Rozdział 28

Uśmiechnęła się, widząc sylwetkę chłopaka pomiędzy tłumem, spieszącym się na kolacje. Złapała go za rękę i odciągnęła w pusty korytarz. Oparła się plecami o ścianę, patrząc na niego z promiennym uśmiechem.
- Nic nie powiesz? – spytała, chowając ręce za plecami – Rozmawiałam z Lily. Udało im się, w końcu. To nie cudowne?
Milczał, wpatrując się w nią ze średnim zainteresowaniem. Jej uśmiech przygasł na ten widok, zagryzła niepewnie wargę.
- Syriusz, co się dzieje?
Znów nie odpowiedział. Przyjrzała mu się z uwagą i poczuła wstyd. W tym całym zamieszaniu, zupełnie zapomniała że rano i jemu się dostało. Zupełnie nie zasłużenie.
- Oh – wyrwało jej się i oblała się szkarłatnym rumieńcem – Przepraszam. Chodź – wyciągnęła w jego stronę rękę – Proszę.
Syriusz poczuł silną pokusę, żeby zapomnieć o urażonej dumie. W ostatniej chwili jednak udało mu się odzyskać siłę. Niech się bardziej postara.
- Syriusz – poprosiła łagodnie – Nie bądź zły. Po prostu, on mnie tak strasznie zdenerwował!
Uniósł wysoko brwi, ale nadal nic nie mówił. Wydęła wargi i spojrzała na niego skruszona. Zrobił niepewny krok do przodu, przyglądając się uważnie jej wyciągniętej ręce. W końcu, złapał ją lekko.
Natychmiast przyciągnęła go do siebie, wpadając wprost w jego ramiona. Uśmiechnęła się słodko, wspięła na palcach i musnęła ustami oba policzki.
- Przepraszam – powtórzyła za każdym razem – Nie gniewasz się już?
- Nie – powiedział w końcu, obejmując ją w pasie – Ale więcej tego nie rób – dodał ostrzegawczo. Rozpromieniła się natychmiast.
- Dobrze. Obiecuję. A teraz… Dziękuję. Za wczorajszy wieczór.
- Podziękowałaś mi już – przypomniał, marszcząc czoło. Zarzuciła ręce na jego szyi, uśmiechając się figlarnie.
- Po dłuższym zastanowieniu, uważam, że zwykłe dziękuję, nie wystarczy.
Przewrócił oczami, ale nie protestował, gdy King przeszła do podziękowań.

- Wstawać śpiochy! Na dworze piękna pogoda, szkoda dnia na wylegiwanie! – Lily wyszła dziarskim krokiem z łazienki. Na jej nawoływania, usłyszała tylko zbiorowy jęk.
- Zatkajcie ją – odezwała się Kitty – Ja chce spać!
- Nie ma spania! Mamy piękny dzień, trzeba się nim cieszyć!
Lauren wygrzebała się spod stery poduszek i spojrzała na zegarek.
- Wstawaj, szkoda dnia – zaćwierkotała Lily, zwlekając przyjaciółkę. Podbiegła do okna, odsłaniając zasłonę – Spójrz, aż chce się żyć!!
- Miłość odebrała jej rozum – mruknęła Jessica, opadając na poduszkę. Za oknem padał deszcz, sprawiając że ledwo można było dostrzec krajobraz, zwykle wyłaniający się zza szyby.
- Nie prawda – oburzyła się King, rozbudzając się – Deszcz jest wspaniały.
- Kocham deszcz – zgodziła się Lily – Nie spać! Wstawać!
- Co jest do kochania w deszczu?
- Jest mokry – podrzuciła Lauren – orzeźwiający.
- Wspaniały.
- Rozumiem, że Lily ma kłopoty ze zdrowym rozsądkiem, bo właśnie zaczęła smakować cudu miłości, ale co jest tobie? Może powinnaś zarezerwować sobie miejsce w Świętym Mungu?
- To… Jej entuzjazm zaraża – powiedziała szybko Lauren – Idę się umyć.
- Widzicie, ona się umie cieszyć cudzym szczęściem – stwierdziła z wyrzutem Evans i z pełnym optymizmem wybiegła z dormitorium.
- Obie zwariowały. Merlinie, rozum im odebrało – westchnęła Mandy i przytuliła się do poduszki, wzdychając ciężko.
W odpowiedzi usłyszały stłumiony chichot King, dochodzący z łazienki.

 - Kocham to poruszenie w czasie śniadania, gdy w szkole przybywa nowa para – zaśmiała się Lauren,  nakładając sobie na talerz tost – Te niepewne spojrzenia i podniecone szepty… I nie udolna próba zachowywania się naturalnie. Wspaniałe.
- Oh, zamknij się – rzuciła Lily i rozejrzała się dyskretnie dookoła – Naprawdę się gapią?
- Kto by się przejmował – wzruszył ramionami James, Remus pokręcił tylko rozbawiony głową, sięgając po dzbanek z herbatą.
- O cholera… - wyspała Lily, wpatrując się oszołomiona w gazetę – O jasna, bita cholera!!
- Co się stało? – spytał zaniepokojony James, sięgając po swój egzemplarz. Pozostali zrobili to samo, niespokojnie przeszukując wzrokiem nagłówek – Upiorne Nietoperze odwołują swój koncert? Co w tym strasznego nawet…
- O cholera – powiedział nagle Syriusz.
- O cholera – powtórzyła zgodnie Lily.
- Czy naprawdę tylko ja jestem tak ślepy, czy może mam inny egzemplarz!? – Zirytował się James, rzucając gazetą w swoją owsianką – I teraz jest powód, żeby powiedzieć: o cholera!!
- Ja tam też… - zaczął Remus ale przerwał mu Eddie, podbiegając do stołu z wielkim kubkiem parującej kawy przed sobą.
- Lauren!! Wszystkiego najlepszego!
- O cholera.

- Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepra….
- Jeszcze raz powiesz to słowo, a naprawdę się obrażę! Lily, na gacie Merlina, ja też zapomniałam – powiedziała Lauren pół godziny później, gdy Lily po raz tysięczny z kolei, przepraszała ją za swoją ignorancję. Po wygłoszeniu długiej mowy o tym, jak okropną przyjaciółką jest, zaczęła wyrzucać z siebie przeprosiny.
- Nigdy nie zapomniałam! Merlinie, ale ze mnie egoistka, tak zajęłam się sobą że…
- Przestań, nic się nie stało. Skończ już, proszę…
- Mam prezent, jest w dormitorium, poczekaj tu, proszę a ja…
Spojrzenie, jakie rzuciła w jej stronę Lauren, wystarczyło, żeby Evans zdecydowała, iż lepiej nic nie mówić. Obróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie.
- Ja też powinienem cię przeprosić – usłyszała obok siebie i uśmiechnęła się, rozglądając dyskretnie na boki, czy ktoś ich nie obserwuje.
- Tak….?
- Myślę, że to złe miejsce – powiedział z powagą Syriusz, kiwając głową – Moglibyśmy zwrócić na siebie uwagę, wiesz?
- Sugerujesz dyskretne ulotnienie się… - urwała i westchnęła, widząc zmierzające w ich stronę znajome sylwetki – Eddie. Lexie. Chris.
Usłyszała ciche westchnięcie Syriusza i z trudem powstrzymała chichot. Potrzebowała wiele samozaparcia, by zachować względną powagę podczas składnia życzeń. Szczególnie krótka, przyjazna wymiana zdań z Collinsem, rozbawiła ją niemiłosiernie – była niemal pewna, że po każdym wypowiedzianym przez niego zdaniu, słyszała ciche prychnięcie dochodzące zza jej pleców.
- Nie zakochuj się w nikim nie wartym twoich uczuć – powiedziała Lexie, zmarszczyła brwi i zwróciła się do Eddiego – właściwie, czemu ja tu jestem, to twoja koleżanka i jego była, ja jej nawet nie lubię.
- Sama chciałaś iść – wyjaśnił zirytowany chłopak – Nie moja wina, że jesteś niekonsekwentna!
Collins pokręcił głową, poklepał przyjaciela po ramieniu i odszedł, kiwając głową do King i Blacka. W jego ślady poszli kłócący się Mauer i McAdams.
- Szczerość tej dziewczyny jest powalająca – stwierdził Syriusz, a King spojrzała na niego krytycznie.
- Gama twoich charknięć również – odpowiedziała z rozbawieniem – Nie myślałam, że można chrząkać na tyle różnych sposobów! Gratulacje!
- Musiałem jakoś wyrazić swoją dezaprobatę. Wracając do przeprosin… Niech to, ci to zawsze wiedzą, kiedy przyjść.
- Wrócimy do tego potem… - obiecała i uśmiechnęła się do biegnących w ich stronę Huncwotów.

- Jest wspaniały – powiedziała Lauren przykładając do piersi błękitny, kaszmirowy sweter, który sprezentowała jej Lily – Dziękuję.
- Możesz założyć go na wieczór.
- Tak to… Wieczór? Jaki wieczór? – spytała zaniepokojona – Skąd wiesz o wieczorze?
- James mi powiedział – odpowiedziała krótko – To ich pomysł.
- A to papla… Zaraz. JAKI pomysł?!
- No… Impreza, oczywiście.
- Impreza? – jęknęła dziewczyna – Nie, nie chcę imprezy to wszystko… To jest, to konieczne? Sądziłam że idziecie gdzieś we dwoje w końcu już dwa dni jesteście razem i…
- Daj spokój, skąd taki pomysł, że zostawię cię samą we własne urodziny – zaśmiała się Evans. Lauren wymusiła uśmiech i jęknęła w duchu.
- Ale to bez sensu, przecież dopiero był Sylwester nie macie dość…
- Jest coś, o czym powinnam wiedzieć? Masz jakieś plany, na wieczór?
Lauren już otworzyła usta by się zgodzić gdy doszło do niej, że jeśli potwierdzi, skieruje na siebie mnóstwo pytań i dociekań. A tego, w tej chwili nie chciała.
- Nie, nie mam….

- Mam pomysł – Syriusz dosiadł się do niej, podając jej butelkę Ognistej Whisky – Wyrwijmy się stąd.
- Daj spokój, a co z konspiracją? Zauważą…
- No nie wiem. Myślę, że nie zauważą – stwierdził wskazując na zgromadzonych w dormitorium gości. Eddie, już bez Lexie, wydawał się trochę wyzbyty energii i znudzonym tonem rozmawiał z Peterem. Jessica i Mandy, kłóciły się żywo o coś z Remusem, a Kitty wymknęła się ukradkiem z dormitorium do swojego chłopaka. Tymczasem Lily i James, leżąc w ciszy na łóżku, zdawali się być w kompletnie odległym świecie.
- Masz rację, wynosimy się stąd, póki nie patrzą.
- Czekaj – powiedział podchodząc do szafy. Zaszła go od tyłu i zajrzała ponad ramieniem.
- Co robisz?
Spojrzał na nią podejrzliwie. Uśmiechnęła się słodko, opierając głowę na jego barku.
- Patrzę. Co robisz…?
- Muszę… Umiesz dochować tajemnicy?
- Od prawie dwóch tygodni nie pisnęłam Lily o nas słowa. To chyba mówi samo za siebie.
- Właśnie. To nie zmienia faktu, że jesteś kobietą. Lepiej nie nadwyrężać twojej zdolności do utrzymywania sekretów, prawda?
- Jak nie chcesz mówić, nie musisz – powiedziała, wzruszając ramionami. Oparła się plecami o szafę, oglądając z uwagą sufit.
- Nie próbuj na mnie tych sztuczek, nic ci nie powiem – uśmiechnął się łobuzersko, chowając Mapę do kieszeni – Możemy iść.
- Co zabrałeś? – spytała, gdy wyszli z dormitorium, niezauważeni przez nikogo. W Pokoju Wspólnym panowało tak wielkie zamieszanie, że nikt nie zwrócił na nich uwagi.
- Musisz zadawać pytania? – spojrzał na nią, marszcząc brwi. Nie mógł zostawić mapy w dormitorium, był bowiem pewny, że jeśli ktoś zauważy ich nieobecność, wszystko się wyda.
- Tak, muszę – zgodziła się – Na takiej zasadzie to działa.
Milczał, wpatrując się w nią uparcie.
- Dobra, nie wnikam – poddała się – Ale to cię będzie drogo kosztować.
Black uniósł wysoko brwi. Lauren posłała mu rozbawione spojrzenia, podeszła bliżej i spojrzała na niego znacząco.
- Naprawdę tylko to ci w głowie?
- W tej chwili? Absolutnie tak. Ale do tej rozmowy – dodała ostrzegawczo, gdy ich nosy się zetknęły – Jeszcze wrócimy.

- Uciekać z własnej imprezy!? Wstydź się!!
- Wszyscy byli zajęci sami sobą, a mnie koszmarnie bolała głowa więc poszłam do dormitorium – powiedziała łagodnie Lauren, zupełnie nie zwracając uwagi na oburzenie przyjaciółki.
- Jesteś blada… Zupełnie jakbyś nie spała całą noc – dodała z wyrzutem Evans – Może coś cię łapie?
- Może… - King z trudem powstrzymała cisnący się na jej usta uśmiech. Wspomnienie wczorajszego wieczora wróciło ze zdwojoną siłą. Lily, źle odczytując minę King, zaniepokojona podeszła bliżej.
- Masz szkliste spojrzenie. Lauren, powinnaś iść do Skrzydła Szpitalnego.
- Powinnam….? Tak, masz świętą racją – powiedziała szybko, kiwając głową – Faktycznie trochę źle się czuję. Do zobaczenia na transmutacji!
- Trochę szybko się ewakuowała jak na tak chorą – stwierdziła z wahaniem Mandy. Lily pokiwała głową, jednak zdecydowała w chwili obecnej, nie poświęcać temu większej ilości czasu.

Podbiegła do stołu Gryfonów i bezwstydnie wpakowała się między Remusa a Jamesa.  Syriusz westchnął.
- Niedługo Gryfoni staną się rzadkością przy tym stole – oznajmił, a Lily zakrztusiła się herbatą. Eddie westchnął ostentacyjnie.
- Tak, to irytujące gdy obcy dosiadają się do stołu – stwierdziła. April wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu. Coś, siedzący w kieszeni Jamesa poruszył się niespokojnie.
- Siedź grzecznie – syknął Potter, ale Cosiek wcale nie miał zamiaru pozostać we wnętrzu szaty Pottera. Wdrapał się po podszewce kieszeni i wyskoczył na jego koszulę, łapiąc się guzików – Nie wiedziałem, że tak umiesz!
- Kudłacz! – Ucieszyła się April a Coś, wskoczył na stół i przedreptał po swojemu do dziewczyny, która wzięła go w dłonie i pogłaskała między oczami – Ty psotniku! Myślałam, że wyparowałeś!
- Co… Ty znasz Cośka!? – Zdziwił się Syriusz, a April wzruszyła ramionami.
- Pewnie, to ja go wyczarowałam! Nazywa się Kudłacz. To jest, mówiłam tak na niego, ale Cosiek pasuje bardziej.
- Ale skąd…!? – Spytał James, a Coś odwrócił się w jego stronę, a jego futerko zmieniło kolor z czerwonego na żółty.
- To był przypadek – Wyjaśniła z rozbawieniem. Cosiek wyrwał się jej i wrócił do Jamesa, który posadził go na ramieniu – Ćwiczyłam zaklęcia i coś mi się pomyliło. Nie wiem, co – dodała a Remus wzniósł oczy do góry.
- Czemu nie jestem zdziwiony…
Posłała mu przepraszające spojrzenie i podjęła.
- To było jakoś przed Dniem Głupca. I wtedy pomyślałam, że wyślę go do któregoś z was, jako dowcip. Myślałam, że wyparuje albo zniknie jakoś, czy coś.
- Ale, po co!?
- No jak to - wyszczerzyła się – Zrobić dowcip Huncwotom? To zaszczyt!
James zawahał się, zdjął Cośka z ramienia i połaskotał pieszczotliwie po brzuszku, poczym wyciągnął go w stronę April.
- Należy do ciebie.
- Co ty! Był z wami tyle czasu, nie mogę go zabrać – dodała tonem stwierdzającym oczywistość – przywiązał się.
Coś pisnął z oburzeniem, dziabną Jamesa w palec i zeskoczył, chowając się do kieszeni. Potter sięgnął do drugiej po chrupka czekoladowego, wsadził go do kieszeni i syknął.
- Chyba się obraził – powiedział, wywołując wielką falę rozbawienia wśród kolegów.

- Cieszę się, że jesteś szczęśliwa – powiedziała King, pochylając się nad tomem <i>Największych trucizn</i> - Warto było tak się męczyć przez tyle czasu, co?
- Zdecydowanie tak – Evans uśmiechnęła się i ściszyła glos, gdy bibliotekarka przeszła obok ich stolika – A wiesz, widziałam ostatnio Eddiego i Lexie.
- Nie wiem czy jest szansa, żebyś zobaczyła ich osobno – zachichotała King, podkreślając piórem ważniejszy fragment – Są już nierozłączni.
- Tak, wiem o tym, ale nie o to mi chodzi. Mam wrażenie, że mniej się kłócili jakoś.
- To akurat niemożliwe. Istotą ich jestestwa jest to, że się kłócą – oznajmiła Lauren – To jest jak narkotyk. Rozumiesz…
- Ciekawa jestem, co z nimi będzie dalej – powiedziała Lily, zatrzymując się w połowie zdania – Nawet do siebie pasują.
- Są dla siebie stworzeni. Ale znając Eddiego, będą się tak ciągnąć do końca życia, szczęśliwi i spełnieni. Daj spokój, Lily, oboje zbyt mocno trzymają się swoich zasad, żeby z tego coś wyszło.
- A ja myślę, że w gruncie rzeczy, Lexie wcale nie jest tak twarda jaką zgrywa. Sądzę, że nie chce być sama. Tylko się boi.
- Ja my wszyscy – wymruczała King – Nie no, nie dam rady. Przecież to nie ma najmniejszego sensu! Lily, pomóż… - spojrzała błagalnie na przyjaciółkę – A ja załatwię za ciebie zielarstwo.
- Egzaminy powinno pisać się w parach – podsumowała Evans – Wtedy, zdałybyśmy na W z różdżką w nosie. No, pokaż co tam masz…

- Tylko się aby nie przepracujcie.
Lily drgnęła, słysząc cichy szept tuż obok swojego ucha. Uśmiechnęła się, gdy usta Jamesa musnęły jej policzek i posunęła, robiąc mu miejsce obok siebie. Syriusz wcisnął się w wolne miejsce między Potterem a oknem i posłał uśmiech w stronę Lauren.
- Idźcie sobie – powiedziała King, skreślając kilka linijek w pracy Lily – Chcemy to dziś skończyć a wasza obecność może nam trochę przeszkadzać.
- Będziemy grzeczni – obiecał Black – Słowo Huncwota.
- Lauren ma racje, idźcie stąd – zgodziła się Evans – Przy was nie da się pracować. Wy jesteście cwani, bo wszystko już macie, a my musimy zakuwać same.
- Wątpisz w naszą rzetelną pracę? – spytał z oburzeniem Potter – Jak możesz nas tak obrażać! Wszystko robimy sami, drogie panie. W przeciwieństwie do was…
- Hej, ja jej to tylko poprawiam! – Lauren niebezpiecznie podniosła głos, zwracając na siebie uwagę bibliotekarki – Lily ma kłopoty z zielarstwem, a ja nie jestem zbyt dobra w eliksirach więc…
- Tak, wiem coś o tym – wtrącił szybko Black, za co dostałby od Lauren pewnie w głowę, gdyby nie dzieląca ich odległość – jest w tym słabiutka.
- Każdy ma słabe punkty – powiedziała znacząco dziewczyna, a Syriusz przeklną pod nosem.
- Zielarstwo to tylko zakuwanie. Nie ma w tym nic strasznego. Jak chcesz, możemy się we dwoje…
- O nie, co to, to nie! – Odezwała się szybko Lauren – Zabierzesz ją, nic się nie nauczycie a ja nie dość, że będę musiała jej wszystko wyjaśniać od początku, to jeszcze zostanę na lodzie z eliksirami. Nawet się nie waż – dodała, zwracając się do Syriusza, który już otwierał usta.

- Nie panikuj, obiecałem, że będę grzeczny, więc będę – powiedział Syriusz, otwierając przed King drzwi i wpuszczając ją do środka – Dlaczego nie możemy mieć eliksirów w tej klasie? Mała, przytulna i nie śmierdzi żabimi jelitami.
- Właśnie dlatego, że tu nie mamy, nic nie śmierdzi – zaśmiała się King, rozkładając podręczniki na ławce. Syriusz podszedł do niej, objął ją w pasie i musnął ustami jej szyję - A teraz posłuchaj. Zbliża się test semestralny i jeśli go nie zaliczę przynajmniej na P, Slughorn nie dopuści mnie do egzaminu na koniec roku. Dlatego będziemy tu siedzieć i zakuwać o eliksirach tak długo, aż to zapamiętam, jasne? Jeśli zrobisz chociaż jedną rzecz, żeby mnie rozproszyć to… słowo… daję… że… SYRIUSZ!
Odskoczył od niej, rozbawiony. Złapała się kurczowo ławki, próbując unormować oddech.
- Chciałem zobaczyć, jak wytrzymała jesteś – powiedział bezczelnie, siadając na krześle i obserwując ją z zainteresowaniem.
- Nienawidzę cię za to – wycedziła, mrużąc oczy. Uśmiechnął się do niej, a cała złość wyparowała z niej jak z przekłutego balonika – Naprawdę cię nienawidzę…

- Skup się – poprosił, podsuwając jej pod nos podręcznik i wskazując na jeden z rysunków – Co to jest?
- Nie wiem.
- Jak ty zaliczasz eliksiry, skoro leżysz z zielarstwa?
- To się nazywa symbioza – wyjaśniła Evans.
- Co to ma z tym wspólnego?
- Lauren zna rośliny, ja umiem je zastosować w miksturach. Oh, no bo to jest takie skomplikowane – westchnęła zrezygnowana – Nie muszę znać każdej rośliny, żeby zrobić jakiś wywar. Mam spis ingrediencji i muszę je w odpowiedniej kolejności, odpowiednim sposobem i w odpowiedniej proporcji zastosować. A tutaj, muszę znać nie tylko nazwę ale również jej zastosowanie, sposób hodowania… wszystko!
- Ależ ty ściemniasz… - powiedział powoli Potter. Rudowłosa uśmiechnęła się szeroko, przybliżając się do niego.
- Uczę się od mistrza…

- Nic nie umiem – oznajmiła Lily, wchodząc do dormitorium – James nie nadaje się na nauczyciela.
- Nikt, kogo nazywasz swoim chłopakiem, nie nadaje się na nauczyciela – poprawiła ją King znad książki. Lily pokiwała głową, siadając na łóżku.
- A ty coś umiesz?
- Ani joty – powiedziała zgodnie z prawdą King. Lily zamyśliła się.
- Syriusz jest całkiem dobry w eliksirach. Co się stało? Dawno wróciłaś?
- Nie, nie dawno – odpowiedziała Lauren, zamykając podręcznik – Po prostu, miałam kłopot ze skupieniem się – dodała wymijająco.
- Czyli czeka nas noc pełna eliksirów i zielarstwa?
- Aha, dokładnie. Lily…?
- No?
- Zastanawiałaś się może już… co zrobisz po Hogwarcie? – spytała cicho Lauren, zagryzając wargi. Lily zdjęła szybkim ruchem gumkę do włosów, rozpuszczając włosy i sięgnęła po szczotkę.
- Co masz dokładnie na myśli?
- No, wiesz… Za pięć miesięcy skończymy szkołę. Trzeba będzie wybrać uczelnię, zdecydować, co dalej… Myślałaś już o tym…?
- Już dawno zdecydowałam, że chciałabym spróbować dostać się na Alchemię Magiczną – powiedziała Lily, splatając włosy z powrotem w długi warkocz – Oddział w Londynie jest jednym z najlepszych na świecie… A czemu pytasz?
- Wiesz, w te wakacje zebrałam broszury dotyczące uczelni które kształcą pod kątem Zielarstwa – podjęła Lauren, bawiąc się rękawem koszuli – I wydział Zielarzy w Londynie jest chyba najlepszy.
- To bardzo dobrze.
- Organizują wymiany studenckie – powiedziała cicho dziewczyna – Z Bostońskim Uniwersytetem. W tym roku, taka możliwość istnieje również dla pierwszorocznych, na podstawie egzaminów wstępnych i OWTM-ów.
- Chcesz się o to ubiegać? – Bardziej stwierdziła niż zapytała Evans. Lauren pokiwała głową.
- Rozważam taką możliwość. To świetna uczelnia, takie okazje nie trafiają się zbyt często. Oczywiście, jest dużo lepszych niż ja, wiem, że prawdopodobnie się nie załapię ale…
- To wielka szansa – powiedziała Lily – Nie wiem, nad czym tu się zastanawiać.
King skwitowała to milczeniem. Evans najwyraźniej źle je odczytała, bo powiedziała:
- Lauren, kochanie, to tylko rok. Ja bym się na coś takiego nie zdecydowała, mam tu Jamesa i chyba nie potrafiłabym go zostawić ale ty…
- Tak…
- Złóż podanie – poradziła jej Lily – Nic nie szkodzi ci spróbować.
- Złożyłam – powiedziała King – termin był do listopada. I tak się pewnie nie dostanę.
Lily pokręciła głową, złapała za koszulkę nocną i weszła do łazienki. Lauren opadła na poduszki, przymknęła powieki i odetchnęła kilka razy. Potem podniosła się szybko i sięgnęła po podręcznik, starając się za wszelką cenę odgonić od siebie uporczywe pytanie, czy potrafiłaby zostawić na cały rok Syriusza.

Książki upadły z głuchym łoskotem na posadzkę, a Remus Lupin  już wiedział, kto zaraz pojawi się na jego drodze. Nie przeliczył się – sekundę później z korytarza wyszła April, ściskając pod pachą kilka opasłych tomów.
- Ups.
- Co jest z tobą nie tak? – spytał, podnosząc się z posadzki – Gdzie się nie zjawisz, siejesz spustoszenie! Twoi rodzice podpadli jakiejś zawistnej wiedźmie, która rzuciła na ciebie klątwę, czy co?
- Niewykluczone – uśmiechnęła się – ale pewności nie mam. Jestem sierotą, nie znałam moich rodziców.
- Oh… Przepraszam, nie chciałem… Ale gafa.
- Nie szkodzi – wzruszyła ramionami, uśmiechając się szeroko – Powinieneś sobie kupić nową torbę, ta już długo nie wytrzyma. Widzisz – podeszła bliżej, pokazując palcem w miejsce rozdarcia – Szew całkiem puścił. Możesz to skleić zaklęciem, ale długo nie utrzyma. I tajemnica pecha się wyjaśniła.
- Jesteś mniej zakręcona… Odstawiłaś kawę? – spytał podejrzliwie, a dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi, przyglądając mu się z uwagą.
- Nie, chłopaka.
- Szlag… Przepraszam! – Powiedział zwracając się w jej stronę. Torba znów się rozpadła, książki spadły na jego stopy – Niech to, zasłużyłem.
Zachichotała, kucając i pomogła mu zbierać podręczniki.
- Na wypadek gdybym miał powiedzieć jeszcze jakąś głupotę, od razu przepraszam.
- Limit nieszczęść mi się wyczerpał, więc raczej możesz czuć się bezpiecznie – oznajmiła z uśmiechem, wstając. Odgarnęła kosmyki włosów z buzi i przyjrzała się rozdartej torbie.
- Jeśli chcesz, mogę to naprawić. Powinno wytrzymać do następnego wyjścia do wioski. Nie patrz tak na mnie, moja babcia jest szwaczką. Umiem łatać.
- Zrobiłabyś to?
- Żaden kłopot. Lubię to robić, to takie wyciszające.
- Zaraz… Zaraz. Wspominałaś, że jesteś wygadana po mamie…
- W pewnym sensie, tak – powiedziała, marszcząc brwi – To bardzo długa i skomplikowana historia, wiesz? Może kiedyś ci opowiem – dodała z łobuzerskim uśmiechem. Lupin odwzajemnił gest, zrobił krok w jej stronę i zaklął siarczyście, potykając się o podręczniki, które April położyła na posadzce zanim pomogła mu zebrać te, które upuścił.
- Ups…

- Coś! Coś! Rusz swój włochaty tyłek i natychmiast tu chodź!
James rozejrzał się ze złością po dormitorium, szukając wzorkiem Cośka.
- Coś! Powiedziałem, chodź tu! Natychmiast!
- Co się stało? – Remus wyszedł z łazienki i przyjrzał się z niepokojem Jamesowi. Chłopak rzucił się plackiem na podłogę i zaczął wczołgiwać pod łóżko, mamrocząc gniewnie pod nosem.
- Znów się schował! Mam dość ciągłego szukania go po dormitorium i zastanawia się, czy wsadzając nogę do buta go nie rozdepczę! – Wykrzyczał Potter spod łóżka – Cholera, utknąłem!
- Spokojnie, nie panikuj…
- Lunatyk, utknąłem pod łóżkiem! Nie chrzań o panikowaniu tylko mnie stąd wyciągnij!!
Lupin pokręcił głową, z trudem utrzymując powagę. Podszedł do przyjaciela, pociągnął go za nogi i upadł, ściskając w rękach oba buty Pottera.
- Kiedy nauczysz się wiązać mocno sznurówki? – Spytał ze złością, rozmasowując sobie pośladki.
- Ej wiecie… Przeszkodziłem wam w czymś…?
Remus, pochylony nad nogami Pottera, wściekły do granic możliwości próbował wcisnąć buty na stopy Jamesa, który wierzgał, rechocząc się pod łóżkiem.
- Czy Lily wie o waszych zabawach?
- Zamknij się tylko mi pomóż, idiota utknął!
- Rogacz, Rogacz, Rogacz. Czy doświadczenia Petera nie nauczyły cię jeszcze, że nie wchodzi się pod meble?
- Lepiej żeby cię tu nie było, jak stąd wyjdę – ostrzegł James, a Lupin pokręcił głową i pomógł Syriuszowi wyciągać Pottera spod łóżka.

- To zdecydowanie, nie jest dobry dzień – podsumował Remus, rozcierając sobie posiniaczony łokieć. Syriusz pokiwał w skupieniu głową, oglądając z zainteresowaniem zdarte nadgarstki.
- W pewnym sensie, masz rację – zgodził się Potter, wchodząc do dormitorium z mokrym ręcznikiem, przyłożonym do czoła – Chociaż dostrzegam też pozytywy.
- Ty się nie odzywaj, jako zakochany, nie masz prawa głosu – skarcił go Lupin a Syriusz parsknął śmiechem – Ej, widział ktoś Petera?
- Ostatnio zmierzał tanecznym krokiem w kierunku kuchni – powiedział James, siadając na łóżku – Więc pewnie nadal tam jest.
- Zbyt dużo czasu tam spędza – oznajmił nagle Remus.
- Ty zbyt dużo czasu spędzasz w bibliotece i nikt ci nie robi z tego powodu wyrzutów – odgryzł James, na co Syriusz zaśmiał się, a Lupin skwitował to krótkim prychnięciem.
- Jacy wy jesteście słodcy, naprawdę – Pokręcił głową Black, wykładając się wygodnie na łóżku. Nagle podskoczył z okrzykiem, waląc się odruchowo w głowę.
- Patrz, nie musiałem nawet podnosić ręki! – Ucieszył się James – Sam się skarcił!
- Coś się znalazł – zaśmiał się Lupin, wskazując na rozjuszonego stworka, siedzącego na poduszce Blacka i mierzącego go wściekłym spojrzeniem.
- Panowie, trzeba coś zrobić z Cosiem – Stwierdził Potter, biorąc go na rękę – Zanim zrobi sobie krzywdę.
- Masz jakiś pomysł?
- Najmniejszego – oznajmił zgodnie z prawdą – Ale coś wymyślę.

- Oh, jak przytulnie! – Ucieszyła się Lily, oglądając przygotowane dla Cosia miejsce – Ale nie możecie go trzymać w zamknięciu!
- Cały czas się gubi – powiedział Potter, drapiąc Cośka po łebku – Możemy go w końcu któregoś dnia rozdeptać.
 - Ale żeby go tak zamykać – jęknęła Lauren – To bestialstwo. Musicie go bardziej pilnować, a nic złego się nie stanie.
- Właśnie – zgodziła się Lily, kiwając głową – Święta racja. Jest jak małe dziecko, wymaga od was dużo uwagi.
- Litości, to tylko efekt nieudanego zaklęcia – odezwał się Remus, na co w jego stronę poleciały poduszki, książki a nawet para butów – Tylko żartowałem!
- Coś się nie zna na żartach – skarcił go z powagą Syriusz.
- Co się z nim działo w wakacje? – Spytała nagle Lily – Zabraliście go ze sobą?
- Został tutaj – odpowiedział nieświadomy zagrożenia James. Evans zaciągnęła się spazmatycznie powietrzem.
- Potworze!
- Nie chciał jechać! – Krzyknął w swojej obronie, chowając się przed lecącą w jego stronę poduszką – Zabraliśmy do kuchni i poprosiliśmy skrzaty, żeby się z nim zajęły. Prawda, Coś?
- No, chyba, że tak. Ale wiecie, łatwiej będzie go pilnować jeśli po prostu czasem tu uprzątniecie. On lubi ciepło, zróbcie mu jakieś posłanko i na pewno będzie się pilnował.
- Upiekło ci się – oznajmił z powaga James, wskazując ostrzegawczo na siedzącego w pudełku Cośka. Ten poruszył się niespokojnie na poduszce, która uprzednio tam wsadzili, spojrzał na chłopaka zainteresowaniem, poczym zaplątał się w jeden z ręczników – Znów się obraził. Nie mam do niego siły.
- Jak tam eliksiry? – Spytał Lauren Syriusz. Dziewczyna posłała mu mordercze spojrzenie, krzyżując ręce na piersiach.
- Całą noc przez was nie spałyśmy – powiedziała z wyrzutem – Możesz czuć się winny. Nie wiecie nic na temat wyjścia do Hogsmeade? Lista zakupów rośnie, a na wywieszce nic nie ma.
- No, przydałoby się wyskoczyć. To wyjście w grudniu było nastawione na przygotowania do balu i nie zdążyłyśmy uzupełnić braków. Nie patrz tak na mnie… Dobór odpowiednich dodatków zajmuje BARDZO dużo czasu – dodała dobitnie.
- Coś by się może dało załatwić… - odezwał się Black – Jak myślicie?
- Przy odpowiednim zaplanowaniu, jak najbardziej – zgodził się James.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz