Rozdział 33

                Mecz między Slytherinnem a Gryffindorem, był jednym z najbardziej wyczekiwanym wydarzeniem w tym roku szkolnym. Od niego zależało, która drużyna stanie do rozgrywki o puchar domów – i czy w ogóle stanie.
                Mozolna porażka Gryfonów z jesieni, mocno zachwiała bowiem pozycję drużyny w klasyfikacji punktowej. Nie było więc pewności, czy wygrana zapewni im dojście do finałów.
                Nic więc dziwnego, że w sobotę czwartego marca, cały dom Gryfonów zachowywał niepokój w czasie śniadania. Kapitan drużyny przez cały posiłek lawirował między graczami, przypominając im szczegóły taktyki. Największą presję wywierał na nowym szukającym – a właściwie szukającej – Elizabeth Burns, piątoklasistki, która dostała się do drużyny dzięki niezwykłej szybkości i refleksowi. Taylor przypominał jej więc niemal nieustannie, że nie wolno złapać jej znicza nim drużyna nie uzyska minimum stu punktowej przewagi.
                I tu, wszystko wracało do ścigających. Kiedy chłopak po raz siódmy z kolei przypomniał Jamesowi o unikaniu rzutów ze zbyt bliskiej odległości, Syriusz, siedzący obok, nie wytrzymał.
                - Do licha, Taylor, zajmij się śniadaniem! Wałkujesz ten sam temat od tygodnia, nawet Peter byłby w stanie powtórzyć całą taktykę. Daj mu zjeść, lata na miotle dłużej niż ty umiesz trzymać różdżkę w ręce.
                - To nie było konieczne – zaśmiał się Potter, nalewając sobie soku – I tak go nie słucham.
                - Ale mnie działa na nerwy – wymruczał Black, odsuwając od siebie talerz – Odebrało mi apatyt.
               
                Na trybunach ciężko znaleźć było miejsce. Nawet nie będący fanami Quidditcha uczniowie, zdecydowali się wyjść i popatrzeć. Zapowiadał się legendarny mecz i nikt nie chciał go przegapić.
                Lily pomachała do przepychających się między uczniami Huncwotów.
                - Zajęłyśmy wam miejsce – powiedziała, przepuszczając Syriusza.
                - Myślałem, że będziesz w szatni życzyć szczęścia lubemu – zdziwił się Black. Lauren zachichotała.
                - Była, ale omal nie wydłubała paznokciami oczu Taylora gdy im przerwał. Gdybyś ją widział… Nie bez powodu jest w domu Lwa.
                - Irytujący dzieciak – mruknęła – Powinien kuć do Sumów, zamiast uganiać się za tłuczkiem.
                - Kaflem – poprawił ją szybko Remus.
                - Wiem…
                Lily nigdy dotąd nie chodziła na mecze. Nie znała się na dużych, nie potrafiła odróżnić znicza od kafla. James próbował jej kiedyś wpoić główne zasady gry – zrezygnował po godzinie, stwierdzając, że Evans jest zbyt oporna na tą wiedzę.
                Teraz, miała okazję zobaczyć mecz Quidditcha po raz pierwszy w swoim życiu.
               
                - Witam wszystkich na trzecim w tym roku szkolnym meczu! Gryfoni kontra Ślizgoni, dwie, zdaniem wielu, najlepsze drużyny w Hogwarcie, z najlepszymi składami od wielu, wielu lat! Nie można się nie zgodzić, że starcia domu Lwa z domem Węża są pasjonującym przeżyciem a dzisiejsze, zapowiada się niezwykle! Na boisko wchodzą Gryfoni: kapitan drużyny i ścigający William Taylor, James Potter, Hunter Moes, pałkarze Irys Orwel i Owen Munby, obrońca Marylin Hopkins i nowy nabytek drużyny, szukająca Elizabeth Burns! Z drugiej strony Ślizgoni: kapitan i szukający Uther Rives, ścigający Andy Hara, Qincey Flimnt i Sweney Bont, pałkarze Kathyln Cameron i Robert Zinks oraz obrońca Hilton Estron! Kapitanowie podają sobie ręce. Nie, to tylko złudzenie, że chcą sobie połamać ręce, proszę nie martwcie się, odgłos łamanych kości jest sfabrykowany!
                I polecieli, kafel jest u Ślizgonów, Gryfonów… Nie, Ślizgonów… Przepraszam, już trafił do Gryfonów i… Aj, to musiało boleć! Tłuczek uderzył wprost w Taylora i wszystko wskazuje na rzut karny… A jednak nie, kafel wrócił do gry… Hara podaje do Bonta, Bont do Hary, znów do jest w rękach Bonta i… Obroniony! Gryfoni mają kafla… najmocniej przepraszam, już nie mają… Tak, piękne zagranie, Gryfoni znów przy piłce. Oczopląsu można dostać… Taylor podaje do Moesa, Moes do Pottera, Potter do Taylora i kafel znów jest u Pottera i zaraz… Jest, dziesięć zero dla Gryfonów! Gryffindor jak widać jest w świetnej formie, nic dziwnego skoro jak głoszą plotki ostatnio nieźle dali do wiwatu. Wracając do boiska, Ślizgoni starają się odbić stratę, kafel jest Hary, teraz ma go Flimnt, Hara, Cameron… Zaraz, co kafel robi u Cameron!? No tak proszę państwa, tak wygląda wściekła madame Hooch! Radzę trzymać się od niej z daleka, potrafi gryźć! Będzie rzut karny! Moes przygotowuje się do rzutu… Nie jestem pewny co wyboru, Hunter jest dość świeżym nabytkiem drużyny ale… Trafił! Dwadzieścia do zera dla Gryfonów!
                Tak, jestem pewny że teraz można byłoby zobaczyć pioruny w oczach obrońcy Slytherinu! No ale już wracają do gry, kafel u Hary, który nie ma zamiaru go oddać. Mknie jak strzała ku obręczom i… Tak, dziesięć punktów dla Slytherinu! Bardzo ładny gol!
                Gryfoni zdają się nie dawać za wygraną, kafel jest… nie, nie nadążam… ale zaraz, pojawił się znicz! Zdaje się Burns zapatrzyła się na grę! Rives mknie coraz bliżej, no, wydaje się że mecz zaraz się skończy… No, tłuczek widocznie ma inne zdanie! To musiało zaboleć! I… Kolejny punkt dla Gryffindoru, piękne zagranie! Naprawdę pasjonujące spotkanie, tak dobrej gry nie widziałem od dawna. I znów Ślizgoni przy kaflu, Hara podaje do Bonta, Bont do Hary… Potter przejmuje kafel, podaje do Taylora, Tylor będzie rzucał… Nie, podaje znów do Pottera i… Kolejny punkt! Co za gra!
               
                - Gryffindor prowadzi dziewięćdziesiąt do czterdziestu! Przypominam, że Gryfonom potrzeba jest stupunktowa przewaga, aby mogli zakwalifikować się do finału! Burns zdaje się doskonale wiedzieć jak udaremnić przeciwnikowi złapanie znicza, w końcu już dwa razy udało jej się zatrzymać Rives!
                Gryffindor ma kafla, wszystko wskazuje na to, że lada moment będzie kolejny gol i… to był jawny faul! Madame Hooch woła do siebie Cameron i… Jest kolejny rzut karny! Tym razem kafel trafia do Pottera. Warto zaznaczyć że Potter jest najstarszym członkiem drużyny i jest w niej najdłużej, można więc się spodziewać trafionego rzutu… I… Piękne trafienie! Sto dla czterdziestu dla Gryfonów! Nie można się dziwić, że ta drużyna nosi miano jednej z lepszych, piękne i czyste zagrania i… zaraz, zaraz, widać znicz!
                Rives pomknęła w jego stronę, Burns jest tuż przy niej… a tam szykuje się kolejny gol i… Tak, sto dziesięć do czterdziestu, przewaga punktowa jest zbyt mała, a Burns wydaje się być na wyciągnięcie ręki od złapania znicza! I… Nie, jeszcze nie koniec gry! Zwłaszcza, że Ślizgoni znów są przy kaflu i… Tym razem gol! Sto dziesięć do pięćdziesięciu, wychodzi na to, że dobra passa Gryffindoru się kończy! Kafel u Pottera, podaje do Taylora, Moes, Potter… No, w takim tempie dawno żadne drużyny nie zdobywały punktów!
                I znów widzimy złotego znicza, jest tuż obok Burns! Ja na jej miejscu bym się już zirytował! River ją do dogania, Burns zagradza drogę, kiepska sytuacja, River omija Burns, która zawraca… idą łeb w łeb i… Złoty Znicz złapany! Sto pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru! Dwieście siedemdziesiąt do pięćdziesięciu dla Gryffindoru!
               
                - Gratulacje – stanęła na palcach, składając pocałunek na ustach chłopaka – Ładna gra.
                - Dzięki – uśmiechnął się do niej. Stanęła na palcach, zarzucając ręce na jego szyi – Dostaliście się do finału?
                - Raczej  nie – powiedział, markotniejąc – Gdyby w listopadzie Ślizgoni wygrali mniejszą przewagą, wtedy… Ale ciebie to nie interesuje.
                - Ani trochę – zgodziła się rozbawiona – Ale mogę posłuchać.
                - Chodź, wyrwiemy się stąd – wyszeptał do niej konspiracyjnie, gdy wszyscy ruszyli świętować zwycięstwo. Poczekali, aż wejdą do szkoły i odwrócili, wracając na błonia.
                - Właściwie, to było nawet ciekawe – skłamała z powagą – Chociaż w pewnych chwilach się gubiłam kto co robi.
                - Nie tylko ty – zaśmiał się Potter – Ja też czasem nie wiem, co się dzieje.
                - Chyba nie powinieneś się do tego przyznawać.
                Zatrzymali się. Objął ją w pasie, odgarnął włosy z czoła i uśmiechnął.
                - Masz ochotę się przelecieć?
                - Zwariowałeś?! Mam lęk wysokości – pisnęła, odskakując na odpowiednią odległość – Mowy nie ma!
                - Nic się nie stanie – zapewnił ją – Będziesz się mnie mocno trzymać. Nie pozwolę ci spaść. No, chodź.
                Przywołał ją do siebie i pomógł wsiąść na miotłę, sam się na nią wpakował. Natychmiast zacisnęła ręce na jego brzuchu.
                - Udusisz mnie – zaśmiał się, a ona lekko zwolniła uścisk. Zaraz potem zaskoczyła z miotły.
                - Nie, boję się, nigdzie nie lecę!
                - Lily, obiecuję, że nic ci się nie stanie – powiedział – Złap się mocno.
                - Zabiję cię, jeśli spadnę – wysyczała mu do ucha, wdrapując się za niego i mocno się w niego wtuliła. Zacisnęła oczy, napinając się cała.
                - Rozluźnij się – poradził rozbawiony, odpychając się nogami od ziemi – Zobaczysz, że nawet nie zauważysz, jak dolecimy.
                - Łatwo ci mówić, latasz na miotle od dziecka. A ja się koszmarnie boję wysokości. Merlinie, spadniemy, czuje to! Oboje trochę ważymy! A co jeśli miotła się złamie….Zobaczysz, ja…
                - Lily – przerwał jej Potter – Już.
                Otworzyła szybko oczy i rozejrzała się dookoła. Faktycznie, jej nogi dotykały podłoża. Byli na wieży Północnej!
                - Ale… Kiedy?! Jak?
                - Gaduło, byłaś tak zajęta paniką – powiedział, przyciągając ją do siebie – Że nie zauważyłabyś jakby cię znieśli z tej miotły.
                - To… To nie jest śmieszne!- pisnęła z wyrzutem. Roześmiał się.
                - Owszem, jest.
                - Nie, nie jest!!
                - Jest – upierał się – I to bardzo. Nie widzisz swojej miny.
                - Ja się nie nabijam z twoich lęków – fuknęła obrażona, podchodząc do murku i zaciskając na nim ręce. Powoli ruszył w jej stronę.
                - Nie nabijam się – wyszeptał łagodnie – Ja tylko stwierdzam fakt. Ale na razie zostawmy ten temat i zajmijmy się może czymś bardziej… przyjemnym?
                - Na przykład…? – spytała odwracając się do niego powoli i odgarnęła włosy z buzi.
                - Na przykład tym – powiedział ledwo dosłyszalnie, zbliżając się do niej.
                - James….? A ty czego się boisz?
                - Pluszowych misiów – odpowiedział z powagą – Małych kotków i McGonagall w szlafroku.
                - Ale jesteś głupi – prychnęła rozbawiona.
                - Za to mnie uwielbiasz.
               
                - Mam dla ciebie propozycję – powiedziała Lauren, siadając obok Blacka i podając mu butelkę Ognistej – Spoimy Lily i Rogacza do nieprzytomności i im powiemy. Na rauszu są potulni jak baranki.
                - Rano za to nie – roześmiał się chłopak.
                - To też obmyśliłam. Na kacu faktycznie są bardziej nerwowi, ale jeśli będziemy się trzymać od nich z daleka dopóki nie minie ta najgorsza faza, pewnie już ochłoną i zrozumieją motywy naszej decyzji.
                - Lauren, nawet my ich nie rozumiemy – zauważył Black a dziewczyna westchnęła.
                - Masz lepszy pomysł, panie mądry?
                - Trzeba to zrobić przemyślanie – stwierdził z przekonaniem Syriusz – najlepiej w otwartej przestrzeni, żeby można było szybko ratować skórę.
                - Nudzi mnie już ta cała konspiracja – wyszeptała, kreśląc wzorki a jego koszuli – To może my się upijmy i im powiedzmy. Wstawieni nie zrozumiemy ich reakcji.
                - Mogą poczekać z nią do rana.
                - Będzie zamortyzowana – zauważyła. Spojrzeli na trzymane w ręku butelki, stuknęli się nimi i zdrowo z nich pociągnęli, zadowoleni z planu jaki obmyślili.
               
                Plan być może miałby sens, gdyby Lily z Jamesem nie spędzili większości wieczora na wieży astronomicznej. Kiedy wrócili, Lauren z Blackiem już dawno odpadli a cała odwaga, jaką zebrali w sobie poprzedniego wieczora, poleciała gdzieś daleko.
                Po tej niefortunnej próbie, oboje zdecydowali poczekać na rozwój wypadków. Zaniechali jednak zbędnej ostrożności – przekonali się już, że Evans i Potter są zbyt zajęci sobą, by zauważyć brak ich obecności, a kiedy spędzali wspólne wieczory, byli po prostu sobą i nikt zdawał się nie zauważać w tym nic dziwnego.
                Zarówno Lily jak i James dostrzegli wprawdzie, że ich relacje uległy znacznej poprawie, przypisali to jednak po prostu powoli rozwijającej się znajomości i za stosowne uznali, że lepiej się nie wtrącać.
                Marzec minął zdecydowanie spokojniej niż poprzednie miesiące. Wszystko wydawało się uspokoić a życie siódmego roku powoli wróciło do normy.
                Minęła Wielkanoc a wraz z nią pierwsza połowa miesiąca. Druga, chociaż nikt jeszcze o tym nie wiedział, miała przynieść wiele wydarzeń.
               
                - Albusie, na litość boską, nie możemy tak tego zostawić! Giną ludzie, nasi ludzie! – McGonagall spojrzała z powagą na dyrektora – Trzy rodziny! Już trzy rodziny zaatakowano! Cztery osoby nie żyją!
                - Muszę się zgodzić z Minerwą. Jednak uważam, że za priorytetową sprawę należy wziąć nie tylko ochronę członków Zakonu Feniksa, ale przede wszystkim wykrycie, skąd Śmierciożercy wiedzieli kogo atakować. Nie pomylę się stwierdzając, że to ktoś z nas wydał – odezwała się Marlena McKinnon.
                - Nie zgodziłabym się, że tu chodzi tylko o Zakon – powiedziała Aurela Piccket – Ludzie giną niemalże cały czas, skąd pewność że ostatnie ataki są wymierzone w nas?
                - W ciągu czterdziestu ośmiu godzin, zaatakowano trzy rodziny, z których przynajmniej jedna osoba jest członkiem Zakonu. Żadnego z nich nie było wtedy w domu. To ostrzeżenie, Aurelo, jasne i proste dla każdego kto ma trochę rozumu. Chcą nas przestraszyć – warknął Moody.
                - Co w takim wypadku zrobimy? Jest nas mało, nie możemy pozwolić sobie na straty ludzi!
                - Nie możemy w ogóle dopuścić do straty ludzi, Delores – poprawił ją spokojnym tonem Dumbledore – Niestety nie jesteśmy w stanie temu zapobiec. Zgadzam się z Alastorem, że jest to widoczne ostrzeżenie. I podejmiemy trud, żeby więcej takie sytuacje się nie powtórzyły. Skontaktowałem się już z moją starą, dobrą znajomą Clarą Quence, która samotnie zajmuje duży, przestronny dom. Zgodziła się, by przenieść do niego tych, którzy obawiają się pozostać w swoich domach.
                - Albusie, to skrajna głupota! Jeśli Sam-Wiesz-Kto dowie się, gdzie są, wymorduje ich wszystkich jednym przekleństwem! Nie można ryzykować umieszczeniem takiej liczby ludzi w jednym budynku! – Oburzyła się McGonagall, mierząc starca niepewnym spojrzeniem.
                - Khem, khem, jeśli mogę, Minerwo. Istnieją pewne uroki, które potrafiłby zabezpieczyć dom przed niechcianymi intruzami. Znane są przypadki, gdy budynki zostały objęte tak doskonałą ochroną, że przez długie lata nikt do nich nie przenikał – odezwał się Flitwick – Jestem pewny, że Albus nie ma zamiaru zostawić tych wszystkich ludzi bez stosownego zabezpieczenia.
                - Dziękuję ci, Filusie – Dumbledore kiwnął głową do nauczyciela – W rzeczy samej, Minerwo, zdaję sobie sprawę z zagrożenia, jakie niesie za sobą to rozwiązanie. Ni mniej jednak, uważam, że łatwiej będzie zapewnić im przynajmniej tymczasową ochronę, gdy będą w jednym miejscu. Voldemort stara się za wszelką cenę pokazać nam, że jest w stanie nas pokonać i zastraszyć. Zrozumiem tych, którzy w obawie o rodzinę zrezygnują z członkostwa – zamilkł, obserwując dokładnie wszystkich zgromadzonych. Nikt jednak nie podniósł się z miejsca – Proponuję więc przejść teraz do właściwej części spotkania.
               
                - Kiepsko – powiedziała Lily, odkładając wydanie Proroka Codziennego na stolik – To już któryś raz w ciągu ostatnich tygodni.
                - Ostatnio ataki się nasiliły – zgodziła się Lauren, przyglądając wielkiemu nagłówkowi.
                - Albo więcej o nich mówią – podsunął Potter, nawet nie patrząc w kierunku gazety – Nie sądzę żeby Ministerstwu było na wzbudzaniem paniki.
                - Ale nie ostrzegając ludzi, ułatwiają tamtym zadanie – oburzyła się Lauren – Przecież jeśli nie wiemy, co się dzieje, jesteśmy łatwym, nieprzygotowanym na atak celem!
                - Zasygnalizowali problem – zauważył spokojnie Remus – chociaż na moje oko, sprawa jest dużo poważniejsza niż tu – wskazał na gazetę – piszą. Takie nasilenie ataków w tak krótkim czasie i to jeszcze związane bezpośrednio z jednym czarodziejem, nie może zwiastować niczego dobrego.
                Pokiwali z powagą głowami, analizując w myślach słowa chłopaka.
                Coś wisiało w powietrzu i trudno było temu zaprzeczyć.
                - Piszą tam coś jeszcze ciekawego? – spytał w końcu Syriusz, a Lily pokręciła głową i podała przyjacielowi gazetę. Black rzucił okiem na główną stronę i otworzył na dziale rozrywki, bu po chwili w zacięciu rozwiązywać krzyżówki z Lupinem.
               
                - Wszystkiego najlepszego.
                Lily stanęła na palcach i ucałowała chłopaka w policzek.
                - Mogłabyś się trochę bardziej postarać – wytknął jej Potter a Lily westchnęła, poczym przywitała się z nim tak jak należy – Teraz dużo lepiej.
                - Strasznie wymagający jesteś – prychnęła Lily, ale na jaj buzię wstąpił ciepły uśmiech – Mam coś dla ciebie – dodała po chwili z powagą – Ale zostało w dormitorium, więc dostaniesz w porze obiadu. Jakieś plany na wieczór? No tak, głupie pytanie – zaśmiała się, widząc znaczące spojrzenie Pottera.
                - Chyba nie sądzisz, że odpuścimy sobie ostatnią okazję do zdemolowania naszego dormitorium!
                - Ostatnią okazję? – zaśmiała się Evans – Wy zawsze macie jakąś okazja!
                - Ale to ostatnia oficjalna – powiedział z powagą chłopak – Inne się nie liczą.
                - No dobrze – zgodziła się rozbawiona Lily – A będziemy mogły wpaść…??
                - No nie wiem, nie wiem…
                - No wiesz, bo się obrażę!
                - Nie boisz się kaca? – spytał z powagą a Lily prychnęła – w takim razie, zapraszam.
               
                Lily i Lauren przeceniły swoje możliwości. Do dormitorium na noc w ogóle nie wróciły – obudziły się nad ranem na łóżku Jamesa, przykryte kołdrą i przytulone do kolumienek.
                James zajmował łóżko Syriusza, Syriusz – Remusa. Tylko Peter spał na właściwym sobie miejscu. Po Remusie, ślad zaginął. Znaleźli go w drodze na śniadanie, drzemiącego na klatce schodowej. Skąd się tam wziął – nikt nie pamiętał.
                Potem, uznali że była to najbardziej pijacka impreza w ich karierze – poszły rekordowe ilości jedzenia i picia i dziewięćdziesięciu procent wieczora nie pamiętali.
                Nie wiedzieli też, dlaczego cała łazienka jest zalana, skąd w kufrze znalazły się wszystkie ciuchy Lupina i dlaczego do licha, spali w łóżkach a nie jak zawsze na parapecie czy w wannie.
                Ponieważ szczęśliwie dla wszystkich była sobota, a całkowite wytrzeźwienie i pozbycie się kaca zajęło im połowę dnia, zdecydowali odpuścić sobie naukę. Późnym popołudniem, każdy miał zająć się sobą. Lub kimś innym.
               
                - Słyszałaś? – spytał Syriusz, odwracając się w kierunku drzwi – Cholera, ktoś idzie!!
                - Że też ze wszystkich opuszczonych sal, każda para musi wybrać akurat tą – wysyczała Lauren, rozglądając się gorączkowo po klasie – Szybko, pod biurko, jest zabudowane!
                Drzwi otworzyły się akurat wtedy, gdy Syriusz wcisnął się obok Lauren. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego szeroko, szybko jednak przestała, gdy usłyszała znajome głosy.
                - To Lily i James…!! – powiedziała bezgłośnie i wyjrzała przez szparę między blatem a zabudowaniem. Jej przypuszczenia się potwierdziły, Evans i Potter przylgnęli do siebie i nie odsuwając ruszyli w stronę biurka.
                Black syknął, gdy stolik ugiął się pod ciężarem dwóch ciał, a spód szuflady uderzył go w głowę. King gestem pokazała, że ma być cicho.
                Black pokiwał głowę i wyjrzał zza biurka. Włosy Lily, opadające z blatu, opadły na jego twarz.
                Skrzywił się, z trudem powstrzymując kichnięcie. Lauren, dla pewności, zatkała mu nos.
                - Nie waż się kichnąć – wyszeptała, dziękując w duchu, że w biurka w szkole były aż tak szerokie, że spokojnie mieściły pod sobą dwie osoby.
                Syriusz pokiwał głowę, a dziewczyna cofnęła dłoń. I wtedy, Syriusz kichnął.
                - Na zdrowie – powiedział odruchowo James, zaprzestając na chwilę pieszczot.
                - Dziękuję – odpowiedział, również odruchowo Syriusz. Lauren spojrzała na niego z szeroko rozwartymi oczami, a Black, zatkał sobie szybko usta rękę.
                Potter spojrzał zszokowany na Lily, podnosząc się na rękach. Sięgnął do różdżki i powoli wychylił się, zaglądając pod biurko.
                Lauren przymknęła powieki, czekając na wybuch. Potter jednak patrzył zszokowany to na przyjaciela, to na King, a krew odpłynęła mu do głowy.
                - Cześć – powiedział w końcu Syriusz – Nie przeszkadzajcie sobie, my już idziemy.
                - Syriusz, myślę że on już się domyślił – wysyczała Lauren. Lily, słysząc głos przyjaciółki, zrzuciła z siebie Pottera, który zleciał z krawędzi blatu i upadł na podłogę.
                - Lauren!?
                - Niespodzianka!!
                - Nic mi nie jest – odezwał się Potter – Nie trudźcie się, ja tu sobie poleżę, przygnieciony krzesłem.
                Evans podniosła głowę i spojrzała na swojego chłopaka, który faktycznie był przygnieciony krzesłem. Zeskoczyła z biurka, zapięła guzik koszuli i wyciągnęła Jamesa spod mebla.
                - Jak to zrobiłeś? Nic ci nie jest? – spytała z troską, odgarniając włosy z czoła chłopaka i oglądając je dokładnie. Lauren i Syriusz, korzystając z okazji, że Evans jest zajęta chłopakiem, zaczęli wymykać się spod biurka. Udałoby im się wyjść z klasy, gdyby James w ostatniej chwili nie spojrzał w tamtą stronę.
                - A wy gdzie?
                Zatrzymali się w pół kroku, przeklęli równocześnie i zwrócili się na pięcie w ich stronę, uśmiechając przepraszająco.
                - Jest na to logiczne wytłumaczenie – powiedział Syriusz, kiwając z powagą głową – Tylko że ja go nie znam.
                - Czego się ukryliście? To bardzo dobrze, że w końcu zrobiliście jakiś krok – powiedziała Lily. Syriusz nachylił się nad Lauren.
                - Oni chyba uważają, że my zaczęliśmy dziś…
                 - Nic by się nie stało, gdyby z taką wiedzą stąd wyszli – wycedziła King, a Black jęknął w duchu.
                - Cholera, daruj, jestem dziś jakiś rozkojarzony… Wszystko słyszeliście?
                - Co-do-słowa.
                - No to mamy przejebane.
               
                - Jak długo jesteście razem? - spytała Evans, obserwując uważnie przyjaciółkę. King odpowiedziała, zmieszana.
                - Od Świąt...
                - Tydzień - Stwierdziła Lily, kiwając głową. Lauren opuściła nisko głowę - Co jest?
                - Od tych drugich Świąt - powiedziała, ledwo dosłyszalnie. Lily pobladła gwałtownie i powoli przeniosła na King zaskoczone spojrzenie.
                - Bożego Narodzenia...? Chcesz mi powiedzieć, że jesteście razem od przeszło trzech miesięcy i nic mi o tym nie powiedziałaś...?
                - Tak, ale tym sposobem, ta wiadomość jest jeszcze lepsza! Jesteśmy razem dziewięćdziesiąt cztery dni i jeszcze się sobą nie znudziliśmy!
                - Ile dni…? Liczysz dni!? Matko, Lauren!
                - Oh, wiem, ale zrozum. Zeszliśmy się nagle, chcieliśmy mieć pewność, że to wypali, a im dłużej trzymaliśmy to w tajemnicy, tym trudniej było ją wyciągnąć na światło dzienne.
                - Dziewięćdziesiąt cztery dni!?
                - Przestań to tak wypominać! Policzyłam z ciekawości!
                - Dziewięćdziesiąt cztery dni!? Jesteście razem dłużej niż my!!
                - Tylko o dziewięć dni!
                - Co ty masz z tymi dniami!?
                - To ty się czepiasz!?
                Spojrzały na siebie złowrogo i nagle doszedł do nich absurd tej kłótni. Obie, niemalże równocześnie, wybuchły śmiechem.
                - Przepraszam – powiedziała Lauren – Wiem, że to dziecinne. Chcieliśmy wam powiedzieć nie raz, ale zawsze jakoś tak… Brakowało nam odwagi – skończyła cicho.
                Lily przypatrywała się jej z powagą, czekając na ciąg dalszy. Kiedy nie nadszedł, oznajmiła stanowczo.
                - Lubisz go.
                - Tak – potwierdziła King – Bardziej, niż się tego spodziewałam.
                - On ciebie też lubi – kontynuowała.
                - Tak…
                - Zakochałaś się.
                - Tak – potwierdziła z rumieńcem – Ale tak inaczej. Nie wiem sama.
                Evans zachichotała pod nosem, ale nic więcej nie powiedziała. To jej wystarczyło.
               
                - Nie mogę uwierzyć – powiedział z powagą James, a Black opuścił głowę z poczuciem winy wymalowanym na twarzy – to takie niedojrzałe! A gdzie zaufanie!?
                Remus, siedzący z boku z rozbawieniem obserwował przyjaciół, Peter z kolei miał taką minę jakby nie wiedział czy ma być zaniepokojony, czy rozbawiony.
                - To takie dziecinne! Żeby nic, słowem nie wspomnieć od… w ogóle jak długo to trwa?
                - Ta wiedza jest ci absolutnie niezbędna? – upewnił się nieśmiało Syriusz, na co James zawahał się. I pewnie by odpuścił, gdyby w tejże chwili, Remus nie parsknął.
                - Tak – powiedział, zdając sobie sprawę, że skoro Lupin reaguje takim zainteresowaniem, musi w tym być coś wielkiego. Spojrzał więc z uwagą na przyjaciela, który wymruczał coś niezrozumiale – Ile?
                - Trzy miesiące.
                Peter otworzył z wrażenia usta, upuszczając na podłogę pasztecika dyniowego. James zamrugał, trochę zaskoczony.
                - Możesz powtórzyć?
                - Trzy miesiące.
                - Oh. Ok… W porządku – powiedział, trawiąc słowa przyjaciela – Trzy miesiące. Nie no, dobrze, rozumiem. Koniec tematu.
                Usiadł na łóżku, zmarszczył brwi, przemyślał kwestię i odezwał się.
                - Nie, jednak nie rozumiem – stwierdził, kiwając z powagą głową – Trzy miesiące i ani jednego słowa? W… w ogóle jak to możliwe, że wyście przez trzy miesiące się ukryli!?
                To rozsądne pytanie, pomyślał Remus i spojrzał na Blacka.
                - To nie było trudne – oznajmił Syriusz, wzruszając ramionami – Jak mieliście wolny czas, nie widzieliście nic więcej poza… sobą wzajemnie.
                Potter, niechętnie, przytaknął. Przez chwilę zapadła oczyszczająca atmosferę cisza. A potem, James odezwał się kolejny raz.
                - Kurczę, ty i Lauren… Trochę to trwało. Gratulacje – dodał z błyskiem w oku i rzucił poduszkę w stronę przyjaciela.
               
                Egzaminy w Hogwarcie, odbywały się zazwyczaj w połowie czerwca. Wyjątek stanowiły jednak OWTMy, które uczniowie zdawali na początku czerwca. Zazwyczaj, trwały one około dwóch tygodni – czas, jaki pozostawał do końca roku po zdaniu testów, nauczyciele poświęcali na uzupełnienie materiału pod kątem testów, które niektórych czekały przed dostaniem się na uczelnię lub do pracy. Korzystali z nich wszyscy – ci, którym były one potrzebne i ci, którzy ich nie potrzebowali.
                Kwiecień i maj, minęły pod znakiem wyjątkowo ciężkiej pracy. Niejednemu siódmoklasiście zdarzyło się zarwać pół nocy, klasy popołudniami były oblegane przez ćwiczących zaklęcia do części praktycznej uczniów, w bibliotece nie było gdzie usiąść a kawa, podczas śniadania zaczęła schodzić w dwa razy większej ilości niż przez cały rok.
                Każdy znalazł jednak zawsze trochę czasu dla samego siebie – zwłaszcza udawało się to z powodzeniem Huncwotom, którzy potrafili cały wieczór przesiedzieć w Pokoju Wspólnym nic nie robiąc, by potem pojawić się na zajęciach z wiedzą w małym palcu. Nikt nie wiedział, czy to wrodzony talent, czy magiczne sztuczki, każdy jednak w duchu zazdrościł tej możliwości.
               
                I w końcu, nadszedł ostatni dzień przed egzaminami. Nerwy sięgnęły zenitu – nawet nauczyciele zupełnie przestali nad sobą panować, raz polecając powtórzyć coś przed początkiem testów, by zaraz potem uznać, że powinni ten czas poświęcić na relaks.
                W szkole nie było jednak ucznia, który miałby zamiar dotknąć książki. Ci śmiałkowie, którzy odważyli się sięgnąć podręcznik, zostali natychmiast powstrzymani przez rówieśników – zdarzyło się nawet, że pewien Krukon został zrzucony z krzesła, gdy siedzący obok niego koledzy próbowali zabrać mu książkę.
                Zasada była jedna – solidarnie, nie czytamy. Problem polegał na tym, że niektórzy co rusz przypominali sobie o czymś, czego nie wiedzieli.
               
                - Syriusz, proszę – jęknęła Lauren, próbując odebrać Blackowi swoją własność – Oddaj!! Ja to naprawdę muszę zobaczyć!
                - Nic nie sprawdzisz – powiedział stanowczo – Zachowuj się, albo wrzucę ją do jeziora, jeśli mnie zmusisz.
                - Ale… Ale jeśli to będzie na egzaminie, a ja pomylę, bo nie sprawdziłam?! Ja naprawdę nie wiem, czy… A co, jeśli ta jedna rzecz zaważy na tym, czy dostanę się tam, gdzie chcę, czy nie!?
                - Mówisz tak o wszystkim – westchnął Syriusz – Znasz zasady. Zero powtarzania, zero czytania, zero zaklęć.
                - Sam widzisz, ile nie umiem! Syriusz, proszę!!!
                - Nie daj się! – dobiegł go głos rozbawiony głos Jamesa. Lily siedziała obok niego, naburmuszona, mamrocząc coś pod nosem.
                - Będziesz miał na sumieniu moją karierę! Wyląduje na jakimś podrzędnym kursie dla charłaków albo będę się zajmowała pieleniem ogródków wielkopańskich rodzin!!
                Black roześmiał się, chowając podręcznik do torby.
                - Nie będziesz, umiesz więcej niż ci się wydaje.
                - Nic nie umiem!!
               
                - Ty wredna, mała zołzo, oddaj mi mój leksykon – wycedził, robiąc stanowczy krok – Już.
                - Zapomnij, nic nie dostaniesz – prychnęła, odrzucając blond loki to tyłu. Zmrużył wściekle oczy, zaciskając usta w cienką linię – Nie boję się ciebie. Zasady, to zasady.
                - Daj tą książkę, bo słowo honoru, że zrobię ci krzywdę.
                - Spadaj na drzewo do innych małp – pokazała mu język, przyciskając książkę do piersi.
                - Eddie, byłbyś tak miły i powiedział swojej dziewczynie, żeby oddała mi mój leksykon klątw i uroków!? – Chris odwrócił się na pięcie do obserwującego ich Eddiego.
                - Oczywiście, że… nie! Swoją drogą, to inspirujące obserwować jak doprowadzasz do furii kogoś innego – dodał z błyskiem w oku.
                - Zaraz inspirująco będziesz wisiał nogami przy suficie – warknął Collins, na co Eddie westchnął.
                - Ah, zapomniałeś o zakazie używania magii? Mam ci zabrać różdżkę?
                - Więc inspirująco dam ci w twarz – poprawił się Chris, na co zareagowała natychmiast Lexie.
                - Hola, hola, w twarz mogę mu dawać tylko ja – powiedziała stanowczo i dodała czule – Tylko ja wiem gdzie…
                - Ostrzegam, że zaraz zrobię wam krzywdę. Dawaj.mój.leksykon.
                - Zapomnij.
                - No dobrze, oddaj mu ta książkę – wtrącił nagle Eddie – Miło patrzeć jak wychodzi z siebie, ale czuję się jakoby zazdrosny, że masz aż tyle przyjemności z doprowadzania do furii kogoś innego.
                - Doprowadzanie go do takiego stanu, to hobby – powiedziała dziewczyna – Ciebie wkurzam z pasji, ty idioto.
                - W takim razie, kontynuuj.
               
                - Nie no, podczas gdy my, szarpiemy się z dwoma, niebezpiecznymi, rudowłosymi niewiastami, siłą zabierając im pomoce naukowe, ty, jak gdyby nigdy nic, przeglądasz fiszki! Nie tak się umawialiśmy, Lunatyku, obiecałeś – powiedział krytycznie James.
                - Daj spokój, wiedziałeś, że tak będzie. To jakbyś zakazał Glizdkowi czekolady! – Staną w obronie przyjaciela Syriusza, na co James westchnął i rzucił mu znaczące spojrzenie – To jest… Zaiste, sprawiłeś nam wielki zawód! To… obraza naszego zaufania! I jak my ci teraz mamy zaufać!? Dobrze było?
                - Fantastycznie. A ty – dodał do Lupina – Oddaj notatki. Fiszki. Podręczniki. Różdżkę…
                - Może mam się jeszcze przywiązać do krzesła i zakneblować? – spytał zirytowany chłopak, a James zamyślił się.
                - To by mogło przeszkadzać ci w relaksacji, ale… Mamy sznur?
                - Niestety, wyszedł – westchnął Syriusz – Ale zawsze można go przykleić. I zakneblować skarpetą, dla przykładu – dodał z powagą kiwając głowa.
               
                Stres, jest największym wrogiem człowieka w czasie egzaminu. To nie brak wiedzy, brak inteligencji czy talentu decyduje o porażce, ale stres. Kiedy nerwy pochłaniają każdy milimetr naszej świadomości, zapominamy o prostych rzeczach, gubimy się i popełniamy błędy, które mogą kosztować nas wszystko.
                Łatwo jednak mówić: wyluzuj, kiedy sam masz za sobą ciężkie doświadczenie i wiesz, że naprawdę nie było się czego bać. Dużo gorzej jest jednak przyjąć do świadomości, że nie taki diabeł straszny jak go malujesz.
                W poranek pierwszego dnia Okropnie Wyczerpujących Testów Magicznych, nie było w zamku osoby, która byłaby spokojna. Denerwował się każdy – nauczyciele, duchy, uczniowie, ci, którzy egzaminów nie zdawali i które je zdawali, a nawet woźny i gajowy odczuwali pewien dyskomfort.
                Przy stole Gryfonów nawet Huncwoci nie byli spokojni – wprawdzie żartowali z nerwów innych, jednak i im zdarzyło się nerwowo poluzować krawat czy spojrzeć na zegarek. Godzina zero nadchodziła wielkimi krokami.

                

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz