko Syriusz – I załóż rękawiczki, jeśli w
recepturze masz żrące składniki.
-
Skup rośliny z kolców, jeśli nie ma ich w recepturze – dorzuciła Evans – Uważaj
na włosy, czemu ich nie spięłaś?
-
Nie dodawaj składników na pełnym ogniu.
-
Dajcie jej spokój, jest blada jak ściana – wtrącił James, podchodząc do
przyjaciół – Nie martw się, przy stoliku obok będę ja. Jeśli źle ci będzie
szło, daj znać, spowoduję mały wybuch i wszyscy zapomną o tobie.
-
James!
-
Hej, staram się poprawić jej humor – obruszył się chłopak i spojrzał na zegarek
– No, muszę iść, mam zaraz zaklęcia. Zobaczymy się na eliksirach! I pamiętaj –
pokazał małą pantomimę, przedstawiającą jego powodującego wybuch – wołaj!
-
Dużo ci jeszcze zostało? – spytał James, obejmując Lily i wyjmując jej z ręki
podręcznik od zielarstwa.
-
Eliksiry i transmutację mam zdaną w praktyce i teorii. Jutro piszę zielarstwo,
a za tydzień zostały mi zaklęcia w praktyce i starożytne runy. A ty? Właśnie,
jak ci poszły zaklęcia i eliksiry?
-
Nie wysadziłem szkoły, jak widać i nadal chodzę. Lauren zresztą też całkiem
dobrze sobie poradziła z tego co widziałem.
-
Tak, rozmawiałam z nią – westchnęła Evans – Strasznie się denerwowała. A
reszta?
-
Peter teraz zdaje historię magii, tak mi się wydaje przynajmniej. Remus uważa,
że nawalił z transmutacji, a Syriusz szykuje się do Obrony, będzie zdawał
popołudniu.
-
Remus jak zawsze panikuje – wymruczała Lily – Jego paw nie miał szczurzego
ogona.
-
Pamiętaj – poleciła Lauren – Nie szarżuj! Uważaj, myśl…
-
Lauren, jestem dużym chłopcem…
-
Ale lekkomyślnym! Potraktuj to poważnie – poprosiła – Skupiaj się, nie…
-
Jestem dużym chłopcem – przypomniał zirytowany – I traktuję to poważnie.
Obiecuję, że nie zamienię żadnego egzaminatora w nic większego niż gołąb…
-
Syriusz!!
- Przepraszam, już jestem poważny. To z
nerwów.
-
Nie denerwuj się, dasz sobie radę…
-
Nie denerwuję – uśmiechnął się szeroko – To była wymówka.
-
Merlinie, zabiję cię kiedyś. Idź, bo się spóźnisz. Zobaczymy się potem, dobrze?
– pocałowała go krótko w usta, objęła mocno – Powodzenia!
-
Witam was, moi drodzy!
Eddie
dosiadł się do stołu Gryfonów i spojrzał z uwagą po wszystkich – Koniec roku
zbliża się wielkimi krokami! A ja przypominam, o naszym planowanym relaksie!
-
Oh, w końcu ktoś nie mówi o nauce, zamieniamy się w słuch – ucieszyła się Lily,
zabierając Lauren podręcznik – Eliksiry nie zając.
-
Co powiecie na dwa tygodnie w małym, opuszczonym zakątku, na samym początku
sierpnia? Chcieliśmy w lipcu, ale wtedy będzie się zaczynać cała ta akcja ze
studiami, Alice szykuje się na egzaminy stypendialne i…
-
Początek sierpnia może być – wtrąciła szybko Lauren – To nawet lepiej. Patrzcie,
na każdym uniwersytecie, nabory są w połowie sierpnia. Nawet jeśli coś nam nie
poszło, możemy ubiegać się w kolejnym terminie.
-
Lauren ma rację – poprał ją Eddie – Więc jak? Wchodzicie w to?
-
Ja jestem chętny – zgodził się James, zmarszczył brwi i spojrzał na Remusa – A
ty jak? Termin ci pasuje?
-
Raczej tak – uśmiechnął się Lupin – Nigdzie się wtedy nie wybieram.
-
No to ustalone! Bo wy, nie macie nic naprzeciw? – upewnił się, patrząc na
Syriusza i Petera – Cudownie!
-
Oh, wiecie co? – spytała Lauren, gdy Mauer odszedł do stołu Krukonów – Bardzo
mi się przyda ten wyjazd. Nigdy nie byłam pod namiotem.
-
To jest nas kilkoro – zaśmiał się Syriusz, a James poparł go kiwnięciem głowy –
Będzie zabawnie.
-
No ładnie – jęknął Potter, oglądając uważnie zadrapanie na swoim przedramieniu
– Nie cierpię tego drzewa.
-
Z wzajemnością – zaśmiał się Syriusz, sięgając do szafki i wyciągnął z niej
kilka bandaży i buteleczek – Masz.
-
Nie wyglądasz lepiej – zauważył James, polewając rękę zielonkawym eliksirem.
Zacisnął zęby, gdy wywar zabulgotał na rozcięciu – Szlag by to trafił.
Potrafimy poradzić sobie z wilkołakiem, a zwykła wierzba bijąca nas tak
urządziła.
-
Uprzedzaj następnym razem – rzucił Syriusz do Petera, który siedział skulony na
łóżku – jak będzie się miała poruszyć.
- Przecież to nie jego wina – powiedział
Potter, owijając rękę bandażem – Każdemu się zdarza. Pomóż mi – podszedł do
przyjaciela, przytrzymując koniec opatrunku palcem. Syriusz machnął różdżką i
opatrunek scalił się w jedną, ściśle zalepioną opaskę.
-
Ładnie – pochwalił go James, zakładając koszulę – Prawie nie widać.
-
Robota mistrza – zgodził się z nim Syriusz – Z takim kunsztem żadne drzewo nam
nie straszne.
-
Popieram przedmówcę. A ty, jesteś cały? – Zwrócił się do Petera – Może
poczęstujesz się plasterkiem?
Wtuliła
się w niego, zaciskając rękę na ramieniu chłopaka. Zacisnął zęby, tłumiąc
cisnący się na jego usta syk. Mimo woli napiął mięśnie całego ciała.
Lily
od razu to wyczuła. Zwolniła uścisk, zjechała ręką trochę niżej po
przedramieniu chłopaka i zatrzymała ją, gdy jej dłoń natrafiła na zgrubienie
bandaża.
-
Co to? – spytała, odsuwając się – Co tu masz?
-
Nic takiego – powiedział, pospiesznie odwijając rękaw koszuli na całą jego
długość. Zapiął guziki na mankietach i spojrzał z uśmiechem na Lily.
-
Oszukujesz – stwierdziła, sięgając do nadgarstka chłopaka. Przytrzymał jej rękę
i spojrzał na nią uważnie.
-
Nic mi nie jest.
-
Kłamiesz – szarpnęła się, uwalniając z uścisku i jednym ruchem rozpięła rękaw
koszuli chłopaka, podwijając go. Tym razem nie protestował.
-
To nic takiego…
-
Nic takiego? To duży opatrunek, co ci się stało? – Spytała ostro, oglądając
zabandażowane miejsce – James! Odpowiedz!
-
Uderzyłem się – powiedział wymijająco – o tylko małe skaleczenie, nie miałem
mniejszego opatrunku.
-
Kłamiesz – powtórzyła wyciągając różdżkę. Westchnął.
-
Dobra. Nie jest małe. Ale to był wypadek, nadziałem się wczoraj na gałąź –
wyjaśnił zrezygnowany.
-
Jaką gałąź?
-
Próbowaliśmy dostać się do Lasu – skłamał szybko – Potrzebowaliśmy stamtąd
rośliny, do eliksiru. Na skraju lasu, Hagrid posadził drzewa z cierniami,
zahaczyłem o jeden z nich. Nic mi nie jest – zapewnił ją z powagą – Nie
chciałem, żebyś się niepotrzebnie martwiła.
-
Idiota – warknęła, dotykając opuszkiem palca skórę pod opatrunkiem – Mogłeś
sobie zrobić krzywdę. Ktoś to opatrzył?
-
Tak – zapewnił z powagą – Profesjonalnie, rzekłbym.
-
Nie mogę uwierzyć, że już zaraz koniec roku – powiedziała z żalem – I że więcej
tu nie wrócimy. W ogóle, tak dużo się teraz zmieni.
-
Nie takie zaraz – zaśmiał się, obejmując ją w pasie – Mamy jeszcze cały
miesiąc. A potem jest wyjazd.
-
Wiem, ale…
Przejechała
ręką po plecach chłopaka. Napiął się, gdy niechcący nacisnęła na siniak, który
miał na łopatce. Zauważyła to, zatrzymała się i spojrzała na niego z powagą.
-
Co się stało? – spytała.
-
Nie – powiedział, przyciągając ją do siebie i odwracając tym samym uwagę od
wszystkiego innego. Pocałowała go, zarzucając jedna rękę na szyję, drugą,
przyciskając do pleców. Odskoczył z sykiem.
-
Dobra, Syriusz, co się dzieje?
-
Mam siniaka na plecach – przyznał się, drapiąc z zakłopotaniem po skroni.
Podeszła bliżej.
-
Przepraszam – wyszeptała – gdzie cię boli?
-
Na łopatce – powiedział. Uśmiechnęła się zadziornie, gdy znów przyciągnął ją do
siebie.
-
Będę uważać – obiecała. Tym razem, to on ja pocałował, przyciskając bliżej.
Kiedy jednak jej dłoń dotknęła jego biodra i znów wydał z siebie syk, odsunęła
się – Dobra, to nie jest śmieszne. Jeśli nie chcesz, wystarczy powiedzieć a
nie…
-
Przepraszam, nie o to chodzi tylko…
Zirytowana,
podeszła bliżej i zanim zareagował, wyciągnęła koszulę z jego spodni.
-
Boże!
Od
biodra Syriusza, aż po łopatkę, ciągnął się wielki, intensywnie czerwony
siniak.
-
To nic poważnego…
-
Syriusz, na Boga, co ty robiłeś!? Masz jedną wielką miazgę zamiast pleców!
-
Przesadzasz, uspokój się. To zwykłe zasinienie, tylko świeże. Za kilka dni nie
będzie po tym śladu znaku.
-
Co się stało? Kto cię tak urządził?
-
Przewaliłem się – powiedział szybko – Spadłem ze schodów, jak schodziliśmy z
lochów. Wiesz, że tam schody są diabelsko śliskie.
-
Mogłeś sobie zrobić krzywdę! Co ja gadam, zrobiłeś sobie krzywdę! Jesteś
niepoważny!? I do licha robiłeś w lochach?
-
Spiskowałem – powiedział z łobuzerskim uśmiechem chłopak.
-
Mam w dormitorium maść na takie siniaki – westchnęła dziewczyna – Mama wysłała
mi ją, jak stłukłam sobie kolano. Przyniosę ci ją, szybciej się zagoi.
Niezdaro…
-
Lily, nie widziałaś gdzieś słoiczka z przezroczystą maścią? – Spytała Lauren,
wychodząc z łazienki – Opisany ręcznie, pachnie ziołami?
-
Był w szafce nad wanną. A co się stało?
-
Chciałam ją dać Łapie, niezdara ma wielkiego krwiaka zamiast pleców –
powiedziała King, wracając do łazienki – Masz racje, nie zauważyłam go.
-
Zawsze mówiłam, że te ich wypady do Lasu skończą się kiedyś źle – westchnęła
Lily, przymykając książkę – Na jedno to dobrze, że zbliża się koniec szkoły.
-
Lasu? Jakiego lasu? – Zdziwiła się King, wchodząc do sypialni – Syriusz mówił, że
spadł ze schodów w lochach.
-
James uważa, że przez całą noc byli w Zakazanym Lesie…
-
Czyli obaj kłamią. Znów – stwierdziła Lauren, siadając na łóżku – Ja już im
dam…
Zapukały
i nie czekając na odpowiedź, weszły do męskiego dormitorium.
-
Cześć – rzuciła Lily w stronę Remusa i Petera – Są ci dwaj kłamcy?
-
Co się stało? – spytał od razu Lupin, ale nie uzyskał odpowiedzi, bo do
dormitorium wpadli James z Syriuszem. Na widok swoich dziewczyn, twarze obojga
rozjaśnił uśmiech, który znikł, gdy dostrzegli ich miny.
-
Las?
-
Schody? O co tu cholery chodzi, co? – Spytała Evans – Nikt was nie nauczył, że
jak się kłamie, trzeba uzgodnić wspólną wersję wydarzeń?
-
Nie kłamiemy – powiedział szybko James – Jedno nie wyklucza drugiego, prawda?
-
Więc co się stało?
-
Ja nadziałem się na drzewo w lesie, a Łapa…
-
Nie! – przerwała szybko Lily, gdy Syriusz otworzył usta – Ty mów.
-
Łapa poślizgnął się na schodach, w drodze do lasu.
-
Szliście do Lasu przez lochy…?
Black
i Potter wymienili ukradkowe spojrzenia.
-
Nie, my po prostu…
-
Co? Po prostu, co? – Spytała surowo Lauren – No co?
-
Powiedźcie im – odezwał się nagle Remus. Wszyscy spojrzeli na niego. Lily i
Lauren zainteresowane, Syriusz, James i Peter oszołomieni – Kłamanie nie ma
sensu i tak się w końcu wszystkiego dowiedzą.
James
zatrzasnął drzwi od łazienki i spojrzał z powagą na Remusa.
-
Zwariowałeś?
-
Nie – odpowiedział z powagą chłopak – I tak się kiedyś dowiedzą. Lepiej żeby
usłyszały to od nas.
-
Nie – powiedział stanowczo Syriusz – Mowy nie ma.
-
To nie jest powód – zgodził się Potter – Coś im się powie i po sprawie.
-
Będzie kolejny raz – upierał się Lupin – Znów będziesz kłamał? Do licha, to
moja sprawa – zirytował się w końcu – To ja powinienem mieć obiekcje, nie wy.
-
Ma rację – odezwał się cicho Peter – To do niego powinna należeć decyzja, kiedy
im powiedzieć.
-
Raz powiedziałeś coś mądrego – powiedział Lupin – Nie chcę, żebyście przez moje
kłopoty, musieli im kłamać.
-
To bez sensu – powtórzył James.
-
Powinny wiedzieć – powiedział Remus, podchodząc do drzwi i otworzył je –
Idziecie?
Remus
bał się tej rozmowy. Bał i to jak cholera.
Od
dawna wiedział, że prędzej czy później dojdzie do niej. Było to pewne
następstwo, którego nie mógł w żadnej sposób uniknąć. Próbował się na to
przygotować – wmawiał sobie, że przecież wszystko będzie dobrze, że znają się
tak dobrze, że ta wiadomość niczego nie zmieni.
A
jednak nie mógł od siebie odtrącić myśli, że nie rozumieją. Przyczepiła się do
niego jak rzep do swetra i nie chciała odczepić.
Ale
nie mógł tego dłużej ukrywać. Ze względu na Syriusza i Jamesa. Nie mógł
pozwolić, żeby dłużej kłamali. Nie po tym wszystkim, co dla niego zrobili.
Kiedy
zaczął im wszystko tłumaczyć, w dormitorium zapadła cisza tak głucha, że niemal
słyszał spowolnione bicie ich serc.
Stuk.
Stuk. Stuk.
Jego
głos niósł się echem po pokoju. James, Syriusz i Peter, przyglądali mu się z
nieukrywaną niepewnością. Nie odezwali się nawet słowem, jakby obawiając się,
że może nagle zmienić zdanie.
W
pewnym momencie, głos mu się zawiesił. Wtedy, niespodziewanie wtrącił się
Syriusz. Wstał i spokojnym tonem zaczął mówić: o tym, jak się dowiedzieli, o
tym, zdecydowali się zostać animagami. James dołączył do niego po chwili –
mówili o tym jak o najzwyklejszej rzeczy na świecie, spokojnie, karcąc Lupina,
gdy próbował coś wtrącić.
Kiedy
skończyli – nikt nie był pewny, ile czasu minęło, wzrok całej trójki skupił się
na Lily i Lauren.
Lily
Evans, jako czarownica pochodzenia mugolskiego, cały czas odkrywała nowe rzeczy
o świecie czarodziejów. Co rusz odsłaniała nowe tajemnice – zwykłe rzeczy,
które dla Lauren czy Jamesa były rzeczą naturalną i pewną, dla niej, były czymś
niezwykłym i wspaniałym.
Nauczyła
się już, że to, co uważała za fikcję jako dziecko, teraz mogło się w każdej
chwili okazać prawdą.
Nie
potrafiła jednak pojąć, jak to możliwe że jej przyjaciel jest wilkołakiem. Nie
potrafiła w żaden sposób połączyć tego ciepłego, sympatycznego chłopaka z
pozbawionym skrupułów, rządnego krwi potworem, który nadal kojarzył jej się z
filmem grozy.
Zadarła
zdecydowanie głowę, przenosząc spojrzenie po Huncwotach.
Lauren
słowo wilkołak nigdy nie było obce. Wychowana wśród czarodziei, wiedziała, że
wilkołaki istnieją. Uczono ją, że należy trzymać się od nich z daleka w czasie
pełni, że są wtedy wyjątkowo niebezpieczne. Wpojono jej jednak również, że mimo
wszystko, przez większość życia, są to ludzie – tacy sami jak ona, tak samo
myślący i czujący. I często odtrąceni.
Podniosła
wzrok i utkwiła go Remusie. Teraz, gdy już o tym wiedziała, dostrzegła
oczywistość tego wszystkiego. Jak mogła wcześniej nie zauważyć?
I
jak, do cholery, mogli pomyśleć, że nie zrozumie?
Pierwsza,
zareagowała Lily. Podniosła hardo głowę, patrząc każdemu z nich bezczelnie w
oczy.
Przez
dłuższą chwilę, milczała, z zaciskając usta w cienką linię. Nadal wyginała
nerwowo palce dłoni – widać było, że zastanawia się, co powiedzieć. W końcu
zeskoczyła zwinnie z łóżka, odgarnęła włosy z czoła.
I
wtedy, przez ten ułamek sekundy wszystkich – łącznie z Lauren – nawiedziło
poczucie wątpliwości, czy aby na pewno dobrze odgadali jej intencje.
A
potem podeszła szybko do Lupina i bez zbędnych słów, uściskała go mocno.
James
obserwował uważnie Lily, czując narastający z każdą chwilą niepokój. Nie, nie
bał się jej reakcji. Doskonale wiedział, że zrozumie. Znał ją na tyle dobrze,
że był tego niemal pewny. Jednak przeciągający się czas oczekiwania, mimo woli
wprowadzał go w poczucie zaniepokojenia.
Kiedy
więc Lily po prostu podeszła do Remusa i go uściskała, ogłupiał.
Spojrzał
ukradkiem na Syriusza, jego mina nie pozostawiała wątpliwości – był tak samo
oszołomiony jak on.
Lauren
uśmiechnęła się do Lupina i spojrzała na swojego chłopaka. Widząc niemy szok,
nie potrafiła powstrzymać cichego chichotu.
-
Co?
Evans
cofnęła się i spojrzała najpierw na przyjaciółkę, a potem Jamesa i Syriusza.
Nie musiała patrzeć na Lupina, żeby odgadnąć jaki ma wyraz twarzy.
Wymieniła
z Lauren kolejne spojrzenie i… tym razem, King nie wytrzymała i po prostu,
najzwyczajniej się roześmiała.
Nie
musiała długo czekać, by Evans do niej dołączyła.
-
No dobra, przyznaję, nie widzę w tym nic zabawnego – odezwał się Peter, patrząc
to na Lily, to na Lauren – Jaka jest puenta?
-
Nie ma puenty – zachichotała Lily – I właśnie o to chodzi. Gdybyście widzieli
swoje miny.
-
Mam niejasne wrażenie, że one robią sobie z nas jaja – stwierdził James.
-
Nie wiem, czego ty się spodziewałeś – prychnęła Lily, łapiąc Jamesa za rękę –
Przecież Remus to mój przyjaciel.
-
Wiem, ale zrozum… Nie mogliśmy wcześniej.
Zatrzymała
się, marszcząc brwi.
-
Zaraz… A Huncwoci? To o to chodzi? Rogacz wziął się od…
-
Jelenia – pokiwał głową. Zaśmiała się.
-
Cholera, to takie proste!
Wyniki
egzaminów, w przeciwieństwie do SUMów, przychodziły jeszcze w czasie trwania
roku szkolnego. Uczniowie dostawali je w ostatnim tygodniu – razem z
pozostałymi rocznikami, które pisały testy szkolne.
Przed
kolacją, gromadzili się w jednej z sal, gdzie dyrektor oficjalnie rozdawał
koperty, w których zawarte były wyniki testów.
-
Na początku, chciałbym wszystkim pogratulować, ponieważ wszyscy zdaliście –
powiedział. Jego słowa zatonęły w oklaskach i wiwatach. Dyrektor uśmiechnął
się, widząc jak wszyscy rzucają się sobie w ramiona i gratulują. Odczekał, aż
uczniowie uspokoją się i kontynuował – Jest to wynik waszej ciężkiej pracy i
przyłożenia. Nie będę kazał wam więcej czekać.
Machnął
różdżkę, a przed każdym zmaterializowała się zielona koperta z pieczęcią
Ministerstwa Magii i Hogwartu.
Zapadła
głucha cisza.
Lily
przyglądała się przerażona w kopertę, nie mogąc zdecydować się, czy ją
otworzyć, czy nie. Obok niej, Lauren robiła to samo.
-
Razem? – spytała cicho dziewczyna, słysząc dochodzące z sali krzyki radości –
Nie może być aż tak źle.
-
Razem – zgodziła się Evans, biorąc kopertę do ręki – Trzy, dwa, jeden… Już.
Ale
żadna z nich nie zrobiła nic.
-
I jak?
Lily
podskoczyła, gdy obok niej zmaterializował się James.
-
No co wy? Jeszcze nie otworzyłyście?
-
Czego się boicie? – Zdziwił się Syriusz, całując Lauren w policzek – Przecież
na pewno zdałyście, najgorsze macie za sobą. No, dalej.
Lauren,
drżącymi rękami rozerwała papier.
-
Wszystko zaliczone – powiedziała cicho, wpatrując się w pergamin – Zielarstwo
na W… Transmutacja Z … Zaklęcia P… Eliksiry… Merlinie!!
-
Co? – Zdziwił się Black – Co się stało?
-
Mam P!! Mam P z eliksirów!
-
Nie gadaj, musieli się pomylić! Dobrze odczytałaś!?
Zabrał
jej kartkę, przyjrzał się z uwagą i uśmiechnął szeroko.
-
No i mówiłem, że tak będzie! Gratulacje!
Rzuciła
mu się z piskiem na szyję. Za plecami usłyszała okrzyk radości Lily. Gdzieś z
boku widziała Mandy i Kitty, z radością pokazując sobie swoje wyniki, Eddie i
Lexie w poruszeniu omawiali swoje.
-
A tobie, jak poszło? – spytała, odsuwając się – Ile W zaliczyłeś?
-
Nie zliczyłabyś – zaśmiał się i chciał coś dodać, gdy wpadła na niego Evans.
-
Mam P z zielarstwa!
-
Kobiety… Rogaty, chodź, idziemy świętować, niech się cieszą.
-
Lauren, idziesz?
King
wyjrzała z łazienki i spojrzała na Lily.
-
Zaraz przyjdę do was, musze wysuszyć włosy. Idź, dogonię was.
-
Będziemy przy jeziorze – obiecała Evans i wybiegła z dormitorium. Lauren
westchnęła z radością i weszła do łazienki, szukając różdżki. Został tydzień do
końca szkoły: wykorzystywali każdą wolną chwilę tylko dla siebie.
Zmarszczyła
brwi, słysząc niecierpliwe stukanie w okno. Wbiegła z łazienki i podeszła do
okna, wpuszczając wielkiego puchacza, który wypuścił czerwoną kopertę na jej ręce
i wyleciał z dormitorium.
Serce
zabiło jej kilka razy mocniej, widząc pieczęć Uniwersytetu Bostońskiego.
Drżącymi
rękoma rozerwała papier, wyciągając pergamin. Rozłożyła go i przeczytała,
czując, jak robi jej się słabo.
<b>
Szanowna Panno King,
po
przesłaniu do nas Pani wyników Okropnie Wyczerpujących Testów Magicznych,
podjęliśmy decyzję o odstąpieniu od dodatkowych egzaminów klasyfikacyjnych na
Naukę o Zielarstwie Magicznym. Z przyjemnością informujemy, że została Pani
zakwalifikowana na wymianę studencką…</b>
Pisnęła
z radością, podrzucając list do góry. Dostała się! Opadła na łóżko, wzięła
kilka oddechów i znów krzyknęła z radości.
Nie
przypuszczała, że przyjmą ją z miejsca. Żadnych dodatkowych egzaminów, testów.
Była oficjalnie na liście przyjętych, na jedną z najbardziej renomowanych
uczelni na świecie.
Zerwała
się, złapała za różdżkę i ruszyła do drzwi. Wybiegła z wieży, dobiegła do
wyjścia z zamku, a ludzie mijając ją, śmieli się, widząc że ma na sobie wyparny
podkoszulek a mokre włosy przylegają do jej buzi.
A
ona cieszyła się każdą tą chwilą, ignorując to wszystko.
Chrzanić
to, że ma mokre włosy, musi się pochwalić swoim sukcesem Lily, Jamesowi,
Syriuszowi…
Przystanęła
w pół kroku. Syriusz…
Nie
wiedział nic o jej planach. Do tej pory, nie poruszali tego tematu, ona sama
uważała to za niepotrzebne. Nie miała pewności czy ją zakwalifikują.
Ale
się dostała. Miała wyjechać na cały rok, na drugi koniec świata, do obcych
ludzi. Miała ich wszystkich tu zostawić. I miała tak mało czasu…
Dopiero
teraz doszła do niej powaga jej decyzji. Wcześniej tego nie dostrzegała,
nie dopuszczała do myśli faktu, że będzie musiała ich tu zostawić. Cały rok.
Spojrzała
na trzymany w ręku list, rzuciła niepewne spojrzenie w stronę jeziora.
Siedzieli tam wszyscy, śmiejąc się. Syriusz skakał dookoła, wygłupiając się,
Lily oparła się o tors Jamesa, który gestykulując, mówił coś do Blacka.
Nie
mogła ich zostawić.
Zmięła
list, razem z kopertą, wyciągnęła różdżkę i mruknęła zaklęcie. List zmienił się
w żywą kulkę ognia, by po chwili został po nim tylko popiół.
Uśmiechnęła
się i ruszyła do przyjaciół. Żadna szansa życiowa, nie była dla niej ważniejsza
niż oni. Wiedziała, że nie będzie żałować tej decyzji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz