Rozdział 29



- Możecie mi powiedzieć, co wy kombinujecie? I jaki cudem, chcecie się dostać do Hogsmeade, niezauważeni przez nikogo?
- Lily, trochę zaufania – jęknął James, obejmując dziewczynę ramieniem – Zapewniam cię, że obaj z Łapą wiemy co robimy. Wystarczy, że zachowacie dyskrecję i wszystko będzie w najlepszym porządku.
- Tu nie chodzi o brak zaufania – wtrąciła Lauren – Zdaję sobie sprawę, że wszystko jest możliwe. Ale, z ciekawości, ile szkolnych reguł złamiemy?
- Tylko kilkadziesiąt – rzucił James, zupełnie tak jakby mówił o czymś mało istotnym. Syriusz, widząc miny dziewczyn, szybko poprawił przyjaciela.
- Żadnej, jeśli nikt nas nie złapie. A nie złapie, słowo Huncwota – obiecał z powagą.
- Nie wierzę wam – oznajmiła Lily – I nie jestem pewna, czy chcę się w to pakować.
- Dokładnie, ona ma rację. Czuję kłopoty. Wielkie kłopoty.
- Lauren, kochanie, sama nasza obecność oznacza kłopoty – powiedział Syriusz i przeklął pod nosem.
Na szczęście dla niego, Lily i James akurat zajęli się sobą i zupełnie nie zwrócili uwagi na słowa Blacka. Lauren wstrzymała oddech, patrząc z niepokojem na przyjaciół. Lily, czując na sobie jej spojrzenie, oderwała się od Jamesa.
- Co?

- Nie, nic. Po prostu mam wątpliwości… - powiedziała wymijająco King, odwracając wzrok.
- Mnie przekonali – stwierdziła Lily, wzruszając ramionami – Skoro uważają, że wszystko będzie dobrze… Ufam im.
Lauren zaśmiała się.

- To się dopiero nazywa dar przekonywania…


- Daj spokój, robiliśmy to tysiące razy – zapewnił Lauren Syriusz, zamykając drzwi od jednej z sal i siadając na ławce – Można powiedzieć, że jesteśmy profesjonalistami.
- Nie uspokoiłeś mnie – oznajmiła z powagą Lauren – Co, jeśli nas złapią!? Wymykanie się ze szkoły do wioski, Syriusz, wyrzucą nas bez mrugnięcia okiem! Chciałabym skończyć szkołę, zważywszy, że zostało już tylko pięć miesięcy.
- Powtarzam – powiedział poważnie – Wiemy, co robimy. Wszystko będzie w dobrze. Wiesz, spodziewałem się, że masz do mnie trochę więcej zaufania.
- Nawet tak nie mów – ostrzegła – Nie próbuj ze mną pogrywać!

- Dobrze, już dobrze – zeskoczył z blatu i podszedł do dziewczyny, obejmując ją w pasie –Słowo Huncwota, że nikt nas nie złapie i dostarczymy was całe i zdrowe z powrotem do zamku. Nawet nie masz pojęcia, jakie mu tu rzeczy robiliśmy. Wymykanie się z zamku to przy tym wielkie nic.
- Co robiliście? – spytała podejrzliwe, marszcząc brwi – Syriusz…
- Kiedyś ci opowiem. W sprzyjających warunkach z dala od gromady duchów mogących w każdej chwili nas donieść.

- Duchy nie donoszą… - zauważyła.
- Nigdy nie masz pewności.


- Może moje wątpliwości są trochę nie na miejscu – odezwał się Remus – Ale czy nie wydaje się wam, że mogą zacząć pytać?
- Umiejętność zbywania mamy we krwi – przypomniał James – Po za tym i tak prędzej czy później, dowiedzą się o mapie i pelerynie. Czy tego chcemy, czy nie.
- Nie muszą znać szczegółów – dodał Syriusz. Remus pokiwał głową.
- Tak, to ma sens.

- Pewnie, że ma – uśmiechnął się Potter – No dobra, chyba wszystko wzięliśmy. Macie jakieś zapotrzebowanie? Tak Coś, pamiętam o chrupkach dla ciebie – dodał szybko, widząc jak Coś wychyla się zza poduszki.



- Proszę, słucham. Czekam na wyjaśnienia! Jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak karygodnym zachowaniem u uczniów!

- Pani Profesor, ja wszystko wyjaśnię – powiedział Eddie, widząc że Lexie otwiera buzię – To moja wina.
- Twoja? Mauer, na Merlina, co ty opowiadasz!? Panna McAdams rzuciła się na ciebie z pięściami!

- Zgadza się, Pani Profesor. Obawiam się jednak, że zasłużyłem sobie na tego prawego sierpowego. Biorę na siebie całą odpowiedzialność za krzywdy, jakie mnie spotkały. Niestety, ale nie mogę Pani Profesor powiedzieć, co takiego zrobiłem Lexie, że całkiem straciła nad sobą panowanie, gdyż mogłoby to ją ponownie urazić.
- Cóż… W takim wypadku… Nie mogę ukarać cię za to, że dostałeś w twarz, Mauer! Bez względu na to, co zrobiłeś, Panna McAdams nie powinna była cię bić! To karygodne zachowanie…
- Całkiem naturalne w jej przypadku – powiedział szybko Eddie - Zdążyłem już przywyknąć, Pani Profesor. Naprawdę, nic się nie stało.
- Zaraz, chcesz mi powiedzieć, że to nie był pierwszy raz!?
- Lexie ma bardzo dużo siły, wstrzymam się od odpowiedzi na to pytanie.



- Ty jesteś kompletnie pierdolnięty! – krzyknęła dziewczyna, gdy tylko wyszli z gabinetu McGonagall – Przez ciebie wyszłam na terrorystkę i męską bokserkę!

- Nie masz szlabanu – wzruszył ramionami Eddie – Powinnaś mi raczej podziękować, bo to ja wyszedłem na kompletnego pantoflarza, którym nie jestem.
- Ona myśli, że cię szantażuję!
- Zależy jak na to spojrzeć. Daj spokój, przejdziesz do historii szkoły jako kobieta niezależna która biła facetów. Możesz być dumna.
- Jesteś walnięty – stwierdziła z przekonaniem.
- Myślałem, że wiesz już o tym od dawna. Daj spokój, sprowokowałem cię.

- Powiedziałeś: jeśli ci to pomoże, możesz mnie walnąć!

- I wystarczy – wyszczerzył zęby – Fajnie, że to sobie wyjaśniliśmy.
Lexie przewróciła oczami. Były takie chwile, kiedy naprawdę go nie rozumiała. Gdy pół godziny temu wpadła na niego przed biblioteką, wściekła na swoje współlokatorki i naskoczyła bez powodu, była przekonana, że jak zwykle skwituje jej napad złości zwykłym: phy! Eddie jednak, wydawał się być rozbawiony jej wybuchem, a kiedy zagroziła, tradycyjnie, że da mu w twarz, nie przyleją się zbyt mocno.
- Skoro uważasz, że ci to pomoże, możesz to zrobić – powiedział z powagą.

I wtedy akurat, złapała ich McGonagall/
- Ty naprawdę masz jakiś problem – stwierdziła z przekonaniem. Zadarła głowę, by na niego spojrzeć. Nadal sięgała mu zaledwie do połowy piersi i poczuła rozbawienie na myśl, gdyby plotka o tym, co się wydarzyło została puszczona w eter.
- Nie, to ty masz problem – poprawił ją – Nie dość, że pozwoliłem, żebyś się na mnie wyżyła, to jeszcze uratowałem cię przed szlabanem.
- Wiesz, dostrzegam pewne pozytywy tej sytuacji. Pomyśl o swojej reputacji, gdyby ktoś się dowiedział, że mierząca metr pięćdziesiąt trzy Lexie dała ci w twarz – zaśmiała się, nie mogąc dłużej wytrzymać. Eddie chyba tylko na to czekał.
Zrobił stanowczy krok w jej stronę, a gdy cofnęła się, z przerażeniem przekonała się, że jej plecy dotykają ściany.
- Nie chcesz, żeby ktoś się o tym dowiedział – powiedział, równie rozbawiony co ona przed chwilą – Uwierz mi.

- Co chcesz zrobić? – spytała powoli, mrużąc oczy.
- Mam pełen wachlarz propozycji. Co cię najbardziej wkurzy?
- Nie odważysz się…
<i>Morgano… Odważy!</i>
- Twoja reputacja też na tym ucierpi. Nie chodzisz z dziewczynami.
- Przeżyję to.
Po tonie, jakim to powiedział, odgadła, że ma rację. Zagryzła wargę, westchnęła zrezygnowana.
- Popertraktujemy…?


- Dobra – powiedział James, zatrzymując się przed posągiem Jednookiej Czarownicy i wyciągając różdżkę – To, co tu zobaczycie, jest ścisłą tajemnicą, jasne?
- Żadnych pytań – dodał ostrzegawczo Syriusz – Bo was tam zostawimy.
- Zostawimy? - zwrócił się do niego James, a Black wzruszył ramionami.
- Szkodzi nam coś?
- W zasadzie…

- James! – krzyknęła oburzona Lily, a Potter zaśmiał się, dając jej w przelocie buzi w policzek.
- Przecież żartuję. Tęskniłbym. No dobra, Łapa, patrz, czy nikt nie idzie.

- Się robi.
- Może zadam głupie pytanie, ale… Jak chcecie wrócić niezauważeni? Przecież wrócimy wieczorem…
- Za łażenie po nocy, dostaniesz najwyżej dwudniowy szlaban – powiedział James, stukając różdżką w garb wiedźmy – Jeśli byłby jakieś specjalne okoliczności, wtedy do miesiąca. Trzeba znać przepisy, które się łamie – dodał, widząc pytające spojrzenie King.
- Zadziwiacie mnie coraz bardziej – oznajmiła Evans – Jak to możliwe?

- Lily, ty jeszcze dużo nie wiesz – stwierdził Potter – Proszę do środka.



- Jesteśmy w Miodowym Królestwie? – Spytała King, rozglądając się dokoła. James i Syriusz, gestem pokazali jej, że ma być cicho. Dopiero gdy wymknęli się z piwnicy, odezwał się.
- Wycieczka rozpoczęta. Przystanek pierwszy, Miodowe Królestwo.

- Skąd wiecie o tym przejściu? – Lily spojrzała zaskoczona na swojego chłopaka.
- Mamy swoje sposoby. Wystarczy dobrze poszukać – dodał tajemniczo – Po za tym, miało nie być pytań. Lepiej się pospieszmy, bo nie mamy dużo czasu.


- Oni coś ukrywają – powiedziała Lily, czekając aż sprzedawczyni zapakuje jej wszystkie zakupy – I wcale nie jestem pewna, czy to coś dobrego.
- Zauważyłam.

- Pytałam kiedyś Jamesa o to, skąd się wzięli Huncwoci – podjęła Evans – Najpierw mnie zbył, a potem powiedział, że nie może nic powiedzieć. To takie dziwne, zupełnie, jakby mi nie ufał.
- Widocznie, mają swoje powody. Skoro wszyscy ucinają ten temat, najwyraźniej to dla nich ważne. Na razie, lepiej nie naciskać, w końcu pewnie nam powiedzą – dodała i odwróciła się do wystawy. James i Syriusz stali przed sklepem, podziwiając świeżo zakupione gadżety Z Zonka – Patrz na nich, są jak dzieci. Nigdy chyba nie dorosną.
- Mam nadzieję – powiedziała cicho Lily, uśmiechając się łagodnie. King pokręciła głową rozbawiona, w myślach przyznając Evans rację – Dziękuję.
Wyszły ze sklepu, trzymając pod pachą paczki z zakupami.
- Mamy wszystko. Możemy wracać.
- Co powiecie na krótki spacer po okolicy? – Spytał James, zabierając od Lily torbę – A właściwie, co ty powiesz na spacer po okolicy. Wybaczcie, ale w tej chwili wasze towarzystwo nie jest zbyt wielką atrakcją.
- Słyszałaś go? Dobre sobie – prychnął Syriusz – Chodź, idziemy stąd, jak nas nie chcą. Do zobaczenia w Miodowym Królestwie!
Pociągnął King za rękę i oddalili się, rozbawieni.
- Nie patrzą – wyszeptała Lauren, gdy Lily i James zniknęli w jednej z bocznych ścieżek. Torby upadły na ziemię, gdy Black złapał ją w pasie i pocałował – To było ryzykowne.
- Zaczynam mieć dość tej całej konspiracji – oznajmił chłopak – Albo im powiemy, albo trzeba wymyślić jakąś dobrą kłótnię żeby się nie panoszyli.
Wybuchła śmiechem, schylając się po paczki.

- Cierpliwość jest cnotą, wiesz?

- Gadasz głupoty, wiesz?

- Jesteś strasznie niecierpliwy – oznajmiła – I zaborczy.
- Zaborczy? Wiesz co!? Nie miałem cię przy sobie dla siebie od… - spojrzał na zegarek – Merlinie, piętnastu godzin!
- Merlinie, jak ty przeżyłeś!

- Sam nie wiem. Naprawdę. Cholera, to była straszna katorga, widzisz, jaki jestem dzielny?
- Bardzo dzielny – powiedziała zbliżając buzię do jego twarzy – Jestem z ciebie dumna.



- Namoczymy się! – Zaśmiała się Lily, gdy Potter pchnął w zaspę – Będziesz chory! Chcesz być chory? Jaaaaames! Mam śnieg pod kurtką…
- Marudzisz – stwierdził, kładąc się na śniegu i westchnął – Lily? Co chcesz na urodziny?
- Teraz o to pytasz…? Jeszcze dużo czasu.
- Tylko dwa tygodnie – powiedział, spoglądając na nią – Więc?
- Ciebie – uśmiechnęła się – ty mi wystarczysz.
- No to wiem – westchnął rozbawiony – A co do tego?
- Trochę więcej skromności! – rzuciła w niego śnieżką, wstając i zbierając torby.
- Ale ty jesteś… A jakaś podpowiedź?
Odwróciła się do niego, przyglądając z powagą.
- Zaskocz mnie. Chodźmy, robi się ciemno, a powrót do zamku trochę nam zajmie.


- To też jest tajemnicą? – spytała Evans, wskazując na pelerynę-niewidkę. Dziura pod portretem zamknęła się za nimi. James opadł na fotel, wzdychając.
- Nie, tu nie ma żadnej tajemnicy. Dostałem ją od ojca, w spadku.
- A to? – spytała Lauren, patrząc na mapę, którą Syriusz chował do kieszeni – Skąd macie tą mapę?
- Skąd wiesz, że to mapa?
- Podejrzałam – powiedziała bezczelnie szczerze King, zdejmując płaszcz – Więc? Też ją dostaliście?
- Tak – skłamał szybko Syriusz, widząc spojrzenie, jakim Evans zmierzyła jego przyjaciele – Dokładnie.

- W porządku.
- Wierzycie nam? – spytał zaskoczony James. Lily spojrzała po nich, unosząc brwi wysoko.
- A czemu miałybyśmy nie wierzyć? To ma sens. Jest naprawdę późno, powinniśmy iść spać. Widzimy się jutro? – Podeszła do chłopaka, całując go na dobranoc w policzek.
- Jutro… Nie mogę, jutro nie mogę.

- Czemu?
- Obiecał mi coś – wtrącił szybko Syriusz – Przez ciebie nie ma dla mnie czasu. Czuję się taki odrzucony.
- Rozumiem. Dobranoc.
- Dobranoc.
- Oni coś ukrywają – powiedziała Lily, gdy tylko weszły na schody prowadzące do damskiego dormitorium – I to coś, co wcale nam się nie będzie podobało.


- Sądzisz, że to kupiły?
- Nie ma szans – stwierdził Syriusz, wchodząc za przyjacielem do dormitorium.
- Będą węszyć?
- Nie – powiedział Potter – Nie sądzę. Ale trzeba znaleźć coś bardziej wiarygodnego. Może faktycznie nie powinniśmy ich zabierać.
- Zauważyłby prędzej czy później – wtrącił Remus – Musimy być po prostu bardziej ostrożni, to wszystko. A jak było?
- Dobrze. Właśnie – James zwrócił się do Syriusza – Co ty zrobiłeś Lauren? Wróciła jakaś taka… taka… taka… inna.
- Nie wiem o czym mówisz – wzruszył ramionami Black. By uniknąć spojrzeń przyjaciół, pochylił się nad torbą, którą zaczął wypakowywać – Nie zauważyłem, żeby była jakaś inna.
- Właściwie – podjął po chwili Remus – Ostatnio jest jakaś inna. Bardziej szczęśliwa, w moim mniemaniu. Na ten temat też nic nie wiesz?
- Nie mam pojęcia o czym mówicie – powiedział chłopak – Może ulżyło jej, że wasza sprawa w końcu się rozwikłała?

- Może – zgodził się Potter wzdychając i opadł na łóżko. Remus jednak wpatrywał się przez chwilę w przyjaciela.
- A co u April? – spytał szybko Black – Widziałeś się z nią?
- Skąd taki pomysł? - zmieszał się Lupin.
- Ostatnio utykałeś. A pełnia dopiero jutro.

- Potknąłem się… W ogóle, to nie twój interes – dodał ostrzegawczo. Potter zaśmiał się.


- Remus!

Zacisnął powieki, spodziewając się że trafi na ścianę, uderzy w coś głowę lub coś spadnie na jego nogi. Nie wydarzyło się jednak nic z tych rzeczy, a gdy otworzył oczy, zobaczył przyglądającą mu się April.
- Blado wyglądasz – powiedziała z powagą – Wychodziłeś ostatnio na powietrze? Sądzę, że zbyt mało czasu spędzasz na powietrzu, to bardzo niezdrowe. Musisz się dotleniać w przeciwnym razie ciężej jest się skupić, gorzej się śpi i ma się mniej sił…
- Widzę, że humor ci się polepszył – zauważył, na co dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej, odgarniając ciemne kosmyki z buzi.

Sięgające ramion, proste, czarne włosy tym razem zostawiła rozpuszczone i co chwilę wpadały jej w oczy.
- To dlatego, że dużo jestem na powietrzu. Przyniosłam ci torbę – dodała – Ale nie oddam ci jej, dopóki nie wyjdziesz ze mną z zamku na spacer. Długi, porządny, orzeźwiający spacer. To niedopuszczalne, żebyś chodził taki blady. Musisz o siebie zadbać.
Zaśmiał się pod nosem.
- To miło, że się o mnie troszczysz, ale jestem dużym chłopcem i wiem, co dla mnie dobre…
- A nie wygląda – ucięła szorstko – Co się tak gapisz? Umiem się odgryźć. Idziemy, bez dyskusji.


- Ty mała, wredna diablico – wycedził, łapiąc ją za nadgarstek i odciągając od tłumu – Mieliśmy umowę, tymczasem…
- Wypsnęło mi się – powiedziała z drwiącym uśmiechem – daruj, ale pokusa była zbyt silna.

- Kreatura. Bez sumienia. Okrutna.

- Mów mi więcej… To balsam dla mej duszy.
- Uprzedzałem cię – zrobił krok w jej stronę – Uprzedzałem lojalnie.
- Sądzisz, że jeden, marny pocałunek mnie przestraszy? – spytała, jednak na wszelki wypadek się cofnęła – Nie możesz tego zrobić, to będzie pogwałcenie mojej prywatności i brak poszanowania dla moich przekonań.
- Pobiła mnie dziewczyna, mam w nosie twoje przekonania – prychnął chłopak.

- To było niechcący! Nie plotkuję… Eddie… Edusiu… Precelku… Proszę, wiesz, że oboje tego nie chcemy…
- Co ci szkodzi? Sama powiedziałaś, że się nie boisz.
- Sam fakt że to ty… Jeśli wiesz, co mam na myśli – dodała i jęknęła, wpadając do schowka na miotły.
- To będzie dla mnie tak samo nieprzyjemne jak dla ciebie – uprzedził – Ale ostrzegałem.
- Oh, jesteś potworem – warknęła, krzyżując ręce na piersi – Nie możesz po prostu rozgadać, że mnie z kimś widziałeś?
- Nie – pokręcił głową – Będzie mi brakowało tego… czegoś. Jeśli wiesz, co mam na myśli.
- Nie dam pogwałcić swoich poglądów – wycedziła, stając na wiaderku i zanim odpowiedział, pocałowała go, zarzucając ręce na jego szyję.
Nie wiedziała, ile to trwało, trwało jednak zdecydowanie zbyt długo i przynosiło jej zbyt wielką przyjemność.

- Teraz, to ja pocałowałam ciebie – powiedziała, odrywając się i oparła plecami o miotły – Dwa zero dla mnie.
- To się jeszcze okaże.


- Za rogiem, jest dość przestronna komórka na miotły – wyszeptała mu do ucha, odciągając na bok – A ja jestem silnie stęskniona.
- Prowadź – zaśmiał się, łapiąc ją za rękę. Skręcili w korytarz i upewniwszy się, że w pobliżu nie ma żywego i martwego ducha, pozwolili sobie na nadrobienie dwudniowych zaległości. Nie odrywając się od siebie, minęli odległość dzielącą ich od drzwi komórki. Lauren po omacku otworzyła drzwi, zrobiła krok w tył i… jakimże było dla niej zdziwienie gdy poczuła, że na kogoś wpada.

Syriusz, pchnął ją do środka, usłyszała łomot przewracających się wiader, huk spadając mioteł i dwa oburzone okrzyki.

- Co do… - Black machnął różdżką i w komórce zapaliło się światło – Eddie!? Lexie!?
- No i znaleźliśmy się w sytuacji iście niekomfortowej – powiedział Mauer, odgarniając włosy z czoła. Lexie, siedząca na podłodze jęknęła, ukrywając buzię w dłoniach.


- Ty i ona!? – spytała Lauren patrząc to na Eddiego to na Lexie – Wy, razem?!
- Wszystko wyjaśnię – powiedział natychmiast Eddie – Ta złowieszcza kreatura rozpowiedziała że mnie pobiła więc…
- Wypsnęło mi się, ile razy mam powtarzać!
- Więc zgodnie z naszą umową, odwdzięczyłem jej się pięknym za nadobne.
- Obściskując ją w komórce na schodach? Co w tym strasznego?! – Zdziwił się Syriusz.
- Oni sami – powiedziała Lauren, wzruszając ramionami – Chciał rozpowiedzieć, że całuje się z facetami i zrobić z niej dwulicową dziwkę.

- Rozumiesz ten tok rozumowania?
- Chodziłam dwa lata z jego przyjacielem, znam go lepiej niż Petera – powiedziała z powagą.
- Ale ta zołza mnie ubiegła – zastrzegł Mauer – Zaraz… A co wy tam robiliście? Razem?
- Szukaliśmy miotły – powiedział szybko Black.
- W takim tempie nie wpada się do komórki na miotły, kochany. Są razem – dodała wyjaśniająco – Nie mylę się?
- To wspaniale! Wiedziałem, że w końcu wstąpicie na właściwą ścieżkę! To takie… Nikt nie wie?
- Już nie…
- Zawrzyjmy układ – powiedziała Lexie, wstając – My, nie powiemy nikomu nic o was, wy, o nas. I wszyscy będą szczęśliwi.

- Nie wygadacie? – Spytała z powagą Lauren, podchodząc bliżej – Lily nie może się dowiedzieć w ten sposób.
- Nic im nie powiemy – obiecała McAdams. King przyjrzała się jej i wymieniła uścisk dłoni.


- To się zaczyna robić skomplikowane – stwierdziła Lauren odgarniając włosy do tyłu – teraz już wiedzą. Oh, nie martw się, nic nie wygadają. Widziałeś ich.
- Swoją drogą nie pojmuję ich relacji – powiedział Syriusz, marszcząc brwi – O co w tym chodzi?
- Nie jestem pewna – oznajmiła powoli Lauren – Oni chyba sami tego nie wiedzą. Ale mam nieodparte wrażenie że tu już nie chodzi tylko zrobienie sobie na złość.
- Lauren, to, że oni się zejdą jest tak pewne jak to, że Dumbledore dawno przekroczył setkę – pouczył ją Black – Nie zdziwiłbym się, gdyby już byli razem, tylko skrzętnie to ukrywają. Chociaż akurat wtedy to co nam powiedzieli niemiałoby sensu.
- Syriusz. To co oni mówią, dla nas nigdy nie ma sensu.

- Punkt dla ciebie.


- Życie jest jednak piękne…
- A ty bywasz jednak nudna – oznajmiła King, patrząc z rozbawieniem na Lily – Merlinie, ja też taka byłam?
- Jeszcze gorsza! Wytrzymać się z tobą nie dało.
- Przepraszam – powiedziała z powagą – Więcej nie będę.
- A szkoda. Powinnaś się zakochać. Zakochanie jest fajne. Bycie z kimś jest fajne. Życie jest fajne.
- Ale bredzisz – odezwała się Kitty – Przestań, bo zacznę przeklinać dzień, w którym zgodziłam się im pomóc!

- Hej, jest szczęśliwa – Lauren zaśmiała się łagodnie – Ciesz się tym szczęściem. Ciebie kiedyś też to spotka.
- Pierwsze zakochanie jest tylko raz w życiu. Każde inne jest mniej… wyjątkowe.
- Nie zgodziłabym się… - powiedziała cicho Lauren i spojrzała z powątpiewaniem na swoje wypracowanie – Nauczyciele nie mają serca.
- Mają. Nie dla nas. Pomyśleć, że niedługo czekają nas rozgrywki w Quidditchu – westchnęła Jessica, otwierając szafę i szukając w niej czegoś zawzięcie – Co, nie słyszałyście, że ustalili termin następnego meczu, na początek marca? Gryffindor kontra Slytherin.

- No nie – jęknęła Evans – To są ostatnie wolne chwile... Oh, bosko.

- Nie marudź. Jeszcze niecałe pięć miesięcy i będziesz go miała tylko dla siebie.


Przez kolejne dwa tygodnie James lawirował między nauką, niekończącymi się treningami i Lily. Para próbowała – w miarę możliwości – łączyć te czynności w ten sposób, by znaleźć dla siebie trochę czasu.
Niestety, po porażce, jaką Gryffindor poniósł w pierwszym meczu z Krukonami we wrześniu, kapitan drużyny, Will Tylor, organizował treningi niemal codziennie, wyciskając z drużyny ostatnie krople potu.

Lauren i Syriusz, nadal utrzymywali ścisłą konspiracje. Osiągnęli już na tyle wprawy, że potrafili zgubić się niepostrzeżenie w drodze na posiłek i wrócić, zanim ktoś zdążył się zorientować, że ich nie ma. Mieli o tyle ułatwione zadanie, że wybierali na schadzki te chwile, podczas których Evans i Potter mieli okazję być razem.
April, stanowczo zdecydowała się zabrać za Remusa. Ku rozpaczy chłopaka, niemal przy każdym posiłku sprawdzała, czy zjadł odpowiednią ilość jedzenia i codziennie, wyciągała go na powietrze, argumentując to silną troską o wszystko co żyje i się rusza. Lupin zdecydował, że lepiej się z nią o to nie kłócić – posłusznie wykonywał jej zachcianki, przekonany że odmowa, może się skończyć dla niego czymś gorszym niż zmęczenie. Krukonka nadal bowiem, sprowadzała na niego pecha a zapas opatrunków w apteczce Huncwotów w przeciągu dwóch tygodni bardzo zmalał.

Eddie i Lexie, nie wrócili ani razu do tematu pocałunku, ich relacje uległy jednak pewnej zmianie. Zmiana ta objawiała się częstszymi awanturami, które kończyły się zwykle w sposób gwałtowny i nieprzewidziany przez nikogo. I oczywiście, okryte były całkowitą tajemnicą. Do czasu.


- Ile razy mam ci wyjaśniać, ty wstrętny manipulatorze, że nie!?
- Kreaturo bez serca, nic mi nie wyjaśniasz! Twoje argumenty są pozbawione sensu!
- Cała ta awantura jest pozbawiona sensu, idioto! Kłócimy się, bo wrzeszczenie na siebie bez powodu sprawia nam swoistą, anormalną przyjemność!

- Dobrze, że chociaż zdajesz sobie sprawę z tego, że jest to anormalne. Ty jesteś anormalna. Co nie oznacza, że jesteś zołzą.
- Zołzą, która zaraz pogwałci twoją sferę osobistą, targnie na reputację swoją i twoją i ubliży, czynem, myślą i co byś tam jeszcze powiedział w tej chwili.
- Zapomniałaś o bezkarnym zaspokajaniu zwierzęcych instynktów i bezdusznym wykorzystywaniu – wytknął jej. Lexie spojrzała na niego znudzona.
- Jak ci się coś nie podoba to spadaj, a jak nie, to bądź łaskaw mnie pocałować, bo nie wyciągnę z tego żadnej przyjemności jeśli spóźnię się na astronomię.
- Wiesz, że jesteśmy porąbanymi masochistami i kiedyś zamknął nas na odziane zamkniętym?
W odpowiedzi, rzuciła się na niego i pocałowała.



Lexie zawsze wiedziała, że nigdy się z nikim nie zwiąże. Wyssała to przekonanie z mlekiem matki i nikt, ani nic, nie mogło ją od tego przekonania odwieść.

Faktem było jednak, że w pewien sposób, związała się z Eddiem. Oh, nie, oczywiście, nigdy o tym nie mówili. Ani głośno, ani cicho. Ani nawet o tym nie myśleli. Po prostu, kilka dni po incydencie w czasie jednej z awantur, poczuła przemożną potrzebę, by być wdać się z nim w głębsze relacje. Nikt w końcu nie powiedział, że nie może od czasu do czasu pocałować się z facetem. W końcu była dorosłą kobietą i potrzebowała bliskości.

Bez znaczenia było to, czy jest to Eddie czy ktoś inny. A biorąc pod uwagę fakt, że był on tak samo zdecydowany jak ona, by się nie angażować, znaleźli się w układzie idealnym.
Problem polegał jednak na tym, że chociaż oboje myśleli w ten sam sposób, nie mogli mieć pojęcia, że chcąc nie chcąc, już dawno się zaangażowali a pozwalając sobie na zbliżenia, przekroczyli pewną granicę.



- Cześć i czołem!
- Litości, dziewczyno, musisz to robić? – zaśmiał się James, odrywając na chwilę od podręcznika – Biedny Lunatyk dostaje nerwicy.

- Kiedy ostatnio spałeś?
- Powodzenia, stary – wymruczał Potter, a Syriusz parsknął i pochylił się do niego przez stół.
- I właśnie dlatego, zdecydowałem że lepiej nie stawać w jego obronie.
- Ale z was przyjaciele – wytknęła Evans – Zero wsparcia!
- Wypraszam sobie te insynuacje, moja droga – oznajmił z urazą Syriusz – Moje poświęcenie ma granice. Mogę ryzykować tym, że będę żył z ogonem i pchłami, ale jej się nie przeciwstawię – dodał ciszej do Jamesa, który parsknął w swój puchar.

- Dobre rozumowanie. Po za tym – dodał głośniej, patrząc na Lily – Kto wie, co wyjdzie z tego?
- Znerwicowany Lunio.
- Przynajmniej ma wesoło – wtrącił się Peter ( Tak kochani, pamiętam o nim! Tzn.… Przypomniałam sobie o nim. Nie wnikajmy).
- I tego się trzymajmy. A teraz, wybaczcie – Tu James wskazał teatralnym gestem na swój podręcznik, na który uprzednio napluł – Ale muszę zając się odczytywaniem wiedzy zawartej na tej stronnicy, która ukryta jest nie tylko w słowach ale i pod warstwą soku z dyni…


- Jesteś jak tsunami, wiesz?

- To najsłodsze określenie mojego niezdarstwa jakie w życiu usłyszałam! – ucieszyła się April a Lupin westchnął zrezygnowany.
- Czy ty zawsze musisz dostrzegać tylko te dobre strony?
- A ty musisz dostrzegać te złe? Wolę się cieszyć z tego co mam, niż rozpaczać nad tym, czego nie mam – powiedziała, trochę głośniej niż zamierzała i zamilkła. Remus czekał na dalszy ciąg, ale tym razem, nie odezwała się.
- April…
- Wychowują mnie rodzice zastępczy – powiedziała szybko – Biologiczni, zginęli w wypadku gdy miałam rok. Nie pamiętam ich, nie wiem jacy byli, co lubili. Połowę dzieciństwa spędziłam w domu dziecka. Teraz, wychowują mnie wspaniali ludzie, których traktuję jak rodzinę. Są moją rodziną. Nie zamierzam rozpaczać dlatego, że przez pięć lat byłam sama, skoro teraz mogę się cieszyć z tego, że mam kogoś kto mnie kocha. Jeśli ty nie potrafisz cieszyć się z takich drobiazgów, to mi cię żal.
Spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczami. Zacisnęła usta w wąską linię, zmrużyła powieki i spojrzała na niego z wściekłością.
- Zadziwiasz mnie.
- Traktuję to jako komplement – powiedziała i uśmiechnęła się nagle szeroko – Patrz, przestało padać! Wychodzimy.
Złapała go za rękę i pociągnęła za sobą.
- April! Wcale nie jestem pesymistą – krzyknął do niej. Zatrzymała się, a on poślizgnął i upadł – Chociaż przy tobie jest to cholernie trudne.


- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
- Nie.

- Tak.
- Nie!

- Tak!
- Nie zrobisz tego – powiedziała stanowczo, opierając ręce na biodrach – Brak ci szaleństwa. Jesteś zbyt porządny.

- Zrobiłbym, gdybym chciał!
- Czyli nie zrobisz.

- April, na gacie Merlina, mam w tym roku OWTMy. Nie mogę…
- Byłeś kiedykolwiek w życiu na wagarach? No?
- …
- Bingo. Czyli nie zrobisz, już dla ciebie za późno. Nie ma nadziei. Jesteś sztywny i nudny. Zero szaleństwa.
- Masz świadomość, że mówisz do Huncwota? – spytał, patrząc na nią podejrzliwie – To obraza.

- Jesteś tą myślącą częścią Huncwotów. Ryzyko i szaleństwo, nie leży w twojej naturze.
- Nie no, teraz przegięłaś – powiedział stając i podszedł do niej – Nie leży w mojej naturze? No to się zdziwisz. Idziemy.
- Zdemoralizowałam Remusa Lupina – wyszeptała do siebie i uśmiechnęła się szeroko – Merlinie, jestem zajebista!

- Mówiłaś coś?


- Nie, nic…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz